Monthly Archives: sierpień 2021


  1. Soundrebels.com
  2. >

Kinki Studio EX-P27 & EX-B7

Link do zapowiedzi: Kinki Studio EX-P27 & EX-B7

Opinia 1

Czasy się zmieniają, świadomość oraz oczekiwania odbiorców rosną a i z szacunkiem do legend High-Endu bywa różnie. Niby za dotychczasowe dokonania ów szacunek w pełni im się należy, jednak jeśli ktoś tylko na wypracowanej w latach minionych opinii próbuje jechać odcinając od dawnej świetności kupony, to mówiąc wprost daleko na takiej polityce nie zajedzie. Rynek jest bowiem bezlitosny a mało kto będzie w stanie wyłożyć coraz bardziej irracjonalne kwoty na znaną „metkę”, która de facto potrafi być li tylko prawami do dobrze kojarzącej się marki zakupionymi przez dalekowschodni koncern świadczący do tej pory usługi OEM, bądź nawet dość luźno związany z branżą audio fundusz kapitałowy. Po co bowiem przepłacać skoro jeśli tylko dobrze się rozejrzeć, to i ograniczając się do samych Chin wcale nie jesteśmy zdani na wykonywane tamże na zlecenie kierujących się zasadą „optymalizacji kosztów własnych” największych graczy konstrukcje, bądź też ich „kopie bezpieczeństwa”, lecz również najwyższych lotów własne rozwiązania. Jeśli zastanawiacie się Państwo do czego piję i cóż też pod kopułą mi świta pragnę jedynie przypomnieć, iż zupełnie niedawno dane nam było zasmakować specjału pod postacią zaskakująco wyrafinowanej a przy tym okazyjnie wycenionej integry EX-M1+ z portfolio dość młodej, lecz sukcesywnie wspinającej się po stromych szczeblach sławy, założonej i prowadzonej przez Pana Tao Liu manufaktury Kinki Studio. Skoro jednak już konstrukcja zintegrowana przywróciła nam wiarę w istotę zalotnie puszczającego w kierunku High-Endu wysokiej klasy i zarazem osiągalnego dla szerokiego grona nabywców Hi-Fi oczywistym było, iż niejako z automatu wyrazimy chęć przyjrzenia się bardziej zaawansowanym konstrukcjom. Najwidoczniej nasze deklaracje trafiły na podatny grunt, gdyż rodzimy dystrybutor marki – rezydujący w Jaworze AVcorp Poland był na tyle miły, by na osłodę końca wakacji dostarczyć do testów najbardziej zaawansowany na chwilę obecną zestaw dzielony Kinki Studio w skład którego weszły przedwzmacniacz liniowy EX-P27 i monofoniczne końcówki mocy EX-B7.

Podobnie do EX-M1+ nasi dzisiejsi goście prezentują się wręcz obłędnie a jakość pokrywającej ich aluminiowe i wykonane z iście aptekarską precyzją korpusy czarnej anody zasługuje na szczerą owację. I bynajmniej nie przesadzam, gdyż w Europie podobną jakość oferują praktycznie wyłącznie konstrukcje z pułapu Vitus Audio, bądź Thraxa a zza oceanu pierwszą marką jaka przychodzi mi na myśl jest … Jeff Rowland. Nie da się jednak ukryć, iż za efekt finalny w lwiej części odpowiadają poprzecznie „zagrabione” (znaczy się umownie potraktowane gęstymi grabkami a nie pozyskane na drodze rozboju) fronty z precyzyjnie wyfrezowanymi logotypami marki. Przedwzmacniacz może pochwalić się również centralnie umieszczonym, szalenie czytelnym, wyświetlaczem którego flanek bronią masywne toczone gałki – selektor źródeł po lewej i regulator głośności po prawej. Włącznik główny ukryto za to na spodzie urządzenia. Widok ściany tylnej najdelikatniej mówiąc onieśmiela swym przepychem i pomimo braku coraz częstszych interfejsów cyfrowych bogactwem opcji. Mamy bowiem do czynienia ze stricte symetryczną topologią. Wszystkie we/wyjścia są nie tylko dostępne w postaci gniazd RCA i XLR, lecz zostały rozplanowane w orientacji pionowej naprzemiennie, tak, aby ułatwić montaż przy pełnej obsadzie nawet masywnie zakonfekcjonowanego okablowania, niby drobiazg, ale jakże przydatny. Pulę czterech par wejść liniowych symboliczną klamrą spinają wyjścia a tuż przy okupującym, zintegrowanym z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gnieździe IEC ulokowano jeszcze sekcję przelotki (HT Bypass) dla zewnętrznego procesora/przedwzmacniacza. Z kolei monobloki również mogą pochwalić się frontami z odpowiednio mniejszymi, informującymi o ich statusie pracy, wspomaganymi trzema diodami, wyświetlaczami i ukrytymi w dedykowanej im niszy włącznikami. Z racji pełnionych funkcji plecy EX-B7 niczym nie zaskakują. Ot para wejść w standardzie RCA i XLR, pojedyncze solidne zaciski kolumnowe i zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC. W zestawie nie zabrakło również adekwatnego tak pod względem elegancji, jak i solidności wykonania pilota.

Nawet pobieżny rzut oka do trzewi naszych dzisiejszych gości może osoby o słabszej psychice wprawić w poważne stany lękowe, jednak nie z powodu poczynionych przez chińskiego producenta oszczędności, lecz trudnych do ekonomicznego wyjaśnienia ich … braku. Na pierwszy ogień weźmy monobloki, których już poprzednia inkarnacja wywoływała niemy zachwyt tak u ich częściowych nabywców, co i rozsianych po całym świecie recenzentów a obecna idzie w swej bezkompromisowości jeszcze dalej. Przykładowo sekcja zasilania składająca się dotychczas z tuzina 1500µF elektrolitów Vishay BC i dwóch (na monoblok!) brytyjskich toroidów AMPLIMO o łącznej mocy 600VA zastąpiona została zamawianymi u poddostawcy OEM wg.specyfikacji Kinki Studio i przez nich brandowanymi kondensatorami o pojemności 2200µF i  pojedynczymi, lecz już 750VA trafami. Ponadto przeprojektowano sekcję kontrolną i ochronną oraz dodano stopień wejściowy zwiększający kompatybilność monosów z dostępnymi na rynku przedwzmacniaczami. Z kolei stopień wyjściowy oparto na czterech parach angielskich Mosfetów Exicon. Z nie mniejszym pietyzmem potraktowano przedwzmacniacz o konstrukcji dual mono, którego w pełni dyskretne stopnie wejściowe i wyjściowe pracują w klasie A, za regulację głośności odpowiada zaawansowany, sterowany mikroprocesorem 95 krokowy dławik przekaźnikowy R2R a w sekcji zasilania znajdziemy trzy toroidalne transformatory, po jednym do zasilania wyświetlacza, regulacji głośności, bufora i stopnia wzmocnienia.

Przystępując do krytycznych odsłuchów, poza oczywistym, około 300h wygrzaniem sprzętu warto wziąć pod uwagę zalecenia producenta sugerującego co najmniej 20-45 minutową rozgrzewkę, w czasie której dźwięk wyraźnie tężeje i nabiera rozdzielczości. W ciągu owych trzech kwadransów trzewia zestawu powinny ustabilizować się zarówno pod względem elektrycznym, jak i termicznym – na poziomie 40 °C. O ile jednak taka temperatura u słuchaczy mogłaby oznaczać stan bliski omdleniu, to dla tercetu Kinki okazała się punktem wyjścia do podróży przez ich własny, autorski mikrokosmos dźwięków krągłych, gęstych i wciągających bardziej aniżeli chodzenie po bagnach. Z premedytacją nie wspomniałem na wstępie o znikaniu, czy też transparentności chińskiej amplifikacji, gdyż jej obecność w torze jest doskonale słyszalna, aczkolwiek im dłużej z nią obcujemy, tym bardziej wydaje się z naszego punktu widzenia pożądana. Przykładowo na „Avalon” Roxy Music doskonale słychać ponadczasową elegancję i wysublimowanie tej niemalże czterdziestoletniej realizacji, która dodatkowo została z wielkim smakiem „dopalona emocjonalnie”, wokal Bryana Ferry’ego uległ przybliżeniu i delikatnemu powiększeniu, przez co znacząco zyskał na namacalności. Mamy zatem przykład ewidentnego odejścia od idei przysłowiowego „drutu ze wzmocnieniem”, jednakże o ile tylko szukamy w muzyce … muzyki a nie pojedynczych dźwięków, to akurat na taką narrację bardzo szybko przystaniemy. Nie ma tu jednak prób upraszczania przekazu na rzecz jego pozornej, pocztówkowej atrakcyjności, gdyż chińska dzielonka z zauważalnym zaangażowaniem dba o to, by żaden drugo, bądź trzecioplanowy niuans nam nie umknął, jednak zamiast wypychać je przed szereg i sztucznie odwracać uwagę od sedna i spójności spektaklu idealnie wkomponowuje je w całość. Mamy zatem sytuację, gdy priorytet ma właśnie ów nad wyraz koherentny ogół składowych a nie każda z nich osobno. Powyższa maniera świetnie sprawdzała się również na wszelakiej maści tzw. muzyce ilustracyjnej, czyli popularnych ścieżkach dźwiękowych, jak daleko nie szukając „Avengers: Age of Ultron” autorstwa Briana Tylera i Danny’ego Elfmana, gdzie wielka symfonika przeplata się z poszarpaną, budującą klimat „współczechą” a orkiestrowe tutti rwą momenty niepokojącej ciszy. Jednym słowem gwałtowne skoki dynamiki, rozbudowane aranżacje i to w zabójczym dla części systemów hollywoodzkim, nieco przesadzonym wydaniu. Tymczasem Kinki z iście stoickim spokojem grały swoje, stawiając na barwę i soczystość a jednocześnie z łatwością nadążając za zawiłymi tempami. Co prawda najniższe składowe kreślone były zauważalnie grubszą kreską aniżeli robi to zarówno mój dyżurny Bryston 4B³, jak i o dziwo nawet młodsze rodzeństwo naszych bohaterów, czyli ww. EX-M1+, jednak trzeba oddać im sprawiedliwość i przyznać, iż pod względem wysycenia owa bardziej konturowa konkurencja nie ma co się z EX-P27 & EX-B7 równać, czyli klasyczny kompromis – coś za coś.
Mając jednak do czynienia z klasycznym 2+1 a raczej 1+2, czyli preampem i monosami, których nie zobowiązywałem się nie rozdzielać i testować wyłącznie w firmowej konfiguracji nie byłbym sobą, gdybym oczywistych roszad w trakcie odsłuchów nie wykonał. A gdy tylko do nich przystąpiłem bardzo szybko okazało się, że robi się jeszcze ciekawiej, bowiem EX-P27 wręcz poraża rozdzielczością, dynamiką i zdolnością kreowania holograficznej przestrzeni przy jednoczesnym solidniejszym osadzeniem w masie nie tylko od wspomnianej już integry EX-M1+, co nawet wszystkomającego Brystona BR-20. Zdziwieni? Jeśli tak, to co ja mam powiedzieć? Z kolei EX-B7 okazały się oaza stoickiego spokoju i nieco przyciemnionej, karmelowej słodyczy. Pół żartem pół serio można byłoby je wręcz uznać za idealne panaceum wszędzie tam, gdzie ktoś nieco przesadził z analitycznością, bądź system wykazuje skłonności do zbytniej nerwowości. Nie oznacza to jednak, iż mamy do czynienia z klasycznymi zamulaczami a jedynie z amplifikacją zdolną nieco stonizować i uspokoić przekaz. Tytułowe końcówki reprezentują bowiem szkołę grania zbliżoną m.in. do tego, czym swojego czasu oczarowała nas rodzima integra Circle Audio A200, więc jeśli komuś z Państwa owa hybryda przypadła do gustu, lecz właśnie ze względu na ulampioną topologie nie do końca byliście do niej przekonani, to w pełni tranzystorowe monosy Kinki czym prędzej powinny znaleźć się na Waszej liście odsłuchowej.
Co ciekawe obie maniery nie tylko świetnie się nawzajem uzupełniają, co i sprawdzają podczas solowych występów. Nawet na nieprzewidywalnym, inspirowanym spontanicznymi reakcjami koncertowej publiczności „Do Your Dance!” Kenny’ego Garretta trudno mi było się zdecydować, który punkt widzenia najbardziej wpisuje się w moje gusta. Firmowy set EX-P27 & EX-B7 choć nieco zaokrąglał i dosaturowywał to od pierwszych taktów uzależniał muzykalnością. EX-P27 z Brystonem szedł z kolei w fenomenalną rozdzielczość i studyjną, obsesyjną wręcz wierność oryginałowi i stanowił niejako wzór wymarzonego narzędzia recenzenta, by Ayon CD-35 z EX-B7 koiły skołatane nerwy po całym dniu ciężkiej korporacyjnej orki. Jednym słowem trzy kolory, cztery smaki i każdy słuchacz wiedzący, czego w życiu chce z powyższych elementów powinien z łatwością złożyć set spełniający jego najskrytsze marzenia. A za przysłowiowy papierek lakmusowym z powodzeniem może posłużyć otwierający ww. album ponad ośmiominutowy „Philly” rozpoczynający się od zdradliwie lirycznego fortepianowego intro Vernella Browna Jr., po którym następuje już właściwa stricte jazzowa jazda bez trzymanki z wwiercającym się w synapsy altem lidera, niezbyt delikatnie traktowanym fortepianem i nad wyraz ekstatyczną sekcją rytmiczną (kontrabas w objęciach Corcorana Holta + smagana przez Ronalda Brunera Jr. perkusja).

No to najwyższa pora na jakieś małe podsumowanie. Spodziewaliśmy się, że zestaw Kinki Studio EX-P27 & EX-B7 będzie reprezentował wyższą klasę brzmienia aniżeli świetnie grająca integra EX-M1+ i … przynajmniej ja się nie zawiodłem. Poprawie uległa namacalność, wyrafinowanie i spójność przekazu, który jednocześnie znalazł lepsze osadzenie w masie i nabrał jakże miłego uszu „body”. Czy da się lepiej? Bez najmniejszego problemu, jednak aby było nie tylko inaczej, co właśnie lepiej i to znacznie, coś czuję w kościach, że kwoty, jakie skalkulował za EX-P27 & EX-B7 będziecie Państwo zmuszeni pomnożyć co najmniej razy dwa, bądź więcej. Jeśli jednak oprócz słuchu kierujecie się podczas decyzji zakupowych również chociażby resztkami zdrowego rozsądku poszukiwania mniej, bądź bardziej docelowej amplifikacji sugeruję rozpocząć właśnie od tytułowego tercetu egzotycznego. Majątku może nie kosztuje, lecz przyjemność z jego użytkowania począwszy od walorów czysto wizualnych a na sonicznych skończywszy oceniam jako wybitnie ponadprzeciętną.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Bez względu na fakt Waszego postrzegania obecnego rynku audio jedno jest pewne, w co najmniej jednym aspekcie bardzo się zmienił. I prawdopodobnie kogoś zaskoczę, bowiem nie chodzi mi o szalejące, praktycznie niczym nieuzasadnione, wręcz galopujące ceny nowych komponentów. Mam bowiem na myśli ostatnimi czasy bardzo ważny trend głośnego oznajmiania nowo powstałych marek o swoim chińskim rodowodzie, jako gwarancja dobrej jakości. Zaskoczeni? Ja od jakiegoś czasu nie. Co ciekawe, to jest tak mocny trend, że aby Was nie obrażać, wymieniając pierwszego z brzegu Xindaka, czy Opera Consonance, nie będę uskuteczniał dalszej wyliczanki, tylko z przytupem przejdę do clou naszego spotkania, jakim jest już drugie nasze podejście do produktu z państwa środka spod znaku Kinki Studio. Co tym razem wpadło nam w ręce? Otóż po fajnym występie zintegrowanego wzmacniacza EX-M1+, tym razem postanowiliśmy spojrzeć na konstrukcję dzieloną. W tej roli wystąpi przedwzmacniacz liniowy EX-P27 z dwiema monofonicznymi końcówkami mocy EX-B7, których byt w naszych audio-samotniach zawdzięczamy stacjonującemu w Jaworze dystrybutorowi AVcorp Poland.

Idąc za załączonymi fotografiami, spieszę donieść, iż w tym przypadku, w przeciwieństwie do większości producentów przedwzmacniacz liniowy i kocówki mocy nie korzystają ze zunifikowanych obudów. Trzewia liniówki ubrano w typowy rozmiar dla tego typu konstrukcji, czyli średniej wielkości prostopadłościenną, położoną usadowioną na płasko, raczej szerszą, niż głęboką skrzynkę, zaś piecyków w o połowę wyższe, przy podobnej do przedwzmacniacza głębokości, dość wąskie, podłużne kostki. Co bardzo istotne, obydwa urządzenia jak na produkty z państwa środka, wyglądają dość ascetycznie. Jednak w tym przypadku na tle sporej grupy innych chińskich producentów, ascetycznie jest określeniem pozytywnym, gdyż oznacza bardzo pożądany spokój tego typu zabawek, a nie mieniącą się milionem światełek i manipulatorów choinkę. Awers przedwzmacniacza jest ostoją jedynie dla dwóch wielkich, zagłębionych w centrum gałek na jego zewnętrznych rubieżach i centralnie umieszczonego, bardzo czytelnego wyświetlacza. Jeśli chodzi zaś o rewers, ten spełniając potrzeby praktycznie każdego audiomaniaka, oferuje cztery wejścia liniowe RCA/XLR, po jednym wyjściu RCA/XLR, w identycznych standardach przelotkę sygnału oraz życiodajne gniazdo zasilania IEC. Naturalnie całość uzupełnia zgrabny, a przez to fajnie leżący w ręku pilot zdalnego sterowania. Kreśląc kilka zdań o monoblokach, spieszę donieść, iż przedni panel wyposażono jedynie w zorientowane w dolnej części, prostokątne, czarne akrylowe okienko z włącznikiem i diodą informującą o statusie urządzenia, zaś tylną ściankę z uwagi na proste zadanie jedynie wzmocnienia otrzymanego sygnału, w wejścia liniowe RCA/XLR, pojedyncze terminale kolumnowe i gniazdo zasilania. Jeśli chodzi o ich mocowe osiągi, według danych producenta mamy do dyspozycji 250 W przy 8 Ω, co potencjalnemu nabywcy pozwala na dość spokojny wybór docelowych kolumn bez specjalnego oglądania się za konstrukcjami o podwyższonej skuteczności.

W pewien sposób zobligowany wpisami czytelników na portalach internetowych test całości zestawu poprzedziłem sprawdzeniem, jak w solowych występach prezentuje się brzmieniowo sekcja wzmocnienia i przedwzmacniacza. Otóż na tle niedawno testowanego na naszych łamach wzmacniacza zintegrowanego, sterowane z mojego przetwornika monobloki jawiły się jako ostoja dobrego nasycenia i wagi, jednak z wyczuwalną nutą nazbyt stoickiego spokoju. Ale bez paniki, nie było jakiegokolwiek dramatu, tylko mając na uwadze co ta firma potrafi zaprezentować, natychmiast przyszedł mi na myśl jakby niedosyt swobody prezentacji w górnych rejestrach. Po prostu nie mieniły się nieskrępowaną ilością detali, tylko w służbie spójności z resztą podzakresów były lekko stonowane. Na szczęście po kilku utworach taki odbiór tracił na wyrazistości, dlatego nie podnosiłbym z tego powodu jakiegoś głośnego larum, tylko raczej zaznaczył, iż czasem może być to pewnego rodzaju ratunek dla zbyt natarczywych konfiguracji. Ale zostawmy jakiekolwiek zbyt przedwczesne rady, gdyż takiej prezentacji w sukurs przyszedł przedwzmacniacz liniowy. Ten jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sprawił, że nagle muzyka ożyła. Mało tego, dostała przysłowiowego kopa. Była znacznie bardziej zwarta, energetyczna i co najistotniejsze z powodującym pozbycie się zatkania zatok oddechem, co przekładało się na swobodę i rozmach prezentacji. I zapewniam, nie rozprawiamy o zmianie na poziomie domysłów, tylko o wręcz piorunującym efekcie sonicznym, który całość testu ustawił w jakże ciekawym, opisanym w kolejnym akapicie, świetle.

Gdy doszliśmy do clou testu, tak po prawdzie muszę stwierdzić, iż najważniejsze rzeczy napisałem przed momentem. Jednak proszę o spokój, bowiem chcąc wprowadzić Was w świat Kinki Studio nieco dokładniej, z przyjemnością skreślę kilka doprecyzowujących jego możliwości, w miarę zwięzłych zdań. Po pierwsze, zestaw potrzebował kilkanaście minut rozgrzewki. Oczywiście grał od przysłowiowego strzału, jednak na początku przekaz był delikatnie kanciasty. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że początkowa ostrość to jedynie startowa przypadłość, a nie problem jako taki. Chodzi o fakt tchnięcia w muzykę odpowiedniego pakietu nasycenia i plastyki, co wespół z dobrą motoryką zestawu tworzyło bardzo energetyczny, fajnie zbilansowany barwowo i oczywiście swobodnie prezentujący najwyższe rejestry spektakl muzyczny. A to nie koniec istotnych informacji, bowiem po pierwsze – całość zapisanych na płytach wydarzeń prezentowana była na zjawiskowo szerokiej i może nie wybitnej, ale dobrej w wektorze głębokości wirtualnej scenie, zaś po drugie – takie artefakty uzyskałem podczas sesji testowej z bardzo trudnymi kolumnami Dynaudio Consequence Ultimate Edition, co dobitnie pokazało, że tytułowy Chińczyk potrafił pokazać naprawdę wiele.
Na pierwsze danie testowe zaserwowałem sobie ostatnio głośno komentowany za okładkę z nagim dzieckiem w basenie – z inicjacji tegoż, już dorosłego osobnika, krążek „Nevermind” zespołu Nirvana. To była ostra jazda na miarę wymagań muzyków. Atak, energia, waga dźwięku i do tego dobre operowanie wyrazistością górnych rejestrów powodowały, że słuchałem go z niezbyt często na tym poziomie spotykaną przyjemnością, gdyż systemy często albo przerysowują agresję muzyki lub w imię walki o miłe granie, bardzo ją spowalniają. W tym przypadku zestaw Kinki pokazał całość w bardzo wyważony, a przez to ciekawy, bo przesłuchałem większość tej płyty, sposób.
Kolejną próbą był Jordi Savall z kompilacją „El Cant De La Sibil-La: Mallorca / València, 1400-1560”. Dobrze osadzony na posadzce klasztoru wieloosobowy chór wespół z wyraźnie górującym nad nim głosem nieżyjącej już Monserrat Figueras oprócz potwierdzenia umiejętności dobrania odpowiedniej barwy emocjonalnie śpiewającego damskiego głosu, dodatkowo potwierdziły, że nasz opiniowany set pre-power potrafił zadbać o rozmach ich propagacji w wielkiej kubaturze kościelnej. Z łatwością wychwytywałem nie tylko różne odległości poszczególnych formacji od siebie, ale dodatkowo napawałem się umiejętnie wykorzystanym przez J. Savalla wszechobecnym, odpowiednio wygaszanym echem. A zaznaczam, to nie jest bułka z masłem. Co ciekawe. Mimo unikania przesadnego nasycania przekazu przez chińskie trio, nie zanotowałem żadnych braków w domenie plastyki i esencjonalności nie tylko wokalistyki, ale również niezbyt bogatego, ale jednak towarzyszącego artystkom instrumentarium.
Na koniec jazzowy miting z Tomaszem Stańką „Lontano”. To również było zaskakująco ciekawe rozdanie testowe. Gdy wymagał tego materiał, na scenie panowała przecinana pojedynczym dźwiękiem, napawająca strachem cisza, zaś w momencie mocnego wejścia pełnego składu system generował prawdziwą kakofonię. Owszem, daleką od free-jazzu, ale określając usłyszany materiał w ten sposób, chciałem pokazać, że była w nim nutka wyczynowości. Po uzyskaniu takiego, zaznaczam, że nieoczekiwanie pozytywnego wyniku sonicznego, z moim ulubionym materiałem w roli głównej, chyba nikogo nie muszę uświadamiać, że płytka przeleciała sobie do samego końca.

Mam nadzieję, że powyższym tekstem wyraziłem się jasno. Chodzi mi o fakt zaoferowania przez kompletny zestaw pre-power Kinki Studio dobrze osadzonej w masie i swobodzie kreowania świata muzyki, tak ważnej dla niej energii. Bez przerysowywania w żadną ze stron, tylko z adekwatnym oddaniem jej znaków szczególnych. Kto w mojej opinii może być potencjalnym beneficjentem takiego postawienia sprawy? Z małym „ale” – przypadek zamknięcia na jakiekolwiek odejście od swojego wzorca, teoretycznie każdy z Was. Kogo mam na myśli, w odniesieniu do wspomnianych konserwatystów? Spokojnie. Jedynymi muszącymi dokładnie się zastanowić, są miłośnicy magii i nasycenia ponad wszystko, czego pełny set zamierzenie nie forsuje. A jeśli już na siłę będą chcieli dokonać ożenku z produktem z tej stajni, wówczas powinni spróbować samych monobloków. Jak wspominałem na początku, są gęste i gdy tylko umiejętnie dobierze się resztę toru, wszytko może się zdarzyć. Pozostała część populacji kochającej muzykę do prób z ocenianym dzisiaj pełnym zestawem Kinki Studio EX-P27 & EX-B7 ma zielone światło.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa

Dystrybucja: AVcorp Poland
Ceny
Kinki Studio EX-P27: 17 990 PLN
Kinki Studio EX-B7: 21 990 PLN / para

Dane techniczne
Kinki Studio EX-P27
– Pasmo przenoszenia: 0-50kHz (0.1dB) ,0-150kHz (1dB), 0-300kHz (3dB)
– Zniekształcenia THD+N: 0.002% (-80dB)
– Stosunek S/N: >98dB; >100dB (średnio-ważona)
– Separacja kanałów: > 106dB
– Czułość wejściowa: 2.25Vrms – 3.6Vrms
– Impedancja wejściowa: 50 kΩ
– Złącza wejściowe: RCA x 4, XLR x 4, HT Bypass x 1
– Napięcie wyjściowe: 2,25 Vrms – 3,6 Vrms
– Maksymalne napięcie wyjściowe: 16 Vrms
– Impedancja wyjściowa: 75 kΩ
– Złącza wyjściowe: RCA x 1, XLR x 1
– Pobór mocy: 80 W max.
– Wymiary (S x W x G): 430 x 120 x 330 mm
– Waga: 15 kg

Kinki Studio EX-B7
– Pasmo przenoszenia: 0-2.5MHz (± 3dB)
– Zniekształcenia THD+N: <0,05% (-80dB)
– Stosunek S/N: > 110db (0.01Hz- 1 MHz), >130db (A-ważony)
– Współczynnik tłumienia: 2 500
– Moc wyjściowa: 250 W RMS / 8 Ω, 380 W RMS / 4 Ω
– Maksymalna moc chwilowa: 400w RMS (8 Ω)
– Maksymalne napięcie wyjściowe: 84VAC, 20A
– Czas narastania napięcia: 200 V/µs (czas narastania < 300ns)
– Pobór mocy: 30 W (bezczynność), 800 W (max.)
– Czułość wejściowa: 1.45Vrms
– Impedancja wejściowa: 51kΩ (zakres akceptowalny 10k-52kΩ)
– Złącza wejściowe: RCA x 1, XLR x 1
– Wymiary (S x W x G): 230 x 190 x 330 mm
– Waga: 17 kg / szt.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Warszawski salon Bang & Olufsen

Choć kojarzonej głównie z futurystycznym lifestylem i ekskluzywnymi, nie mniej stylowymi bibelotami z segmentu portable, marki Bang & Olufsen raczej nikomu z grona naszych Czytelników przedstawiać nie trzeba, to niezbitym faktem jest, iż o jej wyrobach, przynajmniej do tej pory, wypowiadaliśmy się nad wyraz sporadycznie i to głównie mimochodem. Niby z racji obecności B&O na bodajże trzech odsłonach Targów Dom Inteligentny coś tam nam w kadr wpadło, ba nawet mieliśmy okazję w 2016 r.  załapać się na prezentację szumnie zapowiadanych wtenczas flagowców BeoLab 90, jednakże od tamtej pory, poza fakultatywnymi incydentami z tzw. drobnicą w ramach mojej radosnej twórczości w publikatorach niekoniecznie z High-Endem związanych z duńską myślą techniczną prezentującą logo Bang&Olufsen niezbyt było nam po drodze. Mówiąc najdelikatniej to nie nasza bajka i to bynajmniej nie ze względu na walory brzmieniowe, lecz praktycznie zerową możliwość ingerencji w finalne brzmienie przez użytkownika, którego rola ogranicza się w większości przypadków do wypakowania i podłączenia nowego nabytku do prądu. Skoro jednak stołeczny Horn postanowił do swojego najnowszego warszawskiego, zlokalizowanego przy ul. Powązkowskiej 40 przybytku sieci Audio Forum dokooptować bliźniaczą przestrzeń wyłącznie duńskim specjałom dedykowaną uznałem za stosowne chociażby kurtuazyjnie rzucić nań okiem. Nie chcąc jednak przepychać się pomiędzy zamaskowanymi (nadal obowiązują pandemiczne obostrzenia) gośćmi zaproszonymi na oficjalne i zakładam, że uroczyste otwarcie owego przybytku planowane na samo południe 27 sierpnia podjąłem stosowne działania wyprzedzające i zajrzałem na Powązki … dzień wcześniej. Ot taki (nie)zapowiedziany beforek.

Jeśli chodzi o wystrój salonowego wnętrza, to niespodzianek nie ma. Króluje znany z placówek Audio Forum nomen omen skandynawski minimalizm i oszczędność formy hołdująca przestrzeni i przejrzystości oferty. Nie inaczej jest tym razem, lecz zamiast różnorodności asortymentu z najdalszych zakątków naszego globu mamy  pełny i ortodoksyjny monoteizm ograniczony do portfolio wiadomego wytwórcy.

Począwszy od wszelakiej maści bezprzewodowych głośników o zastosowaniach stricte przenośnych (m.in. świetny Beosound Explore), poprzez nieco większe, ich desktopowe rodzeństwo (vide termosobodobny BeoSound 1), na instalacjach naściennych (Beosound Shape) i słuchawkach skończywszy, wszystko można obejrzeć, pomacać i co najważniejsze przesłuchać w całkowicie niezobowiązującej atmosferze i zbliżonych do domowych warunkach akustycznych.

Z kolei nieco bardziej wymagający odbiorcy zamiast przestępować z nogi na nogę w progu powinni skierować swe kroki w głąb salonu, gdzie wygospodarowano dla nich zdecydowanie bliższy naszym gustom kącik z niemalże pełnowymiarowymi propozycjami. Mowa oczywiście o systemie, w którym pysznią się aktywne Beolaby 50 w towarzystwie nie mniej imponującego 77” „telewizora” 4K Beovision Harmony. Gdyby jednak ww. nader pokaźnych rozmiarów podłogówce okazały się zbyt dużym wyzwaniem stylistyczno – logistycznym nic nie stoi na przeszkodzie, by spróbować przymiarek do zdecydowanie bardziej smukłych Beolabów 18, bądź 28 najniższe tony wspierając Beolabem 19.

Krótko mówiąc jeśli szukacie Państwo generatorów dźwięków wszelakich a oprócz walorów sonicznych równie wielką, bądź wręcz większą uwagę zwracacie na jakość wykonania i niebanalność formy, to do już od jutra tytułowy salon Bang & Olufsen przy ul. Powązkowskiej 40c może stać się stałym punktem Waszych audiofilskich spacerów.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Accuphase DP-450

DP-450 to najnowszy i najprostszy odtwarzacz Accuphase, kontynuujący tradycję pierwszych źródeł tej firmy, dedykowanych tylko i wyłącznie poczciwej, niezniszczalnej płycie CD, w której drzemie potencjał dużo większy, niż sądzi większość audiofilów, zagubionych w pogoni za coraz to nowymi nowymi odsłonami cyfrowej doskonałości w coraz szybsze procesory i większe bitrate’y. Historia jednoelementowych, zintegrowanych odtwarzaczy CD Accuphase rozpoczęła się w roku 1987, od modelu DP-70 i jest z powodzeniem kontynuowana przez DP-450, który zastępuje wycofywanego z produkcji DP-430, mającego premierę w marcu 2017 roku. Wcześniej od DP-70 pojawił się tylko dzielony napęd DP-80 z dedykowanym DAC-iem DC-81, tak więc można powiedzieć, że DP-450 pojawia się na 35-lecie cyfrowych źródeł firmy. Przez cały ten czas inżynierowie Accuphase pracują nad wyciśnięciem wszystkiego co najlepsze z formatu CD – a gra jest naprawdę warta świeczki.

Od strony stricte technicznej DP-450 zapożycza szereg wypracowanych przez te wszystkie lata autorskich rozwiązań z bardziej zaawansowanego odtwarzacza SACD DP-570. Wśród nich znajdziemy: zaprojektowany specjalnie do tego modelu pancerny napęd o zredukowanej liczbie elementów gwarantującej lepszą zwartość i skuteczniejsze tłumienie wibracji mechanicznych, wyposażony w elastyczne tłumiki prowadnic głowicy laserowej, czy wydajny 32-bitowy, 8-kanałowy przetwornik cyfrowo-analogowy Hyper Stream II typu MDS+ z czterema równoległymi obwodami, a także filtr DBF (Direct Balanced Filter) z osobnymi ścieżkami sygnału dla toru zbalansowanego i liniowego. W porównaniu do poprzednika DP-430 pierwszy z elementów przekłada się na zredukowanie o połowę (czyli o 6 dB) drgań zewnętrznych odbieranych przez głowicę lasera oraz 10-krotny wzrost precyzji odczytu danych, drugi zapewnia w pełni symetryczny tor sygnału, a trzeci – osobne filtry dolnoprzepustowe dla dwóch osobnych typów sygnału. Parametry techniczne są wręcz oszałamiające: 20 % niższe szumy własne, o 3 dB wyższy zakres dynamiki (aż o 40 % większa rozpiętość głośności sygnału!) oraz o 10 % niższe zniekształcenia THD w całym zakresie przetwarzanych częstotliwości.

Od strony użytkowej DP-450 daje możliwość zaprogramowania playlist z możliwością zmiany kolejności utworów, wyświetla częstotliwość próbkowania i ilość bitów.
Oprócz cyfrowych wyjść z napędu urządzenie dysponuje następującymi wejściami umożliwiającymi zaawansowaną jakościowo obróbkę danych z dodatkowych źródeł zewnętrznych: koaksjalnym 24 bit / 192 kHz, optycznym 24/96 i USB pracującym w trybach do 2.0 32/384 lub 1 bit / 11.2896 MHz. DP-450 umożliwia także wybór fazy dla wyjść XLR oraz wpięcie do procesora cyfrowego Accuphase.
Plan inżynierów Accuphase jest taki, żeby DP-450 wyciągnął każdy najdrobniejszy szmer mający wpływ na odbiór emocji zawartych w muzyce, zapisany w postaci zer i jedynek na prostej 16-bitowej płycie CD, która po dziś dzień jest jednym z najpopularniejszych form przechowywania zbiorów muzyki.

Cenę odtwarzacza Accuphase DP-450 ustalono na 25 900 PLN.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Gryphon Audio Ethos

Link do zapowiedzi: Gryphon Audio Ethos

Opinia 1

Nie oszukujmy się. Próba dogłębnego prześledzenia historii naszych starć z tytułową marką, u części z Was jest w stanie wywołać lekki zawrót głowy. Przywołując pokrótce nasze dotychczasowe zmagania pragnę wspomnieć, iż opisaliśmy już integrę Diablo 300, dwie A-klasowe końcówki mocy: Mephisto i Antileon, przedwzmacniacz liniowy Pandora, przetwornik cyfrowo-analogowy Kalliope oraz kolumny Trident II. Jak widać, zaangażowaliśmy się na maxa i do oceny zostało nam naprawdę niewiele konstrukcji. Trochę żal, że powoli dobijamy do mety, jednak karawana zatytułowana Soundrebels musi jechać dalej, dlatego bez oglądania się za siebie na bazie wcześniejszych pozytywnych starć, postanowiliśmy zorganizować kolejne podejście do tej duńskiej manufaktury. Co tym razem trafiło na redakcyjny tapet? Oczywiście zdradza to tytuł, czyli stosunkowo niedawno wprowadzony do oferty odtwarzacz płyt CD Gryphon Audio Ethos, którego wizytę w naszych okowach podobnie jak poprzednich zabawek, zawdzięczamy łódzkiemu dystrybutorowi Audiofast.

Jedno jest pewne, będący zarzewiem tego spotkania odtwarzacz płyt kompaktowych w kwestii wyglądu jest bezkompromisowy. Na tyle mocno zapadający w pamięć, że gdy przywołuję go w swoich myślach, jawi się jako będąca wariacją trójkąta z zaoblonymi narożnikami oceaniczna płaszczka. Powodem jest stosunkowo niska, ale za to w celach zmieszczenia nie tylko elektroniki, ale również transportu top loadera, mocno nadmuchania obudowa. Ale spokojnie, to są tylko moje wyimaginowane projekcje, które w kontakcie bezpośrednim okazują się być wynikiem bujnej fantazji, gdyż konstrukcja jest bardzo solidna, a przy tym zjawiskowo designerska. Świadczą o tym takie zabiegi jak wykonanie ze srebrnego aluminium, odcinającej się od dolnej części obudowy, jej górnej płaszczyzny, posadowienie całości na trzech opartych na okrągłych filarach, w końcowej fazie srebrnych stożkach, wkomponowanie w nieregularny front, obramowanego w kontrze do reszty obudowy srebrem aluminium, obsługiwanego dotykowo, poziomego panelu manualno-kontrolnego oraz poziome wypuszczenie jako imitacji ogona wspomnianego stwora, wszelkiego okablowania z kilku odrębnych płaszczyzn zakrystii. Ale to nie wszystkie zabiegi wizualne, bowiem jak wspomniałem, w przypadku Ethosa mamy do czynienia z transportem ładowanym od góry, co duńscy inżynierowie skrzętnie wykorzystali i zrobili z tego kolejne dzieło sztuki użytkowej. Mianowicie podczas aplikacji płyty nie zdejmujemy jakiegoś siermiężnego talerza z płyty w funkcji stabilizatora tudzież docisku, tylko chwytamy za poprzeczną belkę w stabilizowanym amortyzatorem, półkoliście wymodelowanym, skonsolidowanym z ozdobioną serią otworów czarno-srebrno pokrywą, ażurowym wysięgniku i natychmiast po naszej delikatnej inicjacji pokrywa sama się unosi, ukazując przyjemnie podświetlone błękitem łoże dla srebrnego krążka z centralnie umieszczonym złotym dociskiem. To jest na tyle zjawiskowe doznanie, że śmiało można określić je jako pewnego rodzaju manualno-wizualne emocjonalne przeżycie. Jeśli chodzi o uniwersalność, producent w swej dbałości o najdrobniejszy detal zadbał o to, aby oprócz korzystania ze srebrnych krążków, potencjalny nabywca miał możliwość grania z zewnętrznego źródła plikowego. Takim to sposobem wielopłaszczyznowy rewers opiniowanego źródła oprócz analogowych wyjść RCA/XLR obfituje dodatkowo w wejścia cyfrowe USB, BNC, AES/EBU oraz wyjście AES/EBU na zewnętrzny przetwornik. To zaś sprawia, że nasz poczciwy kompakt pozwala na obsługę sygnałów PCM do 384 kHz i DSD do DSD 512 przez wejście USB oraz PCM do 192 kHz / 24 bit przy wykorzystaniu wejścia AES/EBU. Ale to nie wszystkie cyfrowe atrakcje, gdyż po przyjęciu wyartykułowanych protokołów danych możemy je modyfikować siedmioma filtrami PCM oraz trzema DSD, a także upsamplować do poziomu DXD i DSD 128. Zaskoczeni? Przyznam szczerze, że ja tak i nie zdziwię się, gdy taki stan zaliczy wielu z Was. Wieńcząc akapit informacyjny o budowie i osiągach tytułowego produktu spieszę również donieść, iż w standardzie do Ethosa dodawany jest pilot zdalnego sterowania.

Podchodząc do oceny Ethosa, byłem ciekaw, na co w kwestii sposobu prezentacji świata muzyki postawili jego pomysłodawcy. Jak w skrócie donoszą nasze poprzednie opinie, integra była energetyczna i bardzo transparentna, końcówki mocy nasycone, ale przy tym bardzo rozdzielcze, a przedwzmacniacz mocno stawiał na wagę dźwięku, z jednoczesną dbałością o jego oddech. Dlatego też w duchu snułem przypuszczenia, że źródło powinno być orędownikiem dużej swobody mocnego grania ze szczególnym uwzględnieniem wyraźnego rysunku źródeł pozornych. Oczywiście bez jakichkolwiek wycieczek w stronę nadinterpretacji pojęcia pełni informacji i ich kontroli. I wiecie co? Nic a nic się nie pomyliłem, co na bazie kilku przykładowych płyt postaram się udowodnić.
Jako pierwszy materiał nasunęła mi się kompilacja muzyki klasycznej „Haydn 2032, Vol. 8 – La Roxolana” oficyny Alpha. To jest świetnie zrealizowany materiał, który nawet podczas dobrej projekcji, z uwagi na zdawkowe słuchanie tego typu muzyki, potrafi mnie lekko znudzić. Nie żebym cierpiał, tylko od połowy płyty targają mną uczucie braku tego czegoś, co przekłada się na niedotrwanie do końca krążka za jednym podejściem odsłuchowym. Tymczasem Duńczyk swoją swobodą, rozmachem i co zadziwiające, spokojem prezentacji, tak mnie zaczarował, że jak rzadko dałem się zaskoczyć samoczynnym powrotem soczewki lasera do stanu zero. Gdy wymagał tego materiał, było melodyjne, gdy muzycy postawili na mocne uderzenie, system natychmiast wywoływał małe trzęsienie ziemi. Jednak co w tym wszystkim było najistotniejsze, to fakt wprowadzania w życie owych artefaktów w sposób niewymuszony i daleki od nachalności. Podświadomie czułem, że za moment w moim pokoju coś się wydarzy, jednak byłem dziwnie spokojny o bliską prawdy namacalność oddania intencji artystów. Jednym słowem było zaskakująco wciągająco, czego tak na prawdę się nie spodziewałem, a jednak się wydarzyło.
Kolejnym, bardzo ważnym z punktu widzenia radzenia sobie odtwarzacza z trudnym materiałem, krążkiem było jazzowe trio Mats Eilertsen, Harmen Fraanje, Thomas Stronen w kompilacji „And Then Comes The Night”. Ta projekcja wizji artystów jest dość bliska przywoływanej przeze mnie podczas testów, twórczości rodzimej grupy RGG, czyli granie ciszą, czasem mocnym i niskim zejściem bębnów oraz zawsze z bezkresnymi wybrzmieniami. To jest mój konik, dlatego z uwagi na zwyczajowe oderwanie się od rzeczywistego świata podczas słuchania tej płyty, celem nadrzędnym była ocena radzenia sobie z akcentowaniem każdej wyrazistej frazy nutowej. Chciałem sprawdzić, czy system zejdzie w najniższe czeliści dolnych rejestrów podczas uderzania w wielki kocioł, z wyraźnym pokazaniem wibracji rozpostartej na nim membrany, oczywiście bez efektu nadmiernie miękkiego buczenia, tylko z premedytacją odwzorowanym złowieszczym pomrukiem. Jak na tym tle wypadnie wtórujący bębniarzowi w wyższym basie podczas energetycznych kawałków, kontrabasista. I wreszcie czy przy znakomitym osadzeniu w masie fortepianu, jego wyższe rejestry będą potrafiły trwać w nieskończoność. To powinien być w dobrym tego słowa znaczeniu, spektakl wycięty przysłowiową żyletką. Ostra krawędź, atak, masa i przeszywające międzykolumnową przestrzeń żywiołowe wybrzmienia. Na szczęście tak jak poprzednio, tak i w tym bardzo wymagającym, bo stawiającym na wyrazistość materiale system spisał się na piątkę. Bez najmniejszych problemów mogłem przyjrzeć się dosłownie każdemu pojedynczemu pomrukowi jako czystemu dźwiękowi, a nie jego harmonicznej, wielkiego bębna, usłyszeć atak na strunę kontrabasu, przyjąć na klatę jego energię i wychwycić koniec wibracji każdej z jego strun, a także napawać się dosadnymi partiami dolnych rejestrów oraz pięknie zawieszonymi w eterze wysokimi dźwiękami fortepianu. To był tak lubiany przeze mnie w tego typu muzie hardcore w najczystszym wydaniu. I aż dziw bierze, że tak oczekiwanie ostro grający odtwarzacz przed momentem potrafił zaczarować mnie w przecież stawiającej na inne aspekty klasyce.
Na koniec rock spod znaku Rdiohead „Hail To The Thief”. Ten występ był czymś na kształt połączenia możliwości CD-ka z poprzednich starć. Ostra jazda pełnego składu zabrzmiała nie tylko z przytupem ale również z pełną kontrolą. Natomiast kawałki balladowe potrafiły wywołać we mnie coś na kształt melancholii. Oczywiście ta płyta nie jest jakimś szczególnym masteringowym majstersztykiem, ale muszę przyznać, że w wydaniu testowej konfiguracji w każdym aspekcie oferowała zarezerwowane dla tego rodzaju twórczości aspekty typu mocne uderzenie oraz nieprzewidywalność, a wszystko okraszone dobrym bilansem barwowym i wagowym. Nic, tylko podkręcić gałkę wzmocnienia do granic bólu i przesłuchując cały krążek od dechy do dechy, oddać artystom należny im hołd, co notabene jak rzadko z poczuciem dobrej zabawy uczyniłem.

Mam nadzieję, że powyższy słowotok jasno daje do zrozumienia, iż skandynawski odtwarzacz mocno mnie zaintrygował. Powiem więcej. Gdybym nie posiadał dzielonego zestawu opartego o transport C.E.C. TL0 3.0, przetwornik dCS Vivaldi DAC2 i zewnętrzne zegary, miałbym nie lada zgryz, czy Duńczyk nie powinien zostać na stałe. Powód? Co tu dużo pisać, był świetny. Z jednej strony wyrazisty w kresce, ataku i rozdzielczości, a z drugiej nie skąpił masy i energii. Owszem, mój obecny zestaw oferuje nieco więcej plastyki, jednak nie oszukujmy się, w obecnych czasach takie detale uzyskuje się stosownym okablowaniem. Czy to jest oferta dla wszystkich? Myślę, że bez najmniejszych problemów tak. Są tylko dwa małe „ale”. Pierwszym jest fakt, iż Ethos jest bardzo wyrazisty, co stawia go w opozycji do wielbicieli misiowatego, a przez to dalekiego od prawdy grania jedną wielką kluchą. Natomiast drugim jest jego co prawda w pełni adekwatna do możliwości, ale jednak spora cena. Jeśli jednak w obydwu przypadkach stoicie po dobrej stronie barykady i poszukujecie bezkompromisowego pod każdym względem źródła cyfrowego, Gryphon Audio Ethos nie tylko z racji oferowanego dźwięku, ale również dodatkowej możliwości pracy z dostarczonym z zewnątrz sygnałem cyfrowym, powinien być jednym z głównych kandydatów do odsłuchu. Na tym pułapie cenowym trudno jest znaleźć tak uniwersalny, tak wyglądający i tak świetny kompakt.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa

Opinia 2

Gdy bodajże 19 listopada 2009 r. szkocki Linn z niekłamaną dumą ogłosił, iż zaprzestaje produkcji odtwarzaczy CD z racji spodziewanej rychłej śmierci ww. formatu, z którego już więcej pod względem jakości dźwięku wycisnąć się nie da wydawało się, że faktyczny koniec srebrnego krążka jest bliski. Parafrazując jednak słowa Marka Twaina „pogłoski o jego śmierci okazały się mocno przesadzone”, gdyż puki co mamy drugą dekadę XXI w. a choć sprzedaż zdefiniowanych w Czerwonej Księdze nośników sukcesywnie maleje, to nadal z ich dostępnością nie ma najmniejszych problemów. Ponadto sami producenci urządzeń dedykowanych ich odtwarzaniu dziwnym zbiegiem okoliczności dalecy są od nerwowego szukania ewentualnych alternatyw a na rynku zarówno budżetowych, jak i dedykowanych najbardziej wymagającej klienteli konstrukcji jest w przysłowiowy bród. Za najlepszy dowód niech posłuży nasz dzisiejszy gość, dostarczony przez ekipę łódzkiego Audiofastu, flagowy dyskofon duńskiej legendy ekstremalnego High-Endu – Gryphon Audio Ethos.

Nie chciałbym w tym momencie wyjść na miłośnika teorii spiskowych, jednak gdy Gryphon zaprezentował Ethosa pierwszym skojarzeniem jakie odezwało się w mym czerepie było znane m.in. z amerykańskich dolarów „oko opatrzności”, za którym nie od dziś ciągnie się nader pokaźny zbiór legend, domniemywań i właśnie niestworzonych historii. Powód takich dywagacji był oczywisty, gdyż w przeciwieństwie do większości dostępnych na rynku urządzeń jego bryła zamiast być mniej, bądź bardziej zbliżoną do prostopadłościanu została zaprojektowana na planie … trójkąta, co nawet na tle futurystycznej Opery Consonace Droplet, bądź rezydującego w naszym referencyjnym systemie industrialnego C.E.C-a TL 0 3.0 wydaje się nader odważnym posunięciem i chyba tylko z Kalistą DreamPlay ONE Gryphon mógłby nawiązać jakiś dialog. Jednak po chwili zastanowienia w tym pozornym szaleństwie odnalazłem zaskakująco solidną dawkę stricte logicznych przesłanek począwszy od stabilności wynikającej z trzech niezależnych punktów podparcia, poprzez możliwość precyzyjnego wyznaczenia środka ciężkości, na ograniczeniu przechowywania „audiofilskiego powietrza” w niezagospodarowanej kubaturze urządzenia skończywszy. Jednym słowem same plusy a gdy dorzucimy do tego fakt, iż en face Ethos prezentuje się już zdecydowanie mniej kontrowersyjnie, to ustawiony pomiędzy nieco bardziej „normalnymi” komponentami aż tak bardzo wyróżniać się nie powinien. Oczywiście nie sposób pominąć wynikającego z jego budowy (mamy do czynienia z klasycznym top-loaderem), wybijającego się ponad korpus wysięgnika z przymocowaną pokrywą transportu, jednakże w dobie wszechobecnego bezprzewodowego streamingu nie takie „wykwity” zdążyły nam spowszednieć. A skoro od ww. mechanizmu charakterystykę wizualną Ethosa rozpocząłem, to pozwolę sobie tylko wspomnieć, iż podobnie jak i cały płat górny również wysięgnik i sam perforowany „właz” wykonano ze szczotkowanego aluminium utrzymanego w naturalnej kolorystyce surowca, choć miłośnicy czerni mogą również rozejrzeć się za opcją „Black edition”, która całkiem niedawno pojawiła się w duńskim portfolio. Prawdziwą wisienką na torcie jest złocony docisk płyty, który na owej przed zamknięciem pokrywy umieścić należy a następnie z błyskiem w oku patrzeć, jak idealnie wpasowuje się w dedykowane wycięcie. Z kolei szczątkowy front ograniczono do poprzecznego pasa akrylu z którego flanek wyrastają cokoły zakończonych regulowanymi stożkami nóg a w centrum za oko łapie ramka podwieszonego i przywodzącego na myśl znany z testu Tridentów, zawierającego błękitny, przyozdobiony purpurowym firmowym logotypem, wyświetlacz i dotykowe sensory zewnętrznego panelu sterowania. Nader rozbudowane menu pozwala zmniejszenie poziomu wyjściowego (-6dB), aktywację filtra dolnoprzepustowego pierwszego rzędu dla sygnałów DSD (w tej roli wykorzystano posrebrzony kondensator mikowy), zastosowanie własnej nomenklatury wejść, czy też pięciostopniowe dopasowanie jaskrawości wyświetlacza. Możemy również ustawić czas po jakim, w przypadku bezczynności Ethos przejdzie w stan uśpienia i tu miła niespodzianka, gdyż Duńczycy zamiast, jak to lwia część konkurencji robi, fabrycznie „proekologiczne” ustawić kilka kwadransów (do wyboru jest 30min, 1h, 2h, 4h i nigdy) wybrało opcję … nigdy, czyli może i te 40W odtwarzacz będzie z gniazdka „ciągnął”, ale na pewno brzmieniowo do pełni swych możliwości będzie dochodził w tzw. okamgnieniu. Z kolei masywny pilot oferuje dostęp nie tylko do podstawowych opcji nawigacji i odtwarzania, lecz również do zdecydowanie bardziej zaawansowanej filtracji sygnałów PCM i DSD (7 opcji), oraz upsamplingu – PCM do 384kHz, lub DSD128.
Z racji dość niestandardowego kształtu bryły naszego dzisiejszego gościa jego ściana tylna składa się z dwóch zbiegających się w osi symetrii połówek dedykowanych odpowiednio lewemu i prawemu kanałowi. Aby jednak jej nie szpecić a niejako w gratisie ograniczyć ergonomię usytuowania odtwarzacza wszystkie interfejsy ukryto w jego „podwoziu”. O ile jednak wyjścia analogowe w postaci gniazd RCA i XLR są rozlokowane symetrycznie, to już wejścia cyfrowe (USB,SPDIF i AES/EBU), oraz 12V triggera umieszczono wraz z interfejsami analogowymi prawego kanału a wyjście cyfrowe AES/EBU i zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC kanału lewego.
Centralne miejsce w trzewiach przypadło aluminiowej komorze współczesnego transportu StreamUnlimited Blue Tiger CD-Pro 8 współpracującego z parą (topologia dual-mono) kości ESS Technology Sabre ES9038PRO (po jednej na kanał). Za wspomniany upsampling odpowiedzialny jest z kolei układ AKM AK4137 a zasilanie oparto na dwóch klasycznych toroidach dedykowanych odpowiednio pracującej w klasie A sekcji analogowej i cyfrowej.

Skoro w momencie oficjalnej premiery – podczas ostatniej edycji monachijskiego High Endu Ethosa niestety posłuchać nie dane mi było a niemalże prywatna sesja w ramach również ostatniego przed pandemią stołecznego Audio Video Show, czy też wizyta w siedzibie dystrybutora obarczone byłe zbyt wieloma zmiennymi z formułowaniem bardziej konkretnych wniosków zmuszony byłem uzbroić się w cierpliwość. Jednak wiadomy obiekt mojego mrocznego pożądania koniec końców zagościł w moim systemie, więc już bez większych ceregieli mogę przystąpić do możliwie dogłębnej wiwisekcji jego walorów brzmieniowych. A jest o czym pisać, gdyż nie uprzedzając faktów topowy odtwarzacz Gryphona nie tylko zadaje kłam ww. opinii Szkotów o śmierci wiadomego formatu, co bezpardonowo przewartościowuje wszystko, co do tej pory można byłoby o wydawać by się mogło natywnych ograniczeniach płyt CD powiedzieć. W telegraficznym bowiem skrócie nawet jeśli do takowych ograniczeń Gryphon dociera, to ich obecność przesuwa w takie rejony o których konkurencja mogła, może i pewnie jeszcze długo móc będzie co najwyżej pomarzyć. I nie piszę tego z czystej grzeczności, kurtuazji, czy też chęci przypodobania się komukolwiek, gdyż nigdy nie ukrywałem iż jestem zagorzałym plikolubem, lecz jedynie stwierdzam niezbity fakt potwierdzony osobistymi doświadczeniami. Fakt nie tyle rozdzielczości, gdyż w dobie permanentnego zalewu Hi-Resu ów termin na tyle spowszedniał, iż tak naprawdę mało kto zwraca na niego uwagę i bierze na poważnie, co wręcz porażającego realizmu. Realizmu na takim poziomie intensywności, że podczas odsłuchów „Ace of Spades” Motörhead zacząłem nerwowo zerkać w kierunku barku w obawie przed jego spustoszeniem przez rozochoconego groźnymi porykiwaniami Lemmy’ego. Nie oznacza to bynajmniej cudownego wskrzeszenia Iana Frasera Kilmistera wraz z jednoczesnym dokopaniem się do leżących w Jackson’s Studios w Rickmansworth od 1980 r. taśm matek a następnie dokonaniem ich graniczącego z niemożliwością masteringu, lecz oddaniem natywnej energii i autentycznego świadectwa tamtych czasów. Czyli przekładając powyższe krągłe frazesy na język zrozumiały dla ogółu dźwięki dobiegające z głośników były najogólniej rzecz ujmując koszmarnie surowe i płaskie, ale na wskroś prawdziwe, autentyczne. Wystarczyło jednak w komorze Ethosa umieścić „The Blues Is Alive And Well” i szanowny Buddy Guy nie tylko pukał do naszych drzwi, co wygodnie rozsiadał się na kanapie a jakby tego było mało co i rusz przywoływał do siebie kolejnych przyjaciół, z którymi na zupełnym luzie jamował. Po ww. album sięgnąłem nie bez przyczyny, gdyż nie dość, że szalenie go lubię, to nader często sprawdzam na różnych źródłach ile są w stanie oddać z jego „soczystości”, bo właśnie owa soczystość tak mnie w nim urzekła i jakiekolwiek jej ograniczenie, o osuszeniu nawet nie wspominając, traktuję jako ewidentny zamach na mój dobrostan. A zaimplementowane w Gryphonie kości Sabre za wzór „cnót niewieścich”, znaczy się muzykalności niezbyt często są stawiane. Tymczasem Ethos oczarował mnie dźwiękiem gęstym, ciemnym i jędrnym niczym kształty … mniejsza z tym czego i kogo. Grunt, że mój dyżurny – lampowy (!!!) Ayon CD-35, którego właśnie za podobne walory niezwykle cenię wypadł przy Duńczyku po japońsku, czyli jako tako. Ponadto Gryphon bił Austriaka na głowę pod względem definicji źródeł pozornych i to nawet nie zbliżając się do estetyki określanej mianem analitycznej. Zero podkręcania ostrości, zabawy suwakiem HDR i dążenia do pocztówkowej przesady a zarówno obecność, namacalność muzyków, jak i wgląd w nagranie były na najwyższym, referencyjnym poziomie. Jak to możliwe? Nie wiem, jednak był to jeden z niewielu przypadków, gdy źródło cyfrowe zrównało się z najwyższych lotów analogiem i nie miało przy tym żadnych kompleksów pod jakimkolwiek, włącznie ze stricte „taśmową” koherencją. Tytułowy odtwarzacz w iście mistrzowski sposób operował tak barwą, jak i dynamiką, przy czym kreując pierwszy plan blisko słuchacza ani na moment nie zapominał o właściwej gradacji planów dalszych i choć zmysłowo wyginające się przy mikrofonie solistki niejako z automatu przyciągały wzrok, to o ile tylko udało nam się chociażby na moment przestać robić do nich maślane oczy, bez trudu mogliśmy zidentyfikować pozostałych bohaterów rozgrywającego się przed naszymi oczami i uszami spektaklu. Proszę tylko włączyć „Symphonicę” George’a Michaela, by osobiście się przekonać co w duńskim wydaniu oznacza obszerna i zarazem uporządkowana scena dźwiękowa. Dla mnie osobiście było to swoiste mistrzostwo świata, po którym powrót do własnego źródła był nad wyraz gorzką pigułką do przełknięcia. Podobnie było z „Black Market Enlightenment” Antimatter, gdzie nie tylko przestrzeń nagrania dalece wykraczała poza kubaturę mojego pokoju, co dynamika zarówno w skali mikro, jak i makro wydawała się nic nie robić z ograniczeń sprzętowych osiągając realizm koncertu w którym uczestniczymy stojąc zaledwie kilka, kilkanaście metrów od sceny.

Skoro jednak nasz dzisiejszy gość dysponował wejściami cyfrowymi nie omieszkałem go i na taką ewentualność przebadać i tu od razu zaliczyłem lekki zgrzyt, gdyż streaming z tzw. chmury – zasobów Tidal Master wypadł na tyle blado – znaczy się płasko i z bestialsko wykastrowaną dynamiką, iż w pierwszym momencie sądziłem, że Ethos po prostu poczuł się urażony próbą mezaliansu z Luminem U1 Mini, jednakże mając w pamięci podobne reakcje alergiczne zaobserwowane podczas innych sesji czym prędzej zmieniłem repozytorium na pełniącego rolę NAS-a Soundgenica HDL-RA4TB i powiedzmy, że sytuacja wróciła do normy. Nie było to jeszcze to, co ze srebrnych krążków i to niezależnie od gęstości materiału źródłowego, ale i tak i tak poziom reprezentowany przez dźwięki dobiegające mych uszu był w pełni zasługujący na miano wybornego. W dodatku dopiero po kilku dniach zorientowałem się, iż zupełnie nie zwracam uwagi na nieobsługiwanie przez Gryphona formatu MQA, gdyż majestatyczny Duńczyk zarówno ze „zwykłych” plików 16/44.1, jak i z ich gęstego rodzeństwa z jednakowym entuzjazmem wyciskał ostatnie soki sprawiając, iż zamiast na parametry patrzyłem li tylko na jakość realizacji i wartość muzyczną. A właśnie, jakość. Chodzi bowiem o to, iż czytając moje powyższe peany mogłoby się Państwu zdawać iż niezależnie co do komory transportu włożymy, bądź na wejścia cyfrowe dostarczymy, to osiągniemy stan audiofilskiej nirwany. Nic z tych rzeczy. Repertuar nagrany i zagrany źle tak też z tytułowego odtwarzacza zabrzmi i choćbyśmy nie wiadomo jak zaklinali rzeczywistość tego nie zmienimy. O ile zatem odsłuch „Ace of Spades” Motörhead będzie równie przyjemny co wizyta u dentysty bez posiłkowania się znieczuleniem, o tyle już „Black Market Enlightenment” Antimatter roztoczy przed nami uroki potęgi zelektryfikowanego rocka w swej najbardziej atrakcyjnej postaci – z fenomenalnie zdefiniowanym na pierwszym planie wokalem, gradacją dalszych planów i swobodą oraz oddechem. Nie będzie może tej iście holograficznej trójwymiarowości co z nośnika fizycznego, ale konia z rzędem temu, kto marudziłby mając taki dźwięk na co dzień.

Próbując dokonać swoistego résumé poczynionych podczas odsłuchów obserwacji i mając jednocześnie czas na ich spokojne przetrawienie dochodzę do wniosku, iż Gryphon Audio Ethos jest jeśli nie najlepszym, to z pewnością jednym z najlepszych, oczywiście moim skromnym zdaniem, nie tylko odtwarzaczem i zarazem przetwornikiem, lecz po prostu źródłem dostępnym na rynku. Oferuje bowiem dźwięk na swój sposób wymykający jakimkolwiek próbom zaszufladkowania go w kategoriach bądź to cyfrowych, bądź analogowych stereotypów. On po prostu gra muzykę w takiej formie i z takim realizmem, iż traktując go jako punkt wyjścia do stworzenia systemu marzeń prawdopodobieństwo dogonienia przysłowiowego króliczka i tym samym osiągnięcie audiofilskiej nirwany wydaje się bliskie 100%.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VM

Dystrybucja: Audiofast
Cena: 162 950 PLN

Dane techniczne
Wykorzystane przetworniki: 2 x ES9038 PRO 32bit/768 kHz
Obsługiwane sygnały cyfrowe: 22kHz – 192kHz (AES/EBU, SPDIF); 32kHz – 384kHz PCM, DSD64 – DSD512 (USB)
Stosunek sygnał/szum (śr.ważony): < -120 dB
Całkowite zniekształcenia harmoniczne + szum: 0,007% @ 0dB
Pasmo przenoszenia: 0-192 kHz (-3 dB)
Impedancja wejściowa: 110 Ω (AES/EBU), 75 Ω (SPDIF)
Nominalne napięcie wyjściowe:4,3 V +/-6,08Vpp (XLR); 2,15 V +/-3,04Vpp (RCA)
Nominalna impedancja wyjściowa: 30 Ω
Separacja kanałów: nieskończona
Pobór mocy: <0,5 W (standby); 39 W (max.)
Wymiary (S x W x G): 480 x 176 x 453 mm
Waga: 13,7 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Bowers & Wilkins 800 Diamond D4

Seria najlepszych na świecie kolumn głośnikowych wprowadza całkowicie nowe wzornictwo oraz szereg przełomowych rozwiązań technicznych, aby określić jeszcze wyższe standardy w zakresie absolutnej jakości dźwięku.

W jaki sposób możesz udoskonalić najbardziej udaną na świecie i ikoniczną gamę high-endowych kolumn głośnikowych? To wyzwanie, z którym przez ostatnie sześć lat mierzyły się najwybitniejsze umysły w SRE (Southwater Research & Engineering), siedzibie światowej sławy zespołu inżynierów Bowers & Wilkins. Ich rozwiązanie jest połączeniem nieustannego udoskonalania wszystkich elementów każdej konstrukcji z innowacyjnymi, autorskimi rozwiązaniami technicznymi, które na nowo urzeczywistniają fundamentalne podstawy konwencjonalnego przetwornika: nowe, unikatowe i rewolucyjne zawieszenie biomimetyczne (Biomimetic Suspension).

Nowa seria 800 Diamond w dalszym ciągu składa się z siedmiu modeli, zaczynając od dwudrożnej podstawkowej kolumny głośnikowej 805 D4. Oprócz niej gamę tworzą trójdrożne konstrukcje wolnostojące 804 D4, 803 D4 i 802 D4. Z myślą o flagowym modelu serii Bowers & Wilkins z przyjemnością powraca do ikonicznej nazwy ze swojego portfolio, wprowadzając głośnik 801 D4 w miejsce dotychczasowego 800 D3. W zestawach kina domowego sprawdzi się para wysokiej klasy głośników centralnych HTM81 D4 oraz HTM82 D4, które dopełniają całą serię.

Każdy nowy model w serii łączy setki udoskonaleń detali oraz kilka całkowicie nowych rozwiązań technicznych, tworząc dzięki temu najbardziej transparentną, detaliczną i naturalnie brzmiącą serię kolumn głośnikowych w historii Bowers & Wilkins.

Wyrafinowana konstrukcja

Wytworne, eleganckie proporcje obudowy oraz luksusowe, wysokiej klasy detale sprawiają, że jest to najbardziej ekskluzywna seria 800 Diamond w historii.
Pierwszą i najbardziej oczywistą zmianą jest dodanie czwartej wersji wykończenia. Nowa gama obejmuje teraz także wykończenie satynowy orzech, które dołącza do dotychczasowych wersji: błyszczący czarny, błyszczący biały i satynowy różany.

Każdy model stereo w serii ma także znacząco udoskonaloną konstrukcję obudowy z całkowicie nową, sztywną, odlewaną z aluminium górną sekcją – zastępując dotychczasową wersję drewnianą – zapewniając tym samym jeszcze większą sztywność oraz wyciszenie obudowy. Aby zapewnić luksusowe wrażenia dotykowe, profil nowej aluminiowej górnej płyty wykończony jest skórą Connolly – w czarnym kolorze dla ciemnych obudów (czarny, satynowy różany) oraz jasnoszary dla jaśniejszych wersji (biały, satynowy orzech).

We wszystkich modelach z serii projektanci zastosowali udoskonaloną wersję kultowej obudowy Solid Body Tweeter-on-Top, z nowym, wydłużonym systemem tubowym, aby zapewnić jeszcze bardziej otwarty dźwięk wysokich tonów. Ta niesamowicie sztywna obudowa skutecznie tłumi niepożądany rezonans i jest wyjątkową konstrukcją akustyczną – zwłaszcza w połączeniu z nowym dwupunktowym systemem odsprzęgającym, który izoluje całość od pozostałej części kolumny głośnikowej skuteczniej niż wcześniej. Tak jak dotychczas, obudowa głośnika wysokotonowego Solid Body Tweeter wyfrezowana jest z pojedynczego litego bloku aluminium i teraz ma anodyzowane wykończenie, ciemne lub jasne zależnie od koloru obudowy, aby uświetnić ten fakt.

Ponadto w gamie pojawią się trzy całkowicie nowe formy obudów. Modele stereo 805 D4 i 804 D4 wykorzystują „odwróconą obudowę”, zastosowaną po raz pierwszy w 2015 r. w większych kolumnach głośnikowych z tej serii. Ten nowy kształt zmniejsza profil przedniej ścianki, jednocześnie znacząco zwiększając ogólną sztywność całej konstrukcji. Dodatkowo dzięki temu rozwiązaniu zwrotnica może być zamocowana w specjalnej przestrzeni w tylnej części każdego głośnika, umieszczonej za sztywnymi aluminiowymi kolcami.

804 D4 wykorzystuje potencjał swojej nowej konfiguracji poprzez dodanie portu skierowanego w dół ze zintegrowaną aluminiową podstawą – ponownie, tak jak w przypadku większych kolumn głośnikowych z tej serii. Wraz z 805 D4 i 804 D4, całkowicie nowy głośnik centralny HTM82 D4 wykorzystuje „odwróconą” obudowę swojego rodzeństwa, aby zagwarantować doskonałą wydajność akustyczną i mechaniczną.

Nowe rozwiązania techniczne
Membrana Continuum™, FST™ i zawieszenie biomimetyczne

Efekt ośmioletniego programu badawczego, kompozytowa membrana Continuum – używana w przetwornikach średnio- oraz średnio-niskotonowych – słynie ze swojej otwartości, transparentności i neutralności. Kiedy wykorzystywana jest jako jednostka średniotonowa w wolnostojących kolumnach głośnikowych Bowers & Wilkins, zawsze łączona jest z zawieszeniem FST™ (Fixed Suspension Transducer), które starannie odfiltrowuje podbarwienia zazwyczaj pojawiające się w przypadku tradycyjne zawieszenia membran.

Teraz Bowers & Wilkins połączył obie korzyści Continuum i FST z zupełnie nowym rozwiązaniem, które zmienia inny kluczowy element normalnej pracy przetwornika: materiałowy pająk. Przez dziesięciolecia nieustannego rozwoju w niemal wszystkich obszarach konstrukcja przetwornika, materiałowy pająk, kluczowy element zawieszenia każdego konwencjonalnego przetwornika pozostał praktycznie niezmieniony – aż do teraz.

Całkowicie nowy kompozytowe zawieszenie biomimetyczne zastępuje konwencjonalny materiałowy pająk minimalistycznym kompozytowym układem zawieszenia, który rewolucjonizuje wydajność membrany średniotonowej poprzez znaczące zmniejszenie niepożądanego ciśnienia powietrza – znanego jako dźwięk – które może generować konwencjonalny pająk materiałowy, eliminując jego nieprzewidywalne, nieliniowe efekty. Rezultatem są bezprecedensowa transparentność i realizm średnich tonów.

Odizolowany przetwornik średniotonowy i obudowa Turbine

Bowers & Wilkins łączy wszystkie zalety i korzyści swojej membrany Continuum, konstrukcji FST oraz zawieszenia biomimetycznego ze staranną izolacją całego układu średniotonowego od pozostałej części obudowy. We wszystkich trójdrożnych modelach jednostki średniotonowe wykorzystują niezwykle sztywną aluminiową ramę z Tuned Mass Dampers (TMD), aby wytłumić wszelkie rezonanse. Te kompletne przetworniki i układy napędowe są następnie izolowane na mocowanych sprężynowo uchwytach odsprzęgających, jeszcze bardziej minimalizując przekazywanie wibracji do przetworników.
Modele 803 D4, 802 D4 i 801 D4 wykorzystują ponadto masywną i sztywną aluminiową obudowę Turbine Head dla swoich przetworników średniotonowych, zapewniając nie tylko zachwycającą formę akustyczną, lecz również jeszcze skuteczniejszą izolację – ponieważ zespół Turbine Head jest dodatkowo odseparowany od znajdującej się poniżej obudowy niskotonowej.

HTM81 D4 i HTM82 D4 wprowadzają nową i podobną koncepcję, ale wewnątrz swoich obudów: każdy z głośników centralnych teraz wyposażony jest w wewnętrzną obudowę aluminiową, która tworzy sztywną, dobrze izolowaną konstrukcję dla przetwornika średniotonowego i jego mechanizmu odsprzęgającego.

Przetwornik wysokotonowy Solid Body

Aby zminimalizować przenoszenie niepożądanych wibracji do wykorzystywanych w każdym z modeli głośników wysokotonowych Diamond Dome, niezbędna jest niezwykle sztywna obudowa. Nowa seria 800 Diamond wprowadza udoskonaloną wersję kultowej obudowy Solid Body. Tak jak dotychczas wykonywana jest z litego bloku aluminium, ale teraz ma wydłużony kształt (blisko 30 cm długości) z dłuższym wewnętrznym układem tubowym.

Nowy zespół Solid Body Tweeter jest teraz oddzielony od obudowy kolumny głośnikowej lub modułu Turbine Head (w zależności od modelu) w dwóch miejscach, zamiast w jednym: rozwiązanie to znacząco udoskonala przestrzenność i otwartość. Przeprojektowany został także układ napędowy tweetera, aby pozwolić przetwornikowi „oddychać” bardziej wydajnie bez negatywnego wpływu na potencjał głośnika. Efektem jest zauważalna redukcja w częstotliwości rezonansowej za kopułką wysokotonową.

„Odwrócona” obudowa i Matrix™

Już od ponad 30 lat Matrix jest podstawowym rozwiązaniem technicznym Bowers & Wilkins i na przestrzeni tych lat był nieustannie rozwijany. Ta wewnętrzna struktura zazębiających się paneli, które wewnętrznie usztywniają kolumnę głośnikową we wszystkich kierunkach, sprawia, że obudowy głośników są sztywne, bierne i ciche.

805 D4 i 804 D4 teraz wykorzystują „odwrócone” obudowy, które dotychczas zarezerwowane były dla większych kolumn wolnostojących z serii 800 Diamond. Każdy model ma teraz sztywną płytę aluminiową po wewnętrznej stronie obudowy, zabezpieczającą przegrodę przed rezonansem. Wewnątrz oba modele korzystają również z udoskonaleń wprowadzonych w systemie Matrix, z grubszymi panelami wykonanymi z litej sklejki w miejsce poprzednio stosowanego MDF-u, wzmocnionymi aluminiowymi sekcjami usztywniającymi.

Każdy model stereo w gamie wykorzystuje także nową górną płytę odlewaną z aluminium, zastępującą wcześniej stosowaną drewnianą konstrukcję, co znacznie zwiększyło sztywność obudowy. Tak jak wcześniej, przetworniki umieszczone są w sztywnych kapsułach aluminiowych przymocowanych do przegrody kolumny głośnikowej, natomiast zwrotnice zamocowane są do równie sztywnej aluminiowej konstrukcji biegnącej wzdłuż tylnej części obudowy. I na koniec, 801 D4 wykorzystuje stalową płytę w sekcji podstawy wokół portu – znowu, wszystko w imię zwiększenia sztywności obudowy i dalszego wyciszenia podczas pracy.

Aluminiowy cokół

804 D4 dołącza teraz do pozostałych wolnostojących modeli z serii 800 Diamond dzięki zastosowaniu skierowanego w dół portu basowego Flowport™. Wyjście portu znajduje się w nowym, sztywniejszym cokole z litego aluminium wraz ze stalową warstwą tłumiącą, zaprojektowaną tak, aby zapewnić twardą jak skała podstawę i kontrolę niepożądanego rezonansu. 804 D4 ma także znacząco ulepszone kolce i nóżki, z ogromnymi kolcami M12, które są zarówno stabilniejsze i sztywniejsze niż wcześniej stosowane M6.

803 D4, 802 D4 i 801 D4 ten sam skierowany w dół wylot Flowport, cokół z litego aluminium i stalową warstwę tłumiącą, ale zachowują wprowadzoną w 2015 r. konfigurację z kółkami i kolcami, co znacznie ułatwia przesuwanie każdego modelu do perfekcyjnej pozycji odsłuchowej w porównaniu z jakimkolwiek innym konkurencyjnym projektem.

Membrana Aerofoil™

Wynik zaawansowanego modelowania komputerowego, membrana Aerofoil™ jest kompozytową membraną basową o zmiennej grubości, zaprojektowaną tak, aby zagwarantować maksymalną sztywność tam, gdzie jest to niezbędne, przy równoczesnym zachowaniu niskiej masy – dzięki powłoce z włókna węglowego i lekkiemu rdzeniowi z pianki syntaktycznej.

Oprócz ulepszonych i zoptymalizowanych układów napędowych, każda wolnostojąca kolumna głośnikowa z serii 800 Diamond łączy teraz membranę Aerofoil z piankową zatyczką Anti-Resonance Plug™, która delikatnie wzmacnia cewkę drgającą i minimalizuje zniekształcenia, gdy membrana porusza się w swoim zakresie roboczym, zapewniając jeszcze czystszy bas.

Wszystkie te udoskonalenia zapewniają niespotykaną dotychczas wydajność. Dostępna na całym świecie od 1 września br., nowa seria 800 Diamond jest najlepszą gamą kolumn głośnikowych w historii Bowers & Wilkins.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Atlas Mavros Grun

Link do zapowiedzi: Atlas Mavros Grun

Opinia 1

Skoro w ramach wprowadzenia do recenzji interkonektów Mavros XLR zdążyliśmy wspomnieć o nader smakowitej lokalizacji zakładów Atlas Cables bez zbędnych ceregieli pozwolę sobie przedstawić dzisiejszego gościa, czyli należące również do mającej stricte high-endowe aspiracje linii Mavros przewody głośnikowe. O ile jednak ww. łączówka była poniekąd wyjątkiem potwierdzającym regułę, gdyż w autorski system ekranowania Dual Drain (DD) została wyposażona, to jako jedyna z rodziny systemu uziemiającego linię transmisyjną sygnału audio Grun nie posiadała, to już głośnikowce ów „bajer” na pokładzie mają. Dlatego też uczynny dystrybutor, czyli ekipa białostockiego Rafko, uznała, że skoro XLR-y tak przypadły nam do gustu, to najwyższa pora na zasmakowanie kolejnej pozycji z bogatego menu niezależnych Szkotów. A właśnie, warto podkreślić, że Atlas Cables cały czas jest sobie sterem, żeglarzem, okrętem i nie tylko nie jest finansowany, a tym samym zależny od jakiegokolwiek konsorcjum, koncernu, grupy kapitałowej, etc., lecz również nie korzysta z ogólnodostępnych podzespołów wykorzystywanych przez konkurencję, lecz wszystko bądź to wykonuje sama, bądź zamawia u lokalnych podwykonawców. Jak zatem wypada ów 100% szkocki głośnikowy przewód? O tym dosłownie za chwilę.

Zanim bowiem przejdziemy do mniej, bądź bardziej kwiecistych opisów słowno-muzycznych brzmienia tytułowego okablowania zgodnie z tradycją wypadałoby co nieco napisać o aparycji i budowie, co też niniejszym czynimy. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku zbalansowanej łączówki głośnikowy Mavros jest przedstawicielem nad wyraz nienachalnej a zarazem ponadczasowo eleganckiej szkoły designu, w której nie znajdziemy ani usilnego zabiegania o atencję nabywcy, ani żadnych kontrowersyjnych zabiegów stylistycznych. O nie, tu króluje opalizująca czerń tekstylnej plecionki zewnętrznej ożywiona chromowanymi splitterami i czerwienią odcinków żył dodatnich. Uwagę zwracają równie biżuteryjne, wykonane z aluminium blokującego fale RFI korpusy wtyków z zaimplementowanym autorskim systemem Transpose Modular Termination System umożliwiający samodzielną i zarazem dziecinnie prostą wymianę fabrycznej konfekcji. Wystarczy bowiem je wykręcić, a w ich miejsce wkręcić inny wtyk a do wyboru, oprócz widocznych na powyższych zdjęciach widełek mamy końcówki BFA (Z-plug) i rozporowe banany (Expanding 4mm Plug). Jakby tego było mało nabywca do dyspozycji ma pełne spectrum konfiguracji przyłączeniowych począwszy od klasycznego układu 2-2, czyli single wire, poprzez 2-4 na 4-4 kończąc. A jeśli chodzi o ergonomię, to z racji konstrukcji (scharakteryzowanej poniżej) Atlasy są dość sztywne, choć zarazem podatne na układanie i nie wykazują tendencji do sprężynowania.
Same przewody posiadają budowę multicore / solid core, czyli przekładając powyższą terminologię na zrozumiałą dla ogółu populacji, każdy Mavros zawiera w sobie trzy pary splecionych ze sobą przewodników typu solid core z monokrystalicznej miedzi OCC 6N (99.99997%) otulonych szczelnym ekranem w kombinacji dwie pary plus jedna para. W roli dielektryka użyto wydajniejszego o 30% od zwykłego Teflonu pod względem uzyskiwanej szybkości przesyłu sygnału jego mikroporowatej odmiany a z kolei ekran to znana już z poprzedniego spotkania kombinacja plecionki z żyłek OCC i miedzianej folii mylarowej pomiędzy którymi zatopiono żyły uziemiające. I w tym momencie docieramy do technologii Grun, czyli rozwinięcia Dual Drain, gdzie ekran jest podłączony nie tylko do wtyczek sygnałowych, lecz możliwe jest również jego niezależne uziemienie. Służą do tego stosowne terminale, w które należy wkręcić dostarczane wraz z głośnikowcami krótkie przewody a te z kolei podłączyć pod zacisk uziemienia we wzmacniaczu. Jak to jednak w życiu bywa zarówno moja dyżurna końcówka Brystona , jak i pełniący rolę odtwarzacza, przetwornika i przedwzmacniacza Ayon takowych zacisków nie posiadały. Ba, nawet obecny na równoległych testach tercet Kinki również nie miał nic podobnego na pokładzie a w dodatku białostocki dystrybutor do zestawu nie był łaskaw dorzucić stosownego adaptera Schuko, który mógłbym zaaplikować w wolne gniazdo w listwie zasilającej. Koniec końców chcąc jednak poznać uroki Gruna własnym sumptem stosowne akcesorium wykonałem i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku przystąpiłem do właściwej części testu.

A jak szkockie przewody grają? Dla wszystkich tych z Państwa, którzy oczekują możliwie zwięzłych i konkretnych wskazówek od razu powiem, że tym razem mamy do czynienia z jednej strony ze znaną z XLR-ów muzykalnością, lecz z drugiej zdecydowanie większą transparentnością. Jest zauważalnie może nie tyle jaśniej, co bardziej rozdzielczo, przestrzenniej i … jakby szybciej. Przynajmniej bez załączonego Gruna. Nie oznacza to bynajmniej zbytniej analityczności, czy wręcz klinicznego chłodu a jedynie świetną rozdzielczość i brak podkolorowań. Nawet na pełnym syntezatorowych pasaży i wszelakiej maści szumów oraz modulacji solowym albumie Michała Łapaja „Are You There” próżno szukać jakichkolwiek oznak zapiaszczenia, czy granulacji. Mamy za to fenomenalną przestrzeń i scenę kreowaną bardziej w głąb niż do przodu a precyzję definicji każdego dźwięku inaczej aniżeli wyborną określić nie sposób. Z kolei na „The Gereg” pochodzącej z Ułan Bator formacji The HU sprawy miały się jeszcze ciekawiej. Pomijając nawet fakt, iż mieliśmy do czynienia z dość egzotycznym mongolskim folk-metalem, gdzie prym wiodły zarówno egzotyczne instrumentarium w stylu morin chuur z główką w kształcie głowy konia i strunami z włosów końskiego ogona, czy fletu cuur, jak również oryginalny śpiew chöömej (alikwotowy), to namacalność przekazu była iście zjawiskowa. I to nawet bez grama złagodzenia, czy prób stonowania gardłowych partii wokalnych Galbadrakha Tsendbaatara a jednocześnie unikając popadania w męczącą na dłuższą metę ofensywność. Było bezpośrednio, surowo i twardo, ale właśnie tak ten krążek potomków Dżyngis-chana powinien brzmieć. Powiem nawet, iż była to surowość i energia porównywalna do tej doskonale znanej nam z rodzimej formacji i jej albumu „Svantevit”,czyli odwołująca się do atawistycznych odruchów i pierwotnej natury rodzaju ludzkiego.
Na nieco bardziej nastrojowym „Serenata Latina” Rolando Villazóna i Xaviera de Maistre z racji niezwykle minimalistycznej formy można było do woli delektować się cyzelowaniem każdego niuansu a co najważniejsze śledzić pasjonujący muzyczny dialog pomiędzy francuskim harfistą a meksykańskim tenorem, gdzie ciepło ludzkiego głosu kontrastowało z gładkością majestatycznego strunowego instrumentu. W dodatku owa gładkość nie oznaczała asekuracyjnego zaokrąglenia, czy też przytłumienia a jednocześnie nie popadała w zbytnią brzękliwość. Sytuację zmienia uaktywnienie systemu Grun, który powoduje przyjemne i idące w kierunku estetyki wspominanego interkonektu dociążenie i saturację przekazu. Pół żartem, pół serio można byłoby zaobserwowany efekt określić mianem swoistej lampizacji, jednakże jego intensywność jest zdecydowanie mniej zerojedynkowa. To nie jest swoista volta i ukazanie nieznanego do tej pory oblicza szkockich przewodów, lecz jedynie pewne zwrócenie uwagi, zaakcentowanie ich romantycznej natury, gdzie oprócz neutralności do głosu może też dojść naturalność. Dzięki temu przekaz zyskuje na koherencji a oprócz walorów czysto artystycznych i technicznej wierności materiałowi źródłowemu dochodzi jeszcze aspekt emocjonalny. Tło staje się bardziej aksamitne a przestrzeń otaczająca muzyków czystsza. Jakby pomieszczenie, w którym dokonywano nagrań wyposażono w bezszelestną a przy tym posiadającą wysokowydajną filtrację klimatyzację, przez co nawet w świetle reflektorów nie widać wirujących drobinek kurzu. Niby niuanse i tzw. kosmetyka, ale właśnie o tego typu pozornie błahe drobiazgi toczy się odwieczna walka na poziomie high-endu i to w przypadku Mavrosów mamy dostępne na przysłowiowe wyciągnięcie ręki.

Przewód głośnikowy Atlas Mavros Grun okazał się nad wyraz intrygującą a zarazem niezwykle uniwersalną propozycją szkockiego producenta. Oferuje bowiem świetną rozdzielczość, angażującą dynamikę a gdy tylko skorzystamy z autorskiego Gruna zacznie również zalotnie czarować barwą i wysyceniem. Krótko mówiąc warto sprawdzić go u siebie niezależnie od sygnatury posiadanego systemu a biorąc pod uwagę jego niezbyt wygórowaną, jak na High-End, co którego bezsprzecznie się zalicza, cenę może stanowić ciekawą alternatywę dla bardziej utytułowanej konkurencji.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5; MoFi Electronics UltraDeck+
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Przedwzmacniacz liniowy: Kinki Studio EX-P27
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones; Kinki Studio EX-B7
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Virtuoso M
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Z bohaterem poniższej relacji, może nie jako kandydatem pierwszego wyboru, ale znakomicie rozpoznawalnym przez ogólnie pojętą rzeszę miłośników słuchania muzyki w zaciszu domowym, szkockim producentem okablowania audio Atlas, zderzyliśmy się już dwa razy. W roli pierwszej jaskółki wystąpił set listwy sieciowej z firmowym kablem zasilającym serii Atlas Eos Modular, a jako feedback pozytywnych odczuć wspomnianego testu udało się nam pozyskać na testy kabel sygnałowy linii Atlas Mavros XLR. Oczywiście jak to zwykle bywa, każda z przytoczonych ofert marki miała swoje plusy i minusy, jednak całościowo prezentowały się na tyle ciekawie, że gdy pojawiła się kolejna szansa posłuchania czegoś ze szkockiego portfolio, nad pozytywną decyzją nie zastanawialiśmy się nawet przez moment. Takim to sposobem z przyjemnością informuję, że dzięki stacjonującemu w Białymstoku dystrybutorowi Rafko tym razem w naszej redakcji zawitały kable głośnikowe Atlas Mavros Grun.

Jeśli chodzi o garść technikaliów na temat produktu Mavros Grun, idąc za informacjami producenta w temacie nośnika sygnału mamy do czynienia z beztlenową miedzią OCC solid core o czystości 99.9997%. Każdy kanał obsługuje firmowa kombinacja trzech par splecionych ze sobą przewodników w układzie dwie plus jedna para. Skąd taki pomysł? Jak to bywa, z doświadczeń na żywym organizmie, gdyż linia Mavros jest swoistą kopią linii Asimi, z tą tylko różnicą, że wspomniany poprzednik stojąc w hierarchii wyżej od Mavrosa, w kwestii przewodnika opiera się na srebrze. Idąc dalej tropem danych technicznych, istotnymi informacjami wydają się być użycie w tym modelu jako dielektryka mikroporowatego teflonu PTFE oraz ekranowanie całości konstrukcji miedzią i folią mylarową. Jednak to nie koniec ciekawostek, bowiem w omawianym kablu zastosowano dodatkowo zaczerpnięty z topowych serii firmowy system ekranowania dual drain, który w wolnym tłumaczeniu oznacza zatopienie pomiędzy ekranem z miedzi i mylaru dwóch dodatkowych żył uziemiających. Tak wykonany kabel ubrano w czarną opalizująca plecionkę, w miejscu podziału sygnału na plus i minus uzbrojono nadające sznytu ekskluzywności połyskujące tuleje. a całość zaterminowano wykonanymi z blokującego fale RMI aluminium, zaciskanymi na zimno, za sprawą stosownych gwintów wymiennymi wtykami typu widły lub banany. Ale to jeszcze nie wszystko. Otóż szkoccy inżynierowie chcąc dodatkowo powalczyć o jak najlepszy wynik soniczny swojego produktu, zastosowali w nim dodatkowy system uziemienia Grun, jako rozwinięcie przywołanego przed momentem patentu dual drain. Co to oznacza? Chodzi o to, że gdy w zwykłym DD uziemienie podłączone jest jedynie do wtyczek sygnałowych, to w przypadku opcji Grun owo uziemienie zostało wyprowadzone na zewnątrz jako opcja niezależnego uziemienia obudowy urządzenia współpracującego, jego gniazda sygnałowego lub za pomocą dodatkowego adaptera listwy sieciowej, co ma skutkować wzmocnieniem działania systemu. Na koniec w temacie użytkowym dodam jeszcze, iż w standardzie z rzeczonym kablem otrzymujemy jedną z opcji wykorzystania systemu Grun, w postaci podłączanych do dedykowanych wyprowadzeń tuż za baryłkami dzielącymi sygnał, dodatkowych kabelków z widełkami, zaś w aplikacyjnym zdradzę, iż mimo zastosowania przewodników solid core, Atlas Mavros nie sprawia jakiś szczególnych problemów natury bytu zaszafkowego, gdyż dość łatwo poddaje się wszelkim procesom formowania.

Jak wypadł Szkot? Powiem tak. Był na tyle pozytywnie wyrazisty, że połowę testu przeprowadziłem bez dodatkowego uziemienia. Powód? Zastosowanie systemu Grun powodowało wyraźny zastrzyk oczekiwanego przez wielu z Was body w słuchanej muzyce, co mając niejako na co dzień, postanowiłem użyć jedynie w kilku przypadkach, nastawiając się na ciekawe doznania wersji sauté. Co mam na myśli, opisując te ostatnie jako ciekawe? Otóż nasz bohater bez dodatkowego uziemienia był w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bezwzględny. Szybki, z mocnym konturem i transparentnością. Podczas dosłownie każdej sesji odsłuchowej z odpowiednim materiałem muzycznym nie było najmniejszych niedopowiedzeń, tylko dosłowne pokazanie palcem, co zostało zapisane na płycie. Weźmy dla przykładu muzykę free-jazzową spod znaku Petera Brötzmann-a, uważaną przez wielu jako jeden wielki dźwiękowy chaos. Tymczasem nawet jeśli tak to odbieracie – zaznaczam, że wbrew pozorom lubię sobie strzelić podobnym repertuarem w ucho i może nie jestem ekspertem, ale znam nieco temat, zapewniam Was, iż ta pozorna kakofonia, bez względu na fakt braku zapisu nutowego, gdyż jak sama nazwa wskazuje, jest wynikiem ciężkiej do przewidzenia przed koncertem interakcji pomiędzy muzykami, powinna być do bólu czytelna. Bez zbędnego słodzenia, przedłużania wybrzmień, tylko ognista w domenie ataku, natychmiastowych zmian tempa i przenikliwości prezentacji dosłownie każdego z instrumentów z częstymi saksofonami w tego typu formacjach włącznie. Nie ma w niej miejsca na pitu pitu, tylko zderzamy się z niekończącym się sporem kilku często przekrzykujących się między sobą, oczywiście czasem w momentach łapania oddechu przed kolejnym wybuchem, oddających sobie pola w popisach solowych, zapewniam, że znakomitych artystów, co praktycznie przed każdym systemem stawia nie lada wyzwanie. Jeśli macie zestaw do plumkania, zapomnijcie o tego rodzaju muzie. Ba, nawet w momencie oscylowania w okolicy neutralności bez dobrego kabla również nie zaznacie zamierzeń artystów. Jeśli jednak jesteście blisko ideału, a chcielibyście do końca poznać, o co w tym wszystkim chodzi, Atlas Mavros Grun jest w tym przypadku idealną opcją. Jednak zaznaczam, bez wykorzystania dodatkowego uziemienia. Dostaniecie wówczas to, co wcześniej w najlepszym wypadku było lekko zaowalowane, czyli tak zwaną jazdę bez trzymanki na pełnym gazie. Niestety w tym momencie muszę Was ostrzec – to bilet w jedną stronę. I gdy nie daj Boże, się w tym zakochacie, może nie być odwrotu, bowiem taki sposób prezentacji na wielu osobników homo sapiens często działa narkotycznie. Czy to oznacza, że w pełnej opcji – czytaj z uziemieniem – ta stawiająca na bezpardonowość muzyka coś traciła? Spokojnie. Nie rozpatrywałbym tego w ten sposób. Po prostu zwiększenie masy dźwięku, nawet jeśli przyjemne dla ucha, staje się pewnego rodzaju katalizatorem pomiędzy intencją muzyków, a możliwością systemu w oddaniu prawdy o danym wydarzeniu. Ja wolałem ten rodzaj muzyki w wydaniu opisanym przed momentem. Co ciekawe, tak skonfigurowana układanka testowa często broniła się również w dobrze zrealizowanej muzyce rockowej i elektronicznej. A gdy przypadkiem trafiłem coś zmasakrowanego technicznie, mając w zanadrzu możliwość podkręcenia przekazu w estetyce nasycenia dodatkowym uziemieniem, testowałem nasz punkt zainteresowań pod kątem pewnego rodzaju w wielu przypadkach, potwierdzonej uniwersalności. Oczywiście wykorzystanie systemu Grun nie było wywróceniem świata do góry nogami, tłumacząc na nasze, nie zmienialiśmy kolumn z przykładowych JBL-i na Harbethy, ale ewidentnie temat barwy i gładkości nabierał innego wymiaru, czym osobiście byłem pozytywnie zaskoczony. Pozytywnie dlatego, ponieważ ukulturalnienie wersji sauté nie kończyło się przysłowiowym muleniem lub gaszeniem przekazu, tylko zmianą jego wagi i lekkim uplastycznieniem z nadal dobrym oddechem.

Jak z powyższego wywodu można wywnioskować, temat opartych o magię nasyconego dźwięku muzyki dawnej, eufonicznej wokalistyki, czy spokojnego jazzu, stały w zrozumiałej opozycji do okrojonej wersji okablowania głośnikowego. Jednak co istotne, nie był jakimś dramatem na miarę natychmiastowej rezygnacji odsłuchowej, gdyż całkowite wykorzystanie jego możliwości stawiało kabel w całkowicie innym świetle. Idąc za przykładem kolumn z całkowicie innych światów, może nie jako stuprocentowa polaryzacja, ale solidna zmiana podania tego samego materiału, co akurat we wspomnianych nurtach postanowiłem wykorzystać. Owszem, nadal nie był to mój codzienny wzorzec, jednak przekaz brzmiał w wyraźnie skierowany w moje oczekiwania sposób.

Czy z racji dwóch sposobów użycia opiniowany kabel jest dla wszystkich? Z pewnością nie. Niestety nawet znacznie stonowana opcja nie zaspokoi oczekiwań miłośników magii ponad wszystko. Z Atlasem Mavros Grun należy nastawić się na oscylowanie systemu wokół neutralności z nutą plastyki, a jeśli ktoś kocha atak i bezpardonowość, bez uziemienia nawet lekkie przekroczenie tego stanu, a nie zakusy do rubensowskiego kreowania świata muzyki. Jednak w każdej z opcji jest to na tyle fajna prezentacja, że podczas testu w zależności od słuchanej muzyki, a przez to wykorzystanie innej konfiguracji, ani razu nie odczułem stanu chęci natychmiastowego wypięcia kabla z systemu. Było inaczej, ale nigdy źle. Zatem reasumując całość testu, jeśli szukacie czegoś, co doda waszym zbieraninom audio nieco wigoru, Szkot powinien być pierwszy na liście odsłuchowej. Innej opcji nie ma.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, PILIUM AUDIO ODYSSEUS
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II, FINK TEAM KIM
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM SENSOR 2 MK II

Dystrybucja: Rafko
Cena: 10 995 PLN / 2 x 2m; 12 995 PLN / 2 x 2,5m; 14 995 / 2 x 3m; … 42 995 PLN / 2 x 10 m

Dane techniczne
– Konstrukcja: multicore i solid core
– Przewodnik: miedź monokrystaliczna OCC 6N (99.99997%)
– Ekran: oplot z zaplatanej miedzi i folia mylarowa – 100% pokrycie
– Dielektryk: Mikroporowaty PTFE (teflon)
– Wtyki: system Transpose Modular Termination umożliwiający wykręcanie końcówek (bananowe, widły)
– Pojemność: 111.14 pF/m
– Induktancja: 0.3412 µH/m
– Rezystancja: 0.0035 Ω/m
– VOP: 0.77
– Średnica zewnętrzna: 10.22mm

  1. Soundrebels.com
  2. >

DS Audio DS 003
artykuł opublikowany / article published in Polish

Czy da się połączyć nieco archaiczny nośnik z iście futurystycznym sposobem jego odczytu? Już niedługo powinniśmy znać na to frapujące pytanie odpowiedź, gdyż właśnie dotarła do nas … optyczna wkładka gramofonowa DS Audio DS 003.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

MoFi Electronics UltraDeck+

Opinia 1

Jestem więcej niż pewny, że bez najmniejszych problemów zauważyliście ostatnio modną na rynku audio walkę producentów o tak zwaną wszechstronność swojej oferty. Jednak nie chodzi mi w tym momencie o zwiększanie portfolio w okupowanym przez siebie segmencie asortymentu typu elektronika, okablowanie, czy choćby zespoły głośnikowe, tylko o wkraczanie na dotychczas niekojarzone z danym brandem biznesowe sektory. To od jakiegoś czasu jest standardem i robi to wiele marek. Przykład? Choćby znany do niedawna jedynie z oferty znakomitego okablowania holenderski Siltech, który oprócz wdepnięcia w dział elektroniki wszedł dodatkowo w produkcję kolumn. Zaskoczeni? Jeśli tak, to oznacza, że słabo obserwujecie rynek, w poznaniu którego, na ile to możliwe oczywiście staramy się pomagać, czego przykładem jest dzisiejszy recenzencki tapet. To co prawda nie jest jakaś specjalna nowość, ale być może kogoś obudzi, bowiem dzięki warszawskiemu dystrybutorowi EIC na testy zaprosiliśmy znaną chyba wszystkim markę, a tak po prawdzie oficynę wydawniczą oraz akcesoryjną dla sekcji winylowej MoFi. Jednak na przekór wszystkim przypuszczeniom nie poprosiliśmy o żadne wydawnictwo płytowe, tylko o jeden z ciekawej, wprowadzonej do portfolio marki jakieś 3 tata temu oferty gramofonów. I jak? Ja na poczet formowanych wniosków z przyjemnością zacieram ręce, dlatego jeśli i Wy osiągacie podobny stan ducha, zapraszam na kilka informacji o drugim od góry modelu w cenniku MoFi Electronics UltraDeck +, co ni mniej, ni więcej, ale oznacza w pełni wyposażony do pracy po przysłowiowym wyjęciu z kartonu, konglomerat flagowego werku, ramienia i stojącej w hierarchii rylców na drugim miejscu wkładki UltraTracker MM.

Próbując nieco przybliżyć budowę naszego bohatera, rozpocznę od plinty. Ta w celu nadania odpowiedniej wagi oraz sztywności konstrukcji, a przez to poprawy tłumienia szkodliwych drgań podczas pracy wkładki gramofonowej, bazuje na konstrukcji kanapkowej z MDF-u, polimeru i górnej płaszczyzny wykonanej z aluminium. Jednak to nie koniec walki konstruktorów z przeciwnościami losu, gdyż już sam w sobie odporny na drgania werk posadowiono dodatkowo na stopach wykonanych przez HRS – amerykańskiego specjalistę od akcesoriów antywibracyjnych. Idąc dalej tropem podstawy, bardzo istotnym aspektem jest jej aparycja, która z uwagi na codzienne obcowanie z tym nie oszukujmy się, ekstrawaganckim analogowym gadżetem, została wykończona w satynowym brązie i osłoniona przed wszędobylskim kurzem ciemnobrązową akrylową pokrywą. Gdy mamy za sobą główną składową gramofonu, kolejnym w kolejce istotnych elementów jest odizolowany elastycznie od plinty synchroniczny silnik prądu zmiennego 300 RPM, zwieńczony, dwuśrednicowym kołem (dla prędkości 33 1/3 i 45 obrotów) napędzającym napędzającym talerz, podobnie jak ww. rolka wykonany z Delrinu. Oczywistym jest, że gramofon nie obejdzie się bez ramienia prowadzącego wkładkę, które w tym wypadku jest prostą, aluminiową konstrukcją. Projekt opiera się na zastosowaniu kardanowego zawieszenia dla 10 calowej belki i okablowaniu go przewodami Cardasa zakończonymi złoconymi terminalami. Jeśli chodzi o łożysko talerza o grubości 33 mm, mamy do czynienia z wykorzystującą stal nierdzewną, brąz oraz szafir opcją odwróconą. Jak zdążyłem zaanonsować we wstępniaku, całość projektu zatytułowanego UltraDeck + wieńczy druga w hierarchii wkładka gramofonowa MM Mofi UltraTracker, której głównymi cechami technicznymi są: zastosowanie podwójnego magnesu, toroidalna cewka oraz obudowa z lotniczego aluminium.

Czego można spodziewać się po naszym bohaterze? Oczywiście przybliżania świata muzyki w estetyce bardzo bliskim naszej duszy analogowym posmaku. Powiem więcej. W tym przypadku nie ma niedomówień w tym temacie, gdyż już od pierwszej przesłuchanej płyty było jasne, że co jak co, ale przekaz zawsze powinien być esencjonalny, jednak co ciekawe, bez oznak nadmiernego poluzowania konturów pozornych źródeł, przy tym energetyczny i chyba najdziwniejsze, że podany z bardzo dużym pakietem informacji. Owszem, raczej w estetyce ciepła i zwiększonego nasycenia barw, jednak konsekwentnie bez szkodliwej utraty witalności. Muzyka nie szukała poklasku wyczynowym pokazaniem poszczególnych podzakresów typu krawędź dźwięku, krótkie łupnięcie na dole, tudzież przenikliwość błysku talerzy perkusisty rodem z gwiazdkowych zimnych ogni, tylko bardzo spójnie brzmieniowo zapraszała mnie na fajnie podany analogowy, często pełen ponadprzeciętnej ekspresji rytuał odsłuchowy. To był cel nadrzędny omawianego drapaka, z tą tylko informacją, że w zależności od położonej na talerzu płyty tytułowy konglomerat plinty, ramienia i wkładki starał się raczej podciągać sonicznie daną realizację, niż grać ją na swoją, zawsze taka samą modłę. Wiem, bo dobrze to sprawdziłem, w czym pomogły mi widniejące na serii fotografii trzy wydawnictwa od na nowo zremasterowanej kompilacji grupy Nirvana, przez wydany w czasach świetności winylu czarny krążek Jack DeJohnette’s Special Edition, po znaną chyba wszystkim Melody Gardot „My One And Only Thrill”. Każda z tych pozycji jest diametralnie innym światem muzycznym, ale ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu każda z nich zabrzmiała widowiskowo. Z wymaganą esencjonalnością, w odpowiedzi na potrzeby materiału czasem czarującym rozwibrowaniem, ale również i soczystym kopnięciem. Jak to możliwe? Już wspominałem, słowo, a raczej fraza klucz to „spójność przekazu skupiona na odpowiednim pokolorowaniu i sonicznym dociążeniu świata muzyki z zachowaniem realnych wymiarów wirtualnej sceny muzycznej”. Jasne, patrząc na całość z perspektywy neutralności to miało swoje tonalne i timingowe konsekwencje, jednak zapewniam, w tym przypadku nie zderzyłem się z brzmieniem kluchowatym i monotonnym, tylko fajnie nasyconym i plastycznym, a gdy trzeba było przyłożyć, pełnym ekspresji, co z jednej strony idealnie pokazywała pani Melody Gardot, a z drugiej freejazzowa formacji Jack-a DeJohnette’a. Czyli? Temat wokalistki chyba jest łatwy do ogarnięcia, gdyż co jak co, ale dobre oddanie tembru głosu oraz intymne popisy gardłowe śpiewaczki bardzo zyskują na prezentacji w momencie odpowiedniego podgrzania atmosfery wydarzenia, co notabene jest główną cechą produktu MoFi. Zaś w kwestii wymagającego natychmiastowości zmian tempa oraz bezpardonowości ataku free-jazzu, przy na moje ucho niewielkim, rzekłbym nawet minimalnym osłabieniu owych artefaktów, całość zyskiwała w temacie wiarygodności barwowej instrumentarium, czyli przekładając z polskiego na nasze, wszelkie generatory fal dźwiękowych nabierały fajnego body, przez co epatowały przyjemnym brzmieniem. A co w takim razie z Nirvaną? Również w tym przypadku gramofon fajnie to ogarnął. Po pierwsze – bardzo zyskał głos Kurta Cobaina, stając się pełniejszym i dzięki temu podczas częstej jazdy bez trzymanki bardziej energetycznym, a w balladach mroczniejszym. A po drugie – mimo, że jako skutek pracy nad nasyceniem dotąd mocno kalecząca moje uszy sekcja instrumentalne stała się przyjemniejsza w odbiorze, to naprawdę bardzo niewiele utraciła z tak ważnego dla swoich popisów drive’u. W konsekwencji działań clou naszego spotkania wszystko zostało podane minimalnie mniej szorstko, za to o dziwo nadal w buntowniczy sposób. I wiecie co? Na tym poziomie cenowym ja to zwyczajnie kupuję.

Jak wynika sprzed momentem wystukanego na klawiaturze opisu, w przypadku gramofonu od niedawnego specjalisty w kwestii wydawnictw płytowych mamy do czynienia z poszukiwaniem piękna, a nie wyczynowych parametrów słuchanej muzyki. Nie ma walki o często oderwane od reszty przekazu, czasem odbierane jako efekt „łał” ukucie w ucho, czy ostre cięcie krawędzi dźwięku z najniższym basem włącznie. Nic z tych rzeczy. MoFi UltraDeck+ przez cały czas stawia na sprawiającą nam największą frajdę muzykalność zestawu. Jednak co w tym wszystkim jest bardzo istotne, umiejętnie nie przekracza cienkiej linii nudy i szkodliwego uśredniania świata muzyki. Czy to jest zabawka dla każdego? Spokojnie mogę powiedzieć, iż dla 90 procent analogowej populacji homo sapiens jak najbardziej. A co z tą dychą? Otóż sprawa jest banalnie prosta. Znam dobrze świat „gramofoniarzy” i wiem, że jest grupa, która kocha mocne uderzenie, natychmiastowy atak i ostrość rysunku, której z naszym bohaterem zwyczajnie nie będzie po drodze. Dlatego też na ile to możliwe będąc obiektywnym, nie mogłem ich ostrzec. Jednak zostawiając ich w swoim brutalnym świecie, wspomnianą większościową resztę miłośników muzyki chciałbym solennie zapewnić, po tych kilkunastu dniach zabawy z czarną płytą na talerzu produktu MoFi Electronics jedno co przychodzi mi na myśl, to zapewnienie, iż ów drapak jest wart każdej spędzonej z nim chwili. Spróbujcie, a sami się przekonacie.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM SENSOR 2 MK II

Opinia 2

Pomimo niesłabnącego renesansu winyli i wszelakich ustrojstw (pomimo najszczerszych chęci hipermarketowy asortyment wolałbym gramofonami nie nazywać) je odtwarzających z trudnych do wyjaśnienia przyczyn właśnie gramofony goszczą na naszych łamach zaskakująco sporadycznie. Ostatniego Mohikanina, czyli Kuzmę Stabi S New opisywaliśmy w grudniu 2020, przy czym od poprzedniego przedstawiciela nacji drapiącej głównie 12” placki (Transrotor Alto TMD) również mieliśmy blisko roczną przerwę. Chcąc zatem nieco podreperować nasze analogowe portfolio z niekłamaną satysfakcją przystaliśmy na propozycję stołecznego EIC, by wziąć na redakcyjny tapet urządzenie sygnowane przez producenta z analogiem od lat (dokładnie od 1977 r.) związanym i kojarzonym, lecz do niedawna wyłącznie od strony nośników, czyli słynącej z referencyjnych tłoczeń amerykańskiej legendarnej wytwórni płytowej Mobile Fidelity Sound Lab, pod skrzydłami której powstał oddział sprzętowy. Mowa oczywiście o powołanym do życia w 2016 r. MoFi Electronics, z którego to katalogu pochodzi topowy model UltraDeck+, który fabrycznie uzbrojono we wkładkę UltraTracker MM.

MoFi Electronics UltraDeck+ nader udanie łączy w sobie pozornie klasyczny design z minimalistyczną nowoczesnością. O ile bowiem sam design jest ostoją znanych od dekad kształtów i rozwiązań w stylu niewysokiej, wyposażonej w zamykaną pleksiglasową pokrywę przeciwkurzową i zlokalizowany w prawym dolnym rogu podświetlany, nieco oldschoolowy (przywodzący na myśl Aurorasound Vida) włącznik, plinty, równie nieabsorbującego talerza napędzanego okrągłym, łapiącym za oko pomarańczowym paskiem i prostego ramienia, to jak to w życiu bywa diabeł tkwi w na pierwszy rzut oka niewidocznych szczegółach. Przy bliższym kontakcie okazuje się bowiem, iż cała konstrukcja posadowiona została na niezwykle skutecznie amortyzujących, z racji dużego skoku, nóżkach pochodzących od specjalisty w tej dziedziny – firmy HRS (Harmonic Resolution Systems). Ponadto sama plinta ma konstrukcję kanapkową złożoną z MDF-u, polimeru i trzech wierzchnich szczotkowanych aluminiowych płyt odseparowujących od siebie synchroniczny silnik prądu zmiennego o prędkości 300 RPM, mocowanie talerza i kolumnę 10”, również aluminiowego ramienia z szafirowymi łożyskami. Z nie mniejszą atencją potraktowano wykonany z Delrin®-u (opracowany i opatentowany przez firmę DuPont w latach 50. XX w. polioksymetylen określany mianem „syntetycznego kamienia”) 3,1 kg talerz o wysokości 33 mm, na którego obwodzie nacięto niezbyt głęboki rowek ułatwiający aplikację paska napędowego. Co ciekawe powierzchnia talerza jest na tyle śliska, iż zasadnym wydaje się zadbanie, niestety we własnym zakresie, jeśli nie o zestaw mata + docisk, to chociażby o jeden element z powyższego duetu. Zakładam, iż jeśli takowych akcesoriów nie posiadamy, to pierwszym wyborem będą oczywiście firmowe dociski MoFi wśród których znajdziemy 495.1 g Super HeavyWeight Champion (2 099 PLN) i nieco lżejszy 367.4 g Super HeavyWeight (999 PLN). Mat brak, co wydaje się dość czytelnym sygnałem, iż ww. producent nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiony do tego typu asortymentu. Zmianę prędkości dokonuje się manualnie przenosząc pasek na większą lub mniejszą rolkę umieszczoną na wrzecionie silnika.
Gramofon wyposażono w proste, aluminiowe 10” ramię okablowane przewodami Cardasa a stołeczny dystrybutor był tak miły, iż od razu założył na nie blisko 10 g (dokładnie 9.7g ) wkładkę UltraTracker MM o obudowie wykonanej z aluminium lotniczego i igle o szlifie Nude-Elliptical. Na szczątkowej ścianie tylnej znajdziemy parę złoconych gniazd RCA z dedykowanym zaciskiem uziemienia, oraz gniazdo zasilające IEC.

Z racji miękkiej amortyzacji plinty oczywistym punktem odniesienia wydaje się Pro-Ject Xtension 9 EVO Super Pack i śmiem twierdzić, iż jest to dobry kierunek. Próżno bowiem doszukiwać się w brzmieniu MoFi choćby śladowej techniczności, czy też prób romansowania z pseudo-cyfrową analitycznością, jakie próbują lansować niektóre współczesne konstrukcje. Mamy za to niezwykle urzekającą gęstość i homogeniczność o zaskakująco organicznej konsystencji, którą śmiało możemy uznać za kwintesencję analogu. Żeby jednak była jasność – to nie jest karmelowo słodka lepkość, gdzie dźwięki ciągną się jak domowy krem do andrutów, lecz pewna atawistyczna spójność i gładkość bynajmniej niepozbawiona rozdzielczości, czy też zaraźliwego timingu. Wystarczy bowiem w celu weryfikacji położyć na talerzu prog metalowy „Distance Over Time” Dream Theater, by przekonać się, że o żadnym spowolnieniu, bądź miłej pluszowości mowy nie ma. Misterne riffy Johna Petrucciego tną powietrze ognistymi językami wybijając się ponad solidny basowy fundament kreowany przez zasiadającego za perkusją Mike’a Mangini’ego i żwawo szyjącego na basie Johna Myunga. Jeśli dodamy do tego syntezatorowe pejzaże malowane przez Jordana Rudessa (fenomenalny „Fall into the Light” z oczywistym puszczeniem oka w kierunku Metallici w postaci riffu prowadzącego) okaże się, że wspominana gęstość wcale nie wyklucza zarówno wieloplanowości i obszernej sceny dźwiękowej a tych akurat u Dreamów nigdy nie brakowało i nie brakuje tym razem. Co istotne, wymagająca możliwie wysokiej rozdzielczości złożoność kompozycji oddana zostaje w pełni i bez zbędnych uproszczeń, czy szukania dróg na skróty. Jednocześnie MoFi nader umiejętnie zespala poszczególne partie, w tym nagrywane w innym studiu niż warstwa instrumentalna (Yonderbarn Studios), wokale Jamesa LaBrie (Mixland Studios) delikatnie przy tym łagodząc niezbyt porywającą realizację, w tym nadużywanie auto-tune’a przez LaBrie. Choć po prawdzie bez wspomagania James’a słuchać by się pewnie już nie dało, co poniekąd potwierdzają ostatnie koncerty, więc z jednej strony mamy zgodny z naszymi oczekiwaniami realizm a z drugiej delikatną, bo delikatną, jednak ewidentną i „uatrakcyjnioną” jego interpretację.
Skoro jednak niniejsza epistoła chociaż po części ma nosić znamiona recenzji, czyli de facto weryfikować możliwości soniczne jej przedmiotu, to wypadałoby sięgnąć po materiał sam w sobie stanowiący pewną jeśli nie absolutną referencję, to odpowiednio wysoko zawieszony punkt odniesienia. Tym razem mój wybór padł na umownie jazzowy „Tuesday Wonderland” Esbjörn Svensson Trio. Czemu umownie? Cóż, na hasło jazz, jedynie nielicznym na myśl przychodzą zakręcone jak domek ślimaka gitarowe riffy a na ww. krążku takowe też się pojawiają, nader swobodnie kierując nasze skojarzenia ku twórczości m.in. King Crimson. Nie brakuje tam jednak i muskanej miotełkami perkusji, romantycznych partii fortepianu i generalnie pełnej palety stricte jazzowych smaczków do jakich zdążyła nas przyzwyczaić oficyna ACT. Chodzi jednak o zdolność oddania pełni tak mikro, jak i makro dynamiki przy na tyle ograniczonym instrumentarium, by wszystko co dzieje się w studiu było oczywiste i podane jak na dłoni. I tak właśnie jest, gdyż amerykański gramofon zaskakująco zwinnie lawiruje pomiędzy liryką cichszych i przysłowiową ścianą dźwięku bardziej ekstatycznych partii zachowując wielce satysfakcjonującą równowagę tonalną. Tym samym przypomina swoim zachowaniem ww. Kuzmę Stabi S New, choć z racji m.in. niższej klasy wkładki (12” ramię Kuzmy uzbrojone było w CAR-20) nie sposób było doświadczyć aż takiego wyrafinowania, czy też wglądu w tkankę nagrania. Niemniej jednak na tym pułapie cenowym nie doszukiwałbym się jakiś odstępstw, czy też mankamentów a raczej skupiłbym się na kompletności i łatwości w przyswajaniu dźwięków serwowanych przez Mofi.

Wyposażony we wkładkę UltraTracker MM gramofon MoFi Electronics UltraDeck+ wydaje się wielce atrakcyjną propozycją dla wszystkich tych z Państwa, którzy oczekują solidności wykonania, klasycznego wyglądu łatwości obsługi a przede wszystkim uzależniająco muzykalnego dźwięku. Dźwięku, który z jednej strony pokaże wyrafinowanie referencyjnych tłoczeń a z drugiej nieco podciągnie te z obecnych w naszej płytotece krążków, które trzymamy czy to przez sentyment, czy względy artystyczne.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Dystrybucja: EIC
Cena
MoFi Electronics UltraDeck+: 10 999 PLN

Dane techniczne
MoFi Electronics UltraDeck+
Napęd
Silnik: 300 RPM AC synchroniczny
Prędkości: 33 1/3 RPM, 45.0 RPM
Talerz: 3,1 kg Delrin®
Kołysanie dźwięku (Wow & Flutter): 0.017% – 0.025%
Odstęp sygnał/szum:74dB
Pobór mocy:< 5W
Wymiary (S x W x G): 50 x 13,65 x 36,2″
Waga: 10,5 kg
Nóżki: HRS

Ramię
Typ: 10″ proste aluminiowe, łożysko kardanowe
Wysięg: 18mm
Kąt prowadzenia ramienia: 22.8˚ (+/- 2˚ regulowane)
Obsługiwana waga wkładek: 5g – 10g

MoFi Electronics UltraTracker MM
Typ: Dual Magnet (MM) Stereo
Szlif igły: Nude-Elliptical
Napięcie wyjściowe: 3.5mV
Pasmo przenoszenia: 20–25,000Hz
Waga: 9.7g
Nacisk igły: 1.8–2.2g
Impedancja: 47kΩ
Pojemność: 100pF
Podatność statyczna: 35 x 10e-6/dyn
Podatność dynamiczna: 10 x 10e-6/dyn

  1. Soundrebels.com
  2. >

Nordost Odin Gold

Uczestnicy wystawy Hong Kong High End Audio Visual Show jako pierwsi zobaczą nowości firmy Nordost, należące do najwyższej serii Supreme Reference, Odin Gold. Jeszcze do niedawna wydawało się, że trudno będzie pobić, dotychczas najdroższą, serię Odin 2, a jednak – udało się. Podczas gdy Odin 2 będzie nadal w ofercie jako odniesienie dla całej branży, Odin Gold zajmuje teraz miejsce na szczycie oferty Nordosta, jako jego nowa flagowa linia.

Odin Gold korzysta z rewolucyjnych zmian opracowanych podczas prac nad serią Odin 2 i poprawia je w każdym aspekcie. Dzięki tej nowej, wybitnej serii kabli zaprezentowany zostanie nowy materiał w wielokrotnie nagradzanej gamie technik Nordosta. To materiał, którego stabilność, przewodność dają niespotykane zmiany w jakości dźwięku. Tym materiałem jest złoto.

Kable Odin Gold w maksymalny sposób wykorzystują postęp technologiczny w firmie Nordost, innowacyjne techniki wytwarzania oraz rewolucyjne, autorskie materiały. Odin Gold Power Cords skonstruowany został z siedmiu złoconych przewodów 14 AWG o ścisłej tolerancji i czystości z 99,999999% miedzi beztlenowej. Opatentowana przez Nordosta technika Dual Mono-Filament tworzy wirtualny dielektryk powietrzny między wytłaczaną izolacją FEP i każdym przewodnikiem z osobna. Opracowana przez Nordosta technika pozłacania TSC została zastosowana zarówno w ekranie, jak i w specjalnie do jego celowo zbudowanych, w 100% ekranowanych wtykach HOLO:PLUG. Kable zasilające Odin Gold są dostępne z pozłacanymi wtykami HOLO:PLUG, USA (Nema), UE (Schuko), AUS lub GB oraz z HOLO:PLUG® IEC-C15 lub IEC-C19. Cena detaliczna kabla wynosi 34 999,99 USD za długość 1,25 metra; dodatkowa długość 1,25 metra to koszt 9500 USD.

Interkonekty analogowe Odin Gold składają się z dziesięciu pozłacanych przewodników z miedzi OFC 99,999999%, 23 AWG, z opatentowaną przez Nordosta techniką Dual Mono-Filament oraz opracowaną przez Nordosta techniką złoconego ekranowania TSC i złoconymi wtykami HOLO:PLUG. Wtyki te, zarówno w wersji RCA, jak i XLR, dają kablom Odin Gold niesamowitą przewagę nad konkurencją. Warto zauważyć, że wtyki RCA HOLO:PLUG® o niskiej masie oferują wyjątkowy projekt z podwójnym pierścieniem, który tworzy „asymetrycznie zbalansowany” kabel. Złocone styki obecne są również we wtykach XLR, redukując wibracje i prądy wirowe. Cena detaliczna interkonektów analogowych Odin Gold wynosi 34 999,99 USD za 0,6 metrową parę; każde dodatkowe 0,5 m to wydatek 5000 USD.

 

W interkonekcie Odin Gold Tonearm Cable+ przyjrzano się na nowo każdemu elementowi konstrukcji tego typu łącza, od projektu, przez materiały i techniki do konstrukcji – ulepszono nawet kabel masy, który pozostaje nierozwiązaną zagadką dla większości producentów. W jego konstrukcji warto zwrócić uwagę na cztery złocone przewody solid-core ze złoconej miedzi OFC 23 AWG 99,999999% z opatentowanym opracowaniem Dual Mono-Filament. Przewodniki są indywidualnie ekranowane przy pomocy unikatowej dla Nordosta techniki złoconego ekranu TSC, dającego 100% pokrycie i ochronę przed zewnętrznymi zakłóceniami (takimi jak RFI i EFI).

Odin Gold Tonearm Cable+ wykorzystuje układ masy z dwoma końcówkami. Po pierwsze, we flagowym kablu Nordosta izolowana masa prowadzona jest przez cały kabel – podłączana jest ona do obudowy przedwzmacniacza, dając pewne, niskoszumowe połączenie między dwoma komponentami. Drugie łącze gwarantuje, że złoty kabel jest w stanie spełnić wymagania każdego dowolnego systemu audio. Każdy interkonekt gramofonowy Odin Gold Tonearm Cable+ będzie wyposażony w dwa, odpinane, złocone przewody masy z techniką Dual Mono-Filament i złoconym ekranowaniem TSC. W razie potrzeby przewody masy można połączyć z ekranem kabla, całkowicie eliminując szumy, które mogłyby przedostać się do sygnału. Odin Gold Tonearm Cable+ zakończony jest dopasowanymi do tego projektu, złoconym wtykami HOLO:PLUG® o niskiej masie, w tym 90º DIN, RCA i XLR. Cena detaliczna za 1,25 m odcinek wynosi 21 999,99 USD; każdy dodatkowy metr kosztuje 6000 USD.

Kabel głośnikowy Odin Gold Loudspeaker Cables bazuje na 28 złoconych przewodach solid-core z 99,999999% miedzi OFC, 20 AWG. Każdy przewodnik korzysta z techniki Dual Mono-Filament i jest umieszczony w wytłaczanym dielektryku FEP o wysokiej czystości. W odróżnieniu od poprzednich kabli głośnikowych Nordosta, w serii Odin Gold zastosowano innowacyjny, wielopoziomowy proces podłączania wtyków, który w kilku krokach ułatwia przejście między kablem i końcówkami. W procesie tym zminimalizowano punkty połączeń, używając kabli 14 AWG 99,999999% OFC na każdym końcu. Poprzez zmniejszenie liczby przewodników bez zmniejszania impedancji Nordost wyeliminował efekt „zatykania się” przesyłu, a jednocześnie przygotował precyzyjne i dokładnie wyliczone punkty połączenia, zmniejszając też impedancję przejścia, największy problem większości producentów. To rewolucyjne rozwiązanie umożliwia perfekcyjne przejście elektryczne i mechaniczne pomiędzy przewodnikiem i wtykiem.

Kabel głośnikowy Odin Gold Loudspeaker Cables może być zakończony złoconymi wtykami widełkowymi HOLO:PLUG® lub bananami Z-plug. Cena detaliczna wynosi 54 999,99 za odcinek 1,5 m; każde dodatkowe pół metra kosztuje 8000 USD.

Zwory głośnikowe Odin Gold Bi-Wire Jumpers bazują na konstrukcji kabli głośnikowych Odin Gold Loudspeaker Cable, dzięki czemu będą ich idealnym dopełnieniem w kolumnach z zaciskami bi-wire. Zastosowanie zwór Odin Gold w twoim systemie pozwoli nie tylko na uzyskanie wszystkich zalet topowych technologii Nordosta i poprawę dźwięku kolumn, ale zapewnia spójność dźwięku w całym systemie. Cena detaliczna Odin Gold Bi-Wire Jumpers wynosi 13 999,99 USD za zestaw 0,33 m.

Kable Nordosta z serii Odin Gold są rewelacyjnym rozwiązaniem dla najdroższych systemów high-end na ziemi. Oferują niezwykle naturalny dźwięk i minimalizują problemy każdego systemu, przekazując muzykę w zaskakująco prawdziwy sposób. Po prostu trzeba ich posłuchać.

Hong Kong High End Audio Visual Show to początek rocznego okresu, w którym kolejne kable z serii Odin Gold będą oferowane audiofilskiemu światu. Aby doświadczyć muzyki odtwarzanej, jak nigdy wcześniej najważniejsi posiadacze poprzednich generacji serii Odin będą wkrótce zapraszani na ekskluzywne odsłuchy prowadzone przez najlepsze salony audio.

  1. Soundrebels.com
  2. >

NuPrime CDT-9

Chcąc zapewnić wymagającym audiofilom muzyczne doświadczenia na najwyższym poziomie, NuPrime wypuszcza unowocześnioną i dostosowaną wyglądem do serii 9 wersję bestsellerowego transport CD – Nuprime CDT-8 Pro. NuPrime CDT-9 to wysokiej klasy, bardzo dokładny, profesjonalny transport CD z wydajnym procesorem DSP wyposażonym w zaawansowaną korekcję błędów i głównym kontrolerem zegara systemu dekodującego który zapewnia znaczące obniżenie jitter-a. Dzięki dodatkowemu filtrowaniu CDT-9 dostarcza nieskazitelnie czyste brzmienie o imponującej precyzji.

NuPrime CDT-9 najlepiej współdziała z zewnętrznym zasilaczem sieciowym LPS-212 (opcja zalecana przez producenta)

CDT-9 zapewnia niesamowitą dokładność i poziom wydajności z płyt CD. Potężny układ ARM LPC2103F CD odczytuje, zapisuje i kontroluje korekcję błędów, podczas gdy wysokiej klasy laser Philips SAA7824HL odczytuje sygnał audio. Przetwarzanie algorytmiczne zmniejsza zakłócenia cyfrowe, co skutkuje wyjątkowo niskim jitterem przy zachowaniu wysokiej czystości dźwięku.

Transport CD znajduje się 20,5 mm od krawędzi obudowy. Pojedyncza prędkość transportu minimalizuje wibracje szczególnie przy niewyważonych płytach CD. Konwerter częstotliwości próbkowania z możliwością wyboru (SRC) próbkuje format CD do wyższej częstotliwości próbkowania (do PCM 24-bit/768kHz i DSD256) z bardzo niskim jitterem i zniekształceniami.

Wysokiej klasy odtwarzanie płyt CD:

• chipset dekodujący ARM LPC2103F odpowiadający za odczyt i kontrolę błędów
• czytnik laserowy klasy hi-end Philips SAA7824HL
• napęd: Sony KHM-313
• obsługiwane formaty: CD-DA, CD-R, CD-RW

CDT-9 wykorzystuje niestandardowy profesjonalny transformator typu R z ekranowaniem, które chroni przed szumami o częstotliwości radiowej i zakłóceniami elektromagnetycznymi oraz zapewnia bardzo cichą pracę.

Zasilanie i mechanika:

• profesjonalny, ekranowany transformator typu R
• niski poziom poboru mocy w trybie stand by
• antywibracyjne stopy izolujące autorskiej konstrukcji (zgłoszone do opatentowania)

Parametry wyjść:

Wyjście optyczne (do 24 bitów / 192 kHz) (DoP64)
Wyjście koncentryczne coaxial (do 24 bitów / 768 kHz) (DoP256)
Wyjście AES / EBU (do 24 bitów / 768 kHz) (DoP256)
Wyjście HDMI I2S* (do 24 bitów / 768 kHz) (DoP256)
* Wyjście I2S służy do łączenia z produktami marki NuPrime i może nie działać z innymi urządzeniami.

Sampling dla wyjścia optycznego (SRC): 44,1 KHz, 48 KHz, 88,2 KHz, 96 KHz,176,4 KHz, 192 KHz, DoP64

Sampling dla wyjścia koaksjalnego (SRC): 44,1 KHz, 48 KHz, 88,2 KHz, 96 KHz, 176,4 KHz, 192 KHz, 352,8 KHZ, 384 KHz, 705 KHZ, 768 KHZ, DoP64, DoP128, DoP256

Sampling dla wyjścia HDMI I2S (SRC): 44,1 KHz, 48 KHz, 88,2 KHz, 96 KHz, 176,4 KHz, 192 KHz, 352,8 KHZ, 384 KHz, 705 KHZ, 768 KHZ, DoP64, DoP128, DoP256

Sampling dla wyjścia zbalansowanego AES/EBU (SRC): 44,1 KHz, 48 KHz, 88,2 KHz, 96 KHz,176,4 KHz, 192 KHz, 352,8 KHZ, 384 KHz, 705 KHZ, 768 KHZ, DoP64, DoP128, DoP256

W zestawie znajdują się antywibracyjne nóżki NuPrime i wysokiej jakości aluminiowy pilot zdalnego sterowania z ulepszoną funkcjonalnością. Produkt dostępny w wykończeniu z anodyzowanego aluminium w kolorze czarnym lub srebrnym.

Cena: 4995zł