Monthly Archives: grudzień 2017


  1. Soundrebels.com
  2. >

„Zasłona” Kapela Hanki Wójciak

Wykonawca:  Kapela Hanki Wójciak
Tytuł:  „Zasłona”
Gatunek:  Folk
Dystrybucja:  Wydawnictwo Kompania Muzyczna Las

Tym razem recenzja będzie nietypowa, gdyż dotycząca materiału dostarczonego na … klasycznym test pressie, czyli przyozdobionym białym labelem próbnym tłoczeniu mającym zweryfikować jakość dźwięku przed finalnym rozpoczęciem produkcji. Oczywiście w trakcie odsłuchów, dzięki uprzejmości Artystów, opisywany materiał dotarł do mnie również w postaci cyfrowej, lecz biorąc pod uwagę zarówno popularność czarnych krążków, jak i wynikającą z ich fizyczności i specyfiki odtwarzania może nie tyle niemożność, co dalekie od ergonomii odsłuchiwanie pojedynczych tracków, czy programowanie niewymagających wstawania z kanapy kilkugodzinnych playlist (nie dotyczy posiadaczy oldschoolowych Wurlitzerów) skupiać się będę właśnie na tymże nośniku. Czemu? Bo nie dość, że analogowe – powszechnie a przy tym błędnie uznawane za generator szumów i trzasków, źródło dźwięku cenię znacznie wyżej aniżeli wszelakiej maści plikograje to i możliwość odsłuchu normalnie – w powszechnym obrocie, niedostępnego egzemplarza dodatkowo rozbudziła moją ciekawość.

A nad czym przyszło mi tym razem się pastwić? Nad drugim, po „Znachorce” albumie Kapeli Hanki Wójciak o dość enigmatycznym i jak z treści wiadomego utworu wynika również dwuznacznym tytule … „Zasłona”. Od razu uczciwie się przyznam, iż o istnieniu powyższej formacji, jak i jej dokonaniach artystyczno – fonograficznych do momentu otrzymania niniejszego materiału nie wiedziałem absolutnie niczego a na krajową scenę folkową zerkałem nad wyraz sporadycznie i to głównie przez pryzmat twórczości zespołu Percival Schuttenbach, zdecydowanie częściej zapuszczając się w skandynawskie i szkockie klimaty. Krótko mówiąc przysłowiowe „carte blanche” z tą tylko różnicą, iż otrzymując kruczoczarny krążek usłyszałem, iż sprawczynią całego zamieszania jest najprawdziwsza – z krwi i kości, Góralka – Hanka Wójciak, więc …, ale nic więcej nikt nie powie, żeby przypadkiem nie wpłynąć na mój osąd.
Nie uprzedzając jednak faktów i nie psując niespodzianki aluzja o połączeniu rodzimego folkloru z góralską estetyką nieco jednak wpłynęła na moje oczekiwania i … całe szczęście nie spełniły się one nawet w kilku promilach, gdyż zamiast cepelii w stylu Trebuniów, czy Golców w otwierającej album „Pieśni powitalnej” słychać nuty, jakich nie powstydziłaby się sama Loreena McKennitt, czy Candice Night z Blackmore’s Night. Całość podana jest jednak w niższej, bardziej zmysłowej tonacji i oczywiście okraszona naszą – słowiańską melodyką. Krótko mówiąc jest swojsko, ale nie w przaśnym tego słowa znaczeniu, tylko tak, jak w powinniśmy czuć się u siebie w domu, swobodnie, komfortowo, mówiąc to co myślimy szczerze, czasem wręcz do bólu. Bowiem teksty Wójciak poruszają tematykę codziennego życia, nieuchronności śmierci, relacji damsko-męskich i czynią to w sposób niezwykle przystępny na zasadzie co z oczu to z serca, z zaraźliwą przekorą i nieco sarkastycznym poczuciem humoru.

Warstwa muzyczna również nie rozczarowuje. Zróżnicowane i wcale nieoczywiste instrumentarium wśród którego oprócz skrzypiec i kontrabasu usłyszymy gitary bozouki, kalimbę oraz harmoszkę nie pozwalają na nudę. Podobnie jest z melodiami, gdyż w ucho najszybciej wpada trafnie wybrany jako promujący album utwór „Ja”, który z jednej strony daje świetną próbkę możliwości talentu tekściarskiego Artystki, jak i kunsztu aranżacyjnego formacji, gdyż zmienne tempa, wieloplanowość, chórki i niebanalna warstwa liryczna bardzo pozytywnie wyróżnia się na tle plastikowej miałkości radiowych pseudo przebojów. Podobnie jest z „Tańcem”, gdzie iście bałkańska, czy wręcz orientalna ornamentyka nie pozwala nawet na chwilową dekoncentrację – skupia naszą uwagę i z powodzeniem utrzymuje ten stan od pierwszej do ostatniej nuty. Skojarzenia z Ofra Hazą? W tym momencie są jak najbardziej na miejscu. Następne w kolejności, śpiewane gwarą „Gody” poruszają za to naszą słowiańsko-góralską wrażliwość, gdzie do pełni szczęścia w zupełności nam wystarcza piękny kobiecy wokal i odzywające się od czasu do czasu skrzypce (Dawid Czernik). Nie ma jednak co się rozczulać, bo już odzywa się skoczny utrzymany w estetyce gypsy „Czarodziej”, który wydaje się być świetną zapowiedzią do „Paris, o mon amour”, gdzie z kolei skojarzenia muzyczne kierują moje myśli ku twórczości Zaz, z tą tylko różnicą, że Wójciak operuje zdecydowanie gładszym, bardziej jedwabistym wokalem. Jednym słowem wielce eklektyczny to materiał, w który większość z nas powinna naleźć coś dla siebie.

A jak mają się zagadnienia okołoaudiofilskie, czyli zarówno jakość realizacji, jak i dźwięku? Płyta LP gra z zauważalnie większą dynamiką i lepszą trójwymiarowością od swojego cyfrowego odpowiednika. Jedynie w momencie bardziej intensywnych, operujących w górze pasma dźwięków odzywa się lekka granulacja i kompresja. Na cyfrze tego nie słychać, bo i energia jest tam zdecydowanie słabsza. Całość wypada jednak całkiem przekonywająco z sugestywnie zaakcentowanym pierwszym planem, nieabsorbującymi sybilantami i stabilnymi źródłami pozornymi. A czemu piszę o różnicach pomiędzy cyfrą i analogiem? Piszę, gdyż o ile za mix i mastering do wydania CD odpowiada Bartek Magdoń, to już nad analogiem „siedział” Paweł 'Bemol’ Ładniak, więc i efekt finalny jest inny. W obu jednak przypadkach, jeśli czegokolwiek mógłbym sobie życzyć, to zdecydowanie większej ilości powietrza i oddechu na górze, ale nie takiego sztucznego – „wyczarowanego” na stole podczas masteringu, ale prawdziwego – uchwyconego podczas nagrania. Oczywiście w samochodzie, czy kuchennym boomboxie i tak i tak tego nie usłyszymy, ale siadając wieczorem z lampką Primitivo di Manduria, bądź słomkowego torfowego destylatu z Islay i włączając „Zasłonę” chciałoby się w pełni wykorzystać drzemiący w niej potencjał. A skoro owego oddechu na górze nie ma to summa summarum jest „tylko” dobrze.

Marcin Olszewski

Lista utworów:
1. Pieśń powitalna
2. Jak dwa Michały
3. Ja
4. Taniec
5. Gody
6. Czarodziej
7. Niebo
8. Wenus – cud
9. Paris, o mon amour
10. Za-słona
11. Nie ma piękniejszej chwili

bonus tracks:

12. Mąż
13. Słabość

Skład zespołu:

Hanka Wójciak – śpiew, harmoszka
Tomasz Czaderski – instrumenty perkusyjne
Jacek Długosz – gitary bouzouki (4,8,12), kalimba (7)
Mateusz Frankiewicz – kontrabas
Tomasz Pawlak – skrzypce
Andrzej Zagajewski – mandola

gościnnie:
Alicja Gac – chórki (11)
Dawid Czernik – skrzypce (5)
Michał Pamuła – perkusja (3,6,11)

  1. Soundrebels.com
  2. >

Accuphase A-250

Po pięciu latach od premiery referencyjnych A-klasowych monobloków oznaczonych symbolem A-200 Accuphase powraca z następcą. Konstrukcję monofonicznego wzmacniacza mocy A-250 zaczerpnięto z poprzednim modelu, dokonano tu jednak gruntownych modyfikacji, dzięki czemu poprawiono parametry mające istotny wpływ na brzmienie. Projektanci podkreślają, że najnowsze monobloki to najbardziej zaawansowany pod względem osiągów i wydajności wzmacniacz w historii japońskiej firmy. Są oni szczególnie dumni z ekstremalnie niskich szumów własnych oraz monstrualnego współczynnika tłumienia. To właśnie dzięki temu ostatniemu monobloki zapewniają wzorcową kontrolę praktycznie dowolnych zestawów głośnikowych, co nie jest takie oczywiste w przypadku większości wzmacniaczy w czystej klasie A. Tutaj cel jest wyraźny: zapewnić A-klasowym A-250 miejsce w panteonie najlepszych wzmacniaczy mocy w historii techniki audio. Czyżbyśmy byli świadkami narodzin legendy?

Od strony konstrukcyjnej A-250 to „wzmacniające” dzieło sztuki. Dwa rozmieszczone symetrycznie stopnie końcowe pracują w konfiguracji równoległej, dostarczając mocy ciągłej 100 W dla obciążenia 8 Ω i… aż 800 W dla 1 Ω. W tym miejscu trzeba wspomnieć, że to tylko wielkości katalogowe, gdyż rzeczywiste wynoszą odpowiednio: 191 i 1009. W czystej klasie A. A-200 miał tak samo, tylko że tutaj clou jest gdzie indziej – w poziomie szumów własnych, niższym o 20 %. Dzięki temu stosunek S/N wynosi 127 dB przy maksymalnym poziomie wysterowania. Odpowiada za to zmodyfikowany stopień wejściowy, składający się dwóch równoległych, w pełni zbalansowanych układów sterujących w układzie wzmacniacza instrumentacyjnego. Umieszczono je bezpośrednio przy złączach, bez przewodów doprowadzających sygnał, co pozwoliło na redukcję strat i szumu na wejściu aż o 70 %.
W rezultacie A-250 ma najniższy poziomem S/N w historii wzmacniaczy mocy japońskiego producenta. A co do wspomnianego współczynnika tłumienia, producent podaje oficjalnie 1000, natomiast rzeczywista zmierzona wartość wynosi aż 1400, czyli o 27 % więcej niż w A-200. Jest to wynik obniżenia o połowę impedancji na wyjściu całego układu dzięki zastosowaniu tzw. zdalnej detekcji symetrycznej, czyli poboru sygnału negatywnego sprzężenia zwrotnego bezpośrednio przy zaciskach głośnikowych – dodatnim jak i ujemnym. Dzięki temu zmniejszeniu uległy także zniekształcenia harmonicznych i intermodulacyjne. Do obniżenia impedancji przyczyniły się także układy zabezpieczające głośników, przyjmujące postać bezstykowych elektronicznych modułów zbudowanych na tranzystorach MOS-FET, uzupełnionych zworami przyjmującymi postać pozłacanych sztabek z grubymi cewkami o przekroju prostokątnym. Te ostatnie nawinięto tak, że zwoje przylegają do siebie dłuższymi krawędziami.
W A-250 poprawiono również wyświetlacz: moc jest pokazywana niezależnie od obciążenia i 40-punktowy wskaźnik napięcia na wyjściu. Ten pierwszy został jednak wyposażony w automatyczną kalibrację zakresu, a drugi – pogrubiony w celu poprawy czytelności. A jeśli potrzebna będzie jeszcze większa moc, dwa monobloki A-250 można zmostkować.

Cena wzmacniacza wynosi 99 000 zł za sztukę.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Panele Artnovion

Link do zapowiedzi: Panele akustyczne Artnovion

Każdy audiofil lub meloman mający choćby blade pojęcie o odpowiednim przygotowaniu pokoju do słuchania muzyki znakomicie zdaje sobie sprawę, iż adaptacja akustyczna wygospodarowanej do wspomnianego celu kubatury jest jednym z bardzo ważnych, jeśli nie najważniejszym elementem precyzyjnej układanki zwanej “audiofilską nirwaną”. Naturalnie w jej skład wchodzi również sam system audio, ale elementarz profesjonalnego przygotowania się do odbioru piękna tworów muzycznych mówi, że owszem, poprawnie skonfigurowany system jest w stanie pokazać się nam z bardzo dobrej strony, ale tylko przy wsparciu odpowiednio przygotowanego do tego celu pomieszczenia będzie mógł wzbić się na maksimum swoich możliwości. I wiecie co? O wadze wyartykułowanych, pisanych jednym tchem formułek od dawien dawna i ja znakomicie zdawałem sobie sprawę, ale od zawsze do tego tematu delikatnie zniechęcała mnie jedna, no może dwie rzeczy. Jakie? O nie. Nie tak szybko. O tym w dalszej części tekstu, który w dzisiejszej odsłonie dotyczyć będzie zastosowania w moim music-roomie portugalskich paneli akustycznych Artnovion, a dokładnie mówiąc swoistego pakietu w skład którego wchodzą: absorbery Sahara W, Siena W, dyfuzory Lugano i regulowane na konkretne częstotliwości bass-trapy Eiger Tuneable Bass Trap. Ważnym dla potencjalnych zainteresowanych aspektem tej rozprawy będzie zapewne informacja, iż dystrybucją rzeczonych komponentów akustycznych na naszym rynku zajmuje się stacjonujący w Łodzi CORE trends.

Przybliżając temat wspomnianych atrybutów domowego akustyka nie wgryzę się w najdrobniejsze szczególiki typu skład chemiczny materiału wykorzystywanego do produkcji poszczególnych komponentów, czy obsługiwanych częstotliwości (to każdy zainteresowany znajdzie na stronie dystrybutora), tylko w miarę prostym językiem postaram się przekazać zebrane w procesie kontaktu organoleptycznego informacje. Rozpoczynając opis jestem zobligowany poinformować, że praktycznie każdy z prezentowanych produktów występuje w bardzo bogatej plecie kolorystycznej, a to co docelowo wylądowało u mnie, z jednej strony było konsekwencją wyborów wymuszonych spójnością z wykończonym w danej stylistyce domem, a z drugiej zaś, dla ożywienia prezentowanych w każdej recenzji fotografii (tylne dyfuzory Sahara). Przybliżając zatem przytoczone w nawiasie absorbery Sahara zeznam, iż jest to pokryty w wysokim połysku grubą warstwą kolorowego tworzywa motyw pustynnego piasku z odpowiednio zaimplementowanymi w każdym zagłębieniu różnorodnymi rozmiarowo owalnymi otworami. Same otwory zaślepiono materiałem, a na jego jak gdyby plecach naklejono poprzeczne pasy odpowiedniej gęstości gąbki.
Temat stojących przy bocznych ścianach pokoju absorberów Siena od strony technicznej wygląda podobnie, z tą tylko różnicą, że powierzchnią pracującą są pionowe, o różnych szerokościach, szczebelki. Przechodząc do kolejnego punktu programu pragnę zeznać, iż sprawa wyprodukowania dyfuzorów Lugano nie zamyka się tylko w zwykłym wycięciu będących wariacją stadionów sportowych owalnych zagłębień, lecz każdy z nich ma różną głębokość. Ostatnim elementem akustycznej układanki jaki chciałem Wam przybliżyć, są bardzo ważne dla większości budowanych obecnie lokali mieszkalnych bass-trapy Eiger. Te zastosowane u mnie są co prawda narożne, ale ich schludne wykończenie sprawia, iż przy odpowiednio przemyślanym montażu dało się je zastosować w środku jedynej wolnej od bibelotów i konstrukcyjnych niuansów pokoju ścianie. I tutaj ciekawostka. W ofercie Artnovion znajdziemy również wersję szerokopasmowego pochłaniania najniższego zakresu częstotliwościowego, ale z uwagi na fakt moich problemów z bardzo konkretną częstotliwością za sprawą odmiany Tuneable zdecydowałem się na wytoczenie armat w najbardziej doskwierające mi pasmo (w moim przypadku mówimy o 67-69 Hz). Jak zbudowany jest Eiger? Fotki jednoznacznie zdradzają, że mamy do czynienia z docelowo obliczoną pojemnością wyłapujących odpowiednie fale skrzynek, na które nakładamy wypukłe, wykonane z cienkich żeberek, również dokładające swoje trzy grosze w procesie walki ze szkodliwymi rezonansami ażurowe atrapy. Ale myliłby się ten, kto pomyśli, że sam sobie coś takiego wystruga, gdyż clou programu tego modelu pułapki basowej jest odpowiednie uformowanie znajdujących się wewnątrz komór pozwalających płynnie zmieniać zakres ich pracy. Tak tak, przesuwając widniejący na czarnym aksamicie „dynks” jesteśmy w stanie punktowo zmierzyć się z konkretnym szkodliwym pikiem. Wieńczącym całość pakietu informacji, bardzo dla mnie ważnym aspektem natury aplikacji wymienionych w tekście podzespołów tematem jest możliwość mobilnej aplikacji większości z nich na zaprojektowanych do tego celu, po kilku miesiącach użytkowania mogę stwierdzić, że bardzo stabilnych podstawach. Tak pokrótce wygląda będący naszym obiektem zainteresowań oręż w walce z niedogodnościami przystosowywanego do celów zatapiania się w świat muzyki pomieszczenia odsłuchowego. Zapowiada się ciekawie? Jeśli tak, po informacje co sprawiło, że w ogóle zdecydowałem się na taki krok i w jaki sposób na końcowy dźwięk wpłynęły przedstawione w tym akapicie akcesoria, zapraszam do lektury dalszej części tekstu.

Akapit opisujący wpływ akcesoriów Artnovion na użytkowane przeze mnie pomieszczenie muszę rozpocząć od informacji, iż cała ingerencja w posiadaną kubaturę nie była atakiem na występujące w niej wszelkie szkodliwe rezonanse, tylko próbą jak najmniej inwazyjnego ogarnięcia ich w samym sweet-spocie. Dlaczego? Po prostu nie chciałem zmieniać co prawda przeznaczonego jedynie do słuchania muzyki, ale jednak salonu w coś na kształt studia. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że przy odpowiednich środkach pieniężnych wszystko można wykonać na poziomie nie odstającym od jakości wykończenia Zamku Królewskiego, ale najzwyczajniej w świecie nie do końca o to mi chodziło. To nadal miał być salon z bardzo ważnym dla mnie widokiem na ogród, co uwidocznione na załączonych fotografiach przy pomocy portugalskiego designu udało się osiągnąć. Co mam na myśli pisząc o designie oferty producenta z Półwyspu Iberyjskiego? Jak to co? To jest jeden z dwóch wspominanych we wstępniaku powodów skłaniających mnie do jakichkolwiek prób z poprawą akustyki. Dotychczas znani mi producenci oferowali mniej lub bardziej przypominające królującą w czasach komuny w Polsce boazerię, a to bez względu na teoretyczną wspaniałość działania już na starcie eliminowało je z listy nawet potencjalnych dywagacji. Tymczasem Portugalczycy zaproponowali na tyle eleganckie wykończenie, że po zapoznaniu się z oferowaną jakością okres prób zapanowania nad rezonansami pomieszczenia stał się realnym bytem. Co w tym momencie opisu wydaje się być istotne, to fakt wykorzystania kilku wcześniej z premedytacją i świadomie dokonanych i każdorazowo pokrywających się pomiarów, czyli bardzo dobry przebieg krzywej odpowiedzi pokoju na zadany sygnał testowy z jednym, nawet nie tragicznym w skutkach przy cichym słuchaniu, ale jednak pikiem na poziomie 67-69 Hz. I gdy zapraszałem do współpracy ekipę z CORE trends, mówiąc o walce miałem na myśli jedynie ograniczenie wspomnianego podbicia. Jednak panowie z Łodzi będąc wcześniej u mnie kilkukrotnie zdążyli zapoznać się z zastanymi warunkami na tyle dokładnie, że nie poszli na łatwiznę ograniczając się do moich skromnych oczekiwań, tylko kilkoma „gadżetami” postanowili dosłownie wycisnąć z mej samotni ostatnie soki.
Jak myślicie, udało się? Głupie pytanie. Naturalnie, że tak. Postawienie tych dosłownie kilku złożonych z kombinacji absorberów i dyfuzorów stojaków sprawiło, że wirtualna scena muzyczna nabrała wyrazistości, czyli ni mniej ni więcej stała się bardziej czytelna w zakresach szerokości i głębokości przy jednoczesnym urealnieniu się projekcji 3D. Mało tego. Aplikacja bocznych i znajdujących się za sprzętem zestawów spowodowała polepszenie zakresu niskotonowego w domenie konturowości, na co bez postawienia bass-trapów nie liczyłem nawet w najśmielszych snach, a co dostałem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Oczywiście pchany próżnością skąpca gdy pozostałem z tym zestawem sam na sam, próbowałem oszukiwać się, że to tylko złudzenie optyczne i usunąłem górne panele z bocznych i tylnych zestawów. Niestety efekt dźwiękowy przecież znanego mi na wskroś systemu mówiąc infantylnie na tyle znacząco “zdechł”, że po dosłownie kilku minutach z pochyloną w skrusze głową zdjęte części układanki montowałem na swoje miejsce. Powiem szczerze, dawno nie robiłem czegoś tak pokornie. A to był dopiero pierwszy etap pracy nad akustyką, gdyż czas na pułapki basowe przyszedł dopiero po kilku tygodniach, gdy mój mózg nauczył się pierwszych zmian w propagacji fal dźwiękowych. Jak wyglądał proces walki z basem? Niestety, mój pokój nie ma wolnych narożników. Z przodu jest półokrągły, a występujące z tyłu obarczone nietypowymi zadaniami (jeden jest uzbrojony w drzwi wejściowe, a drugi ubrany w półki dedykowane oczekującemu na recenzje sprzętowi audio) nie pozwoliły na typowy montaż tego typu atrybutów. I gdy temat na miarę wymaganej przeze mnie estetyki wydawał się nierozwiązywalny, zaproponowałem usadowienie skrzynek w centrum tylnej ściany. Oczywiście akceptacja takiego rozwiązania wiązała się z kilkukrotnymi próbami logistycznymi w celach weryfikacji słuchowej i pomiarowymi dla pełnego potwierdzenia efektu. Na szczęście za każdym razem ewidentnie słychać było pozytywny wpływ rzeczonych pułapek i set czterech trapów zagościł na stałe tuż (tak około 1.5 mb) za moimi plecami, punktowo, czyli w ustawieniu na 69 Hz uzupełniając wcześniejszą konfigurację. I tak nastał czas pławienia się w muzyce w może nie w pełni profesjonalnie przygotowanym, czyli złapanym za twarz każdym chadzającym swoimi drogami rezonansem, ale naprawdę bardzo dobrze spisującym się podczas użytkowania pokoju odsłuchowym.

Puentując dzisiejszą około-akustyczną przygodę szczerze namawiam, jeśli to jest możliwe, zatrudnijcie profesjonalistów. Ja co prawda dzięki kilku niezależnym pomiarom mogłem nimi się wesprzeć, ale tylko dlatego, że nie nastawiałem się na w pełną w zakresie całego pokoju adaptację, mogłem pójść nieco na skróty. Po mojej przygodzie może wydawać się, że aplikacja akcesoriów akustycznych jest łatwą czynnością, ale zapewniam, to tylko tak wygląda. Według pomiarów mam bardzo dobrze reagujące na fale dźwiękowe pomieszczenie i być może dlatego wszystko poszło jak z płatka. Jednak z relacji wielu userów for internetowych wiem, że zdecydowana większość z tym tematem ma pod przysłowiową górkę. Dlatego też, jeśli nie chcecie ponieść spektakularnej porażki, zasięgnijcie porad fachowców. Tak, to kosztuje. Ale raz dobrze wydane pieniądze posłużą Wam przez długie lata, a spowodowana własną niewiedzą i zerowym doświadczeniem porażka może skutecznie zniechęcić do pracy nad poprawą warunków odsłuchu nawet najbardziej zatwardziałego audiofila. Dlatego też szczerze zachęcając do akustycznego opanowania swoich samotni lojalnie ostrzegam przed pochopnymi ruchami w ciemno.

Jacek Pazio

Dystrybucja: CORE trends
Ceny:
Artnovion Sahara Doble W – Absorber Rouge – 6 037,20 PLN / 4 szt. (czerwone panele za systemem)
Artnovion Lugano W – Diffuser Gold – 7 421,80 PLN / 6 szt. (złote panele)
Artnovion Siena W – Absorber Blanc – 4 870,20 PLN / 12 szt. (białe panele)
Artnovion Kit Mobile Wall – 2 022,00 PLN / 6 szt. (stojaki)
Artnovion Eiger Tuneable Bass Trap – 1 345,90 PLN / szt. (czerwone pułapki basowe)

  1. Soundrebels.com
  2. >

Constellation Audio Pictor & Taurus
artykuł opublikowany / article published in Polish

Rok 2017, dzięki warszawskiemu Audio Klanowi, kończymy nie tyle z przytupem, co z potężnym wykopem, gdyż na testy otrzymaliśmy „kompaktowy” (jak na amerykańskie warunki)  zestaw pre + power w składzie Constellation Audio Pictor & Taurus.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Acrolink 7N-PC5500 Speziale Edizione
artykuł opublikowany / article published in Polish

Co prawda od 30-ych urodzin miedzi wysokiej czystości minęły już dwa lata, ale jak widać Acrolink lubi celebrować tego typu okazje, czego dowodem jest właśnie dostarczony do naszej redakcji przewód 7N-PC5500 Speziale Edizione.

cdn…

  1. Soundrebels.com
  2. >

AVM V30 + M30

Link do zapowiedzi: AVM V30 & M30

Opinia 1

Gdy po podjęciu decyzji zatwierdzającej test będącego naszym obiektem zainteresowań w dzisiejszym odcinku zestawu pre-power niemieckiego producenta AVM zwyczajowo sięgnąłem do naszych wcześniejszych spotkań z tą marką, po wejściu w historię wspólnych zmagań w mych oczach pojawiło mi się coś na kształt kręcącej się w oku łezki. Dlaczego? Spójrzcie sami, a przekonacie się, iż pierwsze starcie z ofertą tej myśli technicznej miało miejsce w poprzednim, a co za tym idzie z uwagi na niewielkie gabaryty bardzo mocno ograniczającym rozwój posiadanego systemu pomieszczeniu. Czy żałuję przeprowadzki? Naturalnie, że nie, ale jako posiadacz duszy romantyka nie mogłem inaczej niż miłymi wspominkami rozpocząć przyswajania wówczas wyartykułowanych zalet i przywar. A po co w ogóle tam zajrzałem? Otóż, gdy wówczas miałem przyjemność wypowiedzieć się o odtwarzaczu kompaktowym, tym razem ustalony z dystrybutorem test obliguje mnie do zabrania głosu w sprawie zestawu przedwzmacniacza liniowego wespół z końcówkami mocy. Ten set zaś ni mniej ni więcej jest jubileuszowym odświeżeniem pierwszej serii wynoszącej na szczyty producentów audio tytułowego AVM-a, a dokładniej mówiąc komunikującej światu, iż Udo Besser wchodzi do gry. O czym mowa? Panie i panowie w tym recenzenckim starciu pochylimy się nad wykorzystującym trzydziestoletnie doświadczenie konstruktora w dziedzinie budowania komponentów odtwarzających dźwięk zestawem AVM 30, czyli przedwzmacniaczem liniowym V30 i końcówkami mocy M30, którego dystrybucją na naszym rynku zajmuje się Pan Grzegorz Pardubicki (avm-audio.pl).

Tytułowy komplet składa się z trzech części, z czego jedna jest centrum dowodzenia (o tym za moment) zwanym przedwzmacniaczem liniowym, a dwie pozostałe są osobnymi na każdy kanał końcówkami mocy. Obserwując rzeczony zestaw wyraźnie widać, iż na czym jak na czym, ale na bardzo modnym w ostatnim czasie, a przy tym dobrze wpływającym na efekt soniczny komponentów audio aluminium producent nie oszczędzał, gdyż obudowy są prostopadłościanami z owego jasno szarego metalu. Największa, czyli wspomniany przedwzmacniacz liniowy idąc z duchem czasu oprócz podstawowego zadania dozowania sygnału do końcówek mocy dodatkowo oferuje użytkownikowi kilka ciekawych funkcji. Z uwagi na istotność dla wielu melomanów owej funkcjonalności trochę nietypowo opis wyglądu V30-ki rozpocznę od tylnego panelu. A jego oferta jest przebogata i rozpoczynając kreślenie litanii od lewej strony proponuje nam: pohonostage gramofonowy dla wkładek MM i MC wraz zaciskiem uziemienia, sześć wejść liniowych RCA i parę XLR-ów, serię wejść cyfrowych (USB, OPICAL, COAXIAL i port BT), podwojone wyjścia liniowe wraz z przelotką dla subwoofera w standardzie RCA, dwa wyjścia cyfrowe (OPTOCAL, COAXIAL), pojedyncze wyjście liniowe XLR oraz zintegrowany z włącznikiem głównym i gniazdem bezpiecznika terminal sieciowy IEC. Przyznacie, że mamy do czynienia ze wspomnianym kilka linijek wcześniej centrum dowodzenia sygnałami audio we wszelkich protokołach. Opis ścianki frontowej nie będzie już tak owocny w ilość manipulatorów i informować nas będzie jedynie o umieszczonym w jej centrum wyświetlaczu, dobranych w pary na jego obydwu flankach przyciskach funkcyjnych, zlokalizowanych tuż przy bokach dwóch sporej wielkości gałkach sterowniczych całej konstrukcji (z lewej selektor wejść, a z prawej głośność) i znajdującym się całkowicie z prawej strony gnieździe słuchawkowym. Prezentacja końcówek mocy niestety z prozaicznych powodów jedynie wykonywania powierzonego im przez opisywany przed momentem przedwzmacniacz zadania wzmacniania sygnału biegnącego do kolumn będzie jeszcze uboższa niż front V30-ki. Kreśląc info można powiedzieć jedynie, że front jest grubym płatem szczotkowanego aluminium z diodą sygnalizującą pracę w lewym górnym rogu, a o tylnej ściance, iż przyjmuje sygnał liniowy portami RAC i XLR, zadaną moc oddaje przy pomocy podwojonych terminali kolumnowych, dzięki hebelkowemu włącznikowi pozwala zdecydować o samoczynnego załączeniu się końcówek po włączeniu przedwzmacniacza, a sam prąd z sieci trafia do niej za pośrednictwem zintegrowanego jak w poprzednim produkcie włącznika głównego z gniazdem IEC.

Prawdopodobnie nie odkryję Ameryki, gdy rzeknę, iż każda mogąca pochwalić się jubileuszowym exlibrisem konstrukcja jest pewnego rodzaju przypomnieniem dawnych, często będących ważnym punktem zwrotnym danego brandu czasów. Naturalnie za każdym razem konstruktor zobligowany jest zaproponować przynajmniej nieco lepszy dźwięk, ale jak to w życiu bywa, jeden bez specjalnego windowania cen stara się doprowadzić zmiany dźwięku do obecnych oczekiwań melomanów, a drugi urządzając swoiste wyścigi pod płaszczykiem wzbicia się na dotychczas nieosiągalne szczyty przy prawie kosmetycznych ruchach bezpardonowo dodaje kolejne zera do ceny końcowej. Po co wyciągam to na światło dzienne? Otóż właściciel marki AVM z opisywaną dzisiaj jubileuszową serią 30-tek postawił raczej na zdroworozsądkową korektę brzmienia bez pogoni za światowym trendem winszowania sobie za podobne rzeczy furmanki pieniędzy. Ktoś powie: “To co, przepakował w inne obudowy i szlus?”. Niestety pierwowzoru dzisiejszego tandemu nie dane było mi słuchać, ale jedno mogę Wam obiecać na pewno, wszelkie za i przeciw najnowszego wcielenia skreślę najprościej jak tylko się da, a jeśli ktoś z Was miał szczęście zapoznać się z protoplastami V30/M30, będzie miał znakomitą okazję przekonać się, jak ostatnie 30 lat wpłynęło na finalną estetykę fonii nowych konstrukcji.

Co zatem ma do zaoferowania AVM 30? Gdybym miał użyć przybliżającego nam ofertę dźwiękową jubileuszowych trzydziestek porównania, powiedziałbym, że wzmacniana przez tytułowych gości muzyka swoim spokojem nie odbiega od designu samych obudów. Co to oznacza? Nic nadzwyczajnego, tylko idąc tropem spokoju wizualnego dostajemy solidne, naładowane kolorem średnicy i masą niskich rejestrów dystyngowane granie. Nie jesteśmy karmieni ciężkim do okiełznania przez resztę systemu szaleństwem w stylu każdy podzakres żyje swoim życiem z końcowym efektem “łał”, tylko ogólny spokój przecież nieodzownej w życiu człowieka muzyki. Bardzo mocno wpływające na siebie z racji przechodzenia jednych w drugie zakresy nisko i średnio-tonowe idealnie się uzupełniają, a przy tym są ostoją dla unikających wychodzenia przed szereg wysokich tonów. Naturalnie na tle mojej elektroniki było nieco spokojniej, ale nie był to efekt opadającej na kreującą się przed nami scenę muzyczną efekt grubej kotary, tylko delikatnie tonizująca wydarzenia korekta ostrości przekazu. I gdybym w telegraficznym skrócie miał wspomnieć coś o samym sposobie formowania wirtualnego przedstawienia, powiedziałbym, iż w doniesieniu do codziennej referencji wykonuje kroczek w przód, ale nadal szczelnie wypełnia przestrzeń między-kolumnową. Jakieś przykłady płytowe? Proszę. Na pierwszy sparing wybrałem twórczość bałkańskiej piosenkarki Amiry Medunjanin z płytą „Damar”. W tym starciu faworyzowany był dobrze osadzony w barwie i masie głoś artystki, co ze szczególną pieczołowitością podkręcało efekt erotyki śpiewanych przez nią ballad. Naturalną koleją rzeczy oscylowania dźwięku w tendencji grania mocnym wysyceniem i tylko punktowo odzywającymi się wysokimi tonami był efekt dość ciemnej opowieści muzycznej. To jak zawsze w naszej zabawie będzie miało swoich zwolenników i przeciwników, ale znając sporą grupkę osobników homo sapiens spod znaku audiofili jestem skłonny wygenerować tezę, że taka prezentacja znajdzie więcej melomanów romantyków, niż stających w kontrze orędowników szybkości ponad wszystko. Co na koniec relacjonowania efektu odtworzenia tego krążka wydaje się być ciekawe, to temat tak istotnych dla tego regionu Europy fraz gitarowych. Powiem szczerze, trochę się o nie, a dokładniej mówiąc o swobodę ich wybrzmiewania obawiałem, ale przyznam, oprócz minimalnego odejścia od znanego mi z codziennych odtworzeń blasku, finalnie było dobrze. Kolejna batalia o dobry wynik soniczny stoczyła się podczas słuchania produkcji rodzimego jazzmana Bogdana Hołowni w Trio “On The Sunny Side”. Przyglądając się tej pozycji nieco dokładniej trzeba pochwalić ją za oddanie wielkości i dostojności fortepianu, ale zarazem nieco ponarzekać na grający więcej pudłem rezonansowym niż strunami kontrabas, i za zbyt spokojnie wybrzmiewające atrybuty perkusisty. W ogólnym odbiorze całość była bardzo ciekawa, ale zbyt zachowawcza w stosunku do tego, co od niej zawsze oczekuję. I gdy wydawało się, że produkty spod znaku AVM nic więcej z siebie nie wykrzeszą, w sukurs przyszła im produkcja grupy Sons Of Kemet “Burn”. Efekt był taki, że to co wcześniej momentami doskwierało, czyli zbyt dostojnie kreowany przekaz muzyczny, w świecie stawiającym na mocne uderzenia bębniarza i gęste granie gitar okazywało się niezastąpionym dobrem. Owszem, ta muza nastawiona jest również na szybkość, ale jej minimalne utemperowanie w imię energii ważnego instrumentarium powodowało, iż czy to był bardzo dobry, czy tylko średni pokaz możliwości oddania prawdy o zapisie nutowym w dużym stopniu zależeć będzie od preferencji zainteresowanego słuchacza.

Analizując powyższy tekst wyraźnie widać, iż zestaw V30 i M30 w głównej mierze jest dla wiedzących czego oczekują od muzyki melomanów. Nie da się z tego seta zrobić mistrza świata w sprincie typu muzyka elektroniczna, ale nie widzę też najmniejszych problemów, gdy ktoś zapragnie nieco ją ucywilizować i mogąc się pochwalić posiadaniem rzeczonego zestawu czasem do niej sięgnie. Zatem, czy to jest set dla całego gremium audiofilów? Z czystym sumieniem stwierdzam, że nie. Idealnym partnerem są osobnicy stawiający na bez względu na fakt banalności stwierdzenia muzykalność dźwięku. Jako kolejną grupę docelową widzę posiadaczy systemów nadpobudliwych, gdyż dawka stabilizacji poprzez barwę i wysycenie może być tym, czego od zawsze oczekiwali. Naturalnie lekkie cofnięcie się otwartości wybrzmiewania muzyki podczas ożenku z testowanymi konstrukcjami po dogłębnej analizie da się wychwycić, ale nie brałbym tego za złą kartę przetargową, gdyż są to jedynie zmiany na poziomie niuansów, a nie degradacji dźwięku. Ciekawe to wgląda, nie sądzicie? Niestety, do weryfikacji czy mówię prawdę, czy łżę w żywe oczy, jak to zwykle bywa, jesteście zmuszeni odbyć osobisty sparing, do którego jak zwykle szczerze namawiam.

Jacek Pazio

Opinia 2

Z reguły jest tak, że w ramach uczczenia jakiejś okrągłej rocznicy firma wprowadza na rynek jubileuszowy produkt chwaląc się tym faktem wszem i wobec. Tak przynajmniej może nie tyle nakazuje, co zdążyła już nas przyzwyczaić tzw. odwieczna tradycja i jakby na powyższe zjawisko nie patrzeć również logika. Tymczasem z będącym obiektem niniejszego testu setem jest nieco inaczej. Jeśli bowiem zerkniemy do oficjalnego, anglojęzycznego portfolio AVM-a bardzo szybko się okaże, że ani przedwzmacniacza V30, ani monobloków M30 w nim nie odnajdziemy a zarówno kontakt organoleptyczny, jak i poniższe zdjęcia dowodzą, iż takowe w naturze występują. Aby jednak ów fakt potwierdzić trzeba zmienić język strony producenta na … niemiecki i voilà. Oto, oprócz dotychczas widocznych serii Inspiration, Evolution i Ovation, naszym oczom ukazuje się właśnie 30-ka, w której znajdziemy nie tylko wspomniane V30 i M30, lecz również wyposażoną w DAC-a (dziś to konieczność) i moduł Bluetooth 125W integrę A30 i przedwzmacniacz gramofonowy P30. Żeby było ciekawiej cała ta urodzinowa gromadka otrzymała własny adres w sieci https://www.avm30.com/ , gdzie nadal nie ma możliwości zmiany języka na inny, aniżeli ojczysty dialekt Udo Bessera – założyciela i właściciela marki. Mniejsza jednak z tym, gdyż skoro wspomniany zestaw pre / power pod postacią przedwzmacniacza V30 i monofonicznych końcówek mocy M30 za sprawą nadwiślańskiego dystrybutora – AVM Polska, zawitał do naszej audiofilskiej samotni nie pozostaje nam nic innego jak zaprosić Państwa na kilka słów o tym dość tajemniczym i w dodatku limitowanym do 333 sztuk zestawie.

Pomijając pewną dość zastanawiającą, niemalże konspiracyjną otoczkę już podczas wypakowywania, którym zdążyliśmy się już jakiś czas temu pochwalić tytułowy set prezentuje się całkiem normalnie a co ważne w niczym nie odbiega swoją stylistyką od pozostałego rodzeństwa. To dość surowy i minimalistyczny design oparty na szczotkowanych, dostępnych w naturalnej, bądź anodowanej na czarno kolorystyce aluminiowych płatach i gdy wymaga tego sytuacja, jak to właśnie ma miejsce w przypadku przedwzmacniacza możliwie oszczędnej gałkologii. Dlatego też na froncie V30-ki znajdziemy jedynie niewielki, centralnie umieszczony błękitny wyświetlacz, po którego obu stronach umieszczono po dwa zlicowane przyciski i po satynowej gałce. Lewe pokrętło odpowiada za wybór źródła a prawe za natężenie sygnału. Nie zabrakło również wyjścia słuchawkowego (po prawej) a dla zachowania symetrii równoważy je zlokalizowany po przeciwległej stronie włącznik. Ściana tylna obfituje we wszelakiej maści przyłącza, więc mając do dyspozycji sześć par wejść RCA, parę XLRów, a na wyjściu XLRy i trzy pary RCA (liniowe, Sub, Pre) nie powinniśmy narzekać a to przecież dopiero początek, gdyż producent nie zapomniał tak o miłośnikach analogu aplikując phonostage’a zdolnego obsłużyć zarówno wkładki MM, jak i MC, lecz również i cyfrolubów przekazując w ich ręce sekcję cyfrową z bezprzewodową łącznością Bluetooth, we/wyjściami Toslink i koaksjalnymi oraz wejściem USB. Powyższą wyliczankę zamykają terminale triggera i zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC.
O towarzyszącym przedwzmacniaczowi monoblokach M30 można napisać, że są i już. To prostopadłościenne, przypominające tak kształtem, jak i gabarytami aluminiowe korpusy o gładkich, praktycznie niczym niezmąconym, poza potwierdzającym jubileuszowość delikatnym grawerunkiem i niewielką błękitną diodą, frontach i skupionych w tyle płyt górnych ażurowym nacięciom wspomagającym cyrkulację powietrza wewnątrz obudów. Ściany tylne również nie przynoszą niespodzianek. Wejścia w znanych z pre standardach RCA i XLR, podwójne terminale głośnikowe, wejście na przewód triggera i niewielki hebelkowy przełącznik trybu pracy. I to by było na tyle. Oczywiście jest jeszcze gniazdo zasilające, ale to jakby nie patrzeć oczywista oczywistość.
Z niuansów natury użytkowo – parametrycznych warto wspomnieć, iż końcówki dysponują mocą 136 W przy 8 Ω a wewnątrz każdej z nich znajdziemy w zupełności wystarczającą baterię czterech kondensatorów o łącznej pojemności 40 000 μF i … 500-VA toroidalne trafo. Zero impulsowych zasilaczy!

Po standardowym okresie akomodacyjnym i drobnych korektach natury połączeniowej – DAC Reimyo 999 EX Limited TOKU po XLRach przesterowywał stopień wejściowy AVMa i zmuszeni byliśmy przepiąć się na RCA, kiedy wszystko co mogło i powinno uległo stabilizacji przystąpiliśmy do krytycznych odsłuchów. Pomimo dość pokaźnej, przynajmniej na papierze mocy tytułowego wzmocnienia i przyjaznej tak impedancji, jak i skuteczności naszych dyżurnych ISISów dźwięk jaki zaoferował tytułowy dzielony zestaw można było uznać za dość zwiewny i lekki. Niby bas odzywał się tam gdzie trzeba, lecz oprócz konturów i w miarę satysfakcjonującego wypełnienia stawiał raczej na kontrolę aniżeli na wolumen i potęgę, co o ile przy większości niewielkich jazzowych składach w stylu „Vägen” Tingvall Trio jeszcze można było uznać za pewną szkołę grania i przejść nad tym do porządku dziennego, to już na zazwyczaj cudownie rozleniwiającym albumie „Minione” Anny Marii Jopek gdzieś niepostrzeżenie ulotnił się cały kubański klimat a akcent został położony na dotychczas zdecydowanie drugoplanowych sybilantach i lekko powiało chłodem. Ciekawie za to wypadły efekty przestrzenne i aura pogłosowa, które również nieco podkręcone nadały nagraniu nieco więcej oddechu i swobody. O dziwo powyższa utrata seksowych krągłości nie zaszkodziła gitarowemu albumowi „Acoustic, But Plugged In!” formacji Hangar, gdzie tym razem zaakcentowaniu podane zostało brzmienie strun a same pudła zrobiły krok do tyłu. Żeby jednak nie było, że tylko marudzę w tej, prawdę powiedziawszy dość zaskakującej manierze, można było odnaleźć również plusy. Przykładowo dość ciemny i nieco zbyt obfity w dole pasma „New Moon Daughter” Cassandry Wilson z pomocą niemieckiej amplifikacji odzyskał dotychczas zachwianą równowagę tonalną i przestał się snuć w okolicach kostek. Całość została wzięta w karby, poddana surowej mustrze i zaprezentowana w całkiem nowej odsłonie. Jak się z pewnością Państwo domyślają trudno w tym przypadku mówić o przysłowiowym, zupełnie transparentnym, „drucie ze wzmocnieniem”, gdyż obecność AVM-ów była aż nadto zauważalna. Nie sposób jednak maniery niemieckiej amplifikacji uznać za jednoznaczną wadę skoro na rynku nie brakuje kolumn, którym właśnie taki rygor i kuracja odchudzająca nie tylko nie zaszkodzą, co wręcz pomogą a całemu systemowi przywrócą dawno niesłyszaną świeżość i motorykę. O ile bowiem w naszych redakcyjnych ISIS-ach czego jak czego, ale dołu pasma korygować nie trzeba, to już np. szczególnie starszym modelom Dynaudio mariaż z 30-kami może wyjść wyłącznie na zdrowie.
Wracając jednak do naszego systemu po dłuższej chwili przyzwyczajenia i oswojenia się z takim a nie innym podejściem do tematu okazało się, że nawet symfoniczno-metalowe wydawnictwo „Endless Forms Most Beautiful” Nightwish potrafi wybrzmieć od pierwszej do ostatniej nuty. Nie ukrywam, że spora w tym zasługa udzielającej się wokalnie Floor Jansen, która pomimo porównywalnej do Tarji Turunen skali głosu śpiewa zauważalnie niżej i zdecydowanie rzadziej forsuje górne rejestry. A na koniec zostawiłem rodzimą pozycję, która swojego czasu okazała się sporym zaskoczeniem dla większości fanów Nergla, czyli surowy, szorstki a zarazem całkowicie pozbawiony death-metalowej otoczki rockowo-bluesowy album „Songs of Love And Death” Me And That Man, który stał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Cała siedząca do tej pory w cieniu ziarnistość i chropowatość zostały odpowiednio wyeksponowane a mająca stanowić coś na kształt firmowego znaku tego dość nieoczywistego duetu garażowość mogła wreszcie rozwinąć skrzydła. Zyskał na tym realizm, autentyczność nagrania a analogie do serii „American” Johnny’ego Casha, szczególnie do „American IV: The Man Comes Around” stały się jeszcze bardziej czytelne.

Jubileuszowy a zarazem limitowany zestaw AVM V30 + M30 z jednej strony kusi zupełnie nieabsorbującą i uniwersalną aparycją oraz akceptowalnymi nawet w polskich realiach lokalowych gabarytami a z drugiej wydaje się być dedykowany ściśle określonym odbiorcom. Nie czaruje bowiem ani zbyt eufonicznym nasyceniem średnicy, ani tym bardziej wgniatającym w fotel basem, lecz stawia na kontur, punktowość i kontrolę, które powinny świetnie sprawdzić się wszędzie tam, gdzie środek ciężkości zbyt mocno przesunął się w dół a całość stała się zbyt karmelowa i gęsta. Wydaje się też być nad wyraz sensowną alternatywą dla operujących na podobnych pułapach cenowych konstrukcji zintegrowanych dając zdecydowanie szersze pole do popisu wszystkim tym, którzy finalne brzmienie swoich systemów latami modelują z pomocą nieraz niezwykle egzotycznego okablowania.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: AVM Polska
Ceny:
AVM V30:1490 €
AVM M30: 2990 € (para)
AVM RC9: 490 €

Dane techniczne:
AVM V30
Wejścia analogowe: para XLR, 6 par RCA, phono MM/MC
Wyjścia analogowe: para XLR, para RCA line out, para RCA sub, para RCA z sekcji Pre
Czułość wejść liniowych: 62 mV +/- 9,5 dB
Czułość wejść phono: 0, 62 mV +/- 9,5 dB (MM), 0,062 mV +/- 9,5 dB (MC)
Wejścia cyfrowe: Toslink (96kHz/24bit), koaksjalne (192kHz/24bit), USB (96kHz/24bit)
Wyjścia cyfrowe: Toslink, koaksjalne
Łączność bezprzewodowa: Bluetooth
Pobór mocy: 12 W, 0,2 W w trybie standby
Wymiary (S x W x G): 430 x 110 x 345 mm
Waga: 7 kg

AVM M30
Klasa pracy: A/AB
Moc Wyjściowa: 136 W(8 Ω) / 232 W(4 Ω) / 348 W (2 Ω)
Czułość wejściowa Cinch / XLR:: 332 mV (25 W / 4 Ω)
Impedancja wejściowa RCA: 33 kΩ
Impedancja wejściowa XLR: 66 kΩ
Stosunek sygnału do szumu (25 W / 4 Ω): 97 dB (A)
THD: 0,03%
Pojemność filtrująca: 40 000 μF
Pasmo przenoszenia: <5 Hz – 50 kHz
Współczynnik tłumienia (8 Ω): > 500
Wejścia: XLR, RCA
Terminale głośnikowe: podwójne
Wymiary (S x G x W): 230 x 375 x 132 mm
Waga: 10,1 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl „ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

Audiomica Laboratory Thasso Consequence
artykuł opublikowany / article published in Polish

Tuż przed samymi świętami Audiomica Laboratory dostarczyła do nas dwie wersje, dedykowanych gramofonom interkonektów Thasso Consequence. O ile w samych przewodach, przynajmniej na pierwszy rzut oka, na razie nie zauważyliśmy nic niezwykłego, to już „nośnik” ich charakterystyki od razu wzbudził nasze zainteresowanie ;-) Wielkie brawa za pomysł! Zaczynamy wygrzewanie …

cdn. …

 

  1. Soundrebels.com
  2. >

Accuphase E-650

Historia zintegrowanych A-klasowych wzmacniaczy Accuphase rozpoczęła się w 2002 roku, gdy pojawił się model E-530, zastąpiony później przez E-550, a następnie E-560. Najistotniejsza zmiana warty wydarzyła się w roku 2013, wraz z entuzjastycznie przyjętym E-600, który był wyposażony w regulację głośności AAVA, znaną z najlepszych konstrukcji dzielonych. Minęło pięć lat – i oto przed nami piątą inkarnacja topowej integry: E-650.

Zmiany w wyglądzie są kosmetyczne: wykonano drobny lifting przedniego panelu, dopasowując go do modeli wprowadzonych na 40-lecie firmy, i poprawiając czytelności wskaźników wyświetlacza. Najnowszy model ma identyczne gabaryty co E-600 oraz to charakterystyczne wzornictwo, którego nie sposób pomylić z inną marką, jednak w stosunku do poprzednika trochę przybrał na wadze. To zrozumiałe, jeśli bo kolosalna poprawa parametrów oraz zapożyczenie najlepszych rozwiązań z modeli dzielonych obiecują istotne zmiany w środku. Mają one jeden cel: przetransportować sygnał audio od źródła na głośniki w idealnej, niezmienionej postaci. Z artykulacją i mikrodynamiką najznamienitszych lampowych konstrukcji Single Ended oraz potęgą i szybkością znanymi z najlepszych kombinacji pre-power. E-560 to po prostu C-3850 i A-250 „w pigułce”. To taki „lampowy” tranzystor w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wzmacniacz ma konstrukcję dwóch oddzielnych monobloków, z umieszczonymi pośrodku: powiększonym transformatorem i wyprodukowanymi specjalnie do tego modelu kondensatorami filtrującymi o zwiększonej pojemności. Sterowanie głośnością to znany z najlepszego przedwzmacniacza C-3850 układ Balanced AAVA, z czujnikiem położenia regulatora.
Tak jak wspomniany pre-amp, E-650 dysponuje dwoma modułami na kanał, w konfiguracji całkowicie symetrycznej. Wzmacniacz ten jest w stanie oddać 30 W na kanał przy obciążeniu 8 Ω, 60 W dla 4 Ω i 120 W przy 2 Ω, a zmierzona moc maksymalna może w tym ostatnim przypadku sięgnąć aż 190 W. To o 19 % więcej niż w E-600 – wynik taki osiągnięto dzięki poprawionej sekcji zasilania oraz poprawkom w stopniu końcowym.
Poziom szumów własnych też przedstawia się spektakularnie: spadek o 3.5 dB oznacza, że E-650 jest o 33 % lepszy od poprzednika, a współczynnik tłumienia wynosi tu 800 i jest aż o 60 % wyższy! Co ciekawe, wielkość ta jest oficjalnie podawana na potrzeby danych katalogowych, a w rzeczywistości dla głośników 8-omowych potrafi sięgnąć 1200. Udało się to osiągnąć dzięki zbalansowanemu układowi sprzężenia zwrotnego typu Remote Sensing, które pobiera sygnał bezpośrednio przy zaciskach głośnikowych – E-650 to pierwsza integra Accuphase wyposażona w ten układ, znany z najnowszych wzmacniaczy mocy. Do rewelacyjnego współczynnika tłumienia przyczyniają się także przekaźniki układu ochronnego na wyjściu, zbudowane na MOS-FETach z ultra-krótką ścieżką sygnału i impedancją obniżoną z do 1.6 mΩ (w E-600 wynosiła ona 2.6 mΩ). Zmiany te wpłynęły jednocześnie na spadek zniekształceń harmonicznych i intermodulacyjnych.
Miłym dodatkiem w przypadku E-650 jest wysokiej klasy wzmacniacz słuchawkowy, zbudowany z elementów dyskretnych. Także tutaj poprawa jest dramatyczna: w porównaniu do E-600 moc na wyjściu jest dwukrotnie większa, a szumy o połowę niższe. Najnowszy E-650 kosztować będzie w Polsce 46 900 zł, a opcjonalnie można go będzie zamówić z dodatkową kartą przetwornika DAC-50 i pre-ampu gramofonowego AD-50.

  1. Soundrebels.com
  2. >

McIntosh MA7200

MA7200 to wzmacniacz który dysponuje dostateczną mocą aby skutecznie i bezpiecznie wysterować praktycznie każde kolumny. Zastosowanie światowej sławy technologii McIntosh Output Autoformer®, zapewnia głośnikom pełne 200W mocy, niezależnie od ich impedancji. Wyjątkowe doświadczenie firmy McIntosh w zakresie projektowania i wytwarzania transformatorów stało się już legendą w przemyśle audio. Urządzenie pochodzi z najnowszej linii produktów firmy McIntosh posiadających supernowoczesny, cyfrowy moduł Digital Audio DA1.

Wszystkie wejścia cyfrowe umieszczono w osobnym module DA1. Moduł ten będzie można w przyszłości wymienić na nowszą wersję. Konwersję cyfrowo-analogową wykonuje 8-kanałowy, 32-bitowy układ zaaplikowany w konfiguracji Quad Balanced (poczwórny-symetryczny). Łącznie jest 6 wejść cyfrowych. Są to 2 wejścia koncentryczne, 2 optyczne, jedno USB i jedno firmowe MCT do połączenia z transportem SACD/CD MCT450. Wejścia koncentryczne i optyczne obsługują sygnały do 24-bitów/192kHz. Natomiast asynchroniczne wejście USB przyjmuje sygnał PCM do 32-bitów/384kHz, DXD 384kHz oraz DSD aż do DSD256.

Wraz z postępem technologii cyfrowej modułowa konstrukcja DA1 umożliwia w przyszłości jego wymianę na kolejną generację. Dzięki takiej opcji, zakup MA7200 to doskonała inwestycja na wiele lat, ponieważ nowy wzmacniacz McIntosha to tak naprawdę połączone w jednym urządzeniu najwyższej jakości układy końcówki mocy, przedwzmacniacza, modułowego przetwornika cyfrowo-analogowego i przedwzmacniacza gramofonowego dla wkładek MM i MC. Sekcja przedwzmacniacza umożliwia w sumie podłączenie aż 14 urządzeń.

Dla obsługi sygnałów analogowych przeznaczono 1 wejście symetryczne XLR i 5 wejść niesymetrycznych RCA. Wzmacniacz wyposażono także w niesymetryczne gniazda umożliwiające podłączenie zewnętrznej końcówki mocy. Zastosowano dwie pary wyjść liniowych, jedno ze stałym poziomem i drugie z regulacją natężenia sygnału.

MA7200 oferuje na tyle wystarczającą ilość połączeń i nowoczesnej technologii, aby cała posiadana muzyka oraz źródła dźwięku mogły być jednocześnie podłączone, zapewniając doskonałe brzmienie. Użytkownik może nadawać nazwy wszystkim wejściom. Każde wejście jest niezależne i wszystkie wejścia są zawsze dostępne niezależnie od sposobu podłączenia źródeł.

Dwa dedykowane przedwzmacniacze gramofonowe dla wkładek MM i MC mogą być idealnie dostrojone do konkretnej wkładki, umożliwiając odkrycie na nowo posiadanej kolekcji płyt winylowych.

Nowy, wbudowany wzmacniacz słuchawkowy High Drive, oferuje wyższy poziom wzmocnienia. Został on zoptymalizowany do pracy z praktycznie wszystkimi dostępnymi na rynku słuchawkami, czego efektem stało się uzyskanie najwyższej jakości wrażeń odsłuchowych. Posiada on na wyposażeniu układ HXD® (Headphone Crossfeed Director), który ma na celu stworzenie iluzji odsłuchu z wykorzystaniem konwencjonalnych kolumn głośnikowych. Zastosowany wzmacniacz słuchawkowy umożliwia optymalne wysterowanie większości dostępnych na rynku słuchawek. Wyjście słuchawkowe posiada gniazdo jack 6,3 mm i jest przystosowane do słuchawek o impedancji 20Ω-600Ω.

Funkcja Home Theater Pass Thru oznacza tryb pracy wzmacniacza, w którym regulacja głośności przestaje działać, a wzmacniacz staje się wówczas końcówką mocy. Dzięki temu istnieje możliwość idealnego zintegrowania MA7200 z posiadanym systemem kina domowego.

Zaimplementowano regulatory barwy (tony niskie i wysokie), które mogą być pominięte. Tradycyjnie dostępne są gniazda dla przekazu sygnałów zdalnego sterowania, gniazda wyzwalaczy i gniazda do transmisji danych.

Zastosowano zaawansowane, wysokoprądowe tranzystory wyjściowe które zapewniają eliminację opóźnienia w uzyskaniu równowagi termicznej, czyli wzmacniacz brzmi dobrze zaraz po uruchomieniu, bez konieczności dłuższego rozgrzewania.

MA7200 wyposażono w nowe mikroprocesory odpowiedzialne za kluczowe funkcje sterujące pracą urządzenia. Dokonano również wielu innych ulepszeń mających na celu uzyskanie jak najlepszego brzmienia.

Wzmacniacz posiada układy zabezpieczeń i monitorowania. Power Guard monitoruje i dopasowuje przebieg sygnału aby uniknąć wyraźnych zniekształceń i obcinania sygnału. Sentry Monitor to działający bez bezpieczników układ odłączający stopień wyjściowy w przypadku zwarcia – automatycznie przestawia się ona do normalnej pracy gdy problem zostanie usunięty.

Kolejną nowością jest zastosowanie radiatorów McIntosh Monogrammed Heatsinks™ charakteryzujących się umieszczonym na nich monogramem ,,Mc”. Dzięki zastosowaniu w nich materiałów o najwyższej jakości, zwiększono efektywność odprowadzania ciepła ze wzmacniacza.

MA7200 zaprojektowano zgodnie z klasycznym dla McIntosha wzornictwem, włączając w to szklany panel czołowy o czarnym wykończeniu oraz błękitne podświetlenie wskaźników wychyłowych (watomierzy). Natomiast tradycyjnie na zielono iluminowane są logo producenta i napisy umieszczone na panelu przednim.

Dane techniczne:
• 200 Watów przy 8/4/2 Ohma.
• Autoformery – najsłynniejsze transformatory firmy McIntosh.
• Układ Power Guard® – chroni przed przesterowaniem.
• Podświetlane wskaźniki mocy wyjściowej.
• Przetwornik cyfrowo-analogowy (DAC) obsługujący na wejściu USB sygnał PCM do 32 Bit/384 kHz i DXD 384kHz oraz sygnał DSD aż do DSD256.
• Przetwornik cyfrowo-analogowy (DAC) obsługujący częstotliwość próbkowania do 24 Bit/192 kHz na wejściach cyfrowych: koncentrycznym i optycznym.
• Firmowe wejście MCT (DIN) umożliwiające podłączenie transportu CD/SACD MCT-450.
• Liczne wejścia cyfrowe: asynchroniczne USB, 2 koaksjalne, 2 optyczne i MCT (DIN).
• Wzmacniacz gramofonowy MC/MM z regulacją ustawień
• Wzmacniacz słuchawkowy z układem HXD® (Headphone Crossfeed Director).
• Regulacja barwy dźwięku.
• Poziom zniekształceń harmonicznych: 0.005%
Wymiary: (WxSxG) 194 x 445 x 559 mm (łącznie z wystającymi elementami)
Waga: 34,1 kg

Cena: 32 500 PLN
Dystrybucja: Hi-Fi Club

  1. Soundrebels.com
  2. >

Focal Kanta N°2

Link do zapowiedzi: Focal Kanta N°2

Opinia 1

Kiedy miesiąc temu publikowaliśmy recenzję słuchawek Focal Utopia nie omieszkaliśmy, niejako zupełnym przypadkiem i przy okazji nadmienić, że skoro polski dystrybutor marki – warszawski FNCE S.A., powiedział „a”, to jesteśmy tak mentalnie, jak i lokalowo przygotowani na kontynuację, tym razem już kolumnowego alfabetu, ze szczególnym uwzględnieniem jego końcówki, czyli literki „U”, jak … Utopia. Nie chcąc jednak zaburzać firmowej hierarchii a zarazem, wzorem dobrego thrillera, odpowiednio stopniować napięcie przygodę z francuskim hegemonem kolumnowym rozpoczynamy od gorącej nowości, czyli od przeznaczonych dla możliwie szerokiego grona wymagających, lecz niekoniecznie mających ochotę na wydawanie małej fortuny melomanów, czyli dostępnych zarówno w konwencjonalnej, jak i wybitnie lifestyle’owej kolorystyce podłogówkach Focal Kanta N°2.

O co chodzi z tym nie do końca dobrze kojarzącym się audiofilom i niespecjalnie korespondującym z wysokiej klasy Hi-Fi lifestylem? O walory natury czysto estetycznej, gdyż powołana w 1979 r do życia przez Jacquesa Mahula (w Paryżu), a obecnie rezydująca w Saint-Étienne ekipa inżynierów i projektantów uznała, iż najwyższy czas na to, by połączyć przysłowiowy ogień z wodą i pogodzić nieprzywiązujących większej uwagi do takich niuansów złotouchych nie tylko z resztą nieskażonej Audiophilią Nervosą populacji, lecz przede wszystkim mniej bądź bardziej pobłażliwie patrzącymi na nasze hobby paniami domu i/lub dekoratorami wnętrz. Dość bowiem dylematów czy wybrać coś ładnego i pasującego do dywanu, sofy, czy zasłon, czy coś spełniającego nasze nad wyraz restrykcyjne kryteria brzmieniowe, lecz zarazem wywołującego grymas przerażenia u obdarzonych zdecydowanie bardziej wyczulonym zmysłem estetyki przedstawicielek płci pięknej i wykazujących podobne wyczulenie aranżatorów naszej przestrzeni życiowej. Wg. Focala można mieć i to i to, gdyż we Francji, podobnie, jak i Włoszech, od wieków kojarzących się większości z nas z modą i dobrym, wyszukanym smakiem takie pozornie wykluczające się sprzeczności to niemalże codzienność. Nie wierzycie? To spytajcie Panowie swych Piękniejszych Połówek jakie mają zdanie o dostępnym w paryskich butikach obuwiu sygnowanym przez Manolo Blahnika, Jimmy’ego Choo, czy Rogera Viviera a bardzo szybko Wam udowodnią, że może być i szykownie i wygodnie. Dlatego też skupcie się na walorach sonicznych tytułowych podłogówek a sprawę kolorystyki pozostawcie płci pięknej, bo tak będzie i szybciej i łatwiej. O ile bowiem rasowy samiec alfa spokojnie sobie poradzi z podstawową kombinacją czerni (Black High Gloss) i bieli (błyszcząca Carrara White, lub mat Ivory) to pozostałe opcje, chociażby przez same nazewnictwo mogą wprowadzać w lekką konsternację. Do puli bowiem trafia nie tylko orzechowa okleina korpusu, co przede wszystkim wypolerowane na wysoki połysk Gauloise Blue i Solar Yellow, oraz matowe Gauloise Blue, Warm Taupe i Dark Grey. Jakieś pytania? Ano właśnie.
Trójdrożne, czterogłośnikowe Kanty dostarczane są w solidnych kartonach i praktycznie od razu po ich opuszczeniu są w pełnej gotowości do gry. Magnetycznie mocowane maskownice na czas transportu znajdują się w osobnych, ściśle przylegających pudełkach wsuwanych między utrzymujące kolumny w bezpiecznej pozycji sztywne pianki. Zamiast konwencjonalnych cokołów francuski producent zdecydował się na wykorzystanie masywnych, czteroramiennych, zamontowanych na stałe stojaków nadających całej konstrukcji swoistej lekkości i całkiem udanie imitujących zjawisko lewitacji. Na charakterystycznie dla Focali łukowato wygiętym froncie znajdziemy berylowy tweeter umieszczony pomiędzy usytułowanym nad nim, obsługującym środek pasma 16.5 cm przetwornikiem z zawieszeniem TMD (Tuned Mass Damping) i ulokowaną poniżej parą basowców. Do budowy membran średnio i niskotonowców użyto lnu zapewniającego małą masę, wysoką sztywność oraz bardzo dobre tłumienie. Powyższy układ wspomaga podwójny układ bass reflex z jednym wylotem na ścianie przedniej i drugim, rezydującym nieco powyżej pojedynczych, acz solidnych terminali głośnikowych z tyłu korpusu. Jakość i precyzję wykonania skrzyń należy określić jako rewelacyjną a jej walory estetyczne jako ponadprzeciętne. Jako przykład podam pokrywającą korpus pozornie czarną powłokę lakierniczą, która poza iście fortepianowym połyskiem mogła się pochwalić również niewielką domieszką bliżej nieokreślonych drobin mieniących się i skrzących w promieniach słońca a prawdziwą wisienką (lub jak kto woli truskawką) na torcie jest szklana tafla przykrywająca top kolumn.
Pozornie zwyczajne obudowy również mają swoje małe tajemnice. Przykładowo płytę frontową wykonano z wysokiej gęstości polimeru (high density polymer – HDP) charakteryzującego się o 70% większą gęstością, 15% sztywnością i 25% lepszym tłumieniem od powszechnie stosowanego przez konkurencję MDFu a pozostałą część obudowy stanowi monolityczna skorupa wytwarzana ze zmielonych masy drewnianej,

No to teraz najważniejsze z naszego – audiofilskiego punktu widzenia i stanowiące zarazem miły, acz niekoniecznie wymagany dla pozostałej części populacji dodatek do całości, czyli brzmienie. Ponieważ zarówno przed samą wystawą, jak i podczas tegorocznego Audio Video Show dostarczona do nas parka pracowała w pocie czoła proces akomodacyjno – rozgrzewkowy mogliśmy tym razem ograniczyć do niezbędnego minimum i praktycznie po kliku godzinach od wypakowania śmiało można było traktować Kanty całkiem serio. Oczywiście pomimo właśnie wymienionych, niezwykle sprzyjających okolicznościom przyrody daliśmy i im i sobie kilka dni na wzajemne poznanie, stonowanie emocji i minięcie, związanej z pojawieniem się nowych „zabawek” ekscytacji. Nie wiem jak Państwo, lecz my wolimy do bardziej krytycznych odsłuchów podchodzić z możliwie „spokojną głową” i bez zbytniej euforii, która z jednej strony potrafi zarówno wypaczyć wyniki końcowe, jak odciągać uwagę od postrzegania danych konstrukcji jako możliwie spójnej całości a nie kilku wybijających się przed szereg niuansów. Tak więc niemalże ze stoickim spokojem, po kilkudniowych sesjach „zapoznawczych” uczciwie mogę stwierdzić, że Focal wprowadzając na rynek model Kanta No2 doskonale wiedział co robi. Te świetnie wyglądające podłogówki oferują bowiem brzmienie ponadprzeciętnie energetyczne, żywe a zarazem muzykalne i oparte na imponującym fundamencie basowym. I tutaj od razu drobna uwaga natury użytkowej. Otóż choć producent sugeruje, że Kanty spokojnie „zmieszczą się” nawet w 30 metrowych pokojach, to przed podjęciem decyzji o ich zakupie nad wyraz rozsądnym wydaje się sprawdzenie ich w docelowym pomieszczeniu. Czemu o tym wspominam już na wstępie? Powód jest dość prozaiczny, gdyż choć mówi się, że od przybytku głowa nie boli, to nawet w naszym, oktagonalnym czterdziestometrowym OPOSie basu było naprawdę sporo a patrząc na finalne ustawienie kolumn o wspomaganiu najniższych składowych przez ściany mówić nie sposób. Dlatego też warto już na dzień dobry pomyśleć o odpowiednio trzymającej w ryzach dolne oktawy amplifikacji w stylu Vitusa RI-100, Gryphona Diablo 300, lub T+A PA 2500 R a jeśli to nie wystarczy spróbować użyć jakiejś sztywnej gąbki w celu częściowego zasklepienia tylnego otworu bass-reflex. Proszę jednak nie traktować powyższego wpisu jako oznaki ewidentnej dominacji dołu nad resztą pasma, gdyż tak nie jest, a jest to jedynie pewna sugestia i wskazówka dla wszystkich tych, którzy oprócz pudła kontrabasu lubią też pieścić własne zmysły dźwiękami rozedrganych strun tych przerośniętych skrzypiec. Przy czym od razu pragnę nadmienić, iż nawet z naszą dyżurną, odznaczającą się ponadprzeciętną muzykalnością końcówką mocy album „Junjo” zjawiskowej Esperanzy Spalding zabrzmiał niezwykle soczyście, rozdzielczo i z odpowiednim drajwem. W tym momencie, nijako przy okazji i między wierszami wyszło, że ani góra pasma nie jest zbyt ofensywna a i średnicy, czego, jak czego, ale braku saturacji i organiczności zarzucić nie sposób. Gra nieco wyżej i szybciej od isisowego „papierzaka”, ale nadal tam gdzie powinna. Zdziwieni? Zupełnie niepotrzebnie, gdyż czasy się zmieniają, preferencje również i po etapie, gdy „francuskie brzmienie” kojarzyło się większości nas z pewnym utwardzeniem, czy wręcz osuszeniem wspomnianych podzakresów, to zmiana/rozwój technologii i wprowadzenie do produkcji membran nowych materiałów zaowocowało ucywilizowaniem i ukulturalnieniem przekazu. Berylowy wklęsły tweeter stawiał bowiem na ponadprzeciętną rozdzielczość i krystaliczną czystość a konturowość i korespondująca z nim natychmiastowość średnicy sprawiały iż o przestrzenności i iście monitorowej holografii można było wypowiadać się wyłącznie w samych superlatywach. Dlatego też pozostając przy Esperanzie Spalding nie sposób było nie docenić przyjemnego zaakcentowania średnicy i lśniącej perlistości góry pasma. Ze starego, stereotypowego „focalowego grania” do niedawna natywnej wyczynowości całkowicie wyrugować się nie dało, ale właśnie takie podkręcenie tempa i zastrzyk adrenaliny w większości przypadków robił więcej pożytku aniżeli szkody. Dlatego też z dziką rozkoszą zaserwowałem im najpierw ścieżkę dźwiękową z superprodukcji „Iron Man 2”, na którą składała się twórczość AC/DC a następnie zdecydowanie bardziej wymagający, symfoniczny album „S&M” Metallicy. I co? I … O dzięki Wam, konstruktorzy Focala za Kanty N°2! Okazało się bowiem, że im szybciej, mocniej i ciężej miał zabrzmieć materiał źródłowy, tym francuskie podłogówki wrzucały wyższy bieg i szły niczym opancerzony TGV. O ile jednak AC/DC mogły co najwyżej powodować dość rytmiczne podrygiwanie do bądź co bądź niezbyt skomplikowanych melodii australijskich dinozaurów hard-rocka o tyle na „Mecie” z symfonicznym turbo – doładowaniem rozwinęły skrzydła i zaoferowały prawdziwie epicki spektakl z wyczuwalnym w trzewiach rykiem otaczającego nas rozentuzjazmowanego tłumu, feerią potężnych gitarowych riffów i odzywającymi cię co jakiś czas iście apokaliptycznymi partiami waltorni. W tym zatykającym dech w piersiach apokaliptycznym show panował jednak nie tylko wzorowy porządek, co wręcz laboratoryjna precyzja. Gradacja planów i ogniskowanie źródeł pozornych zasługiwały na najwyższe noty a wspomniane we wstępie, pewne uwypuklenie i spontaniczność basu w tym momencie tylko pomagało w drodze do uzyskania typowo koncertowego uczucia czynnego uczestnictwa w wydarzeniu. Warto również zwrócić uwagę na brak nawet najmniejszych oznak kompresji, czy też zadyszki tytułowych kolumn przy niemalże koncertowych poziomach głośności, co z pewnością docenią nie tylko miłośnicy ciężkiego łojenia, lecz i osoby prawdziwie uzależnione od wielkiej symfoniki spod znaku Wagnera, Straussa i im podobnych.

Nic a nic nie wskazywało na to, że niepozorne podłogowe konstrukcje sygnowane logotypem francuskiego Focala i ochrzczone jako Kanta N°2 okażą się tak ukierunkowane na emocje i drajw drzemiące w muzyce. Focale wyciągają bowiem z materiału źródłowego wszystko to, co sprawia, że krew krąży szybciej w naszych żyłach a i troski dnia codziennego schodzą na dalszy plan. Uwielbiają rozmach, spektakularność i … Rocka, choć, gdy tylko ujarzmi się je odpowiednio wydajną amplifikcją, to i na akustycznym jazzie potrafią zachwycić. Spora w tym zasługa berylowego wysokotonowca i najnowszej generacji przetworników obsługujących pozostałe 2/3 pasma, ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że same drajwery to dopiero połowa sukcesu a ów sukces zależy przede wszystkim od umiejętnej ich aplikacji a to już jest pochodną wiedzy zespołu za danym projektem stojącego. W tym momencie nie pozostaje mi zatem nic innego, jak szczerze ludziom odpowiedzialnym za pojawienie się na rynku Kant N°2 pogratulować, gdyż dawno podczas testów tak dobrze się nie bawiłem słuchając głównie dla przyjemności a nie z obowiązku. Merci beaucoup!

Marcin Olszewski

Opinia 2

Kogo jak kogo, ale występującego jako główny bohater dzisiejszego spotkania, bardzo mocnego gracza na rynku kolumn nie można nie znać. Nawet jeśli osobiście z jakiś bliżej nieokreślonych powodów nie mieliście z jego konstrukcjami nic do czynienia, z pewnością czytaliście w prasie bądź słyszeliście o nim od podobnie do siebie zakręconych na punkcie audio znajomych. A któż to taki? Sądzę, że jeśli utożsamiacie się z tym pytaniem, to albo w stosunku do mnie jesteście trochę złośliwi, albo naprawdę chadzacie całkowicie innymi niż ogólnie panujący trend rynku ścieżkami, gdyż będziemy rozprawiać o łatwo rozpoznawalnej z choćby od zawsze obecnej odwróconej kopułki wysokotonowej, a obecnie z bycia jednym z pionierów stosowania berylu w przetwornikach francuskiej marce Focal. Tak tak, mowa o brandzie spod znaku skreślonego w pionowej osi “zygzaka”, który jako pierwsze koty za płoty z portalem Soundrebels do testowego boju postanowił dostarczyć kolumny podłogowe model Kanta N°2, a którym na naszym rynku opiekuje się warszawski dystrybutor produktów Focal i Naim FNCE.

Tytułowe kolumny są słusznych rozmiarów, bo osiągającymi około 110 centymetrów wysokości konstrukcjami podłogowymi. W celach podążania za światowymi trendami i na szczęście dla wielu audio-maniaków dla łatwiejszej akceptacji przez ich drugie połówki są dość wąskimi słupkami ze zdublowanymi głośnikami basowymi, pojedynczym średniotonowcem i wysokotonówką. Co w tej konstrukcji dla potencjalnych nabywców jest bardzo ważne, to fakt zastosowania do pracy w górnych rejestrach ostatnimi czasy coraz częściej stosowanego przez najlepszych producentów przetwornika berylowego. Analizując rozkład głośników widzimy, iż ich wyliczanka od dołu przebiega następująco. Najpierw współpracujące z usytuowanymi w dolnej części portaem bass-refleks głośniki niskotonowe, potem celująca w centrum naszych narządów słuchu wspomniana odwrócona berylowa kopułka, a nad tym wszystkim góruje wykonana z podobnych do przetworników niskotonowych (coś na kształt preparowanej trawiastej maty) średniotonówka. Patrząc na opisywany model kolumn z boku wyraźnie widzimy, iż sam front jest pewnego rodzaju w tym przypadku białą (w ofercie jest kilka kolorów) profilowaną nakładką nałożoną na wykończony w technice połyskującej brokatem lakierowanej czarni tylny korpus konstrukcji. Rzut oka z profilu dodatkowo uzmysławia nam, iż francuscy konstruktorzy będąc wiernymi wyrównaniu fazowemu użytych głośników samym usadowieniem ich w stosunku do siebie środkową część przedniej ścianki, czyli miejsce implementacji emitera wysokich rejestrów odpowiednio zagłębili. Po jakiego czorta? To wbrew pozorom jest bardzo ważne, gdyż tym działaniem uprościli mającą bardzo duże znaczenie dla finalnego brzmienia konstrukcję zwrotnicy. Przechodząc do pakietu danych na temat oferty przyłączeniowej Kant 2 wyznawcy karmienia osobnym sygnałem każdej sekcji kolumny będą nieco zawiedzeni, gdyż kolumny oferują jedynie pojedynczy set zacisków. Ja wiem, to gryzie się z ortodoksyjnym podejściem do audio wielu melomanów, ale tak jest od zawsze i albo to akceptujemy, albo szukamy u innego producenta. Wieńcząc ten akapit i może trochę uspokajając wiecznie niezadowolonych malkontentów należy dodać jeszcze, iż dobrą stabilizację na podłożu i niezbędną izolację konstrukcji od jego ewentualnego szkodliwego wpływu zapewnia będący odzwierciedleniem litery “X” przytwierdzony do podstawy, wyposażony w regulowane kolce swoisty pająk.

Dywagując w myślach jak rozpocząć przekazywanie spostrzeżeń na temat testowanych Kant 2 w oparciu o panującą w wielu audiofilskich grupach opinię nonszalanckiej nadpobudliwości produktów tej marki, bardzo łatwą odpowiedź na nurtujące mnie pytanie przyniosła mi już sama ich aplikacja. Owszem, to nie było zwykłe wpięcie w posiadany tor. Natychmiast uspokajając potencjalnych zainteresowanych dodam, iż nie była to również droga przez auddiofilską mękę, tylko zdroworozsądkowa analiza czego oceniane paczki potrzebują i odpowiednie dobranie zgrywającego się z nimi okablowania. Ktoś raczy marudzić? Jeśli tak, niech z ręką na sercu przyzna, że niczego takiego u siebie nie robił, a jeśli faktycznie tak było, oznaczać będzie bezkrytyczne branie świata jakim go stworzono lub bliskie wygranej w Totolotka szczęście. Ok. Wystarczy tych przepychanek słownych. Przejdźmy do testu. Gdybym miał określić sposób prezentacji świata muzyki przy użyciu francuskiej myśli technicznej, powiedziałbym, że pomimo delikatnego uformowania brzmienia Kanty N°2 przez cały czas stawiały na otwartość przekazu. Sam bas był zaskakująco ciekawy, gdyż nawet z dwóch stosunkowo małych w porównaniu do mojego przetworników oferował spory pakiet dobrze wypełnionych, ale i solidnie kontrolowanych niskich rejestrów. Zaś temat ochoczego grania rozpoczynał się już od ciekawie doświetlonej średnicy, co najprawdopodobniej było skutkiem współpracy ze znanym z nieowijania w bawełnę kwestii informacji przetwornikiem wysokotonowym. Na szczęście nie była to oferta latających w eterze żyletek, ale względem moich kolumn miałem do czynienia z przeniesieniem akcentów brzmienia o oczko wyżej. Myślicie, że z tego powodu odczuwałem jakieś mocno doskwierające niedogodności? Nic z tych rzeczy. Naturalnie cała płytoteka zabrzmiała inaczej niż przy użyciu własnej konfiguracji, jednak to był jedynie swoisty sznyt grania, który w kilku przypadkach nawet mnie potrafił pozytywnie zaskoczyć. W jakich i dlaczego? O tym za moment, gdyż o jednym, bardzo ważnym dla tego segmentu cenowego aspekcie chciałbym napisać w pierwszej kolejności. O czym? Niestety, to nie jest regułą i tak po prawdzie potrafią to tylko najlepsi, ale opiniowane Francuzki w kwestii budowania wirtualnej sceny dźwiękowej w wektorach głębokości i szerokości były bardzo bliskie najlepszym prezentacjom znanych z takich umiejętności monitorów. To zaś dla wiedzących jak powinien wyglądać naśladowany przez zestaw audio świat muzyki melomanów w wielu przypadkach jest jednym z główniejszych aspektów podczas decyzji zakupowej. Jak to wszystko wyglądało w warunkach bojowych? Proszę bardzo. Na trudny początek poszła płyta Anny Marii Jopek „Minione”. To jest wymuskania przez artystkę, ale również na tle wcześniejszej twórczości nieco niżej nagrana płyta i od pierwszych nut słychać było, że za sprawą tendencji grania naszych bohaterek tembr głosu pani Ani poszybował delikatnie w górę. Oczywiście natychmiast zwiększył się udział sybilantów, ale na szczęście dla odbioru całości prezentacji owe tchnięcie świeżości średnicy było przy okazji bardzo ciekawym elementem tego starcia, gdyż sam przekaz nie stracił na intymności, a przy tym usłyszałem zdecydowanie większy pakiet danych na temat mimiki twarzy artystki podczas formowania fraz nutowych. Reasumując, było lżej w środku pasma, ale z ciekawym oddaniem audiofilskich niuansów. I wiecie co? Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w tej prezentacji bardziej skłonny jestem zwrócić uwagę na nieco zbyt delikatny w graniu w centrum pasma akustycznego fortepian (o basie wspominałem, że był dobry), niż inaczej oddane niuanse samego głosu wokalistki. Było inaczej, ale ciekawie. W podobnym tonie wypadała większość słuchanej w testowej konfiguracji muzyki, aż przyszedł moment na przeciwległy biegun muzyczny, czyli w moim przypadku YELLO z krążkiem „Touch” i coś z wizyty Marcina w postaci zespołu Metalika. Efekt? Postrzeganie opisywanych konstrukcji jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki zmieniło się o sto procent. Mało tego. Wszelkie wymienione wcześniej wtedy odbierane jako niechciane przywary i niuanse były czymś, bez czego ta muzyka nie powodowałaby samoczynnego wybijania rytmu przez postawioną bezpańsko na podłodze nogę. To był bardzo dobrze wpływający na końcowy efekt zastrzyk witalności, który wzmagał efekt zbliżenia mnie do realów tego typu koncertów lub sesji nagraniowych. Mam nadzieję, że nie odbierzecie tego jako łgarstwo z mojej strony, ale zważywszy młodzieńcze przygody z grupami typu AC/DC i rasową elektroniką śmiało mogę powiedzieć, iż oferowany przez testowany zestaw świat był moim drugim ja. Tak, tak, gdzieś w głębi nadal tli się we mnie nutka szaleństwa, którą nie wiem dlaczego w obecnej chwili nie wywołuję do tablicy, a która za sprawą podobnych do Kant 2 konstrukcji co jakiś czas daje o sobie znać.

Jak wynika z powyższego tekstu, pierwsze przed-testowe obawy, czy francuskie kolumny wyjdą z tarczą, czy na tarczy w końcowym rozrachunku okazały się być wyssanymi z palca. Oczywiście nie zagrały w stylu moich uzbrojonych w papierowe przetworniki ISIS-ów, ale patrząc na nie przez pryzmat wykorzystanych podzespołów nie miały na to najmniejszych szans. Dlatego też mocno otwartą była sprawa, jak mocny sznyt brzmieniowy odciśnie na ich finalnym brzmieniu wchodzący obecnie w skład coraz większej ilości konstrukcji berylowy głośnik wysokotonowy. Nie wiem, jak na podstawie moich wytycznych opiniowane konstrukcje odbierzecie Wy, ale dla mnie efekt soniczny był zaskakująco ciekawy. Lubię iskrę w brzmieniu systemu i to dostałem. Bardzo istotnym dla mnie elementem jest również bas i jestem zobligowany stwierdzić, że mimo użycia dwóch małych przetworników gdy był zapisany na płycie, bez szkodliwego wpływu portu bass-refleksu bezproblemowo wypełniał mój przecież spory jak na te kolumny pokój. Czy zatem testowane kolumny są dla wszystkich? Niestety, jak zdecydowana większość komponentów audio nie. I nie dlatego, że to są złe konstrukcje, tylko oferują stawiającą na szybkość i otwartość przekazu szkołę grania, co dla kochających bliski lampie eufoniczny dźwięk może być nie do zaakceptowania. Ale mam i dobre wieści, gdyż pomijając tę mocno nastawioną na ocierający się o przegrzanie muzyki koloryt dźwięku grupę melomanów reszta populacji audiofilów z naszymi bohaterkami spokojnie może się zmierzyć. Pozytywnego finału nie jestem w stanie zagwarantować, ale za fantastyczną przygodę, szczególnie z nieco cięższym brzmieniem jestem w stanie ręczyć.

Jacek Pazio

Dystrybucja: FNCE S.A.
Cena: 39 998 PLN

Dane techniczne
Przetworniki:
– 2x 6½ ” (16.5cm) głośnik niskotonowy Flax z NIC
– 1 x 6½” (16.5cm) głośnik średniotonowy Flax z zawieszeniem TMD
– 1 x 1 1/16″ (27 mm) głośnik wysokotonowy „IAL3” Beryl z odwróconą kopułką
Skuteczność (2,83V/1m): 91dB
Pasmo przenoszenia (+/-3dB): 35Hz – 40kHz
Impedancja nominalna: 8 Ω
Impedancja minimalna: 3.1 Ω
Rekomendowana moc wzmacniacza: 40 – 300W
Częstotliwości podziału: 260Hz – 2,700Hz
Wymiary (WxSxG): 1,118 x 321 x 477 mm
Waga: 35 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA