HiFi Rose – południowokoreański producent sprzętu audio, którego polskim dystrybutorem jest Audio Klan – wprowadza na rynek nowy odtwarzacz sieciowy. Rose RS151 – bo o nim mowa – to następca cenionego modelu RS150B. W porównaniu do poprzednika oferuje nie tylko wyższą wydajność, ale też jeszcze bliższe ideału brzmienie, co uzyskano m.in. dzięki autorskim technologiom marki HiFi Rose.
RS151 wyposażono we flagowy przetwornik cyfrowo-analogowy ESS Technology Sabre ES9039PRO, który współpracuje z wysokoprecyzyjnym zegarem Femto. Takie połączenie pozwoliło uzyskać imponującą liniowość przetwarzania sygnału, a także zminimalizować jitter. Na uwagę zasługuje też nowy, ośmiordzeniowy procesor, który zapewnia znaczny wzrost wydajności przetwarzania i doskonale integruje się z dużym ekranem dotykowym, pozwalając wyświetlać treści w płynny, przejrzysty sposób. To wszystko sprawia, że Rose RS151B wyznacza nowy standard wśród odtwarzaczy sieciowych.
Zaawansowana konstrukcja, ultraniskie zniekształcenia
Jednym z kluczowych elementów konstrukcyjnych odtwarzacza Rose RS151 jest moduł Rose DPC (Digital Processing Core), który synchronizuje sygnały cyfrowe i dopasowuje je do standardu I2S. Ponadto oddziela on układy interfejsu i konfiguracji GUI od ścieżki sygnałowej, przez co skutecznie zmniejsza poziom zniekształceń.
Na uwagę zasługuje też wyposażenie urządzenia w precyzyjne rezystory MELF, kondensatory foliowe WIMA i jednopunktowe uziemienie, które eliminuje pętle i tłumi szumy. Dzięki takim rozwiązaniom Rose RS151 osiąga imponująco niski poziom całkowitych zniekształceń harmonicznych (THD), które wynoszą 0,0002% dla wyjść analgowych XLR i 0,0003% dla wyjść RCA.
Wyrównaną charakterystykę częstotliwościową i wierne odwzorowanie brzmienia w każdym zakresie pasma zapewnia z kolei zastosowany w stopniu analogowym filtr Rose NRA (Noise Reduction Analog).
Wyższa wydajność
Nowy, ośmiordzeniowy procesor sprawia, że Rose RS151 osiąga 4-krotnie wyższą wydajność w procesach przetwarzania informacji i aż 8-krotnie wyższą w przetwarzaniu graficznym. Z kolei zwiększone zasoby pamięci DRAM i eMMC – odpowiednio do 8 GB i do 32 GB pozwoliły uzyskać dwukrotnie wyższą szybkość przetwarzania dźwięku i obrazu.
System Rose OS, praktyczna łączność
Odtwarzacz sieciowy Rose RS151 pracuje w oparciu o innowacyjny system Rose OS, który zapewnia rozbudowaną funkcjonalność. Od obsługi plików MQA po błyskawicznie szybki dostęp do serwisów streamingowych audio i wideo.
Co istotne, urządzenie obsługuje łączność bezprzewodową Wi-Fi oraz Bluetooth, a dzięki szerokiej gamie złącz – wśród których dostępne są między innymi wejścia liniowe, koaksjalne, HDMI eARC oraz wyjścia analogowe XLR i RCA czy cyfrowe HDMI – płynnie i niezawodnie współpracuje z różnorodnymi systemami audio-wideo.
Nowoczesny design, przyjemny komfort użytkowania
Dopełnieniem rewelacyjnych osiągów odtwarzacza Rose RS151 jest jego nowoczesny, praktyczny design. Na froncie urządzenia znajduje się duży, 15,4-calowy wyświetlacz dotykowy, który pozwala w intuicyjny sposób sterować pracą urządzenia. Tuż nad nim umieszczono jeszcze cztery przyciski – odpowiedzialne za włączanie i wyłączanie zasilania, regulację głośności i wyciszenie. W zestawie z odtwarzaczem znajduje się także pilot zdalnego sterowania.
Dostępność
Rose RS151 trafi do sprzedaży w dwóch wersjach kolorystycznych – czarnej i srebrnej. Urządzenie będzie dostępne w ofercie partnerów handlowych Audio Klanu już na przełomie lutego i marca tego roku.
Tak tak, to nie jest żadne déjà vu, bowiem tytułowe okablowanie zasilające miało już swoje pięć minut na naszym portalu. Konstrukcja z założenia limitowana, jednak finalnie okazała się seryjnym produktem linii V-1 japońskiego Furutecha. Jak prawdopodobnie wielu z Was pamięta na tyle znakomita w swym działaniu, że po dogłębnej sesji testowej został w systemie odniesienia na stałe. Jaki zatem jest sens kolejnego podejścia do tematu? Jeśli komuś wydaje się, iż to zwyczajne odgrzewanie kotleta zapewniam, że wręcz przeciwnie. A dlatego, gdyż pierwsze starcie w znakomitej większości procesu testowego opierało się na zasilaniu urządzeń niskoprądowych, w dzisiejszym podejściu przyjrzymy się działaniu naszego bohatera podczas karmienia energią elektryczną mojej 200-kilogramowej końcówki mocy będącej swoistym monstrum, gdyż w najwyższym ustawieniu biasu w czystej kasie A jej zapotrzebowanie na pobór energii z sieci sięga 750W na kanał, co chcąc zapewnić bezpieczny jej przepływ zmusiło producenta do zastosowania na tylnym panelu wzmacniacza gniazd wysokoprądowych. Takim to sposobem dzięki staraniom katowickiego RCM-u na potrzeby testu w moje progi trafił tym razem zestaw dwóch kabli sieciowych – końcówka mocy jest w pełni zbalansowana i wymaga podwójnego okablowania – Furutech Project V-1 z wtykami C-19. Jak się spisały? Po odpowiedź zapraszam do lektury poniższego tekstu.
Z uwagi na ponowne przybliżanie, czyli de facto przypomnienie budowy rzeczonego kabla sieciowego, nie będę uprawiał zbędnego rozwadniania tekstu i opiszę jedynie najważniejsze jego cechy, które dobitnie pokażą, że mamy do czynienia z bardzo skomplikowaną technologicznie konstrukcją. Po pierwsze chodzi o fakt zastosowania dwóch rodzajów miedzi jako przewodnika sygnału w postaci posrebrzanej Alpha OCC i Alpha DUCC. Po drugie w kwestii izolacji mamy do czynienia wieloma, czasem dwukrotnie zastosowanymi warstwami różnorodnych otulin, w skład których wchodzą: fluoro-polimer, polietylen, włókna poliestrowe, owijka papierowa, warstwa proszku węglowego, wzbogacona technologią nano-ceramiki warstwa PVC oraz gdzieś pośrodku tej wyliczanki okalający taki sandwich pakiet cienkich rurek jako tłumik potencjalnych wibracji. Po trzecie do ekranowania konstrukcji w kilku krokach pomiędzy wspomnianymi warstwami izolacji wykorzystano miedzianą folię i miedzianą siatkę. Jak widać, lista jest spora, co jasno pokazuje, że top japońskiego Furutecha wymyka się jakimkolwiek oszczędnościom, co niestety ostatnimi czasy jest rzadkością. Jeśli chodzi o terminację opisywanych sieciówek, mamy do czynienia z firmowymi, na chwilę obecną dedykowanymi li tylko dla tego modelu, również stroniącymi od oszczędności podczas procesu produkcyjnego wtykami Furutecha. Zbliżając się ku końcowi opisu budowy V-1 ek warto jeszcze wspomnieć, iż w znakomitej większości ich przebieg osiąga sporą średnicę, która nieco maleje tuż przez wtykami. Naturalnie aby to odpowiednio jakościowo zrobić, w miejscu zmiany średnicy kabla producent zastosował estetyczne baryłki. Wieńcząc tak dopracowane technicznie dzieło sztuki użytkowej kable pakowane są w błękitny worek i finalnie aplikowane do wykonanej z bambusa, miękko wyściełanej i opatrzonej certyfikatem estetycznej skrzynki. Jak widać, na zdjęciach, potomkowie samurajów od początku do końca przykładają bardzo dużą wagę do wykonania produktu z maksimum zaangażowania w kwestiach technicznych, jak i estetycznych, co pokazuje ich wielki szacunek do potencjalnego klienta. Wiem, że dla wielu z Was to nieistotne, bo to ma dobrze brzmieć, a nie musi wyglądać, jednak gdy mamy choćby minimalnie poczucie estetyki, takie działania są fajnym pokazaniem profesjoanlizmu danej marki.
Jak spisała się tytułowa japońska parka? Zanim dojdę do clou, najpierw kilka wyjaśnień. Chyba nikogo nie muszę uświadamiać, że czym innym nakarmienie energią elektryczną odbiornika konsumującego 30W, a czym innym zapewnienie swobodnego przepływu elektronów na poziomie 750W – tyle zużywa moja obecna końcówka mocy. W tym drugim przypadku nie ma prawa zaistnieć sytuacja jakiejkolwiek straty w wydajności prądowej, bo może to zaburzyć uzyskanie odpowiedniego poziomu szybkości narastania sygnału i z automatu utratę odpowiedniego timingu dźwięku. Niestety w pierwszym starciu z tą konstrukcją z braku odpowiedniej ilości kabli nie miałem okazji serwować tytułowej sieciówce takiego toru przeszkód i być może dlatego nie było szans na złapanie jej na jakimkolwiek potknięciu we wspomnianej materii. W zamian za to cały proces testowy czarował mnie zjawiskową barwą, nienachalną, bo kipiącą od informacji, a przy tym esencjonalną średnicą – ta wręcz wybuchała feerią wcześniej gdzieś skrytych sonicznych artefaktów i ku mojemu totalnemu zaskoczeniu rzadko spotykaną rozdzielczością niskich rejestrów. Z jednej strony pełnych energii, zaś z drugiej rozwibrowanych, wielobarwnych, dzięki temu pokazujących pełną paletę nie tylko inicjujących je impulsów, ale również czas ich wygaszania oraz różnorodność modulacji. Co jest jeszcze ciekawe i znamienne dla tego modelu kabla, to gdy w pierwszych minutach obcowania z nim odczuwałem mylne wrażenie jakby zbytniego spokoju najwyższych częstotliwości, po pozbyciu się nabytych przez lata, na swój sposób zmanierowanych oczekiwań lekkiego, acz przyjemnego, bo oczekiwanego, jednak suma summarum nienaturalnego wyskakiwania ich przed szereg, okazało się, że nie tylko wszystko mam podane na przysłowiowej tacy, ale do tego w jakby większej ilości. Z pozoru mniej, a jednak gdy zagłębiałem się w muzyce, nagle okazywało się, że zbyt żywa góra coś potrafiła przykryć. I to podczas odsłuchu na już na średnim poziomie głośności, to co powiedzieć o solidnym poziomie wolumenu? Powiem Wam, co działo się gdy podkręciłem gałkę bardziej w prawo. Otóż głośne granie ewidentnie obnażało wcześniej zawoalowany poziom natłoku zbędnych, bo wytworzonych na potrzeby moich oczekiwań, sztucznie podkręcanych w imię zwiększenia pozornych informacji, w ostatecznym rozrachunku zniekształceń. Nie wiem, jak Japończycy to zrobili, ale gdy dojrzałem do dźwięku według nich bliskiemu prawdy, ochocze cykanie góry, nawet najdelikatniejsze, ale niezarejestrowane w materiale muzycznym okazywało się złem w najczystszej postaci. Ale zaznaczam, trzeba zrozumieć, na czym polega wierne odtworzenie danego spektaklu muzycznego. Jak okazało się po tamtym teście, ja stosunkowo szybko do tego dorosłem i kabelek został na stałe jako dawca energii dla transportu CEC-a. No dobrze, transport zagrał wybornie, zatem czas odpowiedzieć na pytanie, jak na tym tle wypadła sieciowa parka wpięta w zadek 200 kilogramowego A-klasowego diabła?
Gdy dotarliśmy do konkretów, powiem tak. To co wydarzyło się podczas zasilania źródła, w stu procentach potwierdziło się również po wpięciu V-1 do końcówki mocy. Nie zanotowałem najmniejszej limitacji drive’u słuchanego materiału nawet podczas zgłębiania twórczości takich tuzów muzycznego szaleństwa jak Rammstein z płyty „Reise, Reise”. Natychmiastowy atak dźwięku, mocna praca dolnego zakresu, pełnogardłowa „deklinacja” tekstu i wszechobecna swoboda wybrzmiewania najdrobniejszych niuansów brzmieniowych tego krążka pokazały, że energia z sieci płynęła bez jakichkolwiek zatorów. Co więcej, kolejny raz zakres basu był popisem zapamiętanej z poprzedniego testu rozdzielczości. Bez jakiegokolwiek uśredniania, tylko w dobrym tego słowa znaczeniu rozdrabnianie włosa na czworo serwowało mi nieczęsto spotykaną nawet u najlepszej konkurencji ucztę w postaci ilustracji powstawania, trwania i wygaszana tego zakresu częstotliwościowego. To jest na tyle hipnotyzujące, że gdy raz się z czymś takim zderzymy, słuchanie jakiejkolwiek muzyki – o tej stawiającej na niskie zejścia nie wspominając – bez pokazania takiej ilości informacji zawsze będzie obcowaniem z pewnego rodzaju protezą dźwiękową. Wiem, że to brzmi brutalnie, ale tak jest. Owszem, zawsze ktoś może powiedzieć, iż lubi zwarte i soczyste, niestety nudne bum, jednak na poziomie ekstremalnego High Endu to ewidentne nieporozumienie. A, że na takowe Japończycy nie mogli sobie pozwolić, testowanymi kablami dosłownie pokazali palcem, jak powinno się podchodzić do kwestii jakości tego zakresu. Mocno i solidnie, jednak zawsze z pełnym zaangażowaniem w uzyskanie maksimum rozdzielczości. Nie jako mylnie rozumiane rozjaśnienie, tylko zapewnienie maksimum informacji. A jeśli w taki sposób zaprezentujemy dolny zakres, reszta pasma wypadnie równie znakomicie, bo w tym samym tonie umożliwiając w ten sposób namacalne obcowanie z wszelkiego rodzaju muzyką. Przykład? Wystarczyło włożyć do odtwarzacza CD pierwszą z brzegu płytę Keitha Jarretta „After The Fall”, aby przekonać się, że atrybut frontmena nie tylko pokazywał solidną podstawę basową, a przez to zyskiwała dostojność brzmienia, ale potrafił także pięknie i długo wybrzmiewać, co wespół z pracą wirtuoza kontrabasu (Gary Peacock) i artystą od perkusjonaliów (Jack DeJohnette) sprawiało wrażenie wręcz bycia na słuchanej sesji nagraniowej. Wielobarwna energia, plastyka i zarazem nieskrępowana dźwięczność dawały wrażenie zjawiskowej namacalności kreowanej w moim pokoju muzyki. Na tyle dosadnie, że gdy zazwyczaj po takim krążku lubię sobie przyłożyć czymś mocniejszym w stylu AC/DC tudzież Led Zeppelin, tym razem cały wieczór spędziłem z taką twórczością. Spokojnie, nie był to wieczór autorski Jarretta, w celach poznania najdrobniejszych zalet testowanego okablowania w kolejnych podejściach lądował płyty choćby braci Oleś lub Adama Bałdycha. I co ciekawe, cała sesja przebiegła bez najmniejszych oznak znudzenia, tylko z przekornym uśmiechem w duchu w oczekiwaniu na kolejny popis słuchanych artystów. Tego wieczoru ciężko było mi się od tego stanu oderwać.
Jak spuentuję powyższy opis? Mam nadzieję, że wynika z niego jasny przekaz. Jeśli oczekujecie pełnego rozmachu, energii i do tego pozbawionego uśrednień w zazwyczaj najbardziej wrażliwym wycinku pasma jakim jest bas – mowa o braku kontroli zwanej „bułą” lub monotonnym „bum” – spektaklu muzycznego, tytułowe kable Furutech Project V-1 są idealnymi kandydatami do aplikacji w najbardziej wymagający tor. Jak wspominałem, nie ma znaczenia co zasilają, gdyż przy sprawdzonym w ciężkim boju testowym braku limitacji w przekazywaniu energii elektrycznej z gniazdka do urządzenia sprawdzą się i w karmieniu niskoprądowych źródeł, jak i monstrualnych rozmiarowo, przy okazji prądożernych A-klasowych piecyków. A jeśli się na nie zdecydujecie, jedno jest pewne, Japońskie sieciówki pokażą świat muzyki w estetce radości i co bardzo ważne, w pełni czytelnie bez zbędnego doświetlania wydarzeń scenicznych. Zapewniam, na przestrzeni lat wiele kabli sieciowych przeszło przez moje progi, jednak tak dobrze radzących sobie z każdym obciążeniem jest jak na lekarstwo. Tak tak, lekarstwo, które od pierwszego kontaktu słuchowego zażywam do dziś. Nie wierzycie? Spójrzcie na moją redakcyjną stopkę.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: RCM
Producent: Furutech
Cena: 43 600 PLN / 1,8m
Jak doskonale pamiętacie podczas testów (wtenczas) topowe okablowanie Vision wypadło bardzo przekonująco. Jednak w tzw. międzyczasie okazało się, że jednak co nieco, za sprawą flagowych wtyków Furutecha da się poprawić i tym oto sposobem trafił do nas komplet okablowania Dyrholm Audio Vision NCF Series.
cdn. …
Skoro mieliśmy już okazję przyjrzeć i przysłuchać się serwerowi oraz okablowaniu, to najwyższa pora zabrać się za „drobnicę” z portfolio wrocławskiego XACT, czyli stopki antywibracyjne Immotus CL & CRX.
cdn. …
Opinion 1
According to the practice developed over the years, if something catches our eye and ear during a collective test, then after the publication of extremely subjective opinions about the main tested set, we also take this item that tipped the scales and devote our attention to it alone. This was also the case this time, because as you surely remember, along with the XACT S1 file server/transport, Marcin Ostapowicz – the mastermind of all the fuss and at the same time the creator and owner of the JPLAY, JCAT and XACT brands, was so kind that he included a set of top PHANTOM™ USB and LAN digital interconnects, which so effectively aroused our interest, that we unanimously considered it appropriate to look at and listen to them as part of a separate test. And since you are reading these words, it is a sign that the relevant procedures have come to an end, and thus we can share our own observations with you.
Both cables are extremely elegant and minimalist at the same time, because their design is mainly based on timeless black – both the outer nylon, iridescent braid, as well as the plug bodies, and inconspicuous aluminum used for coupling boxes decorated with the company logo and model name. And here is a note of a utilitarian nature, because while the USB connector is extremely flaccid and easy to position, the LAN cable is characterized by noticeably greater rigidity, which, with the small stature of some switches (vide QSA) may result in their tendencies to … levitate.
It takes more than seven hours to make a single conductor, which is the result of the need for mechanical and impedance pairing and proprietary braiding of high-purity copper conductors. Not without significance is also the confectioning with massive plugs with aluminum bodies and gold-plated terminals (in LAN these are Telegärtner’s RJ45 – MFP8 IE GOLD) and solid shielding, invisible to the naked eye, if you abstain from the bestial evisceration of the received cable. Although in the price list and on the website, both versions of the interconnects coming from Wroclaw are available in one and only correct length of 1.2m, nothing stands in the way of ordering sections more suited to your own equipment and premises, but it is worth bearing in mind that the maximum length is 3m, which is more than enough for USB connections, but with LAN things can be different.
The XACT PHANTOM™ USB is a beast, offering powerful, open, phenomenally resolving and dynamic sound. The space in „Vígríðr” by Gealdýr reached an almost intimidating intensity with it in the sound path and, what can I say, it left my on-duty Zorro in the dust. In addition, the Polish cable sounded louder, and at the same time with more freedom and spectacularity. It is interesting, because the increase in volume did not result from boosting the extremes of the sound band, or from artificially increasing the dynamics, but only from improving the precision of its gradation by eliminating all anomalies and parasitic artifacts that clutter the sound. A lot of merit should also be attributed to total blackening of the background. It was similar with the mentioned spectacularity, because instead of pseudo-audiophile gigantomania and artificial enlargement of the virtual sources, their dimensions remained fully realistic, and only the ability to reproduce even the lowest frequencies made the whole seem more impressive than with competition more modest in this aspect. In heavy rock („Disobey” by Bad Wolves), XACT perfectly accentuates feistiness and garage dirt, but not through granulation, but by being faithful to reality. So the possible granulation and roughness result from the realization/production of the recordings, and not from the possible intrinsic features of the cable. Please, a bit out of defiance, reach for „Pilgrim” performed by Trondheimsolistene and Gjermund Larsen to see for yourself how engaging, fascinating and at the same time rough the sound of the strings can be and how much musicality is hidden in this roughness. Through the same prism of accentuating textures, the vocal parts are presented; from crystalline sopranos (our beloved Roberta Mameli and her „’Round M: Monteverdi Meets Jazz”) to low and hoarse male stories at the end of earthly existence (Leonard Cohen’s „You Want It Darker”), making us realize that beauty has more than one name.
The XACT PHANTOM™ LAN turned out to be surprisingly similar to our Next Level Tech NxLT Lan Flame in terms of resolution and openness. On the other hand, during parallel and long-distance sparring, it sounded a bit lighter and maybe not less energetic, but not so ruthlessly „kicking” on the bass. A re-listening session of the quite uncompromising „Disobey” by Bad Wolves used with the USB cable showed that even among the extremes, one can find harmony, but not by softening and averaging them, but by emphasizing the coherence and logic of choosing a given means of artistic expression. Without a doubt, the Wroclaw made interconnect clearly represents the school of sound on the faster and more resolving, rather than the soft and vivid/round side of the power. So if you are looking for an element that masks and tones down any imperfections of either the music, or not entirely right hardware choices, then the PHANTOM™ LAN will not work as such a panaceas. Because its task is not to (over)interpret and play in its own way, but to reproduce it as close as possible to the truth – the original. Against this background, the NxLT sounds deeper and more structured. However, to be clear – the above differences do not mean a difference in class and positioning of both cables in some ranking, but only an indication of their native features allowing for a more optimal adaptation to a specific system. This is an example, not only obvious, but also fully logical, because this speed, agility and resolution correspond very well with the elegance, sophistication and truly „analogue” density and apparent „composure” of the company server.
Perhaps due to the expected price at the checkout, the tested XACT PHANTOM™ USB and LAN connectors cannot be considered propositions for all music lovers of playing from files. However, if we focus only on their sonic qualities, it will be much easier for us, or it at least it could be easier, to accept this minor inconvenience. There is no denying that both cables are characterized by strictly high-end refinement and resolution, and thus looking at them, both at their advantages and the cables’ exterior, through the prism of belonging to this elite group, the financial issues become more attractive. Speaking openly and playing with open cards, it is clear that at its price level, the Wroclaw cables can be safely considered an extremely attractive proposition for sophisticated audiophiles and music lovers. So if you are serious about the representatives of the digital domain in your audio path, then trying both cables seems to be justified and advisable in all respects.
Marcin Olszewski
System used in this test:
– CD/DAC: Vitus SCD-025mkII + 2 x Quantum Science Audio (QSA) Blue Fuse
– Network player: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Turntable: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Integrated amplifier: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet fuse
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Speaker cables: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Switch: Quantum Science Audio (QSA) Red + Silent Angel S28 + Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Ethernet cables: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT
Opinion 2
I assume that you know this Wroclaw-based and undoubtedly recognizable, by most of the advanced audio world, originator of the program for playing music from files (JPlay) and recently also the manufacturer of the XACT S1 file player; if not from the opinions of satisfied users, then at least from a test session on our portal. Perhaps for many of you it is surprising that despite the fact that the brand is small, with a not particularly wide portfolio, yet it appears on the lips of a wide group of lovers of music played from a stream from the internet or local discs. Of course, the reason for that is trivial, and it is the excellent quality of music served for many years by the original program, and now also by the streamer decoding those musical zeros and ones. And if this is true, it is probably not surprising that the head of this entity followed the flow and while designing the player, made an attempt to bring to life appropriate cabling that would work best with its products and be adequate for the flagship brand. In this way, thanks to the involvement of Marcin Ostapowicz – the founder and owner of the above-mentioned entities, in this episode we will take a look at the XACT Phantom LAN and XACT Phantom USB digital cables.
What do we know about our tested heroes? From the manufacturer’s brief information, we know that the signal conductor in both cases is high-purity copper. The signal routing itself is carried out according to the company’s specifications, which, together with precise mechanical and impedance pairing of the conductor, should result in minimized interference and a very clean audio signal. When it comes to terminating both wires, the USB boasts specially designed aluminum connectors, to stabilize and make a very solid connection. On the other hand, the LAN cable, in addition to more solid shielding compared to USB, uses RJ45-MFP8 IE GOLD plugs from the Japanese brand Telegartner, considered to be the best in the world. Both come in standard length of 1.2 m – other lengths can be individually ordered, and thanks to the technologies used, they are to provide us with a coherent and clear sound.
What did the construction activities articulated in the previous paragraph result in? I admit that I was a bit surprised, but each cable was characterized by a slightly different approach to the subject of building the reality of music. It is not bad or good, because while sounding different, they still did it very interestingly, but it is interesting, that there is such a diversity, while the cables are based on similar half-products – we are talking about the conductors and the overall design here. And so the LAN in my system showed the more beautiful side of music, giving the presentation a large dose of vividness, and thus pleasant smoothness, while the USB turned out to be a cable, that in the good sense of the word, guarded excellent drive and contour of the sound. What was the result? Well, while each of them separately gave the impression of a slight skew to their side – but here I would like to point out, both of them did not degrade anything, only the music listened to accentuated different aspects more strongly – then when working together the sound seemed to hit the sweet spot between sharpness, saturation and speed of signal rise. Thanks to this, each played material defended itself easily, showing the artists’ idea of its creation. Bands from the Hard Rock or Heavy Metal genre, as well as works from the Baroque era, showed up with very good results. The first creative duo seems similar, but let us not fool ourselves, AC/DC has a slightly different energy than Iron Maiden, which the system was able to articulate without any problems, thanks to the clear accentuation of the attack and the appropriate fluidity supported by the mass of the sound. In the second musical case, it was similar. Of course, with less focus on aggression and more on spirituality, but the cooperation of the tested digital cabling set also coped with this minor problem. I did not have to look too far, it was enough to take Jordi Savall’s material, like many of his productions, recorded in church interiors, to see how easily the system changed the way it influenced my musical sensitivity. Suddenly, I got a beautifully sounding virtuoso performance, full of vibrating notes, even the smallest ones, thanks to which it hit deep layers of emotions. With excellent positioning of virtual sources, taking into account the height of the building used for recording, appropriate articulation of the sharpness of their drawing and the color scheme that hit the mark each and every time. Everything is clear and tangible, not allowing you to change the repertoire until the album ends. As you can see from the above examples, the combined two aesthetics of the presentation were both musical and expressive, which only confirmed the reputation developed over the years by the owner of the XACT brand in terms of knowledge of how to not only successfully write a program that plays music from files, but also how to design a device that uses it and how to make cables, that transfer the digital data with proper quality.
Where would I see our tested heroes? I will not dwell too much, because it is a banal statement. Now, if we consider both, I see no objection to recommending them to everyone. And if each of them individually, I rather see the USB in systems suffering from excessive obesity, and the LAN in the opposite, i.e. as a rescue for setups that are too lightweight. As I have indicated, the matter is simple and, as these three examples show, it is enough to know which group of music lovers you are closer to. However, apart from your possible problems, one thing is certain, the tested cables are worth it. And taking into account the conclusions formulated a moment ago, worth it three times.
Jacek Pazio
System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Quantum Science Audio (QSA) Red
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Apex Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker cables: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
Ethernet cable: NxLT LAN FLAME
USB cable: ZenSati Silenzio
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
– Table: BASE AUDIO 2
Accessories: Quantum Science Audio Red fuse; Synergistic Research Orange fuse; Harmonix TU 505EX MK II; Stillpoints ULTRA MINI; antivibration platform by SOLID TECH; Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END, Furutech NCF Power Vault-E
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
– Drive: Clearaudio Concept
– Cartridge: Dynavector DV20X2H
– Phonostage: Sensor 2 mk II
– Eccentricity Detection Stabilizer: DS Audio ES-001
– Tape recorder: Studer A80
Distributor: JCAT
Manufacturer: XACT
Prices
XACT Phantom USB Cable: 3 000€ / 1,2 m
XACT Phantom USB Cable: 3 000€ / 1,2 m
Opinia 1
Jeśli do tej pory działania tytułowego polskiego producenta zespołów głośnikowych traktowaliście jako jedynie pewnego rodzaju nie do końca mającą szansę na powodzenie próbę odbudowania znaczenia niegdyś mainstreamowego na naszym rynku brandu, z przyjemnością oznajmiam, byliście w wielkim błędzie. Powód? Już pierwszą jaskółką potwierdzającą poważne działania na tym polu z naszym udziałem był test będących przedstawicielem segmentu High End kolumn Perun 1. Jak unaoczniają zamieszczone w teście fotografie oraz opis brzmienia mimo zajmowania najniższego szczebelka portfolio tej serii kolumn pokazujących pełne zaangażowanie w dotarciu do najbardziej wymagającego klienta. Jednak wiadomym jest, że spokojny byt każdej poważnej marki w dużym stopniu zależy od posiadania szerokiej oferty produktowej. Dlatego chyba nikogo nie dziwi fakt rozszerzenia swojego portfolio o segment dla statystycznego Kowalskiego, czyli ze znacznie bardziej przyswajanymi przez melomanów cenami, przy zachowaniu dobrej jakości brzmienia. I ku naszej niekłamanej uciesze takimi konstrukcjami będziemy zajmować się dziś. Jakiego podmiotu i czym? To zdradza tytuł, czyli kolejny raz świdnicką Diorą Acoustics, która zadbała, aby w naszych progach znalazły się dwa ciekawe modele kolumn z najniższej serii swojej oferty w postaci podstawkowych Chors 1 i podłogowych Chors 5. Pozycje bardzo ciekawe od strony technicznej – typ obudowy zamkniętej i aby pokazać różnice brzmieniowe wynikające z innego zaawansowania technicznego, zamierzenie opisane w jednym artykule.
Z uwagi na pochodzenie z tej samej linii produktowej obydwu konstrukcji ich ogólny wygląd jest bliźniaczy. W telegraficznym skrócie mamy do czynienia ze smukłymi, prostopadłościanami z lekko ściętymi narożnymi krawędziami, których rozmiar w kwestii wysokości determinuje przeznaczenie – monitor lub podłogówka. Co jednak bardzo istotne w tym przypadku, decyzją producenta seria Chors jest wspomnianą konstrukcją zamkniętą. To oznacza, że jesteśmy uwolnieni od często zbędnie podkolorowującego niskie rejestry portu bas-refleks. Tak tak, dla wielu otwór strojący zakres basu jest złem samym w sobie w najczystszej postaci, dlatego w moim odczuciu zaraz po wiedzy jak grają to jest informacja numer dwa w rankingu ważności. Wracając jednak do ogólnej budowy monitor Chors 1, czyli kolumna dedykowana do usadowienia na standach – w tym przypadku dostaliśmy firmowe konstrukcje – na froncie została wyposażona w jeden porcelanowy przetwornik do obsługi zakresu środka i basu oraz porcelanową wysokotonówkę, zaś z tyłu w aluminiowy szyld z zestawem zacisków dla przewodów głośnikowych. Podłogówka natomiast (Chors 5) przy bliźniaczym do monitora wyglądzie pleców – oczywiście o wysokości obudowy stabilizowanej na podłożu zwiększającymi rozstaw punktów podparcia łapami nie wspominając – na przednim panelu oprócz identycznego. gwizdka oferuje klientowi nie jedną, a dwie porcelanowe membrany dla basu i środka. Jednak nie dajcie się zwieźć, multiplikacja głośników nie zmienia specyfikacji pracy kolumny i w obydwu przypadkach mamy do czynienia z konstrukcjami dwudrożnymi o impedancji 4 Ohm z nieco innym zapotrzebowaniem na minimalną moc wzmacniacza. Jeśli chodzi dostępne warianty wizualizacji opisywanych kolumn, producent oferuje naturalne okleiny wykończone na wysoki połysk oraz szeroką paletę lakierów koloryzujących. I gdy wydawałoby się, że temat został wyczerpany, okazuje się, iż mocodawca marki dał klientowi dodatkowy oręż w ozdabianiu swoich zabawek. Chodzi mianowicie o ofertę mocowanych na ukryte w obudowach magnesy nakładek na fronty. Te również występują w szerokiej palecie wykończenia, jednak jak okazało się podczas testu, oprócz walorów designerskich miały swoje trzy grosze w graniu zespołów głośnikowych. Mam na myśli fakt tworzenia przez nie czegoś na kształt lekkich falowodów wokół głośników, co w naturalny sposób wzmacniało propagację generowanych fal dźwiękowych, tym sposobem nieco inaczej budujących realia wirtualnej sceny. Spokojnie, bez wywracania świata do góry nogami, ale wyraźnie czuć było ich progres w kierunku większego skupienia w kwestii ogniskowania dźwięku.
Z uwagi na fakt próby zderzenia ze sobą dwóch dedykowanych do całkowicie innego rodzaju klienta konstrukcji i aby dobrze wychwycić ewentualne różnice w ich brzmieniu, zabawę rozpoczęliśmy od podstawkowców. Efekt? Zaskakująco pozytywny, bowiem mimo zafundowania im z założenia zbyt dużego pomieszczenia spokojnie dawały sobie radę. Chodzi oczywiście o spójne wypełnienie kubatury dźwiękiem dobrze zdefiniowanym w kwestii ilości niskich rejestrów w stosunku do środka pasma oraz jego górnego zakresu. Przekaz od strony wagi epatował solidną, zaś od strony jakości – przypominam o pozbawieniu konstrukcji otworu bass-refleks – wyrafinowaną podstawą basową. W pierwszym przypadku bez problemu zaznaczał byt nawet najmocniejszych pomruków zawartych w materiale muzycznym, a w drugim jeśli już coś takiego się pojawiło, nie szczędził naturalnie występujących w takim wydawałoby się monotonnym bycie informacji o jego rozwibrowaniu i wielobarwności. Podobna sytuacja miała miejsce w zakresie centrum pasma akustycznego. Cechowało je dobre osadzenie w masie i jako feedback zamknięcia obudowy pozbawienie szkodliwych podkolorowań, a przez to oczekiwana rozdzielczość. Jak można się domyślić, w podobnym duchu, czyli także ujmująco wypadał górny zakres. Był dźwięczny i przez to lotny, ale ku mojej uciesze daleki od nadpobudliwości. Żywy, pełen ekspresji, jednak w żadnym wypadku nie przerysowany, za to w pełni podkreślający swobodę prezentacji. A ta z uwagi na wizualizowanie za pomocą konstrukcji monitorowych oferowała zjawiskową rozpiętość w pełnym spektrum wymiarów od szerokości, przez głębokość, po wysokość wirtualnej sceny. Jednym zdaniem było to rasowe podstawkowe granie – w dobrym znaczeniu tego słowa. Bez zadyszki, z rozmachem i z dobrym wynikiem odnośnie ilości i jakości basu naturalnie uwzględniając rozmiar kolumn.
Nieco inaczej od strony estetyki podania muzyki wypadła sesja z kolumnami podłogowymi. Otóż powielenie głośników średnio-niskotonowych poskutkowało nabraniem dostojności prezentacji. Była bardziej dociążona, podobnie do monitorów pełna informacji, jednakże dzięki zwiększeniu body jakby dojrzalsza. Co mam na myśli? Spokojnie, nie chodzi o nic złego. Raczej o spodziewany efekt tchnięcia w muzykę więcej dystynkcji. Kolumny Chors 5 na tle mniejszych Chors 1 po prostu nie tryskały już taką dziecięcą beztroską. To oczywiście naturalna pochodna mocniejszego posadowienia dźwięku od samego dołu, przez średnicę, po nadal pełne otwartości, ale z automatu jakby mniej ekspresyjne wysokie tony, ale całkowicie planowana dla uzyskania znacznie większego w domenie wolumenu i masy, nadal zwinnego, ale przy tym odpowiednio energetycznego spektaklu muzycznego. I gdy bezpośrednie porównanie brzmienia obydwu modeli kolumn jeden po drugim na początku jakby faworyzowało jako fajniejsze granie mniejszych konstrukcji, dogłębne osłuchanie się z ich możliwościami z szerokim zakresem muzyki od wokalnej, przez jazzową, po bezpardonowy w oddziaływaniu na słuchacza rock, pokazało, że jednak duży może nie tylko więcej, ale również przy tym w wielu aspektach lepiej. Nie wszystkich, gdyż znikania z pomieszczenia odsłuchowego monitorów w tak realistyczny sposób kolumny podłogowe nie są w stanie prześcignąć, ale za to gdy trzeba było kolokwialnie mówiąc z dobrą kontrolą i jakością przyłożyć, pełnopasmowa 5-ka bez problemu pokazywała swoje zalety. A nie zapominajcie, że mój pokój również dla modelu Chors 5 nie był idealny rozmiarowo, co moim zdaniem przy tak dobrym pokazaniu się od strony uniwersalności muzycznej dodatkowo potwierdzało znajomość tematu budowy ciekawych kolumn przez sekcję inżynieryjną świdnickiej Diory. I piszę to bez jakiejkolwiek chęci słodzenia rodakom, tylko rewidując wysnute z powyższego testu wnioski. Jak wynika z ogólnego wydźwięku wyartykułowanych opinii pozytywne wnioski. A te dobitnie pokazywały, że oferowana spora ilość basu jak na malutkie monitorki dzięki zamknięciu obudowy pozwala uniknąć sztucznego, a przy tym nudnego jego napompowania. Był wyraźnie odczuwalny, a mimo to zróżnicowany i szybki, co w takich konstrukcjach nie jest oczywiste. Co więcej, nawet znaczne podniesienie udziału w dźwięku tego zakresu w większym modelu w żadnym stopniu nie popsuło odbioru ich jakości. Jak to możliwe? Już wspominałem, wiedza techniczna i odpowiednia decyzja na poziomie projektowania danej konstrukcji, czym pochodząca ze Świdnicy marka w tych modelach kolumn fajnie błysnęła.
U kogo widziałbym nasze bohaterki? To oczywiście w pierwszej kolejności determinuje rozmiar posiadanego pokoju odsłuchowego. Ale gdybym miał być szczerym i to nie do końca. Dla mnie jedne i drugie kolumny bez problemu odnajdą się nawet w 16 – 20 m². Naturalnie pokażą nieco inny sposób na muzykę – małe z większą radością i rozmachem rozmiaru wirtualnej sceny, a duże z mocniejszym akcentem posadowienia muzyki w dolnym i środkowym zakresie pasma akustycznego, ale obydwie zrobią to w dobry jakościowo sposób. Na tyle udany, że nie zdziwię się, gdy jedynym kryterium wyboru będą oczekiwania słuchacza – lżej i jaśniej vs mocniej i minimalnie ciemniej, a nie jakość jako taka. Jak to możliwe? Słowo, a tak naprawdę działanie klucz to decyzja producenta o wykorzystaniu obudowy zamkniętej, której zalety kilka linijek wcześniej w dość infantylny sposób wyjaśniłem. A gdy do tego dodamy jakość wykonania i możliwość zmiany wystroju frontu, bez naciągania faktów kolumny zdają się być ofertą dla praktycznie każdego adepta obcowania z muzyką w niezbyt wielkich i średnich pomieszczeniach.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Opinia 2
Jak z pewnością nasi wierni czytelnicy doskonale pamiętają recenzencką przygodę z Diorą Acoustics zaczęliśmy z wysokiego „C”, czyli od potężnych Perun-ów 1, które niejako miały udowodnić, że świdnicki zakład nie tylko potrafi będąc jeśli nie największym, to jednym z największych producentów obudów kolumn głośnikowych, spełnić najbardziej skomplikowane zachcianki zewnętrznych zleceniodawców, lecz i pod własną banderą z powodzeniem może stawać w szranki z audiofilską wierchuszką. Jak jednak nie od dziś wiadomo flagowce są po to by rozbudzać wyobraźnie, podkręcać emocje i błyszczeć w portfolio a prawdziwy biznes robi się na zdecydowanie bardziej przystępnych cenowo pułapach. Dlatego też po krótkim romansie z rodzimym High-Endem postanowiliśmy wrócić na ziemię i przyjrzeć się dwóm będącym niemalże na wyciągnięcie ręki dla większości zainteresowanych wysokiej klasy dźwiękiem nabywców modelom z serii Chors – podstawkowym 1-kom i mniejszym z podłogówek – 5-kom, na których test serdecznie zapraszamy.
Jak mam cichą nadzieję powyższa sesja zdjęciowa udowadnia oba tytułowe modele prezentują się nad wyraz elegancko. Wykończone na wysoki połysk zamknięte obudowy, wymienne ozdobne panele frontowe i powlekane ceramiką śnieżnobiałe przetworniki jasno dają do zrozumienia, że naprawdę niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek, pozostawiono tu przypadkowi. Mamy zatem pełną unifikację wzorniczą i jasno nakreśloną ścieżkę rozwoju, więc jeśli tylko komuś przyjdzie ochota na przesiadkę z filigranowych podstawkowców na nieco poważniejsze tak pod względem gabarytów, jak i generowanego dźwięku podłogówki, to droga wolna, tym bardziej, że nad tytułowymi 5-kami ulokowano jeszcze trójdrożne 7-ki. Jednak po kolei. Chors 1 wykorzystują klasyczny układ 25mm kopułki i 15 cm nisko-średniotonowca, obu z napyloną powłoką ceramiczną i z tego co mi wiadomo z „metryczką” wystawioną przez SB Acoustics. Skuteczność takiego duetu ustalono na 88 dB, co przy 4 Ω znamionowej impedancji sugeruje zainteresowanie finalnych nabywców niekoniecznie słabowitymi lampowcami. Ścianę tylną zdobi jedynie aluminiowy szyld z pojedynczymi terminalami głośnikowymi a w podstawie znajdziemy nagwintowane otwory ułatwiające przymocowanie kolumn do dedykowanych standów, bądź wkręcenie kolców gdybyśmy postanowili ulokować 1-ki bezpośrednio na jakiejś komodzie / szatce RTV. Z kolei Chors 5 przed ustawieniem należy uzbroić w stosowne cokoły a te z kolei wyposażyć w znajdujące się na wyposażeniu kolce. Jeśli zaś chodzi o zestaw wykorzystywanych przetworników to oprócz znanej z młodszego rodzeństwa kopułki na froncie pyszni się para 17 cm średnio-niskotonowców. Impedancja ww. dwudrożnego układu wynosi również 4 Ω, lecz już skuteczność wzrosła do 90 dB. Zgodnie z rodową tradycją również i 5-ki mają pojedyncze terminale głośnikowe, więc jeden dylemat mamy z głowy i zamiast kombinować z okablowaniem po prostu należy sięgnąć po najlepsze, na jakie w danym momencie możemy sobie pozwolić.
Na kilka słów zasługuje opcjonalna możliwość doposażenia obu modeli w ozdobne, w dodatku wymienne – magnetycznie mocowane panele frontowe, dzięki którym można w tzw. okamgnieniu dostosować wygląd kolumn do naszych estetycznych fanaberii począwszy od asekuracyjnej fortepianowej czerni i bieli poprzez ekstrawagancką czerwień (Ruby Red), na szlachetnych fornirach (Makassar Piano, Zebrano Piano, Ciemny Orzech Piano) skończywszy. Oczywiście można, przynajmniej początkowo, pozostać przy standardowych tekstylnych maskownicach, jednak Chorsy prezentują się na tyle atrakcyjnie, że przesłanianie ich tego typu akcesoriami wskazane jest niemalże wyłącznie w celach ochronnych, gdyż uroku bynajmniej im nie dodaje.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu naszych dzisiejszych gościń na pierwszy ogień pozwoliliśmy sobie wziąć podstawkowe Chors 1, które od pierwszych taktów „The Best of Bublé” Michaela Bublé jasno dały do zrozumienia i zarazem autorytatywnie wyjaśniały dwie kwestie. Pierwszą – rozwiewając ewentualne obawy co do ich zdolności nagłośnienia całkiem sporych kubatur, oraz drugą – dotyczącą reprodukcji najniższych składowych. I tak, zasilane potężnym Apexem 1-ki z powodzeniem poradziły sobie z naszym 38-metrowym OPOS-em, choć dół pasma cechowała może nie tyle wstrzemięźliwość, co przynajmniej z mojego wybitnie subiektywnego punktu widzenia, swoisty, w pełni świadomy wybór stawiania jakości ponad ilością. Czyli nie dość, że najmniejsze Chorsy nie próbowały udawać większych aniżeli są w rzeczywistości, to jeszcze z racji dysponowania mid-wooferem o twardej i lekkiej membranie a jednocześnie czerpiąc pełnymi garściami z zalet obudowy zamkniętej skupiały cię na zróżnicowaniu i niezwykłym timingu wyższego basu aniżeli próbach zapuszczania się w rejony dla nich z oczywistych, wynikających z praw fizyki, niedostępne. Proszę tylko dobrze mnie zrozumieć – powyższy opis nie oznacz, że mamy do czynienia z konstrukcjami basu pozbawionymi, lecz jedynie fakt, iż kolumny zestrojono tak, by jego intensywność łagodnie malała wraz ze zbliżaniem się do cienkiej czerwonej linii, za którą bez sztucznego podbijania i wspomagania np. bas-refleksem jego jakość pozostawiałaby zbyt wiele do życzenia. A tak, towarzyszący na ww. wydawnictwie wokaliście big-band ma właściwą sobie werwę i ekspresję i choć równowaga tonalna jest nieco podniesiona, to szalenie daleko jej do ofensywności, czy wręcz „wagowej” anemii. Spora w tym zasługa świetnej pod względem komunikatywności i wysycenia średnicy, która na tyle skutecznie przykuwa uwagę, że nawet po dość symbolicznym okresie akomodacyjnym praktycznie przestajemy doszukiwać się w reprodukowanym materiale dźwięków znanych ze zdecydowanie większych konstrukcji delektując się w ramach czysto umownej rekompensaty urokami ich całkowitego znikania na scenie. Dzięki czemu bez większych obaw można sięgać z nimi w torze i po nieco cięższy, rockowy repertuar, gdyż i „Atlantis” Soen ma szansę zabrzmieć z odpowiednią werwą i pazurem, tym bardziej, że 1-ki w pełni komfortowo czują się zarówno na wieczorno-nocnych, jak i zdecydowanie bliższym koncertowym realiom poziomach głośności. Oczywiście do pełni szczęścia przy wyższych dawkach decybeli, szczególnie w większych (tak od 18-20m²) warto rozejrzeć się za jakimś subwooferem i to niekoniecznie z tych budżetowych, gdyż nie lada sztuką będzie za tempem narzuconym przez diorowskie monitory nadarzyć.
Jak łatwo można się domyślić, przesiadka na Chors 5 ów sposób prezentacji nie tylko kontynuuje, co jednocześnie o wspomniane najniższe składowe ubogaca, choć robi to niekoniecznie, że tak się wyrażę „liniowo”, albowiem niższe zejście idzie w parze z pewnym złagodzeniem przeciwległego skraju pasma i co z tym związane, zauważalnym uspokojeniem prezentacji. O ile bowiem 1-ki w pełni zasłużenie zapracowały na określenie mianem ekspresyjnych o tyle 5-kom bliżej do iście stoickiego spokoju i wyrafinowania. To taka rzetelna dokładność, gdzie spontaniczność młodszego rodzeństwa dochodzi do głosu tyleż sporadycznie, co dopiero przy wyższych poziomach głośności. Tytułowe podłogówki oferują przy tym bezdyskusyjnie lepsze zszycie od 1-ek z subwooferowym wspomaganiem a i cenowo wydają się zdecydowanie bardziej racjonalną propozycją, tym bardziej, że mając na podorędziu jakiś burczybas nie powinno być problemu, by i z większymi Diorami dało się go zestroić (o ile tylko nie jest to jakaś „komputerowa” wydmuszka Creativa). Wracając do meritum i skupiając się na naszych gościniach warto podkreślić, że na 5-kach wybornie wypada praktycznie każdy repertuar (w tym wielka symfonika i ekstremalne odmiany metalu), więc jedynie jednostki uzależnione od wszelakiej maści szklistości i chropowatości mogą nieco kręcić nosem na ich kremowość i gładkość prezentacji takich perełek jak np. „As Gomorrah Burns” Cryptopsy. A właśnie, owa gładkość może wydawać się pierwszym krokiem ku uśrednianiu przekazu, co akurat w ich przypadku nie do końca jest prawda, iż nagrania – ich jakość, różnicują na wysoce satysfakcjonującym poziomie w krytycznych momentach jedynie spłycając i wypłaszczając scenę przy jednoczesnej redukcji rozdzielczości owocuje spadkiem zaangażowania ze strony słuchaczy. Warto również wspomnieć, iż z racji swej niezbyt imponującej postury również i 5-kom sztuka „znikania” ze sceny udaje się praktycznie za każdym razem, więc wystarczy jedynie poświęcić im chwilę uwagi przy delikatnym dogięciu w kierunku słuchacza a o ich obecności przypominać będziemy sobie jedynie podczas weekendowo-świątecznych porządków ścierając z ich powierzchni nagromadzony kurz.
I jeszcze jeden drobiazg. Otóż aplikacja opcjonalnych paneli frontowych oprócz aspektu natury estetycznej wpływa również na brzmienie, ze szczególnym akcentem na sygnaturę najwyższych składowych i wyższej średnicy, które po założeniu ozdobnych frontów zaczynają przejawiać pewne, właściwe falowodom cechy. Mówią wprost może nie jest to jeszcze typowo „tubowe” granie, ale bez paneli reprodukcja jest bardziej spójna, koherentna i mniej narowista. Wszystko jednak zależy od systemu, pomieszczenia i oczywiście odbiorcy, więc w ostateczności, zawsze na czas odsłuchu ww. panele, podobnie jak standardowe maskownice można zdejmować.
No i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Diora Acoustics swoimi modelami Chors 1 I Chors 5 pokazała, że na sklepowe półki nie trafiła przez przypadek. Nie dość bowiem, że pomimo bardzo wysokiej jakości wykonania bardzo rozsądnie wyceniła obie propozycje, to jeszcze skierowała je do szerokiego grona wymagających odbiorców i to bez grania na sentymentach i emocjach bazujących na PRL-owskich wspomnieniach. Chorsy nie mają bowiem w sobie nic z owych słusznie minionych czasów będąc na wskroś nowoczesnymi a przy tym świetnie grającymi kolumnami.
Marcin Olszewski
—
Dystrybucja/ Producent: Diora Acoustics
Ceny
Diora Acoustics Chors 1: 13 900 PLN / para; 15 400 PLN (Black/White/Ruby Red Piano); 15 700 PLN (Makassar Piano, Zebrano Piano, Ciemny Orzech Piano)
Diora Acoustics Chors 5: 21 900 PLN (para); 24 300 PLN (Black/White/Ruby Red Piano); 24 900 PLN (Makassar Piano, Zebrano Piano, Ciemny Orzech Piano)
Dane techniczne
Diora Acoustics Chors 1
Konstrukcja: 2-drożna, obudowa zamknięta
Przetwornik wysokotonowy: kopułkowy, membrana z powłoką ceramiczną, cewka Ø 25,5 mm
Przetwornik nisko-tonowy: membrana z powłoką ceramiczną, rozmiar Ø 150 mm, cewka Ø 30,5mm, 15 mm wychylenia międzyszczytowego
Impedancja znamionowa: 4 Ω (min.3,9 Ω)
Moc znamionowa: 50 W
Czułość znamionowa: 88 dB (2,83 V, 1 m)
Pasmo przenoszenia: 72 Hz – 22 kHz (-3 dB); 51 Hz – 23 kHz (-6 dB)
Wymiary (W x S x G): 353 x 231 x 256 mm / (ze stendem) 1030 x 279 x 350 mm
Waga: 9,2 kg
Diora Acoustics Chors 5
Konstrukcja: 2-drożna, obudowa zamknięta
Przetwornik wysoko-tonowy: kopułkowy, membrana z powłoką ceramiczną, cewka Ø 25,5 mm
Przetwornik nisko-tonowy: 2 szt., membrana z powłoką ceramiczną, rozmiar Ø 170 mm, cewka Ø35,5 mm, 11 mm wychylenia międzyszczytowego
Impedancja znamionowa: 4 Ω (min.3,7 Ω)
Moc znamionowa: 120 W
Czułość znamionowa: 90 dB (2,83 V, 1 m)
Pasmo przenoszenia: 44 Hz – 22 kHz (-3 dB); 38 Hz – 23 kHz (-6 dB)
Wymiary (W x S x G): 965 x 278,5 x 283,5 mm
Waga: 20,5 kg
Choć w mitologii nordyckiej zamiast aniołów pojawiają się elfy, to duńskie ZenSati może pochwalić się w swoim portfolio właśnie wielce intrygującym i mającym pieczę nad zasilaniem aniołkiem – ZenSati Angel Power.
cdn. …
O ile do tej pory z portfolio Szwedów zazwyczaj – czy to na potrzeby publikacji na łamach SoundRebels (vide Base of Silence), czy też z czystej ciekawości, na własny / innych publikatorów użytek (Feet of Silence, Discs of Silence), wyłuskiwaliśmy akcesoria skupiające się na ciszy, to tym razem przypadło mi w udziale pochylić się nad przejawem skandynawskiej myśli technicznej dotyczącym, jak z resztą sama nazwa wskazuje … równowagi. Jak jednak łatwo się domyślić jedno wcale nie wyklucza drugiego, więc i w trzewiach naszych dzisiejszych bohaterek, dostarczonych przez rodzimego opiekuna marki – sopocki Premium Sound, stóp antywibracyjnych Solid Tech Feet of Balance znajdziemy sporo z tego, co siedzi w „silentach”. Zatem wszystkich zainteresowanych tematem serdecznie zapraszam na ciąg dalszy.
Wychodząc z założenia, że jedno zdjęcie warte jest więcej aniżeli tysiąc słów, bazując zarówno na sesji unboxingowej, jak i powyższej galerii mógłbym przewrotnie stwierdzić, iż „to by było na tyle” i zamknąć temat. Jak jednak życie i empirycznie zdobywane doświadczenia uczą, sztukę definiowania wpływu na brzmienie li tylko na podstawie zdjęć opanowały jedynie internetowe trolle, dla których i tak nigdy nic nie gra, więc tak na dobrą sprawę nawet zdjęcia do plucia jadem nie są im potrzebne. Dlatego też żeby przekonać się czy i jak dane „coś” na konkretny system wpływa nie ma innego wyjścia jak tylko w ów ekosystem owo „coś” wpiąć, zaaplikować i z możliwie spokojna głową ewentualne zmiany wyłapywać, definiować i finalnie oceniać.
Zanim jednak do tego przejdziemy wypadałoby wspomnieć, iż Feet of Balance do odbiorcy końcowego docierają w opakowaniach zbiorczych po cztery sztuki wraz z zestawem niezbędnych sprężyn i kluczem płasko-oczkowym umożliwiającym ich wkręcenie w kolumnę (dostępne są gwinty M6 i M8 a z tego co na stronie www można znaleźć w opcji sa przejściówki nawet do M12). Całość zamknięta jest w zgrabnym kartonowym pudełku szczelnie wypełnionym szarą gąbką z precyzyjnie wyciętymi komorami tak dla samych stopek, jak i pozostałej drobnicy. A co do tytułowych stopek, to mają one postać dość przysadzistych baryłkopodobnych tworów z fikuśnie sterczącą na połaci górnej „anteną” gwintowanego trzpienia służącego do zamontowania ich w odsprzęganych kolumnach, bądź innym elemencie systemu. Okazuje się bowiem, że Feet of Balance polecane są również jako zamienniki standardowych kolców i stopek w stolikach audio. Niestety z racji użytkowania 6 nożnej wersji Solid Tech Radius Duo 3 w dodatku dość nierównomiernie obciążonego w ramach testów ograniczyłem się do ich wpływu na kolumny.
Jak to zwykło się uważać, co samo w sobie jest bezsprzecznie słusznym podejściem, iż właśnie poprzez aplikację wyspecjalizowanych akcesoriów nie tylko można, co należy wyciskać ostatnie soki i dostrajać systemy audio, to właśnie poprzez obcowanie z takimi ustrojstwami jak tytułowe FoB (Feet of Balance) pojęcie owego dostrajania nabiera realnego kształtu i formy. I to w jej niemalże zegarmistrzowskiej odsłonie, gdzie samo dostrajanie nie dotyczy jedynie aplikacji jakiegoś audio-bibelota, lecz również kalibrację samego elementu do systemu dokładanego. Mówiąc wprost wzorem swoich pociotków z rodziny Silence stopy Balance należy samodzielnie skonfigurować pod określone obciążenie z użyciem trzech zestawów znajdujących się na wyposażeniu sprężyn i pamiętać o tym, by i same stopy po wkręceniu w kolumny prawidłowo ustawić – znaczy się napisami na wprost, żeby wszystko zadziałało zgodnie z założeniami i wyliczeniami producenta. Dlatego też, pomimo doskonale rozumianej samczej niechęci do lektury wszelakiej maści instrukcji gorąco zachęcam do przełamania tego iście atawistycznego wstrętu i choćby pobieżne zerknięcie czy to do dołączonej do stopek jednostronicowej ściągi, czy też na www producenta i zapoznanie się ze stosowną tabelką obciążeń i przypisanych im konfiguracji sprężyn. W przypadku wykorzystanych podczas testów 75 kg AudioSolutions Figaro L2 zastosowałem konfigurację F z czterema sprężynami HD, pojedynczą, centralnie umieszczona sprężyną HD+ i dwiema sprężynami MD osadzonymi w skrajnych komorach, która zapewniła nieco lepszą sztywność i stabilność aniżeli pozbawiona skrajnych sprężyn MD opcja E. I choć kolumny nadal dość łatwo dawało się odgiąć od pionu, to już ich powrót do właściwej postawy zachodził zdecydowanie szybciej a i samo wygaszanie odchyleń przebiegało zdecydowanie sprawniej aniżeli np. w przypadku Townshend Audio Seismic Podium, z którymi mieliśmy do czynienia w trakcie odsłuchów Audiovectorów SR6 Avantgarde Arreté oraz YG Acoustics Carmel 2. Żeby jednak kolumny zyskały zdolność bujania najpierw trzeba było je w FoB-y uzbroić a to, jak się miało okazać wcale nie jest takie hop-siup, gdyż najpierw trzeba każdą z ośmiu stopek rozłożyć, przekonfigurować, złożyć i jak już dysponujemy kompletem wkręcić w kolumny, co przynajmniej w przypadku Figaro L2 zajęło mi ładnych parę kwadransów, podczas których postronni słuchacze mieli okazję znacząco poszerzyć własny zasób słownictwa o zestaw wyszukanych partykuł wzmacniających. Nie da się bowiem ukryć, że do tego typu czynności potrzebne są dwie osoby a jeśli nie chce się / nie można kolumn położyć, więc wymiana dokonywane jest „w pionie” to operator klucza dokręcając nóżki urzęduje rozpłaszczony na podłodze niczym rozjechana przez TIR-a żaba.
Zasada działania FoB jest po „trepanacji” dowolnej stopki tyleż jasna co logiczna i opiera się na mechanicznym i magnetycznym odsprzęgnięciu kolumn od podłoża za sprawą obrotowego, zintegrowanego z górną częścią korpusu stopki (opiera się na mosiężnej podkładce) minimalizującego powierzchnię styku kolca wkręcanego w podstawę kolumny, sprężynowego zawieszenia oraz współpracującego z nim układu siedmiu silnych magnesów neodymowych ulokowanych nad stalową pokrywą komory sprężyn. Dodatkowo całość podklejono warstwą gumopodobnego materiału tłumiącego na bazie politerpenoidów.
Przechodząc do części poświęconej wpływowi FoB na brzmienie ww. AudioSolutions Figaro L2 od razu zaznaczę, iż a priori niczego nie zakładałem, oczekiwałem i nie próbowałem prognozować jakichkolwiek wniosków, gdyż już sesja zdjęciowa, jak i akapit poświęcony ich budowie jasno pokazały, iż ilość składowych/zmiennych w tytułowych stopkach jest taka, że nie sposób jednoznacznie skategoryzować ich jako reprezentantek punktowego styku z podłożem, tłumienia sprężynowego, magnetycznego, czy też elastomerowego itp., gdyż de facto mamy do czynienia z autorskim koktajlem wszystkich powyższych rozwiązań.
Krótko mówiąc Solid Tech Feet of Balance „grają” po swojemu i robią to … po mistrzowsku. Goszczące u mnie od zeszłorocznej edycji AVS do tej pory grające na standardowych stożkach i moich dyżurnych mosiężnych, z racji konieczności zapewnienia im jako-takiej mobilności, podklejonych filcem podkładkach postawne Litwinki po przesiadce pokazały swoje może nie tyle kompletnie nowe, co zauważalnie bardziej atrakcyjne, przynajmniej z mojego – czysto subiektywnego punktu widzenia, oblicze przejawiające się poprawą rozdzielczości w pełni reprodukowanego pasma oraz precyzji prowadzenia i zróżnicowania najniższych składowych. Jak już podczas ich, znaczy się kolumn, testów wspominałem nawet z fabrycznym wyposażeniem „mieściły się” w 24 metrowym salonie, jednak po wymianie twardych stożków na sprężynowo – magnetyczne szwedzkie stopy całość stała się bardziej konkretna/precyzyjna i to bez nawet najmniejszych oznak odchudzenia, czy osuszenia. W rezultacie nie tylko „znikanie” kolumn było jeszcze skuteczniejsze, co i bogactwo wolumenu przekazywanych przez nie informacji czytelniejsze. W dodatku dostęp do owego bogactwa stał otworem już od zaskakująco niskich poziomów głośności, więc nawet na symfonice („Mahler: Symphony No. 7” w wykonaniu Bavarian Radio Symphony Orchestra pod batutą Sir Simona Rattle) wcale nie trzeba było strzelać sobie w ucho potężnymi dawkami decybeli, by próbować domyślać się, czy już słyszymy dosłownie wszystko, co w materiale źródłowym się znalazło, czy też jeszcze trzeba będzie po raz kolejny sięgnąć po pilota. Nie twierdzę, że nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Audio Solutions zaczęły podszywać się pod Perlisteny S7t, lecz zaobserwowane zmiany Figaro L2 nieco w kierunku kuzynek z Verony ukierunkowały, choć patrząc na owe obserwacje z perspektywy czasu, powodów upatrywałbym może nie tyle w wyostrzeniu samych krawędzi źródła pozorne definiujących, co eliminacji ich ledwo zauważalnego ząbkowania oraz obecnego wcześniej w otaczającym ich powietrzu zaburzających czystość obrazu pasożytniczych drobnych, post – rezonansowych artefaktów. Przykładowo na szalenie odległym od audiofilskich wzorców, za to fenomenalnym pod względem muzycznym, mrocznym i melancholijnym „The Light the Dead See” Soulsavers zazwyczaj słychać ciemne, „robiące klimat” tło okazjonalnie rozświetlane partiami fortepianu, gitarowymi riffami bądź smyczkami. Tymczasem z FoB nagle dotychczas zlepiony bas pokazał, że nie jest monotonnym buczeniem, lecz obszarem niezwykłego zróżnicowania, uderzenie w naciąg bębna nie jest jednym dźwiękiem, lecz składa się z kilku odpowiedzialnych za udokumentowanie zetknięcia się pałki z membraną, ugięcia tejże i powrotu do punktu wyjścia po cofnięciu ręki perkusisty. Do tego dochodzi większa ekspresja partii wokalnych. Jakby Dave Gahan popracował nad siłą emisji, dostał lepszy, bardziej czuły mikrofon a i ktoś zasiadający za stołem nieco bardziej się przyłożył, dzięki czemu szorstkość głosu frontmana Depeche Mode brzmi bardziej naturalnie – natywnie a nie jak powstała na etapie miksu granulacja.
Jednak jeśli chodzi o reprodukcję basu, to uznałem, iż jeśli test nie ma być po łebkach i na skróty, to trzeba szwedzkie „resory” potraktować czymś równie bezkompromisowym jak niemalże 56% Bårelegs Battle Axe, w której dymne aromaty przeplatają się z zapachem jodyny, smoły i wędzarni. Brzmi intrygująco? Cóż, dlatego też nie omieszkałem sięgnąć po adekwatny wypalającemu kubki smakowe destylatowi podkład muzyczny w postaci … „The Battle of Yaldabaoth” Infant Annihilator z programowalnymi partiami perkusji, z którymi poradziłaby sobie chyba jedynie ośmiornica po kursie u Mike’a Portnoy’a i to pojona dożylnie piekielnie mocnym espresso. I o ile wcześniej na pewne uproszczenia i sklejanie się blastów przymykałem oko i ucho, to tym razem dostałem pełne, prowadzone z iście matematyczną precyzją spektrum bezlitośnie wystrzeliwanych punktualnych serii uderzeń traktujących me nieco otłuszczone ciałko niczym młot pneumatyczny konieczną do usunięcia nawierzchnię osiedlowej uliczki. Jakby za sprawą bezprzewodowego i przeprowadzonego niejako w tle, bez mojej, znaczy się użytkownika, wiedzy ekipa Vitusa wgrała do 101-ki tajemniczy upgrade zwiększający dumping factor i przy okazji podwajający moc oraz wydajność prądową. Cuda, omamy słuchowe, bądź przejaw myślenia życzeniowego? Cóż, bardzo bym chciał, jednak efekt zamontowania FoB jest tyleż uzależniający, co wykluczający powrót do zwykłych kolców/stożków i to pomimo tego, że aplikacja natychmiast przyklejających się do podłogi Solid Tech Feet of Balance niejako z automatu unieruchomiła AudioSolutions Figaro L2 na stałe, przez co nawet nie tyle „jeżdżenie” nimi po podłodze, co li tylko przesunięcie o kilka/kilkanaście centymetrów może nie jest awykonalne, co na tyle upierdliwe i pracochłonne, że po ekwilibrystach związanych z aplikacją i precyzyjnym ustawieniem kolumn staram się jakiekolwiek zmiany ich usytuowania minimalizować do absolutnego minimum.
Dobijając do brzegu, czyli końca dzisiejszych nadspodziewanie sążnistych wywodów pozwolę sobie uznać tytułowe stopki Solid Tech Feet of Balance za jedne z najbardziej efektywnych i zarazem uniwersalnych akcesoriów jakimi świadomy ich zbawiennego wpływu na brzmienie swojego systemu audiofil i meloman mógłby się zainteresować. Pomijając szalenie pozytywny, przynajmniej w moim, czysto subiektywnym mniemaniu, aspekt soniczny praktycznie całkowicie uniezależniający kolumny od zazwyczaj destruktywnego wpływu podłoża, poprzez możność podobnego odsprzęgniecia stolika na bezliku kombinacji w zależności od obciążenia (obciążalność stopek może maleć/rosnąć wraz ze zmieniającą się konfiguracją sprzętową) skończywszy, wszystko wskazuje na to, że FoB są przysłowiowym biletem w jedną stronę. Szalenie trudno bowiem wyobrazić mi sobie sytuację, by ktokolwiek z poprawnie funkcjonującym zmysłem słuchu i zarazem niewykazujący stricte masochistycznych tendencji, po ich aplikacji szczerze stwierdził, że gra nie jest warta świeczki, bądź dźwięk bez owych stopek jest lepszy. Tzn. może mu się bardziej/mniej podobać, gdyż o gustach się nie dyskutuje, choć z drugiej strony z faktami również, a te niezbicie dowodzą, że Solid Tech doskonale wie co robi i robi to świetnie.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: Premium Sound
Producent: Solid Tech
Cena: 2 749 / 4 szt.
Dane techniczne
Wymiary ( Średnica x W): 65 x 53 mm
Waga: 0,33 kg/szt
Obciążenie zestawu 4 stóp: 15 – 180 kg
Zestaw: 4 szt. Stóp
Wyposażenie zestawu: 16 sprężyn Medium Density, 16 sprężyn High Density,20 sprężyn High Density +
Najnowsze komentarze