Monthly Archives: kwiecień 2020


  1. Soundrebels.com
  2. >

Goldenear Technology Triton Two+

Link do zapowiedzi: GoldenEar Technology Triton Two+

Opinia 1

Jeśli w miarę regularnie czytacie nasze zmagania z materią audio, prawdopodobnie pamiętacie moje ostatnie dywagacje na temat poszukiwań ciekawych innowacji przez konstruktorów zespołów głośnikowych. Wówczas takim przedstawicielem okazał się być amerykański Polk Audio z modelem Legend L800. Jednak jak wiadomo, nikt nie ma monopolu na niecodzienne rozwiązania, dlatego też drogę tę obiera wiele gorących głów. Kto? Spokojnie, nie trzeba daleko szukać, bowiem podobne zainteresowania zdradza dostarczona do dzisiejszego testu kolejna marka zza wielkiej wody – Goldenear Technology, reprezentująca podejście do tematu budowy kolumn głośnikowych odmienne od znakomitej większość konkurencji. Co takiego wykombinowali? Na informacje na ten temat oczywiście zapraszam do lektury dalszej części tekstu, zaś w tym akapicie mogę zdradzić tylko, iż będziemy pochylać się nad niepozornie wyglądającymi, za to z wielkim sercem do grania, półaktywnymi kolumnami Goldenear Technology Triton Two+, o przybycie których do naszego OPOS-a zatroszczył się stacjonujący w Łodzi Audiofast.

Już na pierwszy rzut oka widać, że przygoda z tytułowymi Tritonami dla potencjalnego nabywcy będzie oznaczać obcowanie ze smukłymi, o zaoblonych wąskich przednich i tylnych ściankach, skrywającymi rozwiązania techniczne pod nadającymi ekskluzywności projektowi czarnymi maskownicami, rosłymi na około 120 cm wysokości obudowami. Być może fotografie tego nie oddają, jednak zapewniam, iż w kontakcie bezpośrednim te jakże spokojne wizerunkowo tekstylne pokrowce w połączeniu z połyskiem wyposażonej w stabilizujące kolumny wkręcane kolce podstawy i zakrywającą większość część górnej płaszczyzny skrzynki nakładki nadają konstrukcji pewnego rodzaju dostojności. To zaś automatycznie powoduje, że amerykańskie panny są w stanie, wpisać się wizualnie w nawet najbardziej wyszukane designersko warunki lokalowe. Tak wygląda temat aparycji, jednak jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Co takiego umyka naszym oczom? Po pierwsze rozmieszczenie zespołu wysokich (wstęga według własnego projektu) i średnich tonów w układzie D’Apollito, Kolejną ciekawostką są wymuszone niewielką szerokością frontu, napędzane D-klasowymi wzmacniaczami mocy (1200W) dwa zorientowane w pionie prostokątne basowce współpracujące z umieszczonymi na bocznych ściankach membranami biernymi. Zaś wieńcząc dzieło danych technicznych, idąc za informacjami producent należy dorzucić jeszcze zwrotnice o zbalansowanej topologii i na nowo zaprogramowany procesor DSP. Zamykając temat opisu kolumn pozostaje nam do przybliżenia usytuowany w dolnej części pleców panel przyłączeniowy, który realizując spore jak na zespoły głośnikowe zadania uzbrojono w gniazdo zasilania IEC, gniazdo bezpiecznika, pojedyncze zaciski dla przewodów, diodę sygnalizującą działanie sekcji basowej, pokrętło regulacji ilości niskich tonów i terminal RCA dla współpracy kolumn z procesorem kina domowego. Zaskoczeni poziomem mnogości wdrożonych w życie, co prawda znanych w wielu konstrukcjach konkurencji jako pojedyncze implementacje, tutaj zastosowanych w pełnym pakiecie rozwiązań technicznych? Mniemam, iż tak i od razu szczerze przyznam, że ja również. Dlatego tym bardziej pragnąłem skonfrontować ów pomysł z konkretną muzyką, a na wnioski zapraszam do kolejnego akapitu.

Zanim przejdę do opisu brzmienia, kilka słów o samym podłączeniu. Oczywiście fakt, iż Tritony Two+ są kolumnami półaktywnymi wymusza na nas doprowadzenie do nich życiodajnej energii z sieci, czego sukces oznajmia mieniąca się błękitem dioda. Po tej czynności podłączamy typowe przewody kolumnowe i w ustawieniu pokrętła ilości basu na godzinie 12-tej – mamy możliwość płynnej regulacji podczas słuchania – odpalamy system. Prawda, że łatwizna? Jeśli tak, nie pozostaje mi nic innego, jak skreślić kilka zdań o brzmieniu smukłych amerykanek.
Jak zagrały? Powiem tak. Zdziwi się ten, kto sądzi, że za niezbyt monstrualnymi gabarytami kolumn kryje się nieśmiałość generowania bezkompromisowej sceny muzycznej. Co to to nie. Już informacja o mocnym wzmacniaczu sekcji basowej sugeruje, iż będziemy świadkami – oczywiście jeśli wymaga tego materiał muzyczny – niczym niekrępowanych sejsmicznych pomruków. A gdy do tego dodamy zdublowaną sekcję średniotonową i oferującą niezliczoną ilość informacji wstęgę, możemy być spokojni, że czego jak czego, ale energii podczas nawet najbardziej ekwilibrystycznych pasaży nutowych z pewnością nam nie zabraknie. Skąd to przekonanie? Oczywiście wyrobione kilkunastodniowymi odsłuchami, które jasno określiły zakres umiejętności opisywanych kolumn. Czy zauważyłem w nich jakieś znaki szczególne? Oczywiście, jak w każdym przypadku. W tym było to mocne postawienie konstruktorów na bezkompromisowość grania w domenie szybkości, lotności i uderzenia dźwięku, co na wykresie neutralności stawia je w moim odczuciu delikatnie na prawą stronę od punktu zero bezwzględnej neutralności dźwięku. Ową manierę można lekko skorygować odpowiednim okablowaniem i elektroniką, jednak dla prawdziwości moich wywodów jestem zobligowany poinformować, iż piewcy szkoły grania rodem z radia BBC w brzmieniu Two+ nie znajdą ukojenia romantycznej duszy paletą soczystych krągłości. To jest pokaz punktualności, natychmiastowości reakcji na zadany materiał muzyczny, rozmachu w temacie prezentacji głębi i szerokości wirtualnej sceny i zjawiskowego napowietrzenia przekazu. Dlatego też wszelkiego rodzaju muzyka rockowa np. spod znaku „Back In Black” AC/DC, czy free-jazz Johna Zorna „Masada First Live In Sevilla 2000”, lub choćby elektronika „Liminal” zespołu The Acid były wodą na młyn ocenianych paczek. Co to znaczy? Zwyczajnie. Mocne uderzenia na dole były zjawiskiem zarezerwowanym dla najlepszych. Gdy elektroniczna kapela swoją komputerową muzyką miała na celu wprowadzić w życie plan zmiażdżenia moich membran w uszach miękkim, ale gęstym basem, ściany pokoju wyginały się niczym na filmie „Matrix”. Innym razem, gdy free-jazzowi artyści na swojej płycie zapragnęli udowodnić, iż materiał nagrywano podczas koncertu, scena nie dość, że wydawała się nie mieć ograniczeń, to dodatkowo swoim rozmachem i swobodą prezentacji udowadniała, iż nie jest to mały klub, tylko wydarzenie w kubaturze stadionu.
To oznacza, że nasze bohaterki były uniwersalne dla każdego materiału muzycznego? To zależy. Dla sporej grupy tak. Jednak tak po prawdzie w kilku aspektach owa bezkompromisowość przekazu miała swoje reperkusje. Chodzi mi o dość lekkie potraktowanie środka pasma. Owszem, podobnie do reszty podzakresów było naszpikowane informacjami, jednak brakowało nieco nasycenia i plastyki. Niby wszytko wyglądało OK., jednak przyglądając się poszczególnym instrumentom dokładniej, okazywało się, że zbyt lekkie w domenie wypełnienia potraktowanie dźwięku powodowało utratę tak ważnych informacji o wykorzystanym drewnie do wykonania stroika saksofonu, czy pracy pudła rezonansowego wespół ze strunami podczas szybkich przebiegów nutowych solówek kontrabasisty. Oczywiście to tylko przykłady, które sugerują, że kilka osób w podobny sposób, czyli zbyt lekko w nasyceniu może również odebrać wokalizę i brzmienie instrumentów w muzyce baroku, czy nawet klasyce. Jednak uspokajam, to jest mocno narysowana tylko informacja, a nie zarzut jako taki i każdy z potencjalnych zainteresowanych może odebrać to inaczej, a nie zdziwiłbym się, gdyby takie postawienie sprawy było nawet trafieniem w Wasz punk „G”. Reasumując, jeśli jesteście nastawieni na brak ograniczeń w dziedzinie rozmachu ponad wszystko, do czego Goldenear Triton Two+ zostały wręcz stworzone, jestem pewien, że powyższe wywody prawdopodobnie to okażą się pomijalnym, nawet nie problemem, tylko jedną z wielu obecnych na rynku opinii.

Nie wiem, czy powyższy tekst wzbudził w Was obawę, czy zainteresowanie Tritonami. Jednak bez względu na wszystko zapewniam zainteresowanych, to są niepozornie wyglądające, ale za to pełne energii i co ważne ochoty do pokazania częstej nieobliczalności muzyki zespoły głośnikowe. Do tego z racji wizualnego spokoju świetnie wpiszą się w znakomitą większość potencjalnych pomieszczeń. Zatem jeśli tylko nadajecie na raczej stawiających na neutralność i swobodę, niż na słuchanie melancholijnego plumkania falach, nawet niezobowiązujące krótkie spotkanie na własnym podwórku może wywrócić Wasz świat do góry nogami. Czy tak się stanie, naturalnie musicie sprawdzić sami. Ja wiem jedno, gdy tylko wymagał tego materiał muzyczny, była to w pełni kontrolowana jazda bez trzymanki. A chyba o to, czyli unikanie sztampowej przewidywalności w obcowaniu z muzyką chodzi.

Jacek Pazio

Opinia 2

No to się porobiło. Wydawać by się mogło, że uzgadniając z rodzimym dystrybutorem, łódzkim Audiofastem, test wyrobów producenta, który do tej pory jeszcze nie gościł na naszych łamach, wypływać będziemy na zupełnie nieznane nam wody. Tymczasem szybki internetowy research wykazał, że nazwa może i jest dla nas pewnym novum, lecz ludzie za nią stojący już niekoniecznie. Mowa bowiem o amerykańskiej, założonej w 2010 r. przez Sandy’ego Grossa i Dona Givogue marce Goldenear Technology. Ktoś, coś? Jeśli nie, to już naprowadzam Państwa na właściwe tory. Otóż Sandy Gross to współzałożyciel Polk Audio i Definitive Technology a z kolei Don Givogue był współzałożycielem … Definitive Technology. Jakby tego było mało Goldenear Technology od stycznia 2020 jest częścią The Quest Group (TQG) – właściciela AudioQuesta. Krótko mówiąc jakiś „podkład”, bądź jak kto woli punkt wyjścia do dzisiejszego testu mieć powinniśmy, tym bardziej, że w listopadzie 2016 r. mieliśmy okazję poznęcać się nad Polkami LSIM705, zaledwie w zeszłym tygodniu podzieliliśmy się z Państwem wrażeniami z odsłuchów flagowych kolosów Legend L800, natomiast w lutym cieszyliśmy oczy i uszy wielce intrygującymi Definitive Technology Demand D17. A co tym razem wylądowało na soundrebelsowym tapecie? Nie mniej wymykające się łatwej kategoryzacji od swoich poprzedników półaktywne kolumny podłogowe Goldenear Technology Triton Two+, na których recenzję serdecznie zapraszamy.

Nie da się ukryć, iż poprzednie, goszczące u nas, propozycje Polk Audio i Definitive Technology na tyle wysoko ustawiły poprzeczkę oczekiwań pod względem autorskich rozwiązań i mało mainstreamowego podejścia do konstruowania kolumn, że unboxing tytułowych podłogówek przynajmniej początkowo wywołał pewien niedosyt. Generalnie wszystko niby było OK, ale bądźmy szczerzy, tym razem za bardzo nie było na czym oka zawiesić. Jednak przecież jeśli czegoś nie widać, to wcale nie oznacza, że owego czegoś nie ma, bowiem choć korpusy Dwójek szczelnie zakrywają pończochy maskownic warto mieć świadomość, iż producent nie oszczędzał na materiałach i postanowił z niepozornych „słupków” wycisnąć przysłowiowe siódme poty. Na sekcję średnio-wysokotonową składają się bowiem po dwa 4 ½ ’’ mid-woofery MVPP™ z wielołopatkowymi korektor fazy (Mulit-Vaned Phase Plug) poprawiającymi liniowość charakterystyki ich pracy i przypominający konstrukcje AMT (jest to autorska wariacja nt. projektu Oscara Heila) wstęgowy tweeter HVFR™ w układzie d’Appolito. Nie mniej intrygująco przedstawia się … aktywna 1200W i sterowana procesorem DSP sekcja basowa wyposażona w dwa prostokątne (5˝x 9˝) przetworniki wspomagane w umieszczone już na bokach, również prostokątne (7˝ x 10˝) membrany bierne. Jakby tego było mało zwrotnice są w pełni zbalansowane i również tutaj księgowi podobno nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Za to do woli mogli wypowiadać się zatrudnieni w Goldenear inżynierowie mający od 2001 r. do dyspozycji m.in. własną komorę bezechową będącą kopią pomieszczenia znajdującego się w Państwowym Komitecie Badań Naukowych w Ottawie.
Skoro front, podobnie jak i reszta ścian nie dysponuje niczym, co mogłoby złapać za oko, połyskujących dystyngowaną czernią nakładek górnych i cokołów nie biorę pod uwagę, gdyż z odległości kilku metrów ich obecność jest pomijalna, warto rzucić gałką na ścianę tylną. To właśnie tam wygospodarowano miejsce na całkiem pokaźnych rozmiarów szyld mieszczący nie tylko parę konwencjonalnych zacisków głośnikowych, lecz również wejście RCA LFE, gniazdo zasilające IEC z bezpiecznikiem i pokrętło regulatora natężenia najniższych tonów. A, i jest jeszcze błękitna dioda sygnalizująca stan pracy kolumn, niejako przy okazji generująca „ambientową” poświatę.

Kiedy do mych uszu dobiegły pierwsze dźwięki wygenerowane przez Tritony automatycznie pomyślałem o „Girls Just Want To Have Fun” Cyndi Lauper, bowiem 2+ już od progu oznajmiają donośnym głosem nie tylko to, na co mają ochotę, ale co im się parafrazując nienachalnego intelektualnie przedstawiciela kasty panujacej „po prostu należy”. Dlatego też z każdego utworu, gdzie choćby w tle, dalekim planie tli się odrobina rytmu, ów rytm wyciągną i na nim oprą cały spektakl, natomiast ciężki Rock, czy wielka symfonika to ich naturalne środowisko. Potężne dzieła Mahlera, czy Szostakowicza – na początek gorąco polecam „Shostakovich: Symphonies Nos. 1 & 11 – Khachaturian: Symphony No. 2, „The Bell”” w wykonaniu Houston Symphony Orchestra pod batutą Leopolda Stokowskiego, z pomocą Goldenearów nie tyko wgniotą Was w fotel, ale i zafundują istne trzęsienie ziemi. I tu od razu uwaga – potęga brzmienia, z jakim przyjdzie się Państwu zmierzyć nie będzie miała nic a nic wspólnego z bezkształtną, przypominającą lawinę, bądź falę tsunami przelewająca się przez Wasz pokój odsłuchowy, masą dźwięku, lecz precyzyjnym i niezwykle zróżnicowanym multisegmentowym tworem. Bowiem o ile całościowo tytułowe podłogówki można bezsprzecznie uznać za niezwykle „szybkie” kolumny, to skupiając się li tyko na reprodukowanym przez nie basie śmiało można uznać, iż jest on odpowiednikiem pioruna kulistego zamkniętego w ściśle kontrolowanym, laboratoryjnym środowisku. Jego ilość i wolumen co prawda jesteśmy w stanie precyzyjnie kontrolować z pomocą umieszczonych na tylnych ścianach pokręteł, jednak niezwykle trudno mi wyobrazić sobie sytuację, kiedy komuś udałoby się go zamulić i spowolnić. Po prostu 1200W D-klasowe i pracujące pod kontrolą procesorów DSP sekcje basowe wydają się być nieosiągalnym dla konkurencji połączeniem mocy i brutalności T-Rexa z precyzją i zwinnością kolibra przez co, przynajmniej na początku, możemy nawet nie wiedzieć skąd i z jak niszczycielskim impetem otrzymamy kolejne basowe kopnięcie.
Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że decydując się na tytułowe Tritony, z resztą zgodnie z ich nomenklaturą otrzymujemy li tylko dwa potężne subwoofery i coś tam jeszcze, czyli 2+, gdyż zarówno średnica, jak i góra nie tylko nie wstydzą się swojej obecności, co wręcz podobnie jak dół pasma nader żywiołowo reagują na dedykowane im częstotliwości, co z jednej strony daje wysoki ładunek energetyczny w całym, reprodukowany paśmie, a z drugiej zapewnia świetne zszycie wszystkich przetworników. Jeśli dodamy do tego iście monitorową holografię i umiejętność natychmiastowego „znikania” robi się naprawdę ciekawie. Oczywiście nad taką synergią trzeba w każdym systemie i w każdym pomieszczeniu indywidualnie popracować, bo jak komuś wpadnie do głowy ustawienie aktywnej sekcji basowej na przysłowiowego maxa, to cudów nie ma i nawet wbudowane DSP rzuci ręcznik na ring.
Nie ma się jednak co oszukiwać, że Tritony, dla których żadne metalowe i symfoniczne ekstremum nie jest straszne, równie wybornie wypadają w nastawionych na skupienie i grą ciszą klimatach. Nie oznacza to co prawda, że miłośnicy jazu i kameralistyki nie powinni się nimi zainteresować, jednak przy jazzie 2+ zdecydowanie swobodniej czują się w big-bandach w stylu „We’ve Just Begun” Sinne Eeg & The Danish Radio Big Band, aniżeli „Pavane For A Dead Princess” Steve Kuhn Trio . Podobnie z oszczędną pod względem składu osobowego klasyką, chociaż …to też zależy od kompozycji, gdyż ociekające ozdobnikami i bogactwem alikwot „Les Plaisirs du Louvre, Airs pour la Chambre de Louis XIII” Ensemble Correspondances / Sébastien Daucé zabrzmiało inaczej aniżeli zdążyłem się przyzwyczaić, aczkolwiek sugestywne podkreślenie motoryki i linii basu pokazało powyższe wydawnictwo z nieznanej mi dotąd strony. W dodatku przy tak wyrafinowanym repertuarze doszła do głosu jeszcze jedna cecha amerykańskich kolumn. Otóż nie tracą one nic a nic ze swojej rozdzielczości nawet przy stosunkowo cichym słuchaniu a dzięki płynnej regulacji najniższych składowych również pod względem ilości basu wcale nie musimy godzić się na jakiekolwiek kompromisy. Niemniej warto aspekt zamiłowania dzisiejszych bohaterek do dynamiki mieć na uwadze i o ile akolici growlu, blastów i riffów mają wreszcie szansę złapać gonionego od lat króliczka, to pozostałe grono melomanów musi samo przed sobą odpowiedzieć a pytanie, czy tego typu prezentacja wpisuje się w ich gusta, czy też muszą szukać dalej.

Goldenear Technology Triton Two+ to niezaprzeczalnie intrygujące konstrukcje, które miłośnikom hollywoodzkich superprodukcji, wielkiej symfoniki i ciężkich brzmień pozwolą za niezwykle przystępną cenę osiągnąć iście koncertowe poziomy głośności i rozbijającą w pył rodowe skorupy dynamikę, a jednocześnie, dzięki ponadprzeciętnej rozdzielczości, nawet przy niskich dawkach decybeli wydają się idealną propozycją dla nocnych marków. Krótko mówiąc nie ma co gdybać i wróżyć z fusów, tylko nie tyle umówić się na ich odsłuch, co na prezentację we własnym pomieszczeniu i z własnym systemem.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Audiofast
Cena: 20 250 PLN

Dane techniczne
Przetworniki: Dwa prostokątne przetworniki niskotonowe o długiej cewce, 5˝x 9˝
Dwa płaskie, prostokątne radiatory infradźwiękowe, 7˝ x 10˝
Dwa przetworniki nisko/średniotonowe typu MVPP™, 4-1/2″
Przetwornik wysokotonowy High-Velocity Folded Ribbon – HVFR™
Zalecana Moc Wzmacniacza: 20-500 W
Skuteczność: 91 dB
Pasmo Przenoszenia: 16 Hz – 35 kHz
Impedancja: 8 Ω
Wbudowany Wzmacniacz Subwoofera: Sterowany DSP, cyfrowy wzmacniacz ForceField o mocy 1200W
Wymiary (przy zainstalowanej podstawie, bez kolców)S x G x W: 13,33(przód) / 19,05(tył) x 38 cm x 122 cm
Waga: 27.2 kg netto / 33.1 brutto

  1. Soundrebels.com
  2. >

Luxman D-03X

Niezwykle wyrafinowany, odtwarzacz płyt CD i cyfrowy odtwarzacz audio z w pełni zbalansowanym układem wyjściowym

Luxman z dumą przedstawia swój najnowszy odtwarzacz płyt CD, D-03X. Urządzenie dziedziczy bazową konfigurację z odtwarzacza CD/SACD D-05u, który został ciepło przyjęty przez klientów na całym świecie jako najlepiej sprzedający się model. D-03X jest najnowszym cyfrowym odtwarzaczem multimediów wspierającym MQA (MQA-CD/pliki MQA)*1, format, w którym w ostatnich latach pojawia się coraz większa liczba tytułów.

Najważniejszymi elementami systemu odtwarzania płyt CD są najnowocześniejsza konstrukcja i specyfikacja, z nową stalową płytą górną i niesamowicie niezawodnym transportem CD, obejmującym grubą aluminiową podstawę mechaniczną i ekranowaną obudowę, oraz ze strukturą pozbawioną pętli, co pozwala zwiększyć precyzję i zminimalizować zakłócenia podczas odczytu płyt.

Układ przetwornika c/a wyposażony jest w dwa moduły Texas Instruments PCM1795 do obsługi plików high-res. D-03X urzeczywistnia ideę doskonałego odtwarzacza płyt kompaktowych Luxmana, zachowując precyzję podczas konwersji sygnałów cyfrowych na wysokiej jakości sygnały analogowe, wykorzystując niezależne przetworniki c/a lewy i prawy w trybie monofonicznym oraz wysokiej jakości wzmocnienie wyjściowe poprzez w pełni zbalansowany układ wyjściowy.

Wejście USB wspiera dane PCM do aż 384 kHz/32 bitów i pliki DSD do 11,28 MHz/1 bit (maksymalna częstotliwość próbkowania wciąż jest weryfikowana). Wejście S/PDIF obsługuje sygnały cyfrowe do aż 192 kHz/24 bitów.

Oprócz transferu izochronicznego port USB obsługuje transfer Bulk Pet*2, zmniejszając obciążenie pomiędzy wysyłaniem i odbieraniem, rozszerzając opcje stabilnego odtwarzania plików o wysokiej jakości.

Urządzenie w pełni dekoduje MQA-CD i odtwarza pliki MQA. Status dekodowania (Studio/niebieski, Authentic/zielony, Renderer/czerwono-fioletowy) czytelnie sygnalizują trzy różne kolory wskaźników LED na wyświetlaczu.

D-03X debiutuje jako długo wyczekiwany cyfrowy odtwarzacz, umożliwiając zarówno odtwarzanie wysokiej jakości płyt CD, które wciąż pozostają kluczowym nośnikiem muzyki, jak i różnorodne, odtwarzanie najnowszych danych cyfrowych, oprócz tradycyjnych formatów.

Luxman D-03X zadebiutuje na polskim rynku na początku maja br. Poglądowa cena detaliczna modelu wyniesie 18 499 zł.

Funkcje D-03X
Mechanizm napędu płyty
• Wyposażony w niezwykle niezawodny mechanizm transportu CD, dodatkowo udoskonalony za pomocą stalowej płyty górnej, zapewnia niesamowicie precyzyjny i stabilny odczyt danych cyfrowych.
• W porównaniu z urządzeniami z centralnie umieszczonym napędem, asymetryczny układ mechaniczny po lewej stronie jest doskonały, zapewniając przestrzeń dla układu analogowego, zachowując jakość i idealny przepływ sygnałów audio, redukcję wibracji i równowagę masy.
• Wytrzymała konstrukcja obudowy, otaczająca cały mechanizm, eliminuje zewnętrzne wibracje.
Układ cyfrowy
• Wejście USB obsługuje dane PCM do aż 384 kHz/32 bitów oraz dane DSD do aż 11,28 MHz/1 bit.
• Wejście S/PDIF obsługuje sygnały do aż 192 kHz/24 bity.
• Dekodowanie MQA wspiera pełne dekodowanie, czytelnie sygnalizowane przez trzy różne kolorowe diody LED. Ponadto obsługiwane są wszystkie formaty CD (USB, S/PDIF).
• Wyposażony w niezwykle precyzyjny zegar o niskim jitterze i niskiej fazie, który redukuje zakłócenia wokół jego częstotliwości oscylacyjnej.
• Przetwornik c/a wykorzystuje dwa skonfigurowane układy Texas Instruments PCM1795.
• Oprócz transferu izochronicznego obsługuje Bulk Pet (2 tryby), rozszerzając opcje dla danych wysokiej rozdzielczości i stabilizując odtwarzanie poprzez zmniejszenie obciążenia pomiędzy odczytem i odtwarzaniem.
Układ analogowy
• Wyjście różnicowe przetworników c/a w podwójnym trybie monofonicznym przekazywane jest do idealnie zbalansowanego układu konwersji prądowo-napięciowej (cztery identyczne moduły wzmacniacza) i kolejnego stopnia wzmacniacza LPF (filtr dolnoprzepustowy), silnie napędzając wyjście z niską impedancją.
• Niezwykle stabilne zasilanie wykorzystujące duży transformator mocy niezależnie zasilający każdy regulator układu i kondensatory blokowe.

Cechy mechaniczne
• Złożona struktura obudowy pozbawiona pętli izoluje urządzenie od impedancji uziemienia, od prądów obudowy i wpływu generowanych pól magnetycznych. Ekranowana obudowa blokuje także cyfrowe zakłócenia.
• Pozłacane złącza RCA, kompatybilne z zaawansowanymi kablami liniowymi z dużymi wtykami, oraz wysokiej jakości złącza Neutrik XLR.
Inne funkcje
• Obsługa WAV/FLAC/MP3/DSF/DSDIFF/ALAC/AIFF i oryginalnego oprogramowania do odtwarzania wysokiej jakości muzyki, Luxman Audio Player, które wspiera różne formaty (do pobrania dla Windows, Mac i HP).
• Czytelny wyświetlacz fluorescencyjny z różnymi trybami wyświetlania oraz funkcją zoom i regulacją jasności, pięknie prezentujący się na tle piaskowanego białego wykończenia.
• W zestawie aluminiowy pilot zdalnego sterowania z klawiaturą numeryczną zapewniający doskonałą obsługę.

*1 MQA jest zarejestrowanym znakiem towarowym MQA Limited.
*2 Bulk Pet jest zarejestrowanym znakiem towarowym Interface.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Polk Legend L800

Link do zapowiedzi: Polk Audio Legend L800

Opinia 1

Nie ma się co oszukiwać. Rynek szeroko pojętej produkcji kolumn w kwestii przełomowych rozwiązań od lat wydaje się jeśli nie stać w miejscu, to co najwyżej posuwać się do przodu bardzo drobnymi, niczym „japońska gejsza”, kroczkami – oczywiście bez jakichkolwiek personalnych i zawodowych wycieczek do tych ostatnich. Owszem, co chwila któryś w producentów stara się odtrąbić według swojej opinii, kolejny milowy krok, jednak przyglądając się temu z perspektywy czasu, okazuje się on być jedynie drobną korektą. To źle? Naturalnie nie, gdyż nawet drobny kroczek wprzód oznacza progres. Jednak jak to w życiu bywa, dla wielu pełnych nowych pomysłów technicznych głów to za mało i gdy jedna grupa producencka ze stosunkowo skromnymi wynikami stara się szukać nowych rozwiązań w kwestii konstrukcji poszczególnych komponentów, inna dążąc do ponadczasowych innowacyjności mocno eksperymentuje z ich aplikacją. Kogo i w jakim sensie mam na myśli? Oczywiście chodzi mi o drugi przypadek, czyli dzisiejszą, pochodzącą zza wielkiej wody (USA) markę Polk Audio i jej bardzo ciekawie zaprojektowane zespoły głośnikowe Legend L800, której dystrybucją na naszym rynku zajmuje się warszawski Horn. Co takiego nowatorskiego oferują wspomniane jankeskie paczki? Niestety wstępniak nie jest dobrym miejscem do dogłębnych wyjaśnień, dlatego też po dawkę szczegółowych informacji zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Jak widać na zdjęciach, mamy do czynienia z dość nietypową konstrukcją. Owszem, skrzynka jest zwykłym prostopadłościanem z dwoma potężnymi basowcami i specjalnie wyprofilowanym wylotem portu bass-refleks w stronę podłogi. Jednak to tylko preludium dla dalszych pomysłów konstrukcyjnych, bowiem nad wspomnianą, dodajmy dość typowo umiejscowioną baterią niskotonową, znajduje się podwojona – jedna obok drugiej – na odchylonych od siebie na zewnątrz płaszczyznach sekcja średnio-wysokotonowa. Choć na pierwszy rzut oka, to dziwne i karkołomne od strony spójności wirtualnej sceny rozwiązanie, jednak natychmiast uspokajam, już na ucho zewnętrze głośniki grają znacznie ciszej, co sugeruje jedynie wspomaganie głównego, wewnętrznego panelu w propagacji dźwięku w domenie szerokości, a co znajduje potwierdzenie w konieczności połączenia obydwu kolumn ze sobą dostarczonym w komplecie kablem sygnałowym. O co chodzi z tym połączeniem? Otóż o prozaiczne „widzenie” się obydwu kolumn w celu kolokwialnie mówiąc, nie wchodzenia sobie w drogę. Jak to wypada dźwiękowo? O tym za moment, gdyż to nie jest ostatnie słowo konstruktorów. Mianowicie, dostarczone paczki były jedynie zubożoną wersją większej całości do słuchania muzyki w trybie stereo. Pewnie nie uwierzycie, ale Amerykanie przygotowali je do współpracy w mocno rozbudowanym kinie domowym. Czyli? Spójrzcie na unboxing opisywanych bohaterek, a zobaczycie, iż na górnej płaszczyźnie skrzynek znajdują się tajemnicze zaślepki, w które aplikujemy dostępne na zamówienie, wielogłośnikowe moduły współpracujące z procesorem kina domowego. To zaś za pomocą jednego przycisku w zestawie nagłaśniającym nasz salon pozwala po sesji stereofonicznej z łatwością przestawić się na oglądanie kina domowego w standardzie Dolby Atmos. Zaskoczeni? Ja byłem bardzo. A jeszcze bardziej obawiałem się, co z takiej wielofunkcyjności wyjdzie w interesującym nas standardzie dwukanałowym. Gdy front i górny panel kolumn z ich funkcjonalnością mamy już opisany, pozostaje mi jedynie zdać relację z oferty przyłączeniowej pleców. Te jak obrazują fotografie, mają potrójne terminale kolumnowe. Jednak trzeba uważać, gdyż do pracy w trybie stereo używamy jedynie dolnych dwóch par i wspomnianego kabla łączącego sygnałowo dwie panny. Zaś górną parę wykorzystujemy dopiero po uzbrojeniu kolumn w kinowy panel efektowy. Ktoś obawia się przypadkowej pomyłki? Spokojnie, wszystko jest oznaczone nie tylko stosownymi zawieszkami na zaciskach, ale również w czytelnej instrukcji. Tak prezentujące się zespoły głośnikowe posadowiono na odpowiednio wyprofilowanej do współpracy z portem bss-refleks, uzbrojonej w aluminiową ramę podstawie z regulowanymi kolcami.

Rozpoczynając akapit o brzmieniu nie mogę nie przybliżyć założeń konstrukcyjnych tak nietypowo zaaplikowanych głośników. Otóż inżynierowie zapragnęli odtworzyć nam realną scenę muzyczną w praktycznie każdym jej aspekcie. Owszem, w znakomitej większości da się to zrobić w standardowym układzie przetworników, jednak nie oszukujmy się, zazwyczaj piętą Achillesową typowych kolumn jest jej szerokość. Naturalnie często udaje się uzyskać nawet lekko szerszą od ich zewnętrznego obrysu, jednak to jest już pewnego rodzaju zarezerwowana dla najlepszych sztuka sama w sobie. Tymczasem Polk Audio legend L800 przy pomocy współpracujących ze sobą zdublowanych sekcji średnich i wysokich tonów robią to z dziecinną łatwością. Ba, spokojnie mogę stwierdzić, iż ich prezentacja jest poza zasięgiem jakiejkolwiek typowo skonstruowanej, nawet tej najlepszej konkurencji. W przypadku 800-ek siadasz w fotelu, odpalasz system i w szerokim sweetspocie pławisz się rozciągniętą praktycznie od lewej do prawej ściany wirtualną sceną. I co ważne, bez lokalizacyjnych dziur lub tego typu zakłócających prawidłowość pokazania danego wydarzenia muzycznego artefaktów. Owszem, źródła pozorne są nieco powiększone i oddalone, ale odbieramy to jako naturalną przesiadkę do pierwszego rzędu w wielkiej hali koncertowej, a nie występ wirtualnych słoni i żyraf w małym klubie jazzowym. To oczywiście w odbiorze w naszej samotni powoduje lekką utratę intymnej namacalności ulubionych wokalistek, ale nie można mieć ciastko i zjeść ciastko, dlatego też przed zakupem zalecam zapoznanie się z taką prezentacją osobiście. Bo jest kontrowersyjna? Nic z tych rzeczy, jest zwyczajnie inna, jak każde z naszych oczekiwań. Nic więcej. Ale to nie wszystko. Zanim przejdę do kilku przykładów płytowych, z satysfakcją dodam jeszcze, iż opiniowane kolumny równie zjawiskowo grają w kwestii spójności. Co prawda raczej stawiają na rozmach i zbliżanie nas za wszelką cenę do efektu live, ale każdy podzakres robi to w zgodny z zasadą wzajemnego wspomagania się sposób. Jaki? Już wyjaśniam. W dolnym pasmie mamy mocne, zwarte i szybkie uderzenia. Na środku może nie ociekające magią szkoły radia BBC, ale dobrze wypełnione pasaże znaczącej większości instrumentów z wokalizą włącznie, Zaś na górze dosłownie hektary swobodnych i witalnych wybrzmień. To natomiast oznacza, że inżynierowie postawili na poszukiwaną przez wielu miłośników muzyki, niezbędną do uzyskania poczucia bycia na prawdziwym wydarzeniu muzycznym neutralność w najczystszej postaci. Jednym słowem dostajemy w dobrym tego słowa znaczeniu prawdziwą jazdę bez trzymanki.
Czym owa jazda odznaczała się w starciu z muzyką? Chyba nie muszę nikogo przekonywać, iż wszelkiego rodzaju energetyczne produkcje od rocka, przez elektronikę, po free-jazz były wodą na młyn opisywanych konstrukcji. Rozmach, natychmiastowy atak, energia, do tego wszystko rozgrywane na wizualizowanej na całej szerokości mojego przecież sporej wielkości pokoju, powodowało, że jeśli tylko zapragnąłem i podkręciłem poziom głośności, udawałem się na zapuszczony w danym momencie koncert dla przykładu formacji MASADA „First Live”. To jest umiarkowane free, ale na szczęście panowie pod wodzą Johna Zorna oprócz ballad nie zapomnieli dołożyć do pieca, co oczywiście bardzo lubię, a co przy okazji pozwoliło mi sprawdzić, czy kolumny są w stanie oddać ducha tego rodzaju zapisów nutowych. Ale nie tylko w aspekcie trzęsień ziemi i pojedynczych uderzeń jak pioruny dźwięków, tylko w kwestii pokazania panującego pomiędzy rozmawiającymi ze sobą instrumentalistami – saksofon z trąbką – muzycznego flow. Bez tego nawet najbardziej spektakularne fajerwerki nie będą miały szans na wywołanie u słuchacza chęci zaprzedania duszy diabłu, aby przesłuchać dany krążek do końca, co przecież jest nieodzowną składową każdej udanej sesji odsłuchowej. Na szczęście amerykanie wiedzieli, gdzie leży punkt „g” takiej prezentacji muzyki i umiejętnie wprowadzili to w życie. Czy idealnie? W wartościach bezwzględnych bdb. Jednak jak dla mnie przy świetnej prezentacji zrozumienia muzyków i zjawiskowości skrajów pasma, w środku mogłoby być nieco soczyściej. Co mi doskwierało? Oczywiście nie nazwałbym tego problemem, ale nazbyt neutralna średnica nie była w stanie pokazać znamiennych różnic pomiędzy trąbką i saksofonem. Owszem, to było słychać od pierwszego dźwięku, jednak dodatkowa szczypta drewna stroika w saksofonie nie tylko wpłynęłaby na jego plastykę, to jeszcze sama trąbka nabrałaby odpowiedniej masy. Czyli mamy problem? Tylko bez paniki. Z premedytacją przerysowuję sytuację, aby pokazać, że nawet w bezkompromisowości czasem przydaje się odrobina namiętności. Naturalnie nie każdemu, jednak nigdy nie zaszkodzi, gdy jest. Zatem czy wspomniany niuans oznacza, iż wszelka intymna muzyka była nader wyrywna? Nic z tych rzeczy. Była przyjemna i uwodząca, jednak w estetyce neutralności, czyli nie szukała siłowego wyciskania łez, cedując ten proces na zaangażowanie w słuchana muzykę samego słuchacza bardziej od strony merytorycznej niż sonicznej. Tak brzmiała Cassandra Wilson na krążku „Traveling Miles”, Diana Krall w kompilacji „The Girl In The Other Room” i o dziwo Adam Bałdych ze swoimi skrzypcami w produkcji „Brothers”. Teoretycznie wszystko było na swoim miejscu, jednak po wgłębieniu się w temat, okazywało się, że zawsze brakowało mi nadawanych przez nasyconą średnicę emocji. Nie było głębi nie tylko wokalizy, ale również szorstkości włosia smyczka, a to mimo ciekawej prezentacji, nie pozwalało mi postawić przysłowiowej kroki nad „i” podczas obcowania z każda z płyt. Ale zaznaczam, jestem lekko sformatowany na taką prezentację, dlatego przepuśćcie moją opinię przez odpowiedni filtr, czyli mówiąc wprost, jeśli nadajecie na nieco mniej wysyconych aniżeli ja falach, temat w ogóle może nie zaistnieć.

Jak wynika z moich spostrzeżeń, w przypadku korzystania z Polk Audio Legend L800 mamy do czynienia z muzyką przez duże „M”. Bez najmniejszych oporów jestem w stanie postawić tezę, iż taka prezentacja jest nie do osiągnięcia przez znakomitą większość konkurencji. Naturalnie mówię o swobodzie wypełnienia nawet największego pokoju odsłuchowego od ściany do ściany w pełnym spektrum głośności, bezkompromisowości i natychmiastowości wydarzeń muzycznych. Czy to jest oferta dla każdego? Powiem przekornie – mimo swoich preferencji, że jeśli macie otwarte umysły, jak najbardziej tak. Jednak ostrzegam. Decyzja nabycia amerykańskich kolumn będzie skutkować będącą konsekwencją rozmachu prezentacji, utratą namacalności wykonań wokalnych. Ale nie w sensie braku ich przeżywania – to będzie zależeć od naszego stanu umysłu, tylko utraty efektu siadania czarujących wokalistek na naszych kolanach. 800-ki skonstruowano do innych celów. Raczej starają się oddać emocje pełnego rozmachu koncertu, niż zadymionego klubu i zapewniam Was, są w tym znakomite.

Jacek Pazio

Opinia 2

Po recenzowanych blisko cztery lata temu na naszych łamach smukłych i na swój sposób lifestyle’owych LSIM705 przyszła pora na prawdziwe, a może raczej spodziewane i oczekiwane przez wiernych akolitów oblicze amerykańskiego Polk Audio. Zamiast bowiem zalotnie puszczać oko do dekoratorów wnętrz i utopijnie dążyć do jak najwęższych i jak najmniej absorbujących brył, co automatycznie prowadzi do multiplikacji przetworników – prób zastąpienia większych membran kilkoma mniejszymi, tym razem wysiłki projektantów skupiły się na tym co najważniejsze, czyli pełnopasmowym dźwięku i co trzeba podkreślić w wielce oryginalnej i bezkompromisowej formie. Jeśli bowiem zamiast dwóch słupków lądują u nas dwie potężne, niemalże dorównujące posturą naszym redakcyjnym ISIS-om, skrzynie, to cytując klasyka „wiedz, że coś się dzieje”. I rzeczywiście – obok dostarczonych przez dystrybutora marki – stołecznego Horna, flagowych podłogówek Legend L800 nie sposób przejść obojętnie, więc zamiast spacerować sugerujemy wygodnie się rozsiąść w fotelu i na własne uszy przekonać się cóż do powiedzenia mają tytułowe kolumny.

Ograniczając się do suchych danych technicznych, czyli bez zerkania na zdjęcia, śmiało można byłoby uznać 800-ki za w miarę konwencjonalne kolumny. Co prawda konstrukcje wyposażone w zdublowane tweetery nie pojawiają się na rynku zbyt często, i nie chodzi w tym momencie o modele wzbogacone o tzw. supertweetery, lecz o operujące jeszcze w słyszalnym przez większość osobników homo sapiens paśmie przetworniki, to nawet i u nas takowe gościły. Wystarczy wspomnieć Dynaudio Evidence Master i Evidence Platinum. Konsternacja przychodzi jednak wraz z zagłębianiem się w materiały promocyjne i co za tym idzie zdjęcia. Chodzi bowiem o to, iż starając się pokrótce opisać aparycję topowych Polków dochodzimy do swoistej hybrydy znanych z systemów wielokanałowych i sal kinowych dipoli z potężnymi modułami basowymi. Oczywiście to szalenie daleko idące uproszczenie, jednak widok dwóch par wysokotonowców i średniotonowców umieszczonych w orientacji … horyzontalnej i w dodatku nie na wprost słuchacza a zezujących na boki z odchylonych o 15-stopni, „przełamanych” połówek frontu nie należy do powszechnych. Dziwne? Niewątpliwie, ale skoro producent solennie zapewnia, że tak właśnie ma być i tak jest najlepiej, to nie wypada się z nim nie zgodzić, przynajmniej nie przed odsłuchem.
Skupiając się jednak na całości projektu, na razie, od strony wizualnej uczciwie trzeba przyznać, że Amerykanie sumiennie odrobili pracę domową i zaproponowali kolumny nie tylko duże, co wręcz imponujące posturą a zarazem swą obecnością nieprzytłaczające, oczywiście o ile nie będziecie Państwo próbowali wstawić ich do kilkunastometrowego pokoju, bo wtedy trudno będzie delikatnie mówiąc przeoczyć ich obecności. Zakładam, iż zdając sobie sprawę z rozmiaru własnego projektu producent nie eksperymentował i fronty i ściany górne 800-ek pociągnął czarnym, satynowym lakierem (czarny podobno wyszczupla) a pozostałe powierzchnie obudów dostępne są w popielatej czerni i zdecydowanie bardziej łapiącym za oko brązowym orzechu, którym to mogła się pochwalić recenzowana przez nas para.
I tak, jak już zdążyłem nadmienić na wielce intrygującą sekcję średnio-wysokotonową składają się po dwa 1-calowe pierścieniowe przetworniki wysokotonowe Pinnacle, podobny zestaw 5.25″ średniotonowców z membranami Turbine a już na wypłaszczonej sekcji basowej króluje duet 10” wooferów wspomaganych przez umieszczony w podstawie najnowszej generacji Enhanced Power Port, czyli autorski układ bas-refleks dmuchający na precyzyjnie wyliczoną krzywiznę ścian stożka ulokowanego tuż pod nim.
Rzut oka na ścianę tylną przynosi kolejna niespodzianka, gdyż oprócz skądinąd solidnych podwójnych terminali głośnikowych znajdziemy zagadkowe, przypominające zasilające gniazdo i kolejną parę terminali głośnikowych z enigmatyczną zawieszką „Height Input Only”. Zaraz, zaraz, to 800-ki są półaktywne? Szybka lektura instrukcji i nie, nic z tych rzeczy. Owe tajemnicze gniazdo to interface komunikacyjny obu kolumn a górne terminale wykorzystuje się w przypadku uzbrojenia topowej powierzchni tytułowych kolumn w dedykowany systemom wielokanałowym moduł wyższej warstwy Legend L900. My takowych nie otrzymaliśmy, ale nie omieszkaliśmy zerknąć cóż kryje się pod stosowna klapką.
Zgłębiając dalej technikalia nie sposób nie wspomnieć o podstawach teoretycznych takiej a nie innej budowy amerykańskich flagowców. Chodzi bowiem o najnowszą generację zaprojektowanej i wprowadzonej przez Matthew Polka na początku lat 80 technologii SDA – SDA-PRO wykorzystującej specjalny filtr „Head Shadow” w układzie przestrzennym. Konstrukcja SDA minimalizuje bowiem zjawisko interferencji dźwięku znane jako IAC (Interaural Crosstalk), które występuje we wszystkich konwencjonalnych kolumnach. Chodzi bowiem o wyeliminowanie krzyżowania się fal dźwiękowych, zanim dotrą one do uszu słuchacza, na drodze separacji obu kanałów stereo.

Zanim przejdę do opisu wrażeń nausznych warto zwrócić uwagę na prawidłowe ustawienie Polków, których w przeciwieństwie do większości „konwencjonalnych” kolumn nie tylko nie doginamy, kierując ich fronty ku słuchaczowi, co również powinniśmy przestrzegać oznaczeń która z kolumn jest prawa a która lewa. Potem wystarczy je tylko spiąć dołączonym w komplecie przewodem, podłączyć kable głośnikowe i można grać.
Patrząc na posturę i wyposażenie naszych dzisiejszych bohaterek można byłoby przypuszczać, że zaprojektowano je głównie z myślą o kruszeniu ścian i nagłaśnianiu masowych imprez. Tymczasem już pierwsze takty „You & Me” Joe Bonamassy pokazały, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Co ciekawe ani bas nie próbował zawłaszczyć sobie pozostałych podzakresów, ani sam wolumen generowanego przez Polki dźwięku nie wykraczał poza ramy dobrego smaku i przyzwoitości. Jeśli ktoś w tym momencie liczył na sztucznie rozdmuchane źródła pozorne, kilkumetrowe gryfy gitar, czy zestawy perkusyjne złożone wyłącznie z monstrualnych bębnów taiko, których średnice przekraczają 2,5m, to muszę go rozczarować, gdyż może i rozmiar również i w tym wypadku ma znaczenie, lecz chodzi o możliwość wygenerowania odpowiedniego ciśnienia akustycznego i odpowiednio niskie zejście basu, gdy jest to konieczne, a nie epatowanie tymi cechami gdzie tylko się da, bo przecież nie na tym cała zabawa w Hi-Fi i High-End polega. Zamiast tego mamy nieosiągalną dla większości konkurencji (również tej wielokrotnie droższej) zjawiskowo rozbudowaną w trzech wymiarach scenę, zupełnie niewymuszoną swobodę i umiejętność natychmiastowej reakcji nawet na największe spiętrzenia dźwięku, jakże konieczny przy wielkiej symfonice rozmach i o dziwo fenomenalną stereofonię, choć raczej wypadałoby użyć określenia holograficzną przestrzeń. Ścieżka dźwiękowa do „Westworld: Season 1” Ramina Djawadi zabrzmiała z iście hollywoodzką spektakularnością, lecz jeszcze raz podkreślę, że bez jakichkolwiek oznak gigantomanii. Ot wielki skład symfoniczny we właściwym sobie rozmiarze i idącą za nim skalą, jednak gdy rozpoczyna się solowa partia fortepianu to ów wolumen automatycznie wraca do rozmiaru właściwego ww. instrumentowi. Standard i oczywistość? Dobrze by było, jednak życie, niektóre systemy i nagrania pokazują nader dobitnie, że niekoniecznie.
Co ciekawe Polki w naszym 38 metrowym, oktagonalnym OPOS-ie dźwiękowo „mieściły się” łatwiej aniżeli niedawno przez nas testowane Dynaudio Contour 60, gdyż pomimo swojej niezaprzeczalnie niekonwencjonalnej konstrukcji nie wymagały wokół siebie aż tyle przestrzeni i co równie istotne nie trzeba było aż tak daleko odsuwać od nich fotela. Po prostu wypełniały pomieszczenie niejako szytym na miarę dźwiękiem. Dzięki temu zarówno dopiero co wspomniana filmowa symfonika, jak i cięższe odmiany rocka, jak daleko nie szukając ostatni, cudownie bezpardonowo bestialsko atakujący nasze zmysły thrash metalowy „Titans of Creation” Testamentu miały okazję rozwinąć skrzydła i nie tylko zabrzmieć, ale i po prostu „zagrzmieć” w naszej samotni. Wokal Chucka Billy’ego miał niezwykłą siłę emisji – wwiercał się w nasze zwoje mózgowe, by dopiero tam eksplodować z pełną, wspomaganą ekstatycznymi, bezkompromisowymi riffami mocą. Jeśli bowiem weźmiemy pod uwagę, iż obracamy się w naprawdę ciężkich klimatach, gdzie nietrudno doszukać się death metalowych naleciałości, co wydawać by się mogło niespecjalnie sprzyja audiofilskim nasiadówkom, gdyż od dawien dawna uważać się zwykło, iż to właśnie ciężkie klimaty nagrywane są po prostu źle, to ty razem mamy wyjątek potwierdzający ową regułę. Jest niezwykle selektywnie, rozdzielczo i piekielnie gęsto, lecz cały czas mamy nie tylko kontrolę nad całością spektaklu, co i swobodny wgląd w nagranie. Gradacja planów jest wręcz wzorcowa, czytelność nie tylko pierwszego, jak i dalszych zasługuje wyłącznie na w pełni zasłużone superlatywy a porządek na scenie spełnia najbardziej restrykcyjne normy rozplanowania przestrzennego. Warto mieć jednak świadomość, że Polki same z siebie i z byle czym tak nie zagrają, więc o ile nasz redakcyjny Gryphon Mephisto z oczywistych względów mimochodem podnosi poprzeczkę, to już najnowsza odsłona amplifikacji Classé czy to pod postacią stereofoniczną, czy też monosów, nawet z racji wspólnej dystrybucji, wydaje się całkiem sensownym kierunkiem poszukiwań. Trzeba bowiem pamiętać, iż Polki choć znamionowo są 4 Ω i wykazują się całkiem akceptowalną 87dB skutecznością, to zapuszczają się nawet na 2.8 Ω, więc bez odpowiedniej elektrowni ich okiełznanie może okazać się cokolwiek problematyczne i to nie tylko przy ostrym łojeniu, co nawet przy pozornie niezobowiązującym „plumkaniu”. Wystarczy bowiem sięgnąć po coś w stylu zaskakująco skomercjalizowanej odsłony Youn Sun Nah i jej ostatniego, wydanego już nie przez audiofilską oficynę ACT a koncern Warnera albumu „Immersion” (nie wiedzieć czemu „znikniętym” z TIDAL-a). Niby wszystko jest ładnie i elegancko podane, drobna wokalistka leniwie roztacza swe aranżacyjne wdzięki, jednak proszę mi wierzyć, że elektroniczne wstawki na tym wydawnictwie potrafią zapuszczać się w takie rejony, że nawet sam Książę Piekieł nie zagląda tam bez latarki i wtedy nie tyko moc, lecz i wydajność prądowa stają się na wagę złota, gdyż bez nich zamiast kontrolowanego uderzenia mamy li tylko leniwe kopanie w rozmoknięty karton stopą obutą w Crocsy. Za to z odpowiednim „napędem” Polki czarują świetnym timingiem, krótkim, piekielnie szybko i twardo kopiącym basem, plastyczną średnicą i odważnie podaną, lecz daleką od ofensywności, za to jedwabiście gładką górą.

Polk Legend L800 to duże, oparte na niekonwencjonalnych, autorskich rozwiązaniach amerykańskie podłogówki o ponadprzeciętnych walorach sonicznych, których obecności (kolumn, nie walorów), chociażby z racji gabarytów nie da się ukryć. Graja bowiem dźwiękiem niezwykle homogenicznym i rozdzielczym nie bojąc się przy tym nie tylko niewielkich składów, lecz i wielkich orkiestr, czy ekstremalnego łojenia. Jeśli zatem rozglądacie się Państwo za nader rozsądnie wycenionymi kolumnami do dużego salonu, to Polki wydają się oczywistymi kandydatami do wpisania na Waszą listę. Od siebie, już zupełnie prywatnie i „poza konkursem” sugerowałbym ich rozbudowę o opcjonalne moduły Legend L900, jednak nie w systemie wielokanałowym a tym konwencjonalnym – stereofonicznym. Koszt niewielki a wrażenia przestrzenne mogą okazać się nader intrygujące.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15, Classé Audio Delta Pre
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, Classé Audio Delta Mono
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Horn
Cena: 29 998 PLN (para)

Dane techniczne
Wykorzystane przetworniki:
2 x 1″ pierścieniowy tweeter
2 x 5.25″ średniotonowy
2 x 10″ basowe
Pasmo przenoszenia: 32-38 000 Hz
Zalecana moc wzmacniacza: 25-300W
Skuteczność: 87dB SPL
Impedancja znamionowa: 4 Ω (2.8 Ω min.)
Częstotliwości podziału: 2800 Hz , 370Hz
Wymiary (S x W x G): 455.6 x 1234.5 x 441.4 mm
Waga: 53.5 kg / sztuka Netto

  1. Soundrebels.com
  2. >

Astell&Kern A&ultima SP2000SE Vegas Gold
artykuł opublikowany / article published in Polish

Tematyką desktopowo-outdoorową zajmujemy się sporadycznie, jednak jeśli już się za nią zabieramy, to nie ma zmiłuj – idziemy po przysłowiowej bandzie. Tak też jest i teraz, gdyż wraz z ultra high-endowym DAP-em Astell&Kern A&ultima SP2000 Special Edition w malowaniu Vegas Gold dotarła do nas nie jedna, nie dwie, a trzy pary nie mniej wyrafinowanych słuchawek: ULTRASONE Edition 15 Veritas, OBRAVO HAMT-3 MKII i dokanałowe, limitowane … Campfire Audio Solaris Special Edition.

cdn. …

 

  1. Soundrebels.com
  2. >

GoldenEar Technology Triton Two+
artykuł opublikowany / article published in Polish

Jeśli zastanawialiście się Państwo do czego zdolny jest współzałożyciel Polk Audio i Definitive Technology Sandy Gross z byłym współwłaścicielem Definitive – Donem Givogue, to spieszymy donieść, iż ww. Dżentelmeni popełnili dość zaskakuje konstrukcje oferujące wysoką skuteczność (91 dB), przyjazną impedancję (8Ω) i … 1200W aktywną sekcję basową. Brzmi ciekawie? A to przecież jedynie unboxing podłogowych kolumn GoldenEar Technology Triton Two+.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Astell&Kern A&ultima SP2000 Special Edition

Sukces modelu Astell&Kern A&ultima SP2000 a jednocześnie miano najlepszego odtwarzacza przenośnego audio na rynku to chyba zasłużona rekomendacja aby wypuścić wersje limitowaną tego modelu.

A&ultima SP2000 to topowy model z ekskluzywnej linii odtwarzaczy marki Astell&Kern. Do tej pory dostępny w dwóch wersjach obudowy: Stalowej (Stainless Steel) oraz Miedzianej (Copper). Pomimo zastosowania dokładnie tych samych układów i komponentów, obydwa odtwarzacze różnią się finalnym brzmieniem. Producent jednak zapewnia, że poza obudową nie ma żadnych innych różnic. Różnicę jednak słyszą klienci, którzy wybierają pomiędzy obiema wersjami w zależności do tego co im w duszy gra. Wersja Stainless Steel to zdecydowanie bardziej studyjne, krystaliczne granie z dużą ilością szczegółów. Wersja Copper to z kolei cieplejsza szkoła grania, bardziej relaksująca zbliżona do dźwięku „lampowego”.

Tymczasem na rynek trafiają wersje limitowane odtwarzaczy w całkowicie innej kolorystyce i obudowach. Dostępne są SP2000 Onyx Black oraz SP2000 Vegas Gold. To jednorazowa produkcja i pomimo identycznej ceny jak dotychczasowe wersje, wartością dodaną może być ograniczona liczba wyprodukowanych sztuk. Na Polskę trafia jedynie 20sztuk każdego z modeli. Ta elegancka i wysokiej jakości stal nierdzewna w nowych kolorach była możliwa dzięki technologii powlekania PVD (Physical Vapor Deposition). Proces ten jest przyjazny dla środowiska, a wyniki zapewniającymi długotrwałą ochronę i trwałość.

Astell&Kern A&ultima SP2000 wspiera odtwarzanie formatów aż do 32bit/768kHz PCM z odtwarzaniem “bit-to-bit” , MQA oraz natywne wsparcie dla DSD aż do DSD512. Posiada ośmiordzeniowy procesor, 5” ekran dotykowy, 512GB wewnętrznej, dwuzakresowe Wi-Fi z podwójną anteną dla zapewnienia jak najwyższej jakości streamingu. A tutaj dostępnych mamy ponad 20 serwisów streamingowych z całego świata m.in.: Tidal, Spotify, Qobuz, Deezer, Pandora, SoundCloud, Amazon Music, Youtube i wiele innych.

Astell&Kern A&ultima SP2000 integruje najnowszy, flagowy układ DAC fimy Asahi Kasei – AKM AK4499EQ. SP2000 posiada dwa układy AK4499EQ, pracujące w konfiguracji dual-mono tak, aby zapewnić jak najlepszą scenę i separację stereo. Aby tego było mało używa całkowicie niezależnych obwodów audio dla wyjść niezbalansowanych i zbalansowanych. Taka konstrukcja oferuje o wiele więcej mocy, aniżeli wcześniej, posiadając poziom 6Vrms na wyjściu zbalansowanym oraz 3Vrms na wyjściu niezbalansowanym.

Cena sugerowana Astell&Kern A&ultima SP2000 w limitowanej edycji w Polsce wynosi 16999,00 zł brutto. Astell&Kern A&ultima SP2000 w limitowanej edycji dostępny będzie w wybranych sklepach oraz do odsłuchu w sklepach mp3store.

Dystrybutor: MIP

  1. Soundrebels.com
  2. >

SOtM sNH-10G + sCLK-EX & SPS-500

O ile po teście switcha Silent Angel Bonn N8 pojawiły się głosy, dziwnym trafem pochodzące od osób niemających nawet okazjonalnej styczności z obiektem dyskusji, iż modyfikacje wprowadzone przez ekipę Thunder Data są nazwijmy to delikatnie niewystarczające i niesatysfakcjonujące pod względem ewentualnej poprawy parametrów pracy głównych obwodów (zastosowanie li tylko niewielkiej płytki z pojedynczym zegarem TCXO), o brzmieniu nawet nie wspominając, postanowiłem niejako na własną rękę zgłębić wskazaną przez krytycznych interlokutorów domenę. Jednak nie gdybając i wnioskując co najwyżej na podstawie dostępnych w Internecie zdjęć, a wyłącznie empirycznych doznań, czyli biorąc na redakcyjny tapet kolejny, tym razem zdecydowanie bardziej zaawansowany switch. Z pomocą przyszedł poznański Koris, który pomimo coronavirusowej pandemii i globalnego lockoutu niemalże z dnia na dzień dostarczył nam nie tylko wielce zaawansowany „przełącznik sieciowy”, lecz również dołożył do niego dedykowany, solidny zasilacz. Cóż zatem znalazło się w ekspresowo przesłanym zestawie? Switch SOtM sNH-10G + sCLK-EX i zasilacz SPS-500, co w sumie dało „pakiet naprawczy” mojej domowej sieci Ethernet za bagatela 10 kPLN. A jeśli dodamy do tego zapewnione przez Audio Center Poland (Wireworld Chroma 8 i Starlight 8), Audiomica Laboratory (Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence) i Voice (3 sztuki Cardas Audio Clear Network) okablowanie Ethernet to pół żartem, pół serio można uznać, iż przysłowiowe zera i jedynki powinny czuć się u mnie dopieszczone niczym podczas wizyty w którymś z zamorskich kurortów spa. To wszystko jednak na razie tylko teoria, gdyż sensowność powyższych zabiegów wykaże, bądź nie, dopiero część praktyczna, na którą serdecznie zapraszam.

Jednak zanim skupimy się na brzmieniu warto chociaż przez chwilę przyjrzeć się naszym dzisiejszym gościom. I już na pierwszy rzut oka widać, iż SOtM sNH-10G + sCLK-EX reprezentuje zdecydowanie inna kategorię rozmiarową aniżeli poprzednio przez nas testowany Bonn N8. Tym razem bowiem trapezoidalny, rozszerzający się ku górze aluminiowy korpus wpisuje się w tzw. segment midi, stanowiąc wielce kuszącą propozycję dla posiadaczy elektroniki Auralica, bądź Lumina (w celach czysto poglądowych zamieściłem trzy zdjęcia SOtM-a na Luminie U1 Mini). Solidny aluminiowy płat frontu ozdobiony dyskretnym złotym szyldem z logotypem marki w lewym górnym rogu, dostępny jest w srebrnej i czarnej wersji kolorystycznej, natomiast reszta obudowy niezmiennie pozostaje smolistoczarna. Co ciekawe zarówno płyta górna jak front i plecy są zaskakująco ażurowe a pochyłe ściany boczne całkiem udanie imitują rolę radiatorów. Oczywiście nic nie wskazuje na to, by ukryte wewnątrz trzewia potrzebowały aż tak wydajnego chłodzenia, ale uczciwie trzeba przyznać, że projekt plastyczny producentowi wyszedł nad wyraz intrygująco. A efekt jest jeszcze lepszy, gdy z pomocą hebelkowego przełącznika umiejscowionego na ścianie tylnej zadbamy o stosowną iluminację, czyli o uaktywnienie dwukolorowych diod informujących o statusie i połączeniu poszczególnych portów. Na zakrystii oprócz ww. przełącznika znajdziemy gniazdo zasilacza (w standardzie jest zwykły wtyczkowy, jednak ze zrozumiałych względów przez lwią część testów korzystałem z dobrodziejstw SPS-500) osiem portów Ethernet RJ-45 i dwa SFP, co wyraźnie wskazuje na bezpośrednią konkurencję dla podobnie wycenionego Melco S100. I tu od razu ważna uwaga. Otóż sNH-10G, podobnie do właśnie wspomnianego Japończyka, nie jest przepakowanym w fikuśną obudowę „cywilnym” switchem, a raczej jego trzewiami z dodanym modułem zegara i filtrami, lecz własną – autorską platformą opracowaną z myślą o zastosowaniach audio. Własna baza, czyli możliwość wykorzystania w pełni powierzchni płytki drukowanej sprawiła, że poszczególne komponenty nie muszą być ściśnięte w jednym miejscu, lecz spokojnie da się je odsunąć od siebie na tyle, by uniknąć ewentualnych interferencji. Wszystkie gniazda zostały od siebie odseparowane, szczególny nacisk położono na aktywne układy redukcji szumu i zakłóceń mogących wpłynąć na pracę m.in. zegara. Również poszczególne komponenty dobierano pod względem ich właściwości niskoszumowych, jak i zapewnienia producent ich wzajemnej synergii. A właśnie, skoro o synergii mowa. Wydawać by się mogło, że obecność portów SFP, podobnie jak w topowych modelach streamerów, powinna wskazywać na wyższość połączeń optycznych. Tymczasem konstruktorzy SOtM do powyższego zagadnienia podchodzą zdroworozsądkowo uważając, iż poczciwa transmisja z udziałem portów RJ-45, oczywiście z użyciem odpowiedniej klasy okablowania, nadal może zapewnić wyższą jakość dźwięku.
Jak sama nomenklatura dostarczonego na testy egzemplarza wskazuje został on wyposażony w dodatkowy moduł zegara sCLK-EX, przy czym ów moduł swymi gabarytami znacznie przekracza to, co nader często możemy znaleźć w bądź co bądź porządnych DACach – własny, ultra precyzyjny zegar oferujący cztery osobne wyjścia, szeroki wybór tak częstotliwości pracy, jak i napięć z jakimi może pracować a nawet (jako opcja) możliwość podpięcia zewnętrznego master-clocka. Wszystkich zainteresowanych bardziej szczegółowymi technikaliami odsyłam do nad wyraz szczegółowe instrukcji obsługi, gdzie wszystko, włączenie z samodzielnym montażem zostało wyczerpująco wyjaśnione.

Z ciekawostek natury użytkowej warto wspomnieć, iż podczas testów życiodajną energię do SPS-500 dostarczałem wydawać by się mogło wiotkim i mało absorbującym przewodem zasilającym Organic Audio Power z wtykiem od strony urządzenia uzbrojonym w pierścień Furutech CF-080 Damping Ring. Okazało się jednak, iż skandynawski przewód , pomimo obecności gumowych nóżek w „podwoziu” SOtM-a z łatwością przesuwał zasilacz zarówno po chropawej półce mojego dyżurnego stolika Rogoz Audio 4SM, jak i po ustawieniu całości na platformie Franc Audio Accessories Wood Block Slim, oraz Finite Elemente Carbofibre. Wspominam o tym, gdyż wypada ową, wynikającą z dość śladowej wagi zasilacza, cechę mieć na uwadze i bądź dobrać odpowiednie okablowanie, bądź po prostu dociążyć sam zasilacz.

No to chwila prawdy – zastępujemy Music Angela zestawem SOtM i … jest różnica, w dodatku oczywista i w pełni definiowalna. Tytułowy bohater działa bowiem nieco inaczej aniżeli jego niepozorny poprzednik. Zamiast na dynamice i rozciągnięciu pasma skupia się bowiem na jej analogowości. Z sNH-10G dźwięk staje się bowiem właśnie w stereotypowy dla miłośników czarnej płyty bardziej krągły, wysycony, organiczny. Weźmy na ten przykład fenomenalny „Mirror” kwartetu Charlesa Lloyda, na którym oprócz frontmana dącego w saksofon tenorowy i altowy możemy usłyszeć Jasona Morana przy fortepianie, kontrabas Reubena Rogersa oraz Erica Harlanda za perkusją. Powyższa zmiana estetyki nie powoduje jednak utraty powietrza, gdyż jego udział pozostaje bez zmian a jedynie sugestywną ewolucję, że się tak fotograficznie wyrażę „plastyki obrazu”. Jakbyśmy z pełnoklatkowego „body” przesiedli się na średni format. Czyli widzimy to samo a jednak odbiór całości jest nieco inny. Wraz z powyższymi obserwacjami nie sposób pominąć kwestii jakiegoś wewnętrznego spokoju, niemalże balansującego pomiędzy nonszalancją a letnim rozleniwieniem i pewnością siebie, czy wręcz kompletnego braku pośpiechu. Coś podobnego doskonale z autopsji znają użytkownicy starszych odtwarzaczy i transportów płyt C.E.C.-a. Niby timing i drajw są jak należy, utwory trwają co do sekundy tyle samo, co na innych odtwarzaczach a nie sposób nie odnotować, że pozbawione podskórnej nerwowości płyną swoim własnym tempem. W dodatku faktura dźwięków i instrumentów jest tak realistyczna, że momentalnie przestawiamy się z trybu analizy w tryb syntezy i dobiegającą z głośników zaczynamy chłonąć całym sobą. To samo mamy tutaj i wcale nie trzeba posiłkować się utrzymanymi właśnie w takich, spacerowych tempach jazzowymi standardami, lecz równie świetnie sprawdzą się bardziej skoczne synth – funkowo – rockowe pozycje w stylu „Return to Wherever” kanadyjskiej formacji TWRP (Tupper Ware Remix Party) najlepiej czującej się w klimatach będących szalenie udanym miksem twórczości Weather Report i Daft Punk. Pozornie zdehumanizowanym, syntetycznym i przetworzonym dźwiękom nagle jest bliżej homogeniczności starych Hammondów i Moogów aniżeli współczesnych, ultra precyzyjnych syntezatorom a wokale robią się „czarne” – w pozytywnym sensie tego słowa.
I jeszcze jedna ciekawostka świadcząca o wręcz obsesyjnej trosce producenta o jak najwyższą jakość dźwięku. Otóż znajdujący się na tylnej ściance przełącznik w swym górnym położeniu zapewnia pełną iluminację i aktywność switcha, w środkowym wyłącza całość a w dolnym uaktywnia urządzenie, lecz z wyłączonymi diodami. Niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż szczególnie przy cichych, wymagających skupienia nagraniach w stylu już wspominanego wcześniej „Mirror” Charlesa Lloyda SOtM z wyłączoną iluminacją … grał lepiej – z lepszą rozdzielczością, dając swobodniejszy wgląd w nagranie i bardziej realistycznie definiując źródła pozorne. Nie oznacza to bynajmniej, że z włączonymi diodami było źle, niemniej jednak, gdy lokalna sieć działa jak należy i w tzw. międzyczasie nic przy niej nie majstrujemy, to dla własnego spokoju sugerowałbym kilka prób z wygaszona iluminacją – mała rzecz a po prostu gra jest warta świeczki.

No i się zrobiło ciekawie. Trzeci switch i trzecie, w dodatku zauważalnie inne od tego, co proponowali poprzednicy, podejście do tematu grania z lokalnej sieci. Niby tylko zwykły „przełącznik”, lub jak kto woli rozgałęziacz a jego obecność jest w pełni weryfikowalna i słyszalna w systemie. SOtM sNH-10G + sCLK-EX stawia bowiem na iście organiczną spójność i analogową mięsistość, więc jeśli tylko w Państwa systemach plikom brakuje nieco krągłości i wypełnienia, to powinniście przyjąć go z szeroko otwartymi ramionami.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– DAC: Chord DAVE
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³, Chord Electronics Étude, Chord Electronics Ultima 5, Abyssound ASX-2000
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Cardas Clear Reflection
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Finite Elemente Carbofibre SD & HD
– Stopy antywibracyjne: Finite Elemente Cerabase compact, Cerapuc, Ceraball
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+, Wireworld Chroma 8 + Starlight 8, Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence, Cardas Audio Clear Network
– Stolik: Rogoz Audio 4SM

Dystrybucja: Koris
Ceny
SOtM sNH-10G + sCLK-EX: 7 290 PLN
SOtM SPS-500: 2 390 PLN

Dane techniczne
SOtM sNH-10G + sCLK-EX
– Złącza: 8 szt. RJ-45, 2 szt. SFP 10/100/1000 Mbps
– Diody LED:
Zasilania
10 wskazujących status połączenia
10 wskazujących aktywność
– Obsługiwane standardy sieciowe
EEE 802.3 10Base-T Ethernet,
IEEE 802.3u 100Base-TX Fast Ethernet,
IEEE 802.3u 100Base-FX 100Mbps over fiber optic,
IEEE 802.3ab 1000Base-T Gigabit Ethernet,
IEEE 802.3z 1000Base-T 1 Gbps over fiber optic,
IEEE 802.3x
Napięcie wejściowe : 9Vdc (przy CLK-EX opcjonalne 6.5Vdc ~ 8.5Vdc lub 12Vdc)
Wymiary (S x W x G): 296 x 50 x 211 mm
Waga: < 2 kg

SOtM SPS-500
Moc wyjściowa DC
Napięcie: 7Vdc, 9Vdc, 12Vdc, 19Vdc do wyboru
Tolerancja napięcia: ± 10%
Ograniczenie prądu: 5A @ 7Vdc, 9Vdc, 12Vdc; 3.3A @ 19Vdc
Tolerancja prądu: ± 10%
Maksymalna moc wyjściowa:
55W przy 120VAC
50 W przy 110 VAC
45 W przy 100 VAC
Wymiary (S x W x G): 106 x 48 x 230 (mm)
Waga:< 2 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Accuphase E-800
artykuł opublikowany / article published in Polish

Jeśli komuś do tej pory „azjatycka rozmiarówka” kojarzyła się wyłącznie z daleko posuniętą miniaturyzacją, to patrząc na najnowszą, topową integrę Accuphase’a, czyli A-klasowy E-800 powinniśmy raczej szukać inspiracji jego powstania wśród zawodników Sumo. 800-ka jest bowiem wielka, szampańsko-złota i po prostu zjawiskowo majestatyczna.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Chario Aviator Aria
artykuł opublikowany / article published in Polish

Zamiast żółtą łodzią podwodną, żółtym furgonem Nautilusa dotarły do nas zjawiskowej urody kolumny już od progu, swą rustykalną aparycją zdradzające swe pochodzenie. Włoskie Chario Aviator Aria zachwycają wykonaniem a sam ich design jest kwintesencją klasyki gatunku.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Balanced Audio Technology VK-3000SE

Opinia 1

Z dzisiejszym gościem, któremu poświęcimy niniejszą epistołę było trochę tak, jak z zabawą w głuchy telefon. Ktoś komuś coś powiedział, a jak wiadomość dotarła do nas była najdelikatniej mówiąc niepodobna do czegokolwiek. Tzn. dochodziły nas słuchy, że warto byłoby na owym czymś zawiesić ucho i oko, ale co to dokładnie miałoby być naszym interlokutorom dziwnym zbiegiem okoliczności każdorazowo umykało. Całe szczęście, podczas ostatniej edycji Audio Video Show mieliśmy okazję dotrzeć do źródła, czyli do Jerry’ego Bloomfielda z Falcon Acoustics, który w jednym ze swoich domowych systemów, wraz z LS3/5a używa właśnie, będącej owym czymś, integry Balanced Audio Technology VK-3000 SE a w biurze z HP 80 zdecydowanie bardziej rozbudowanego seta z phonostagem VK-P12SE SuperPak, REX DACiem SuperPak, przedwzmacniaczem REX II i monoblokami VK-655SE i był łaskaw owe specjały w jednym z pokoi Hotelu Radisson Blu Sobieski zaprezentować. Ponadto wraz z debiutującymi streamerami Melco, elektronika BAT-a powróciła na nasz rynek pod skrzydłami 4HIGHEND s.r.o., więc od słowa do słowa jasnym stało się, że tym razem nadarzającej się okazji z rąk nie wypuścimy i czym prędzej przystąpiliśmy do stosownych ustaleń mających na celu rozpoczęcia recenzenckich eksploracji.
Skoro zatem pod koniec marca światło dzienne ujrzała nasza recenzja Melco N1A/2EX, a teraz czytają Państwo niniejsze słowa, to owe fakty niezbicie świadczą o tym, że ww. pertraktacje zakończyły się sukcesem a my mogliśmy przystąpić do standardowej procedury okiełznywania nieznanego, biorąc tym razem na redakcyjny tapet otwierającą ofertę amerykańskiego wytwórcy wspominany wzmacniacz zintegrowany Balanced Audio Technology VK-3000 SE.

Zgodnie z tradycją dotyczącą debiutujących na naszych łamach marek, wypadałoby co nieco o producencie dzisiejszego bohatera wspomnieć. Oczywiście miłośnicy zamorskiego High-Endu z pewnością nie raz i nie dwa, jeśli nawet nie mieli bezpośredniego – nausznego kontaktu, to z pewnością o wyrobach Balanced Audio Technology mogli się naczytać. W końcu założona w 1995 r przez Steve’a Bednarskiego i Victora Khomenkę (obu pracujących wcześniej w Hewlett-Packard) i Geoffa Poora (współzałożyciela Dunlavy Audio Labs), który dołączył do nich nieco później, a więc przez ostatnie ćwierć wieku, marka zdążyła sobie wyrobić odpowiednią renomę i wierne grono nabywców. Począwszy od premierowego przedwzmacniacza VK-5 i końcówki mocy VK-60 oferta firmy stopniowo się rozwijała i warto przy tej okazji wspomnieć, iż to właśnie ona a dokładnie Victor Khomenko jest odpowiedzialny za wprowadzenie na rynek audio w 1999 r. pozyskanych z militarnych, postsowieckich zapasów „super lamp” 6H30 o żywotności wynoszącej 10 000 godzin. Czemu o tym wspominam? Cóż, zgodnie z materiałami promocyjnymi 6H30 przy „zwykłej” 6922 wypada mniej więcej jak „bolid F1 przy rodzinnym sedanie” i zakładam, że autor powyższej metafory nie miał na myśli poprzedniego modelu Williamsa. W 2012 r. właścicielem BAT-a został Jim Davis, posiadający już w swym portfolio Music Direct oraz Mobile Fidelity. Całe szczęście zarówno Steve Bednarski, jak i Victor Khomenko pozostali na swoich stanowiskach a obecny katalog BAT-a obejmuje jeden, będący obiektem niniejszej recenzji wzmacniacz zintegrowany, trzy przedwzmacniacze, trzy i pół (VK-56 występuje w wersji zwykłej i SE) lampowe (wszystkie na „diabełkach”, czyli 6C33C) i dwa tranzystorowe wzmacniacze mocy, przetwornik cyfrowo analogowy i dwa przedwzmacniacze gramofonowe. Jest w czym wybierać.

Jak sami Państwo widzicie VK-3000 SE prezentuje się nad wyraz dostojnie i surowo zarazem. O ile bowiem w czarnym malowaniu jego aparycja całkiem nieźle wtapia się we współczesne kanony piękna, o tyle szczotkowane aluminium przykuwa uwagę swoim nieco laboratoryjno-garażowym nieokrzesaniem. Chodzi bowiem o to, iż masywny płat frontu przecinają zarówno poziome, jak i pionowe, mniej bądź bardziej proste linie i podcięcia początkowo sprawiające nieco chaotyczne wrażenie, dopiero po chwili uwagi tworzące całkiem spójne przebiegi idealnie zgrywające się z ornamentyką ażurowej ściany górnej. Centralną ramkę zajmuje błękitny wyświetlacz VFD informujący o sile wzmocnienia i wybranym wejściu, oraz ulokowany na górze szyld z firmowym, charakterystycznym logotypem i pięcioma przyciskami wyboru źródła poniżej. Po ich lewej stronie wygospodarowano miejsce na włącznik główny z diodą wskazującą na status pracy wzmacniacza, przycisk wyboru funkcji menu i przełącznik fazy, również wyposażony w dedykowaną diodę. Prawa flanka przypadła w udziale przyciskom wyciszenia i aktywacji trybu mono, oraz solidnej, toczonej gałce regulacji siły wzmocnienia. Skraj prawego skrzydła przejął rolę swoistej tabliczki znamionowej informującej zarówno o nazwie modelu, jak i pełnionej przezeń funkcji.
Płyta górna została solidnie ponacinana, dzięki czemu zapewnia całkiem niezłą cyrkulację powietrza w ukrytych pod nią trzewiach. Nie mniej intrygująco prezentuje się ściana tylna oferując pięć wyjść liniowych, z których dwie pary to XLR-y a trzy RCA. Wyjścia na końcówkę również są pod postacią XLR-ów a na zewnętrzny rejestrator RCA. W związku z możliwością opcjonalnej implementacji układu przedwzmacniacza gramofonowego nie zabrakło również odpowiedniego zacisku uziemienia. Stosunkowo skromnie prezentują się pojedyncze, acz złocone terminale głośnikowe, które choć rozmieszczone przy przeciwległych krawędziach usytuowano moim zdaniem zdecydowanie zbyt blisko siebie, przez co montaż ciężkich przewodów wyposażonych w masywne widły najdelikatniej rzecz mówiąc daleki jest od komfortowego. Z dodatków ułatwiających życie warto wspomnieć o solidnym, aluminiowym pilocie i opcja zmniejszenia natężenia iluminacji wyświetlacza, bądź nawet całkowitego jego wyłączenia a miłośników domowej customizacji z pewnością ucieszy możliwość nadania własnych nazw poszczególnym wejściom, ustawienia dla nich odpowiedniego wzmocnienia, czy też odwrócenia fazy i uaktywnienia funkcji tzw. przelotki – bypass umożliwiającej zastosowanie VK-3000SE w roli końcówki mocy z zewnętrznym procesorem.
Zdjęcie górnej pokrywy daje wgląd do wielce urodziwych trzewi, gdzie wzrok przyciąga nie tylko wyspa płytki przedwzmacniacza z firmowymi 6H30 z założonymi pierścieniami antywibracyjnymi i kanarkowymi papierowo-olejowymi kondensatorami, lecz również solidne toroidalne trafo i rozbudowano moduł regulacji głośności. W stopniu wyjściowym pracują zdolne oddać po 150W na kanał MOSFET-y przykręcone do masywnych radiatorów. Zgodnie z nazwą mamy do czynienia z konstrukcją w pełni zbalansowaną, więc zasadną jest zawarta w instrukcji sugestia producenta o przewadze złącz XLR nad RCA.

Przechodząc do części poświęconej walorom brzmieniowym dzisiejszego gościa aż chciałoby się wykorzystać w formie nagłówka „Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate „ -napis widniejący u wejścia do piekła według „Boskiej komedii” Dantego, czyli przekładając z włoskiego na nasze „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy (tu) wchodzicie”. Słowa te powinny być skierowane w pierwszej kolejności do akolitów włoskiej, opartej na romantyzmie i słodyczy, szkoły konstruowania hybryd spod znaku Unison Researcha, lub Pathosa, dla których spotkanie z VK-3000SE może okazać się nie lada szokiem. BAT jest bowiem zaprzeczeniem większości wyznawanych przez jego apenińską konkurencję dogmatów. To szalenie liniowa i transparentna konstrukcja, w której zastosowanie lamp podyktowane zostało przede wszystkim ich parametrami technicznymi i możliwością uproszczenia do niezbędnego minimum ścieżki sygnału a nie „czarowania” odbiorcy bursztynową poświatą i eufoniczną grą. Można w tym podejściu do tematu doszukać się wielu punktów wspólnych z polityką Coplanda, Octave, czy Audio Researcha i będzie w tym sporo prawdy, gdyż żadna z ww. marek również niespecjalnie kojarzy się z typowo lampowym „soundem” a przecież z dobrodziejstw próżniowych baniek korzysta.
Proszę się tylko nie uprzedzać błędnie wnioskując, iż VK-3000SE przejawia jakieś nazbyt analityczne ciągoty, bo takowych nie odnotowałem a cały powyższy wywód miał jedynie na celu uwolnienie Państwa z bagażu stereotypowego postrzegania hybryd i już. Chciałem bowiem uniknąć sytuacji, gdy ktoś nieuświadomiony sięgnie po tytułową integrę, włączy „Effet miroir” Zaz licząc na estetykę wokalną rodem z twórczości Cassandry Wilson a potem będzie się rozbijał „po Internetach” rozpaczając, że go w sklepie źli ludzie wy… znaczy się oszukali. A sprawa wygląda zgoła inaczej, gdyż amerykańska integra gra dokładnie to, co dostanie na wejścia i tak jak zostało ono nagranie, a jej rolą nie jest upiększanie, czy też interpretacja na własną modłę, vide powielanie stereotypów, lecz jedynie amplifikacja, czyli wzmocnienie dążąc przy tym do wzorcowego „drutu ze wzmocnieniem”. Podobne podejście mieliśmy już okazję poznać m.in. podczas testu rodzimego A-klasowego Abyssounda ASX-2000. Wtedy też musieliśmy „pisać drukowanymi”, że A-klasa to nie ciepłe kluchy polane Nutellą.
Jednak ad rem. Oprócz wspomnianej liniowości i braku „lampowej eufonii” VK-3000SE ma jednak czym się pochwalić. Jeśli tylko poszukujemy prawdy w muzyce, to z pewnością z jego pomocą do niej dotrzemy, bowiem wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza otrzymujemy fenomenalny wgląd w nagranie, precyzyjną gradację planów i tak stabilne ogniskowanie źródeł pozornych, że podnosząc się z fotela swobodnie możemy się między nimi przechadzać, bez obawy, że nieopatrznie o coś zaczepimy połami szlafroka. I nie mówię w tym momencie li tylko o małych składach w stylu fenomenalnego „The Women Who Raised Me” Kandace Springs (szczególnej uwadze polecam rozpoczynający „I Put A Spell On You” fragment „Sonaty cis-moll op. 27 nr 2 -Księżycowej” Ludwiga van Beethovena), lecz również o iście epickich spektaklach, jak daleko nie szukając „An Acoustic Night At The Theatre” Within Temptation, gdzie na scenie dzieje się naprawdę sporo. Jednak niezależnie od tego, czy obserwujemy fortepian solo, czy też przez galimatias i zgiełk jaki robi gothic-rock-metalowa kapela próbuje przebić się Red Limo String Quartet BAT z łatwością panował nad porządkiem i kontrolą reprodukowanego pasma. Bas był świetnie trzymany w ryzach, w swych wyższych partiach wręcz chrupki i szalenie daleki od jakichkolwiek oznak poluzowania. Na upartego jedynie w górnych rejestrach można doszukać się właściwej lampom jedwabistej gładkości i rozdzielczości pozbawionej nawet najmniejszych śladów granulacji. Słychać bowiem naprawdę dużo i ww. skraj pasma podany jest nader odważnie, bez prób wycofania, czy też złagodzenia, więc gitarowe riffy mają możliwość wreszcie wybrzmieć do końca. Kolejnym elementem odróżniającym BAT-a od większości popularnych hybryd jest sama prezentacja i kreowanie wirtualnej sceny, której pierwsze plany wcale nie są przybliżane, lecz zaczynają swą egzystencję za linią kolumn a dalszoplanowe instrumentarium jest rozlokowywane odpowiednio głębiej zgodnie z perspektywą, z jakiej obserwujemy rozgrywający się przed nami spektakl.
A tak przy okazji, zwróciliście Państwo uwagę, że przynajmniej do tej pory przykłady płytowe ograniczyłem do twórczości przedstawicielek płci pięknej, które niejako z założenia łakną odrobiny upiększenia i miękkiego, ciepłego światła a nie twardego obiektywizmu? Cóż, to kolejny stereotyp, z którym BAT całkiem zgrabnie sobie radzi, jasno dając do zrozumienia, że kolejne warstwy pudru, bądź kadry uwieczniane „przez pończochę” nie leżą w jego naturze i niczemu dobremu nie służą. Za to każdy akord, w którym może rozwinąć skrzydła i pokazać drzemiącą w nim moc wykorzystuje od pierwszej do ostatniej nuty. Bez zbędnych podchodów, bez brania rozpędu, oddechu, czy „kielicha dla kurażu” działa praktycznie zerojedynkowo i natychmiast. Jak ma być łupnięcie orkiestrowego tutti to jest i to z taką intensywnością, że słuchacz po fakcie zaczyna sprawdzać, czy mu się coś w trzewiach nie poluzowało. Blisko dwuipółgodzinną sesję z „Electric Castle Live And Other Tales” autorstwa ukrywającego się za projektem Ayreon holenderskiego kompozytora i multiinstrumentalisty Arjena Anthony’ego Lucassena spokojnie można było pod względem intensywności doznań porównać do niezwykle zróżnicowanej offroadowej przejażdżki, gdzie spokojne, wypłaszczone, relaksujące fragmenty co i rusz przetykane są karkołomnymi wypiętrzeniami wymagającymi od nas krytycznej uwagi. Wydawać by się mogło, że tego typu – koncertowe realizacje są raczej komercyjnym zapisem chwili dla miłośników gatunku, lecz bogactwo instrumentarium, rozmach i wieloplanowość aranżacji w przypadku Lucassena wraz z żywiołową reakcją publiczności sprawiają, że przy odpowiednio skonfigurowanym systemie wrażenie czynnego uczestnictwa staje się faktem. A takie właśnie okoliczności, dzięki BAT-owi wystąpiły.

Choć tytułowa integra VK-3000SE jest tak naprawdę jedynie wstępem, przedsionkiem tego, na czym Balanced Audio Technology zbudował swoją renomę, jednak nawet w jej przypadku nie tyle widać, co przede wszystkim słychać, że Amerykanie zamiast podążać wydeptanymi ścieżkami, wpisywać się mainstreamowe wyobrażenia, czy wręcz powielać stereotypy, uparcie dążą do prawdy własnymi środkami. Jeśli zatem szukacie Państwo uniwersalnej i mocnej integry, która sprawi, że będziecie w stanie bardziej aniżeli dotychczas wniknąć w strukturę ulubionych nagrań, to VK-3000SE zdecydowanie powinien znaleźć się na Waszej liście.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– DAC: Chord DAVE
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³, Chord Electronics Étude, Chord Electronics Ultima 5, Abyssound ASX-2000
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Cardas Clear Reflection
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Finite Elemente Carbofibre SD & HD
– Stopy antywibracyjne: Finite Elemente Cerabase compact, Cerapuc, Ceraball
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+, Wireworld Chroma 8 + Starlight 8, Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence, Cardas Audio Clear Network
– Stolik: Rogoz Audio 4SM

Opinia 2

Tytułowej marki Balanced Audio Technology raczej nikomu nie muszę przedstawiać. To od lat bardzo dobrze znana u nas i co ważne, znakomicie oceniana za oferowany dźwięk w każdym segmencie cenowym, amerykańska marka. Niestety jako to w życiu bywa, mimo dobrej passy dostając rykoszetem po dystrybucyjnych przetasowaniach ostatnimi czasy zniknęła z naszego rynku. Naturalnie jedynie z półek sklepowych, a nie z ośrodków zarządzania ciałem, jednak fakt jest faktem, że w Polsce nie było realnych szans na przedzakupowe próby na własnym podwórku z jej ofertą. Na szczęście natura nie znosi próżni i po kilku latach posuchy z przyszedł moment na powrót pod polskie strzechy amerykańskiej elektroniki. Tak tak, to się dzieje naprawdę. Co prawda dystrybutorem okazuje się być czeski 4HIGHEND s.r.o., ale nie zmienia to faktu, że oferta omawianego w tym spotkaniu popularnego BAT-a zagości na półkach naszych salonów, czego realną zapowiedzią jest dzisiejszy test hybrydowego wzmacniacza zintegrowanego BAT VK-3000SE.

W przypadku opiniowanej dzisiaj VK-3000-ki mamy do czynienia z typowych rozmiarów wzmacniaczem zintegrowanym. Jak dowodzą fotografie, obudowę wykonano ze świetnie prezentującego się wizualnie, w odsłonie testowej mieniącego się srebrem szczotkowanego aluminium. Jej nieco szerszy od reszty korpusu, wykorzystujący gruby płat przemysłowej inkarnacji glinu front, w celu uniknięcia monotonii przy pomocy pionowych przefrezowań podzielono na trzy główne, dodatkowo ozdobione mniej zagłębionymi płynnymi nacięciami części. Lewą uzbrojono w trzy, zagłębione w nieckach, czarne przyciski: Standby, Mute, Phase. Środkową zdobi duży, a przez to czytelny z daleka błękitny wyświetlacz, pod nim pięć przycisków wyboru wejść, a nad nim, tuż przy górnej płaszczyźnie wydzielone dodatkowym podcięciem przechodzącym na dach urządzenia, logo marki. Natomiast prawą flankę okupują identycznie osadzone jak na prawej stronie, zagłębione dwa guziki: Mute, Mono i średniej wielkości wielofunkcyjna gałka. Jeśli chodzi o boczne ścianki i górną płaszczyznę, te spełniając zadania odpowiedniego wentylowania wykorzystujących lampy elektronowe wewnętrznych układów elektrycznych zostały wręcz naszpikowane tworzącymi ciekawe wzory blokami podłużnych nacięć. Gdy doszliśmy do pleców, spieszę donieść, iż oferując potencjalnemu użytkownikowi sporą funkcjonalność, mogą pochwalić się pięcioma wejściami liniowymi – 3 RCA i 2 XLR, zaciskiem masy, pojedynczymi zaciskami kolumnowymi, wyjściem XLR na przedwzmacniacz, wyjściem RCA na magnetofon, gniazdem bezpiecznika i zasilania IEC. Miłym akcentem producenta jest niewątpliwie dodawany w komplecie pilot zdalnego sterowania.

Jak wypadło moje spotkanie z marką BAT po latach absencji na naszym rynku? Zważywszy, że mamy do czynienia z przedsionkiem High Endu, bez dwóch zdań mogę napisać, iż bardzo dobrze. Czyli jak? Otóż, dzięki wykorzystywaniu do wzmacniania sygnału lamp próżniowych nie był on ani nazbyt otyły, ani wyrywny. Po prostu oferował energetyczny, ale pozbawiony z jednej strony nadpobudliwości, a z drugiej otyłości przekaz. To dobrze? Dla większości z Was zapewne tak, jednak na mój gust mimo dobrej plastyki mógłby być bardziej soczysty. Ale to nie oznacza odbioru jego oferty brzmieniowej w estetyce anoreksji. Co to to nie. Po prostu osobiście lubię nieco gęstszy, a przez to bardziej emocjonalny sznyt grania, co notabene dzięki kilku kablowym zabiegom udało mi się nieco podkręcić. Oczywiście zadbałem, aby moje ruchy nie powodowały utraty ważnych dla muzyki cech motorycznych, czego wynikiem było osiągnięcie dobrego konsensusu pomiędzy atakiem, jego energią i masą na tle świetnie współgrających z całością, dobrze napowietrzonych wysokich rejestrów. Jeśli miałbym skreślić coś o budowaniu wirtualnej sceny, pierwszym co podczas testu rzuciło mi się w uszy, było lekkie hołubienie bliższych planów. Naturalnie na scenie swoje pełnoprawne miejsce miały wszystkie zapisane na użytych podczas kilkunastu dni zabawy srebrnych krążkach, artystyczne wydarzenia, jednak Amerykanin wydawał się bardziej przyglądać się głównemu bohaterowi, aniżeli towarzyszącemu mu tłu. To źle? Bynajmniej. Osobiście znam co najmniej kilka osób, które za taką prezentację dałoby się pokroić, dlatego też nie podejmuję się oceniać tego zjawiska, tylko o nim wspominając, bezstronnie pozostawiam do osobistej weryfikacji. Co na to konkretna muzyka? Zwyczajnie. Weźmy na początek mocny rock spod znaku „Nevermind” Nirvany. Dobry atak, masa i co ważne energia nie pozostawiały najmniejszego marginesu do narzekań. Czy to zjawiskowe gitary, mocna perkusja, czy ważna dla przekazu swoich myśli wokaliza, wszytko podane zostało nie tylko z niezbędnym drivem, ale również z odpowiednią czytelnością. To natomiast, jak rzadko kiedy pozwalało mi na znaczne podkręcenie gałki głośności i co najważniejsze, pozostawienie takiego poziomu grania nie przez jeden, czy dwa kawałki, tylko prawie całą płytę. Jak to możliwe w przypadku mojego zakochania w muzyce ciszy? Jak wspomniałem, wzmacniacz ma w swoich układach kilka lampek, a to mimo sporej energii słuchanej muzyki na tyle ukulturalniało – nie, nie muliło, tylko nadawało plastyki – przekaz, że bez uczucia bólu spokojnie wytrzymywałem dłuższe serie takich utworów.
Z innej beczki muzycznej spójrzmy na będący jednym z moich koników jazz mistrza tego nurtu Keitha Jarretta. Czy coś mi doskwierało? Nie. Tylko w tym przypadku wyraźnie słychać było przywołane przed momentem stawianie BAT-a w głównej mierze na centrum wydarzenia. Otóż gdy słuchałem kompilacji studyjnych, wszystko odbywało się w typowym dla tego rodzaju realizacji wydaniu, czyli otrzymywałem pełnię informacji na ograniczonej rozmiarem studia nagraniowego wirtualnej scenie. Tymczasem sprawy nabierały nieco innego wymiaru, gdy do napędu odtwarzacza CD włożyłem zapis koncertowy np. trio Keith Jarrett, Gary Peacock, Jack DeJohnette „After The Fall” z 1998r – wydanie w 2018r. Owszem, publiczność nadal była obecna, jednak nie podana z takim rozmachem, jaki daje poczucie realnego bycia podczas danego wydarzenia. Z drugiej strony przywołani artyści zdawali się być nazbyt zjawiskowo dopieszczeni. Nie przerysowani, tylko podani jak gdyby z punktu widzenia słuchacza w pierwszym rzędzie. A przecież rozprawiamy o koncercie, co powinno równo dawkować przypisane tego typu przedsięwzięciom artefakty bez faworyzowania czegokolwiek. Ale bez paniki, to nie była degradacja zapisu, tylko inne, bardziej skupione na artystach spojrzenie na ten sam materiał, które jak wspomniałem, wielu melomanów wręcz uwielbia. Mało tego, ten efekt odczuwałem jedynie przez krótką chwilę w kontrze do codziennego słuchania, co po dosłownie jednym lub dwóch utworach całkowicie ustępowało. Dodatkowo na obronę jankesa należy wziąć pod uwagę prawie dziesięciokrotnie droższy punkt odniesienia, dlatego pozwolę sobie podnieść tezę, iż wielu z Was może tego efektu nawet nie zauważyć i odebrać owe aspekty jako przyjemne w odbiorze zwiększenie wglądu w nagranie.

Przyznam szczerze, że aplikując tytułowy wzmacniacz BAT VK-3000SE w swój tor, mimo wiedzy o wykorzystywaniu w układach elektrycznych szklanych baniek, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Już nie raz spotkałem się z tranzystorowo grającym lampowcem i lampowo brzmiącym tranzystorem, co tylko wzmagało poczucie prognozowej bezradności. Na szczęście Amerykanie umieli połączyć wodę z ogniem, co po umiejętnym dobraniu okablowania przez kilkanaście dni testu pozwoliło mi cieszyć się pięknem muzyki. Oczywiście jak to zwykle bywa, nie ma rzeczy uniwersalnych, dlatego też potencjalny wynik soniczny należy sprawdzić na własnym podwórku. Jakie to powinny być podwórka? Szczerze powiedziawszy, biorąc pod uwagę unikanie siłowego hołubienia przez wzmacniacz granicznych stron specyfiki dźwięku – czytaj zbytniego nasycenia i odchudzenia, zmierzyć się z nim może każdy z nas. Jak to się skończy, nie wiem. Jednak jedno wiem na pewno, będziecie obcować się z fajnym brzmieniem, na które warto poświęcić nawet najtrudniej wygospodarowany wolny czas.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: 4HIGHEND s.r.o.
Cena: 7 990 €

Dane techniczne
Moc wyjściowa: 150W / 8Ω; 300W / 4Ω
Pasmo przenoszenia: 2Hz – 180kHz
Wejścia: 2 pary XLR + 3 pary RCA
Impedancja wejściowa: 100 kΩ
Wyjścia: para XLR, pętla magnetofonowa – para RCA
Regulacja głośności: 140 kroków po 0.5db
Wykorzystane lampy: 2 x 6H30
Terminale głośnikowe: pojedyncze, złocone, zakręcane
Opcjonalnie: Phono (MM/MC)
Wymiary ( S x W x G): 48,3 x 14,6 x 39,4 cm
Waga: 23 kg