Monthly Archives: marzec 2024


  1. Soundrebels.com
  2. >

German Physiks Emperor Integrated

Link do zapowiedzi: German Physiks Emperor

Opinia 1

Jestem w stu procentach przekonany, że co jak co, ale tytułowy brand znakomicie kojarzycie. Co prawda z tej stajni dotychczas nic na testach nie mieliśmy, jednak to podmiot wszem i wobec znany z produkcji dość nietypowych, bo generujących dźwięk dookólny, dzięki czemu drwiących sobie z tak ważnego dla nas do idealnego odsłuchu muzyki „sweet spotu”, kolumn głośnikowych. Naturalnie z wymienionego przed momentem powodu to propozycja dla konkretnych, czyli wiedzących czego chcą od życia klientów, ale co by nie mówić, wbrew pozorom jest ich sporo. Jednak sporo dla mocodawców German Physiks nie jest optymalną liczbą, dlatego chcąc dotrzeć do większego grona potencjalnych zainteresowanych, pochodzący zza naszej zachodniej granicy team powołał do życia całą serię elektroniki dedykowanej nie tylko produkowanym przez siebie, ale również z powodzeniem zapewniającej idealne warunki pracy kolumnom innych producentów. Zaskoczeni? Powiem szczerze, że gdy się o tym dowiedziałem, osobiście również zaliczyłem taki stan. Stan, który oczywiście z automatu zmusił nas do kontaktu z dystrybutorem w celu głębszego poznania wspomnianych nowości. Takim to sposobem dzięki sporemu zaangażowaniu logistycznemu krakowskiego High End Alliance w nasze okowy trafił monstrualny gabarytowo, niemiecki wzmacniacz zintegrowany German Physiks Emperor.

Nie trzeba przeglądać stopki z danymi technicznymi, bowiem same przestudiowanie serii fotografii jasno daje do zrozumienia, że konstruktorzy Emperor-a podczas powoływania go do życia nie oglądali się zbytnio na koszty. Oczywiście piję do rozmiarów, których nie powstydziłaby się niejedna znacznie wyżej pozycjonowana końcówka mocy. Tymczasem w tym przypadku mamy bezkompromisowo zbudowaną integrę. I żeby było jasne, słowo „bezkompromisowo” nie dotyczy jedynie jej gabarytów, ale znakomicie prezentującej się w zderzeniu osobistym – zdjęcia naprawdę tego nie oddają, bo z klasą wykończonej, oferującej intrygujący design obudowy oraz wypełniające ją po przysłowiowy „dach” elektroniczne trzewia. Korpus Emperor-a jest bardzo ciekawą wariacją na temat prostopadłościanu, w którym wszystkie zewnętrzne połacie wykonano z grubych płatów szczotkowanego aluminium. Te najpierw ozdobiono czterema zdecydowanymi poprzecznymi podfrezowaniami, by finalnie w awersie umieścić okienko dla usadowionego na czarnym tle błękitnego wyświetlacza obsługiwanego pięcioma tuż pod nim znajdującymi się guzikami oraz zorientowane na jego flankach dwie średniej wielkości gałki funkcyjne, a w rewersie zajmujący zdecydowaną większość powierzchni, będący ostoją dla wszelkiej maści wejść i wyjść w standardach RCA/XLR z przelotkami włącznie, zaciskami kolumnowymi i zintegrowanym z włącznikiem głównym gniazdem zasilania, również wykończony w fajnie kontrastującej z obudową czerni panel przyłączeniowy. A to nie koniec wizualnych ciekawostek, gdyż tak zwany „dach” wzmacniacza jest litym płatem wykonanym z identycznego jak reszta obudowy aluminiowym, wokół którego biegnie coś na kształt wentylującej układy elektryczne, czarnej, na bokach mającej skośne nacięcia fosy. Zbędny blichtr? Bynajmniej, gdyż w mojej opinii jest to znakomity zabieg, który oprócz czysto funkcjonalnego chłodzenia konstrukcji, pozwala nieco złagodzić efekt przysadzistości jednak wielkiej bryły. Proszę, nie oceniajcie tego na podstawie fotografii, gdyż w rzeczywistości to jest majstersztyk. Naturalnie w komplecie z rzeczonym wzmacniaczem dostajemy nieprzeładowanego zbędnymi funkcjami pilota zdalnego sterowania. Kończąc akapit o budowie oprócz rozmiarów 474/240/474 mm najistotniejszymi informacjami wydają się być jego ustalona na poziomie 69 kilogramów waga i oddawana moc 300W/8 Ohm i podwojenie jej przy wartości 4 Ohm.

Co ciekawego zaprezentował Emperor? Po pierwsze – niebagatelne pokłady energii skierowanej na wzmocnienie efektu uderzenia muzyką Po drugie – bardzo fajnie podkręcający poziom namacalności zastrzyk jej body. A po trzecie – odpowiednią zwartość i otwartość prezentacji, co przy ewidentnym nasycaniu dźwięku pozwalało mu uniknąć przekroczenia poziomu otyłości i przyduchy. Owszem, ogólnie przekaz był mocny, ale pełen wigoru. W sobie tylko znany sposób wzmacniacz odpowiednio konturował najbardziej mięsiste projekcje, a to przekładało się na zachowanie drive’u nawet podczas słuchania bardzo wymagającego materiału. Dodatkowym ciekawym feedbackiem takiego postawienia sprawy było nieznaczne zbliżenie wirtualnej sceny w stronę słuchacza, jednak z zachowaniem jej proporcji w tylnych okowach. Czyli było bliżej, ale nie płasko, czego wielu z naszych pobratymców wręcz oczekuje. Co bardzo ciekawe, ogólne podejście do sposobu na muzykę według niemieckiego German Physiks było na tyle uniwersalne, że podczas testu widocznych na zdjęciach kolumn wypadł lepiej od stacjonującego u mnie Gryphona APEX. A główną zaletą okazała się być właśnie nieco większa, za to dobrze dozowana energia środka pasma oraz niezapominanie o odpowiednim zastrzyku witalności i fajnej krawędzi źródeł pozornych. Tak skonfigurowany set okazał się na tyle uniwersalnie grający, że nasz bohater nie miał problemu dosłownie z żadnym materiałem muzycznym. A jak to zwykle u mnie bywa, nie mówimy li tylko o plumkaniu kontemplacyjnego jazzu, ale również o buncie Rammsteina i szaleństwie niestety nieżyjącego już Kena Vandermarka. Pierwszy w postaci koncertowego Keitha Jarretta „Inside Out” pokazał nie tylko znakomitą wirtuozerię każdego z muzyków, ale drzemiące w instrumentach pokłady masującego moją skołataną życiem duszę romantyzmu. Naturalnie na wspomnianym krążku jest również małe co nieco dla drugiej strony mojego jestestwa, bowiem panowie pokazują czasem pazur, jednak tę pozycję płytową zapamiętam jako pokaz klasycznego umilania życia melomana przez znakomicie odtworzony projekt koncertowy. W podobnym tonie – oczywiście mam na myśli jakość odbioru – wypadł Rammstein z najnowszą produkcją „Zeit”. Energia, mięcho, znakomite utrzymanie rytmu i czytelnie zaprezentowana wokaliza ewidentnie udowodniły, iż wpisana w kod DNA wzmacniacza estetyka podgrzewania opowieści muzycznej w najmniejszym stopniu nie wypaczała zamierzeń artystów. W tym przypadku również obraz był mocno kolorowy, krągły i soczysty, ale w żadnym przypadku ospały. Ba, wręcz przeciwnie, gdyż w dobrym tego słowa znaczeniu potrafił zaskakująco mocno kopnąć, co u pana Rammsteina jest niezbędnym do pokazania jego prawdziwego „ja” wymogiem. Jak zatem wypadł co prawda nieco inny, bo free, ale jednak już raz omawiany przeze mnie jazz? Po co kolejna podpórka tym nurtem? Wbrew pozorom to bardzo istotne. Free to szaleństwo w najczystszej postaci. Na tyle znamienne, że nie ma do tego napisanych nut, tylko gramy na żywioł. A jeśli tak, dotychczas tak chwalona zwiększona energia musi umieć dość szybko wygasnąć, by za moment ponownie wręcz wybuchnąć. Mało tego. Przekaz podczas tego natłoku informacji, zmian tempa oraz poziomu mocy uderzenia musi cechować dobra rozdzielczość, inaczej wszystko zlepi się w jedną papkę. Być może komuś się to nawet spodoba, ale nie oszukujmy się, free to nieobliczalność, radość z życia, a czasem zadany celowo ból. Niestety aby spełnić te trzy cechy, sekcja wzmocnienia musi umieć odpowiednio dozować energię w czasie. Jak w przypadku naszego bohatera może pokazać ją nawet lekko podkręconą, jednak musi odpowiednio utrzymać w ryzach. I gdy podobnie do niego potrafi nad tym zapanować, śmiem wysnuć wniosek, że nie powinno być dla niej materiału niemożliwego do fajnego odtworzenia. Analizując powyższy tekst, chyba jasnym jest, że tytułowy Emperor w tym temacie zdał egzamin na piątkę, dlatego bez żadnego snucia przypuszczeń jasno potwierdzam, iż dobrze skonstruowany piec, nawet oferując estetykę gęstego grania, bez problemu umie oddać zamierzenia najbardziej szalonych, bo grających na setkę bez przygotowanych nut, tylko ze wstępnym pomysłem na wspólną rozmowę kilku instrumentów freejazzowych artystów. Zapewniam, to nie jest takie proste.

W jakiej konfiguracji ulokowałbym nasz przedmiot zainteresowania? Jak wynika z opisu, wszędzie tam, gdzie przyda się niesiona przez GP The Emperor mocniejsza dawka energii. Wesprze system ciekawym uderzeniem, co przełoży się zaskakujący rozmach prezentacji. Jednym słowem tchnie w dany konglomerat dodatkową szczyptę życia. Jednak po tym, co miałem okazję usłyszeć u siebie, nie skreślałbym go również z występów w zestawach już dobrze osadzonych w masie. W takim przypadku naturalnie mocniej nas kopną, jednak muzyka nie zatraci cech ciekawej nieobliczalności, co przecież solą naszej zabawy. Jak rosły Niemiec wypadnie finalnie, pokaże życie. Jednak najważniejsze jest, że nawet przy braku chemii, słuchana przy użyciu tytułowego wzmacniacza muzyka będzie pełna tak ważnych dla nas emocji. I będąc szczerym, właśnie tą cechą mnie ten piecyk najbardziej uwiódł.

Jacek Pazio

Opinia 2

Do debiutu tytułowej marki na naszych łamach przygotowywaliśmy się od dłuższego czasu. Przymiarki, zgodnie z ogólnie utrwalonym w audiofilskiej świadomości profilem owego bytu, dotyczyły oczywiście kilku mniej, bądź bardziej absorbujących gabarytowo kolumn i gdy wszystko wydawało się zmierzać ku szczęśliwemu finałowi, jak to zwykle w życiu bywa, przewrotny los w osobie dystrybutora ( Audio Anatomy / High End Alliance ) postanowił przypomnieć o swojej wrodzonej nieprzewidywalności podsuwając nam pod nos urządzenie niezbyt z German Physiks, bo to o tymże wytwórcy mowa, kojarzone. Propozycja testu dotyczyła bowiem … ultra high-endowego wzmacniacza zintegrowanego Emperor Integrated. Skoro zatem czytacie Państwo te słowa, to znak, że na ową propozycję przystaliśmy, uznając, że może pierwszy kontakt z działającą od 1992 r. niemiecką marką jest niezbyt oczywisty, lecz jak najbardziej logiczny, gdyż chociaż eksplorację zaczynamy nie od kolumn a elektroniki, to od „dołu” stawki, gdyż w portfolio German Physiks znajdziemy jeszcze przedwzmacniacz, stereofoniczną i monofoniczną końcówkę mocy, oraz … elektroniczną zwrotnicę, na które jeśli tylko wszystko pójdzie po dystrybutora i naszej myśli również powinna przyjść pora. Dlatego też niepotrzebnie nie przedłużając rozbiegówki zapraszam na ciąg dalszy.

Jak widać na powyższych zdjęciach Emperor to zauważalnych rozmiarów i słusznej wagi (to akurat możecie Państwo jedynie domniemywać i wierzyć nam na słowo) jednostka zarówno wpisująca się w obecnie modną ideę superintegr, jak i nieco jej przecząca. O przynależności do owego elitarnego grona świadczą oczywiście jakość wykonania, potężna moc, bezkompromisowość konstrukcji i niestety dość bolesna cena, lecz warto w tym momencie wspomnieć, iż wbrew panującym trendom niemiecki wzmacniacz nie wyposażono w wydawać by się mogło obowiązkowe dodatki w postaci nie tylko streamera, co nawet podstawowego DAC-a, czy phonostage’a. Najwidoczniej konstruktor doszedł do wniosku, że na tym poziomie jakiekolwiek półśrodki, a za takie właśnie płytki rozszerzeń możemy uznać, nie przystoją nawet jego podstawowej integrze, więc jeśli ktoś takowych funkcjonalności potrzebuje to z pewnością zaopatrzy się w stosowne – wolnostojące i adekwatne jakościowo reszcie komponentów urządzenia.
Płytę frontową zdobią cztery głębokie poziome nacięcia z wkomponowanymi dwiema elegancko toczonymi gałkami – lewą wyboru źródeł i prawą regulacji głośności chroniącymi flanki centralnie umieszczonego pod płatem czernionego akrylu dwuwierszowego, niebieskiego wyświetlacza, który może nie poraża czytelnością, jednak przy dokonywaniu nastaw z poziomu frontu daje radę. A właśnie, pod displayem niesymetrycznie ustawiono pięć niewielkich przycisków odpowiedzialnych za wybór wejścia i dedykowanego wzmocnienie (gain) przy bezpośrednim wejściu na końcówkę, uziemienie, wyświetlacz i włączenie/wyłączenie urządzenia. Owa, budząca moje zdziwienie, niesymetryczność wynika z faktu iż przesunięcie przycisków w osi wynika z poprzedzenia ich niewielką diodą informująca o statusie pracy integry i czujnikiem IR.
Wspomniane nacięcia biegną również przez ściany boczne nader udanie maskujące ukryte wewnątrz grzebienie radiatorów. Dla porządku w tym momencie wspomnę, iż chłodzenie Emperora, jest w pełni pasywne.
Ściana tylna z dumą reprezentuje przysłowiowy niemiecki porządek. W pionowej osi symetrii umieszczono przełącznik pracy w roli końcówki, gniazda firmowej magistrali komunikacyjnej, włącznik główny i klasyczne, trójbolcowe gniazdo zasilania IEC C14. Po ich obu stronach rozmieszczono, patrząc od góry – bezpośrednie wejścia RCA i XLR (Neutrik) na końcówkę mocy, po trzy klasyczne wejścia liniowe RCA i XLR, po dwa wyjścia RCA i XLR na zewnętrzną końcówkę mocy i pojedyncze terminale głośnikowe sygnowane przez WBT Nextgen. Na wyposażeniu znajduje się również solidny aluminiowy pilot, białe rękawiczki i … zaskakująco wysokiej klasy, firmowy przewód zasilający Pion N3 ZF, więc przynajmniej na początku szczęśliwemu uzytkownikowi odpadnie dodatkowy wydatek. Mały i coraz rzadziej spotykany, więc tym milszy drobiazg dodatkowo utwierdzający nabywcę o słuszności dokonanego wyboru.
Jak się okazuje korpus Emperora ma konstrukcję „szufladową”, lub jak ktoś woli można uznać ją za audiofilski odpowiednik „matrioszki”, gdzie pod 15mm aluminiowym płaszczem kryje się wewnętrzna, już stalowa baza. Ponadto po odkręceniu kilku(nastu) śrub ozdobioną firmowym logotypem płytę górną zdejmuje się razem ze ścianami bocznymi a waga takiego modułu sięga 17 kg. I kiedy mogłoby się wydawać, że po zdjęciu wierzchniej „skorupy” uzyskamy pełen dostęp do trzewi napotykamy nieprzewidzianą przeszkodę w postaci chroniącej przed promieniowaniem stalowej płyty spod której wyzierają łby zamontowanych na planie X-a czterech imponujących bloków (każdy po 7 szt.) potężnych kondensatorów o łącznej pojemności 92 400 µF (3 300 µF / szt.). Żeby było ciekawiej kondensatory okupują górne płytki, pod którymi ukryto … pięć transformatorów toroidalnych dedykowanym poszczególnym sekcjom (przedwzmacniaczowi, kanałowi lewemu i prawemu, sterowaniu i wyświetlaczowi) dysponujących łączną mocą 2,500kVA. Generalnie mamy do czynienia ze zbalansowaną konstrukcją dual mono a w każdym kanale pracuje w klasie AB po 12 bi-polarnych tranzystorów zdolnych oddać 340W przy ośmio- i 620W przy cztero- Ω obciążeniu. Jeśli na kimś powyższe wartości nie robią większego wrażenia to tylko wspomnę, że Emperor w peaku potrafi puścić do 4 Ω głośników „drobne” 1 000 W zdolne sprawić, że nawet przysłowiowy stół bilardowy powinien zacząć grać nie gorzej od wypasionego Wurlitzera 1015.
Masywne, toczone aluminiowe nóżki zapobiegliwie podklejono miękkim filcem, więc o ile tylko uda nam się usadowić tytułową, blisko 70 kg integrę na docelowej półce, platformie to finalne ustawienie nie będzie już wymagało tyle siły.

Emperor do życia budzi się mniej więcej po 20 sekundach procedury „miękkiego startu” i wnikliwej diagnostyki. Kiedy jednak kliknięcia przekaźników i chyba tylko konstruktor wie czego jeszcze ustaną a z głośników zaczną dobiegać pierwsze dźwięki wszystko, włącznie z nazwą staje się jasne. Integra German Physics gra bowiem niezwykle majestatycznie i doniośle z potęgą i apodyktycznością pod względem kontroli podpiętych pod nią kolumn godną niejednej ultra high-endowej dzielonki. To dźwięk kompletny i skończony, o urzekającej barwie, muzykalności, lecz również uzależniający jeśli chodzi o rozdzielczość i timing. Nawet tak eklektyczne i nieczęsto goszczące na wystawowo – recenzenckich playlistach pozycje jak „Nova” Sylvaine, gdzie iście anielskie, eteryczne – czyste damskie partie wokalne przeplatają się z brutalnym growlem zabrzmiał zaskakująco spójnie i koherentnie umiejętnie łącząc przysłowiowy ogień z wodą. Kiedy miało być delikatnie i lirycznie Emperor jawił się niczym trioda a gdy słuchacza w fotel miała wgnieść istna ściana dźwięków w okamgnieniu pokazywał swoje mroczne i niszczycielskie oblicze. W dodatku im ciężej, gęściej, szybciej i trudniej się robiło, tym niemiecka amplifikacja radośniej rzucała się w wir wydarzeń łapiąc wiatr w żagle. Krótko mówiąc zarówno mainstremowo przebojowy Herbie Hancock („Possibilities”) , jak i bezkompromisowo łojące rodzime szarpidruty ze stołecznego Shadohm („Through Darkness Towards Enlightenment”) nie musieli obawiać się, że jakiś zastosowany przez nich środek artystycznego wyrazu od miotełek poczynając na podwójnej stopie kończąc nie wpasuje się w estetykę wzmacniacza i zabrzmi nie do końca prawdziwie i naturalnie. O nie, tutaj wszystko było na swoim miejscu zarówno jeśli chodzi o rozmiar, jak i energię reprodukowanego instrumentarium, gdyż czy to skupienie, czy stojący na przeciwległym skraju skali iście hollywoodzki rozmach dotyczyły jedynie wolumenu generowanych dźwięków i sceny na jakiej rozgrywają się wydarzenia a nie samych źródeł pozornych. A właśnie, jeśli o nie chodzi, to ich definicja a dokładnie kreska, jaką prowadzone są kontury może nie jest najcieńsza i najtwardsza, ale prawdę powiedziawszy w niczym to nie przeszkadza, gdyż nie rozmywa ich brył a jedynie podkreśla plastykę przekazu. Staje się przez to bliższy naturalności i otaczającej nas rzeczywistości, gdzie przecież wzroku nie ranią ostre jak brzytwa, znane z trybów demonstracyjnych topowych telewizorów przekontrastowane koszmarki. W rezultacie nasze zmysły niejako z automatu przestawiają się z obciążającego zwoje mózgowe trybu analizy w stan relaksującej i przynoszącej ukojenie czysto hedonistycznej absorpcji, gdzie wpadającym w ucho melodiom nie sposób odmówić zaangażowania, lecz nie jest to rozpaczliwe zabieganie o naszą atencję a jedynie przykuwanie uwagi własną, w pełni naturalną atrakcyjnością. Dlatego też co i rusz łapałem się na tym, że zamiast standardowych testów a więc skupiania się na bohaterze niniejszej epistoły zdecydowanie więcej atencji poświęcałem reprodukowanemu materiałowi, gdyż to właśnie on determinował efekt finalny, co przynajmniej w moim mniemaniu dobrze świadczy o samym wzmacniaczu. Warto bowiem mieć świadomość, że z audio a High-Endem w szczególności jest jak z dobrymi perfumami – tych najlepiej do nas dopasowanych nie czujemy i traktujemy jako coś oczywistego i zarazem pomijalnego. Jeśli bowiem przez cały dzień nasze synapsy miały by być drażnione intensywnymi nutami zapachowymi, to po kilku godzinach takiego przebodźcowania migrenę mielibyśmy gwarantowaną. Podobnie jest też na naszym podwórku, gdzie poszczególne składowe systemów może nie tyle muszą, co powinny tworzyć koherentną i homogeniczną całość a nie zlepek nieraz diametralnie różnych pomysłów na dźwięk bliższy atakującemu nas zewsząd migającymi światłami i dźwiękami lunaparkowi, w którym prędzej o postradanie zmysłów aniżeli ukojenie. I właśnie Emperor takową równowagę i harmonię do większości systemów wnosi pozwalając jednocześnie rozkwitnąć współpracującym z nim kolumnom poprzez pokazanie ich bardziej romantycznego oblicza, co dane nam było doświadczyć nie tylko z dyżurnymi Gauderami, jak i goszczącymi u nas jakiś czas temu Alare Labs Remiga 2 Be, na których szczególnie imponująco wypadały nagrania nad wyraz odważnie eksplorujące najgłębsze zakamarki basowego Hadesu. I aby doświadczyć owych iście infradźwiękowych pomruków wcale nie musiałem posiłkować się surową elektroniką w stylu „Humans Become Machines” 潘PAN, lecz nawet mroczy folk spod znaku Osi And The Jupiter („Uthuling Hyl”) z powodzeniem uwalniał drzemiący w Emperorze nieskończony rezerwuar energii.

Śmiem twierdzić, iż choć German Physiks Emperor Integrated z racji zauważalnego iście organicznego, acz zupełnie niewpływającego na wyborną rozdzielczość, uplastycznienia przekazu niezbyt kwalifikuje się jako przedstawiciel przysłowiowego „drutu ze wzmocnieniem”, to jest on bliższy większości gustów aniżeli lwia część dążących do bezwzględnej transparentności i braku własnego charakteru konkurencji. Jest bowiem jakiś i na swój sposób unikalny łącząc wspomnianą potęgę z wyrafinowaniem i muzykalność z rozdzielczością. Jeśli zatem nie dysponujecie Państwo systemami w których nadwaga i ospałość są cechami wiodącymi dość niemrawych kolumn, to kontakt z Emperorem może wprawić Was nie tylko w wyborny nastrój, co niemy zachwyt, dzięki czemu bez większych dyskusji będziecie w stanie wyasygnować konieczną do jego zachowania we własnym systemie kwotę.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audio Anatomy / High End Alliance
Producent: German Physiks
Cena: 156 000 PLN

Dane techniczne
Moc wyjściowa (THD+N <1%): 2 x 340W RMS / 8 Ω; 2 x 620W RMS / 4 Ω
Pasmo przenoszenia: 0.5Hz – 80kHz (-3dB)
Zniekształcenia THD + N: 0.01% (22Hz – 22kHz)
Dynamika: 127 dB
Odstęp sygnał/szum: – 91 dB A
Wejścia: 3 pary RCA; 3 pary XLR
Wyjścia preout: 2 pary RCA; 2 pary XLR
Bezpośrednie wejścia na końcówkę: para RCA; para XLR
Wymiary (S x W x G): 474 x 240 x 474 mm
Waga: 69kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Katowickie wagary

Choć z jednodniowym opóźnieniem, ale zgodnie ze szkolną tradycją dnia wagarowicza postanowiłem urwać się z pracy, lecz zamiast jak to drzewiej bywało pod Kolumnę Zygmunta, albo na Agrykolę / Pola Mokotowskie wypuściłem się nieco dalej. Gdzie? A do Katowic, żeby po raz kolejny zrobić przymiarkę do małego co nieco. Jakiego? O tym w poniższej migawce.

Czymże owe małe co nieco było doskonale widać na powyższych zdjęciach, gdyż czego jak czego, ale typowanego do roli mojej docelowej szlifierki flagowej Kuzmy Stabi XL ukryć nijak się nie dało. Niby klamka zapadła a od jakiegoś czasu w konfigurowaniu prywatnego zestawu audio staram się jak ognia unikać tzw. drobienia jak gejsza, jednak doskonale zdajecie sobie Państwo sprawę, że sama minimalizacja ewentualnych kosztów związanych z drobnymi roszadami będącymi tak naprawdę nie pięciem się w górę a krokiem w bok najdelikatniej rzecz ujmując nie wystarcza do wdrożenia w życie maksymy „albo sufit, albo wcale”. A to przecież dopiero początek listy do Świętego Mikołaja, gdyż sam napęd to dopiero początek, gdyż tuż za nim muszą się znaleźć topowe ramię Safir 9 oraz flagowa wkładka CAR 60. Niestety przez lata zabawy w tym hobby nie raz przekonałem się, że najdroższe nie zawsze okazuje się być tym idealnym. A już na pewno, gdy w grę wchodzą wykreowane doświadczeniami, nawet najbliższe prawdy o muzyce, ale jednak bardzo subiektywne oczekiwania. Dlatego też pozwalając mi uniknąć kosztownego błędu, katowicki dystrybutor RCM niezobowiązująco zawiesił na rzeczonej Kuzmie XL zdecydowanie tańsze od szczytowego osiągnięcia firmy, jednak przez szeroki świat uważane za wręcz znakomite ramię 4Point 9. Wkładka to znana mi z innych odsłuchów, wspierana przez firmowy phonostage konstrukcja od DS Audio. Jakie wrażenia? Cóż, bajka. Powiem więcej, zamknięcie tematu. Niestety do czasu. Jakiego? Zderzenia z Safirem 9. Niby w tym tańszym wszystko jest na swoim miejscu, jednak okazuje się, że da się nieco lepiej. I to w każdym aspekcie. Czy gra jest warta przysłowiowej świeczki? Patrząc z mojej perspektywy jak najbardziej. To nieco inny świat. Ale żeby nie było, trochę inny. I to tylko w domenie jakości, a nie ogólnej przyjemności obcowania z muzyką. Niestety u mnie jedno idzie w parze z drugim, dlatego z racji obsesyjnego wręcz przywiązania do wyciskania z każdego elementu toru maksimum wyrafinowania, finalnie mimo znakomitej prezentacji muzyki przez 4Pointa 9, docelowo raczej padnie na Safira 9. Szkoda dudków? Czy ja wiem? Jak nie teraz, to kiedy? Jak na starość ogłuchnę? Wolne żarty.

Niejako na deser i pozakonkursową aktywność zostawiłem sobie chwilkę na jeszcze bardziej rozbudowaną od poprzedniej wizyty kolekcja magnetofonów szpulowych. Co ciekawe, tym razem rodzina szpulaków powiększyła się o 3 konstrukcje firmy Sony. I to nie byle jakie, bo oprócz najpopularniejszych modeli na taśmy 1/4”, RCM poszedł na całość i rozszerzył „wystawkę” o wersję 1/2”. Oczywiście będąc konsekwentnym, po podjęciu decyzji wejścia na aż tak wysoki poziom analogowego szaleństwa zadbał również o kilka pozycji wydawniczych w tym formacie. Koszty masakryczne, bo i przesuw taśmy dwa razy szybszy, a co za tym idzie jeden album to dwie lub trzy, a nawet cztery szerokie szpule i sam materiał nagrany w takim standardzie znacznie droższy, o kosztach przesyłki znacznie większych paczek z ubezpieczeniem wysyłanych z USA nie wspominając. Jednak gdy się tego posłucha, świat muzyki już nigdy nie będzie taki sam. I nie mówię o nośnikach cyfrowych, czy winylowych, ale również o szpuli 1/4”. Nawet pojedynczym zderzeniem robimy sobie wielkie „kuku” i tylko podobnie jak po stracie bliskiej osoby zraniony zmysł słuchu może uleczyć tylko czas. Czy zatem jest sens nawet dla zwykłej przyjemności zmierzyć się z takim uderzająco bliskim prawdzie materiałem, wiedząc, że to nie nasza liga? Być może zabrzmi to jak nawoływanie do masochizmu, ale bez dwóch zdań tak. Tym bardziej, że format wymiera, bo z naturalnych przyczyn niszczeje i niedługo zostanie nam jedynie bezduszna cyfra. Cyfra, która nawet przy najbardziej wyczynowym próbkowaniu materiału i przy najlepszej możliwej postprodukcji w kwestii naturalności brzmienia muzyki w naszych domach nawet nie zbliży się do materiału nagranego na nawinięty na szpulach tak szeroki – a warto wiedzieć, że jest trochę materiału nagranego na taśmach 1” – namagnesowany plastik.

I tym z jednej strony bardzo pozytywnym – piję do zapoznania się z jeszcze wierniejszym nuż mam w domu ze Studera A80 zapisem muzyki, a z drugiej trochę smutnym – chodzi oczywiście o naturalną auto degradację formatu, akcentem kończę tę relację z wagarowego wypadu na Śląsk. Jak wspominałem, za sprawą profesjonalnego podejścia gospodarzy do tematu ubierania klienta w swoje zabawki wypadu podwójnie udanego. A udanego, bo upewniłem się co do typowania docelowego ramienia i przy okazji dzięki magnetofonowi szpulowemu na taśmę 1/2” nakarmiłem swoją duszę melomana naprawdę czymś wyjątkowym. A co nie tylko dla mnie, ale również dla Was jest najciekawsze, to fakt, że przed momentem opisana akcja nie jest ofertą skierowaną jedynie dla wybranych, tylko każdego potencjalnego zainteresowanego dobrym dźwiękiem audio-freaka. Jednak jest jeden warunek. Trzeba chcieć do tej analogowej mekki się wybrać. O resztę jak zawsze w standardzie „all inclusive” zadba RCM.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

ZenSati Zorro XLR, Speaker, Power

Opinia 1

Prawdę powiedziawszy po ponad dekadzie prób rozświetlenia iście średniowiecznego mroku spowijającego umysły, choć bliższe stanowi faktycznemu byłoby użycie określenia „zbliżonej do próżni przestrzeni międzyusznej”, jednostek uważających, iż przewodami cyfrowymi transmitowane są dane w postaci tożsamej z tytułem jednego z najbardziej udanych albumów niejakiego Arjena Anthony’ego Lucassena, tym razem działającego w projekcie Ayreon, czyli „01011001” powoli tracimy nadzieję, że da się je nakłonić do samodzielnego myślenia i czysto empirycznej weryfikacji nie wiedzieć skąd przyswojonych przekonań. Dlatego też w ramach „złapania oddechu” po kontrowersjach, jakie nie wiedzieć czemu wzbudziły łączówki Ethernet & USB przyszła pora na ich nieco bardziej konwencjonalne i mniej polaryzujące dyskutantów analogowe rodzeństwo. Zamiast jednak drobić jak gejsza uznaliśmy za stosowne wziąć na redakcyjny tapet pełen set karmazynowych duńskich przewodów, czyli interkonekty XLR, okablowanie głośnikowe i zasilający, co pozwoliło na weryfikację jak wypadają zarówno podczas solowych występów, jak i wespół-zespół. Jeśli zatem chcecie Państwo poznać mroczne sekrety reprezentującego dość budżetową, jak na ZenSati, serię Zorro tytułowego tercetu egzotycznego nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do dalszej lektury naszych wybitnie subiektywnych obserwacji.

Jak zapewne udało się Państwu zauważyć w ramach oczywistej unifikacji również nasi dzisiejsi bohaterowie mogą pochwalić się zarówno czerwono-czarnymi wdziankami jak i poręcznymi skóropodobnymi, zapinanymi na suwaki miękkimi pokrowcami, więc po aplikacji okablowania w systemie odpada nam problem konieczności wygospodarowania miejsca na zalegające latami kartony. Podobne rozwiązanie stosują m.in. amerykański Stealth i Kanadyjczycy z Luna Cables i muszę przyznać, że nie dysponując możliwą do zagracenia piwnicą, bądź strychem tego typu drobiazgi znacząco potrafią ułatwić życie w nader ograniczonej przestrzeni naszych mieszkań. Od strony technicznej również wszystko jest niejako po staremu. W interkonektach zastosowano bowiem taśmy 2.0 x 0.25mm ze srebrzonej miedzi w rurkach powietrznych i ekranie z metalowej plecionki, w głośnikowcach skorzystano z podobnego rozwiązania, lecz w rozmiarze 4.0 x 0.25mm, izolacji FEP oraz rurek powietrznych i ekranu z metalowej plecionki, a w przewodzie zasilającym sięgnięto zarówno po srebrzoną, jak i czystą miedź oraz różne średnice żył – N i R mają 4mm a ochronny 1,5 mm, kurki powietrzne i obecny u rodzeństwa ekran. Z wartych uwagi niuansów wspomnę tylko, że choć korpusy są własnym rozwiązaniem ZenSati, to już same wtyki pochodzą od Furutecha.

Co do metodyki testu to początkowo przeprowadziłem odsłuchy każdego z tytułowych przewodów z osobna, by w finalnie użyć ich w komplecie. Na pierwszy ogień poszła łączówka XLR już od startu nader udanie korespondując z energetycznością charakteryzującą USB. W dźwięku pojawiła się dokładnie taka sama swoboda, rozdzielczość i motoryka, więc wszelakiej maści materiał, gdzie właśnie drajw grał pierwsze skrzypce dostawały już na starcie spore fory. Od razu jednak zaznaczę, iż Zorro daleki był od sztucznego podkręcania tempa, bądź wręcz irytującej na dłuższą metę nadpobudliwości a jedynie udrażniał przepływ energii pozwalając rozwinąć skrzydła nie tylko rockowym szarpidrutom w stylu AC/DC („The Razors Edge”) , lecz również operującym na zdecydowanie innym poziomie intensywności i wyrafinowania jazzmanom, jak daleko nie szukając tria w składzie Iiro Rantala, Lars Danielsson, Peter Erskine („How Long Is Now?”). Jeśli bowiem tylko do głosu dochodziła sekcja rytmiczna próżno było utrzymać tak górne, jak i dolne kończyny w spoczynku.

Przesiadka na głośnikowce okazała się z jednej strony pozostaniem w ww. estetyce a z drugiej drobnym krokiem w bok, gdyż przekaz nabrał pewnego napowietrzenia i … lekkości. Co ciekawe efekt ten nie wynikał z zaburzenia równowagi tonalnej a jedynie zdyscyplinowania i konkretyzacji najniższych składowych, gdzie oprócz masy i energii pojawiła się pewna, wskazująca na ostrzejszą kreskę, chrupkość. Całe szczęście nie spowodowało to pojawienia się zbytniej analityczności, więc nawet tak problematyczne pozycje jak obfitujący w sybilanty „Humans Become Machines” 潘PAN po prostu został oddany z większą kontrolą i bezpośredniością oferując niezwykłe i zaskakujące bogactwo elektronicznych smaczków, które nie zawsze mają okazję ujrzeć światło dzienne.
Swoje trzy grosze do tematu dołożył również przewód zasilający zgrabnie balansujący pomiędzy spontanicznością i bezpośredniością interkonektów a holograficznością głośnikowców. Niby nie był aż tak rozdzielczy i wyrafinowany, jak mój dyżurny Furutech Nanoflux NCF i nie mógł pochwalić się aż taką potęgą, jak Gargantua II, jednak absolutnie niczego mi w jego brzmieniu nie brakowało ani nie irytowało. To takie nie tyle asekuracyjne, co po prostu liniowe i transparentne granie będące przykładem, że akurat ten element toru audio z powodzeniem może, pod względem sonicznym, umownie zniknąć a nie próbować każdorazowo oznajmiać własną obecność. Niczego zatem nie poprawi, choć z racji świetnej kontroli może wprowadzić nieco życia do nazbyt pluszowych i obfitych na dole systemów. Jeśli więc np. Cassandra Wilson brzmi u kogoś jakby nie wiedzieć czemu nagle stała się fanką doom-metalu, to aplikacja zasilającego Zorro może okazać się wielce pożądana.
A jak powyższe okablowanie wypadło w grupowej odsłonie? W telegraficznym skrócie z powodzeniem mógłbym stwierdzić, że spójnie i logicznie ze swoimi solowymi występami i na tym zakończyć temat. Byłoby to jednak (za)daleko posunięte uproszczenie, jedynie muskające wystający ponad taflą wody wierzchołek potężnej góry lodowej. Dlatego też pozwolę sobie ową skondensowaną formę nieco rozwinąć. I tak, zarówno pod względem barwowo – saturacyjnym mamy pełną koherencję, czyli osadzenie dźwięku w żywych i soczystych barwach, jednak bez tendencji do zbytniej cukierkowości i lepkiej słodyczy, jak i dynamika oraz motoryka utrzymane są po żywszej i bardziej energetycznej stronie mocy. Jeśli więc coś ma zaskrzeczeć i zachrypieć niczym Tom Waits, lub Barb Jungr to nie musicie się Państwo obawiać nawet najmniejszych oznak asekuracyjnego wygładzenia i uśrednienia. Podobnie sprawy mają się w kwestii dynamiki, gdzie z jednej strony mamy zdroworozsądkowe trzymanie się faktów, choć bardziej w ujęciu sportowo-sensacyjnym aniżeli teatralno–landszaftowym, a z drugiej zdolność oddania zarówno apokaliptycznych uderzeń podwójnej stopy, jak i najdelikatniejszych muśnięć blach miotełkami. Nie ma zatem obaw ani o przejaskrawienie któregoś z podzakresów, jak i zwykłą nudę wynikającą z grania wszystkiego na jedną modłę. Jak mam cichą nadzieję jasno wynika z powyższych, czysto subiektywnych wynurzeń iż amatorzy okablowania swoich systemów od A do Z ZenSati z serii Zorro nie muszą obawiać się jakichkolwiek oznak przesytu i przekroczenia krytycznej zawartości „cukru w cukrze”, gdyż duńskie okablowanie, choć reprezentuje bardzo zbieżne ze sobą walory brzmieniowe nie wykazuje nawet najmniejszych tendencji do potęgowania własnej sygnatury podczas występów grupowych, więc śmiało mogę w tym momencie założyć, iż jeśli któraś z karmazynowych propozycji podczas solowych występów przypadnie Państwu do gustu, to niejako z graniczącym z pewnością przekonaniem i spokojnym sumieniem możecie sięgać po resztę jego rodzeństwa.

Zgodnie z tradycją, w ramach podsumowania wypadałoby napisać komu i z jakiego powodu dedykowalibyśmy testowaną powyżej gromadkę, lecz śmiem twierdzić, iż przewody ZenSati Zorro mają spore szanse zagrać i to dobrze, bądź bardzo dobrze praktycznie zawsze i wszędzie. O ile bowiem nie majstrują przy równowadze tonalnej, więc same z siebie nie podkreślą ani zbytniej analityczności ani przeciwstawnej ospałości ekosystemu w jakim przyjdzie im egzystować, to jedyne co mogą nie tyle dodać, co udrożnić w zastanej układance to energetyczność i drajw przekazu, a jeszcze nie spotkałem osłuchanego osobnika, któremu akurat ten aspekt byłby nie w smak. Dlatego też, jeśli cenicie sobie Państwo spójność tak brzmieniową, jak i wizualną w Waszych wymuskanych systemach, to kontakt z ZenSati Zorro wydaje się wielce kuszącą propozycją i niejako przy okazji wstępem do wielce rozbudowanego portfolio Duńczyków, które z powodzeniem będziecie mogli eksplorować przesiadając się w ramach godnej pochwały polityki upgrade’ów na coraz to wyższe modele. Kusząca perspektywa, nieprawdaż?

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Aby progresywnie, a przez to dogłębnie poznać soniczne przesłanie oferty danego producenta, ocenianie najlepiej zaczynać od dołu portfolio, aby potem łatwiej było wyłapywać pozytywne zmiany podczas wspinaczki na przysłowiowy Mount Everest. Niestety choć bardzo się staramy, nie zawsze taką kolejność jesteśmy w stanie wyegzekwować i tak jak w tym przypadku przebieg naszych zmagań z tytułowym podmiotem trochę przypadkowo został odwrócony o 180 stopni. Zaczęliśmy z może nie najwyższego, ale bardzo wysokiego C – test produktów z serii Seraphim, potem zrobiliśmy mały kroczek w tył – linia Cherub, by po ocenie kabli z sekcji cyfrowej w dzisiejszym podejściu przedstawić Wam wynik zabawy z pełnym zestawem okablowania analogowego serii o kolejne oczko niżej. Co mam na myśli mówiąc o pełnym secie? Otóż warszawski dystrybutor Audiotite chcąc pokazać, co tak naprawdę potrafi będąca w jego jurysdykcji marka, zadbał, aby w nasze progi trafił komplet drutów od sieciowych (6 sztuk), przez sygnałowe XLR (2 sztuki), po kolumnowe ze stosunkowo niedrogiej jak na ofertę marki, jednak pokazującej kunszt inżynierski producenta serii ZenSati Zorro w odmianie Power, XLR oraz Speaker. Jak pokazują fotografie, dzięki temu w przestrzeni za stacjonującym u mnie sprzętem zrobiło się mocno bordowo. Czy gra mozolnego przepinania okablowania każdego biorącego udział w teście urządzenia była warta świeczki? Cóż, zainteresowanych wynikami tego starcia zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Jak to zwyczajowo u ZenSati bywa, akapit o budowie z racji ochrony swojego know how będzie bardzo zwięzły. Otóż w każdym przypadku mamy do czynienia z kombinacją plecionki taśm z posrebrzanej miedzi. Ekran każdego kabla bazuje na metalowej plecionce. W roli dielektryka występują rurki powietrzne. Wtyki są firmowymi rozwiązaniami producenta, w których w korpusy ZenSati w zależności od kabla zaaplikowano swoje rodowane lub miedziane tudzież pochodzące od japońskiego Furutecha wsady. Finalnie każdy z nich otulono w dwie warstwy elastycznego nylonu. Zaś średnica każdego z kabli determinowana jest ilością przebiegów skręconych ze sobą taśm. Tak prezentujące się konstrukcje w drogę do klienta pakowane są w estetyczne miękkie pokrowce.

Przechodząc do opisu nieczęsto zdarzającego się procesu testowego z tak licznym udziałem przewodów poddawanych ocenie za jednym razem z przyjemnością powiem, iż seria Zorro w pewien sposób z trzech jakie mieliśmy okazję opisywać, dla szerokiego spektrum melomanów jest najbezpieczniejsza. Co mam na myśli? Otóż chodzi o jej pewnego rodzaju uniwersalność. Oferuje firmowe brzmienie, jednak robi to w bardzo bezpieczny sposób, czyli nie podkręca nadmiernie niuansów dźwiękowych, które finalne granie potencjalnego systemu w najgorszym razie mogłyby wywrócić do góry nogami. To zaś sprawia, że w tym konkretnym przypadku odbieram ją jako zaskakująco równą i bardzo spójną brzmieniowo. Jak wypadł wspominany sieciowo-sygnałowo-kolumnowy konglomerat? W pierwszej kolejności tchnął w przekaz naprawdę solidną dawkę energii. Dzięki temu zwiększyła się ofensywność pulsu oraz jako feedback werbalna namacalność prezentowanej muzyki. To było na tyle ciekawe, że owszem, nieco złagodziło krawędź źródeł pozornych, minimalnie pchnęło je w stronę słuchacza oraz symbolicznie, ale jednak ostudziło dźwięczność górnego zakresu – oczywiście odnoszę się do brzmienia wyższych modeli, ale w żadnym przypadku z tego powodu nie odczuwałem nadmiernego przesilenia w domenie zwartości przekazu i utraty jego wigoru. Był cięższy, krąglejszy, na szczęście jako przeciwdziałanie estetyce wyblakłej otyłości w sukurs muzyce szło wspomniane zwarcie dźwięku. Zwarcie, które potrafiło nie tylko fajnie kopnąć wydarzeniami scenicznymi, ale przy okazji oferowało odpowiedni pakiet mikrodynamiki, bez czego słuchany materiał stałby się nazbyt monotonny, a na dłuższą metę nawet w przypadku hołubienia tego typu prezentacji wręcz nudny. Co jest bardzo ciekawe, opisany stan rzeczy w delikatnym stopniu słychać było już po wpięciu w tor nawet pojedynczego kabla, a każdy następny mimo podkręcania tej atmosfery w sobie tylko znany sposób stronił od przekroczenia cienkiej linii przesytu tego rodzaju działaniami. A przypominam, zastosowałem w tym teście ich aż 9 sztuk duńskich drutów, a mimo to system utrzymał dobry timing i swobodę wizualizowania materiału muzycznego. Naturalną koleją rzeczy skierowaną w stronę zwiększania udziału średnicy, ale nadal pełną radości podpartej mocnym impulsem. Z tego też powodu po zastosowaniu konstrukcji spod znaku Zorro najbardziej zyskiwały produkcje potraktowane przez realizatora zbyt lekko lub wręcz anorektycznie. Powodem jest oczywiście aplikacja w nie dodatkowego pakietu w pełni kontrolowanej esencji, a przez to drive’u, co automatycznie powodowało odruch tak zwanego „dygania nóżką”. Nagle muzyka zaczynała żyć dotychczas niespotykanym powerem podpartym odpowiednim timingiem, co znakomicie wypadało nie tylko w ciężkim rocku i elektronice, ale także w jazz-ie. Tak, tak jazz-ie, bowiem działanie opisywanego okablowania mimo lekkiego temperowania blasku nie zabijało w nim swobody wypełniania pomieszczenia pod sam sufit, a jako feedback zbliżania nas do artystów o pół kroku dawało poczucie większej namacalności ich bytu. A przecież o bliską sesyjnej interakcję z muzyką nam chodzi. Każdy producent ma na to inny pomysł, ale nie każdy robi to w sposób tak ciekawie operujący zawartością muzyki w muzyce jak ZenSati. Czy taki stan rzeczy oznacza problemy z odtworzeniem muzyki nagranej poprawnie i wybitnie? Otóż nic z tych rzeczy. Ze zrozumiałych przyczyn będzie soczystsza, bardziej ekspresyjna w oddaniu uderzenia, ale nadal pełna nieprzewidywalności i odpowiedniej agresji, dzięki czemu nawet podana w estetyce większej płynności nie utraci umiejętności, a nie zdziwiłbym się, gdyby potrafiła zrobić to z większą swobodą, bezwiednego wciągania nas w wir wydarzeń kreowanych na szerokiej, głębokiej, jak wspomniałem nieco bliżej usytuowanej wirtualnej scenie. Intrygujące, nie sadzicie? Naturalnie po takim oświadczeniu dopuszczam możliwość podniesienia przez Was tezy, że tak ciekawe działanie jest prawie niemożliwe w aż tak szerokim spektrum muzyki. Jednakże zapewniam, że tak mniej więcej jest. Czy na tyle sprawczo, aby zestaw kabli po próbie na własnym podwórku nie wrócił już do dystrybutora, to insza inszość. Ważne, że czas poświęcony na weryfikację możliwości okablowania serii Zorro będzie owocny w ciekawe doznania.

Gdy przyszedł czas na kilka zdań wieńczących to spotkanie, nie będę powtarzał wspomnianych przed momentem argumentów za i przeciw, tylko na ile to możliwe, określę tak zwaną grupę docelową dla tytułowego okablowania. Ta zaś w oparciu o kilkanaście spędzonych z rzeczonymi drutami dni pełnych emocji w moim odczuciu jest bardzo szeroka. Na tyle rozbudowana, że jedynymi wyjątkami, jakie są w stanie wytrącić Duńczyków z równowagi mogą okazać się systemy z wrodzoną nadwagą. I to totalną, bowiem nawet te jedynie lekko otyłe z oferowanego przez Zorro drive’u z dużą dozą prawdopodobieństwa będą prawdopodobnie na tyle ukontentowane, że nie zdziwiłbym się, gdyby ich właściciel może nie cały zestaw, ale jeden produkt z chęcią sobie zostawi. Bajdurzę? Czy ja wiem. Po prostu snuję wnioski na bazie doświadczeń. A te cechuje pozytywny wydźwięk, dlatego rokowania są tak pozytywne.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny
XLR: 10 490 PLN / 0,5m; 11 590 PLN / 1m; 12 690 PLN / 1,5m
Speaker: 17 890 PLN / 2 x 2m; 19 790 PLN / 2 x 2,5m; 21 690 PLN / 2 x 3m
Power: 13 390 PLN / 1m; 15 890 PLM / 1,5m; 18 290 PLN / 2m

XLR
Przewodniki: Skręcone taśmy z posrebrzanej miedzi
Koszulka zewnętrzna: 2 warstwy elastycznego nylonu
Średnica przewodu: 9mm
Wymiary przewodnika: 1 x 2.0 x 0.25mm
Wtyki: aluminiowe korpusy ZenSati
Ekran: metalowa plecionka
Dielektryk: rurki powietrzne

Speaker
Przewodniki: Skręcone taśmy z posrebrzanej miedzi
Koszulka zewnętrzna: 2 warstwy elastycznego nylonu
Średnica przewodu: 9mm
Wymiary przewodnika: 2 x 4.0 x 0.25mm / kanał. w izolacji FEP
Wtyki: aluminiowe korpusy ZenSati z rodowanymi miedzianymi wtykami bananowymi/widłami
Ekran: metalowa plecionka
Dielektryk: rurki powietrzne

Power
Przewodniki: kombinacja srebrzonej i czystej miedzi
Koszulka zewnętrzna: 2 warstwy elastycznego nylonu
Średnica przewodu: 19mm
Średnica głównych przewodów: 4.5mm
Średnica przewodu ochronnego: 1 x 1.5mm
Wtyki: aluminiowe korpusy ZenSati ze wsadami Furutecha
Ekran: metalowa plecionka
Dielektryk: rurki powietrzne

  1. Soundrebels.com
  2. >

Zikra Audio Preamplifier English ver.

Link do zapowiedzi (en): Zikra Audio Preamplifier

Opinion 1

All audio maniacs, who know me better, probably are aware of my approach to vacuum tube audio. Yes, you can say that I like the presentation they offer. In fact, I might even admire it. However, currently, in the perspective of everyday life, it presents an overly beautiful sound, at least for me. It is a vision of a world of music, which is too sugar-coated – and of course, I only think of well-made devices here. Theoretically, everything is fine, because it is full of essence, palpable and airy, but usually it is lacking one important thing – sometimes to a lesser extent, some times more. To make it easier for you to guess what I mean, I will mention, that it is all about the element that allows you to listen comfortably to both very soft music and rock madness. What am I talking about? It’s probably obvious, I am meaning a good quality lower end. And it is not about quantity of it, because an avalanche is very easy to make, but about its quality, in the sense of reach, energy, well-understood hardness and appropriate resolution. And while until recently the situation seemed hopeless, currently much more often, the designers of tube solutions show that when you have the right knowledge, electrons enclosed in a glass tube are able to stand up to good transistors in many aspects of bass projection. Impossible? Not at all, as I found out again after the recent test of the Destination Audio phonostage – it was a great example of what my tube master should sounds – during the test of today’s hero. Whom, or rather what are we talking about? Well, the brand just started making its way towards our market, but if it keeps doing it in this way – more on that later – I do not have any questions. Ladies and gentlemen, here is a representative of the Danish technical thought, from whose portfolio, thanks to the Olsztyn distributor Prestige Audio, we have received the Zikra Audio Preamplifier, obviously a line preamplifier, which shows that nothing is impossible for a tube.

As befits a high-end design, our hero consists of two separate units. Of course, the main reason for this, is the separation of the adequately worked out power section from the main part of the preamplifier that controls the signal, ensuring the best possible sound results. Their enclosures are typical, flat platforms made of polished aluminum, and the only difference between them is the hidden circuitry inside and the hardware placed on the upper surface. Everything is so well thought out, that despite performing different tasks, and usage of different tubes, both modules are visually very similar to each other. In both cases, series of chokes are hidden in black boxes on the sides and a transformer is centrally mounted in the power supply, while the electron tubes appropriate for each product are mounted between them. When it comes to the equipment of the power supply in any manipulators, then, due to the simple task of feeding the device with life-giving energy, we realize, that it is equipped only with a mains switch on the right side, as well as a fused power supply socket and a cable terminated with a multi-pin plug for connection to the control section. On the other hand, the main preamp section, offers us two control knobs on the front panel – gain and a line input selector, while on the back there is a socket receiving electrical energy from the power supply, XLR signal outputs with separate toggle switches for each channel, and, this time on the upper surface right next to the back panel, a set of RCA inputs and outputs including a phono preamplifier, which is available in RCA version only. This, in a nutshell, is our tested unit. I think you will admit that our hero not only looks impressive, but also shows how you can visually unify two constructions dealing with completely different tasks in an interesting way. Colloquially speaking, I plainly love it.

When the time has come to write a few sentences about the sound of the preamplifier in question, I think that my statement will be very important for the test. If at any point in time, for any reason ever, I would need to deal with vacuum tube designs, in the area of audio pre-amplification the Zikra Audio Amplifier would be one of the very few, if not the only one I would consider – this would naturally depend on the final sound of the rest of the setup. The reason is of course, the aspect of how this type of construction is dealing with the low registers, which I am very insistent about. Does this mean that the rest of the acoustic spectrum is less important to me? Of course absolutely not, but even a moderately knowledgeable audio enthusiast will quite easily be able to create a system, which puts the aesthetics of beauty above everything else in the sound. It will be juicy, pleasant, airy and thus phenomenally palpable, but there will be nothing that would allow you to put something on the player or turntable platter, what comes from both sides of the musical barricade. Of course, such a „pleasure maker” of life will seemingly play everything. But it is one thing to listen to music because it is pretty, yet completely another being exposed to the full range of its unpredictability. And unfortunately, the latter is very much determined by the approach of a given device to the foundations of the sound, being the right proportions of impact, edge and control. It cannot be the boring, soft massage of the your guts, because rock and electronic music really hate it, but it must be skillful dosing of the aforementioned softness alternating with concentrated energy, depending on the material listened to. That is why, from the very beginning, I have been mentioning the issue of good bass reproduction like a mantra. And this ability, so much awaited, was shown to me by the reviewed Danish preamplifier. Personally, I catch it from the first strong chords. I turn on any record, even with slow jazz, and I know if this is what I expect from a good device, especially from an exceptional, extreme High End one. It is about a kind of well-understood hardness of sound, combined with a well-defined energy, especially in the domain of the edge and the signal raise rate, without which, to quote a classic: „It’s nice because it’s nice”, it becomes a sound, which in the long run turns into boredom squared. Fortunately, Zikra mastered this issue in a perfect way, which meant that the testing process did not focus on looking for its advantages, because from the very sonorous and freely presented treble, through the vivid, essential and full of the smallest information midrange, to the low-reaching, fully controlled, energetic and powerful bass, those were beyond the reach of many of the competition’s designs. Instead this review concentrated on controlling my amazement at how brilliantly it competed with a solid state. Just to make sure we understand each other well, I am talking about how well it managed showing different states of my mind while listening to a variety of music. The romantic one and the aggressive one, both in a way that is adequate for each of them, and this is really a feat.
The first very good example to prove the above thesis is the latest AC/DC album „Power Up”. The music is not easy to reproduce, because it not overly well recorded and mastered, but even this kind of recording, when it is presented well, can make skeptics fall in love with it. However, in order for this to happen, it is not enough to warm it up and saturate it so that it is not clamoring anymore, because in such case we will get something like an advertisement for Żywiec beer, where the term „almost” always makes a big difference. Unfortunately, in order to adequately meet the requirements of the aforementioned group, it is necessary to slightly turn up the level of vividness, spice up the whole thing with a pinch of essentiality and energetic, tight and low-reaching, point-like bass. Otherwise, instead of a joyful display of musical rebels, we will get warm noodles à la „Hard rock”. And I do not just mean tuning up the kick drum to make it kick more bluntly, but also the weight of the guitars. Yes, they have to be juicy, but the riffs have to have the right weight and hardness to be able speak to the listener uncompromisingly. And it was exactly how the music of this group, cherished by me since my youth, was presented by the Zikra preamplifier. There was aggression and a corresponding pulse, the former as a result of skillfully shaped clarity, and the latter thanks to well-embedded in the mass, fully controlled energy as feedback of maintaining the rising and falling speed of the sound.
Another, literally and figuratively from the opposite pole, candidate for defending the thesis of the excellent performance of the eponymous construction is Leszek Możdżer’s album „Kaczmarek”, which I often exploit. It seems to be just one instrument, but a very demanding one, and in the case of the virtuoso’s skills, an instrument which is crushing a lot of evaluated system. When it is supposed to enchant, it shimmers with a million aliquots caused by the brushing of the keys by the maestro, lasting forever, like a mist floating between the loudspeakers. But when there is desire to induce some unbridled cavalcade of emotions, out of nowhere real earthquakes come. And while it may seem to be a trivial task, once we collide with this music, and its full spectrum of alternating emotions, from dilemma, through grief, to rage, it turns out that sometimes volatility and enchantment with the flickering of individual notes and a seemingly solid, but too round and not low enough bass, served with the typical aesthetics of a vacuum tube, always beautiful sounding, is not enough, or you may even say something is broken. Am I writing nonsense? Not at all, because even when the upper and middle ranges presented by a given vacuum tube design have good chances to shine, without a proper presentation of the lower octaves, something which also helps the rock musicians, the sound will remain only a substitute to what can be achieved by the fiercely dignified piano, which can sometimes be very subtle while at other times it is breaking down walls with hard and immediate chords. Well rendered in the matter of low registers, it can even corner drums. And I assure you, I don’t mean the sheer level of generated Hertz, but of course the quantity and quality of information contained in the material. This is an evident killer, which was mastered at such level of quality by a tubed device only for the second time in my listening room. How is it possible that this is such a rare feeling? Looking at the huge range of this type of devices on the market, I have no idea. However, if this is the second case, which I had the opportunity to listen to in my audio sanctuary and was a jaw-dropping experience. So we can only be glad that the designers are finally beginning to understand that the electron tube is a technology that allows us to reach the truth in music, and not just something that is supposed to “stigmatize” the sound of the device that uses it.

What will be the punchline of the above text? Well, very telling. The Danish Zikra Audio linear preamplifier supplied by the Olsztyn distributor is so universal thanks to the aesthetics of its presentation that I do not see the slightest problem with winning the hearts of literally every music lover. On the one hand, it offers the advantages of a well-applied tube, i.e. it vibrates beautifully and thus phenomenally illuminates the space of a wide and deep virtual stage, while on the other hand, it is very good at rendering a tight bass, descending to hell. Thanks to this, it easily shows not only a set of emotions associated with romanticism, but also other, often expressive emotions of all kinds of music, and which, in the end, has a very good chance of convincing music lovers from both sides of the barricade – both the eulogist of electron tubes and the thoroughbred admirers of solid state. I know from experience that it is not that easy, because usually in the case of the latter, this are about lower range, I so often mentioned in my description. And since in my opinion the Danes do shine in this aspect, so I am strangely calm when it comes to predicting the target customer.

Jacek Pazio

Opinion 2

In addition to the well-known biggest players, the audio market consists of countless mini and micro manufactures, the lion’s share of which has a chance to appear only among local communities, at least until recently. Of course, usually through word of mouth and/or travelling/moving, or even a pure stroke of luck, some minute percentage of them broke through to the awareness of a wider audience, but still the range of such activities leaves much to be desired. However, now the era of the Internet has arrived, the world has shrunk to the form of the nearest parcel locker, so whether a given device is manufactured just across the border or in Bali, which is mainly associated with holiday destinations, becomes, if not completely irrelevant, then at least a non-critical criterion during the decision-making and purchasing process. And today we are dealing with precisely such an entity, maybe not necessarily exotic, but undoubtedly existing on a micro scale and having a truly underground recognizability. Thanks to the courtesy of Prestige Audio from Olsztyn we are taking a peek at the Danish Zikra Audio, a manufacturer based in the town of Jyllinge, located on the Roskilde Fjord, from which portfolio we have extracted the 2 chasis Preamplifer LCR Riaa Nano X Core Silver Wired tube line preamplifier, the name of which, for the purposes of this text, we will allow ourselves to shorten to “Preamplifier”.

Michael Zingenberg, the man behind Zikra Audio, is an advocate of the most advanced minimalism, so both the design and construction of his products are far from Byzantine splendor and overload with all sorts of complications. However, it focuses on solidity, which guarantees longevity, and thus the chasses are made of polished aluminum. Since the plural has appeared, it is clear that we are dealing with a separated construction, but it does not separate the channels from each other, but the power supply and signal sections. Fortunately, both sections have been unified in terms of design and dimensions, so when placed next to each other, they create a harmonious whole. Thus, we are dealing with polished bases with rows of cuboidal, matte silos running along the side and rear edges, hiding transformers and chokes inside, and an appropriate set of lamps between them. For obvious reasons, resulting from the performed function, the front plate of the power supply was deprived of any manipulators by moving the main switch to the right side, and the power socket and fuse chamber to the back, together with the power cable for the signal module. And in the signal part, the front is decorated with two solid knobs responsible for source selection and volume control, between which the company logo is located.
In the power supply module you will find a transformer powering two 5R4WGA rectifier tubes (GZ34 or 657G), then four double chokes for high voltage and two chokes for the heating voltage. The ground „floats” holding only the neutral point of the transformer through the chokes. Both transformers and chokes are ordered according to Zikra’s specifications from Monolith Magnetics, Belgium. The 200V voltage treated in this way is delivered to the signal module via a 1.5m cable armed with a multi-pin, military type connector. In the preamplifier itself there are additional RC shunts to lower the supply voltage down to approx. 170V. The signal section is the realm of four single triodes EC88010, permalloy transformers and pure silver cabling in a cotton braid, signed by the American company Jupiter. The volume is controlled by a high-end Alps RK50 potentiometer, and there is no capacitor in the signal path.

However, as it happens, the visual qualities, although undeniably important, cannot overshadow the sound issues, and full happiness can only be achieved when they are joined by exemplary ergonomics. And a little ahead of the facts, I dare say that Michael Zingenberg has achieved this ambitious goal. Of course, everyone should evaluate the exterior design on their own, but it’s hard to find fault with anything here. The same goes for ergonomics, which focuses on logic and intuitiveness, and the only thing that is lacking, at least from my point of view, is the descriptions of I/O terminals. But the sound … it automatically evokes memories of the equally underground design of the Audio Tekne TFA 9501, but compared to its Japanese competitor it goes a step or two further in terms of realism and truly holographic resolution. Moreover, under no circumstances should we look for stereotypical features of a tube in its sound, or even worse, we should not go into denial that as an orthodox solid state lover, that what Zikra represents, to put it mildly, would not be our fairy tale. Why? Because we will simply hurt ourselves by excluding the possibility of contact, if not with the absolute, then with a construction that is by all means outstanding. But just to be clear. The Danish preamp sounds extremely transparent and resolving, so that it is closer to the freshness of a spring alpine morning than to the lazy naturalness of a Tuscan afternoon. On the other hand, it is incredibly vital, energetic and free to convey even the biggest sudden jumps in dynamics. However, instead of zooming in on the foreground, turning up the tempo, or blowing up the virtual sources, the tested preamplifier clings on to the facts on one hand, while on the other is so faithful to them that we are dangerously close to the level, where the boundary between participation in a live music event and reproduction ceases to have any meaning. And we do not need polished, ultra-audiophile, gold-pressed albums for such intensity, because even TOOL’s „Fear Inoculum”, which is extremely far from such ambitions, showed the class of the Danish design, releasing both the intricate web of murmurs, whispers and reverbs, usually hidden in the background, as well as the almost infrasound bass rumbles. The effect was simply shocking – on one hand, quite confusing melodic lines and dark atmospheres, and on the other hand, a stunning package of information, the existence of which we could only guess until now. And here we got them not only with surprising intensity and tangibility, but served almost on a silver platter. In addition, this happened without artificial contrast enhancement or equally painful exaggeration. Similarly, on the thrash-metal and madly galloping „Palace For The Insane” by the English band Shrapnel, it was easy to extract individual instrumental parts and, if someone felt like it, follow them easily. However, the key thing was that even during the most breakneck, truly cacophonous accumulation of sounds, there was an exemplary order on the stage, and each sound reaching our ears had its precisely defined place in three-dimensional space, its own time and, most importantly, kept the assigned role in the overarching whole. Therefore, the above-mentioned resolution did not consist of selecting individual components and presenting them to the listener „in bulk”; but by presenting a fully coherent whole, in such a form that every, even the smallest cog in its composition is visible on an equal footing with it, this whole. The key aspect was however, the intimidating differentiation and precision of the lowest frequencies, which could not be attributed with even the slightest tube softening, or thickening of the edges in defining the virtual sources. There was also no question of any drying out of the sound, so if someone was afraid that Zikra, renouncing its undeniable tubeness, was trying to escape into the stereotypical „transistor” sharpness, those people should easily get rid of those fears.
The same goes for the midrange and the highest frequencies, where crystal clarity and vitality reign supreme, so that even on „’Round M: Monteverdi Meets Jazz” by Roberta Mameli’s vocals smoothly transitions from deep timbre and captivating saturation to registers that make wine glasses burst. And it’s not about some kind of excessive offensiveness, but only about the ability to give back the full force of the emission, not a protective withdrawal that makes it „nice and smooth” all the time, but not necessarily true. And as I have already mentioned, Zikra sticks to the truth and conveys only the truth, so if you manage to configure the system in such a way that the other components also exhibit such features, I dare say that after just a few listens to your favorite albums, you will be on very friendly, or even familiar terms with the musicians participating on them.

Maybe the Zikra Audio brand has not known to you at all, and the name 2 Chasis Preamplifer LCR Riaa Nano X Core Silver Wired seemed too long, but just a few dozen minutes with the tested Danish preamplifier in the system will make it clear that it will be extremely difficult for you to find a sparring partner worthy of it. Not only does it shock with its realism, but it is also an extremely silent device, not only among tube competitors, but in global terms, so lovers of high-efficiency loudspeakers should also pay attention to it.

Marcin Olszewski

System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Apex Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker cables: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
Ethernet cable: NxLT LAN FLAME
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
– Table: BASE AUDIO 2
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
– Drive: Clearaudio Concept
– Cartridge: Dynavector DV20X2H
– Phonostage: Sensor 2 mk II
– Eccentricity Detection Stabilizer: DS Audio ES-001
– Tape recorder: Studer A80

Distributor: Prestige Audio
Manufacturer: Zikra Audio
Price: 40 000 €

Technical details
– Tubes: 4 x EC8010; power supply – 2 x GZ34 or 2 x 657G (rectifier)
– Inputs: RIAA (MM), 2 pairs RCA (line)
– Outputs: RCA, XLR
– Frequency response: 12-115 kHz
– Dimensions (W x D x H): 440 x 330 x 210 mm
– Weight: 25 kg + 28 kg (power supply)

  1. Soundrebels.com
  2. >

Miles Davis & Aga Zaryan w Dolby Atmos

Tematyka wychodzenia z własnej strefy komfortu, bądź odkrywania własnej płytoteki na nowo dla audiofilsko zorientowanych przedstawicieli homo sapiens nie jest niczym nowym. Ba, o ile tylko nie okopali się w swoim ogródku i nie zahibernowali swojego systemu to owe zjawiska stają się zazwyczaj chlebem powszednim i codziennymi realiami. Nikt jednak nie obiecywał nam, że życie będzie lekkie, łatwe i przyjemne, więc żeby cokolwiek nowego poznać, poszerzyć własne horyzonty i zasmakować nieznanych dotąd specjałów trzeba mówiąc wprost wyjść do ludzi. Dlatego też, choć z założenia tematyką wielokanałową się nie paramy, tym razem uznaliśmy za stosowne własnousznie zweryfikować fenomen remasterów i współczesnych realizacji dokonywanych w technologii Dolby Atmos. Zamiast jednak zdawać się na przypadkową akustykę i nie mniej losową konfigurację postanowiliśmy zacząć od wysokiego C i udaliśmy się na prowadzoną przez Piotra Metza w Filmotece Narodowej – Instytucie Audiowizualnym prezentację z cyklu „Sekrety słynnych płyt”. W końcu zajmujemy się stereofonicznym High-Endem, więc niech i wielokanałowość ma szanse owe standardy przynajmniej na papierze spełniać. W dodatku przewidziany na wtorkowy wieczór repertuar był wielce atrakcyjny, gdyż z głośników popłynąć miał kultowy „Kind of Blue” Milesa Davisa a w roli suportu pojawiła się Aga Zaryan, której ostatni album („Sara”) dziwnym zbiegiem okoliczności również zawierał dwa utwory w ww. technologii zmasterowane.

Chłodny wtorkowy wieczór, zaskakująco bezproblemowy przejazd przez zazwyczaj zakorkowaną stolicę i wolne miejsca parkingowe na Wałbrzyskiej tylko potwierdzały słuszność decyzji o opuszczeniu domowych pieleszy. W samym budynku FINY też wszystko przebiegło migiem – potwierdzenie wcześniejszej rejestracji, uzyskanie zgody na kilka zdjęć. Słowem cud, miód i orzeszki. Nawet zajęcie miejsc w pierwszym rzędzie szczycącej się certyfikatem Dolby Atmos sali „Ziemia Obiecana” nie wymagało walki przypominającej sceny przy promocji gumowych chodaków w jednym z popularnych dyskontów. Apetyt rozbudzała nader imponująca specyfikacja dostępna na stronie Gospodarza obejmująca aż 40 kanałów (3 główne zaekranowe kanały szerokopasmowe: Lewy/Centralny/Prawy; 1 główny zaekranowy kanał subniskotonowy LFE; 2 efektowe kanały subniskotonowe LFE1 i LFE2; 7 szerokopasmowych kanałów efektowych na lewej ścianie; 7 szerokopasmowych kanałów efektowych na prawej ścianie; 14 szerokopasmowych kanałów efektowych rozmieszczonych w dwóch rzędach pod sufitem; 6 szerokopasmowych kanałów efektowych na tylnej ścianie), można było więc zakładać, że doznania nauszne powinny dorównywać co najmniej tym z iMAX-a. Słowem pełna kultura. I gdy wszystko zaczynało wskazywać na kontynuację sielanki wraz z posadzeniem tej części ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę na fotelu cały czar może nie tyle prysł jak przysłowiowa bańka mydlana, co uruchomiła się istna lawina wspomnień związana z fotelami swojego czasu tworzącymi widownię w mieszczącym się przy Rynku Nowego Miasta 5/7 kinie Wars (osobniki dysponujące wzrostem powyżej 180cm i wagą przekraczająca 80kg nie miały tam łatwo). Istny powrót do przeszłości. Jak to jednak mawiał klasyk „nic to”, w końcu nie przyjechaliśmy się zatapiać w pluszach i skórach klasycznych klubowych chesterfieldów, bądź delektować ergonomią znanych z katowickiej delegatury SoundClubu foteli Moovia. Pociechą był w tej sytuacji fakt, że „KoB” to raptem trzy kwadranse, więc i z wysiedzeniem nawet na taborecie (swoją drogą nie wiem, czy nie byłaby to wygodniejsza od służewieckich krzesełek opcja) nie byłoby problemu.

Jednak ad rem, czyli skupmy się na ww. krążku Agi Zaryan, na którym utwory „Central Park at Dusk” i „Coney Island” jak już zdążyłem wspomnieć zmasterowano w technologii Dolby Atmos. Krótkie wprowadzenie Artystki, nader przyjemna rozmowa z Piotrem Metzem, przygasają światła i zaczyna grać muzyka. Jednak poza samymi głośnikami grać zaczęły również reflektory umieszczone po obu stronach sali radośnie pobrzękując przy każdorazowym pojawieniu się nie tylko basu, co niższej średnicy. Jednak pal sześć owe nadprogramowe atrakcje soniczne, gdyż jak się miało okazać były one, przynajmniej w moim wybitnie subiektywnym mniemaniu, najmniejszym problem. Problemem był bowiem dźwięk w niczym nie przypominający tego, co de facto na albumie „Sara” się znalazło i czego może nie znam na pamięć, jednakże na tyle mam obsłuchane, iż doskonale wiem, że wokal Agi Zaryan w towarzystwie dwóch gitarzystów – Szymona Miki i Davida Dorůžki jest precyzyjnie zdefiniowany, trójwymiarowy i z powodzeniem można wskazać go z dokładnością do centymetra. Tymczasem w FINIE zamiast tego wokalistka przybrała nie tylko postać dwuwymiarowej płachty wielkości ekranu kinowego, co zawieszono ją na wysokości co najmniej drugiego piętra. Efekt był na tyle kuriozalny, że zacząłem zachodzić w głowę, czy przypadkiem osoba zasiadająca za konsoletą czegoś nie pomieszała i zamiast wykorzystać 3 główne kanały przednie nie puściła dedykowanych im sygnałów na strefę wyższą, czyli FHL + FHR powierzając dalszą część pracy sufitówkom. Uznałem jednak, że skoro sama Artystka wypowiadała się o efekcie finalnym wyłącznie w superlatywach i podczas prywatnego odsłuchu zaliczyła przysłowiowy „opad szczęki”, to najwidoczniej tak miało być i nie mi to krytykować, gdyż jak wszem i wobec wiadomo o gustach się nie dyskutuje. Najwidoczniej jestem skostniałym tetrykiem i nie dla mnie takie fajerwerki. Poza tym nie ma co kręcić nosem, skoro już za moment zostaniemy porażeni absolutem najnowszej odsłony „Kind of Blue”, w której to zgodnie z zapewnieniami twórców i samego Piotra Metza „wsad materiałowy” miał pozostać w nienaruszonym stanie a dodano jedynie akustykę studia nagraniowego. Czyli marzenie każdego audiofila i melomana – usłyszeć Milesa tak, jakby się brało udział w sesji nagraniowej. Kuszące, prawda? Cóż, jeśli wydaje się to Państwu zbyt piękne, żeby było prawdziwe, to macie … absolutną rację. Nie dość bowiem, że znane z „przystawki” iście kuriozalne podsufitowe zawieszenie sceny zostało zachowane, to rozdmuchanie i gigantomania źródeł pozornych daleko zostawiały w tyle to, z czego słyną pseudoaudiofilskie samplery, na których filigranowe szansonistki mają posturę co najmniej Godzili. Co gorsza był to jedynie wierzchołek góry lodowej „atrakcji” jakie dla słuchaczy we wtorek przygotowano. Okazało się bowiem, że bądź co bądź trudna do podważenia na dotychczasowych wersjach gradacja planów może zostać nie tylko spłaszczona do niemalże pocztówkowej głębi, to w dodatku zastąpiona różnicowaniem wielkości poszczególnych instrumentów i o zgrozo ich … jakością. Żeby jednak nie kopać leżącego w telegraficznym skrócie napiszę tylko tyle, że wyglądało to tak jakby ekipa w studiu (re)masteringowym skupiła się w 99,9% na partiach Milesa pucując jego trąbkę na lustro i przede wszystkim sprawiając, że będzie ona nie tylko najważniejszym, ale również i … największym instrumentem na scenie. Nie wiem jednak czymże zawinił Bill Evans, który zamiast pełnowymiarowego fortepianu otrzymał tym razem mini-pianinko, które musiał chyba trzymać na kolanach, albo jakimś chybotliwym stoliku z wyprzedaży mebli ogrodowych, gdyż właśnie fortepianowi przypadła rola najmniejszego reproduktora dźwięków wszelakich podczas sesji z 1959r. Nieco, ale tylko nieco poszczęściło się Jimmy’emu Cobbowi, gdyż jego perkusja od czasu do czasu miała okazję pokazać nieco więcej aniżeli papierowe szuranie miotełek. Na tym tle saksofony Adderley’a i Coltrane’a nie miały co narzekać, choć jeśli ktoś w ich partiach próbowałby doszukać się głębi i ekspresji, to niestety tym razem nie miał co liczyć na sukces. Generalnie nie brzmiało to dobrze i choć wspomniane we wstępniaku „odkrywanie znanych płyt na nowo” śmiało możemy uznać za zrealizowane, to zaserwowane tym razem „sekrety starych płyt” okazały się dla mnie równie niejadalne jak skandynawskie żelki z lukrecją i anyżem.

Reasumując, pomimo najszczerszych chęci i zwykłej ciekawości zmuszony jestem zaliczyć wtorkowy wieczór z Dolby Atmos do puli swoistego połączenia iście kuglarskich sztuczek („Sara”) z ewidentną profanacją klasyki („Kind of Blue”). Nie mając jednak pewności po czyjej stronie leży wina nie skreślam ani ww. wielokanałowej technologii (Dolby Atmos), ani miejscówki (Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego) po cichu licząc na to, że może tylko tym razem coś „nie pykło” i np. podczas przewidzianego na 25 kwietnia odsłuchu Daft Punk wszystko będzie OK., choć patrząc po reakcjach obecnych słuchaczy tylko my mieliśmy jakieś „ale” a cała reszta uczestników opuszczała pokaz w niemym zachwycie.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Marten factory tour

O ile do tej pory moje wizyty w „audiofilsko zorientowanych zakładach pracy” miały wyłącznie grupowy a zarazem zorganizowany charakter, to po ekstremalnym poście, jaki zafundował nam Covid i marketingowo-behawioralnej zmianie większości producentów, czyli przeniesieniu wszelakich prezentacji na Teamsy i Zooma – znaczy się do sieci, uznałem za stosowne wziąć sprawy we własne ręce i uskutecznić typową samowolkę, będącą swoistym powrotem do czasów gdy zachwalany towar można było nie tylko pomacać i posłuchać, lecz co najważniejsze stanąć twarzą w twarz z jego twórcą. Nie ma co się bowiem oszukiwać – bezpośrednie kontakty nie wymagają emotikon i wiary na słowo, bo przecież podczas transmisji nie sposób ocenić brzmienia czegokolwiek (choć miłośnicy filmików na YouTube są innego zdania) a poznanie ludzi za danym projektem stojących jest najprostszą drogą do zrozumienia idei jaką ów produkt ma nieść w świat. Krótko mówiąc po uzgodnieniu terminu i niejako na finiszu zimy pojawiłem się u göteborskich wrót Marten-a w towarzystwie Martina Dunhoffa – dyr. ds. sprzedaży, który w drodze z Oslo HiFi Show był łaskaw zgarnąć mnie z hotelu.

Gwoli wyjaśnienia już na wstępie wspomnę, iż Marten jest działającą od 1998 r. na wskroś rodzinną firmą prowadzoną przez trzech braci Olofsson – sprawce całego zamieszania, czyli założyciela Leifa Mårtena Olofssona pełniącego rolę głównego projektanta, Jörgena (CEO) i Larsa (Dyrektora Artystycznego – bynajmniej nie chodzi w tym momencie o choreografię układów tanecznych a projektowanie 3D i marketing). Ponadto firmą wręcz obsesyjnie dbającą nie tylko jakość i spójność swojego portfolio, lecz również błogostan nabywców sygnowanych przez nich produktów. Co ciekawe ostatnia kwestia wypłynęła zupełnie przypadkowo, gdy podczas rozmowy pojawił się temat wsparcia technicznego i bynajmniej nie pół żartem a z rozbrajającą szczerością Szwedzi poinformowali mnie, że jest ono praktycznie dożywotnie. Wynika to z niezwykle skrupulatnej dokumentacji każdej opuszczającej fabrykę pary kolumn z pomiarami, począwszy od adnotacji osób, bądź wręcz pojedynczej osoby wykonującej dany egzemplarz, poprzez same drajwery i pozostałe komponenty. I tu od razu ciekawostka, gdyż wszystkie przetworniki przed montażem i pomiarami podlegają obowiązkowemu procesowi wygrzewania wynoszącemu … 100h. I dopiero wtedy trafiają na diagnostykę. Od razu zaznaczę, że widok kilkunastu karmoonych szumami i trzaskami przetworników karnie zalegających na półkach w dedykowanym pomieszczeniu może nie robić imponującego wrażenia, jednak uwierzcie mi Państwo na słowo, iż przebywanie tam dłużej aniżeli wymaga tego konieczność śmiało można zaliczyć do metod nakłaniania opornych do składania zeznań stosowanych przez … mniejsza z tym kogo.
Jeśli zaś chodzi o obudowy, to wprawne oko powinno dostrzec diorowskie sygnatury na równiutko ustawionych na magazynowych półkach kartonach i jak najbardziej nie jest to przypadek, gdyż nasze rodzime zakłady są w stanie zapewnić nie tylko powtarzalny, lecz i dostarczany terminowo produkt. Oprócz Diory skrzynie Martenów powstają w zakładach w Estonii i oczywiście w samej Szwecji, gdyż tytułowa manufaktura od lat współpracuje z lokalną stolarnią, która finalnie, podobnie jak Jorma (o niej dosłownie za chwilę) również ma szansę trafić pod wspólny dach z wytwórcą szwedzkich kolumn. Wydawać by się mogło, że w czasach gdy „optymalizacja kosztów własnych” odmieniana jest przez wszystkie przypadki najrozsądniej byłoby zamawiać gotowe obudowy w CHRLD. Tymczasem o ile przy produkcji masowej takie rozwiązanie ma rację bytu, to w przypadku niemalże butikowego i high-endowo zorientowanego wytwórcy wcale tak nie jest. Nie dość bowiem, że gdzieś te setki obudów trzeba byłoby składować (mniejszych zamówień ze względów ekonomiczno – technologicznych nie ma sensu składać) a czas realizacji praktycznie wykluczałby elastyczność produkcji, to do głosu dochodzi jeszcze kwestia degradującego MDF transportu a co za tym idzie procent wad wykluczających dalsze wykorzystanie. Tym bardziej, że już sam proces lakierniczo – wykończeniowy odbywa się na miejscu, co pozwala na pełną kontrolę jakości i minimalizację uszkodzeń mogących powstać m.in. właśnie w trakcie transportu. O słuszności tej decyzji mogłem przekonać się osobiście, gdyż podczas mojej wizyty właśnie trwały prace związane z polerką Parkerów Trio, co biorąc pod uwagę oczekiwaną perfekcję trwać miało jeszcze długo. A właśnie, warto zdawać sobie sprawę, że Marten nie jest producentem u którego rano złożone zamówienie wieczorem opuszcza zakład w formie gotowego produktu i jedzie/leci do klienta, lecz czas wytworzenia każdej pary kolumn liczy się nie w dziesiątkach a setkach godzin. Tutaj każda czynność, na każdym etapie produkcji ma swoje własne, narzucone przez finalnie oczekiwaną jakość a nie naglący czas tempo. Każda warstwa lakieru musi swoje „odstać” i wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że pospiech niczemu dobremu w tym procesie nie służy, gdyż nawet idealnie dobrane pod względem rysunku forniru kolumny, bądź drewniane, klejone fronty i podstawy w serii Coltrane po nałożeniu pierwszych warstw lakieru mogą zacząć się różnić i wtedy ich parowanie trzeba zaczynać od nowa. Na miejscu wykonywana jest również cała grawerka, aby wszelakiej maści szyldy, tabliczki znamionowe, etc. nie musiały odbywać niepotrzebnych podróży podczas których mogłyby ulec uszkodzeniu. Słowem iście zegarmistrzowska robota, gdzie każdemu detalowi poświęca się dokładnie tyle czasu i atencji ile jest to konieczne. Ową dbałość widać również patrząc na potężne zwrotnice, których łączone punkt-punkt komponenty dla zapewnienia większej stabilności spinane są opaskami zaciskowymi do stanowiących ich podstawy formatek z MDF-u. I tu kolejna mała dygresja. Otóż standardowe wersje Martenów od ich szlachetniej urodzonego rodzeństwa Diamond Edition różnią nie tylko diamentowe drajwery, lecz również zwrotnice zawierające wyższej klasy komponenty. A właśnie, skoro o komponentach mowa, to szwedzkie kolumny w roli okablowania wewnętrznego używają Jormy i wraz z pięciem się w firmowej hierarchii lądują w nich coraz to wyższe „druty”. Jest to o tyle istotne, że posiadacz danego modelu kolumn może dobrać dokładnie takie samo okablowanie swojego systemu jak to, które znajduje się wewnątrz używanych przez niego kolumn a tym samym wyeliminować kolejną zmienną i zbliżyć się do tego, co słyszała ekipa Martena u siebie.

Skoro wspomniałem o Jormie, to przechodząc zaledwie kilka(dziesiąt?) metrów z nowego budynku magazynowo – produkcyjnego na pierwotnie mieszczącą produkcję starą część zamiast standardowego rozpoczęcia dokumentacji zdjęciowej od witającego gości systemu nieco przewrotnie postanowiłem zajrzeć właśnie do pomieszczeń, gdzie powstają przewody Jorma. Magazynowe regały okupują tam szpule surowych przewodów, ekranów, peszli, wszelakiej maści koniecznej do konfekcji biżuterii i firmowych drewnianych bulletów. I tu po raz kolejny natrafiłem na troskę producenta o efekt finalny własnych prac, gdyż podobnie jak w przypadku kolumn szwedzkie przewody poddawane są procesowi wygrzewania, lecz już nie 100h a trwającego bity tydzień tylko po to, by klient po otrzymaniu swojego zamówienia możliwie najszybciej osiągnął w swoim systemie ich 100% możliwości. Mała rzecz a cieszy, nieprawdaż?

A teraz deser z przystawką, czyli nauszna weryfikacja tego, czego proces powstawania dane mi było podejrzeć, znaczy się „fabryczny odsłuch” poprzedzony rzutem oka na stary magazyn, gdzie tu i ówdzie uchowały się jeszcze „relikty przeszłości”, czyli nieprodukowane już modele Miles 5 i Getz 2 . Odsłuch oczywiście obarczony bezlikiem zmiennych i równie porażającym ogromem niewiadomych, lecz prowadzony bez jakiejkolwiek spinki i konieczności kreowania autorytatywnych opinii. Ot wieńczący wizytę rzut ucha, który mówiąc otwartym tekstem przeszedł moje najśmielsze oczekiwania a dzięki Martinowi, który zapobiegliwie stopniował nauszne doznania nie skończył się wizytą u kardiologa. Dlatego też w ramach rozgrzewki najpierw posłuchaliśmy pyszniących się w hallu „kompaktowych” Parker Quintet w wersji Diamond Edition, które w dość oszczędnie zaadaptowanej akustycznie przestrzeni zaskoczyły rozdzielczością, skalą i dynamiką godną zdecydowanie większych konstrukcji będąc nader namacalnym dowodem na to, że dążenie do znanego z muzyki na żywo realizmu i namacalności ma sens.
To jednak był jedynie wstęp do dania głównego, czyli sesji w reprezentacyjnej, służącej również jako studio nagraniowe, odseparowanej akustycznie i mechanicznie od reszty budynku sali odsłuchowej, w której niepodzielnie królowały majestatyczne Marteny Coltrane Momento 2. Niby powinienem spodziewać się jak wysokiej klasy dźwięk zaprezentują, gdyż ww. Coltrane’ów  słuchałem w stołecznym SoundClubie, Audio Vide Show a Mingus Orchestra w Monachium oraz na Skrzetuskiego, jednak po raz kolejny okazało się jak krytyczne znaczenie ma właściwa akustyka. Po prostu w Göteborgu zapięta na ostatni guzik całość zagrała tak, że gdyby nie wieczorny koncert Soen w klubie Pustervik, na który wybierałem się Małżonką pewnie siedzibę Martena opuszczałbym wraz z ostatnim – gaszącym światło pracownikiem. Nie dość bowiem, że dynamika i rozmach zdolne były zdmuchnąć kurz ze szkieł moich okularów i rozwiać resztkę włosów trzymających się ostatkiem sił mojego czerepu, to jeszcze potężne podłogówki po prostu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikały ze sceny już przy pierwszych taktach reprodukowanej przez nie muzyki. Ponadto basu było dokładnie tyle ile trzeba a źródła pozorne miały w pełni realistyczne rozmiary, więc nader zgrabnie udało im się unikać spodziewanej i bazującej na ich aparycji gigantomanii, a tym samym zapewnić w 100% zgodny z rzeczywistością realizm. Ba, śmiem wręcz twierdzić, iż udało im się uchwycić filigranowość Christiny Aguilery na „A Song for You”, czyli z czasów gdy filigranową jeszcze była i na tyle magnetyczny seksapil, że gęsia skórka była praktycznie gwarantowana. Żarty jednak na bok, bo spektaklu jaki zafundowały mi Coltrane’y na „Manjusaka” 潘PAN z pewnością długo nie zapomnę. Nie dość bowiem, że pokazały jak piekielnie nisko potrafią zejść i to napędzane 70W lampowymi monosami Engstrom Eric, to niejako praktycznie zdematerializowały przecież i tak nader przestronne pomieszczenie wirtualnie zwielokrotniając jego kubaturę. Chapeau bas.

Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i moja wizyta w szwedzkiej oazie audiofilskich doznać spod znaku Martena również dobiegła końca. W tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować ekipie SoundClubu za umożliwienie uskutecznienia pozbawionej dystrybutorskiego nadzoru samowolki, Martinowi Dunhoffowi za cierpliwość i opiekę podczas mojej nad wyraz spontanicznej wizyty a Leifowi i Jorgenowi za poświęcony na przyjacielską pogawędkę czas pomimo obłożenia obowiązkami (zbliża się monachijski High End a w trawie piszczy, że warto będzie się tam wybrać chociażby dla samego Martena). Całe szczęście okazja do spotkania będzie już za moment, bo maj tuż za rogiem a hale MOC same się nie zwiedzą.
Mam również cichą nadzieję, iż powyższa garść informacji i zdjęć pozwoli Państwu spojrzeć na konstrukcje Martena z nieco innej aniżeli do tej pory perspektywy, gdyż nie jest to bezosobowa „masówka” jakich wiele a produkty nad którymi ktoś konkretny i identyfikowalny od projektu po końcową inspekcję się pochylił i wykonał co najmniej tak, jakby robił je dla siebie. A to wcale nie takie oczywiste w dzisiejszych, podporządkowanych excelowi czasach …

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

STAX SR-L700MK2 + SRM-500T

Moim zdaniem dla szeroko rozumianego obozu maniaków zakręconych na punkcie obcowania z muzyką w okowach własnych domostw tytułowy Stax jest jednym z największych słuchawkowych graczy na światowym rynku. To marka ikona, która z racji lubowania się w konstrukcjach elektrostatycznych niejako na wstępie odsiewa ziarno od plew jeśli chodzi zarówno o warunki odsłuchu, jak i zdolny je „uciągnąć” wzmacniacz . Całe szczęście miło jest mi poinformować zainteresowanych, iż w ramach niniejszego spotkania przyjrzymy się z dostarczonemu przez Sieć Salonów Top HiFi & Video Design japońskiemu zestawowi słuchawek Stax SR-L700MK2 i firmowemu wzmacniaczowi Stax SRM-500T. Interesujące? To przecież kultowy Stax, zatem zapewniam, że będzie się działo.

Jak widać na zdjęciach, muszle naszych bohaterek (SR-L700MK2) w odróżnieniu od większości konkurencji nie są owalne, tylko prostokątne, co na pierwszy rzut oka wydaje się przeczyć ergonomii, jednak w praktyce okazuje się, że dzięki miękkiej owczej skórze wewnętrznej strony padów i pozwalającemu wyregulować usadowienie ich na głowie, również wykończonemu skórą pałąkowi wszystko jest w jak najlepszym porządku. A jeśli nawet, to Więc obcowanie z tak dbale wykończonym w każdym detalu produktem śmiało można zaliczyć do komfortowego. W zestawie startowym opisywanych słuchawek znajdziemy naturalnie stosowny dla tej konstrukcji, zakończony wielopinowym wtykiem kabel sygnałowy. W jego trzewiach siedzi prowadzony równolegle 6 żyłowy, 2.5 metrowy, izolowany PVC płaski przewodnik z posrebrzanej miedzi 6N o czystości 99.99999%. Co dla codziennego użytkowania jest bardzo istotne, mimo sporej szerokości jak na dawcę sygnału jest giętki. Ostatnią i mocno determinującą potencjalne działanie nabywcy naszych bohaterek informacją jest to, że 700-ki są konstrukcjami elektrostatycznymi. A jeśli tak, to musimy zadbać o odpowiednie wzmocnienie. Jednak uspokajam, nie jesteśmy skazani li tylko na ofertę Stax-a, bowiem jest wiele firm, które mają w portfolio dedykowane piecyki, jak choćby niedawno testowany u nas ifi iCan Phantom. Niestety ten ostatni po teście dawno wylądował u dystrybutora, dlatego w obecnym podejściu wykorzystałem jednostkę z portfolio japońskiego producenta słuchawek Stax SRM-500T.
Wspomniany SRM-500T to średniej wielkości czarny prostopadłościan z grubym aluminiowym frontem. Jego główną cechą jest fakt bycia konstrukcją hybrydową, czyli wykorzystującą w trzewiach nadające smaku muzyce lapy elektronowe. A jeśli takowe są, naturalną koleją rzeczy górna powierzchnia obudowy w odpowiednich miejscach została ozdobiona uformowanymi w kształcie poprzecznych pasów i okręgów pakietami małych otworów. Jeśli chodzi o tematykę manualno-przyłączeniową, 500-ka na awersie może pochwalić się okrągłym włącznikiem, dwoma gniazdami słuchawkowymi i sporej wielkości gałką wzmocnienia, zaś na plecach trzema wejściami liniowymi – 2xRCA i 1xXLR, gniazdem zasilania IEC oraz zaciskiem uziemienia. Co ostatnimi czasy nie zawsze jest standardem, w pudełku znajdziemy nie tylko kabel zasilający, lecz również kabelek sygnałowy RCA.

Kreśląc kilka zdań o ofercie brzmieniowej tytułowego konglomeratu, w moim odczuciu najważniejsze jest przywołanie ich świetnego uzupełniania się. Chodzi mianowicie o fakt wspierania typowej dla elektrostatów, pełnej rozmachu prezentacji i dźwiękowej ekspresji w domenie artykułowania najdrobniejszych szczegółów w danym materiale muzycznym przez oferujący lampowy sznyt grania wzmacniacz. Naturalnie to jest tylko jedna z wielu opcji, gdyż tak jak wspominałem, wiele firm produkuje odpowiednie wzmocnienie dla nauszników Stax-a, jednak taki mariaż wyrazistej projekcji – piję do słuchawek z jedynie przyprawiającą przekaz, a nie determinującą jego końcowy efekt plastyką lampy – mowa o wzmacniaczu – wydaje się być swoistym połączeniem wody z ogniem. Nie raz z ust użytkowników tego typu konstrukcji słyszałem, że oferta Japończyków z jednej strony jest znakomita, niestety z drugiej z racji zbyt lekkiego dla nich potraktowania masy i esencjonalności przekazu na dłuższą metę nazbyt bezkompromisowa. Dlatego gdy usłyszałem, co potrafi zdziałać idealnie dobrany od strony końcowego wyniku testowany set, od pierwszych chwil wiedziałem, że dostarczenie takiego zestawu to nie jest żaden przypadek, tylko umiejętne pokazanie przez dystrybutora firmowych umiejętności konfiguracyjnych. Co wyniknęło z tego połączenia?
Nie ma co się oszukiwać, to nadal znane z innych konstrukcji Stax-a, pełne witalności granie. Bez zbędnego, w rozumieniu konstruktorów szkodliwego dociążania przekazu, tylko pokazanie świata dźwięku w estetyce mocnego uderzenia i zjawiskowego pakietu informacji, ale z konsekwentną nutą plastycznej lekkości. To bez osobistego skosztowania może wydawać się niemożliwe – połączenie odpowiedniej energii z pakietem witalności i zjawiskowym rozmachem, jednak nie tylko w dziedzinie słuchawek, ale w dosłownie każdym dziale związanym z naszym hobby Japończycy nie raz pokazali, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Zawsze wiedzą, jak to umiejętnie połączyć. Na tyle z sukcesem, że nawet ja, hołubiący raczej większemu, aniżeli symbolicznemu kolorowaniu słuchanej muzyki od pierwszych nut dałem się zaczarować opcji nieprzesadzania z wagą dźwięku. Najczęściej nawet mimo najszczerszych chęci po jakimś czasie mnie to męczy, a tu z pozoru nazbyt lekkie granie oferowało wszelkie, będące dla mnie kamieniami milowymi symptomy grania. A były nimi lekkość, zwarta energia i delikatna nuta plastyki, co sprawiało, że nie miałem jakiegokolwiek problemu ze słuchaniem pełnego spektrum posiadanej płytoteki od intymnego jazzu, przez uduchowioną muzyką sakralną, po buntownicze popisy kapel rockowych.
Pierwszym z brzegu przykładem takiego stanu rzeczy jest znakomicie zrealizowany krążek Dave’a Hollanda Quintet „Not For Nothin’”. Najpierw posłuchałem go na systemie z kolumnami, aby potem zweryfikować temat podczas wykorzystania tytułowego zestawu Stax-a. Efekt? Znakomicie pokazany oddech prezentacji z bezkresem – jak na zestaw słuchawkowy – wirtualnej sceny, z zaskakująco niewielkim sznytem słuchawkowego budowania tych realiów. Mam na myśli poczucie wciskania muzyki do głowy, co dla wielu z nas jest nie do zaakceptowania. W tym przypadku opiniowany tandem wypadał nader delikatnie, co sprawiało, że bez problemu zapominałem, co tak naprawdę generuje muzykę wokół mnie. Bez poczucia nachalności wizualizacji i z odpowiednim dystansem od mojego ośrodka zarządzania ciałem. Niestety to potrafi niewielu producentów, a na poziomie naszego bohatera dosłownie garstka.
Biorąc na tapet materiał z innego ogródka, a dokładnie rockowego łojenia grupy Motorhead „Iron Fist”, wartym wspomnienia jest umiejętne unikanie zlania się w jeden niestrawny jazgot masakrycznego dźwiękowo materiału. Oczywistym jest, że szans na nirwanę w stylu opisanego przed momentem jazzu w odniesieniu do budowania iście namacalnych realiów wydarzenia nie było szans, jednak na jej inną odmianę już tak. A chodzi mi naturalnie o dobre pokazanie zakodowanego w tej muzie szaleństwa od iście diabelskiego drive’u, przez brutalność brzmienia wykorzystywanego instrumentarium, po z pozoru dla wielu monotonny, jednak dla piewców tego rodzaju muzyki pełen ekspresji, dlatego pobudzający najgłębsze pokłady emocji podprogowy, czasem psychodeliczny przekaz artystów. Tak, tak, w każdej muzyce jest jakiś przekaz. Jedna stawia na uspokajanie naszych zmysłów, druga wręcz odwrotnie, jednak podstawą do uzyskania odpowiedniego wydźwięku jest ich odpowiednia prezentacja. Prezentacja, z której uzyskaniem dzięki pozornie lekkiej, jednak pełnej energii specyfice grania Stax nie miał najmniejszego problemu. Przyznam, że sam takim obrotem sprawy jestem trochę zaskoczony, gdyż spodziewałem się nieco innego wyniku. Tym bardziej inżynierom z kraju kwitnącej wiśni należę się zasłużone brawa.

Finalizując powyższy opis firmowy zestaw Stax SR-L700MK2 + SRM-500T bez najmniejszego problemu polecam dosłownie każdemu z Was. Naturalnie z małym „ale” w przypadku przymusu całkowitego odcięcia się od sonicznych artefaktów otoczenia i na odwrót, gdyż mamy do czynienia z konstrukcją otwartą. W każdym innym przypadku, w momencie poszukiwania zawartych w muzyce emocji tytułowy zestaw będzie idealnym narzędziem. A to dlatego, że z łatwością potrafi pokazać jej piękno i brutalność. I co najważniejsze w ich najlepszym wydaniu. Czy trafiającym w Wasze gusta, pokaże jedynie osobiste starcie. Jednak bez względu na wszystko polecam spróbować tej szkoły grania, bowiem jeśli nawet mówiąc kolokwialnie, coś nie pyknie, zabawa z japońską szkołą słuchawkową będzie warta każdej poświęconej na nią minuty.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Ceny
Stax SR-L700MK2: 8 299 PLN
Stax SRM-500T: 9 199 PLN

Dane techniczne
Stax SR-L700MK2
Typ: elektrostatyczne, otwarte
Pasmo przenoszenia: 7 – 41 000 Hz
Impedancja: 145 kΩ
Skuteczność: 101 dB
Pojemność elektrostatyczna: 110 pF
Napięcie polaryzacji: 580 V DC
Kształt nauszników: owalny
Elektroda stała: wielowarstwowa, MLER (Multi Layer Electrodes)
Nauszniki: naturalna owcza skóra (część dotykająca ucha), sztuczna skóra (część otaczająca)
Dołączony przewód: przewodniki z miedzi OFC (czystość 6N) pokryte srebrem, długość 2,5 m
Kabel: szeroki, 6-żyłowy
Masa: 371 g / 508 g (z kablem)

Stax SRM-500T
Zastosowane lampy: 2 x 6FQ7/6CG7
Pasmo przenoszenia: DC – 90kHz
Wzmocnienie: 60dB
Zniekształcenia THD: < 0.01% (1kHz/100Vrms)
Impedancja wejściowa: 50kΩ (RCA), 50kΩx 2 (XLR)
Max. napięcie wyjściowe: 300Vrms (1kHz)
Napięcie podkładu (biasu): DC 580V
Wejścia: para RCA, para XLR
Wyjście: para RCA
Pobór mocy: 38W
Wymiary (S x W x G): 195 x 102 x 376 mm
Waga: 3.4kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Tellurium Q Statement II USB
artykuł opublikowany / article published in Polish

Właśnie do nas dotarł – jeszcze ciepły, pachnący fabryką i pod każdym względem referencyjny przewód … Tellurium Q Statement II USB.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Dyrholm Audio Vision English ver.

Link do zapowiedzi (en): Dyrholm Audio Vision

Opinion 1

We are well aware of the fact that some of you, visiting our website quite regularly, may feel a certain weariness with the puzzling regularity of tests dedicated to audiophile cabling systems. However, there is no need to deceive yourself, or conjure reality, but playing with open cards and referring the more inquisitive individuals to the tab with announcements, you can see for yourselves how many cables have recently reached us. So it should be clear that there is a lot happening in the cable segment. In addition, these are not from known, and regularly hosted brands, but come from manufacturers who are just looking for a wider audience, and want to gain recognition on our market. And how else to achieve this goal if not by being featured in industry periodicals, including ours? That is why this time we have tackled a double „fresh”, because we will be talking not only about a new manufacturer but also a new on our domestic market. So let me not keep in suspense any longer, I hasten to explain that we are presenting you a complete set of cabling from the Danish Dyrholm Audio manufactory, all of them belonging to their top Vision series, provided to us by Olsztyn based Prestige Audio.

Since this text is the debut of the Danish company not only on our pages, but from what Google suggests, also among Polish (regardless of its form and availability) audio press, I think it would be appropriate to mention at least in a few simple words about it. And yes, the headquarters of Dyrholm Audio is located in Hammel, and if someone still doesn’t know where to look on the map, we will tell you that you should first locate the slightly more famous (for example from ARoS – Museum of Contemporary Art, Marselisborg Castle, university, or even the old town) Århus and then look to the left and slightly up to find Hammel at a distance of only 23 kilometers. The company was founded and run since 2008 by John Dyrholm, who, quickly getting to the point and avoiding annoying discussions, assumes, that although measurements are useful, both in the production and development of cable technology, their results only accidentally translate into the sonic effects of individual cables. Of course for obvious reasons, audio cabling has to meet certain electrical parameters, but even in such case, the final assessment has to be made by ear, i.e. during arduous listening and comparative tests. It’s a classic ear R&D for audiophiles, which no „oscilloscope” can replace, at least for now. And it was during such tests that he came to the conclusion that the best sonic qualities, at least when it comes to dielectrics, are offered by unbleached cotton, which, in addition to its antistatic properties, also works great as an anti-resonant. The expectations for the conductors themselves, set by the designer and the manufacturer in one, are in most cases met by UPOCC (Ultra Pure Ohno Continuous Cast) copper. It is also worth mentioning that all Dyrholm Audio cables are handmade and their geometry and parameters are selected for a specific cable length. In short, there are no shortcuts, and given that Denmark is not one of the regions with the lowest labor costs, the manufacturing process itself has a significant impact on the final prices of their products.

As we have already managed to show you in the report from the unboxing, Dyrholm cables are delivered to end customers in handy black suitcases padded with a soft sponge, and the cables themselves are kept in an equally subdued aesthetic. You will not see any eye-catching flashiness here, unless someone insists and deems it appropriate to leave the orange and blue protective nets on, during everyday use. However, if these purely protective items remain in their boxes, the wires themselves, dressed in grey and black textile sheaths, are unlikely to attract attention.
In Dyrholm Audio’s portfolio, the Vision Series Ethernet cable is not only the youngest product, but a real gem, as there are no plans to create its lower-born siblings, at least for the time being. The basis for such a decision is probably the fact that its production is done entirely manually and its construction does not use a „civilian” – generally available twisted pair cable, but its bowels are filled with exactly the same class of UPOCC copper wires as for the other representatives of the top Vision series. Cotton non-woven fabric is used as an insulator and the impedance of the cable is set at 100 Ω. And here’s an interesting fact, because in addition to standard (if Telegärtner can be considered as such) plugs, there is no problem to order a version equipped with M12s that fit the reference Telegärtner M12 SWITCH GOLD.
The interconnects representing the analog domain use cores made of corrosion-protected single UPOCC copper wires in cotton fleece insulation, optimized for the final length of the connector. Each conductor is protected by a tinned copper shield from interference, and the distance between the conductors and the shields is optimized for the lowest possible capacitance, minimizing static build-up, and protecting against vibration. ETI Research plugs from the Kryo series, made of silver-plated copper, were used for confectioning.
Loudspeaker cables, on the other hand, are characterized by a noticeably more complicated design. Each of the wires has four AWG7 cores, all of which are based on three seven-wire UPOCC copper bundles. As an insulator, we will again find a cotton non-woven fabric, and the tinned copper screen has special outlets, which make it is possible to ground them with the help of „drains” provided by the manufacturer. Plug consistency with the interconnects was maintained and ETI Research Kryo made of silver-plated copper were used again.
No less interesting are the viscera of the Vision power supply cable, as they consist of two AWG 10 current conductors, each containing no less than 36 UPOCC copper wires, and the grounding line is made from 12 silver-plated OCC copper wires (AWG 9). The cables are braided with cotton fleece and protected against corrosion. There is also a tinned copper screen and a highly sophisticated confection made of silver-plated copper Furutech NCF plugs from the 48 series.

Okay. There was a bit about the manufacturer itself, there was something about what you can see from the outside and what is hidden inside, so just a little bit about ergonomics. And so, as you can see in the photos above, apart from the Ethernet connector, both the XLR and the speaker cables require some space, because the sections between the plugs and the ends of the metal splitters covered with textile sheaths are protected by fairly stiff heat-shrinks. Some attention should also be paid to the power cord, which maybe does not impress with its diameter, but its weight and rigidity combined with springiness can cause some placement issues.
But how does the Danish delegation compare in terms of sound? From a global perspective, playing as a team, the Dyrholms offer a soothing calm and coherent sound, so the last thing that can be said about them is that they play spectacularly, because they are an obvious contradiction of that. This does not mean a loss of dynamics, or even throwing the proverbial blanket over the speakers, but just lack of any signs of excess or willingness to forcefully increase the pacing. There is also no mention of any tendency towards nervousness, no emphasizing of sibilants or similar “fireworks”, which may seem very invigorating and suggestive of above-average resolution at the initial stage of acquaintanceship, but in the long run cause irritation and recurrent migraines due to their ruthless analyticality. Here, we change the perspective and point of view, moving from an armchair of a hair-splitting audiophile to a couch of a music lover just enjoying the music. Anna Maria Jopek on „ID” rustles and „gets into distortion” less than usual, and the industrial-metal raptures served by Samael’s crew on „Solar Soul” are not so rough and grainy. Fortunately, making the sound more civilized does not bear the signs of excessive averaging and smoothing, so the distorted Macro 'Marko’ Rivao and Vorpha guitars continue to happily bite our synapses, but instead of rusty roughness, they are covered with light satin, which, together with the accompanying Xy keyboards, results a very successful, coherent in terms of „consistency” background for Vorph’s gurgling and hoarse vocal parts.
And what can be said about the cables’ solo performances? It seems to be the same, although for example, the ethernet cable, somewhat resembling in terms of juiciness and homogeneity of the sound the embodiment of musicality in the form of the Fidata HFLC, goes a step or two further in terms of sophistication and unforcedness. On the other hand, in comparison to my Next Level Tech NxLT Lan Flame, the Dane is maybe not presenting the information about the acoustic environment of where the recordings were made more sparingly, but they are not provided in such an obvious way, so while listening to the „Monteverdi – A Trace of Grace” by Michel Godard we still have unfettered access to them, on „How Long Is Now?” from the trio Iiro Rantala, Lars Danielsson, Peter Erskine those can fade into the background if you lose a bit of your concentration.
On the other hand, XLRs and speaker cables offer a sound that avoids even the slightest signs of offensiveness, and avoids bringing the foreground closer to the listener. As a result, the sound is extremely linear, ethereal, free in its own way, and maintaining the right distance between the musicians and the listener. It’s hard to talk about any special conservatism in this case, but both the emotional and energetic side of the presentation are surprisingly sensibly exploited. So, while jazz or chamber music become the obvious beneficiaries of such school of sounding, in the case of more brutal varieties of rock and free-jazz, lovers of extreme sensations may lack the element of madness and truly apocalyptic gallop blasts, where this kind of rationality may cause a slight insufficiency. However, you don’t go to the Polish Royal Opera in the Old Orangery to expect ruthless death-metal from Behemoth. However, it’s time for a small supplement, i.e. the ability to ground the shielding of the speaker wires, which noticeably improves the microdynamics by blackening the background more accurately and increasing the distance between its noise and even the quietest „useful” sounds.
The power cord also operates in a more or less similar aesthetic, giving way in terms of dynamics and volume to the Furutech NanoFlux-NCF, compensating for it with extraordinary refinement and musicality. Referring to musical analogies, like the hit „The Sound Of Silence”, Dyrholm is not so much close to the archaic and protective style of Simon & Garfunkel, but more to the emotional depth of Disturbed, rather than to extremes in the style of Nevermore. The bass is soothingly soft, velvety and vivid, but appropriately tight, so there is no need to worry about sponginess or too much blurring.

Therefore, I can only say that for a debut on our market, Dyrholm Audio, represented by the Vision series, showed a surprisingly intriguing and at the same time non-obvious side of cable High-End. Instead of acting in accordance with the popular trend of intensifying sensations, like culinary flavor enhancers do, it focuses on harmony and musicality, giving respite to our senses that are attacked from everywhere and are overstimulated. There are a lot of elements in this idea for sound shaping, which are shared with the Canadians from Luna Cables, which should not be surprising, as they share the love for natural materials, including cotton. However, the Danes go noticeably further both in terms of resolution and refinement, so if you liked what the „Canadian moths” offered, but you have reached the proverbial wall, then switching to Dyrholm Audio cables from the Vision series seems completely understandable.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Network player: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Turntable: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Integrated amplifier: Vitus Audio RI-101 MkII
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Speaker cables: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + Silent Angel S28 + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Ethernet cables: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT

Opinion 2

Only a few years ago, it was often said behind the scenes in Poland that Denmark has mainly a standing in loudspeakers. This, of course, was unfair to the rest of the entities operating in the field of this hobby, but let’s face it, the first association most often directed us towards the Dynaudio brand, which has been specializing in the production of loudspeakers for years, and at that not only for the ordinary customer, but also for recording studios. These are the simple facts. However, as you know, nowadays such perception is a thing of the past, an excellent example of which – one of many – are the precisely made Gato Audio constructions, which we have tested several times, because they offer an interesting appearance, similar to popular cookies. And this is just the first example that breaks this old generalization of the perception of Denmark. What are the others? After the recently reviewed ZenSati brand, our today’s hero, Dyrholm Audio, a company which is taking its first steps in our market. Prestige Audio from Olsztyn has provided us with a full set of cabling, starting from power cabling, through XLR signal cables, loudspeaker cables, to Ethernet cables from the Vision series. Intriguing? If so, I have no choice but to invite those interested to read the following uttering of all the pros and cons of the aforementioned constructions.

According to the manufacturer’s information, which, although not too effusive, fortunately has been enhanced with cross-sections of each product published on their web page, the conductors in the Vision series are based on high-quality copper of the UPOCC type. Of course, depending on the tasks performed, each of them differs in thickness and number of wire runs used. And so, in the power supply cables, we will find two conductors with 36 thin UPOCC wires each and a 12-core grounding wire made of silver-plated OFC copper. The conductors constructed in this way were wrapped in cotton fibers, then secured with a screen, and finally dressed in a black and gray fabric sheath with a motif commonly known as a „zigzag”. As for the plugs used, they come from the Japanese Furutech NCF series, which is lately the leader in this type of accessories.
Writing a few sentences about the XLR signal cable, the most important information is the use of single, naturally thicker wires for conductors instead of bundles of a dozen or so so-called threads. Naturally, just like in the case of the power cable, the conductors are wrapped in cotton fibers, and the outside is covered with a twin gray fabric sheath with a black zigzag motif. In order to ensure the proper quality of connection with your electronics, the cable is terminated with ETI Research plugs.
The loudspeaker cable, has three identical conductors constructed from sets of thin wires. So we have three lines of 7 hairs each. As in the entire product line, the whole has been enriched with a cotton cover, a screen and a gray and black uniform. The forks used to connect the speakers with the electronics, as in the signal cables, come from ETI Research.
To conclude the description of the construction of the tested set, an aspect of their creation worth emphasizing is the fact that all of the conductors are handmade, and not a packaging of ready-made cables, and this applies not only to analog cables, but also to Ethernet cables. Admittedly, although „rebranding” is in fashion, it is out of the range of interest for the Dyrholm brand, because in the long run it does not give a chance for logical differentiation, let alone sound consistency of the offered products. You must admit that this is a fair approach.

What caught my attention when I plugged in the wiring kit from Denmark? The first aspect was the overall calmness of the sound. Without pumping excessive amounts of energy, which is often promoted by many producers, but by choosing its expression depending on the needs of the virtual scene. But to make sure we understand each other well, it’s all about excessive expression, which, instead of giving a sense of participation in a given event, in the long run becomes not only artificial, but often tiresome. Meanwhile, in the Scandinavian version, I got a well-balanced message with nice vividness, but without any gimmicks. And since the ultimate goal was to avoid the artificial „wow” effect, the warm and safely essential presentation of the whole music was supported by an interestingly presented midrange and treble. The first one was delicately illuminated, while the treble, although it was well seasoned with a complete package of information, wanted to sound coherent with the rest of the sound spectrum, and thus was deliberately trying to be a bit restrained. In the first minutes after the application of the tested set of cables, such an approach gave the feeling of a minimal cooling down of the sonority, but thanks to the action in the midrange, the sound was still full of breath. It was such a skillful movement that you didn’t feel any dullness, but you had rather something like a more supple than a strongly shiny approach to the reproduced music. However, it reflected the intentions of the artists listened to at a given moment so well, that after a few minutes the topic became unnoticeable. And that’s because, as much as I like, the performance generated between the speakers invited me to listen to it, rather than forcefully feeding me with the music being played. Contrary to appearances, this is very important, even in case of such bands as Slayer and his „South of Heaven”, because rock performances do not need an unnatural dose of artificially generated energy, but good embedding of the material in the right mass and plasticity. Too strong and rounded adding of mass will cause loss of appropriate signal build-up, but here we get saturation, free from overweight, working coherently together with the treble and midrange, which supply us with lots of information. To sum it up, it will be both strong and sonorous, just like it should be.
Of course, jazz music and similar, focusing on different kinds of emotions, related to resounds, were equally interesting. However how is it possible, in the case of the above-mentioned, unobtrusive upper registers, to maintain a good level of sonority in such productions? Well, the key word is a minimally illuminated upper midrange. Still smooth, as I mentioned, without the effect of uncontrolled thickening, but still properly balanced, and at the same time full of volatility, guaranteeing good suspension of even single sounds in the ether. And a good example of such a state of affairs was the album „Passacaglia”, which still smells new, because it debuted on the market this week. Two seemingly not very sonorous instruments – I naturally exaggerate this aspect in relation to the cymbals, and yet each of them had the right body and charmed me with their virtuosity. And it’s not only about the long suspension of individual phrases in the air, but also about the artists’ conversation with the help of sonorous, sometimes hard and short, and sometimes soft, longer in the vector of the ethereal being, displays using their attributes. Depending on the mood of the piece, it was melancholic, only to fall into a well-understood sonic aggression a moment later. And what if this album was served with an emphasis on pushing the monotonous energy into the playing of each instrument, as many cabling manufacturers are currently serving us? There would not be a proper lightness of presentation, but it would be literally and figuratively pressed into us. And in such case, where is the pleasure of communing with music?

Whom would I recommend the eponymous wiring set to? First of all, music lovers who focus on the musicality of their set. Dyrholm Audio products strive to present stage events in the aesthetic of a charming invitation to participate in them, rather than being brutally pushed into their vortex. We will not get the brutality of the message expected by individuals with ADHD syndrome, but a balanced proposal of pastel painting of the world of music. Of course, the sentimental kind, like the one described in the example of the Polish duo Możdżer/Bałdych, but also the expressive kind, in the style of the rock group Slayer; but each time with the right dose of emotions, and not serving it without any control. This, in turn, means that someone is not on the same page with the Danes, this means, that he or she is a die-hard follower of expression above all else, in the style of kicking the listener with music, and this is not a very common treat. To sum things up, if you are looking for good taste in your music – i.e. serving emotions in harmony with a given musical material, the eponymous cable conglomerate should land in your system, at least for a test. Even if, colloquially speaking, something doesn’t click, it will still be a lot of fun.

Jacek Pazio

System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Apex Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker cables: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
Ethernet cable: NxLT LAN FLAME
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
– Table: BASE AUDIO 2
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
– Drive: Clearaudio Concept
– Cartridge: Essence MC
– Phonostage: Sensor 2 mk II
– Eccentricity Detection Stabilizer: DS Audio ES-001
– Tape recorder: Studer A80

Distributor: Prestige Audio
Manufacturer: Dyrholm Audio
Prices
Dyrholm Audio Vision Series Ethernet: 2 838 € / 1 m; 3 231 € / 1,5 m; 3 625 € / 2 m
Dyrholm Audio Vision XLR (wtyki ETI Kryo): 6 281 € / 2 x 1m; 7 025 € / 2 x 1,5m
Dyrholm Audio Vision Speaker: 13 319 € / 2 x 2 m; 15 263 € / 2 x 2,5 m; 17 206 € / 2 x 3 m
Dyrholm Audio Vision Series Power: 6 594 € / 1,2 m; 6 988 € / 1,5 m; 7 381 € / 1,8 m

  1. Soundrebels.com
  2. >

Jorma USB Reference

Link do zapowiedzi: Jorma USB Reference

Opinia 1

Od razu na wstępie uprzedzę, iż będzie to przede wszystkim dla mnie dziwny, czy też raczej powinienem napisać zaskakujący test. Jednak zaskakujący nie z powodu tematyki, gdyż zagadnieniami kablarskimi paramy się zanim stało się to modne, od zarania dziejów, czy jak kto woli powołania do życia SoundRebels, co przede wszystkim opóźnienia z jakim koniec końców nad tytułową marką przyszło nam się oficjalnie pochylić. Nie oznacza to jednak, iż o jej istnieniu nie mieliśmy bladego pojęcia, co wręcz odwrotnie – spotykaliśmy się z nią, a dokładnie z jej produktami na tyle regularnie i często, czy to przy okazji którejś z monachijskich i stołecznych wystaw, bądź też SoundClubowych wizyt, by prawdopodobnie z automatu i podświadomie uznać, że temat mamy w stopniu co najmniej zadowalającym ogarnięty. Wystarczył jednak spontaniczny, szybki rachunek sumienia/remanent, by wyszło na jaw, że żyliśmy w błędzie a szwedzkie okablowanie Jorma Audio cierpliwie czekało na swoje przysłowiowe pięć minut na naszych łamach. Skoro zatem czytacie Państwo te słowa, to nader namacalny znak, że w końcu się doczekało a to za sprawą niepozornego, acz niezaprzeczalnie high-endowego przewodu Jorma USB Reference, na którego test serdecznie zapraszamy.

W czasach, gdy pierwsze wrażenie – vide wręcz krzyczące opakowanie/aparycja liczą się niejednokrotnie bardziej niż zdrowy rozsądek i logika konfiguracji Szwedzi pozostali wierni przysłowiowemu skandynawskiemu zamiłowaniu do minimalizmu i naturalności. Pomijając poręczną plastikową i szczelnie wyściełaną szarą gąbką walizeczkę sam przewód wydaje się jeśli nie niepozorny, to przynajmniej starający się, z drobnym wyjątkiem o czym dosłownie za chwilę, jak najmniej zwracać na siebie uwagę. Ot niczym niewyróżniająca się czarna tekstylna plecionka chroniąca trzewia, solidne, acz dalekie od biżuteryjnych zapędów wtyki i ów mogący uchodzić za element dekoracyjny akcent, czyli jajopodobna drewniana mufa z eleganckim, złotym szyldem informującym o modelu, oraz numerze seryjnym. A właśnie, autentyczność zakupu potwierdza nie tylko dołączony certyfikat, lecz również obecna na obwodzie przewodu skórzana zawieszka, która dzięki technologii NFC pozwala na samodzielną weryfikację „koszerności” danego egzemplarza.
Jeśli zaś chodzi o technikalia, to Jorma USB Reference dostępna jest w rozmiarówce 1-3m i wykonano ją z ze srebrzonej miedzi w polipropylenowej izolacji i ekranie z aluminium oraz folii PET. Zaglądając nieco głębiej okazuje się, że minimalizm formy dotyczy jedynie tego, co widać gołym okiem, gdyż już we wnętrzu dokonano wyraźnego podziału na sekcję zasilającą oraz dedykowaną przesyłowi danych. W skład pierwszej wchodzą cztery ekranowane żyły po 19 przewodników z cynowanej miedzi o czystości 99,999999% każda. Z kolei sekcję „sygnałową” oparto o dwie ekranowane żyły po również 19, lecz tym razem wykonanych ze srebrzonych przewodników miedzianych o czystości 99,999999% przewodników. Od strony elektrycznej całość może pochwalić się impedancją na poziomie 90Ω.

Śmiem jednak twierdzić, iż z kablami, podobnie z resztą jak z pozostałymi elementami toru audio jest tak, że nabywa się je i w docelowym ekosystemie umieszcza nie po to, by li tylko wyglądały, bądź oszałamiały postronnych iście kosmicznymi technologiami w ich trzewiach drzemiącymi, lecz wyłącznie ze względu na reprezentowane przez nie walory brzmieniowe a w szerszym ujęciu synergię całości. Dlatego też po krótkim wprowadzeniu i charakterystyce aparycji najwyższa pora na wrażenia nauszne. A Reference gra nad wyraz dojrzale i z właściwym swej nazwie wyrafinowaniem. Nie ma przy tym w jego brzmieniu nawet najmniejszych oznak wyczynowości, czy też tendencji do usilnego zabiegania o atencję na drodze sztucznego podbijania któregoś z podzakresów, czy też „autorskiej” interpretacji transmitowanego materiału. Ba, trzymając się skandynawskiej estetyki w jego przypadku śmiało można mówić o pełnej zgodności z duńskim pojęciem hygge oznaczającym m.in. „osiągnięcie wewnętrznej równowagi, bezpieczeństwa i harmonii” zazwyczaj poprzez zadowolenie, czy wręcz czerpanie radości z pozornie zwykłych i błahych drobiazgów oraz czynności. Krótko mówiąc jest to jeden ze skuteczniejszych sposobów na osiągnięcie swoistego błogostanu, co przekładając na nasze – audiofilskie realia oznacza upragnioną nirwanę. Dzięki czemu sięgając zarówno po referencyjne realizacje sygnowane przez 2L, jak daleko nie szukając zjawiskowe „An Old Hall Ladymass” Trio Mediæval, nie mniej wyrafinowane wydawnictwa Martena („Supreme Sessions 2”), jak i dramatycznie od nich odległe stylistyczne poczynania rodzimych szarpidrutów tworzących projekt Shadohm – „Through Darkness Towards Enlightenment” ani przez moment nie musiałem zastanawiać się co dany „poeta” miał na myśli i w jakich warunkach akustycznych dany album realizowano. Wszystko może nie tyle zostało podane na srebrnej tacy, co stanowiło nierozerwalną i w pełni oczywistą składową każdej z prezentacji. Tak artykulacja poszczególnych fraz, jak i kreujące przestrzeń pogłosy nie wyrywając się do przodu i niepotrzebnie nie przykuwając uwagi kreowały na tyle koherentny i zarazem angażujący przekaz, że co i rusz musiałem łapać się na tym, by zamiast czysto hedonistycznej kontemplacji i pławienia się w ulubionych dźwiękach jednak skupiać się na aspektach technicznych i wykazywać się choćby śladowym krytycyzmem do poczynań tytułowej łączówki. Dlatego też, nieco wbrew wspomnianemu błogostanowi, do którego Jorma USB Reference nie tylko dąży, lecz niemalże od pierwszych taktów słuchacza wprowadza i dzieląc przysłowiowy włos na czworo z czysto kronikarskiego obowiązku wspomnę, iż szwedzki przewód choć operuje w mainstreamie muzykalnej naturalności nader odważnie romansującej z transparentnością nie uśrednia transmitowanych sygnałów w celu podporządkowania ich nadrzędnej eufonii. W związku z powyższym, oprócz wspomnianych różnic natury przestrzennej mamy dostarczany również pełen pakiet informacji o temperaturze barwowej, więc od „An Old Hall Ladymass” nieco wieje chłodem, co jest o tyle ciekawe, że nagrań dokonano przecież w czerwcu 2022 w norweskim Uranienborg Church, więc niejako z automatu wskazuje na żywą akustykę sakralnych wnętrz. Z kolei na składance Martena odnotowujemy istny rollercoaster nastrojów i smaków, których wspólnym mianownikiem okazuje się niezwykle intymna i bliska prezentacja intensyfikująca wrażenie namacalności oraz wszechobecną analogowość prezentacji. W obu wspomnianych wydawnictwach uwagę zwraca niezwykła otwartość najwyższych rejestrów, które cały czas zachowując swą krystaliczną czystość szalenie dalekie są od popadania w analityczną szklistość zdolną zakłócić przyjemność odbioru. Żeby jednak była jasność – Jorma ani nie osłabia, ani nie wycofuje i nie zaokrągla góry zachowując pełnię jej energii i ekspresji, lecz nie czuje się w obowiązku siłowo ją eksponować. Chyba, że właśnie takiej siłowej realizacji transmitowany materiał nie tyle oczekuje, co jest nią „skażony”, jak wspomniany krążek Shadohm, gdzie jakiekolwiek próby wygładzania i cywilizowania przekazu byłyby równoznaczne z jego energetyczną kastracją. Niemniej jednak warto wspomnieć, iż właśnie na aż kipiących od pierwotnej agresji i obłąkańczych temp najcięższych odmianach metalu w porównaniu z moim dyżurnym ZenSati Zorro szwedzka łączówka wykazuje się niewiele, bo niewiele, ale jednak zauważalnie większą równowagą emocjonalną, co dla miłośników gatunku może być w ekstremalnych przypadkach uznane za zbytnią powściągliwość, czy wręcz zachowawczość. Co de facto niekoniecznie jest zgodne z prawdą, gdyż po prostu prezentuje nieco inne spojrzenie i odmienną od duńskiej perspektywę na transmitowane growle, blasty i riffy. Po prostu Jorma cały czas zachowuje iście stoicki spokój a ZenSati pozwala sobie czasem przypiąć wrotki by z dziką radością i nieco szaleńczym błyskiem w oku rzucić się w centrum black-metalowego cyklonu. Dodatkowo Reference kreśli kontury nieco miększą kreską od swojego ww. konkurenta, ale to już taki niejako siłowo wyciągany na powierzchnię niuans dla wszystkich tych, którzy lubią wiedzieć po jaki żel sięgnął ich ulubiony wokalista a jaką mascarą „zrobiła” sobie oczy kreowana na gwiazd(k)ę sezonu szansonistka.

Z racji swej wrodzonej naturalności i wyrafinowania przekazu Jorma USB Reference wydaje się być propozycją tyleż bezpieczną, co godną polecenia wszystkim melomanom i audiofilom, którzy będąc zadowolonymi z aktualnego status quo chcą postawić przysłowiową kropkę nad „i”. Jorma nie wpłynie bowiem ani na zastaną równowagę tonalną, czy też intensywność saturacji, lecz jedynie uwolni drzemiące w systemie kolejne pokłady rozdzielczości, swobody artykulacji i niuansów będących kolejnym krokiem ku znanemu z uczestnictwa we wszelakiej maści wydarzeniach muzycznych realizmowi.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak to się stało? Przecież od lat współpracujący z nami dystrybutor stacjonuje pod tak zwanym nosem i nic? Szczerze? Nie mam bladego pojęcia, jakie były tego przyczyny, ale fakt jest faktem, iż dziś rozpoczynamy przygodę – mam nadzieję, że dłuższą – z konstrukcjami kablowymi szwedzkiej Jormy. Co ciekawe i z punktu widzenia bytu marki istotne, na naszym ryku znakomicie rozpoznawalnej. Owszem, raczej w szeregach audiomaniaków brylujących w strefie High End, ale z kuluarowych rozmów podczas wystaw wiem, że skandynawskie produkty konsekwentnie zataczają coraz większy krąg pośród szerokiej rzeszy naszych pobratymców. Co wpadło w nasze ręce jako tak zwany starter? Otóż dzięki staraniom SoundClubu – warszawskiego opiekuna marki, na dziewiczą sesję testową trafił do nas przewód Jorma USB Reference.

Bazując na odezwie ze strony producenta najistotniejszymi dla nas informacjami jest zastosowanie w roli przewodnika posrebrzanej miedzi. Jej czystość osiąga poziom 99.999999%. Do ekranowania konstrukcji wykorzystano aluminium i PET. Zaś izolację rozwiązano na bazie polipropylenu. Finalnie kabelek ubrano w czarną, opalizującą plecionkę i na długości 2/3 przebiegu, czyli bliżej strony wyjścia sygnału zaaplikowano drewnianą, owalną baryłkę ze złotą tabliczką znamionową z podstawowymi danymi. Przewód do odbiorcy końcowego dociera w eleganckim, plastikowym, wyściełanym gąbką futerale z potwierdzającym oryginalność stosownym certyfikatem.

Z jakiej strony pokazał się nasz bohater? Przyznam, że z racji braku wcześniejszych spotkań opiniotwórczych, a przez to mając dosłownie i w przenośni czystą kartę mocno mnie zaskoczył. Ale, spokojnie, zaskoczenie było bardzo pozytywne. A to dlatego, że oferując bardzo dobrą wagę i w pełni kontrolowaną energię dźwięku miał jeszcze to coś, co cechuje segment bezkompromisowej prezentacji. Co takiego? Zanim przejdę do konkretów, małe wprowadzenie. Otóż obecnym trendem większości producentów wszelakiego okablowania jest proponowanie klientom mocno esencjonalnych produktów. Ma być gęsto, dzięki czemu muzyka oferuje odpowiedni impuls. Powód jest banalny, bowiem sprawa rozbija się o coraz bardziej transparentną (analityczną?), a czasem nawet krzykliwą elektronikę, którą trzeba jakoś ucywilizować. I proszę się nie obruszać, gdyż w słuchanie zabawek audio bawię się już kilkanaście lat i widzę jak na dłoni, w jakim kierunku dryfuje ogólna estetyka brzmienia najnowszych konstrukcji. I co najgorsze, to dzieje się w imię rozdzielczości, tymczasem często dostajemy zwykły krzyk. A jeśli tak, musi iść za tym deska ratunkowa. I czymś w stylu owej deski jest gro oferty kablowej, pośród której mamy do czynienia z mniejszymi lub większymi „zamulaczami”, lub tak jak w tym przypadku czymś wyrafinowanym. Na czym polega to coś w wydaniu Jormy? Otóż po aplikacji kabla USB z tej stajni przekaz jest soczysty i pełen energii, ale przy tym nacechowany odpowiednio ostrym, pozwalającym zaistnieć na wirtualnej scenie pełnemu pakietowi informacji, rysunkiem źródeł pozornych. To natomiast wprost przekłada się na oddech przekazu i znakomite oddanie odcieni dosłownie każdego, nawet pojedynczego, czasem brzmiącego w nieskończoność dźwięku z dosłownie każdego zakresu pasma akustycznego z basem włącznie. Ja wiem, że mocno uśredniające wydarzenia sceniczne nasycenie ponad wszystko wielu melomanom bardzo się podoba, ale niestety jest ono zazwyczaj okupione utratą mikrodynamiki, która przecież składają się na finalny odbiór słuchanego materiału. Bez tego będzie zwykła nuda. A tak muzyka będzie nas zaskakiwać, co sprawi, że bez problemu zauroczą nas i ciężkie brzmienia spod znaku Metallici, jak i barokowa twórczość pióra Claudio Monteverdiego. Pierwsza fajnie nas kopnie stopą perkusji oraz zaatakuje uderzeniem mocnych gitar, zaś druga za sprawą lotności przekazu często wypełniających wielkie kubatury kościołów chóralnymi sekwencjami odda prawdziwego ducha zawartego w niej sacrum. I w takim, pełnym zwrotów akcji w zależności od słuchanej muzyki duchu wypadł tytułowy kabel USB. A zapewniam, owa opinia nie jest jakimkolwiek zbiorem przypuszczeń, tylko z uwagi na moje hołubienie twórczości z obydwu stron barykady pełnoprawnym opisem zastanych sytuacji w każdej z nich na bazie kilkunastu albumów. Na tyle ciekawie zaprezentowanych, że gdybym miał kiedyś wejść na serio w pliki, dziecko Jormy będzie jednym z bardzo krótkiej listy pretendentów do finalnych prób. A zaznaczam, że takie typowanie na zaś nie zdarza się u mnie zbyt często.

Czy bazując na powyższym opisie, jestem w stanie polecić Jormę USB Reference każdemu? Ależ jak najbardziej. Kabel jest nie tylko energetyczny, ale również pełen wigoru i poszukiwanej w muzyce agresji, dzięki czemu praktycznie nie widzę dla niego jakichkolwiek przeciwwskazań. No dobrze, naturalnie zawsze istnieje możliwość kręcenia przysłowiowym nosem, gdyż jeszcze się taki nie urodził, żeby każdemu dogodził, ale tylko w momencie wpięcia w system z totalną nadwagą. Jednak żebyśmy się dobrze zrozumieli. To nie będzie problem rzeczonej łączówki, tylko nie do końca ze sztuką skonfigurowanej zbieraniny audio. W każdym innym wypadku jedyną, powtarzam jedyną zaporą może być jego cena. Owszem, warta każdej złotówki, ale niestety na miarę segmentu, w którym jest lokowany.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: SoundClub
Producent: Jorma Audio
Cena: 15 500 PLN / 1m; +1 800 PLN za kolejny metr

Dane techniczne
Sekcja zasilająca
Przekrój przewodników: 0.24 mm²
Ilość przewodników/żyłę: 19
Średnica przewodników: 0.127mm
Materiał przewodników: cynowana plecionka miedziana o czystości 99,999999%
Izolacja: PE ME6032
Kolor izolacji przewodników: czerwona / niebieska / transparentna / czarna
Średnica przewodników: 1.1mm
Ilość żył: 4 + ekran (quad)
Ekran: Aluminium / folia PET

Sekcja sygnałowa (dane)
Przekrój przewodników: 0.24 mm²
Ilość przewodników/żyłę: 19
Średnica przewodników: 0.127mm
Materiał przewodników: posrebrzana plecionka miedziana o czystości 99,999999%
Izolacja: PE ME6032
Kolor izolacji przewodników: czerwona / niebieska
Średnica przewodników: 1.7mm
Ilość żył: 2 + ekran
Ekran: Aluminium / folia PET

Koszulka wewnętrzna: guma PVC
Warstwa pośrednia: bawełna
Koszulka zewnętrzna: plecionka PET
Impedancja: 90Ω