Firma Hegel zapowiedziała wprowadzenie do oferty dwóch nowych urządzeń – przedwzmacniacza P30A oraz wzmacniacza mocy H30A. Nowe modele to następcy referencyjnych konstrukcji P30 i H30, które dostępne były na rynku już od 2011 roku. W porównaniu ze swoimi pierwowzorami mają jednak zmienioną konstrukcję, co wpłynęło przede wszystkim na poprawę jakości przetwarzania sygnału audio. Nowe urządzenia wyznaczają tym samym nowy punkt odniesienia dla osiągnięć norweskiego producenta w branży audio.
Nowe urządzenia Hegla najlepiej sprawdzą się w „duecie”, ale mogą też być doskonałym elementem innych, istniejących już systemów. Model H30A został zaprojektowany jako monofoniczny wzmacniacz mocy i w takiej roli sprawdzi się najlepiej. Producent zdaje sobie jednak sprawę z tego, że niektórzy użytkownicy nie potrzebują aż tak dużej mocy, dlatego też końcówka mocy H30A może być również używana w trybie stereo. Z kolei model P30A to w pełni zbalansowany przedwzmacniacz, który gwarantuje niezwykłą dbałość o szczegóły.
P30A, czyli „Dyrygent”
Hegel nazywa swój nowy przedwzmacniacz „Dyrygentem”, ponieważ z niezwykłym opanowaniem i odpowiednią kontrolą przekazuje każdy szczegół nagrania do wzmacniacza mocy, który „gra” w rytm tego, co otrzyma od modelu P30A.
Urządzenie zostało wyposażone w liczne niezbalansowane i zbalansowane wejścia i wyjścia analogowe, dzięki którym spełni oczekiwania nawet najbardziej wymagającego melomana. Na tylnym panelu znajdziemy więc m.in. wejścia XLR, RCA, a także złącza jack „IR in” oraz „Control out” (wyzwalacza 12 V). Wśród terminali wejściowych nie zabrakło, znanego z innych urządzeń Hegla, złącza 2 x RCA oznaczonego jako „Home Theatre”. Umożliwia ono integrację przedwzmacniacza z rozmaitymi systemami kina domowego, ale w razie potrzeby może pracować również jako klasyczne wejście analogowe.
Co warte podkreślenia, ścieżki sygnałowe w modelu P30A zostały tak zaprojektowane, aby były możliwie jak najkrótsze. Ogranicza to powstawanie zakłóceń we wnętrzu urządzenia, które mogłyby być wywołane przez zjawisko interferencji elektromagnetycznej. W celu minimalizacji zniekształceń, do niezbędnego minimum ograniczono ponadto liczbę elementów elektrycznych, przez które przesyłany jest sygnał. W przedwzmacniaczu P30A mamy dwa tranzystory oraz ultra-niskoszumowy tłumik głośności. Zastosowane rozwiązania przekładają się na funkcjonalność, a przy tym cichą pracę i naturalne brzmienie urządzenia. Przedwzmacniacz sprawdzi się praktycznie w każdym hi-endowym systemie audio, w którym potrzebujesz modelu perfekcyjnie spełniającego swoją rolę „dyrygenta”.
H30A, czyli „Orkiestra”
Oprócz „Dyrygenta”, niezbędna jest także „Orkiestra”, którą w nowym stereofonicznym „duecie” Hegla jest model H30A. Zadaniem tej końcówki mocy jest zapewnienie możliwie najlepszej jakości sygnału kolumnom głośnikowym, które będą do niej podłączone. H30A, niczym wielka „Orkiestra”, zapewnia żywe i naturalne brzmienie, niezależnie od granego utworu.
Jak już zdążyliśmy wspomnieć, końcówka mocy H30A może pracować w trybie mono lub jako stereofoniczna. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób podłączymy kolumny głośnikowe do pozłacanych terminali znajdujących się na tylnym panelu tego urządzenia. W trybie mono urządzenie zapewnia moc aż 1100 W przy 8-omowym obciążeniu. Co więcej, jest w pełni stabilne nawet przy obciążeniu wynoszącym 1 om. W stopniu zasilania zastosowano tu dwa odrębne transformatory toroidalne o mocy 1000 VA. Gwarantują one szybką reakcję przy zachowaniu niskiego poziomu szumów. Dzięki zastosowaniu układu kondensatorów o pojemności 270 000 μF model H30A ma zapewniony wystarczający zapas mocy, co powoduje, że jest w stanie poradzić sobie nawet z najbardziej wymagającym utworem muzycznym i najbardziej wymagającymi kolumnami głośnikowymi.
Na tylnym panelu końcówki mocy H30A, oprócz terminali głośnikowych, znajdziemy wejścia audio – zbalansowane (XLR) oraz niezbalansowane (RCA), a także złącza wyzwalacza 12 V (jack 3,5 mm) oznaczone jako „Control In” i „Control Out”.
Nowe urządzenia firmy Hegel – przedwzmacniacz P30A oraz końcówka mocy H30A – mają pojawić się na rynku jesienią 2022 roku.
Opinia 1
Z konstrukcjami dzisiejszego bohatera – niemieckiego producenta kolumn Audio Physic – na naszych łamach mieliśmy okazję spotkać się już nie raz. To zawsze były okraszone fajnym drivem mitingi przy muzyce. Z uwagi na gabaryty poszczególnych modeli raz większym, a innym razem mniejszym, ale nigdy nie można było zarzucić im niechęci do wykreowania żywiołowego, jeśli się je dobrze skonfigurowało, wręcz zjawiskowego w domenie energii i transparentności przekazu muzycznego. To problem? Nic z tych rzeczy. Przecież o taki feedback kipiących życiem urządzeniami mającymi zbliżyć nas do muzyki na żywo chodzi. A jeśli tak, nie dziwnym jest ich spory udział wielu prezentacjach na nieco subiektywnie przedstawionej w stosownej relacji ostatniej wystawie w Monachium. Sam bodajże opisałem dwa takie przypadki. Oczywiście nie był to żaden przypadek, bowiem tuż przed wspomnianą imprezą mieliśmy przyjemność wziąć pod lupę jedną z nowych propozycji tego brandu, a wspomniana impreza okazała się być swoistym déjà vu mojej sesji testowej. O jaki model chodzi? Otóż tym razem pochylimy się nad odświeżonym, przez ostatnie lata zbierającym pochlebne opinie modelem teraz w specyfikacji Audio Physic Midex 2, którego wizytę w naszych okowach zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi EIC.
Jak to zwykle w kolumnach tego producenta bywa, również tytułowy Midex 2 w kwestii usadowienia obudowy na podłożu wyrównując mechanicznie centra akustyczne zestawu czterech zorientowanych na froncie głośników – okalające sekcję wysoko-średniotonową dwa basowce, a pomiędzy nimi gwizdek i nowej średniak, został pochylony ku tyłowi. Naturalnie w celu dobrej stabilizacji takiej konstrukcji na podłożu mogące pochwalić się wykończonym na wysoki połysk fornirem z fenomenalnym słojem niemieckie panny zostały posadowione na przykręcanych od spodu, zwiększających rozstaw punktów podparcia sporo poza boczny obrys skrzynki aluminiowych łapach. Ale to nie koniec ciekawostek. Mianowicie chodzi o budowę samych skrzyń w technice kanapkowej, czyli przyklejeniu zewnętrznych, ozdobnych płatów – front, boki i górna połać – do wzmacnianego wieloma rozporami i innymi materiałami usztywniającymi konstrukcję, głównego „pojemnika”. A i to nie wszystko, gdyż jako dodatkowe usztywnienie kawałka z sonicznego punktu widzenia istotnej połaci kolumny oraz w celu nadania modelowi wizerunkowej gracji, pakiet wspomnianych głośników usadowiono na czernionym szkle. Powiem szczerze, że w połączeniu ze świetnym fornirem wygląda wręcz zjawiskowo. Jeśli chodzi o akcesoria, w dolnej części awersu znajdziemy okrągłe logo marki z nazwą modelu i tuż nad podłogą rewersu tabliczkę znamionową z pojedynczym zestawem zacisków znanego z solidności swoich produktów WBT-a.
Jak wspominałem we wstępniaku, główną cechą tytułowych paczek jest chęć pokazania muzyki od strony pełnej ekspresji i zjawiskowej energii. Beż nudnego polewania jej błędnie uważanym przez wielu osobników za muzykalność, monotonnym lukrem w postaci nadmiernych krągłości i ospałości wysokich tonów. Niestety tak zwane „ciepłe kluchy” to nie styl niemieckiej myśli technicznej, co z jednej strony wiadomym jest od lat, ale z drugiej z modelu na model fajnie zauważalnie ewaluuje. Co mam na myśli? Otóż, gdy dawniej można było się w ich projekcji doszukiwać symptomu dla co poniektórych melomanów zbyt mocnego zaangażowania w pokazanie świata ze wszech mar bezkompromisowego, to obecnie w moim odczuciu temat fajnie zmierza do poziomu bardziej akceptowalnego przez znacznie większą grupę nie tylko ich, ale również bliskich im uczuciowo pobratymców. Wiadomym jest, iż do projekcji „mułu i wodorostów” produktów ze stajni AP nigdy nie da się ich zmusić, jednak pewien poziom przyjemnej kolorystyki i esencjonalności muzyki spokojnie można uzyskać. I z taką, bardzo lubianą przeze mnie estetyką obcowałem dobrze ponad dwa tygodnie. Na tyle uniwersalną, że praktycznie nie było twórczości, w której testowo skonfigurowany system miałby jakiekolwiek problemy z uzyskaniem dobrego sonicznego wyniku.
Pierwszym krążkiem broniącym tej tezy był rodzimy projekt braci Oleś z Piotrem Orzechowskim „Waterfall”. To jest spokojny, rzekłbym nawet kontemplacyjny jazz, który za sprawą oczekiwanej transparentności systemu pokazał nie tylko dobrą krawędź i konsensus udziału strun z pudłem rezonansowym trudnego do dobrego odtworzenia kontrabasu, ale również potęgę i pełny zakres tonalny fortepianu, a wszystko okrasił wyrazistym występem bębnów perkusji i rozwibrowanymi w eterze, bardzo ważnymi, bo ożywczo go przeszywającymi przeszkadzajkami. Tutaj nie było niedomówień. Kiedy miała być cisza, słychać było nawet wiosenną tuż po zimowym przebudzeniu muchę w pokoju – zaznaczę, że mieszkam poza miastem i wszelkiego rodzaju owady w domostwie są rzeczą naturalną, gdy występował pojedynczy instrument, jego byt wydawał się nie mieć końca, a gdy panowie postanowili odezwać się wspólnie, natychmiast powstawała ściana pełnego wigoru tutti. Lubię taki sposób pokazywania palcem tego rodzaju jazzu i byłem bardzo rad z występu Midex-ów, Dlatego jeśli i Wy hołubicie tego podobnemu sposobowi odbioru małych składów, powinniście tego spróbować.
Kolejnym przykładem umiejętnego dozowania przywołanych wcześniej walorów jest blues spod znaku Jamesa Cottona „Deep In The Blues”. Jeśli zestaw audio nie jest w stanie wygenerować dobrze pojętej „agresji”, nie ma szans na oddanie zamierzeń artysty. Jakie to zamierzenia? Po pierwsze pokazanie poziomu zniszczenia jego głosu – wszyscy chyba wiecie, że chodzi mi o wyrazistą, nadającą wyjątkowość śpiewu chrypę, a po drugie wywołanie przeszywania naszych ośrodków przyswajania fonii przez dobrze zaznaczoną w domenie ostrości ustną harmonijkę. To są dwa aksjomaty tego krążka, bez których zapewniam Was, nie doczekacie do końca płyty. Owszem, da się jej w spokoju wysłuchać, tylko nie o to w jej powstaniu chodziło. To ma być feeria wyraziście zaznaczonych w międzykolumnowej przestrzeni mocnych akcentów dźwiękowych, a nie monotonna, być może nawet przyjemna dla ucha, jednak stojąca w sprzeczności z prawdą o materiale muzycznym papka. Na szczęście zestaw kolumn Audio Physic wiedział, którędy przebiega droga do pozytywnego celu i ku mojemu pozytywnemu zadowoleniu obrał tę ścieżkę.
Ostatnim zaś potwierdzeniem ciekawego sposobu na muzykę zgrabnych Niemek będzie znany z kilku moich wcześniejszych testów mongolski folk-metal grupy The Hu „The Gereg”. To jest ogień w najczystszej postaci. Nie dość, że całe pomieszczenie wibruje od natężenia kipiącego energią rytmu, to przy okazji powietrze przeszywane jest wyrazistym gardłowym wokalem i częstymi pohukiwaniami całego składu muzyków. Cel tych zabiegów? Wywołać w słuchaczu pewien poziom niepokoju, co nasz punkt zainteresowania osiągnął wręcz zjawiskowo. To była jazda nie tylko zamierzona przez muzyków, ale również odpowiednio oddana jazda bez trzymanki. Jazda, w której na tle Gauderów niepozorne Audiophysici oczywiście w odpowiedniej skali, czuły się jak ryba w wodzie.
Mam nadzieję, że z powyższego testu jasno wynika, iż ożenek z tytułowymi kolumnami Midex 2 będzie wyborem obcowania z muzyką pełną życia, radości z pokazywania najdrobniejszego szczegółu i witalności, ale co istotne po odpowiednim dobraniu komponentów, w projekcji wspomnianych zalet nigdy nie przekroczy dobrego smaku. I zapewniam Was, do spełnienia wymogów uzyskania tego typu spektaklu nie trzeba magicznej wiedzy, bowiem wystarczy zdroworozsądkowe dobranie pozostałej elektroniki, czy okablowania. Kolumny reagują na to znakomicie i z zaskakująco łatwym do wychwycenia feedbackiem. To zaś sprawia, że próbując polecić je jakiejś grupie docelowej, jeśli nie jesteście skażeni prezentacją ocierającą się o kapiący z głośników syrop na kaszel, w próbę przymiarki do Modex-ów mogą wykonać dosłownie wszyscy. To naprawdę są bardzo ciekawe paczki.
Jacek Pazio
Opinia 2
Choć wraz z czasami zmieniają się, nie zawsze i nie wszędzie mogące uchodzić za przejaw ewolucji, gusta odbiorców, to pomimo wrodzonej skrupulatności, którą staram się rekompensować coraz gorszą pamięć nie znalazłem w swych zapiskach żadnej wzmianki o tym, by na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat miało dojść w Audio Physicu do jakiejś rewolucji. Ba, śmiało można uznać, iż ekipa z Brilon nie tyle egzystuje w równoległej czasoprzestrzeni, co po prostu robi swoje i jeśli już decyduje się na jakieś zmiany, to polegają one na wykorzystywaniu nowszych, pojawiających się w tzw. międzyczasie technologii i ewidentnie mają charakter bazującego na dotychczasowych doświadczeniach progresu. Weźmy na ten przykład pewną wydawać by się mogło natywną cechę „charakteru” dotyczącą krytycznej wręcz precyzji w ich ustawieniu i zapewnieniu odpowiedniej ilości miejsca wokół, co poniekąd wynikało z nader częstego umieszczania przetworników basowych na bocznych ściankach. Tymczasem w najnowszych konstrukcjach AP wcale nie jest to regułą a i z samym ustawieniem, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, na pewno nie jest ciężej aniżeli przy konkurencyjnych konstrukcjach. Dlatego też po smukłych Codexach i uzbrojonych w siedem drajwerów Avanterach III przyszła pora na najnowszą odsłonę należącego do topowej Reference Line środkowego modelu podłogowego niemieckiego Audio Physica. Mowa oczywiście o Midex 2 powyżej którego znajdziemy flagowe Cardeasy (których jubileuszowej wersji z okazji 35-lecia marki mogliśmy posłuchać w studiu im. Agnieszki Osieckiej z okazji prezentacji „Magical Mystery Tour”) i Codexy a poniżej Tempo i Avanti uzupełnione o podstawkowe Stepy i Sparki. Niby w portfolio jest jeszcze HHC III Center, ale skoro kinem domowym się nie zajmujemy, to i jego obecność jest dla nas zupełnie obojętna.
Z pewnością zauważyliście Państwo, iż od dłuższego czasu z racji posiadania na stanie potężnych Berlin RC 11 niezależnie od tego jak byśmy nie kadrowali i tak, i tak finalnie większość stawianych przy nich kolumn może nie tyle ginie, co najczęściej czuje kompleks ubogiego krewnego. Tymczasem drastycznie mniejsze a przy tym zdecydowanie rozsądniej wycenione (raptem 59 kPLN) Midexy nijakiej tremy przed roślejszymi domownikami nie czuły. Prezentowały się zatem zjawiskowo a czarny płat szkła na froncie, plus zachwycający hebanowy fornir znacznie podnosiły ich wartość postrzeganą. Wzorem swoich protoplastów bryła Midexów jest delikatnie odchylona ku tyłowi a stabilność całej konstrukcji zapewniają wystające poza obrys podstawy antywibracyjne stopy (VCF – Vibration Control Feet) / kolce montowane do aluminiowych, anodowanych na czarno poprzeczek. Górną część frontów pokrywa tafla czernionego szkła będącego otoczeniem czterech firmowych przetworników – dwóch 18 cm wooferów pomiędzy którymi umieszczono, patrząc od góry 39 mm kopułkowo-stożkowy tweeter HHCT III i 150mm średniotonowiec HHCM SL. Biorąc pod uwagę fakt, iż szkło nie jest zbyt oczywistym wyborem jeśli chodzi o parametry akustyczne w Midexach montowane jest nie tylko elastycznie, lecz można je również zdjąć zastępując konwencjonalną, tekstylną maskownicą. Dodatkowo szyld wysokotonowca szczelnie pokrywa filcowy pierścień a od spodu jeszcze jeden, tylko już silikonowy. Dziwi jednak brak jakiegokolwiek sfazowania krawędzi otworu szklanej tafli, gdyż delikatne podcięcie sprawiłoby, że zamiast problemów z ostrymi krawędziami można byłoby czerpać korzyści z delikatnej tubki wykładniczej. To jednak jedynie moje subiektywne smędzenie i nic ponad to, gdyż nie sądzę, by dział R&D nie wykonał co najmniej kilku pomiarów i nie zniwelował ewentualnych anomalii propagacji dźwięku przez schowany we wnęce tweeter. Zarówno HHCT III, jak i HHCM SL wyposażono w bardzo ciekawe, podwójne – aluminiowo-plastikowe kosze i aluminiowo-ceramiczne membrany. Skrzynie kolumn wykonano z autorskiej mieszanki MDF-u, i sandwicha HCS (Honeycomb Sandwich) o strukturze plastra miodu oraz pianki ceramicznej (CFB – Ceramic Foam Bracing) do wewnętrznych wzmocnień. Dodatkowo, jak już zdążałem wspomnieć zewnętrzne panele zamontowano elastycznie, co dodatkowo poprawia właściwości antyrezonansowe całej konstrukcji. Z podobną atencją potraktowano ścianę tylną, na której tuż przy podstawie umieszczono VCT, czyli Vibration Control Terminal drugiej generacji z pojedynczymi gniazdami WBT. Jak się jednak okazuje nic nie stoi na przeszkodzie, gdy tylko czuć będziemy taką wewnętrzną potrzebę, zamówić wersję kolumn wyposażoną w zdublowane terminale.
Jeśli już na wstępie napiszę, że Midexy zagrały tak jak lubię, to z jednej strony zdradzę swój brak obiektywizmu, choć tak po prawdzie każdorazowo podkreślam, iż moje wynurzenia mają wybitnie subiektywne zabarwienie, a z drugiej dam jednocześnie wskazówkę wszystkim tym, którzy podobnie do mnie gustują w delikatnie obniżonej równowadze tonalnej, komunikatywnej i otwartej górze oraz ponadprzeciętnej dynamice. W telegraficznym skrócie tak też właśnie Audio Physici grały dostarczając mi zaskakująco dużo radości. Ba, pierwszym skojarzeniem, jakie mi się nasunęło było to, że Midexy są oczywistym rozwinięciem wszystkiego tego, co uparcie nie chce mi się znudzić w moich Contourach 30 i to począwszy od dźwięku a na designie, ze szczególnym naciskiem na widoczny na powyższych zdjęciach fornir, skończywszy. Rozwinięciem stawiającym na większą intensywność doznań, lepszy realizm przekazu i wyrafinowanie reprodukowanych dźwięków. Chociaż nie, nie dźwięków – Muzyki. I to tej przez wielkie „M”. Przykładowo na „KRONOLOGI” iamamiwhoami/ionnalee/Barbelle wokal był niemalże szklisty i wwiercający się w synapsy, lecz jednocześnie szalenie daleki od ofensywności, dzięki czemu nie została przekroczona cienka czerwona linia mojego komfortu a zarazem oddana została namacalność warstwy wokalnej opartej na syntetycznych pasażach i iście sejsmicznych zejściach basu. Świetnie oddana została przestrzeń, powietrze otaczające Jonnę Lee i jej odrębność a zarazem świadomość bycia składową większego projektu. Chodzi bowiem o to, że wokal z jednej strony jest wyraźnie zagnieżdżony na pierwszym planie, lecz jednocześnie nie brzmi jakby został sztucznie doklejony do cofniętego i pełniącego rolę impresjonistycznego wypełniacza tła. I tak to właśnie z tytułowymi podłogówkami zabrzmiało.Spójnie, acz z precyzyjną gradacją planów i piekielnie precyzyjnym ogniskowaniem źródeł pozornych.
Ostrzejsze, lecz niestroniące od elektroniki brzmienia w stylu „And the Beauty They Perceive” Teramaze dostało odpowiednią dawkę energii – bas przyjemnie kopał, nic się nie snuło a gitarowe riffy cięły powietrze aż miło. Jeśli jednak ktoś nawet w prog-metalu poszukuje odrobiny ciepła, to warto mieć na uwadze, że z Audio Physicami świetnie dogadują się mocne lampowce, co dane nam było potwierdzić gdy dyżurnego Mephisto zastąpiliśmy na dłuższą chwilę kremowymi w swym wyrazie obeliskami Octave Jubilee i to było to. Pomimo delikatnego zaokrąglenia basu całość nabrała niezaprzeczalnego czaru a średnica śmiało aspirowała do miana zjawiskowej. Jeśli zaś chodzi o górę pasma, to było tak, jak przypuszczałem. Czyli cofnięcie tweetera na grubość szklanej tafli frontu okazało się na tyle kluczowe przy ustawieniu kolumn, vide kąta ich dogięcia „na słuchacza”, że w zależności od własnych potrzeb w zaskakująco szerokim spektrum można było uzyskać większą bądź mniejszą bezpośredniość przekazu z jednoczesną lokalizacją kreowanej przez kolumny sceny.
A jak z nieco spokojniejszym, opartym na naturalnym instrumentarium repertuarze? Powiem szczerze, że jeśli nie tak samo dobrze, jak dotychczas, to przynajmniej … lepiej. Nie dość bowiem, że Midexy w tzw. okamgnieniu znikając ze sceny były w stanie z łatwością oddać bogactwo wybrzmień i właściwy gabaryt, co wbrew pozorom nie jest ani ze sobą tożsame, ani tym bardziej oczywiste, fortepianu solo na „Albéniz: Iberia” Nelsona Goernera, to nie wykazywały nawet śladu chęci podkręcania tempa na minimalistycznym i niezwykle skupionym albumie „Naked Truth” Avishai Cohena. Z kolei na „Soulmotion” Natašy Mirković – De Ro i Nenada Vasilica ekspresja wokalistki wręcz wybuchała z każdą wyśpiewywaną przez nią frazą potwierdzając tylko zdolność niemieckich kolumn do oddawania pełnego realizmu reprodukowanych nagrań, gdzie wszelakiej maści sybilanty są oczywistą i nierozłączną składową wypowiedzi a nie anomalią, którą nie tyle wypada, co wręcz należy łagodzić i tonizować.
Skoro tyle nacmokałem się i pozachwycałem komplementując Audio Physic Midex 2, to i w podsumowaniu niniejszej epistoły nie pozostaje mi nic innego, jak wyrazić swój niemalże bezgraniczny zachwyt zarówno nad perfekcją wykonania, jak i wyrafinowanym brzmieniem przez nie oferowanym. Czy są to zatem przysłowiowe kolumny dla wszystkich? Nie do końca. Po pierwsze z racji zapewnienia im odpowiedniej przestrzeni wokół przy pomieszczeniach mniejszych aniżeli 20-22 m² raczej byłbym ostrożny. A po drugie, o ile tylko docelowy odbiorca nie byłby fanem „golenia dźwiękiem” to unikałbym aplikacji Midexów w zbyt analitycznych, czy wręcz chłodnych systemach, gdyż o ile średnica i dół pasma po prostu stracą nieco na masie i wypełnieniu, to już zaimplementowany w nich tweeter może zbyt mocno dawać o sobie znać. Po trzecie jednak, skoro od każdej reguły są jakieś wyjątki, to nie pozostaje Państwu nic innego niż nie tyle umówić się na odsłuch w pobliskim salonie posiadającym na stanie tytułowe podłogówki, co zorganizować ich dostawę do siebie i na spokojnie posłuchać ich we własnych czterech kątach.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: EIC
Producent: Audio Physic
Cena (na dzień publikacji): 59 000PLN (wersja NEW Ebony)
Dane techniczne
Rekomendowana moc wzmacniacza: 30-180 W
Impedancja: 4Ω
Pasmo przenoszenia: 30 Hz – 40 kHz
Czułość: 89 dB
Konstrukcja: Trójdrożna
Zastosowane przetworniki:
Głośnik wysokotonowy: 39 mm HHCT III
Głośnik średniotonowy: 150 mm HHCM SL
Głośnik niskotonowy: 2 x 180 mm aluminium
Wymiary (W x S x G): 1120 x 202 x 340 mm
Waga: ~35 kg/szt.
Skoro już zajrzeliśmy na wyższą półkę Silent Angela, to logicznym wydaje się wzięcie pod lupę nieco bardziej zaawansowanego aniżeli kompaktowy Munich M1T streamera. Tym oto sposobem naszą uwagę zwrócił Rhein Z1.
cdn. …
Być może domyślacie się, iż mimo oficjalnych informacji ze strony organizatorów wystawy w Monachium, jeszcze dwa miesiące temu pewność odbycia się tej imprezy była tak mocno patykiem na wodzie pisana, że razem z Marcinem swój wypad na nią ocenialiśmy na poziomie błędu statystycznego. Pierwszym problemem był co prawda oficjalnie ogólnie wygaszający swoją działalność, jednak dla Niemców nadal będący sporym zagrożeniem zdrowia Covid i związana z tym tematem papierkologia testowa, certyfikatowa oraz w ostatniej chwili zdjęta konieczność noszenia maseczek. Drugim przekładająca się na rozmiary wydarzenia, w efekcie determinująca szansę na zobaczenie czegoś zjawiskowego, zapowiadana absencja wielu producentów z Azji. Zaś trzecim nasza zdroworozsądkowa kalkulacja wszelkich za i przeciw w odniesieniu do potencjalnego latania z aparatem po po-covid-owych zgliszczach MOC-a – zapewniam, iż nie chodziło o tak przyziemne sprawy jak koszty wyprawy. Owszem, w teorii dla zakręconego na punkcie audio osobnika takie problemy, to żadne problemy, jednak wizja zmarnowania dwóch dni z brutalnie szybko mijającego życia naprawdę nie pomagała w podjęciu decyzji. Jechać i się zawieść? Nie jechać i zmarnować szansę na fajną relację? Byliśmy w tak zwanej kropce. Co zatem skłoniło nas do tego kroku? Być może nie uwierzycie, ale Wy. Jest Was – wiernych czytelników – w porywach kilkanaście tysięcy, dlatego po dwóch latach posuchy w temacie jakichkolwiek większych wystaw nie było innego wyjścia, jak spełniając potencjalne oczekiwania wspomnianych audiofilskich dusz pakować tyłek w troki i meldować się na Munich High End 2022.
Zanim przejdę do clou programu zatytułowanego „Relacja z wystawy w Monachium”, jestem Wam winny kilka wyjaśnień na temat tego, co w poniższym protokole się wydarzy. Mianowicie z pełną świadomością swoich słów oświadczam, iż na podstawie tego co udało mi się usłyszeć podczas dwóch dni zwiedzania kilkudziesięciu pomieszczeń, nigdy nie skonfigurowałbym swojego obecnie posiadanego systemu. Niestety stacjonująca u mnie elektronika często pokazywała dalekie od oczekiwanych cechy. Ale to nie koniec, bowiem w podobnym tonie wypadały również inne produkty. Otóż znając od podszewki wiele z prezentowanych znakomitych urządzeń wielu marek nie mogłem wyjść z podziwu, jak odmiennie prezentują się w warunkach wystawowych. Gdyby nie jedno „ale”, taki obrót sprawy wydawał się wręcz nie do uwierzenia. Na szczęście słowem kluczem takiego obrotu sprawy jest fraza w cudzysłowie. W moim odczuciu jest logicznym wyjaśnieniem dosłownie wszystkiego nie tylko złego, ale i dobrego, co wydarzyło się podczas tego audio-mitingu. Czyli? To abecadło tego typu przedsięwzięć. Przecież każdy rozsądny miłośnik dobrej jakości dźwięku wie, iż takie wydarzenia są bardzo mocno obciążone przypadkowością skompletowania zestawu na bazie często niebyt pasującego do siebie portfolio dystrybutora, nierzadko wyciągającym maruderów na szczyty możliwości konfiguracyjnym mezaliansem, problemami z akustyką w pokojach z gipsowych i szklanych ścianek, bardzo często wyborem złego materiału muzycznego w momencie wizyty i jak dla mnie źródłem sygnału audio – i nie mam w tym momencie na myśli zwyczajowo niezbyt hołubionych przeze mnie odtwarzaczy plikowych (choć te stanowiły znaczącą większość tego typu akcesoriów nawet najbardziej rozpoznawalnych wystawców), tylko zazwyczaj z lenistwa marnej jakości wszelkiego rodzaju dawców informacji muzycznych. Dlatego też bez względu na w Waszym mniemaniu ocieranie się w moich planowo pozbawionych męczącej „poprawności politycznej” opisów o z premedytacją wygłaszaną czystą herezję, poniższy opis wrażeń proszę brać przez pryzmat wyartykułowanych zmiennych, do których naturalną koleją rzeczy można dorzucić obciążone panującymi w tych dniach w Monachium upałami ogólne samopoczucie. W innym przypadku z uwagi na dopuszczalny całkowicie inny pogląd na ten sam temat możecie popaść w depresję. Podejmujecie wyzwanie? Jeśli tak, zatem zaczynamy.
1. Octave
Jeśli w ostatnim czasie gościliście na naszej stronie, doskonale orientujecie się, iż ten set wzmocnienia był jednym z ostatnich doświadczeń przed wystawą. W moim przypadku miał dwie odsłony. Jedną, stawiającą na ogólną plastykę z gęstym środkiem i mocnym, pełnym energii dołem. Zaś drugą, znacznie swobodniejszą w kwestii kolorowania i umilania świata z ciekawym podejściem do ostrzejszej kreski źródeł pozornych, szybkości narastania sygnału i ogólnego oddechu. Dlatego też zdając sobie sprawę z faktu jakby większej uniwersalności prezentacji z kolumnami ze stajni Audio Physic byłem rad, że wystawca postanowił pokazać tytułowe Octave z przyjemnie drapieżnym, oczywiście wyżej pozycjonowanym niż miałem u siebie modelem Cardeas. Powód? Otóż rozmach, niezłe kopnięcie i ogólna witalność wydarzeń muzycznych w tych trudnych warunkach natychmiast przywołały mi sparing u siebie. To zaś pozwalało mi sądzić, że owa układanka podobała się nie tylko mnie, ale również miała szansę jeśli nie uwieść, to co najmniej zaciekawić wielu innych osobników.
2. TAD, Protone
Tego japońskiego producenta chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. To jest ikona zabawy w wyrafinowane audio. I nie ma znaczenia, czy zajmujemy się szczytem oferty, czy czymś z jej początku, gdyż koncentrycznego głośnika w prezentacji spójności przekazu wspomaganej świetnym pozycjonowaniem źródeł pozornych i kreowaniem ich w estetyce 3D, potrafi przeskoczyć naprawdę niewiele konstrukcji konkurencji. Taki też odbiór zaliczyłem tego dnia. Swoboda przyjemnego w odbiorze świata muzyki na rozciągniętej w głąb i szerz scenie pozwalała nie tylko z przyjemnością zapoznać się z prezentowanym w tym momencie materiałem muzycznym, ale przy okazji nabrać sił do dalszej penetracji wystawy. To był pełen iskry bożej, w pełni kontrolowany i przy okazji kojący nerwy pokaz umiejętności tego brandu.
Analizując fotografie gołym okiem widać, że w przed momentem opisanym występie co nieco – oczywiście to niewinny żarcik, gdyż piję do kwestii ważnej dla dobrej propagacji muzyki akustyki pomieszczenia – pomogła polska manufaktura PROTON. Panowie poszli po designerskiej bandzie i oprócz porzucenia prostych wizualnie paneli w postaci pionowych lub tworzących małe kwadraty absorberów i dyfuzorów, przy pomocy sześciokątnych paneli z odpowiednio obrobionej i nawierconej sklejki postanowili zaproponować nam coś na kształt akustycznych mebli. Oczywiście wspomniane, mieniące się różnorodnie prowadzonym słojem panele mogą zostać wykorzystane saute, jednak przyznacie, te stojące na bokach pokoju pełne zieleni zestawy w służbie porządkowania naszego wiecznego bałaganu płytowego prezentują się równie znakomicie jak te wielomodułowe, pozwalające tworzyć nieregularne zestawy za kolumnami. Panowie szacun. Piękna robota. Tak od strony wyglądu, jak w służbie poprawy jakości projekcji muzyki.
3. D’Agostino
W tym roomie z uwagi nie tylko na rozmiary, ale również ilość prezentowanego sprzętu muzyka była jedynie tłem. Jednak bez względu na wszystko – notoryczny tłum i ogólny chaos – nie mogłem tego nie zaliczyć. Powód? A choćby z szacunku do tytułowego Dana, który stworzył potwora – końcówki mocy Relentless. To jest monstrum. Niestety zazwyczaj na pokazach jedynie stoi i wygląda. Szkoda? Czy ja wiem. Moim zdaniem wystawa nie jest miejscem do oceny możliwości tego smoka, dlatego całkowicie rozumiem to od lat konsekwentnie kultywowane podejście. Na pocieszenie w tym roku gdzieś z boku byli dwaj mniejsi bracia wspomnianego pieca. Wystawca przyjemnie wizualnie połączył je z wielkimi kolumnami Wilson Audio. Niestety w ogólnie panującym harmidrze nawet nie próbowałem skupić się na dźwięku, tylko rzuciwszy okiem na resztę prezentowanych produktów z pokorą opuściłem to high end-owe sanktuarium.
4. Gauder Akustik
Jak widać, mimo możliwości prezentacji szczytów zabawy w zaawansowane audio Roland Gauder postanowił nie prężyć muskułów. Małe kolumny Darc 80 z lampowym wzmocnieniem miały jeden cel. Jaki? Piszę o tym od momentu wejścia tej serii do portfolio tego producenta, czyli odejście od bezkompromisowego podejścia do wyrazistości przekazu. Owszem, takie artefakty jak krawędź dźwięku, jego zebranie się w sobie i ogólny oddech nadal są priorytetami, jednak obecny Gauder Akustik to już inny Gauder Akustik. Z odpowiednią wagą i plastyką średnicy oraz pracującymi w służbie muzykalności skrajami pasma. To jest na tyle inne podejście do tematu strojenia kolumn, że nawet nie wiem kiedy ja – piewca konsekwentnego poszukiwania odpowiedniej ilości muzyki w muzyce – bez jakiegokolwiek odejścia od swojej karmy z wielką przyjemnością stałem się posiadaczem jednej z konstrukcji Rolanda Gaudera. Można by powiedzieć, czas umierać. Jednak gdy rozprawiamy o radosnym przemierzaniu życia z zapisami nutowymi, jedyne co ciśnie mi się na usta to fraza „wreszcie zrozumiał, o co w tej zabawie chodzi”.
5. Wadax
Niestety. Bez względu na spore rezerwy tolerancji design tej elektroniki do mnie nie przemawia. Wiem, to ma grać a nie wyglądać, jednak gdy widzę „mazaje” na frontach tej skąd inąd dobrze grającej elektroniki, natychmiast dostaję dreszczy. Ale zostawmy wizerunkowe kontrowersje i skupmy się na clou, czyli oferowanym w tym pokoju soundzie. Szczerze powiedziawszy, byłem mile zaskoczony prezentacją zawsze nadpobudliwie grających kolumn Kharmy. Wiem, że to dla wielu jest wyznacznik dobrego brzmienia, jednak nie oszukujmy się, do tej pory był dla mnie co najmniej „wymagający”. I tutaj zonk, gdyż tym razem okazało się, że da się go ucywilizować. A jeśli tak, to nasuwa się pytanie: Czym? Odpowiedź wydaje się prosta. Tandemem tytułowego Wadax-a i znanego mi dobrze zestawu pre-power japońskiej marki KODA. Nagle pojawiła się masa i pewnego rodzaju płynność, co przy rozmiarze kolumn pozwalało wypełnić całe pomieszczenie swobodnymi, pobawionymi kompresji, niewymuszonymi, a przez to przyjemnymi w odbiorze alikwotami. Po tej wizycie wiedziałem, że planowane przed wystawą ominięcie zazwyczaj zbyt ostentacyjnej prezentacji firmowego seta Kharmy straciło moc sprawczą. Powiem więcej. Nie mogłem doczekać się, jak wypadnie ten producent w firmowym wydaniu.
6. Magico, Soulution
Dość niedawno, bo bodajże dwa lata temu był moment, gdy do prezentowanych w tym akapicie kolumn pałałem chęcią bliższego poznania. Jednak nie testowego, bowiem takie zaliczyłem nieco wcześniej, tylko po zmianie elektroniki, tym razem około-zakupowego. Coś w sobie miały, dlatego mimo teoretycznej wiedzy „z czym je się je” podjąłem próbę drugiego podejścia. Niestety nadzieje zaliczenia kolejnej przygody okazały się płonne, co sprawiło, że gdy zderzam się z nimi na wszelkiego rodzaju wystawach, niesiony pewnego rodzaju sentymentem weryfikuję, na ile pokazują swoje ja, ze szczególną uwagą na środkowe, niegdyś najbardziej moje narządy słuchu czarujące pasmo. Chodzi o to, czy nie zgubi oferowanej u mnie magii na korzyść nieprzyjemnego rozjaśnienia lub nudnego uduszenia zbytnią wagą. Na szczęście szwajcarzy spod znaku Soulution podołali wyzwaniu. Co prawda życzyłbym sobie więcej powietrza i rozwibrowania dźwięku, jednak po wzięciu poprawki na warunki wystawowe bez problemu, przyjmując na klatę lekkie uproszczenie wybrzmień, byłem pełen dobrych odczuć jeśli chodzi o utrzymanie basu w ryzach. Te goszczące dystrybutorów kartonowo-metalowe budki w tym temacie są bardzo wredne i zawsze cieszy fakt okiełznania niechcianego poluzowania niskich tonów. Może bez oczekiwanej magii, ale było w punkt i z werwą.
7. Kawero, Ypsilon
Tym razem od lat wychwalana przez odwiedzających marka Kawero zamiast wykorzystania mistycznego Kondo, postanowiła rozwinąć skrzydła przy współpracy z grecką marką Ypsilon. Jednak wbrew pozorom moja wizyta nie opiewała na porównanie wcześniejszych z obecną prezentacją pod kątem zgrania z elektroniką, tylko weryfikację odbioru dość wysoko usadowionego głośnika średniotonowego w tych nie oszukujmy się, jednak wielkich sarkofagach. Do zdroworozsądkowo aplikowanych wstęg przez lata zdążyłem się przyzwyczaić, dlatego wchodząc dom pokoju szedłem jak po swoje. Albo będzie wpadka, albo jakimś sobie tylko znanym sposobem konstruktor sobie poradził. Efekt? Być może w ocenie pomagała wielkość pomieszczenia i dobranie odpowiedniego oddalenia od kolumn, ale ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu nie zanotowałem efektu siedzenia w pierwszym rzędzie na koncercie i zadzierania głowy do góry. Owszem, scena swym rozmachem sięgała sufitu, jednak była na tyle proporcjonalnie budowana, że na spokojnie tę prezentację mogę zaliczyć do grona udanych. I co ciekawe, przy wykorzystaniu znacznie mniej utytułowanego niż Japończycy, jednak ewidentnie dobrze radzącego sobie w ekstremalnym High Endzie producenta z Grecji.
8. Goebel
Nie wiem, co skłoniło tego twórczego producenta do skonfigurowania tego typu zestawu na tak wyrafinowane wydarzenie. Tak, był rozmach, energia, mocny dół, otwarta góra i soczysta średnica, tylko co z tego, gdy przekaz za sprawą wielkich „samobieżnych” skrzyń basowych nosił znamiona grania subwoofer-owego. Takie trochę lepsze kino domowe. Jednak gdy niezłe kino można sobie sprawić już za kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy, to w tym przypadku rozprawiamy o milionach złotych. I to w służbie obcowania z realnie prezentowaną muzyką, a nie filmem. Do mnie to nie przemawiało. Nie pomógł nawet rozbudowany do granic możliwości, rodem z kosmosu gramofon Kronos. A nie pomógł, bo niezbyt trafionych wyborów nie da się uratować nawet super źródłem. Dlatego parafrazując klasyka, zdając sobie sprawę, iż każdy wielbiciel dobrej jakości muzyki ma swoje Westerplatte, przy okazji przywołując w duchu dawne dobre występy marki Goebel nie będę kopał leżącego. To jego podwórko i nic mi do tego. Jednak jeśli już przebyłem ponad 1200 km i zawitałem do jego pokoju, mam prawo delikatnie zaznaczyć swoją i tak na koniec dnia nic nie znaczącą dla bytu tego podmiotu na rynku opinię.
9. Gryphon Audio
Powiem tak. Panowie z Danii pojechali po bandzie. Postawili na postumentach cztery klocki – dzielony przedwzmacniacz liniowy, końcówkę mocy i odtwarzacz CD, obok jedną kręcącą się w kółko prototypową kolumienkę i czekali na oklaski. To było bardzo zaskakujące, gdyż nie owijając w bawełnę w dosłownym tego słowa znaczeniu najnowszą odsłoną zestawu pre-power sprowadzili świat audio na przysłowiowe kolana. Ludzie walili drzwiami i oknami, by zderzyć się z najnowszym absolutem marki, a tutaj zonk. Na szczęście jako jeden z niewielu tym razem mogłem dosłownie zacytować klasyka: „nie ze mną takie numery”. Wszedłem, popatrzyłem, uśmiechnąłem się pod nosem na widok banalności prezentacji, na koniec stwierdziłem w duchu, że końcówka APEX w tym pomieszczeniu na tle stojącej u mnie identycznej na testach, wygląda niepozornie i wyszedłem. Nie kumam bazy.
10. Thrax Audio
Jak to w pokoju właściciela marki Thrax jest standardem, gdzie nie spojrzeć, tam aluminium. Tak tak, opisując ten podmiot gospodarczy śmiało można mówić, iż mamy do czynienia z królem pochodnej glinu. I nie chodzi li tylko o wykorzystanie tego budulca do ubrania swojego bardzo rozbudowanego, skądinąd ciekawie prezentującego się sonicznie portfolio – na naszej stronie jest sporo testów, ale również o fakt bycia głównym wykonawcą tego typu akcesoriów dla sporej grupy producentów nie tylko europejskich, ale także światowych. Jednak zostawmy tematy ogólnej działalności i przejdźmy do prezentowanego zestawienia. Zestawienia opartego o znane z bojów na naszych łamach, teraz z przeprojektowaną zwrotnicą, ze zmienionymi przetwornikami oraz wyposażonymi w mniejsze moduły basowe smukłe monitory. Oczywiście bazując na swoich pomysłach Rumen Artarski w ich napędzeniu posiłkował się kompletnym setem spod swojego znaku firmowego. Jako wzmocnienie zastosował sterowany firmowym przedwzmacniaczem liniowym lampowo-hybrydowy bi-amping. Zaś sygnał zamiennie podawany był z własnego pomysłu gramofonu i wspieranego przetwornikiem Thrax-a topowego odtwarzacza CD japońskiej marki CEC. W efekcie przekaz cechowała nie tylko świetna rytmika, zjawiskowy atak i wyraźna kreska, ale również naturalna dla analogowego źródła, nienachalna plastyka. Być może dla wielu taki sposób wizualizacji muzyki mógł być zbyt ostentacyjny, jednak z pewnością nie był nachalny. Co ciekawe, mimo osobistego przywiązania do nieco większego udziału barwy w przekazie nawet w najbardziej wyczynowych kawałkach nie odczułem dyskomfortu w odbiorze. Powód? Już wspominałem. Po pierwsze wykorzystanie gramofonu. Po drugie napędzanego paskami od snopowiązałki transportu CEC-a. A po trzecie sporo lamp w torze. Proste? Niby tak. Tylko dlaczego tak rzadko realizowane przez innych wystawców, w efekcie częstując nas bolesną soniczną agresją lub nudnym mułem i wodorostami. Ech.
11. YG Acoustic, Burmester
W tym akapicie mimo niepodważalnej znakomitości elektroniki niemieckiego Burmestera chciałbym skupić się na kolumnach. Powodem jest pewnego rodzaju przełom w profilu marki, bowiem do wykonania obudów w najnowszej odsłonie zespołów głośnikowych konstruktorzy wykorzystali materiał drewnopochodny. Nie w teorii znacznie bardziej odporne na wibracje aluminium, tylko z zewnątrz okleinowany, zaś wewnątrz mocno użebrowany MDF. Glin został jedynie użyty do produkcji przetworników. Jednak ku przypomnieniu dodam, iż nie jako wytłoczka z cienkiej blachy, czy odlew, tylko finał wytaczania membrany z jednego grubego puca. To powoduje, że cechuje ją znacznie większa sztywność. A chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, iż większa sztywność w oddaniu wolnego od szkodliwych wibracji i zniekształceń powierzchni generującej, dźwięku ma niebagatelne znaczenie. W efekcie mając w pamięci kilka spotkań z modelami Carmel 2 i Hailey 2.2 od pierwszych chwil w przekazie słychać było posmak drewna. Nie jakieś uśredniające pakiet informacji, w konsekwencji szkodliwe uplastycznianie dźwięku, tylko nadanie mu nuty homogeniczności. Co ważne, nadal podpartej dobrym rysunkiem i czytelnością źródeł pozornych. Niekwestionowaną oczywistością jest, iż niebagatelne znaczenie w oddaniu takiej projekcji miał zestaw audio. Niestety z braku bliższych kontaktów oprócz przyjemnego pokolorowania świata dźwięku przez najnowszą odsłonę oferty YG Acoustic nie jestem w stanie stwierdzić, gdzie leży dokładna linia podziału zalet każdego z producentów. Jeśli chodzi o spojrzenie na cały tandem, było dobrze.
12. Dali
Na to wydarzenie, czyli premierę największych, oczywiście przy okazji najbardziej skomplikowanych konstrukcyjnie i według producenta najlepszych w dotychczasowej karierze marki, monstrualnych jak na Dali flagowych kolumn podłogowych KORE byliśmy zaproszeni od dawna. I na szczęście, bowiem zainteresowanie było tak duże, że przed wejściem – co rzadko się zdarza – zostałem skonfrontowany z ustalaną przez internet listą społeczną. Opłaciło się być? Bez dwóch zdań. Co prawda siedziałem trochę za blisko, żeby dokładnie ocenić możliwości kreowania przez bohaterki wirtualnego świata, jednak co jak co, ale bazujące na drewnianych włóknach dwa przetworniki basowe i jeden dedykowany tylko do tego pasma średniotonowy wraz z wspierającymi je dwoma gwizdkami – miękka kopułka i wstęga pracujące w różnych zakresach pasma – w kwestii natychmiastowości oddania impulsu i jego transjentów nie brały jeńców. Jak to możliwe? Na ów efekt złożyły się dwa tematy. Po pierwsze będąca pokłosiem skrywającego zwrotnicę cokołu z cementowego konglomeratu, wykonanego z brzozowych płatów sandwicha jako boczne ścianki obudowy i ciśnieniowo formowanego odlewu aluminium w służbie stabilizacji sekcji średnio-wysokotonowej masa kolumn na poziomie 140 kg sztuka. A po drugie bazująca na monstrualnych magnesach, najnowsza odsłona nowo opracowanych przez zespół inżynierów konstrukcja diabelnie szybkich i mocnych głośników do obsługi środka i dołu pasma akustycznego. Wszyscy wiemy, że połączenie wydajności przetworników z masą kolumny ograniczającą wybijanie ich z niezakłóconej pracy nie może skończyć się inaczej, jak natychmiastowością reakcji nawet na najbardziej nieoczekiwany impuls. Tak też było w przypadku bohaterek spotkania, czyli w dobrym tego zwrotu znaczeniu brak skrupułów w oddaniu pełnego spektrum informacji zawartych w materiale muzycznym.
13. Transrotor
Gdy spojrzycie na serię fotografii, wydaje się, że oprócz statycznych analogowych akcentów nie niosą ze sobą nic ciekawego. I tutaj Was zaskoczę, gdyż ten pakiet zdjęć ma bardzo ważne zadanie. Został wybrany celowo spośród kilkunastu. Co takiego istotnego ma przekazać? Niby nic nadzwyczajnego, jednak w dobie posiadania oferty gramofonów przez praktycznie każdego producenta elektroniki, specjaliści w tej materii – prezentowany Transrotor – widniejącymi w mojej relacji rozbudowanymi modelami pokazują, jak ważna dla tego rodzaju konstrukcji jest ich waga i często różny sposób wygaszania szkodliwych wibracji. W pierwszej chwili wygląda to na megalomanię, gdyż nawet poczciwy, w standardzie występujący jako stawiany na zwykłym blacie werk Transrotor ZET3 w celu podniesienia skuteczności izolacji od podłoża może zostać wyposażony w z jednej strony ciężki, a z drugiej skomplikowaniem dedykowanego stolika znacząco poprawiający izolowanie od niestabilnego podłoża stabilizacyjny postument . A to tylko początek szukania sposobów na uzyskanie jakościowego absolutu. Spójrzcie dla przykładu na dostojnego Artusa. Jest wielki, oczywiście za sprawą zintegrowanego z napędem wysokiego stolika ciężki, a mimo to producent zastosował dodatkowo wiszącą centralnie pod talerzem, żyroskopową, kilkudziesięciokilogramową przeciwwagę. Cel? Od zawsze ten sam, czyli przeciwdziałanie wibracjom. A, że ocierające się o szaleństwo, to już skutek obcowania z flagowym modelem tej znanej z produkcji różnej maści gramofonów niemieckiej marki. Przerost formy nad treścią? Nic z tych rzeczy. Czysta fizyka, której działanie – jeśli ustalony z dystrybutorem pomysł uda się zrealizować – może uda mi się zweryfikować na własnej skórze.
14. Nautilus, Audio Reveal, Graphite Audio
Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, iż pojawienie się tej statycznej prezentacji miało na celu odrobienie lekcji, jakim jest dokumentacja ekspansji naszej myśli technicznej na szerokie wody światowego audio. Robię tak co roku z innymi podmiotami. Tym razem padło na wystawiających się pod jednym szyldem trzech muszkieterów. Co ciekawe, każdy z nich miał lub ma swoje pięć minut w działalności naszego portalu. Pierwszym, konsekwentnie dbającym o stabilizację i karmieniem energią moich zabawek audio jest krakowski Nautilus ze swoim stolikiem High End Base Audio i listwą zasilającą Power Base Plus. Kolejnym twórca lampowych wzmacniaczy spod znaku Audio Reveal. Zaś mistyczną trójkę uzupełnia również znany z naszych łamów producent podstawek antywibracyjnych na bazie grafitu Graphite Audio. Przyznacie, że mimo pewnego rodzaju sprzętowego gąszczu stoisko wizerunkowo prezentowało się zacnie.
15. NEO
W odniesieniu do tego audio-przybytku nasze kontakty śmiało można określić lekko zmodyfikowanym powiedzeniem: Polak Słowak dwa bratanki. Nasza znajomość zaczęła się dość przypadkowo. Jednak jak to w życiu Słowian bywa, nie od sztywnej korespondencji mailowej na temat podjęcia jakiejś recenzenckiej współpracy – to był początek wejścia marki na nasz rynek i pierwsze kontakty, tylko mocnym wejściem na bazie wspaniałej śliwowicy na jednej z wystaw w konkurencyjnym hifideluxe. Chłopaki są życzliwi, kontaktowi – wyciągają nas na rozmowę z największego tłumu ludzi i mają dwie bardzo ważne zalety. Pierwszą są ciekawe pomysły na modułowe stoliki dla systemów audio. Zaś drugą dbałość o fenomenalną jakość wykonania swoich produktów. Niby powinien to być standard, jednak nauczony doświadczeniem wiem, iż są to tak zwane pobożne życzenia. Można by powiedzieć: „życie”, niestety ja tego nie kupuję. Na szczęście nasi południowi sąsiedzi wiedzą, jak krótkie nogi ma zła jakość wykonania, dlatego dbają o każdy technologiczny szczegół, o czym kilka lat temu zdążyłem się przekonać podczas testu jednych z pierwszych platform z ich portfolio. Jak wypadły, możecie poczytać na stronie. Teraz jednak tym chciałem zasygnalizować Wam podjęcie przez wspomnianych panów kolejnej testowej rękawicy. Będzie to weryfikacja próby poprawy jakości grania monstrualnej końcówki mocy przestawianej z płyty granitowej na ich dedykowaną platformę. Naturalnie zasygnalizowałem, iż dla mnie ważne jest utrzymanie dobrze kontrolowanej, dość wyraźnie podanej w temacie krawędzi energii dźwięku, a nie realizacja świata muzyki w estetyce pacyfistycznej miłości do nienaturalnie krągłego, na dłuższą metę nudnego dźwięku. Wiecie, co odpowiedzieli? No problem. Dla mnie bomba. Od tego momentu z niecierpliwością czekam, aż opadnie powystawowy kurz i platforma dotrze w moje progi na naturalnie zwieńczoną stosownym raportem próbę ognia.
16. B&W, Classe
W przeciwieństwie do zestawu audio, tego modelu kolumn nie mieliśmy okazji testować. Dlatego też nie jestem w stanie podjąć próby pełnoprawnej weryfikacji osobistych obserwacji z wynikiem dźwiękowym na wystawie, Jednak bez naciągania faktów mogę powiedzieć, iż przekaz zastany podczas imprezy cechowała swoboda, ważna dla mnie dbałość o zebranie się dolnego zakresu, odpowiednia waga średnicy i bogata, jednak niewymuszona góra pasma. Z pewnością spory udział w uzyskaniu takiego wyniku miały tematy w stylu sporej kubatury pomieszczenia, lekko ogarniętej akustyki i odpowiedniego ustawienia kolumn – daleko od bocznych i tylnej ściany oraz odpowiednie dogięcie, jednak brawa za to, że wystawca znając się na rzeczy umiejętnie wykorzystał zastane warunki. A zrobił to na tyle udanie, że spędziłem w tym pokoju dobre 30 minut.
17. Magico, Pilium
Teoretycznie rzecz oceniając ta prezentacja nosiła znamiona mezaliansu. Droga elektronika napędzała kolumny pochodzące ze znacznie niższej półki cenowej. Tylko co z tego, gdy w grę wchodzi pokazanie wiedzy co z czym połączyć. Dla mnie taki ruch jest tylko potwierdzeniem dbałości o końcowy wynik. Być może nieosiągalny przez wielu użytkowników w codziennym życiu, jednak dobre pierwsze wrażenie. można wywrzeć tylko raz i konfigurator tego seta nie zmarnował swojej szansy. Jak to grało? Dla mnie świetnie. Pełna kontrola nad dźwiękiem od dołu, przez środek, po górę pasma. Energia, rozdzielczość i witalność daleko lepsza niż w opisywanych kilka akapitów wcześniej wielkich Magico z Soulutions. Tylko należy pamiętać, że gdy wówczas Szwajcarzy próbowali okiełznać wielkie, wyposażone w trzy przetworniki basowe „kolumniszcza”, w tym przypadku monstrualna końcówka mocy miotała co prawda również posiadającymi 3 przetworniki niskotonowe, jednak znacznie mniejszymi zespołami głośnikowymi. Nie ma znaczenia? Uwierzcie mi, że w warunkach wystawowych ze ściankami z karton-gipsu i szkła to bardzo istotne, żeby nie powiedzieć determinujące końcową jakość.. Tak, czy inaczej wizyta w tym przybytku pokazała, że na przekór złośliwym komentarzom w sieci niższe modele z portfolio amerykańskiego potentata kolumnowego potrafią pokazać się ze świetnej strony.
18. Marten, MSB
Tutaj mamy kolejny mały mezalians. Jednak jak dla mnie nie tak udany, jak poprzedni. Co mi doskwierało? Spokojnie. Nie brak kontroli, swobody, czy ogólnej transparentności dźwięku – to było na najwyższym poziomie, tylko skażenie go pewnego rodzaju technicznością prezentacji rodem z doliny krzemowej. Niby wszystko kipiało poprawnością, a rzekłbym nawet referencją, tylko nie było zarezerwowanej dla muzyki płynności. System zdawał się ją zbyt wiernie technicznie odtwarzać, a nie wciągająco, być może czasem z małym potknięciem, ale za to magicznie kreować. Nie zawsze chodzi o idealne trafienie w punkt, Czasem trzeba zaliczyć wpadkę, bo to jest synonimem naturalności. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że znajdzie się rzesza ludzi hołubiących takiemu sposobowi przekazu, jednak dla mnie nie było niezbędnego do zatopienia się w muzyce flow. Od strony technicznie stawiam szóstkę, zaś emocjonalnej nieszczególnie chciałbym zabierać bezwarunkowy głos.
19. Audio Physic
To była ciekawa projekcja świata muzyki. Żywa, pełna wyraźnie rysowanej energii i zjawiskowo swobodna. Jednak słowem, a tak naprawdę frazą kluczem było unikanie przekraczania dobrego smaku. Marka Audio Physik znana jest z nieowijania w bawełnę kreowanej przez siebie wirtualnej sceny, dlatego podczas konfigurowania systemu bardzo ważna jest wiedza, jak wydobyć z niej tylko to jest najlepsze. I moim zdaniem w tym przypadku to się udało. Bez szukania fajerwerków, ale za to z przyjemnym timingiem i bezboleśnie odbieraną swobodą.
20. Nagra, Wilson Audio
Co prawda gospodarzem tego pokoju była szwajcarska Nagra, jednak nie oszukujmy się, amerykańskie paczki Wilson Audio sroce spod ogona nie wypadły i miały bardzo duży udział w dla mnie, bardzo udanej prezentacji. A to nie wszystkie ważne aspekty tego ciekawego pokazu. Oczywiście mam na myśli z mojego punktu widzenia, bardzo istotne źródła, jakimi były swoiste rodzynki na tegorocznej wystawie w postaci gramofonu i magnetofonu szpulowego – naturalnie spod znaku towarowego NAGRA. Efekt? Być może będziecie zaskoczeni, ale po wejściu do pokoju zderzyłem się z przyjemnie ciemnawym, plastycznym, energicznym i z uwagi na rozmiar kolumn pełnym rozmachu podejściem do tematu wizualizowania świata muzyki. Dlaczego zaskoczeni? Nie udawajcie. Przecież nie raz w kuluarach słyszałem, że Nagra gra technicznie, a Wilson kartonowo. Dlatego też w swojej relacji nie mogłem przemilczeć faktu tak udanego występu tych niesłusznie odżegnywanych od czci i wiary producentów. A na poparcie tego faktu dodam, iż nawet w dniu zarezerwowanym jedynie dla branży i prasy pokój przez cały czas był mocno oblegany. Mało tego, notował dramatycznie niską rotację słuchaczy, co bardzo utrudniało mi zrobienie ciekawych fotografii.
21. Fyne Audio
Tak jak się spodziewałem, czasem rozmiar kolumn nie ma znaczenia. Do czego piję? Oczywiście do sposobu na pokaz nie tylko z rozmachem, ale przy okazji bardzo spójny. Bez dziur w wirtualnej scenie, tylko z punktowym, a przez to namacalnym pozycjonowaniem bytów. Co bez względu na gabaryty konstrukcji kolumny ma takie zalety? Naturalnie będący znakiem rozpoznawczym marki Fyne Audio głośnik koncentryczny. Na fotografii widać dwa zestawy kolumn. Jednak zapewniam Was, opisany zjawiskowy spektakl zapewniły mi stojące na zewnętrznych rubieżach monitory. Monitory, które udowodniły, że oprócz ładnego, dla wielu nawet fenomenalnego wyglądu potrafią stworzyć namiastkę prawdy o wszech-otaczającym nas świecie muzyki. Nic, tylko się w niej zatopić, co z premedytacją, naturalnie również z wielką przyjemnością przez dobre kilkanaście minut uczyniłem.
22. Gershman Acoustics, Franc Audio Accessories
Tak prawdę mówiąc powodem wizyty w tym lokalu była chęć zobaczenia najnowszego produktu rodzimego producenta mebli i antywibracyjnych akcesoriów audio Franc Audio. W innym wypadku z racji zazwyczaj kilkuosobowego tłumiku prawdopodobnie swoją uwagę skupiłbym na innym miejscu. Jednak po niezobowiązującej kuluarowej rozmowie z producentem stolików i im podobnych dóbr audio postanowiłem przyjrzeć się nowemu dziecku, czyli nieco przeprojektowanej wielopoziomowej szafce. Wcześniejszy, bazujący na stalowych ceownikach model według niektórych potencjalnych klientów wizualnie wydawał się być ciężkawy i zbyt industrialny. Nie było jakiegoś dramatu, jednak celowo wywoływana przez projektanta brutalność aparycji mogła powodować efekt kochaj albo rzuć. I nie było znaczenia, że jednym z ciekawych posunięć producenta było wypełnienie kształtek drewnopochodnymi okleinowanymi wstawkami, gdyż nadal zderzaliśmy się z co prawda bardziej wysublimowanym, ale jednak monolitem. Tymczasem to co zaprezentował na tegorocznej monachijskiej imprezie, podryfowało w bardzo oczekiwaną jako kontrpropozycja do poprzedniego modelu, bo wprowadzającą designerskie odprężenie, oczywiście nadal bardzo techniczną, jednak ewidentnie stawiającą na poczucie lekkości stronę. Co powiedziałbym o usłyszanym dźwięku? Szczerze? Było ciekawie, acz ewidentnie słyszalnie, że miałem do czynienia z niedużymi kolumnami. Jednak zaznaczam, słowo „niedużymi” w tym przypadku jest pewnego rodzaju uproszczeniem, gdyż owe kilkumodułowe paczki de-facto były spore. Niestety na tle szaleństwa konkurencji przesiadka z przykładowych majestatycznych Martenów, czy Kharm była nad wyraz słyszalna. Nie jako słabsze granie, tylko raczej mniejsze, co aby dokładnie je ocenić, zmuszało mnie do kilkunastominutowej akomodacji, na co niestety nie miałem czasu. A nawet gdybym tam posiedział, to i tak byłoby słychać zdecydowanie inny sposób budowania realiów sonicznych niż lubię. Oczywiście inny w sensie walki z fizyką, czego doświadczam u siebie podczas testu mniejszych od posiadanych na co dzień Gauderów Berlina RC-11. Ale żeby nie było. Ogólna prezentacja nawet na tle tuzów tego kawałka tortu nie miała się czego wstydzić.
23. Alluxity, Joseph Audio
Pamiętacie? To jeden do jeden powtórka z rozrywki sprzed roku. To źle? Bynajmniej, gdyż jeśli coś się sprawdza i potem owocuje zainteresowaniem klienta, to po co robić sobie kuku zbędnymi próbami poprawienia czegoś dobrego. Chyba, że ma się do zaproponowania coś zjawiskowego lub nowego. A jeśli nie, wystarczy lifestyle’owy set odtwarzacza strumieniowego wspomaganego pasującą brzmieniowo i optycznie integrą połączyć z ciekawymi kolumnami i mamy przepis na sukces. Owszem, bez szukania wyczynowości, ale lepszy fajny spójny zestaw, niż zbieranina w teorii wyczynowych, jednak wspólnie oferujących porażkę brzmieniową nawet najbardziej rozpoznawanych komponentów. I jeśli czegoś spokojnego, ale równego i bezpiecznego szukacie, wystarczy nabyć coś z portfolio operującego dobrą barwą i nasycenie Alluxity i zasilić tym widniejące na fotografii, oparte o metalowe, a przez to dające fajną krawędź i drive przetworniki, zespoły głośnikowe Joseph Audio. Gwarancja fajnie spędzonego czasu przy muzyce praktycznie murowana.
24. Vitus Audio, Soundspace Systems
Nie wiem, jak to powiedzieć, ale gdybym nie znał dokonań Ole Vitusa, powiedziałbym, że jeszcze przed nim długa droga. Niestety nawet w tej chwili w domu mam topową, wręcz fenomenalną końcówkę mocy spod jego ręki i wiem, że w mojej ocenie występ w Monachium chyba mu nie wyszedł. Być może trafiłem na zły repertuar. Nie wiem. Wiem jednak, że facet ma pojęcie o dobrym dźwięku i jak pod tym kątek skroić oparty o komplet jego komponentów set. Jego piętą Achillesa jest chyba brak własnych kolumn, zmuszając go do poszukiwań. Trochę ryzykownych, co ewidentnie udowodniła próba konfrontacji pokazów z ostatniej wystawy w 2019 roku z Rockportami z obecną. Dla mnie tamo wydarzenie było znakomite, to opisywane nieco kontrowersyjne. Dlaczego tylko nieco? Jak wiecie, nie mam patentu na wszechwiedzę i zdaję sobie sprawę, ba nawet wiem, bo to usłyszałem od znajomego, że dla sporej grupy osobników homo sapiens to był co najmniej ciekawy, jak nie świetny miting. Dlatego też żeby było jasne, przytoczona ocena jest bardzo subiektywna i oparta o kilka z rzędu lat wręcz zachwycania się każdym pokazem, czego w tym rozdaniu nie zaznałem. Czy jestem bardzo zawiedziony? Nic z tych rzeczy. Po powrocie do domu odpaliłem sobie wspominanego smoka Masterpiece Series MP-L201i otaczający mnie świat za sprawą zabawki od Ole Vitusa znów stał się piękny.
25. KHARMA
Przyznam szczerze, że po pierwszym zderzeniu z kolumnami Kharmy z obcą elektroniką na ten moment czekałem z niecierpliwością. Zazwyczaj firmowy zestaw nieco mnie raził. Był zbyt ofensywny, cierpiący na niedowagę w środku pasma i ogólnie po kilku minutach wręcz wypraszający z pokoju. Tymczasem w tym roku wszystko nabrało rumieńców. Oczywiście nie zostałem zaproszony na ucztę typu angielska szkoła grania spod znaku Harbetha, czy Spendora, jednak bez dwóch zdań na tle poprzednich spotkań tym razem wydarzenia sceniczne były znacznie bardziej przyjazne. I być może owa konfrontacja z zapisanymi w pamięci sprawiła, że nie tylko siedziałem w tym pokoju dobre kilkadziesiąt minut, to jeszcze zacząłem doszukiwać się cech nigdy nie słyszanej muzykalności. Naturalnie w estetyce szybkości narastania sygnału, rozmachu przedsięwzięcia muzycznego i jego transparentności, jednak wolę z otwartą szczęką pławić się w specyfice nienachalnej swobody grania, niż taplać się w nazbyt przysadzistym, często ociężałym i pozbawionym lotności świecie pozornej muzykalności ponad wszystko. A musicie wiedzieć, że właśnie z tego ostatniego wyrastałem. To znaczy? Dla wtajemniczonych wystarczą dwa słowa Harbeth + Naim i wszytko jasne. Jak to możliwe, że aż tak ewaluowałem? To naturalnie konsekwencja osłuchania, która po latach czasem dobrych, a czasem złych wyborów pozwala docenić nawet tak kontrowersyjną propozycję dla wielu z nas jak Kharma. Ja byłem tym występem bardzo ukontentowany. Osobiście lekko skorygowałbym kilka aspektów, ale jak na wystawę i w odniesieniu do lat poprzednich było ok.
26. Grandinote
Jak widać, Włosi są prawie samowystarczalni. W swojej ofercie mają produkty od wzmocnienia po kolumny. Jedyne co potrzebują do szczęścia, to źródło. Źródło, w roli którego tym razem wystąpił lifestyle’owy gramofon. Jednak jego designerski rodowód nie przeszkodził wystawcy pokazać się z dobrej strony. Z dużą dozą prawdopodobieństwa słyszałem te paczki na pokazie we Wrocławiu. I gdy w wielkim pomieszczeniu konferencyjnym przy ogólnie dobrej prezentacji muzyki brakowało mi jedynie niskiego basu, to już w znacznie mniejszym owe niedobory przestały istnieć. Było z drivem, nasyceniem, dzięki temu z namacalnością, co przekładało się na bardzo mile spędzony czas. I nie przerażajcie się rozmiarem kolumn, gdyż bez względu na wysokość nie przytłaczały słuchacza ani rozmiarami, ani nazbyt ofensywnym ciśnieniem akustycznym. Po prostu grały muzykę. Fajnie jest w odpowiednich warunkach lokalowych – mam na myśli rozmiar pokoju, a nie problem warunków wystawowych jako taki – przekonać się, że producent nie leje wody, tylko wie, jak zrealizować ciekawy pomysł na dźwięk.
27. Engstrom, Marten
I chyba doszliśmy do dla mnie najciekawszego pokazu. Co prawda podniósłbym w mim minimalnie poziom nasycenia, jednak i bez tego było to zjawisko. Oddech, szybkość, rozdzielczość, dobre kopnięcie, a wszystko okraszone magią daleką od ospałości i otyłości elektronową lampą. A najciekawsze jest to, że o wizytę w tym pomieszczeniu zostałem poproszony przez znajomego, który nabył nieco niższy model ze stajni Martena. I gdyby nie to, po dość przypadkowej i niezbyt udanej wizycie w pokoju z mniejszymi modelami tego brandu ten pokaz pewnie bym sobie odpuścił. Nie na złość. Aż tak wredny nie jestem. Jednak przy wiedzy, że i tak wszystkiego nie da się sensownie ogarnąć, prawdopodobnie wybrałbym się na występ jakiś tub, których tym razem ani jednej nie zaliczyłem. Co w tym przypadku najbardziej przykuło moją uwagę? Niestety od czasu gdy na stałe zagościły u mnie wielkie kolumny, pierwszym co rzuca mi się w uszy, to sposób prezentacji. Jednak nie w odniesieniu do barwy i wagi muzyki, tylko niewymuszenia jej podania. Nie może być żadnego udawania dużego dźwięku, bo to robią maluchy. Przekaz ma nosić znamiona kreowania muzyki w dobrym tego słowa znaczeniu, od niechcenia. Powód? Z jednej strony banalny, a z drugiej jakże oczekiwany. Chodzi o to, że gdy muzyka swoją projekcją stara się nas na siłę oczarować, po jakimś czasie staje się to męczące. Tymczasem pozorne granie jakby w tle dając nam wybór skupienia się na niej lub nie, podprogowo wręcz zmusza do pełnego wejścia w nią. Bredzę? Bynajmniej, gdyż świadomie kładąc rękę na pieńku zapewniam Was, iż pierwsze o czym wspominają bywalcy w mojej samotni, to opisany przed momentem projekcyjny luz. Tego z mniejszych kolumn zazwyczaj z uwagi na zasady fizyki nie da się uzyskać. Ba, częstym problemem jest również niezbyt umiejętne strojenie zwrotnicy nawet w dużych zespołach głośnikowych i potem reszty systemu audio. Na szczęście panowie od Engstroma i Martena wiedząc na czym polega zabawa w High End w moim mniemaniu stworzyli wystawowy tandem marzeń.
28. dCS, Wilson Audio
Na koniec dowód, że bez prób na żywym, naturalnie własnym organizmie miałbym problem z decyzją wejścia w posiadanie przetwornika spod znaku dCS. Spokojnie, prezentowane na fotografiach dCS-wowo – wilsonowe granie nie było tragiczne. Co to to nie. Jednak wzmacniało cechy, za którymi wielu znanych mi miłośników dobrej jakości muzyki niezbyt przepada. Chodzi o zbyt dosłowne podejście do konturowania dźwięku, wagowe przesunięcie nieco w górę na osi neutralności środka pasma, jego powodującą skracanie trwania i minimalizację energii nad-kontrolę niskich tonów oraz ofensywność górnego zakresu. Wszystko co do joty było na wyczynowym poziomie, przez co sprawiało wrażenie techniczności słuchanej muzyki. Nie był to świat osadzony na łące pełnej kwiatów, tylko na czymś w rodzaju pola minowego. Bez szukania nieodzownych w życiu kompromisów, w zamian serwując bezdyskusyjną realizację wojskowego konspektu. Dla mnie nie tędy droga. Ale zaznaczam, dla mnie. Na szczęście wiem, jak z tych pozornych niedogodności zrobić użytek i wspomniany dCS Vivaldi w moim systemie od dwóch lat zadaje kłam opiniom o jego bezduszności.
I to byłoby na tyle. Jednak gwoli uspokojenia po lekturze moich wynurzeń być może momentami nerwowej atmosfery, proszę potencjalnie poruszonych wystawców, aby traktowali wygłoszone opinie jako zbiór naturalnych dla tego typu przedsięwzięć przypadków. Nie da się zadowolić wszystkich, dlatego nie było szans na same peany. Jednak na uspokojenie dodam, iż każdy, nawet najmniej podchodzący pod moje preferencje zestaw miał swoich zwolenników. Tak było w przypadku Vitusa, dCS-a, czy Goebela. Powiem więcej. Niejednokrotnie moje wybory fundowały rozmówcom salwy śmiechu. Po co zatem zabierałem niezbyt przychylny głos? Po trosze jako być może wskazujący Wam nieciekawą drogę, feedback kontrowersyjnego zaskoczenia w stosunku do lat poprzednich. A po trosze dla pokazania czytelnikom odbierającym muzykę w podobny do mnie sposób, na co zwracać uwagę podczas planowania ożenku z urządzeniem potrafiącym wywijać soniczne fikołki. Z pewnością nie z czystej złośliwości. Jestem zbyt pogodnym człowiekiem na takie zagrywki. I tym optymistycznym akcentem kończę raport z tego kilkudniowego wypadu do europejskiej mekki audio. Dziękuję wystawcom za włożoną ciężką pracę, a czytelnikom za chęć zapoznania się z moimi ocenami jej wyników. Do zobaczenia za rok.
Jacek Pazio
Po desktopowych maluchach w stylu Bonna N8 Silent Angel wkracza w świat pełnowymiarowych urządzeń propozycją dla zaawansowanych miłośników streamingu – switchem N8 Pro.
cdn. …
Prawdę powiedziawszy od czasu jak zaczęły do nas docierać pierwsze informacje, że tegoroczny High End jednak się odbędzie nie do końca byliśmy przekonani, czy jest sens tam jechać. Po pierwsze jeszcze wczesną wiosną wszystko wskazywało na to, że monachijska impreza przebiegać będzie w rygorze sanitarnym, czyli nie dość, że odwiedzający zobligowani będą do poruszania się po MOC-u w maskach, to w prezentacjach będzie mogła wziąć udział jedynie ściśle określona grupa słuchaczy a tym samym perspektywa wystawania przed poszczególnymi salami, bądź prowadzenia szczegółowych zapisów i następnie bieganina pomiędzy pokojami nie nastrajała nas zbyt optymistycznie. Kiedy jednak temperatury za oknem leniwie, bo leniwie, ale jednak zauważalnie zaczęły iść w górę a wraz z nadchodzącą majówką Covid przestał być w modzie, co automatycznie przełożyło się na zdjęcie najbardziej uciążliwych obostrzeń jasnym stało się, że lecieć trzeba. Cały czas jednak kołatało nam się w głowach pytanie jak na zastane warunki zareaguje sama branża. Lockdowny, problemy z ciągłością dostaw, galopujące ceny i w jakby tego było mało tocząca się za naszą wschodnią granicą wojna nie są przecież obojętne. Dlatego też uznaliśmy, że pojawimy się bez jakichkolwiek oczekiwań, czy też ciśnienia i raczej w celach rekreacyjno-towarzyskich aniżeli z zamiarem bycia wszędzie i udokumentowania wszystkiego. Dlatego też zamiast trzech, bądź czterech dni, jak to dotychczas mieliśmy w zwyczaju zabookowaliśmy dwudniowy pobyt skupiając się wyłącznie na imprezie głównej, czyli High Endzie traktując „satelicki” hifideluxe jako ewentualną alternatywę na sobotnie przedpołudnie. Jak się jednak okazało czasu niestety nam nie starczyło, dodatkowo organizatorzy High Endu wprowadzili drobne modyfikacje tradycyjnych udogodnień komunikacyjnych kasując kursujące pomiędzy wybranymi hotelami a MOC-em busy (całe szczęście pozostawiając transfer z i na lotnisko) zastępując je darmową komunikacją miejską, co z jednej strony zwiększyło swobodę poruszania po Monachium a z drugiej znacznie wydłużyło czas przejazdu. Summa summarum zarówno czwartek, jak i piątek spędziliśmy na Lilienthalallee 40 z nieukrywanym żalem konstatując, iż idą zmiany, gdyż był to bodajże pierwszy High End bez charakterystycznego balona wiszącego przed wejściem do hal wystawienniczych. Nie ma jednak co marudzić, tylko trzeba brać się do roboty i podzielić z Państwem tym, co w tzw. międzyczasie wpadło nam w oko i ucho. Zatem zapraszam na wybitnie subiektywną relację z High Endu 2022.
00. Nie będę ukrywał, że jednym z głównych argumentów, który zaważył na naszej decyzji, by jednak ruszyć cztery litery i pojawić się na tegorocznym High Endzie była dość tajemnicza a zarazem intrygująca zapowiedź skrzętnie ukrywanego do tej pory flagowca Dali. Niby marka znana i poważana, w dodatku mająca na koncie wielce udane konstrukcje (vide Menuet SE, czyli kwintesencja butikowego mini-monitorka; futurystyczne Skyline 2000, czy 231 cm strzeliste Megaline’y) a jednak od pewnego czasu jakoś niespecjalnie mogąca przebić się do świadomości najbardziej wymagających audiofilów. Proszę jednak traktować tę niemoc jako stan przeszły i niebyły, gdyż właśnie w trakcie niniejszej wystawy Duńczycy z nieukrywaną dumą zaprezentowali model, który zmienia dosłownie wszystko – począwszy od postrzegania samej marki, po obszar, z którym dotychczas ww. marka była kojarzona. Panie i Panowie oto Dali KORE, czyli flagowce, które zgodnie z założeniem ich twórców są kwintesencja wszystkiego co najlepsze a jednocześnie ich cena (70 000€) nie powinna wywoływać zbytniego zgorszenia. Nie chcąc zbytnio przynudzać wspomnę jedynie o najistotniejszych kwestiach natury konstrukcyjnej. I tak za górę pasma odpowiada firmowy układ Hybrydowy EVO-K, czyli 35m miękka kopułka i przetwornik AMT o wymiarach 55 mm x 10 mm, za średnicę dedykowany temu podzakresowi 7” drajwer z charakterystyczną membraną z włókiem drzewnych, za to najniższe składowe to już domena pary 11½” wooferów, z których każdy pracuje w 72 litrowej komorze. Z ciekawostek – zwrotnicę umieszczono w wykonanym z cementowego konglomeratu cokole, dzięki czemu jest ona chroniona przed mogącymi zaburzać jej pracę wibracjami i niezbyt pożądanymi skokami ciśnienia. Uwagę zwracają również niezwykle eleganckie korpusy wykonane z giętego 28 mm sandwicha składającego się z płatów brzozowych, ciśnieniowego odlewu aluminiowego i termoutwardzalnych wstawek kompozytowych. Nie zapomniano również o dodatkowych wewnętrznych wzmocnieniach, co przekłada się nie tylko na sztywność konstrukcji, lecz również jej niebagatelną wagę 140 kg. Co do brzmienia, to z pewnością w MOC-u nie usłyszeliśmy nawet połowy drzemiącego w KORE’ach potencjału, po pierwsze z „obłożenia” dedykowanej prasie prezentacji, akustyki samego pomieszczenia, jak i użytych w roli wzmocnienia czterech zmostkowanych M23-ek NAD-a, jednak coś czuję w kościach, że z odpowiednio wyższej klasy „piecami” i bardziej kontrolowanych warunkach efekt może być wielce ciekawy.
1. Imponujący zestaw Octave Jubilee dopiero co opuścił nasze skromne progi a już podprogowo oddziałując na nasze synapsy sprawił, że pierwszym systemem do którego zajrzeliśmy był właśnie ten z dwiema niemieckimi lampowymi wieżami z łatwością radzącymi sobie z przepięknie wykończonymi Audio Physicami Cardeas.
2. A skoro już o Audio Physicach mowa, to już w pokoju producenta postawiono na zdecydowanie bardziej przystępną propozycję, gdzie w towarzystwie populatnych 35-ek Primare i „fenderowego” wypustu MoFi bez żadnej tremy grały sobie Avantery.
3. W ramach niewinnego odstępstwa od ustalonej powyżej zasad pozwoliłem sobie w ramach niezobowiązującej dygresji zajrzeć do pomieszczenia zajmowanego przez dobrze nam znanego TAD-a, gdzie moją uwagę zwróciły nie tylko zgrabne i budżetowe podłogówki E2-WN, lecz również nad wyraz intrygujące ustroje akustyczne. Jak bardzo szybko się okazało za ich powstanie odpowiedzialny był nasz rodzimy wytwórca Protone.
4. Wracając do ustalonego porządku i zarazem wskakując na sam audiofilski Olimp być na High Endzie i chociaż nie rzucić okiem, o uchu nawet nie wspominając na górnopółkowe Wilson Audio, VTL-e i D’Agostino, to równie dobrze można nie ruszać się z domu. Dlatego też i w tym roku z niekłamanym podziwem zerkaliśmy na przygotowane przez niemieckiego dystrybutora (Audio Reference GmbH) „ołtarzyki”, na których pyszniły się łapiące za gałkę pomarańczowe 9znaczy się chodzi o malowanie Bergamot Pearl) Wilson Audio Alexx V w towarzystwie monosów VTL-a będące poniekąd przekąską przed majestatycznymi Chronosonicami XVX 4 Seasons. Niby warunki odsłuchowe żadne, ale popatrzeć zawsze miło.
5. Jeśli jednak chodzi o nieco bardziej przyjazne melomanom i audiofilom warunki do zapoznania się z możliwościami amerykańskich kolumn, to całe szczęście nie było tak źle, gdyż tuż za rogiem właśnie Chronosonic XVX grały w imponującym systemie Nagra Audio, gdzie załapałem się na prezentację, podczas której w roli źródła wystąpił gramofon Nagra REFERENCE ANNIVERSARY współpracujący z przedwzmacniaczem gramofonowym Nagra HD PHONO stage, przedwzmacniaczem liniowym HD PREAMP i monoblokami Nagra HD AMP. Efekt? Łatwy do przewidzenia – pełne obłożenie „widowni” a Miles z „Merci, Miles! Live at Vienne” brzmiał jakby wpadł na chwilkę z zaświatów do MOC-a nieco się rozerwać serwując zebranym kilka swoich standardów.
6. Nieco bardziej przystępne Wilsony pojawiły się również w systemie Nordosta, gdzie tym razem oczkiem w głowie wystawców było ich najnowsze dziecko – switch ethernetowy QNET.
7. Podobnie sytuacja wyglądała (warunki do odsłuchu były żadne) w Mytek Audio – Wilson Audio Sasha DAW podpięto pod oparte na modułach GaNFET monobloki Mytek Empire i pełniącego rolę tak źródła, jak i centrum sterowania wszechświatem Empire Streamer DAC-a.
8. Zmieniając wspólny mianownik z amerykańskiego na brytyjski dłuższą chwilę spędziłem w pomieszczeniu w którym bardzo ciepło przez nas wspominany zestaw Classé Audio Delta Pre & Delta Mono grał spięty AudioQuestami Thunderbird z Bowers&Wilkins 801 D4. I grał dobrze, jeśli nie bardzo dobrze, jak na wystawowe realia, oferując świetną równowagę pomiędzy rozdzielczością, dynamiką, potęgą i muzykalnością.
9. O dziwo Bowersy trafiły również do „budki” Rose Audio, gdzie przyszło im współpracować z najnowszą inkarnacją (oznaczoną dopiskiem B i opartą na kości przetwornika ESS Technology SABRE ES9038PRO zamiast Asahi Kasei VERITA AK4499EQ), mającego swojego czasu na naszych łamach swoje pięć minut streamera RS150 i gorącą nowością, czyli wzmacniaczem zintegrowanym RA180.
10. Kontynuując wątek białych Brytyjek nie można było pominąć ich gościnnych występów w secie Chord Electronics, w którym to z kolei akcent postawiono na przedwzmacniacz liniowy ULTIMA PRE 3.
11. Zmieniając barwy sięgnijmy po Kharmy a dokładnie model Exquisite Midi Grand, który nad wyraz dobrze poczuł się i tym samym wkomponował w system złożony z elektroniki WADAX (źródło) i Robert Koda (preamp + monobloki).
12. Za to już w firmowym (supportowanym przez dCS-y) secie Kharma postawiła na kolumny Exquisite GRAND i nie wiem, czy to tylko zbieg okoliczności, czyli idealnie wpasowujący się moje gusta repertuar, praktycznie pusty pokój i skuteczna klimatyzacja, ale jakbym miał dokonać wyboru czołówki najlepiej grających systemów podczas tegorocznej wystawy, to bez chwili zastanowienia wpisałbym na listę właśnie poniższy zestaw. To po prostu dobrze grało – nie dość, że nie za głośno, to jeszcze rozdzielczo, lecz nie ofensywnie, wyrafinowanie, lecz bez zbędnej egzaltacji. Nic tylko siedzieć i słuchać.
13. Coś mi się wydaje, że jeśli chodzi o producentów lubujących się w przetwornikach Accutona, to akurat Martenów nikomu przedstawiać nie trzeba. Spora w tym zasługa rodzimego SoundClubu, który od lat nie pojawia na stołecznym Audio Show się bez szwedzkich kolumn. Z kolei ekipa Martena uznała, że w tym roku nie pojawi się bez stosunkowo kompaktowych (jak na ich możliwości) podłogówek Mingus Quintet SE i elektroniki MSB Technology. Niespodzianek więc nie było, za to dobrego dźwięku, przynajmniej podczas moich wizyt, nie brakowało i to niezależnie od repertuaru a ten proszę mi wierzyć daleki był od asekuranckiego plumkanka.
14. Timo Engström, też wie co dobre, więc i w tym roku do swoich lampowych zabawek (LARS Mk3, MONICA line-stage, M-Phono, ERIC ENCORE) pozwolił sobie dokooptować wydawać by się mogło niekoniecznie szklanym bańkom dedykowane Marteny Mingus Orchestra.
15. Skoro zahaczyliśmy o Skandynawię, to czas na obowiązkowy przystanek – w duńskim Herning, gdzie swoje siedziby mają Alluxity i Vitus Audio, czyli do niedawna przejawy radosnej twórczości juniora i seniora rodu Vitusów a od kilku dni już dowodzone jedynie przez młode pokolenie. Wracając do Alluxity, to podobnie jak podczas minionych wystaw, również i w tym roku nie eksperymentował i postawił na sprawdzony zestaw Pre Two (Streamer/ DAC/Preamp) + stereofoniczna końcówka mocy Power One z kolumnami Joseph Audio Pearl Graphène okablowany Purist Audio Design Neptune. W rezultacie brzmienie było nad wyraz relaksujące i pozbawione jakichkolwiek oznak nerwowości, choć nie sposób było odmówić mu dynamiki, czy rozdzielczości.
16. Jeśli zaś chodzi o propozycję dla nieco poważniejszych graczy, to w sąsiadującym z Alluxity pomieszczeniu Vitus Audio w roli źródła wymiennie z Alluxity Media 1 streamer z 4TB HDD, pracował SCD-025, przetwornik cyfrowo-analogowy RD-101, oraz polski gramofon gramofon J.Sikora Reference z phonostagem Vitus SP-103, przedwzmacniaczem liniowym SL-103, monobloki SM011 napędzającymi sporych rozmiarów wysokoskuteczne (101 dB/W/m) podłogówki Aidoni dość mało znanej berlińskiej manufaktury SoundSpace Systems.
17. W bułgarskim Thraxie niespodzianek nie było. Dodatkowo Rumen Artarski nie tylko zaprojektował i skonfigurował cały system, co zapobiegliwie przygotował na potrzeby zainteresowanych dokładne diagramy co z czym i jak jest spięte zarówno w formie papierowej, jak i elektronicznej. Może to i pozornie błahy drobiazg, jednak proszę mi wierzyć na słowo – mając do brzydko mówiąc oblecenia kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset, pomieszczeń w dość ograniczonym czasie zamiast zastanawiać się co widzimy i co gra można skupić się na walorach sonicznych i rozmowie z konstruktorem a nie notować / zapamiętywać (co młodszym jednostkom czasem się ta sztuka udaje) dane konfigi. A tu wszystko mamy czarno na białym i w każdej chwilo możemy po ową ściągę sięgnąć. Dlatego też nie marnując atramentu pozwolę sobie stosowną rozpiskę zamieścić w oryginale.
Wspomnę tylko, że goszczące u nas jakiś czas temu Lyry, czyli widoczne na poniższych zdjęciach monitory zostały w tzw. międzyczasie dość poważnie zmodyfikowane. Zmiany objęły zarówno zwrotnice, jak i same przetworniki, w tym magnezowo-grafenowe mid-woofery a w Monachium potężne, aktywne Basusy zastąpiono smukłymi i już pasywnymi Hadesami uzbrojonymi w 10”, aluminiowe basowce.
Od siebie jedynie dodam, że całość została okablowana przewodami zupełnie u nas nieznanej marki Hemingway i tu od razu lepiej nie sugerować się pastelowa i wesołą kolorystyką, bo wystarczy zerknąć do cennika, by przekonać się, że to propozycja dla poważnych graczy. Jak poważnych, to już sami nabywcy decydują a co do ich wpływu na brzmienie, to śmiało mogę stwierdzić, że nic a nic nie ujęły firmowemu brzmieniu Thraxa, co wydaje się, przynajmniej dla mnie, wystarczającym powodem do tego, by się nimi w trybie pilnym zainteresować.
18. Nader liczna ekipa kojarzonego do tej pory z aluminium YG Acoustics postanowiła dość odważnie poszerzyć swoje dotychczasowe portfolio o nieco bardziej „organiczny” budulec swoich kolumn i na High Endzie zaprezentowała nie tylko fornirowane, lecz i wykonany z MDF-u model Summit, który z elektroniką Burmestera wypadł na tyle intrygująco, że w trybie natychmiastowym zaczynamy wiercić dziurę w brzuchu rodzimemu dystrybutorowi w celu pozyskania ich na redakcyjne testy.
19. U Dr.Rolanda Gaudera po raz kolejny można było się przekonać, że suche dane techniczne dla końcowego odbiorcy są równie przydatne jak japonki (tzn. takie klapki) w drodze na Rysy w połowie stycznia. Dowód? Proszę bardzo – wystarczyło przyjść posłuchać, co z Darcami 80 robi pozornie zupełnie do nich niedopasowany 100W (przy 4Ω) lampowy Westend Audio Systems Monaco. Może nie były to iście koncertowe poziomy głośności, lecz proszę tylko zerknąć na wskaźnik głośności, by przekonać się, że została wystawcy jeszcze niemalże połowa skali.
20. Jest Soulution, jest i Magico. W dodatku w postaci parki M6-ek. Niby lekkie déjà vu z 2019-ego, kiedy to również grały ww. „maluchy”, jednak z nowości pojawił się przedwzmacniacz 725.
21. Za to w firmowej sali nieco skromniej, czyli prawie „dla normalnych ludzi” – A5-ki w towarzystwie elektroniki Pilium. Jeśli ktoś po odsłuchu ww. systemu dalej by twierdził, że aluminiowe kolumny grają sucho i technicznie, to czym prędzej powinien znaleźć inne hobby i nie zawracać sobie głowy audio, bo tylko straci czas, nerwy i pewnie jeszcze jakieś środki, które z powodzeniem mógłby przeznaczyć np. na kulki proteinowe na karpie. Serio, serio.
22. Sporo nowości pojawiło się w Transrotorze – m.in. ramię TRA 9 S i gramofony Strato Bianco/Nero, Massimo Nero, Max Nero.
23. Skoro o gramofonach mowa, to w naszej relacji nie mogło zabraknąć Kronosa i to w wypasionej wersji Discovery, który pracował w roli źródła w systemie Göbel High End, gdzie za oko i ucho łapały kolumny Divin Marquis z dwoma potężnymi subami.
24. Wątek gramofonowo – subwooferowy wdzięcznie podtrzymuje Wilson Benesch, który oprócz Monstrualnego GMT i dwuipółdrożnych podłogowych kolumn Omnium na pierwszym planie postawił Torusa a nad całością kontrolę sprawowała elektronika Audioneta, czyli goszczący u nas w 2019 r. tercet STERN & HEISENBERG i debiutujący phonostage Bohr. Wbrew pozorom w tym szaleństwie musiała być jakaś głębsza myśl, gdyż całość grała naprawdę dobrze.
25. Kaiser Acoustics i ich kolumnowa marka Kawero zdążyło nas przyzwyczaić do zestawów bazujących głównie na wzmacniaczach lampowych i to tych ze strefy sennych marzeń w stylu Kondo Kagura, jak np. w 2018 r.. Tymczasem podczas tegorocznej wystawy potężne (180 cm wysokości i 235 kg/szt.) czterodrożne Kawero!® Grande dały się uwieść hybrydowym A-klasowym Ypsilonom SET 100 Ultimate o mocy 120W. W składzie prezentowanego systemu znalazły się równie dwa znakomite źródła – gramofon TechDAS Air Force One Premium z ramieniem Graham Engineering Elite współpracujący z resztą toru poprzez step up MC-10L SE i phonostage’a Ypsilon VPS-100 SE, oraz Ypsilon CDT-100 CD & Ypsilon DAC 1000 SE a za kontrolę całości odpowiadał preamp PST-100 MKII SE.
26. Choć na niezobowiązujące spacery openspejsowymi alejkami w tym roku czasu praktycznie nie miałem, to profilaktycznie zajrzałem do Nicka Korakakisa z Signal Projects, który wreszcie pojawił się ze swoimi najnowszymi przewodami, czyli linią UltraViolet. Jak to jednak w życiu bywa ledwo zaczęliśmy nadrabiać zaległości w branżowych ploteczkach a już dopadli go Andrzej i Patryk z Audio Anatomy, by przy pomocy zasilającego Avatona próbować uwieść go niczym Salma Hayek tańcem wężem podpitą publikę w „From Dusk Till Dawn”.
27. Nie chcąc psuć im zabawy podreptałem dalej, by rzucić uchem jak ww. liny okrętowe sprawdzają się w praktyce. Zamiast jednak kontynuować podprogowy product placement oferty krakowskiego dystrybutora wstąpiłem do sali ze zdecydowanie bardziej egzotycznym zestawem, gdzie trudne do zignorowania kolumny Tune Audio Epitome wespół z lampowym wzmocnieniem Trafomatica (integra Rhapsody/ monobloki Glenn) i źródłami Rockny mówiąc wprost nie brały jeńców. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że niejako narzucona przez tubowe kolumny estetyka nie dla wszystkich jest pierwszym wyborem, jednak od czasu do czasu warto sobie zafundować taki odświeżający seans dynamiki i rozdzielczości.
28. Skoro o tubach mowa, to zgodnie z tradycją nie mogłem pominąć systemu Cessaro, w którym zaprezentowano futurystyczny A-klasowy wzmacniacz Single Ended OTL-OCL (Output Transformer Less & Output Capacitor Less) ALIENO 250 o mocy … 250W/kanał (przy 3Ω). I to wszystko z dwóch 300B! W każdym kanale pracuje zatem po jednej ECC82 w sekcji wejściowej i w roli drajwera, KT150 w roli stabilizatora i właśnie 300B na wyjściu. Efekt? Na pewno wart zapamiętania.
29. Gryphon – o ile jeszcze w 2019 r. każdorazowa wizyta w sali zajmowanej przez Duńczyków dawała cień szansy, że jednak coś w końcu tam zagra, co niestety nie było nam dane, to w tym roku już nawet owego cienia nie było. Ekspozycja obejmująca najnowsze Apexy (stereofoniczną końcówkę mocy i przedwzmacniacz Commander) i futurystyczny CD/DAC Ethos „Black Edition” z góry została zaplanowana jako wybitnie statyczna a na otarcie łez tuż przy wejściu ustawiono na obrotowej podstawie prototypową sztukę najnowszej kolumny – EOS 2 w intrygującej czerwieni. W podobnej kolorystyce utrzymano mające trafić na sklepowe półki w okolicach wakacji okablowanie ROSSO.
30. Gryphonów (w tym integry Diablo 300) można było zgodnie z tradycją posłuchać na stanowisku … Audiovectora, który prezentował zgrabne i dość rozsądnie (jak na dzisiejsze realia) wycenione na 5 700€ podłogówki QR7. Wysoka skuteczność (90.5 dB/W/m) przy 6Ω impedancji wydają się być całkiem przyjazne nawet dla słabszych wzmacniaczy, choć warto brać pod uwagę iż pyszniący się na froncie każdej z kolumn zestaw dwóch 8” basowców, 6” średniaka i obowiązkowej „harmonijki” AMT swoją porcję prądu dostać musi. Jednak z 300-ką akurat o to nie trzeba było się martwić, co skrupulatnie wykorzystywał Mads Klifoth serwując odwiedzającym nader energetyczną mieszankę muzyczną obejmującą zarówno ciężkie metalowe łojenie, jak i elektronikę z okolic techno.
31. A w Esotericu było bardzo nietypowo, gdyż dla upamiętnienia 35-lecia marki Japończycy zaprezentowali swój pierwszy w historii … gramofon „Grandioso T1” z opatentowanym systemem napędu bezdotykowego, „ESOTERIC MagneDrive System” (patent nr 6501130) należący do flagowej linii Grandioso. Uwagę zwracały również włoskie kolumny Zingali Client Evo 3.15.
32. Kolejny przykład, że jednak warto było zaglądać do „kartonowych” budek porozrzucanych na parterze – stanowisko SoulNote, gdzie do topowego przedwzmacniacza P-3 dołączyły wreszcie debiutujące w Monachium monobloki M-3. Towarzyszących ich kolumn – Fink Team Borg, raczej przedstawiać nie trzeba, o ile tylko ktoś miał okazję posłuchać ich np. w trakcie ostatniego Audio Video Show w 2019 r .
33. Jedno z największych pozytywnych zaskoczeń tegorocznej wystawy – system Western Electric oparty na firmowym wzmacniaczu i prototypowych kolumnach 777 z debiutującym w MOC-u najnowszym średniotonowcem 777 rAMT. Górę pasma obsługuje w nich również firmowy i nie mniej intrygujący przetwornik, czyli AirBlade a za dół pasma odpowiedzialna jest para 10” wooferów. Brzmienie jakie oferował ww system było wyborne – niezwykle swobodne, świetnie poukładane i spójne. Niezależnie od repertuaru nie męczyło a jakby tego było mało 777-ki oferowały zaskakująco szeroki sweet-spot, więc nie było najmniejszych problemów z ich odsłuchem siedząc niekoniecznie bezpośrednio pomiędzy nimi.
34. Skoro o słuchawkach w ramach tegorocznej relacji jeszcze nie wspominałem, to w ramach rekompensaty pozwolę sobie zwrócić Państwa uwagę na naszych dobrych znajomych, czyli japońskiego specjalistę od takowych – bezpośrednich dostarczycieli decybeli do naszych błon bębenkowych – Final. To właśnie dzięki zaproszeniu przez rodzimego dystrybutora ww. marki, stołeczny Fonnex (widoczny na ostatnim zdjęciu kipiący energią Nobumasa Mori) mogliśmy wziąć udział w konferencji prasowej podczas której zostały nam przedstawione najnowsze konstrukcje – obecne na rynku od jesieni 2021 bezprzewodowe dokanałówki ZE3000, planowane tegoroczną na jesień, dedykowane wymagającym odbiorcom ZE8000 i już pełnowymiarowy, mający właśnie w Monachium swoją premierę wokółuszny model D8000 Pro. Do licznie zebranych przedstawicieli prasy kilka słów skierował (w formie filmu) sam CEO Mitsuru Hosoo a następnie bardziej złożone zagadnienia techniczne przybliżyli obecni w Monachium przedstawiciele kierownictwa, w tym Satoshi Yamamoto.
35. Czym byłoby życie audiofila bez dedykowanych jego zabawkom akcesoriów? Na czym stawialibyśmy swoje drogocenne zabawki? Przecież nie na szafce ze szwedzkiego sklepu meblowego, gdzie większość odwiedzających przyjeżdża na klopsiki. Dlatego też z nieukrywaną przyjemnością zerknąłem na najnowsze modele platform i stolików słowackiej manufaktury NEO, których jakość wykonania i wpływ na brzmienie ustawianej na nich elektroniki jasno pokazuje, czym tak naprawdę jest meblowy High-End.
36. Jak już zdążyliśmy w ramach przedwystawowych zapowiedzi napomknąć w Monachium nie mogło zabraknąć i całe szczęście nie zabrakło naszych rodzimych wystawców. Wśród nich pojawili się również debiutanci, wśród których oprócz zrzeszonych pod auspicjami Nautilusa Base Audio, Audio Reveal i Graphite Audio pojawili się również Audiomica Laboratory, David Laboga Custom Audio, czy Fulianty Audio.
37. A to kolejne wielce intrygujące odkrycie, czyli wszelakiej maści stoliki i podstawki antywibracyjne, tak pod elektronikę, jak i przewody koreańskiego HIFISTAY. Wyglądają nad wyraz solidnie, w bezpośrednim kontakcie organoleptycznym tylko zyskują a jaki maja wpływ na brzmienie trzeba będzie przekonać się osobiście. Na razie wpisuję na listę „do posłuchania”.
38. Firmowy system Aries Cerat a w nim dość kontrowersyjne w swej formie tubowe kolumny Aurora. Sześcienne korpusy są bowiem otwarte z tyłu i oprócz widocznej na froncie tuby mogą pochwalić się jeszcze baterią czterech 12” basowców (każdy). Dźwięk? Najdelikatniej rzecz ujmując równie porażający, co przerażający. Nie wykluczam jednak, że znajdą się amatorzy nie tylko takiej a nie innej formy plastycznej, jak i nad wyraz ofensywnej maniery brzmieniowej.
I to by było na tyle z mojej strony. Proszę jednak zbytnio nie oddalać się od „radioodbiorników”, gdyż lada moment swoimi wrażeniami podzieli się z Państwem Jacek.
Marcin Olszewski
Opinia 1
Kontynuując temat walki z wibracjami w stricte audiofilskim ujęciu po wielce intrygujących i niezaprzeczalnie skutecznych stopach antywibracyjnych Delta & Delta Extreme przyszła pora na kolejne propozycje z portfolio japońskiej marki WELLFLOAT. Jednak tym razem, nieco ułatwiając sprawę docelowym odbiorcom i jednocześnie dbając o stabilność … emocjonalną wszystkich dotkniętych nerwicą natręctw, znaną w naszych kręgach jako Audiophilia Nervosa, zamiast kilku różnych opcji ustawień – z podfrezowaniem pod kolce, bez podfrezowania, różną wysokością walców i zastępowaniem, bądź nie firmowych nóżek, ekipa G-CLEF Acoustic (właściciela marki WELLFLOAT) za pośrednictwem rodzimego dystrybutora – katowickiego RCM-u dostarczyła nam do zabawy dwie platformy antywibracyjne – 3545 & 4548SF, których aplikacja ogranicza się do wyjęcia z kartonu i podłożenia pod mający zostać odizolowanym komponent audio. Ot klasyczne plug&play z którym nawet osobnik zupełnie nieobeznany z tematem powinien dać sobie radę. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo, czy lepiej, rozsądniej, bądź może jedynie łatwiej, nie kombinować i nomen omen postawić na pojedyncze akcesorium odsprzęgajace zamiast bawić się w poszukiwanie optymalnych punktów podparcia dla drogocennych urządzeń nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić Was na kilka naszych wybitnie subiektywnych refleksji o tytułowym duecie.
Jak już zdążyliśmy podczas sesji unboxingowej zaprezentować obie platformy dostarczane są w zunifikowanych kartonowych pudełkach, zabezpieczone płatami styropianu i otulone miękką pianką. Zero ekstrawagancji i zbędnej ornamentyki, która i tak po wyłuskaniu zawartości wyląduje w najlepszym wypadku w szafie a w najgorszym na śmietniku, więc inwestycja w tego typu atrakcje najdelikatniej rzecz ujmując oznaczałaby niefrasobliwość wytwórcy. Dlatego też zamiast marnować czas na opiewanie misternie rzeźbionych, wyściełanych atłasem puzderek możemy od razu przejść do meritum, czyli tytułowych platform. I tu od razu drobna uwaga, gdyż o ile nomenklaturowo pierwsza z platform, przynajmniej bazując na informacjach zawartych na stosownej naklejce, nosi oznaczenie 3545, co wskazywałoby na przynależność do Serii L, to już przy wypakowywaniu widać było, że trafiła do nas jej ekskluzywna odsłona oparta na założeniach Serii B, a w tym samym nastąpiło zastąpienie lakierowanego MDF-u zdecydowanie bardziej szlachetną sklejką z Czarnej Brzozy Fińskiej. To właśnie z niej wykonano obie odsprzęgnięte od siebie układem autorskich naciągów i pracujące na zasadzie wahadła platformy. Przy wykorzystującym identyczne rozwiązanie modelu 4548SF już żadnych kontrowersji nie ma. Górną platformę wykonano z lakierowanego na satynową czerń MDF-u, natomiast dolną ze stalowej płyty. Warto również wspomnieć, iż producent udźwig obu platform ustalił na poziomie 300 kg, co śmiało pozwala rozważać ich aplikację nawet pod potężnymi końcówkami mocy.
Podobnie jak w przypadku poprzednio przez nas recenzowanych trójkątnych stóp Delta i Delta Extreme również i nasze dzisiejsze bohaterki wykazują nader obszerny zbiór cech wspólnych, choć nie da się ukryć, że pod względem ich intensywności już się różnią. Zacznijmy jednak od podobieństw, czyli od swoistego zagęszczania przekazu bez naruszania jego rozdzielczości, czy też zabawy równowagą tonalną. Chodzi bowiem o to, że tkanka wypełniająca kontury staje się bardziej rzeczywista, soczysta i tętniąca życiem. Przykładowo balansujący pomiędzy art- a pop- rockiem „Only Passing Through” Pattern-Seeking Animals po podłożeniu zarówno pod wzmocnienie, w tej roli korzystałem wymiennie ze swojej dyżurnej końcówki Bryston 4B³ i A-klasowej integry Luxman L-595ASE, jak i lampowy odtwarzacz/DAC/preamp Ayon CD-35 dostało przyjemnego wypełnienia na średnicy i czegoś na kształt przyciemnienia prezentacji. Z premedytacją użyłem zwrotu „czegoś na kształt, gdyż zazwyczaj przyciemnienie oznacza automatyczną utratę detali a tym samym spadek rozdzielczości i czytelności. Tymczasem z WELLFLOAT-ami zauważalny był ich … wzrost i poprawa. Dziwne? Niekoniecznie. Po prostu niby pomijalnie i niezauważalnie zaszumione tło zostało wreszcie definitywnie zaczernione, wszelakiej maści pasożytnicze artefakty poszły tam, gdzie odesłany został pewien russkij wojennyj korabl, więc tak kontury, jak i definicje wszelakich dźwięków pozbawione owej patyny mogły zalśnić pełnią swoich możliwości. Wspominam o tym nie bez przyczyny, gdyż właśnie na „Only Passing Through” wieloplanowość, oddech i swoboda są kluczowe. Bez nich i bez rozdzielczości całość wypada płasko i nieprzekonująco, a de facto taka nie jest. Jednak zarówno misternie utkane orkiestracje, partie chóralne i zabawy z przechodzeniem dźwięków pomiędzy ścieżkami dzieją się na dalszych planach, więc jeśli nasz system nie jest w stanie dostarczyć nam pełnego wolumenu informacji, co tam się dzieje, to cała zabawa w audio przypominać będzie jedynie ślizganie się po powierzchni mętnej sadzawki zamiast nurkowania w kryształowo czystych wodach Morza Czerwonego u wybrzeży Marsa Alam.
Z kolei debiutancki krążek „3rd Secret” pozornie mało znanej formacji 3rd Secret to już zupełnie inna bajka. Jaka? O tym już dosłownie za chwilę, gdyż zanim skreślę kilka słów o dźwięku, to pozwolę sobie tylko nieśmiało wspomnieć, iż jej, znaczy się owej formacji, trzon stanowią dość rozpoznawalni w muzycznym środowisku jegomoście. Otóż gitarę dzierży tu niejaki Kim Thayil z Soundgarden, za bas złapał Krist Novoselic z Nirvany, a za perkusją zasiadł Matt Cameron z Pearl Jam, których na wokalu wspierają Jillian Raye i Jennifer Johnson a skład uzupełnia jeszcze jeden gitarzysta – Bubba Dupree. A co do zawartej na ww. krążku muzyce, to jest to bardzo przyjemna, choć na swój sposób garażowo-surowa, w końcu grunge’owy rodowód ojców założycieli zobowiązuje, lekkostrawna mieszanka folku i indie-rocka właśnie z „komercyjnym” – mocno uładzonym grungem. Pomimo dość prostych środków artystycznego wyrazu i wspomnianej surowości WELLFLOAT-y były w stanie wycisnąć z reprodukowanego materiału zaskakująco dużo blasku i słodyczy, co znacząco uatrakcyjniło kobiece partie wokalne nadając im zmysłowości i ciepła z jednoczesnym zachowaniem blasku i otwartości górnych rejestrów.
Jednak prawdziwe „cuda” zaczęły się, gdy na playliście wylądował album „Albéniz: Iberia” Nelsona Goernera, gdzie mamy tylko i wyłącznie … fortepian. W dodatku fortepian nagrany ciemno i gęsto a ponadto na tyle cicho, w porównaniu z mainstreamowymi pozycjami list przebojów, że przy standardowych poziomach głośności niejako z automatu godzimy się na utratę znacznej części informacji. Warto zatem nieco przekręcić gałkę Volume w prawo i dać szansę nie tylko Nelsonowi, lecz i japońskim platformom, które z pozornej ciszy i mroku jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki były w stanie wyłuskać zaskakująco bogatą paletę niuansów i wybrzmień. Tak, tak – właśnie wybrzmień. Okazało się bowiem, że o ile wszelakiej maści platformy antywibracyjne z reguły nieco skracają pogłos, którego ostatnie dźwięki są wygumkowywane wraz z pasożytniczymi zaszumieniami, o tyle WELLFLOAT za pośrednictwem swoich platform również czyści owe „śmieci”, lecz robi to całkowicie bezstratnie, za co należą mu się nie tylko gromkie brawa, co wręcz owacja po powstaniu z miejsc. Czyżby zachodziła w tym przypadku jakaś transcendentalna reakcja pomiędzy reprodukowanym instrumentem a stanowiącą element naciągu w obu platformach fortepianową struną? Nie mnie w tym momencie cokolwiek sugerować, jednak nie ulega wątpliwości, że realizm prezentacji śmiało zasługiwał na miano wyjątkowego.
Jeśli zaś chodzi o wspominane różnice pomiędzy „sklejkową” a MDF-owo/stalową wersją, to dotyczą one właśnie intensywności oddziaływania na ustawione na nich urządzenia. Sklejkowa 3545 oferuje brzmienie głębsze, dojrzalsze i bardziej wyrafinowane, na tle którego 4548SF wypada nieco bardziej rześko, z większą spontanicznością stawiając na otwartość. Nie oznacza to bynajmniej, że „gra” przez to chudziej, lecz jedynie fakt łatwiejszego dotarcia z jej pomocą do „firmowego” brzmienia japońskich platform. Z nią w torze owe odkrywanie ukrytych do tej pory niuansów jest po prostu łatwiejsze, bo słuchacz jest na nie praktycznie za rękę naprowadzany. Z kolei wersja Black Finnish Birch to oczywisty ukłon w kierunku doświadczonych i zarazem posiadających najwyższej klasy systemy odbiorców, którzy niekoniecznie potrzebują „wspomagania” w odkrywaniu owych nieco schowanych w cieniu i pod kołderką kurzu detali. Oni bowiem o ich istnieniu doskonale wiedzą a aplikacja 3545 ma jedynie służyć nie tyle wyraźniejszemu ich zaakcentowaniu, co jedynie delikatnemu doświetleniu z jednoczesnym zdjęciem wspominanej patyny.
Reasumując, obie tytułowe platformy WELLFLOAT swe działania koncentrują dokładnie na tym samym obszarze, co Delta & Delta Extreme, lecz po pierwsze śmiał możemy uznać, iż ich aplikacja jest o wiele mniej problematyczna, po drugie skala poprawy idzie o krok, a w przypadku wersji Black Finnish Birch nawet o dwa dalej. Jeśli zatem szukacie Państwo naturalności, spokoju – w znaczeniu braku nerwowości a nie podaniu środków zwiotczających i wyrafinowania w Waszych systemach warto japońskimi platformami się zainteresować i we własnych czterech kątach zweryfikować, czy przypadkiem ich aplikacja pod którymś z posiadanych przez Was urządzeń nie spowoduje uwolnienia kolejnych pokładów informacji i emocji zapisanych w materiale źródłowym a do tej pory ukrytych za woalką utraty rozdzielczości.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Luxman L-595ASE
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Chyba każdy z nas w swej zabawie w eksplorację jakościowych możliwości posiadanego zestawu audio nie raz spotkał się z faktem, że dosłownie każda najdrobniejsza zmiana konfiguracji zastosowanego systemu antywibracyjnego ma swoje reperkusje w postaci zmian jego finalnego brzmienia. Najprostszym przykładem jest użycie nawet kilkumilimetrowych podkładek pod firmowe stopki posiadanej elektroniki – kółko lub kostkę z gumy, twardej pianki, drewna lub metalu bez większych kosztów każdy może zrobić sam, żeby dotychczas znany od podszewki dźwięk zaczął ewaluować. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że efekt dryfuje w stronę specyfiki radzenia sobie danego absorbera z pasożytniczymi wibracjami. Niestety często efekt działania monolitycznych akcesoriów jest zbyt inwazyjny, dlatego też chyba nie dziwi nikogo próba łączenia przez producentów tego typu akcesoriów w mniej lub bardziej skomplikowane konglomeraty. W efekcie tego mamy do dyspozycji różnego rodzaju „kanapki”, tudzież miękko, sztywno lub płynnie odseparowane od siebie czasem podobnie, a czasem całkowicie inaczej radzące sobie z wibracjami półprodukty. I nie ma znaczenia, czy rozprawiamy o pojedynczych stopach, czy całych platformach antywibracyjnych, czego idealnym przykładem jest po raz drugi pojawiająca się dzisiaj na naszych łamach japońska marka Wellfloat. Marka, która dzięki katowickiemu dystrybutorowi RCM po ciekawie wypadających sonicznie stopach Delta i Delta Extreme, tym razem zaproponowała do oceny dwie korzystające z różnych materiałów platformy antywibracyjne Wellfloat 3545 & 4548SF.
Jeśli chodzi o kwestię zastosowanych materiałów i ogólnej budowy naszych bohaterek, temat pozornie nie opiera się o jakieś kosmiczne technologie. Jednak ostrzegam, iż słowem kluczem jest fraza „pozornie”, gdyż gdy same platformy nośne i ich podstawy wydają się być – choć zapewniam, że nie są, bo każdy rodzaj drewna lub materiału drewnopochodnego ma inne właściwości antyrezonansowe – banalnym budulcem, to już system ich separacji na bazie podwieszania za pomocą układu stalowych linek przy zachowaniu minimalnej wysokości, jest wynikiem wielu lat doświadczeń. Naturalnie w tym przypadku mamy do czynienia z powieleniem znakomitego rozwiązania z niedawno ocenianych stopek. Po co zatem dublować pomysły? Z bardzo istotnego powodu. Chodzi mianowicie o fakt innego wyniku walki ze szkodliwymi wibracjami podczas stosowania podstawek pod każdą z nóżek elektroniki i przy zastosowaniu jednego blatu dla czterech nóżek na raz. A to dopiero połowa możliwości kreowania ostatecznego wyniku, gdyż jak wspominałem we wstępniaku, w tym przypadku Japończycy postanowili połączyć dwa konfiguracyjne pomysły. Jeden na bazie sklejki z fińskiej Czarnej Brzozy – model 3545 – wykorzystujący ten sam materiał jako podstawa i platforma nośna. Zaś drugi – model 4548SF – posiłkujący się stalową płytą jako stabilizacja układu na półce i lakierowany MDF będący miejscem usadowienia komponentów audio. Przyznacie, że z uwagi na zastosowanie innych materiałów, a co za tym idzie inną odpowiedź rezonansową na zastane warunki pracy obydwa pomysły są ciekawe. Czy mają sens? A jeśli tak, co ich aplikacja finalnie oznacza? Po odpowiedź na zadane pytania zainteresowanych zapraszam do kilku poniższych strof opisujących wynik z wykorzystaniem dostojnego, bo flagowego transportu CD Accuphase DP-1000.
Próbując przelać na klawiaturę zaobserwowane zmiany brzmienia systemu po wykorzystaniu każdej z tytułowych platform choćby pokrótce muszę coś uzmysłowić. Chodzi o ważny dla uzyskanych wyników związek przyczynowo-skutkowy całego przedsięwzięcia, czyli bardzo dużej determinacji sposobu wygasania wibracji w zależności od materiału z jakiego zostały wykonane. Pierwsza, bazująca na będącej stosunkowo miękkim materiałem sklejce jako podstawa dla zawieszonej na linkach podobnej, jedynie grubszej platformy nośnej dla sprzętu audio, z wiadomych przyczyn powinna kierować brzmienie systemu w stronę większego wypełnienia, plastyki i czasem lekkiego, zazwyczaj przyjemnego w odbiorze przyciemnienia prezentacji. Drewno jest miękkie i nie ma siły, w stosunku do twardego podłoża – melomani bardzo często jako półkę dla sprzętu wykorzystują szkło lub granit – przekaz musi podryfować w tę stronę. Oczywiście inną kwestią jest, jak głęboko się w tym posunie, co zazwyczaj bywa pochodną jego twardości i skomplikowania konstrukcji – czasem mamy do czynienia z kilkoma sklejonymi warstwami różnej twardości tego budulca. Niestety takie monolity w wielu przypadkach mają swoje za uszami, gdyż potrafią nieco „spłaszczyć” przekaz. Owszem, będzie bardziej nasycony i gładki, jednak straci na oddaniu odpowiedniej energii. Dlatego też bazując na tej wiedzy marka Wellfloat w przypadku modelu 3545 dwie płaszczyzny ze sklejki odseparowała systemem stalowych linek. To sprawiło, że nadal mamy do czynienia z miękkim materiałem nośnym, jednak z jednej strony sztywny, a z drugiej mimo wszystko oferujący pewną miękkość zawieszenia stalowy drut powoduje, że muzyka nie traci witalności i tak ważnego dla pokazania radości jej wybrzmiewania, esencjonalnego pulsu. Tak, staje się cięższa, cieplejsza, jednak bez oznak zażycia Pavulonu. Niektórzy określają takie zjawisko jako unikniecie nudnej głuchości lub utemperowania namacalności przekazu. Bredzę? Bynajmniej, gdyż po zastosowaniu drewnianych akcesoriów innych producentów w swoim zestawie w momencie zwyczajowych obserwacji dociążenia, a przez wyssania pulsującej energii z muzyki, w przypadku japońskiej platformy jedyne na co zwróciłem moją uwagę, było zwiększenie wagi i esencjonalności dźwięku, bez utraty artykułowanego jako bardzo istotny w odbiorze muzyki pulsu. Nie wiem, jak im to wyszło, jednak efekt określiłbym jako zaskakująco ciekawy i zapewniam dla wielu posiadaczy nadpobudliwych zestawów wręcz niezbędny.
Nieco inaczej, acz dość blisko brzmieniowo, sprawy miały się w przypadku drugiej platformy. Zauważcie. Mamy do czynienia ze stalą w służbie stabilizacji konstrukcji na podłożu i zawieszoną na podobnej stalowej lince płaszczyzną wykonaną z lakierowanego MDF-u. Obydwa materiały twardsze – stal dramatycznie, a MDF znacznie mniej. Co to dało? Nic nadzwyczajnego, tylko wynik oparty na fizyce. W tym przypadku przekaz również zmienił swoją trajektorię w stronę zwiększenia wagi i plastyki z identyczną dbałością o oferowany puls i energię, jednak na tle poprzedniego rozwiązania okazał się być orędownikiem lepszej krawędzi dźwięku. Ta z automatu pozwalała znacznie czytelniej rysować źródła pozorne na oferującej jakby czarniejsze tło, a przez to czytelniejszej wirtualnej scenie. To było na tyle mało inwazyjne w kwestię rozmachu prezentacji mojego systemu, że ku mojemu zdziwieniu przez moment przeszła mi myśl – zapewniam, że to jest rzadkość, czy nie zaaplikować sobie tej zabawki pod posiadany streamer. Muzyka tętniła z tą samą radością, z tą tylko różnicą, że była kolokwialnie mówiąc jakby bardziej „tłusta”. Bez dwóch zdań nabrała masy i krągłości, jednak bez większych szkód w kwestii skoczności i rytmiki. Jak to możliwe? Już wspominałem. Producent w podobny sposób zawiesił produkty całkowicie inaczej tłumiące rezonanse, co w połączeniu z firmowym radzeniem sobie danej elektroniki z wibracjami dało nieco inny niż poprzednio, jednak tym razem wręcz zjawiskowy efekt.
Jak widać na załączonym obrazku, podczas opisu swoich wrażeń z sesji testowych z racji decyzji nie wdawania się w kwieciste opisy, tylko wyłożenia tak zwanej kawy na ławę, nie posiłkowałem się żadnymi przykładami płytowymi. W moim odczuciu przy tak oczywistym wpływie platform na dźwięk są całkowicie zbędne. Jednak mimo to, wieńcząc powyższy opis dwóch występów winny jestem Wam podania grup docelowych każdego z opiniowanych produktów. Czy to zabawki dla każdego? A może dla wąskiego grona melomanów? Przecież za każdym razem miałem do czynienia z nasyceniem przekazu, co wielu posiadaczom gęstych zestawów zwyczajnie może wyjść bokiem. I tutaj pewnie wszystkich zaskoczę. Otóż tytułowe platformy mogą nie wpasować się jedynie w układanki z wyraźnymi objawami nadwagi. Tego nie da się uleczyć nawet zwiększeniem energii i pulsu dźwięku. Jednak bazując na swoim pozytywnym zaskoczeniu z pełną świadomością czynu twierdzę, iż posiadacze już dobrze wagowo, a tym bardziej zbyt lekko skonfigurowanych systemów choćby dla własnego spokoju powinni spróbować oferty z kraju kwitnącej wiśni. Być może platforma ze sklejki (3545) okaże się zbyt zachowawcza, jednak już mariaż stali i MDF-u (4548SF) ma szansę pokazać, gdzie w danym środowisku sprzętowy da się jeszcze coś ciekawego wycisnąć. Wiem, bo nawet mnie, na co dzień posiadacza nasyconego i pełnego kontrolowanej krągłości systemu bardzo pozytywnie zaskoczyła.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– transport CD Accuphase DP-1000
Dystrybucja: RCM
Producent: WELLFLOAT
Ceny
WELLFLOAT 3545: 890 €; 1 200€ wersja Black Finnish Birch (sklejka z Czarnej Brzozy Fińskiej)
WELLFLOAT 4548SF: 980 €
Dane techniczne
WELLFLOAT 3545
Wymiary (S x G x W): 450 x 350 x 55 (31 wersja S) mm
Udźwig: 0-300kg
WELLFLOAT 4548SF
Wymiary (S x G x W): 480 x 450 x 31(mm)
Udźwig: 0-300kg
Prawdę powiedziawszy po dzisiejszej dostawie już nie musimy się nigdzie wybierać, bądź zbliżający się wielkimi krokami (to już za tydzień!!!) monachijski High End potraktować wyłącznie towarzysko. Panie i Panowie, oto Gryphon Audio Apex Stereo, czyli smok nad smokami i wzmacniacz nad wzmacniaczami w całej swojej mrocznej (malowanie Nordic Noir zobowiązuje) okazałości.
cdn. …
Najnowsze komentarze