Opinia 1
Okres wszelakiej maści świąt i generalnie dni powszechnie wolnych od pracy wydaje się być wręcz wymarzony do empirycznych doświadczeń z prądem. Nie, nie chodzi mi w tym momencie o latanie po całym domu z próbnikiem i weryfikację poprawności umiejscowienia „fazy” w poszczególnych gniazdkach, choć i to, o ile już takiego audytorskiego maratonu nie wykonaliśmy, każdego nas wcześniej, czy później czeka, lecz o wielokrotnie podnoszony temat zakłóceń a dokładnie jeśli nie ich braku, to drastycznego spadku ich obecności w tym, czym karmimy nasze drogocenne zestawy. To tak jakbyśmy załapali się na kilkudziesięciogodzinną, bądź nawet dłuższą noc, podczas której, jak wszem i wobec wiadomo gra po prostu lepiej. A gdyby taki niezaśmiecony prąd mieć na co dzień? I w dodatku bez wyjeżdżania na odludzie (przysłowiowe Bieszczady niestety coraz mniej się do tego nadają), własnej elektrowni wodnej/wiatrowej itp.? Kusząca perspektywa, nieprawdaż? Łatwiej jednak powiedzieć, aniżeli zrobić, gdyż o ile odrębną linię zasilającą od tablicy jeszcze bez większych nakładów tak pracy, jak i finansów jeszcze większość z nas jest w stanie jeszcze w ramach nawet niewielkiego remontu, czy też odświeżania / malowania przemycić, o tyle już na jakość tego, co ową instalacją popłynie wpływ mamy nad wyraz znikomy. I w tym momencie na scenę wkraczają dedykowane zastosowaniom audio listwy, filtry i kondycjonery, czyli ustrojstwa, które od czasu do czasu goszcząc na naszych łamach nader często wywołują zaskakująco silną polaryzację opinii. A to, że mulą, a to, że po co czymkolwiek z tej puli się zajmować, skoro od elektrowni biegną kilometry parszywej jakości drutów a w dodatku za ścianą sąsiad złośliwie w czasie naszych popołudniowych odsłuchów lubi pobawić się spawarką a już w samej naszej domowej instalacji kuchenka mikrofalowa prześciga się z pralką i niezliczoną obfitością zasilaczy impulsowych, co do skali wprowadzanego do sieci kolokwialnie mówiąc syfu. Co prawda można na takie status quo machnąć ręką i nauczyć się z tym żyć, jednak Soundrebels nigdy nie był, nie jest i nie będzie miejscem, gdzie spolegliwość i szeroko pojęty tumiwisizm miałyby jakąkolwiek rację bytu. Dlatego też po testach uzdatniaczy z filtracją (ISOL-8 MiniSub Axis, IsoTek EVO3), bez (Furutech Pure Power 6) i pół na pół (Atlas Eos Modular 4.0 3F3U i Furutech e-TP80ES NCF) przyszła pora na rozwiązanie zdecydowanie poważniejszego kalibru – kondycjoner i to w dodatku w zbalansowanej postaci, Keces Audio BP-2400, który trafił do naszej redakcji dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu.
Już przy organizacji detali natury spedycyjnej okazało się, iż nasz dzisiejszy gość zarówno swą posturą, jak i ciężarem będzie szalenie daleki od dodatkowego akcesorium stanowiącego li tylko uzupełnienie naszych systemów. Jak się jednak miało okazać wyobrażenia sobie a rzeczywistość sobie, gdyż tytułowy kondycjoner okazał się pełnowymiarowym komponentem śmiało mogącym startować w szranki z większością jeszcze rozsądnie wycenionych wzmacniaczy zintegrowanych i końcówek mocy. Solidny, wykonany ze szczotkowanych, 4mm płatów anodowanego na czarno aluminium korpus nader jasno dawał do zrozumienia, że lekko nie będzie. I rzeczywiście. 25 kg to nie w kij dmuchał, tym bardziej iż na powyższy wynik w głównej mierze „pracuje” ukryte wewnątrz potężne 2400 VA toroidalne trafo. Zanim jednak zapuścimy żurawia do trzewi skupmy się na razie na walorach zewnętrznych, gdyż wbrew pozorom jest na czym oko zwiesić. Centrum ściany przedniej zdobi pokaźnych rozmiarów precyzyjnie wyfrezowany firmowy logotyp, pod którym, już białą czcionką, wyjaśniono czymże ów nader namacalny przykład tajwańskiej myśli technicznej jest, czyli iż mamy do czynienia ze zbalansowanym kondycjonerem zasilania. Lewy dolny róg okupuje włącznik główny z dwiema niewielkimi diodami informującymi o stanie pracy urządzenia a prawy górny to już miejscówka zarezerwowana na wizytówkę naszego dzisiejszego gościa, czyli oznaczenie modelu. Płytę górną zdobi napis Keces biegnący wzdłuż przedniej krawędzi, jednak to co najciekawsze znajdziemy na ścianie tylnej, gdzie w równych dwóch rzędach umieszczono łącznie osiem wyjściowych gniazd zasilających Schuko i pojedyncze gniazdo wejściowe IEC w standardzie C-20 z usytuowanym tuż nad nim przyciskiem resetu. I co w tym takiego niezwykłego? Ano to, że wspomniane przed chwilą 2400 VA trafo separujące o przekładni 1:1 jest również transformatorem symetryzującym, więc zamiast standardowego „zera” i „fazy” w każdym gnieździe wyjściowym mamy napięcie dwufazowe 2 x 115V pochodzące z jednego z ośmiu uzwojeń wtórnych, co jednocześnie zapewnia ich separację. Powyższe rozwiązanie to nie tylko nader skuteczne tłumienie zakłóceń współbieżnych (CMR – Common Mode Rejection), lecz również zakłóceń wysokoczęstotliwościowych, gdyż potężny toroid pełni rolę filtra dolnoprzepustowego. Przy takiej mocy układu zasadną wydają się obawy dotyczące kultury jego pracy i co najistotniejsze momentu samego uruchamiania. Całe szczęście producent nie zapomniał o soft-starcie i układach zabezpieczających przed udarami, oraz przepięciami, więc możemy być spokojni o bezpieczniki w domowej „skrzynce”.
Niezależnie jednak od technologicznego zaawansowania prądowego uzdatniacza kluczową kwestią nadal pozostaje fakt nawet nie tyle wpływu, co oczekiwanej poprawy brzmienia systemu z usług takowego ustrojstwa korzystającego. Zakładam bowiem, iż uszczuplając domowy budżet o blisko 10 kPLN, nie licząc ceny towarzyszącego mu i dorzuconego prze Audiofast przewodu, nie chcemy zmiany jako takiej, lecz wyraźnego i bezdyskusyjnego upgrade’u walorów sonicznych posiadanej układanki. I właśnie z takim nastawieniem do naszego dzisiejszego bohatera podszedłem. Wpiąłem zatem całą swoją domową maszynerię odpowiedzialną za generowanie dźwięków wszelakich w BP-2400, włączyłem „13”-kę Black Sabbath i … I musiałem wyglądać naprawdę nieszczególnie, gdyż obserwująca moje poczynania Małżowinka najpierw zaczęła dopytywać, czy dobrze się czuję a potem co tym razem … zepsułem. Do kwestii samopoczucia zaraz wrócę, jeśli zaś chodzi o psucie, to ową ewentualność niejako od razu wykluczyłem, gdyż przy Kecesie nie da się bowiem źle podłączyć przewodów zasilających. Jeśli zaś chodzi o ww. samopoczucie, to nie było z nim najlepiej, ponieważ było ono pochodną słyszalnej zmiany, której pomimo najszczerszych chęci za korzystną uznać było nie sposób. Całość zabrzmiała na tyle ospale, jakby Ozzy z chłopakami dorwał się do NFZ-owskich zapasów Pavulonu, które dodatkowo popili kilkoma wiadrami kropli walerianowych, osiągając tym samym dynamikę godną sędziwych żółwi z Galapagos. Niby średnica czarowała zjawiskowym wręcz wysyceniem a góra zyskała na złotym blasku, ale dół niestety nie nadążał za tempem narzucanym przez resztę pasma. Chwila konsternacji i mój dyżurny, 300W Bryston 4B³, który potrafi i po 1000W do gniazdka się zgłosić (a zmostkowany nawet i 1700W) nijakich limitacji nie toleruje, czym prędzej opuścił wydawałoby się gościnne plecy Kecesa wracając do niefiltrowanego Furutecha e-TP60ER. Kolejna chwila niepewności i … oj tak. W takiej konfiguracji można z powodzeniem dalej prowadzić odsłuchy. Energia i chęć do gry chłopakom nie tylko wróciła, lecz dostali potężny zastrzyk wypełnienia i masy, w dodatku już bez zamulenia i spowolnienia, gdyż ujętych w żelazne ramy konturów i trzymane nawet nie tyle na krótkiej smyczy, co łańcuchu o kutych ogniwach. Lekkie podkręcenie tempa, chwila słabości z power/pudel-metalowym krążkiem „From Hell with Love” Beast In Black i jasnym staje się, że taki układ wszystkim pasuje. Dociążenie średnicy i dosłodzenie góry nie wpływa na ogólną motorykę i zadziorność przekazu a ewentualne kanciastości i kostropate artefakty wreszcie nie psują przyjemności odbioru. Obecność Kecesa sprawiła również, iż nieco plastikowe partie syntezatorów przywodzące na myśl dokonania Modern Talking i im podobnych już tak nie odstręczały swoją plastikowością. Stały się może nie tyle bardziej analogowe, bo to byłoby istne nawet nie interpretowanie, czy rekonstruowanie, co kompletnie nowa sesja nagraniowa, lecz bardziej wielowymiarowe i złożone.
Z kolei na repertuarze, gdzie niczego nie trzeba było poprawiać, jak daleko nie szukając „Live ad Alcatraz” Fausto Mesolelli, uwagę zwracało niezwykłe wysycenie i namacalność gitary frontmana. Pierwszy plan został nieco dosunięty do odbiorcy, przez co dystans uległ skróceniu a my siadaliśmy tuż przed wykonawcą. Oczywistemu skróceniu ulega również perspektywa, przez co Mesolella był „większy” od towarzyszącego mu na ‘pedal steel’ Ferdinando Ghidellimiego. Na upartego można by jeszcze uznać, iż aura pogłosowa i wszelakiej maści mikro-wybrzmienia gasną nieco szybciej, jednak na tym pułapie również czy tego chcemy, czy nie, musimy iść na jakiś kompromis, mając świadomość, że zawsze jest coś za coś i jeśli dostajemy zjawiskową namacalność spektaklu, przy miejscówkach w pierwszych rzędach, to jednocześnie co nieco z tego, co dzieje się pod sklepieniami pomieszczeń w jakich dokonywano nagrań może nie być aż tak akcentowana.
Jeśli ktoś z Państwa liczył na to, że Keces BP-2400 okaże się lekiem na całe zło, to bardzo przepraszam, ale niestety, przynajmniej w moim systemie, tak się nie stało. Stało się za to coś innego – tytułowy kondycjoner znacząco poprawił wysycenie i namacalność dźwięku w momencie, gdy zostały w niego wpięte wszystkie mniej prądożerne i łakome na energię urządzenia aniżeli moja dyżurna końcówka. Poniekąd potwierdza to nader częste obserwacje, że jeśli dysponujemy wysokomocową amplifikacją, to w większości przypadków i tak i tak pełnię swoich możliwości pokaże ona wpięta bezpośrednio w ścianę, więc nierozsądnym byłoby kierowanie jakichkolwiek pretensji do BP-2400, czego też nie mam zamiaru czynić. Śmiało możemy również założyć, iż ze słabszą – kilkudziesięciowatową integrą efekt finalny mógłby być już jednoznacznie pozytywny, jednak jak to w audio bywa, bez empirycznego doświadczenia z konkretną konfiguracją i w konkretnych warunkach można tylko domniemywać. Całe szczęście przed podjęciem finalnej decyzji nic nie powinno stać na przeszkodzie, by tytułowego Kecesa wypożyczyć i we własnych czterech kątach nausznie przekonać się, czy wpasowuje się on w naszą misterną układankę, czy też warto będzie nieco zaszaleć i sięgnąć po topowy model BP-5000, który dziwnym zbiegiem okoliczności już czai się u nas za rogiem, więc za jakiś czas z pewnością i ze spotkania z nim podzielimy się z Państwem naszymi obserwacjami.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Kondycjoner: Keces BP-5000 + Shunyata Research Alpha v2 NR
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Założę się o każde pieniądze, iż wielu z Was w batalii o jak najlepszy dźwięk swojego, zazwyczaj mocno rozbudowanego zestawu audio często boryka się z prozaicznym problemem dostarczenia do elektroniki życiodajnej energii elektrycznej. Jednak nie mam na myśli w tym momencie li tylko zbyt małej ilości gniazdek, choć to wręcz notoryczny problem uzbrojonego po zęby melomana, ale również odnoszę się do jakości pojawiającego się w nich prądu. Naturalnie radzimy sobie z tym na różne sposoby. Pierwszy z brzegu to wetknięcie w dodatkowej listwie oczyszczającego prąd Enacoma japońskiej marki Harmonix lub pochodzących ze stajni Nordosta produktów typu Qv2, czy Qk1, jednak za każdym razem owe gadżety zabierają nam drogocenne miejsce na rozgałęziaczu. Drugim sposobem jest zastosowanie wielogniazdkowego terminala ze stosownymi, co istotne, zaimplementowanymi już wewnątrz niego filtrami, co notabene często przekłada się niechciane efekty soniczne z ospałością przekazu włącznie tak zasianego zestawu. Jest zatem jakieś inne, już u podstaw technicznych może nie niwelujące, ale przynajmniej minimalizujące zły wpływ dodatkowych tweaków rozwiązanie? Naturalnie. Mam na myśli wszelkiego rodzaju kondycjonery energii elektrycznej. Oczywiście nie ma możliwości, aby i one nie sprzedały naszemu zestawowi swoich trzech groszy w finalnym brzmieniu, ale przyznacie, że jeśli coś od nowa – tak jak w przypadku dzisiejszego bohatera – w swoich układach elektrycznych wytwarza idealnie czysty, bo tym razem już pozbawiony tętnień sieci prąd, sprawy zaczynają wyglądać co najmniej ciekawie. O czym mowa? Otóż podczas tego spotkania przyjrzymy się kondycjonerowi Keces Audio BP-2400, który to na bazie sygnału z gniazdka ze ściany wytwarza nowy, a przez to wolny od zniekształceń sinus prądu dla naszego zestawu audio. Zainteresowani? Jeśli tak, zatem zapraszając Was na kilka informacji o tej domowej elektrowni dodam, iż o jego pojawienie się w naszej redakcji zadbał łódzki Audiofast.
Jak wskazują fotografie, tytułowy generator prądu jest solidną, obudowaną grubymi płatami szczotkowanego aluminium konstrukcją. Jego rozmiary osiągają gabaryty sporej końcówki mocy tak w domenie szerokości, głębokości, jak i wysokości. To naturalnie jest pokłosiem zastosowania niezbędnego do wytworzenia nie tylko dobrej jakości, ale również niezbędnej ilości energii, wielkiego, dzięki specjalnej budowie pozwalającego dodatkowo zmniejszyć rozpraszanie pola magnetycznego, a przez to zrezygnować z zastosowania przeciwdziałających przeciw temu filtrów, toroidalnego transformatora. Co w tej konstrukcji jest bardzo istotne, to fakt, że mamy do czynienia z prądem tak zwanym symetrycznym, czyli po Kecesie na każdej z żył mamy do dyspozycji jedynie 115V, które sumują się – dając niezbędna 230V – już w pobierającym energie docelowym urządzeniu. Takie rozwiązanie nie jest przypadkowe, bowiem dodatkowo zabezpiecza sygnał prądowy przed szkodliwymi zakłóceniami. Front FB-2400 bez szukania zbędnych aspektów designerskich, z lewej strony został obdarowany w główny włącznik i tuż pod nim dwie diody sygnalizujące stan i jakość pracy, w jego centrum znajdziemy wydrążone w aluminium logo marki oraz naniesione pod nim białym drukiem firmową nazwę urządzenia, zaś w górnym prawym rogu swój byt oznajmia wykonana również białą czcionką nazwa modelu.
Jeśli chodzi o tylny panel, mamy do dyspozycji 8 gniazdek, przycisk bezpiecznika przeciwprzepięciowego i gniazdo zasilania. Wieńcząc garść najważniejszych technikaliów spieszę donieść, iż idąc za oznaczeniem modelu, maksymalne obciążenie dla sumy wszystkich gniazdek nie może przekroczyć 2400VA, co tak jak w moim, w wielu innych systemach prawdopodobnie nie pozwoli podłączyć do niego prądożernej końcówki mocy. To oczywiście nie jest normą, ale w dbałości o potencjalnie niezorientowanego nabywcę nie mogłem o tym nie wspomnieć.
Jak nadmieniłem w akapicie rozbiegowym, każdy komponent audio wnosi coś do zastanej układanki audio. Oczywiście tytułowy Keces nie był w tym odosobniony, jednak to co robił, sprawiało raczej wrażenie pracy dla dobra zestawu czerpiącego zeń energię. Niestety podczas aplikacji w mój tor naturalną koleją rzeczy, jaką jest pobór prądu na postoju w okolicach 700W na kanał, nie mogłem zasilić z niego Gryphona Mephisto, dlatego też wszystko co się wydarzyło, było skutkiem karmienia jedynie źródeł dźwięku.
Taka konfiguracja sieciowa spowodowała, że w porównaniu do stosowanej przeze mnie listwy przekaz delikatnie ewaluował w stronę większego spokoju, szczypty dodatkowego nasycenia i gładkości. Muzyka stała się bardziej esencjonalna, dostojniejsza i epatowała czarniejszym tłem. Oczywiście w zderzeniu jeden do jeden ze stanem przed testem minimalnie zwolniła tempo, jednak dzięki rozdzielczości zestawu nic na tym nie straciła, a rzekłabym nawet, że zyskała. Co? To było arcyciekawe, bowiem gdy wszelkiego rodzaju twórczość sakralna, wokalna i nawet stricte jazzowa wręcz odbierały taki stan rzeczy jako wodę na młyn ich zjawiskowości, to o dziwo również sporo dobrego widziała w tym muzyka o znacznie cięższym brzmieniu typu rock z jego wszelkimi odmianami, a nawet free-jazz. Pierwsi beneficjenci nabrali ogólnej ogłady, większej namacalności, malowali świat cieplejszymi barwami, ale nigdy nie pokazali stanu przegrzania lub nadwagi. Byli orędownikami raczej barwnego, aniżeli transparentnego grania, ale to w ich przypadku odbierałem jako nieco inny niż mam w swoim zestawieniu na co dzień, ale nadal ciekawy punkt widzenia na sprawy kolorystyki. Drudzy natomiast, nawet z lekkim dozowaniem kwestii natychmiastowości zmian tempa i związanego z tym czasu narastania sygnału podobnie do materiału celującego w pozytywne emocje – czytaj zapisy nutowe z epoki Baroku wespół z wszelkimi damskimi męskimi współczesnymi, oczywiście intymnymi wokalizami, również sprawiali wrażenie zadowolenia z większego nasycenia czy to mocnych gitar, wściekłych dęciaków i znacznie lepszego pozycjonowania frontmena na tle burzącego mury rockowego teamu.
Nie wiem, jak producent to pogodził, ale w takim duchu odbierałem cały opisywany test. Test, który tylko w jednym przypadku, chyba to jest zrozumiałe, że spowodowanym wpisanym już w kod DNA mojego zestawu startowym solidnym ciężarem muzyki, mógł sprawić wrażenie zbyt zachowawczego, nawet biorąc pod uwagę spory margines tolerancji. Ten przypadek związany był z muzyką elektroniczną. Ta owszem, kiedy wymagał tego materiał, bez najmniejszych problemów realizowała zapisane w nutach sejsmiczne pomruki. Ba, nawet często preparowane wstawki wokalne pokazywały się z niezłej, bo nadal podszytej agresywnością strony. Jednak w moim odczuciu największym polem do narzekań dla wielbicieli tego rodzaju planowo powoływanych do życia zniekształceń była zbyt ciepła barwa wszelkich, z założenia nieprzyjemnych dla ucha pisków i przesterów. Nie było problemu z rozmachem, energią, a także namacalnością prezentacji. Problemem była za to zbyt duża dawka gładkości. Byłbym nie fair, gdybym nie wspomniał, iż w moim przypadku dało się tego słuchać nawet z nutą przyjemnością. Tylko czym innym jest przyjemność stroniącego od takich wydarzeń podstarzałego melomana, a czym innym przyjemność oczekującego niestrawnego dla ucha poziomu wrzasku, pełnego życiowej werwy młodzieńca. Jednak zaznaczam, mój zestaw sam w sobie kroczy ścieżką barwy, co pozwala snuć przypuszczenia, że inny set zareaguje na aplikację niemieckiej myśli technicznej w mniej chimeryczny sposób.
Czy zachęciłem Was do nabycia tytułowego kondycjonera? Mam nadzieję, że przynajmniej do zapoznania się z nim na własnym podwórku. Przecież każdy zestaw audio to inna historia. Naturalnie uzyskane wyniki prawdopodobnie pójdą w opisaną przez mnie stronę, jednak to, co dla jednego jest sonicznym nietaktem, dla innego może być minimalnym przesunięciem poziomu temperatury przekazu, który w ogólnym rozrachunku może okazać się nawet tym oczekiwanym. Ja wiem jedno. Wszyscy skazani na słaby, bo okupiony wielkomiejskim życiem w wielorodzinnym domu prąd, bezwarunkowo powinni pochylić się nad omawianym Kecesem BP-2400. Reszta natomiast tylko wówczas, gdy nie hołubi latającym w eterze żyletkom. Te niestety jeśli nawet się pojawią, będą bezpiecznie dla ucha w dobrym tego słowa znaczeniu, stępione.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0 , Melco N1Z/2EX-H60
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Audiofast
Ceny
Keces BP-2400: 9 710 PLN
Shunyata Research Alpha v2 NR: 10 000 PLN
Dane techniczne:
Moc: 2400 VA
Liczba gniazd wyjściowych: 8
Wymiary (S x G x W): 430 x 340 x 133 mm
Waga: 25 kg
M3x Vinyl podobnie jak jego poprzednik M6x Vinyl to w pełni zbalansowany, niezwykle uniwersalny przedwzmacniacz gramofonowy. Urządzenie jest przystosowane do współpracy z praktycznie każdą wkładką gramofonową typu MM i MC.
W pełni dyskretny układ wzmacniający
Tak jak w wyższym modelu tak i tutaj na próżno jest szukać op-ampów. M3x ViNYL, podobnie jak jego większy brat M6x Vinyl, posiada nowoczesną konstrukcję opartą o tranzystory i elementy dyskretne, co skutkuje lepszymi parametrami technicznymi i lepszym dźwiękiem. Producent podkreśla, że projektowanie urządzeń na bazie obwodów dyskretnych pozwala na uzyskanie dużo precyzyjniejszego, indywidualnego efektu końcowego.
Rezygnując z wielu opcji wejścia i wyjścia obecnych w modelu M6x Vinyl, w tym zbalansowanych wejść / wyjść XLR, dostajemy tańszy odpowiednik z jednym wejściem / jednym wyjściem. Jednocześnie M3x Vinyl nadal uosabia wszystkie cechy charakterystyczne dla Musical Fidelity: neutralny, bezstresowy dźwięk, znakomite parametry techniczne i świetny stosunek jakości do ceny.
Toroidalny transformator mocy
Specjalny transformator audio o niskim nasyceniu rdzenia obniża poziom promieniowania elektromagnetycznego, co jest niezbędne do poprawnego funkcjonowania wzmacniacza gramofonowego.
To właśnie ekranowanie elektromagnetyczne oraz zachowanie odpowiedniej odległości między specjalnie dostosowanym transformatorem a sekcją wzmocnienia pozwoliło na uzyskanie tak wysokiego poziomu stosunku sygnału do szumu.
Dzielony pasywny korektor EQ
Wiele przedwzmacniaczy gramofonowych wykorzystuje pojedynczą sieć korekcyjną w pętli sprzężenia zwrotnego. M3x ViNYL idzie o krok dalej i korzysta z dzielonego pasywnego korektora w oddzielnych stopniach wzmocnienia bez pętli sprzężenia zwrotnego dla obu krzywych RIAA i DECCA. Podział pasywnej korekcji pozwala na lepsze dopasowanie impedancji i zapewnia najdokładniejsze odwzorowanie idealnej krzywej EQ.
Zaawansowana technologicznie inżynieria mechaniczna i elektryczna – ręcznie wykonana w UE
M3x ViNYL ma stalową obudowę i grubą, ciężką aluminiową płytę przednią, która zapewnia całemu systemowi niezwykłą sztywność, a jednocześnie znakomitą izolację od zakłóceń zewnętrznych. Zarówno obudowa zewnętrzna, jak i cała ręcznie okablowana elektronika wewnątrz zostały w całości wyprodukowane w UE.
Zerowe zużycie energii w trybie czuwania
Po raz pierwszy wdrożono tu także autorskie, ekologiczne rozwiązanie w zakresie zasilania, które pozwala na zerowe zużycie energii w trybie czuwania. Producent zapewnia, że nie istnieje żaden inny produkt z taką ekologiczną funkcją czuwania.
Dane techniczne
Wejście MM
Pasmo przenoszenia: RIAA lub RIAA / IEC ± 0,2 dB
Czułość wejściowa: 5 mV przy wyjściu 500 mV (przy 1 kHz)
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Pojemność wejściowa: do wyboru 50-400 pF (selectable)
Wzmocnienie: 40 lub 46 dB z funkcją + 6 dB
THD + N: <0,028%
Stosunek sygnału do szumu: 71dB
Przesłuch: lepszy niż 100 dB
Wejście MC
Pasmo przenoszenia: RIAA lub RIAA / IEC ± 0,3 dB
Czułość wejściowa: wejście 500 μV dla wyjścia 500 mV (przy 1 kHz)
Impedancja wejściowa: wybierana od 25Ω do 1,2KΩ
Wzmocnienie: 60 lub 66 dB z funkcją + 6 dB
THD + N: <0,28%
Stosunek sygnału do szumu: 59dB
Przesłuch: lepszy niż 90 dB
Wyjście 1 para RCA: lewy i prawy 500 mV nom 10V maks
Wejście 1 para RCA
Napięcia sieciowe: 230V / 115V; AC 50 / 60Hz
Zużycie: maksymalnie 20 watów. 0 W w trybie czuwania)
Waga: bez opakowania: 6,59 kg, w opakowaniu wysyłkowym: 10,15 kg
Wymiary: Szer. x wys. (Z nóżkami) x gł. (Z zaciskami): 440 x 105 x 390 mm
Standardowe akcesoria: Przewód sieciowy: 10 A IEC
Jak to zazwyczaj bywa, gorącej głowy, choć w moim przypadku nazywałbym to w pełni kontrolowanych a przez to pozytywnie wpływających na mój byt pośród osobników homo sapiens w kwestii różnorodności przeżyć, oznak ADHD, zbyt długo nie da się utrzymać w jednym miejscu. I nie ma znaczenia, w jakim reżimie – stanu normalności lub związanych z obecnie panującą pandemią obostrzeń sanitarnych – toczy się codzienna krucjata o przetrwanie na tym łez padole. Jedynym problemem do ogarnięcia podczas podejmowania decyzji mającej uspokoić skołatane zasiedzeniem w jednym miejscu nerwy, zazwyczaj jest obranie celu. Celu, który naturalną koleją rzeczy zazwyczaj wynika z racji długo-, bądź krótkoterminowych planów, ale nie oszukujmy się, czasem również z całkowitego przypadku. Ten ostatni oczywiście dochodzi do skutku tylko dlatego, że praktycznie na każdy wyjazd w Polskę zabieram zestaw młodego fotografa. Uda się kogoś odwiedzić, dobrze. Temat nie wypali, drugie dobrze. Jednak na bazie kilkuletnich doświadczeń ze spokojnym sumieniem mogę stwierdzić, iż najczęściej, nawet najmniej rokujące na sukces wizyty dochodzą do skutku. Raz opiewają ciekawostki typu ostatnich podchodów do magnetofonów szpulowych, zaś innym okazują się być niezobowiązującą wizytą i przybliżeniem Wam takiego, czy innego salonu zajmującego się zaawansowanym audio. Tak wyglądają ogólne podłoża ostatnio częstych na naszych łamach lifestyle’owych historii. Jaki zatem był zaczyn i skutek dzisiejszego spotkania? Po pierwsze – to dość przypadkowa, bo opisująca wypad w trakcie przedświątecznej gorączki, dodatkowo obarczonej szczytem pandemii, relacja. A po drugie – raczej prezentująca nowe lokum, aniżeli konkretny około-sprzętowy – czytaj idealnie zestaw audio – temat, znanego od lat trójmiejskim miłośnikom dobrej jakości muzyki, obecnie oferującego swoje bogate portfolio w Sopocie przy Alei Niepodległości 645B, salonu audio Premium Sound.
Jak wskazuje powyższa galeria, w przypadku tego salonu mamy do czynienia raczej z odsłuchami w kubaturach otwartych. Jednak jak wiadomo, to zazwyczaj są jedynie wstępne prezentacje, które mają za zadanie wytypowanie elektroniki do następnych kroków. Dlatego też w moim mniemaniu lepiej jest zapoznać się z potencjalnym wyborem w takich, nie za ambitnie zaadaptowanych, a przez to często bliższych docelowym, warunkach lokalowych, niż mówiąc kolokwialnie, ugotować się w salonie, a potem załamać w domu. W tym przypadku właściciele opisywanego przybytku melomana celowo zadbali tylko o zdroworozsądkowe potraktowanie kwestii akustyki, co może dziwić, ale dla mnie jest pewnego rodzaju poważnym potraktowaniem potencjalnego, niestety w większości wypadków dysponującego salonem otwartym na kuchnię, a nie docelowym sanktuarium, klienta. A co w takim razie z posiadaczami malutkich pokoików? Oni również na tym zyskają, gdyż nie zderzą się w sklepie z idealnymi warunkami lokalowymi, tylko wypadkową wielu przeciwieństw losu, co wprost proporcjonalnie ma znacznie większe szanse podobnie do odsłuchów w sklepie przełożyć się na warunki domowe.
Jeśli chodzi o kwestię oferty, ta jak widać, jest bogata. Do wyboru, do koloru. Naturalnie od ręki mamy do dyspozycji tak zwany środek portfolio wielu brandów – nie będę wymieniał całej palety, tylko odeślę zainteresowanych do prezentujących znaczny jej wycinek zdjęć, jednak z tego co wiem, po wcześniejszym umówieniu wizyty, salon jest w stanie sprostać większości nawet ekstrawaganckich pomysłów. Jednak najważniejszą wartością dodaną każdej wizyty w okowach tego potomka danego ZURTiU jest wiedza pracujących tam specjalistów. Nie tylko potrafią coś zaoferować, ale przy tym obronić przed nabywcą swój wybór. Oczywiście koniec końców o wszystkim decydujemy my, ale dobrze jest wiedzieć, że dana osoba wie, nie tylko czego poszukujemy, ale również rozumie nasz punkt widzenia, co w obecnie reklamowanych przez znaną nam z występów w Eurowizji Cleo, wielkopowierzchniowych galeriach nie jest takie oczywiste.
Jak odebrałem grający w momencie wizyty w salonie, dźwięk? Przyznam, że jako ciekawy. Bez napinania muskułów, tylko średni zestaw kolumn Audio Solutions, niezbyt droga elektronika kilku marek jako opcje do podłączenia, ale co najważniejsze, z oczekującym na swoje pięć minut na naszych łamach źródłem plikowym Rose RS-150. Było swobodnie, dobrze w aspekcie nasycenia, co biorąc pod uwagę niezobowiązujące podejście odsłuchowe, było bardzo obiecujące w odniesieniu do dopracowywania całości już w warunkach docelowych.
I tym optymistycznym akcentem zakończę tę z racji jeszcze dochodzenia do siebie po przeprowadzce do nowego lokalu, bardzo skrótową relację. Było miło, przy dobrej kawie i w kontekście potencjalnego testu źródła plikowego, ze świetnym akcentem sonicznym. To zaś z czystym sumieniem pozwala mi stwierdzić, iż w momencie problemu natury poszukiwania jakiejkolwiek elektroniki lub kolumn głośnikowych salon Premium Sound posiłkując się dużym doświadczeniem na tym trudnym rynku, z dużą dozą pewności będzie potrafił sprostać potrzebom nawet najbardziej wymagających klientów.
Jacek Pazio
Opinia 1
Pragnąca po raz kolejny wystąpić na naszych łamach niemiecka marka T+A pośród audiofilów i melomanów ma tyleż samo zwolenników, co przeciwników. Jakie są tego powody? Otóż, gdy przyjrzymy się kuluarowym opiniom, okazuje się, iż zazwyczaj na wystawach, bo głównie z takich występów zna je większość z rozmówców, niemiecka myśl techniczna prezentuje bardzo bezpośredni, dla wielu zbyt dosadny, przekaz. Dobrze narysowany w dziedzinie krawędzi i transparentności, ale za to ortodoksyjnie neutralny w zakresie średnicy. I chyba ta barwowa poprawność polityczna stwarza wiecznym malkontentom pole do narzekań. Takie są dotychczasowe fakty. Jednak od jakiegoś czasu razem z Marcinem staramy się łamać od dawna utarte stereotypy i wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi przeciwko uprawianiu pewnego rodzaju ryzykownych podejść testowych, z premedytacją bierzemy na tapet mocno polaryzującą odbiorców elektronikę. Takim też sposobem w niniejszym teście przyjrzymy się zajmującemu szczyt oferty dzielonemu źródłu spod znaku T+A, w rolach którego wystąpił transport CD/SACD PDT 3100 HV wraz z dedykowanym topowym przetwornikiem cyfrowo/analogowym wzbogaconym o wewnętrzny odtwarzacz plików SD 3100 HV, o pojawienie się których w naszych okowach zadbał warszawski dystrybutor Hi-Ton Home of Perfection.
Jak można było się spodziewać, obudowy tytułowych komponentów są w pełni zunifikowane. To oczywiście z jednej strony pozwala producentowi na pewne oszczędności, ale w moim odczuciu najważniejszym aspektem in plus takiego rozwiązania – przynajmniej w tym przypadku – jest świetna prezentacja stanowiących pewnego rodzaju jeden organizm, zazwyczaj ściśle współpracujących ze sobą urządzeń. Mało tego. Design mimo, że nieco trącający laboratorium, w ogólnym rozrachunku jest dziełem sztuki użytkowej, łączącej wyraźne krawędzie obudów z nadającymi im pewnej delikatności skośnymi podfrezowaniami owych wyrazistych krawędzi. A trzeba zaznaczyć, iż transport i DAC-a na tle tego typu konstrukcji są bardzo duże. Jednak wspomniane zabiegi wizażystów sprawiły, iż mimo słusznego rozmiaru wizualnie w najmniejszym stopniu nie przytłaczają. Fronty i plecy poszczególnych klocków różnią drobnymi, związanymi z zakresem ich działania, akcentami. I tak, czytnik płyt CD/SACD oprócz monstrualnie wielkiego, do tego wielofunkcyjnego, bo nie tylko wyświetlającego stan urządzenia, ale również pozwalającego zmienić grafikę wykonywanej pracy, mieniącego się zielenią na tle czarni wyświetlacza, został uzbrojony dodatkowo w majestatycznie i do tego bezszelestnie wysuwającą się z jego centrum dość grubą szufladę z niezbędnym do dociśnięcia płyty magnetycznym krążkiem, oraz dwie rozlokowane symetrycznie na obydwu flankach gałki: lewa oznaczona jako Menu/Layer, a prawa Select. Jednak zaznaczam, to są umowne zadania każdej z nich, gdyż w momencie braku pod ręką pilota zdalnego sterowania, przy pomocy tych dwóch pokręteł jesteśmy w stanie bezproblemowo obsłużyć każdą dostępną w tym urządzeniu funkcję. Przemierzając obudowę ku tyłowi, widzimy ciekawie rozplanowaną jej górną powierzchnię, czyli zorientowane na bokach kilka serii prostokątów i kwadratów grawitacyjnego chłodzenia układów elektrycznych i na zagłębionej centralnej parceli pozwalające zajrzeć do wnętrza konstrukcji, okrągłe okienko z logo marki. Tylna ścianka, jak przystało na produkt bezkompromisowy, może pochwalić się serią wyjść cyfrowych: OPTICAL, BNC, COAXIAL, AES/EBU, gniazdem pozwalającym widzieć się wzajemnie transport z DAC-em, dwa terminale Hi-Link dające możliwość startu całości firmowego zestawu włączając tylko jednego z jego elementów, gniazdem LAN i zasilania IEC. Tak prezentującą się konstrukcję posadowiono na płaskich, będących przedłużeniem bocznych ścianek, miękko wyściełanych czterech stopach.
Przetwornik przy wręcz identycznej aparycji, swoimi, nieco innymi zadaniami wymusił na dziale inżynierskim wdrożenie drobnych zmian w wyposażeniu. Na awersie oprócz monstrualnego wyświetlacza i w nieco innym trybie pracujących gałek, mamy do dyspozycji ułatwiający granie z przenośnych banków muzyki, dodatkowy terminal USB, oraz dwa różne rozmiarowo gniazda słuchawkowe. Górna płaszczyzna we wspomnianym okrągłym wzierniku uwydatnia kilka ciekawostek na temat uzbrojenia zazwyczaj szczelnie zabudowanej drukowanej płytki. Natomiast plecy nie pozostawiają złudzeń, że mamy do czynienia z komponentem ze szczytów High Endu. Świadczą o tym powielone serie wejść i wyjść cyfrowych w standardach USB, BNC, AES/EBU. OPTICAL, HDMI. Oprócz tego znajdziemy na nich wyjścia liniowe XLR/RCA, terminale identyczne jak w transporcie Hi-Link, LAN, USB dla twardego dysku, antenę dla sygnału Wi-Fi, a także co bardzo istotne, dwa gniazda zasilania. Powód? Pewnie się zdziwicie, ale to są teoretycznie dwa urządzenia w jednej obudowie, co oznacza, że sekcja analogowa i cyfrowa mają osobne zasilanie, co jak widać na załączonych fotografiach, pozwoliło mi dobrać odpowiednie kable sieciowe dla uzyskania pożądanego efektu brzmieniowego. Wspominając co nieco o ważnych dla potencjalnego użytkownika aspektach technicznych z dziedziny obsługiwanego sygnału, idąc za informacjami producenta, DAC przetwarza sygnał nawet DSD1024. Miłym dodatkiem do obydwu urządzeń są oczywiście dostarczane w komplecie, obsługujące wszelkie funkcje źródła i przetwornika, piloty zdalnego sterowania.
Rozpoczynając opis brzmienia, mniemam, iż prawdopodobnie bardzo istotnym dla wielu z Was tematem będzie możliwość wyboru z wielu funkcji DAC-a jednego z czterech filtrów obrabiających sygnał cyfrowy, w celu wykreowania końcowego sznytu brzmienia. W moim subiektywnym odczuciu miałem do dyspozycji w przypadkowej kolejności wymieniania: bliżej, dalej, bardziej bezpośrednio i plastyczniej. Jednak bez względu na wybór, główna nuta zestawu była nie do zatuszowania, bowiem wbrew panującej opinii nie miałem do czynienia z bezdusznym analitykiem, tylko zawodnikiem mocnym w kwestii krawędzi dźwięku, jego twardości, swobody wybrzmiewania, ale co istotne, doszła do tego tak oczekiwania przez wielu melomanów nuta nasycenia. Naturalnie nie był to efekt zastosowania lampy EL34 w torze sygnałowym, a tym samym pogoń za plastyką ponad wszystko, tylko zdroworozsądkowe dodanie body słuchanej muzyce. A to dopiero jedna strona medalu, gdyż bezpośrednim beneficjentem wyrazistego pokazania dosłownie każdego aspektu spektaklu muzycznego, naturalną koleją rzeczy było świetne budowanie bliskiej realiom na żywo, wirtualnej sceny muzycznej. Jednak zaznaczam, bez szukania poklasku w nadmiernym jej rozbudowywaniu tak w szerz, jak i głąb. Często ludzie na siłę oczekują dosłownie hektarów głębi lub szerokości rozgrywających się w ich domach wydarzeń sonicznych, co zazwyczaj zaburza ich wizualizację w zależności od rodzaju muzyki. W tym przypadku dostałem bdb. konsensus pomiędzy wszystkim jej niuansami. Nie za głęboko, nie za szeroko, ale na tyle z rozmachem, żeby pokazać dokładnie to, co masteringowiec miał na myśli. Takie podejście do tematu sprawiło, że w testowej konfiguracji zderzyłem się z czymś, czego jeszcze do niedawna poszukiwałem. Chodzi mi o dobrą motorykę dźwięku z jego wyraźnym rysunkiem i lotnością, ale przy tym z dobrze osadzonym wagowo nasyceniem. To wbrew pozorom nie jest takie łatwe, gdyż bardzo łatwo jest w którąś stronę nieco przedobrzyć. A wówczas albo wyjdzie nam buła, albo w eterze zaczynają latać żyletki. Tymczasem dostarczony do zaopiniowania niemiecki tandem oferował sceniczne zrównoważenie. Dlaczego zatem podczas prezentacji tego nie wykorzystuje i dla wielu brzmi natarczywie? Myślę, iż słowem, a raczej zwrotem kluczem są „trudne warunki wystawowe”, o czym nie raz po przywiezieniu zestawów z takich imprez do naszej redakcji mieliśmy okazję się przekonać. Jak zatem sprawował się tytułowy konglomerat w kontrolowanych warunkach?
Na pierwszy ogień poszła z pozoru prosta, bo oparta o jeden instrument, płytę rodzimego artysty. Jednak zapewniam, nawet jeden generator dźwięku – w tym przypadku mam na myśli obsługiwany przez Leszka Możdżera na płycie „Kaczmarek by Możdżer” fortepian – w wielu testach okazał się być przysłowiowym palcem Bożym. A to zestaw grał bez ważnego dla tego instrumentu wypełnienia. Innym razem okazywał się być jakby rozlany. A jeszcze innym poprzez nadmierną walkę o wszechobecne ciepło brakowało mu odpowiednich wybrzmień. Tymczasem źródło T+A pokazało go w dla wielu moich gości, wręcz fenomenalny sposób. Umiejętnie unauszniło twardość dolnych rejestrów, świetnie pokazywało pracę pana Leszka podczas energicznych uderzeń w klawisze, ale nie zapomniało przy tym o odpowiedniej wadze średnich i niskich częstotliwości. Dzięki temu jego atrybut był majestatyczny, ale również liryczny, a nawet frywolny. I będąc szczerym, muszę solennie muszę przyznać, iż w tej materii kliku moich znajomych tę prezentację określiło jako lepszą od tej, którą mam na co dzień.
Kolejnym, oczywiście weryfikującym prawdziwość dbałości o odpowiedni poziom wypełnienia środka pasma, starciem był krążek Paula Bley’a „In The Evenings There”. Jak można było się spodziewać, podczas tego odsłuchu byłem świadkiem co prawda jazzowej, ale z pełną świadomością stwierdzam, że energetycznej jazdy bez trzymanki z szybkością i swobodą wybrzmiewania w eterze w rolach głównych. Jednak całe przedsięwzięcie wzięłoby w przysłowiowy łeb, gdyby w dźwięku zabrakło nasycenia. Wówczas kontrabas zagrałby jedynie strunami, zapominając przy tym wydać jakiś rezonans z posiadanego wielkiego pudła lub stopa perkusji potrafiłaby jedynie kopnąć, niestety gubiąc przy tym wyzwolony, odpowiednio mięsisty podmuch. Na szczęście niemiecka elektronika o tym wiedziała i zadbała o wspominane akcenty masy. Co prawda, wspomniane instrumenty nie były napompowane do granic przyzwoitości, czego notabene oczekuje spora grupa z Was, ale sądzę, iż był to świadomy wybór konstruktora, aby zbytnia dawka body nie zaburzyła szybkości narastania sygnału. Dla mnie biorąc pod uwagę tę teorię, temat był trafiony w punkt. A o ewidentnej poprawności tego faktu świadczył dobitnie, występujący w tej formacji John Surman z barytonowym saksofonem i basowym klarnetem. To są bardzo dobrze pokazujące poziom barwy i soczystości przekazu instrumenty, dlatego też na bazie zderzenia występu testowego z codziennym przy użyciu mojego zestawu, nie mam podstaw do jakiegokolwiek marudzenia. Nawet w momencie delikatnego przesunięcia poziomu gładkości dźwięku ku analityczności niemieckich zabawek w stosunku do punktu odniesienia – tak to odbieram, gdyż było to jedynie nieco wyraźniej, ale bez najmniejszych zapędów do natarczywości, pokazanie tego samego materiału. Powiem więcej. Stawiam skrzynkę jabłek na przeciw skrzynce gruszek, że wielu z Was z uwagi podczas tajnego głosowania u mnie z premedytacją podniosłoby rękę za niemiecką myślą techniczną, a nie moja zbieraniną. I wiecie co? Całkowicie to rozumiem, gdyż rozprawiamy od szczytach High Endu, a na tym poziomie jakości dźwięku raczej rozmawia się o gustach, a nie jakości oferowanego soundu.
Ostatnim testem było zderzenie przecież dobrze radzącego sobie z wyrazistością przekazu, systemu z mocnym akcentem w dziedzinie przenikliwości zapisów nutowych, czyli grupą Yello i jej płytą „TOY”. W efekcie zostałem bezpardonowo, jednak co bardzo istotne, w pełni usprawiedliwienie, zaatakowany feerią mocno preparowanych sygnałów przypominających muzykę. Nie tylko pisków, i przesterów, ale również mrocznym pomruków i sejsmicznych tąpnięć. Muzyka niszczyła moje narządy słuchu z godnym pochwały, bo najpierw planowanym przez muzyków, a potem realizowanym przez wierną w odtworzeniu zapisanych na płycie sygnałów elektronikę, zapałem. I gdy wydawałoby się, że z uwagi na zwyczajowe stronienie od takich fajerwerków powinienem w tym akapicie nieco ponarzekać, na przekór podobnym domysłom stwierdzam bez bicia, że właśnie o to w tej muzyce chodzi.
Powoli zbliżając się ku końcowi naszego spotkania, kilka słów o obsłudze plików. W moim odczuciu grał ciekawie. Rzekłbym nawet, że bardzo dobrze, bo bez specjalnej utraty lotności i swobody wybrzmiewania, na co cierpi większość tego typu źródeł dźwięku. Estetyka grania była bardzo podobna do opisanej powyżej. Bardzo dużym plusem tego podejścia testowego było fajne, bo gładkie, a przez to niosące ze sobą dodatkowe pokłady nasycenia, oczywiście z automatu również namacalności, granie materiału DSD. To z rozmów z użytkownikami tego typu obcowania z muzyką jest clou całej zabawy w pliki i przyznam, że nawet w moich oczach świetnie wypadło. Jednak gdybym miał zderzyć jakość grania srebrnej płyty i tego samego materiału tylko z dysku, osobiście wybrałbym to pierwsze. Inny poziom realizmu, lepsza transparentność i oddech muzyki powodowały, że znacznie łatwiej utożsamiałem się z prezentowanymi wydarzeniami muzycznymi. Jednak na bazie dotychczasowych doświadczeń mogę powiedzieć, iż to co zaoferował niemiecki brand T+A, wypadło dobrze. Po pierwsze – całkowicie potwierdziły się opinie melomanów o formacie DSD , że CD nie zagra z taką gładkością. Zaś po drugie – odległość jakości brzmienia streamera od CD w moich oczach nie była przepaścią, a jedynie innym punktem widzenia na rozmach i bezpośredniość słuchanej prezentacji.
Wieńcząc powyższy test, przynajmniej teoretycznie, powinienem mieć drobny problem natury spokoju ducha. Powodem miałyby być nadmierne peany jako drukowanie meczu. Jednak jeśli dobrze śledziliście opisane perypetie, z pewnością zwróciliście uwagę na drobny fakt przyznania racji znajomemu, że w niektórych aspektach zestaw T+A PDT 3100 HV & SD 3100 HV potrafił zdetronizować moje codzienne źródło. Dlatego też nawet po takiej laurce nie czuję najmniejszych obaw o stronnicze podejście do tematu. Jak wspominałem w innym miejscu, oferta brzmieniowa okazała się być bardzo bliska tej, jakiej jeszcze do niedawna poszukiwałem. Pełna energii, rozdzielcza, a do tego z dobrym poziomem wagowym. Czy to jest zestaw dla każdego? Myślę, że tak. Jednak jeśli miałbym profilaktycznie kogoś wykluczyć, to osobników oczekujących oczywiście miłego w odbiorze, ale przez to ociężałego, a czasem w imię poszukiwań magii za wszelką ceną, nawet wolnego grania. Reszta zainteresowanych powinna docenić to, co niesie ze sobą ten równy w domenie każdego wycinka przekazu, team. Czy spełni ich oczekiwania? To już zależy? Od czego? Pozwolicie, że nie odpowiem na to pytanie, gdyż jest to elementarz naszej zabawy w zaawansowane audio.
Jacek Pazio
Opinia 2
Po taśmowo-analogowej eskapadzie Jacka do kwatery głównej katowickiego RCM-u i spotkaniu z włoskim dedykowanym „sprasowanym woskom” flagowcem Gold Note’a, dla zachowania równowagi a przy okazji pozostając na wybitnie high-endowym pułapie postanowiliśmy wziąć na redakcyjny tapet prawdziwy „state of the art” cyfrowej myśli technicznej naszych zachodnich sąsiadów, czyli dzielone źródło w postaci transportu CD/SACD PDT 3100 HV i streaming-DAC-a SD 3100 HV sygnowanych przez kilkukrotnie goszczące już na naszych łamach i dystrybuowane przez stołeczne Hi-Ton Home of Perfection … T+A.
Będąca skrótem „theory and application”, czyli „teorii i aplikacji” nazwa T+A, jest nader namacalnym dowodem na to, że rodzące się w głowach inżynierów marki pomysły znajdują swoje ucieleśnienie we wdrażanych do produkcji projektach skierowanych do najbardziej wymagającej klienteli. Przesadzam? Bynajmniej, gdyż pomijając, z oczywistych względów, testowany sześć lat temu flagowy system marzeń nawet stosunkowo niedrogi przetwornik DAC 8 DSD, jak i niezwykle energetyczna integra PA 2500 R jasno dawały do zrozumienia, że płacimy za stricte fachową wiedzę i perfekcyjne wykonanie a nie wyssane z niekoniecznie najwyższej czystości palca bajki z mchu i paproci okraszone ogromem audiofilskiego powietrza. Proszę tylko spojrzeć zarówno na sesję unboxingową, jak i powyższą galerię. Już same gabaryty brył, jak i zachowanie umiaru w dążeniu do nieco antyseptycznego, ultra nowoczesnego designu dowodzą dbałości o każdy detal, gdzie nie ma miejsca na przypadkowość i choroby wieku niemowlęcego. Mamy zatem do czynienia z konsekwentną unifikacją opartą na zbudowanych z grubych, w krytycznych miejscach osiągających 15 mm, satynowych aluminiowych profili, iście pancernych korpusów, umiejscowionych na płytach górnych charakterystycznych – okrągłych, dających wgląd w trzewia, przyozdobionych firmowym logotypem, bulajów i pełnej zgodności topologii frontów. W obu przypadkach znajdziemy bowiem na nich centralnie ulokowane czernione tafle skrywające błękitno-zielone wyświetlacze, sensory pozwalające na obsługę a nawet, jak ma to miejsce w przypadku transportu PDT 3100 HV, również lico klasycznej tacki. No dobrze, najwyższy czas na drobne, acz wynikające z pełnionych funkcji, rozbieżności pomiędzy tytułowymi, pseudo-bliźniakami. W ww. transporcie lewa, z dwóch optycznie zamykających z obu stron prostokąt displaya, gałek odpowiedzialna jest za wybór eksplorowanej warstwy odtwarzanego dysku oraz nawigację po menu (regulacja jasności, trybu wyświetlania, języka obsługi i zarządzania energią – automatycznego wyłączania urządzenia po 90 min. bezczynności). Z kolei prawa przejęła rolę zazwyczaj spodziewanych przycisków obsługi odtwarzania, czyli nawigacji pomiędzy utworami startu, pauzy i stopu. Przez górny wizjer tym razem nic ciekawego nie zobaczymy, gdyż mechanizm uniwersalnego – dwulaserowego (650 nm dla SACD i 785 nm dla CD) czytnika zamknięto w szczelnej aluminiowej kapsule, więc ciekawskim nie pozostaje nic innego jak tylko obejść się smakiem. Rekompensatą mogą być biegnące wzdłuż bocznych krawędzi zabezpieczone siatką otwory wentylacyjne, przez które da się od biedy wypatrzyć odseparowane od wrażliwych komponentów zasilanie. Niezwykle intrygująco przedstawia się z to ściana tylna, gdzie patrząc od lewej oprócz trójbolcowego gniazda zasilania znajdziemy dwa terminale systemowej magistrali komunikacyjnej H LINK, port Ethernet do integracji urządzenia z infrastrukturą domowej inteligencji (m.in. CRESTRON, AMX) i diagnostyki oraz nad wyraz rozbudowaną sekcję interfejsów cyfrowych z zarówno klasycznymi optykiem, koaksjalem, BNC i AES/EBU, jak i autorskim IPA Linkiem zapewniającym transfer danych CD/SACD do SD 3100 HV i dysponującego sekcją preampu – lepiej doposażonego krewniaka SDV 3100 HV.
Jeśli chodzi o trzewia, to … śmiało można byłoby uznać, że szwajcarscy zegarmistrzowie mają gdzie kształcić się w zakresie precyzji i solidności. Pomijając oczywiste laminaty płytek drukowanych i dość wyraźnie zminimalizowane połączenia przewodowe próżno szukać tu plastiku. Króluje za to aluminium. Przykładowo transport wyposażono w silnik synchroniczny o „przewymiarowanym” momencie obrotowym, dwa liniowe łożyska, jego tacka oczywiście jest z aluminium a sam mechanizm, w celu redukcji drgań umocowano w trzech punktach. O ekranującym sarkofagu już wspomniałem, idźmy zatem dalej. Całe wnętrze podzielono … aluminiowymi płytami na trzy osobne komory. Górną z drajwem, prawą z impulsowym zasikaniem i dolną z ww. zielonymi płytkami drukowanymi (m.in. układ DSP). Z racji przesyłu nie tylko sygnałów PCM, lecz i DSD warto zwrócić uwagę, iż T+A zamiast korzystać z gotowych, ogólnodostępnych rozwiązań opracowało własny interfejs – IPA (Isochronous Precision Audiolink) zapewniający niezależny przesył niskonapięciowych sygnałów różnicowych (LVDS – Low-Voltage Differential Signalling) czterema równoległymi, podwójnymi liniami (ośmioma przewodnikami), więc raczej nic, oprócz wskazanych przez producenta kompatybilnych przetworników na rynku konsumenckim nie znajdziemy.
Z kolei w przypadku SD 3100 HV lewą gałką dokonujemy wyboru źródła a w SDV 3100 HV również regulujemy głośność, za to prawa służy do nawigacji po nad wyraz rozbudowanym menu. W tym momencie oszczędzę Państwu jego dokładnej charakterystyki odsyłając wszystkich zainteresowanych do 78-stronicowej instrukcji obsługi. Pod lewą gałką skromnie przycupnęło gniazdo USB do podłączenia „na szybko” pendrajwa, bądź innej pamięci masowej a pod prawą mamy dwa wyjścia słuchawkowe – klasycznego 6,3 mm jacka i 4,4 mm symetryczne Pentacon. Rzut gałką na masywną płytę górną i … Yes, yes, yes, czyli wreszcie coś ciekawego przez okrągły bulaj widać. Pomijając fakt, że lwia część użytkowników nie będzie miała bladego pojęcia na co patrzy, za to możliwość zabłyśnięcia w towarzystwie takim „oknem do świata wewnętrznego” posiadanej elektroniki będzie z pewnością miłym dodatkiem. Idźmy jednak dalej, czyli na zaplecze gdzie pojawiając się znienacka można poczuć się lekko onieśmielonym bogactwem dostępnych przyłączy. No ale jeśli odchudzamy domowy budżet o blisko 107 kPLN, to mamy prawo być rozpieszczani. I jesteśmy. Do dyspozycji otrzymujemy zatem ulokowane ponad pozostałymi interfejsami (spore ułatwienie przy podłączaniu) zdublowane wyjścia analogowe – zarówno złocone RCA, jak i XLR-y, i już schodząc piętro niżej od lewej … pierwsze gniazdo zasilające, port USB (Host) do obsługi pamięci masowych, komunikacyjno – serwisowe Ethernet, firmową magistralę komunikacyjną HLink, antenę Wi-Fi i baterię „konwencjonalnych” wejść cyfrowych – dwa optyczne, dwa koaksjalne, dwa BNC i pojedyncze AES/EBU. Jakby komuś było mało mamy jeszcze parę USB – tym razem już będących wejściem z zewnętrznych źródeł (komputerów i transportów plików) do DAC-a, firmowy IPA Link, dwa wejścia oraz jedno wyjście HDMI, terminal anteny FM i kolejne gniazdo zasilające.
Dziwne? Mówię o zdublowanym zasilaniu. Niekoniecznie. W końcu mamy do czynienia z konstrukcją bezkompromisową. Dlatego też konstruktorzy, wzorem transportu podzielili aluminiowymi płytami korpus, tym razem na cztery komory. Górną zajmuje sekcja analogowa, dolną cyfrowa a przestrzeń w komorach bocznych przypadła zasilaniu. Patrząc od frontu z prawej będziemy mieli impulsowe zasilanie dedykowane cyfrze a z lewej już klasyczne – akurat dla analogu, czyli de facto niemalże dwa różne urządzenia w jednym korpusie, co pozwala na zabawy w dobór odpowiedniego okablowania zasilającego dla każdej z sekcji osobno.
Jak już jesteśmy przy trzewiach i funkcjonalności, to tak jak już wspomniałem menu daje spore pole do popisu jednostkom cierpiącym na nerwicę natręctw, gdyż nie tyko można próbować dopieszczać dostarczany do T+A sygnał na drodze upsamplingu (wyłącznie PCM), lecz i dopsowania optymalnego algorytmu filtracji (FIR short, FIR long, Bezier/IIR i Bezier). W SD 3100 HV zaimplementowano oczywiście dwa niezależne –osobne dla PCM i DSD tory konwersji z dwoma femto-clockami. Dla PCM przewidziano po cztery 32-bitowe układy delta-sigma na kanał, z kolei DSD jest transmitowane i dekodowane w formie natywnej. Nie mniej bezkompromisowo potraktowano domenę analogową, w której zdecydowano się na symetryczną topologię dual mono na elementach dyskretnych z możliwością wyboru częstotliwości odcięcia (60 lub 120kHz) filtrów analogowych Bessela.
A teraz ciekawostka, czyli czemu opłaca się czytać informacje podawane drobnym druczkiem. Otóż zarówno z bezpośrednio (oczywiście via router/switch) podpiętych NAS-ów, dysków przenośnych i serwisów streamingowych nie nakłonimy naszego tytułowego bohatera do odtwarzania czegokolwiek więcej aniżeli poczciwego PCM 24/192. Ups. No to skąd u licha te huczne zapowiedzi DSD1024 i PCM 768? Ano stąd, że owe sygnały są w stanie zacząć krążyć w żyłach SD 3100 HV, gdy ich dawcą stanie się … komputer wpięty bądź po Lanie, bądź po USB z HQ Playerem solo, lub w formie wtyczki do Roona. Znaczy się mamy tzw. wariant kombinowany. Oby tyko taka ekwilibrystyczna gra warta była świeczki.
Oprócz firmowego, budzącego respekt swą solidnością, w pełni aluminiowego pilota nic nie stoi na przeszkodzie, by do sterowania zestawu użyć dedykowanej Appki dostępnej zarówno na iOS-a, jak i Androida.
No dobrze. Wysupłaliśmy z większym, bądź mniejszym bólem blisko 180 kPLN i zagwarantowaliśmy sobie tym samym bilet wstępu do audiofilskiej nirwany? Poniekąd tak, jednak z małym „ale”. Mam bowiem zarówno dobre, jak i złe wiadomości. Pytanie, czy chcą Państwo dobre dostać na przystawkę, czy na deser? Skoro jednak to ja snuję niniejszą opowieść, to pozwolę sobie sam dokonać wyboru i nieco cierpkie prawdy przekażę na wstępie.
Skoro bowiem poruszamy się na pułapie ekstremalnego High-Endu nie wypada mi nie wspomnieć o dość bolesnej różnicy w klasie brzmienia nie tylko pomiędzy gniazdami USB (DAC) i USB (Host) przewidzianymi do obsługi pamięci masowych, na korzyść tych pierwszych, jak i samych hostowych. Na drodze wnikliwych testów, porównań i kilkukrotnego przepinania tego samego pendrive’a (woleliśmy wykluczyć ewentualne różnice w sygnaturze poszczególnych „pipków”) gniazdo umieszczone na ścianie tylnej SD3100HV wypadło bezdyskusyjnie lepiej, tak pod względem rozdzielczości, jak i dynamiki, co dość jasno wskazuje, iż z frontowego interface’u lepiej nie korzystać wcale, bądź jedynie w ostateczności, gdy dostęp do zakrystii naszego systemu jest niemożliwy, bądź nie mamy akurat pod niemieckiego DAC-a podpiętego żadnego komputera. Aby dojść do takich konkluzji bynajmniej nie trzeba było posiłkować się jakimiś wymuskanymi audiofilskimi realizacjami. W zupełności wystarczył odsłuch „Under The Fragmented Sky” Lunatic Soul, który z frontowego gniazda zabrzmiał zaskakująco bez wyrazu, właściwej sobie eteryczności i świetnej, skądinąd wydawać by się mogło, że nierozerwalnej prog-rockowej tajemniczości. Tymczasem nagle, nie wiedzieć czemu zrobiło się nieco płasko, ubyło powietrza a i sama scena uległa ściśnięciu nie tylko w domenie szerokości, lecz i co bardziej bolesne, głębokości. Przepięcie pendrive’a w tylne gniazdo wydawało się powyższe anomalie eliminować, czyli jeśli już z pamięci masowych chcemy grać lepiej zapewnić sobie dostęp do zaplecza, bo próby implementacji „na ślepo” szczerze odradzam.
Kolejną kwestią, na którą nie mogłem pozostać objęty była funkcjonalność zarówno streamingu, jak i grania ze zgromadzonych na dyskach sieciowych i/lub odtwarzanych ze wspomnianego komputera wszelakiej maści plików. I tutaj z jednej strony nijakiego novum nie było, lecz z drugiej … nie do końca wydaje mi się, że takimi rezultatami chciałyby podpierać działy marketingu operujących jedynie w zerojedynkowej – „niefizycznej” domenie wydawców. O co chodzi? O to, że pliki, szczególnie te gęste a jeszcze lepiej upsamplowane do np. DSD512 brzmiały … wybornie – zarazem na wskroś analogowo, jak i niezwykle rozdzielczo (nie mylić z analitycznością). Nawet przed chwilą wspomniany „Under The Fragmented Sky” dostał potężny zastrzyk energii i wyrafinowania przywracając wiarę w „zabawę plikami”. Jednak warto było iść dalej i „wyżej” z repertuarową półką. Przykładowo „Tartini Secondo Natura” tria Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, Sigurd Imsen nagrany przez 2L w DXD (352.8kHz/24bit) a dostępny m.in. w formacie MQA i DSD 2,8MHz (DSD64) na HighresAudio zachował swoją natywną smyczkom chropawość, jednak wyraźnie zostało pokazane, że to bez wątpienia właściwa wykorzystanemu instrumentarium cecha a nie granulacja powstała podczas nieumiejętnego procesu realizacji, czy też masteringu. Otrzymujemy bowiem realizm bliski wykonawstwu na żywo a nie mniej, bądź bardziej hiperrealistyczną wariację na temat niezidentyfikowanego materiału źródłowego. Już z resztą kiedyś o tym wspominałem, gdyż od pewnego pułapu osiągamy, bądź przynajmniej powinniśmy osiągnąć, namacalność zbliżoną do obcowania z wokalistami, bądź muzykami oko w oko, więc ewentualne wady wymowy, jak np. delikatne seplenienie Cassandry Wilson („Loverly”), czy Idy Zalewskiej („Storytelling”) akceptujemy z całym dobrodziejstwem inwentarza, zaliczając je do cech charakterystycznych a nie skupiania się na podkreślonych sybilantach. Przy okazji warto nadmienić, iż jakiekolwiek „wojenki” formatów przy graniu z plików w tym momencie poniekąd tracą sens, gdyż siadamy i nasza uwaga jest jeśli nie w 100%, to przynajmniej w 99% absorbowana przez dobiegającą naszych uszu, oferowaną przez niemiecka elektronikę muzykę. Jeśli jednak komuś by się nudziło i chciałby udowodnić wyższość świąt Wielkiej Nocy nad Bożym Narodzeniem, bądź na odwrót, to lepiej by trzymał się dobrych rad i wskazówek ekipy T+A, czyli wiedział co i z czym porównywać, czyli DSD64 z PCM96/24, DSD128 z PCM192 a DSD256 z PCM384. Znaczy się jeśli już, to robić z głowa a nie li tylko dla samego robienia. Oczywiście ze swej strony sugerowałbym skupić się nie na cyferkach, lecz na samej muzyce, gdyż tak jak w przypadku zdecydowanie niżej urodzonego rodzeństwa, czyli DAC-a 8 DSD, tak i w tym razem pojęcie dźwięku cyfrowego i jego trudnej do zdefiniowania sygnatury nie ma najmniejszych podstaw bytności. Otrzymujemy bowiem niezwykle „analogowy” – zarazem gęsty, soczysty, lecz również nad wyraz rozdzielczy i wręcz kipiący od zawartych w nim informacji przekaz. Tutaj nic nie trzeba zostawiać wyobraźni, niczego sobie nie trzeba dopowiadać, gdyż jeśli tylko jakiś dźwięk, szmer, czy nawet przypadkowy artefakt w stylu dobiegającego z dalszych rzędów chrząknięcia, czy też potrącenia statywu mikrofonowego znalazły się na nagraniu, to T+A z pewnością raczą nas o nich poinformować, lecz nie w kategoriach „pierwszostronicowej” sensacji rodem z „Superaka”, lecz z właściwym jego randze (a dokładnie jej brakowi) umiejscowieniu tak w hierarchii, jak i przestrzeni.
Schody zaczynały się w momencie, gdy z własnej, mozolnie gromadzonej plikoteki przesiadaliśmy się, ot chociażby ze względu na wygodę, na serwisy streamingowe. Już od pierwszych taktów słychać było, że dzień dziecka się skończył a realizm i holograficzny przekaz posypały się jak domki z kart i plany budżetowe na przyszły rok miłościwie nam panujących. Wszystko stało się szare, płaskie i dość jasno dające do zrozumienia, że poza celami czysto poglądowymi niespecjalnie często będziemy w odmęty sieci w towarzystwie niemieckiego DAC-a się zapuszczać. Możliwe, że podobnie jak w przypadku własnej plikoteki pomogłoby lekkie podrasowanie reprodukowanego z Tidala materiału, lecz jak już podczas zeszłorocznej edycji Audio Video Show indagowany przeze mnie w tej sprawie Oliver John – szef sprzedaży T+A, raczył był wyjaśnić, wsparcia dla MQA nie ma i nie należy się go spodziewać. Czemu o tym wszystkim piszę? Piszę, gdyż słyszę a jak słyszę, to się własnymi obserwacjami dzielę, tym bardziej, że będąc zagorzałym plikolubem sam muszę zmierzyć się z takim a nie innym status quo a ponadto przesiadka na dedykowany transport PDT 3100 HV i wydawać by się mogło przechodzące od co najmniej dekady do lamusa poczciwe srebrne krążki – vide „czerwono-książkowe” CD, o SACD nawet nie wspominając, oznaczało dla mnie powrót do normalności i jakości oczekiwanej po urządzeniach w cenie przyprawiającej jednostki nieskażone Audiophilią Nervosą o stany lękowe i migotanie przedsionków.
Tu już nie było żadnych „ale” i nawet odrobiny goryczy. Sama słodycz, w dodatku bez skutków ubocznych, czyli zbędnych kalorii, degradacji uzębienia i nadprogramowych kilogramów w przypadku zbytnio entuzjastycznych konsumpcji, czyli nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Praktycznie każdy krążek wywoływał uśmiech zadowolenia i chęć nie tylko wysłuchania go do końca, lecz również ułożenia we własnej głowie playlisty na najbliższe kilka, kilkanaście godzin. Znaczy się permanentne poczucie niedosytu. Za nadrzędną dominantę można było uznać ponadprzeciętną homogeniczność idącą w parze z liniowością, które w sumie wcale nie dawały nudnego i granego na jedno kopyto asekuracyjnego muzaka, lecz pozbawiony przekłamań będących oczywistym odejściem od oryginału, któremu poniekąd wierność High-End po grobową deskę przysięgał, wciągający bardziej aniżeli chodzenie po bagnach spektakl. Problem w tym, że wszystko było takie jakie być powinno – ani lepsze, ani gorsze, więc słuchałem i każdorazowo dochodziłem do wniosku, że tak, dokładnie tak, powinna brzmieć gitara Adriana Vandenberga i wokal na „Starkers in Tokyo” Whitesnake (czyli w wersji zremasterowanej drugi krążek z „Unzipped (Super Deluxe Edition)”). Co prawda u siebie mam ich podanych gęściej i bardziej dosadnie – bliżej, jednak cały czas mam świadomość, iż jest to właśnie moja własna projekcja będąca ukłonem w kierunku oczekiwanej i pożądanej eufonii. Krótko mówiąc u siebie mam ładniej a z T+A było nie tyle prawdziwiej, co tak jak naprawdę. Energia była świetnie odczuwalna zarówno przy cichych, jak i bardziej dynamicznych fragmentach i to pomimo operowania jedynie pojedynczą gitarą. W dodatku do głosu doszły składowe budujące klimat i nastrój chwili, więc przesiadka na wspartą poważnym aparatem wykonawczym „Symphonicę” George’a Michaela jeszcze bardziej „otworzyło” scenę. Koleją cechą brzmienia niemieckiego duetu jest z pewnością również wyrafinowanie, lecz w autorskim wydaniu – zamiast dystyngowanej zachowawczości mamy kompozycję, w której najpierw dostrzegamy całość, następnie bogactwo i soczystość barw a dopiero potem kontury składających się na nią elementów. Nie wyklucza to niezwykłej szybkości i wartkości dźwięku, które znowu nie powstają na drodze żyłowania „silnika”, sztucznego podkręcania tempa, czy wręcz nerwowości, lecz świadomości własnych ponadprzeciętnych możliwości i „zapasu mocy” obliczeniowej. Wystarczy bowiem położyć na tacce PDT 3100 HV „Countdown To Extinction” Megadeth, docisnąć krążkiem i wystawić swe wątłe ciało na serię piekielnie szybkich uderzeń perkusji i rozdzierające nerwowe synapsy gitarowe riffy. Od razu uprzedzam, że nie jest to repertuar lekki łatwy i przyjemny dla jednostek o kruchej psychice, podwyższonej wrażliwości i rozchwianych emocjonalnie. Jeśli jednak ktoś lubi sobie od czasu do czasu połomotać to wydany przez MFSL album Mustaine’a z resztą kudłatych szarpidrutów przesłuchany na tytułowej „dzielonce” T+A może być przysłowiowym punktem zwrotnym i zarazem uświadomieniem sobie, że wmawiane „prawdy objawione”, jakoby na High-Endzie nie dało słuchać się metalu można co najwyżej sobie w buty wsadzić.
I z tą wielce budującą konkluzją pozwolę sobie Państwa zostawić. Warto bowiem mieć świadomość, że T+A PDT 3100 HV & SD 3100 HV zagrają tak, jak im na to zarówno towarzyszący system, jak i dostarczony materiał pozwolą. Dlatego też jeśli coś „nie zagra” to zamiast wieszać na niemieckim duecie psy lepiej na spokojnie przyjrzeć się temu, co, gdzie i jak im dostarczyliśmy a śmiem twierdzić, iż 99,9% takich dochodzeń skończy się odkryciem, że to, co do tej pory wydawało nam się pełnią szczęścia było li tylko nader prowizoryczną wypadkową leczenia dżumy cholerą, czyli wzajemnego niwelowania się wad poszczególnych składowych naszego „systemu marzeń”. Z tytułową dwójką już taki numer nie przejdzie, więc jeśli przyjmując ją pod swój dach od razu się zadomowi wprowadzając nas w stan błogiej nirwany, to temat mamy zamknięty, a jeśli nie … cóż szykują się wydatki. Całe szczęście Gwiazdka tuż, tuż, więc może jeśli się pospieszycie, to Mikołaj łaskawszym okiem spojrzy na listę waszych sugestii …
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0 , Melco N1Z/2EX-H60
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Hi-Ton Home of Perfection
Ceny
T+A PDT 3100 HV : 67 900 PLN
T+A SD 3100 HV: 106 900 PLN
Dane techniczne
T+A PDT3100HV
– Transport: wysokoprecyzyjny podwójny czytnik: SACD: 650 nm oraz CD: 785 nm Double-GaAlAs-Lasersystem
– Wyjścia cyfrowe: optyczne, ciaxial, BNC, AES/EBU, IPA LNK
– Komunikacja: H LINK, LAN
– Obsługiwane formaty: CD, CD-R, CD/RW, SACD Stereo, SACD/CD Text
– Zakres częstotliwości i dynamika:
CD: 2 Hz – 20 kHz / 100 dB
SACD: 2 Hz – 44 kHz / 110 dB
– Wyjścia cyfrowe: AES-EBU 32 – 192 kHz / 16-24 Bit
– Pobór mocy: 40 W, <0.5 W stand by
– Wymiary (W x S x G): 170 x 460 x 460 mm
– Waga: 29 kg
– Wykończenie: silver/titanium
T+A SD3100HV
– Pasmo przenoszenia +0 /-3dB: 0,5 Hz – 300 kHz
– Odstęp S/N: 117 dB
– Zniekształcenia THD: <0.001 %
– Separacja kanałów: 110 dB
– Wyjścia analogowe: 2,5V/50 Ω(RCA), 5,0V/50Ω (XLR)
– Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm (20 Ω) oraz 4.4 mm Pentaconn (8 Ω)
– Wyjścia cyfrowe: Coax, HDMI
Wejścia cyfrowe:
AES/EBU, 2 x Coax, 2 x BNC, 2 x TOSLINK – 24bit/192kHz
2 x USB (DAC) – max 768kHz (PN+CM), DSD1024
2 x USB (Host)
2 x HDMI
IPA LINK
Komunikacja: HLINK, LAN, WLAN
– Obsługiwane formaty: Standard MP3, WMA, AAC, OGG Vorbis, FLAC, WAV, AIFF, ALAC / UPnP AV, T+A Control
– Częstotliwości próbkowania:
PCM 44.1 kSps: 2 Hz – 20 kHz
PCM 48 kSps: 2 Hz – 22 kHz / DSD 64: 2 Hz – 44 kHz
PCM 96 kSps: 2 Hz – 40 kHz / DSD 128: 2 Hz – 60 kHz
PCM 192 kSps: 2 Hz – 80 kHz / DSD 256: 2 Hz – 80 kHz
PCM 384 kSps: 2 Hz – 100 kHz / DSD 512: 2 Hz – 100 kHz
PCM 768 kSps: 2 Hz – 120 kHz / DSD 1024: 2 Hz – 120 kHz
– Obsługiwane aplikacje muzyczne: Tidal, Deezer, Qobuz (konieczna subskrypcja)
– Bluetooth:4.2
– Codec: A2DP (Audio), AVRCP 1.4 (Control) / aptX®, MP3, SBC
– Tuner: radio internetowe, FM,FM-HD, DAB, DAB+,
– Pobór mocy: 2 x 40 W, stand by <0.5 W
– Wymiary (W x S x G): 170 x 460 x 460 mm
– Waga: 26 kg
– Akcesoria: 2x kabel zasilający, pilot zdalnego sterowania F 3100, BNC adapter
– Kolory obudowy: silver/titanium
Austriackiej marki Ayon Audio z oczywistych, naturalnie związanych z natychmiastową rozpoznawalnością przez praktycznie każdego miłośnika muzyki, względów, chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Mało tego. W moim odczuciu śmiało mogę również podnieść tezę, iż przed momentem wspomniani osobnicy homo sapiens zdają sobie również sprawę nie tylko z jakości oferowanego dźwięku, szerokiego portfolio tego wytwórcy, ale również łatwości wdrażania w życie przez znanego wszystkim z corocznych wystaw AVS w Warszawie właściciela marki Gerharda Hirta, co chwila pojawiających się w jego ośrodku zarządzania ciałem, nowych pomysłów. To jest tak silnie zapisane w jego kodzie DNA dążenie do doskonałości, że gdy z taśmy schodzi pierwsza sztuka jakiegokolwiek komponentu audio, w jego głowie świta już pomysł, jak go udoskonalić. Audiophilia nervosa? Nie, raczej constructoria nervosa, wskutek której po bodajże pięciu odsłonach zbierającego pochlebne opinie nie tylko pośród branży, ale również zadowolonych użytkowników, popularny wzmacniacz Ayon Spirit po raz kolejny stał się bohaterem naszego spotkania. Jednak myli się ten, kto sądzi, iż mamy do czynienia kosmetycznymi poprawkami. Skąd ta pewność? Już zdradzam. Otóż nowy, dostarczony do redakcji przez warszawsko-krakowskiego Nautilusa Ayon Spirit SE jest klasą samą dla siebie, bowiem nie dość, że pracuje w królewskiej klasie „A”, to wykorzystuje do tego oferujące jedynie 15W mocy, pojedyncze triody (KT150) w układzie Single Ended. Co to oznacza, wszyscy wiemy. Jak wypadło? Po odpowiedź zapraszam do poniższego tekstu.
Patrząc na naszego bohatera w odniesieniu do protoplasty ze stricte wizualnej strony, można rzec, iż poprzednik został okrojony mniej więcej o połowę. To zaś oznacza, że po pierwsze wykonana ze szczotkowanego aluminium obudowa jako platforma nośna dla lamp elektronowych i transformatorów, przy standardowej głębokości, obecnie jest znacznie węższa, a po drugie oferta jedynie 15W mocy opisywanego wzmacniacza pozwoliła zmniejszyć ilość lamp mocy do jednej sztuki na kanał, w tym przypadku KT150. Naturalnie nowy Spirit nadal jest bliźniaczo podobny do całej rodziny i wspomniana skrzynka skrywająca elektronikę ma mocno zaokrąglone narożniki, szklane bańki zaaplikowane są bliżej przedniej ścianki, a ubrane w chromowane, przez to świetnie kontrastujące z czernią obudowy transformatory konsekwentnie zajmują tylne parcele górnej płaszczyzny. Front oprócz mieniących się bielą oznaczeń logo marki i nazwy modelu oferuje użytkownikowi usytuowaną z lewej strony gałkę wzmocnienia, a z prawej bliźniacze pokrętło selektora wejść. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy, ten podążając tropem starszych braci, dzięki sześciu zaciskom kolumnowym pozwala podłączyć zespoły głośnikowe o obciążeniu 6 i 8 Ohm. Oprócz tego znajdziemy cztery wejścia liniowe RCA i gniazdo zasilania IEC. Jeśli chodzi o ułatwienia w obsłudze naszego bohatera, niestety pilot zdalnego sterowania dostępny jest na zamówienie. Tak prezentującą się konstrukcję posadowiono na czterech, umożliwiających zastosowanie włącznika głównego na spodzie obudowy, tuż przy przedniej ściance, solidnych stopach.
Jak można było się spodziewać i co naturalną koleją rzeczy postanowiłem maksymalnie wykorzystać, Spirit w specyfikacji SE zagrał ze świetną intymnością. Oczywiście aby wycisnąć z niego maksimum możliwości, musiałem zadbać o dobre dla niego towarzystwo w kwestii kolumn głośnikowych. Trudne w wysterowaniu paczki zabiłyby jego potencjał w zarodku, dlatego też z pełną świadomością zatrudniłem do tego testu jako współpartnera angielskie zespoły głośnikowe Neat Acoustics Ultimatum – XL10, które może demonami skuteczności nie są, ale oferują solidne 88 dB i świetny, bo swobodny, z rozmachem budowany podczas testu spektakl muzyczny. I wiecie co? Opłaciło się. Ba, nawet bardzo, bowiem gdy napędzane duńskim smokiem z piekła rodem – Gryphonem Mephisto Brytyjki chodziły jak szwajcarskie zegarki, nie zbaczając z obranej drogi choćby na cal, to w połączeniu z triodą SE czasem potrafiły fenomenalnie w dobrym tego słowa znaczeniu, przeciągnąć niektóre ważne dla słuchanego materiału dźwięki. W wartościach bezwzględnych było to kolorowanie zapisanego na płytach świata, jednak decyzja o nabyciu podobnego do tytułowego wzmacniacza świadczy o jednym – z pełną świadomością dążymy do wyciskania z muzyki maksimum piękna. Tak, czasem kosztem krawędzi źródeł pozornych, innym razem szybkości narastania sygnału, a jeszcze innym zmianą barwy wysokich tonów ze srebra na szampańskie złoto, ale zawsze z wypisaną na trzymanym w dłoni sztandarze maksymą „Emocje ponad wszystko”. Taką właśnie drogą szedł nasz Austriak. W prawie – o tym za moment – każdej muzyce dało wyczuć się jego zazwyczaj odbierane jako plus, dążenie do pokazania zawartego w niej pakietu intymności i namacalności. Czy to dla przykładu w twórczości mojego guru od wprowadzania w stan sonicznej eufonii, Jordi Savalla na płycie „Balkan Spirit”, gdzie z pozoru stricte energetyczna i często skoczna, jak sama nazwa płyty wskazuje bałkańska twórczość, za sprawą szczypty nasycenia, lekkiego dogrzania i zmiękczenia instrumentów, a przez to procesu ich wybrzmiewania, z utworu na utwór coraz bardziej zadziwiała mnie oferowanymi, oczywiście świetnie wykreowanymi przez austriacki wzmacniacz, z jednej strony ciepłymi, a z drugiej pełnymi tak lubianych przeze mnie wybrzmień, popisami dosłownie każdego źródła dźwięku. I bez znaczenia jest fakt, czy rozprawiamy o instrumencie, czy ludzkim głosie, gdyż na bazie portfolio testowej kompilacji zyskiwało dosłownie wszystko. To naturalnie było oczywistym pokłosiem świetnej realizacji tego rodzaju płyt, ale zapewniam, z mniejszym lub większym tego typu efektem wypadały prawie każde słuchane podczas testu krążki. Ale żeby była jasność, spokojnie zaliczam do tego zbioru nie tylko pełen romantyzmu, bo snujący się powolnie jazz lub muzykę dawną, ale również twórczość rockową spod znaku Sons Of Kemet z płyty „Burn”. Naturalnie okupioną minimalną utratą szybkości, ale za to pełną niepowtarzalnej prawdziwości w momencie spojrzenia na nią nie od strony zawartości pakietu ogólnoświatowego buntu, tylko jakości dźwięku poszczególnych jego generatorów z ich fenomenalną współpracą włącznie. Do tego nie mogę nie wspomnieć o zaskakującej łatwości budowania przez system zjawiskowej sceny dźwiękowej w każdym ze wspomnianych nurtów muzycznych, co nie zawsze, a w szczególności w materiale rockowym udaje się na takim poziomie zrealizować, a czego podczas kilkunastodniowej zabawy kilkukrotnie doświadczyłem.
Reasumując powyżej przywołane aspekty soniczne, aplikacja Ayona Spirit SE w tor zawsze nasycała, a przez to lekko pogrubiała dźwięk. Jednak na tyle ciekawie, że nawet przez moment nie poczułem choćby próby przekraczania dobrego smaku w tej materii. A mówiąc to, mam na myśli również muzykę elektroniczną, która jako jedyna wspomnianymi dobrodziejstwami nie była do końca ukontentowana. Powodem było ocieplenie przekazu. Nawet nie nasycanie, bowiem to w przypadku niskich pomruków wypadało zazwyczaj ciekawie, ale całościowe podgrzanie atmosfery, czego skutkiem była utrata przypisanych jej jako znaki szczególne takich aspektów jak natychmiastowość zmian tempa prezentacji i czasem z premedytacją planowany bólu w odbiorze. Zazwyczaj było dostojnie niczym w angielskim klubie dżentelmena, a to niestety nie oszukujmy się, nie jest świat, gdzie muzyka z komputera czuje się jak ryba w wodzie.
Jak wynika z powyższego wywodu, decydując się na tytułowy wzmacniacz Ayon Spirit SE wkraczamy w świat w założeniu mlekiem i miodem płynący. To oczywiście na potrzeby pokazania jego najlepszych cech mocno przerysowane określenie, gdyż ciężki rock i jemu podobne wrzaski również brzmiały świetnie, ale z grubsza przekaz dryfował w raczej miłą, aniżeli agresywną stronę. To oczywiście już na starcie stawia przed nabywcą pewien pakiet pytań, z których najważniejszym jest dotyczące lubowania się potencjalnego nabywcy w konkretnych gatunkach muzycznych. Jak wynika z testu, obawy choć nie muszą, ale mogą mieć jedynie orędownicy brzmień klubowych i ortodoksyjnej elektroniki. Reszta populacji – według mnie, bez dylematów odnośnie potencjalnej porażki powinna spróbować oferowanego przez austriacki brand świata muzyki pełnego magii. Nic na tym nie starci, a być może zakocha się na zabój.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0 , Melco N1Z/2EX-H60
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Neat Acoustics Ultimatum – XL10
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Nautilus / Ayon
Cena: 13 900 PLN
Dane techniczne
• Typ układu: SE-trioda, klasa A
• Lampy wyjściowe: 2 × KT150
• Impedancja obciążenia: 4-8 Ω
• Moc wyjściowa:2 × 15 W
• Pasmo przenoszenia: 15 Hz – 40 kHz
• Czułość wejściowa (pełna moc): 330 mV
• Impedancja wejściowa (1 kHz): 100 kΩ
• NFB: 0dB
• Pilot zdalnego sterowania: Tak (opcjonalnie)
• Wejścia : 4 × RCA
• Wymiary (S x G x W): 300 × 430 × 230 mm
• Waga: 22 kg
Opinion 1
Based on my considerable experience with audio shows, and at that not only the Polish ones, but also those abroad, I am sure about one thing in almost one hundred percent. For some reason, although I think, this probably just consistently implemented knowledge rather than luck, there is only one brand in the world, which turns out to be performing great during almost all presentations. This is so repeatable, that it became boring for me, of course in the good meaning of the word. But let me cool down some hot heads – that is just me trying to be a little sarcastic to increase the atmosphere of today’s test, as usually the confirmation of what I said, is that during most exhibitions, people search for its presentation just to sit down and relax with music. So, who am I talking about the whole time? I can boldly say, that I am talking about an undisputed legend, but one which did not grow a whole layer of moss from damp breaths of older audiophiles, but manages to consistently surprise whole generations of music lovers. Of course I mean the Japanese company TAD, which returns to us about a year from its previous visit on our pages, and which decided to deliver us a whole set for testing, beginning with a sound source and ending with loudspeakers. Can I be more concrete? Of course. Due to the generosity of the German distributor we received the following: CD/SACD player D600, line preamplifier C2000, stereo power amplifier M700S and the top stand mount speakers, those with smaller rooms, lose sleep – the CR1 with the stands ST1.
I will start our encounter with the technical part of the set from the sound source. As appropriate for an extreme High End product, the device is split in two parts. A smaller one, yet surprisingly heavy, containing the power supply unit, and a second one, much larger, for a sound source even monstrously large, contains the CD/SACD drive and all the electronics. The chasses of the elements differ by almost everything, except one thing – the fronts of both boxes are a variation of a wedge. The angle is not very sharp, but still the motive is as prominent as an icebreaker breaking the sheet ice. The power supply is very simple in the overall setup. We have on the front a LED indicating its operation and on the back only two multipin connectors for the cables supplying current to the drive part, a power socket and a power switch. The main unit of the player is much more elaborate. First of all, its base is made from vibration dampening aluminum, covered with structural paint. On top of it there is an aluminum chassis, finished in light and dark graphite colors, containing all the components inside. On the fascia, which is wedge shaped as I mentioned before, there is a nobly moving disc tray, located in a milled recess. Above it, surrounded with the darker color, we have the display and many function buttons. Looking at the back we will notice, that this is not only a disc spinner, spitting out analog signals, but also a DAC, accepting digital inputs. We have here a recess with Coaxial and AES/EBU inputs as well as an AES/EBU output and a second recess with RCA and XLR analog outputs. Beside those, we find there the obvious multi-pin sockets for connecting power from the PSU.
Let us have a look at the preamplifier next. This one comes from another production line and looks different to the player. It has two colors – silver on top and graphite on the bottom. The general shape is just a flat cuboid with rounded edges. In the middle of the front, where the two different colors meet, there are two large knobs, and closer to the bottom, in its darker part, we have a power switch, function display and six buttons operating the basic functionality. The back panel offers digital inputs for the built-in DAC (Coaxial, USB and AES/EBU) as well as analog inputs and outputs in RCA and XLR standards as well as a power socket.
The third element we are going to look at is the power amplifier. When you look at the pictures, you can see, that it comes from the same line as the CD player. But this is not confirmed by a wedge on the fascia, but the colors of the cabinet and placement of the construction on an anti-vibration plinth with four solid feet incorporated in it, as the foundation for the very heavy amplifier. In the middle of the front panel we have a wedged shape, which lights up amber when the unit is powered on, embedded in a rectangular recess with rounded edges. Above that, there is the milled company logo. The top cover has some irregularly shaped vents cut near the back end, which allow the unit to keep cool. The back panel is as simple as you could expect from a power amplifier, offering only single loudspeaker terminals, XLR signal inputs and two switches – one selects mono or stereo mode, while the second one toggles automatic stand-by of the power amp. Finally, placed on a plastic base, we have the IEC power socket.
The last bit are the loudspeakers. In my honest opinion, they are unreachable for many manufacturers not only in terms of sound, but also with regard to their looks. Starting with the stands, I would like to tell you, that those are three-legged supports with an oval base, which can be placed on the balls, visible on the unboxing pictures, or on the supplied spikes. An important thing to notice is, that we bolt the speaker to the stand, we do not use any glue, or god forbid, leave the speaker loose. This greatly increases not only the anti-vibration abilities, but the overall stability and prevents a structural catastrophe of the whole construction. Regarding the speakers themselves – they are a legend. Why? Because of the usage of a coaxial speaker with beryllium diaphragms in the overlay on the upper part of the front, that handles treble and midrange, what besides the usual coherence of the sound associated with coaxial speakers, due to the skillful application of the, sometimes overactive material by the engineers resulted in a very expressive sound, but without any aggression. But this is by far not all, as the CR1 offer an impressively big woofer, for a stand mount speaker, that can generate appropriately low bass in a closed cabinet, without being overblown or monotone. This is what we can see from the front of the speaker. Turning it around we see an aluminum panel, which covers almost all the back, with a double wire terminal placed in a shallow recess. There is also the make, model and serial number placed there. But this is still not all. The most pronounced thing is the main cabinet of the speakers. First of all – of course combatting any harmful resonances inside – has a the top lifting to the back, and the sides are also converging there with a smooth curve. Secondly – fulfilling the most exaggerated visual wishes, it is phenomenally handcrafted. I do not know, how this could be achieved, but looking from aside, it resembles a drawing of the sand, irregular but initiated by the movement of the waves, with a dark brown gloss. This is pure mastery in the best Italian fashion. I would say this – even if you do not want to listen to music, although this is impossible in our case, we could spend the time just watching the loudspeakers. And I do not sneer. Absolutely not. This is as hypnotizing as watching 3D postcards, which were popular a way back, and it has quite an impact on the perception of the sound they produce, the result of many years of experience of the engineers.
OK, when we finish this very abbreviated, but taking into account how long it was, still an epos, let us move to the main part of the review. Unfortunately for the music lovers, who do not like to read long texts, in this case it will not be one, but two different looks at the tested ensemble. Those will be two separate takes. First is about the complete set from the Japanese manufacturer. The second one, due to the specific sound phenomenon the speakers are, will focus on them, powered with my electronics, to have an impression, how they fare in such setting. But is there a sense to such games you might ask? I assure you, there is. Due to many reasons we are not always able to, or just plainly do not want to, purchase a complete set from one manufacturer, and such comparisons give the potential buyer the understanding, what he or she can expect from the speakers alone. For me those were two completely different approaches to the same world of music. How different? For that you will need to read the paragraphs below.
For obvious reasons the test started with the complete TAD set. And here I not only confirmed my knowledge about complete sets of the manufacturer I had to date, but I lived through a positive surprise. This surprise came from the fact, that despite the size of the speakers not really fitting our listening room, the system generated not only big, but very free sound. No monotone, bulbous bass pumping – what I already mentioned during my initial description of the speakers – but very low reaching low registers, especially given the small size of the speakers; something that usually is an issue with stand mount speakers playing with big sound. I do not know, how the designers achieved that, but they deserve praise. Now I probably do not need to convince anyone, that this positive surprise was one of the things, that confirmed the overall good sound of almost each exhibition system presented by the Japanese. The systems were always playing nobly, regardless of volume levels. And this noblesse did not mean retraction of the sound, with the music playing somewhere for itself, and not for the listener, but presenting each disc with appropriate emotional attention – timbre, smoothness and swing – while keeping the phenomenal size of the virtual sound stage, with the 3D spectacle worked out to the sides and in depth, thanks to the concentric speaker. But this is not all, as we cannot forget about the usage of beryllium, a material many manufacturers warn about, because when not having the appropriate experience, diaphragms made from this material just plainly shout. However when the application is right – like in the tested TAD speakers – it splendidly reproduces even the smallest nuances written in sheet music. To show this off, I have chosen three discs from my collection.
The first one was grist to the mill of the tested system – the compilation disc of Bogdan Hołownia with Jorgos Skolias “Tales”. This disc may be regarded as boring, as this is just a piano and a vocalist. But the devil is in the details, which for me are the palpability of how Mr. Bogdan plays the piano and sewing his story together with the weighty, many listeners even call it spectacular, voice of Jorgos. This can be heard best in track no. 3, “Little Wing”. After listening to the whole disc, it was clearly visible, that the black varnished instrument can sound very noble at times, while at other times very ethereal and sonorous, turning the slightest reverbs only when this is commanded by the usage of appropriate pedal by the pianist. And this is only the prelude to the main dish served by this disc, because the swing of the vocal, sung from full throat, is completely unconstrained, what leaves no doubt, that the loudspeakers not only reproduce music, but are doing that delivering proper amounts of breath and emotion. Emotion based on juiciness, ethereality and energy of not only an instrument, the piano, but also the human voice, fully benefiting from all the elements composing good sound. Like I mentioned, those were just two sound sources, but they tell almost everything about the loudspeakers. But why almost?
Of course I am talking about the quality and quantity of the lower registers. This is the reason, that in the role of the second sparing partner I used another Polish musician, Adam Bałydch, in the project “Sacrum Profanum”. So what about that bass? Let me explain. In the very beginning of the disc, in my opinion, the main role is played by a big drum, which adds appropriate mysticism to the recording. Unfortunately I did not attend the concert in the Warsaw Old City, but from a report from one of my colleagues, who did attend, I know this drum is really big. And this kettle alone, like a true finger of God, allows me to verify, if an audio system just pretends to play low, or really does play them back fairly properly. If the sound is very low, then it often results in a big boom. But when the bass is treated too lightly, you might not even notice it. Here the result was really surprising. The set did show it very clearly, but still the bass did not flow on the floor. There was a lot of it, especially for stand mount speakers, but without any untoward influence on its coherence and energy. But it allowed to seamlessly sew the drum together with the rest of the melancholically playing instruments. And this is again, only the beginning of the feast for the ears, which was also the brilliant show off of the ability to master the violin by the soloist, and due to that the ability to frequently change moods from energetic drive to the mysticism suggested by the album’s title.
At the end I was brutal. Of course only in relationship to the material I listened to, as the player swallowed the disc “Morrison Hotel” from The Doors. This recording is not an easy piece of cake for many systems due to its weak mastering, and yet during the test session I did not notice anything aggressive on one hand, or anorectic on the other. When the music demanded it, I got a tad of smoothness, but in cases, where it was destructively thinned, I felt that something in the form of saturation was injected into it. But the most important aspect was, that it did not become “minced meat”, a dull, identically spiced from beginning to the end, but a classy “Wiener Schnitzel”. I hope that based on the difference in taste, you can understand what I am trying to convey here. But if not, I will just say, that the music was not served homogenized, but appropriately expressively when needed, what shows, that the system can easily deal with any kind of music, even the badly recorded ones.
After this disc, the change in hardware occurred. The loudspeakers CR1 TX-EB were attached to my system. And what did happen? Was there any progress? And finally is there any sense in such games? I will respond to the posed questions in reverse order. Question no. 3: Yes, based on the dozen days playing around with both configurations, I can unanimously say, that testing with different electronics is worth every minute spend on that. Question no. 2: This aspect everybody must assess in in their own configuration, as depending on the preferences of the guests visiting me, the result was different. In general positive, but with different final conclusion. Question no. 1: Here I have most to say. The sound did evolve slightly. But not in the domain of sound quality – although from my point of view – maybe yes, but from a different approach to some of its components. For the sake of this comparison, but also trying to constrain the text in some acceptable limits, I will use only one disc. The first aspect was bass. In the second version, on the Adam Bałdych disc it was not as strong in its upper registers, but with less accent on the contact of the drumstick with the membrane of the drum it reached a bit lower, and while it brushed minimal lack of control at times, it was much more differentiated, so it showed much clearer what is happening with the diaphragm during long reverberations. But again, this is a question of preferences, as I know people, who would gladly sacrifice some information for energetic body in the higher registers of the bass, this is why I am not evaluating this nuance, but only telling you it exists. The second change, this time with a broader spectrum of influence, was the removal of political correctness in the form of ever present sound smoothness. With my electronics, music gained vitality, what resulted in moving the gravity point of the recordings half a notch up, but at the same time it offered higher volatility of the midrange and stronger spark in the treble. Of course I would not be fully honest, if I would not mention, that also this time, the resulting sound had its supporters and opponents. This is the reason, that I cannot put any other thesis in place, than claiming, that the change of electronics I described showed two very good sound schools, and the choice will be depending on ones preferences. But regardless of everything, the way the sound was perceived, means only one thing – the tested loudspeakers are very universal. So when you do not have a chance of buying a complete TAD system, if you want to reach this quality of the sound, you need to try the loudspeakers on their own.
It was the first time, that I did not know, how to combine my thoughts into one, neutral conclusion, trying to finish this test. I used, as a reference point, my system, I collected for years, and this often is the first step to come to conclusions, which are far from objective. Fortunately I do this quite often, this is the reason, that after some thinking, I did not have any dramatic issues with that. So after my thoughts finally came together, when I put all the pros and cons against themselves, I can only recommend to try out the tested TAD system to all interested in finding a splendid set. Why? Because it confirmed again, this time in a room I know very well, the “boring” truth about it sounding extremely well. The main asset is playing with a big and spacious sound, with strong bass, smooth and saturated midrange coming from small speakers, Sound. With a big “S”. But the best part of it is, that this happens without any flaws, usually associated with such speakers. Is this a product for everybody? As usual, maybe because you already own a very good system like I do, or you do have only enough money for the speakers – no, it is not for everyone. But those two cases are the only that come to my mind. The rest of the population of homo sapiens that loves music, when confronted with this system will be close to asking themselves a question, if they maybe finally did catch the rabbit, with the help of the Japanese. And you know what, I am very confident, the response to that question has good chance to be positive.
Jacek Pazio
Opinion 2
I probably do not need to remind anybody, that history likes to repeat itself, and sometimes goes round, what many of us regularly, or less regular, has some déjà vu, what means, that he or she has the impression of having seen, heard or lived through something already. I am not claiming, that the perverse fortune stuck our “tape of life”, to put it metaphorically, in a loop, and we are spending our time in Punxsutawney from “Groundhog Day” , yet there are some clear examples of this phenomenon known to each of us. So please do not be surprised, that when looking at the tested system, you will feel like Phil Connors (Bill Murray) from the mentioned film. Everything is fine, and ¾ of what we are testing today we already described in the very beginning of Soundrebels, in 2013. Of course I am talking about the complete set of the Japanese TAD, which was then supplied by the Białystok based Rafko. But as you know, doing a remote session, we went out to the distributor then, has its merits, but even when it is very well prepared, there are so many variables and unknowns, that the experience gathered during it, could only be a foundation for further searches and try-ons for fitting the system in our room, and not an argument for to pose any constructive conclusions. This is just a snapshot, a frozen impression, a point in time, where, if we were lucky, something sounded well, or if we were not lucky, like we were staying in a cue or something, then it did not sound well. This is the reason, that if you were following our encounters with the TAD, every time we had any revelations during shows, or in audio stores, we tried to confirm them when emotions settled in our official listening room. And this is the kind of verification we are doing today, taking a closer look at the dream system provided by the European distributor, consisting of the CD/SACD player D600, the DAC/preamplifier C2000, the stereophonic power amplifier M700S and the stand mount speakers CR1 TX-EB mounted on dedicated stands ST1.
Despite knowing that you should not dispute taste, but at least for me, the D600, both in terms of looks as well as manufacturing, is an embodiment of the most hidden desires. It is majestic, made with truly watchmaker precision and designed by guys, who did not forget what ergonomics mean. The front reminds a bit a mixture of a railway plough and … an interstellar cruiser from one of the science fiction sagas. Hidden behind a block of acrylic an amber display, readable even from a distance of five meters, touch buttons placed on the sides divided in two logical groups, and the aluminum tray, covered with matte varnish which prevents laser reflections, moves with such nobleness, that Accuphase, often regarded as a master in that aspect, could take lessons at TAD. When we add to this that there is no plastic to be found anywhere in the mechanism, as all elements of the transport are metal, we can put aside all worries about the longevity of the device, as they are unfounded and unsubstantiated.
The back plate is the summit of minimalism in a sauce of conservatism. On the left side we have the digital interfaces – coaxial and AES/EBU inputs and AES/EBU output (did you notice the lack of USB?), in the center the multipin power supply sockets, and to the right two pairs of analog outputs – XLR and RCA.
Over 26kg weight of the main unit is not only the result of the armored, cast aluminum chassis, but also a massive, copper plated and galvanized steel plate, 6mm thick, hidden inside, used to counter vibration, but also to lower the center of gravity of the whole construction. The circuitry consists of a proprietary UCPG Master Clock, very potent in reducing jitter, two Burr-Brown PCM1794 digital to analog converter chips, connected in parallel in a balanced setting and the output circuitry based on discrete components. The 13kg heavy power supply was evicted to an external, dedicated enclosure – where the manufacturer placed a 400VA toroidal transformer and an impressive amount of capacitors.
On the other hand, the C2000, the preamplifier belonging to the lower Evolution series and equipped with a built-in DAC, catches the eye with a “sandwich” – the chassis is split between a lighter in color top site and black lower part. Its lower birth status can be noticed mainly by looking at the display, which is much less readable than the one from C600. But regardless of any visual aspects, an audio device is destined to reproduce music, which is most important. In the front we have also a source selector knob on the left, while on the right a volume knob. The display is surrounded with small buttons – on its left they operate the display itself, to the right five buttons allow to move around the menu and mute the device.
The back of the C2000 also has a split based on the colors of the chassis. The silver top part houses the analog section with two pairs of XLRs and RCAs on input and the same set for the output. The lower part has some digital inputs – a single USB port and AES/EBU and coaxial digital inputs. I will also immediately mention, that the C2000 does not go beyond the quite archaic 192kHz, so you can forget about decoding DXD and DSD. The above is the result of using a quite ancient, 15 year old if I am not mistaken, DAC chip Burr-Brown PCM1794A supported by the UPCG (Ultra High Precision Crystal Generator) clock. To wipe out tears features a proprietary asynchronous USB port, adding extra control and better clocking, and full separation between the digital and analog sections, including their power supplies.
Similar to the preamplifier also the M700S is a fully balanced and symmetrical construction. The above is also true for the power supply, so you should be aware, that the 75.5kg weight can be attributed to two classic transformers hidden inside, with a combined power of 2.8kVA supported by a battery of four capacitors, 33.000uF each. Going back to the exterior, I must confess, that it looks splendidly. The 700 chassis is engulfed in an anti-vibration plinth, supported by spikes, and made from thick aluminum profiles. Its front is decorated with a small window with an amber lit prism, which looks as intriguing as VU meters, with precisely milled logo on top of it. On the back we find single loudspeaker terminals, XLR inputs, mode switch (there is an option of bi-amping), activator of the automatic stand-by/wake-up and a power socket hidden in the plinth. In the input circuitry a pair of FET was used, while the Real Class AB output stage used high-power multiple-emitter transistors.
And finally, as dessert, I left the phenomenal CR1 TX-EB, surprisingly heavy speakers, weighing 46kg, mounted on proprietary stands ST1. As true acolytes of the brand already know, its heart is the CST (Coherent Source Transducer) with a 3.5cm beryllium dome tweeter placed in the center of the 16cm midrange, also with a beryllium diaphragm. The beryllium diaphragms are made using a technology of depositing the material in gaseous form (a version of MOCVD – Metal Organic Chemical Vapor Deposition). The shape of the tweeter membrane was designed using computer analysis method called HSDOM (Harmonized Synthetic Diaphragm Optimum Method). It allows for control of the differences in how different fragments of the diaphragm are resonating and moves them outside the audible range, allowing for a clean frequency response up to 100kHz.
Below this coaxial driver, hidden behind a metal mesh, a 20cm bass driver is placed, with a three -layer, laminated diaphragm made from aramid fibers. Its drive is built using a unique, short voice coli OFGMS (Optimized Field Geometry Magnet Structure). Together with a long slit (20mm) it allows for a very linear magnetic field. This stabilizes the performance of the driver in both the low and high amplitudes, reaching high linearity and creates a precise waveform.
The cabinet, shaped to resemble a tear, got the name SILENT (Structurally Inert Laminated ENclosure Technology) combining high stiffness with very nice exterior design. The design is a derivative from the Reference One. Incredibly stiff chasses were made from 21mm thick, CNC cut birch plywood, and the whole is placed on 27.5mm thick aluminum plinth lowering their point of gravity and stabilizing the whole speaker. The residual, half-round back plate is adorned by a massive, 27mm thick aluminum shield with a double wire terminal.
Having a complete system made by one manufacturer, you can do two things. The first one is to connect it as it should be, treating the whole as an inviolable whole, the second is … to start experimenting. As you can imagine we have chosen the second option, without any hesitation, because we decided, that besides the “monotheist” master, it is worth to test the electronics with different speakers and also check how the reference CR1 will fare with our reference system.
First we tackled the whole TAD family and for the consumption of such exquisite spécialité de la maison we treated it with our album on duty, “Ariel Ramirez: Misa Criolla / Navidad Nuestra” by Mercedes Sosa and? And we can authoritatively say, that this is all for today, we bar the door from the inside, switch off our phones and turn on the away message in our email app. But what is the reason for that? Well, this is quite obvious, the sound of the system is so complete, so finished, that you can put your reviewer ambitions on a shelf, sit down in your listening chair and wait for the courier to bring the C600. And now fully seriously, in our acoustically treated (among others with Artnovion panels) official listening room during listening we had not only the precision we heard already in Białystok, but also freedom, breath and tons of space. The reproduction of acoustics of the Estudio Coral de Buenos Aires, the placement of choristers not only in the depth and width vectors, but also in height, became a fact, and the memory of the moment, when the big drum sounds still gives me shivers. I will not even mention the disappearance of the speakers from the room, as in case of the TAD this is obvious, but the size and scale of the generated sound can be surprising. Very surprising. We can easily assume, that the tested speaker can compete with quite big floorstanders. There was a lot of bass and it reached regions, which is usually the domain of subwoofers. But instead of a monotone rumble, flowing somewhere around my ankles, and despite its undisputed juiciness the bass remained controlled the whole time and differentiated enough to define its structure and consistency with ease. On the album “Countdown to Extinction” by Megadeth issued by MFSL the lowest notes were in their own way dry, short and contoured, what was a clear departure from fleshiness and nobleness of their brethren during listening to “Misa Criolla”. Interestingly, despite undisputed musicality and difficult to replicate coherence available already from lower midrange, we could observe maybe not thinning, but attention to not overly exaggerate in saturating the colors. Here the palpability and impression of the musicians being in our listening room were created not by coloring, but by precise operating with the localization of individual presences on stage. Soloists and vocalists appeared a little closer than usual in our system, and the supporting instruments were kept in further rows, which, due to the phenomenal precision, were as readable as the first row, they seemed smaller only by rules of perspective. Additionally it was not possible to catch any signs of nervousness, or trembling. Regardless of the tempo, damming or sometimes even oppressiveness of the reproduced material, the TAD did their job. With their inherited calmness and aware of their genius they created a feast for our senses.
Exchanging the CR1 for our on-duty speakers – Consequence showed, that the Japanese electronics is a certain oasis of calmness and refinements. In the sound a note of thick, truly caramel sweetness, and even the mentioned above Dave Mustaine did not shout anymore as if he would cut himself with a zipper. But it is not about the treble being darkened, but rather about covering it with a golden dust, so that instead of our neuronal synapses being stung by icy pins, we got reflexes shining in the setting sun. On the other hand, the album that always sounded a bit too antiseptic or laboratory, “Just a Little Bossa Nova” by Susan Wong, was able to enchant with density and juiciness of the sound almost at the level of the newest disc of the vocalist, issued as MQA CD and SACD “Close to Me”. The sibilants stayed bold, but the eventual hisses never crossed the red line demarking the border of good taste. Then the phenomenal and incredibly climatic “Jazz Cinema Fantasy” Tokyo Cinema Jazz Trio sounded even more “clubby”, as if the ceiling was lower, cigarette smoke covered it even thicker and it was later in the evening. I mean – “magic” came into existence and the flow present between the musicians got also to the listeners.
Finally the beryllium speakers solo, what means we connected the CR1 to the Mephisto, what resulted in another avalanche of surprises. Although we could expect the precision worthy a fully robotized laboratory, the might and even more spectacular going down the sound spectrum even further we could not. Yet the “dark Dane” took the Japanese stand mounters in steel claws and keeping truly hardcore control made them believe, that with such amplifier, they can try to compete with its much bigger brethren, the might Reference One. The Swedish power-metal gallopades “Above the Sky” by Majestica, as well as the more beautiful face of heavy sound in the form of the symphonic “Chapter I – Monarchy” by Ad Infinitum, with the brilliant Melissa Bonny, who can push an unexpecting listener into the listening seat with her growl, if she wants to, got clearly visible pounce. Bas got even lower than with the company system and the treble resigned from coquetry and instead of a disobliging foreplay it immediately got to the point, or putting it metaphorically, to the “Sabre Dance” from Khachaturian. Please do not get me wrong – those were not cutting blades flying through air and shaving everybody with an axe, but the treble and midrange, when devoided from any rounding, which turned out to be created by M700S, showed what they really can do, and what beryllium resolution means. The wealth of information reaching our ears could overwhelm at first, but the longer we enjoyed that way of presentation, the more I was convinced that the CR1 should be mandatory equipment in all recording and mastering studios, which would like to make international career. Because with the help of the CR1 we can not only assess the rosin used by the symphonics for their bows, but also the kind of cologne used by the conductor. Does this kind of uncompromised approach have any flaws? Well, I would perversely claim, that those are not flaws but assets, as the last symphonic Metallica, “S&M2” would not be seeing any daylight for long time. And I am not talking about the repertoire, as the pieces coming from the albums “St. Anger”, “Death Magnetic” and “Hardwired… to Self-Destruct” finally got some digestible form, by which I mean audible form, as the mastering itself is crying out to heaven for vengeance, and this is clearly audible on the TAD.
I hope, that it is quite clear from my writing, that the guys from Technical Audio Devices Laboratories make every effort, that all devices leaving their factory not only are a class for themselves, but that combined into one system, reach that kind of synergy, that is very hard to beat by less “monothematic” combinations. Of course I am exaggerating now, as if I would be a graduate from gardening and not from wood technology, as having the option, I would gladly own any of the above tested components and build my system around it, but still, it is worth to know, that just like with your family – the TAD sound like heaven from the start, while in less “dedicated” setups, they sporadically show their full potential.
Marcin Olszewski
System used in this test:
– CD transport” CEC TL 0 3.0, Melco N1Z/2EX-H60
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Reference clock: Mutec REF 10
– Reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– Loudspeakers: Dynaudio Consequence
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond
– IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi; Vermouth Audio Reference Power Cord
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Step-up: Thrax Trajan
Phonostage: RCM THERIAA
Distributor: TAD
Prices
D600: 36.000 €
C2000: 25.000 €
M700S (stereo): 56.000 €
CR1TX: 70.000 € + 4000 € ST1 (stands) / complete set
Technical data
TAD D600
Digital audio input connectors: AES/EBU, Coaxial
Input sampling frequency: 32 kHz – 192 kHz
Digital audio output connector: AES/EBU
Analogue output connector: XLR, RCA
Output sampling frequency: 32 kHz – 96 kHz
Audio output level: 450 mVrms XLR, 220 mVrms RCA
IHF S/N ratio
CD: 115 dB / SACD: 110 dB / Digital input (24 bit): 115 dB
Frequency response
CD: 4 Hz – 20 kHz
SACD: 4 Hz – 40 kHz
Power consumption: 32 W, <0.5W standby
Dimensions
Main unit (W x H x D): 450 x 185 x 440 mm
Power unit (W x H x D): 220 x 185 x 430 mm
Weight
Main unit: 26.5 kg
Power unit: 13 kg
TAD C2000
Input connectors: 2 x XLR, 2 x RCA
Output connectors: AES/EBU, Coax, USB
Supported sampling frequencies: 44.1 kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz, 176.4 kHz, 192 kHz
Output connectors: 2 x XLR, 2 x RCA
Rated output voltage: 1.5 V XLR, 0.75 V RCA
Maximum output voltage: 16 Vrms XLR, 8 Vrms RCA
Rated distortion (T.H.D.): 0.003%
IHF SN: 120 dB
Frequency response: 10 Hz – 100 kHz, -1dB
Gain: 12 dB
Analog maximum permissible input voltage (−40 dB): 20 V XLR, 10 V RCA
Power consumption: 37 W, < 0.5W standby
Dimensions (W x H x D): 440 x 140 x 393 mm
Weight: 23,5 kg
TAD M700S
Power output: 350 W/ch (1 kHz, 4 Ω) / 175 W/ch (1 kHz, 8 Ω)
Rated distortion: < 0.005% (1 kHz, 175 W, 4 Ω)
Signal-to-Noise Ratio: > 125 dB
Frequency response: 1 Hz – 100 kHz, +0/-3 dB
Gain: 29.5 dB
Input terminal (Sensitivity/ Impedance): 1.5 V, 100 kΩ
Power consumption: 590 W, < 0.5 W standby
Dimensions (W x H x D): 516 × 296 × 622 mm
Weight: 75.5 kg
CR1TX
Design Principle: 3-way vented-box system (Aerodynamic Port System)
Drive Units
CST (Coherent Source Transducer) – 3.5cm beryllium dome / 16cm beryllium
Woofer: 1x 20cm TLCC cone (Tri-Laminate Composite Cone)
Nominal impedance: 4Ω
Sensitivity: 86dB (2.83V, 1m)
Frequency response: 32Hz – 100kHz
Crossover frequencies: 250Hz, 2kHz
Maximum input: 200W
Dimensions (W x H x D): 341 × 628 × 444mm
Weight: 46kg (1 unit)
Finishes: Emerald Black veneer – piano finish
Lehmannaudio wprowadził do swojego portfolio nóżki 3S. Ich zadaniem jest pochłanianie niepożądanego rezonansu, co przekłada się m.in. na większą dynamikę i czystość odwzorowania dźwięku oraz lepszą kontrolę basu. Nóżki dostępne są w czterech wersjach.
Lehmannaudio wraz ze swoimi nóżkami 3S wkracza na rynek akcesoriów audio. Nazwa 3S jest skrótem od String Suspension System, a kryją się pod nią cztery wersje nóżek: 3S Point 1, 3S Point 2, 3S Point 3.6 oraz 3S Point 3.8. Każda jest połączeniem absorbującego dwuwarstwowego tekstylnego krążka z plastikowym rdzeniem (działającym praktycznie jak mocno napięta trampolina) oraz pierścieni wykonanych z miękkiej grubej folii (wysokość 3 mm) i korka (wysokość 4 mm), co pozwala uzyskać niezwykły efekt wytłumienia.
Chociaż nóżki 3S są nowymi produktami w ofercie Lehmannaudio, to w rzeczywistości ten niemiecki producent już od wielu lat w swoich produktach z wyższego segmentu cenowego stosuje absorbujące rezonans nóżki wykorzystujące technologię tekstylną. Ich zadaniem jest eliminowanie mikrorezonansów, które negatywnie wpływają na jakość dźwięku. We współpracy z wynalazcą tej technologii tekstylnej, Manfredem Diestertichem, a także dzięki prowadzonym we własnym zakresie pracom rozwojowym, Lehmannaudio wprowadza jeszcze lepsze nóżki, które można zastosować do wszystkich urządzeń audio.
Dzięki innowacyjnemu połączeniu różnych materiałów i technologii, a także dzięki najnowocześniejszemu materiałowi, nóżki 3S korzystnie wpływają na odwzorowanie dźwięku. Mikrodrgania są skutecznie przekształcane w ciepło poprzez centralny trzyczęściowy element zawieszenia strunowego połączonego z dodatkowymi materiałami tłumiącymi.
Nóżki 3S mogą przynieść użytkownikowi szereg korzyści. Wśród najważniejszych warto wymienić znacząco lepszą dynamikę, jeszcze czystsze odwzorowanie dźwięku, bardziej realistyczne obrazowanie sceny dźwiękowej, bardziej namacalną fakturę brzmienia instrumentów, lepszą kontrolę basu i czarniejsze tło.
W modelu 3S Point 1 w górnej części projektanci zastosowali dodatkową warstwę miękkiej grubej folii. Podkładkę umieszcza się pod urządzeniem audio lub przykręca za pomocą dopasowanej śruby – cała instalacja zajmuje zaledwie kilka sekund. W modelu 3S Point 2 w miejscu miękkiej grubej folii znajduje się aluminiowa płytka z niewielkim otworem wydrążonym z myślą o kolcach stosowanych w przypadku kolumn głośnikowych. 3S Point 3.6 jest wersją zbliżoną konstrukcyjnie do 3S Point 2, ale wyposażoną w zamocowany na stałe gwintowany pręt z gwintem M6. Nóżki te wystarczy przykręcić wprost do urządzenia lub kolumny głośnikowej wykorzystującej pasujący gwint wewnętrzny. W wersji 3S Point 3.8 projektanci zastosowali gwint M8. Każda z czterech wersji nóżek 3S wykorzystuje jeden z dwóch kolorów obudowy, srebrny lub czarny.
Nóżki Lehmannaudio 3S są już dostępne w sprzedaży. Poglądowa cena detaliczna poszczególnych wersji wynosi:
3S Point 1 – 900 zł/4 sztuki (czarny i srebrny);
3S Point 2 – 900 zł/4 sztuki (czarny i srebrny);
3S Point 3.6 – 900 zł/4 sztuki (czarny i srebrny);
3S Point 3.8 – 900 zł/4 sztuki (czarny i srebrny).
Jeszcze nie zdążyliśmy spakować Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26 a już zawitały do nas kolejne konstrukcje ciężkiego kalibru – PMC MB2 XBD SE. Doszliśmy jednak do wniosku, że jak mają stać i się kurzyć u dystrybutora (E.I.C.), to lepiej, żeby zaczęły rozgrywać się w OPOS-ie.
cdn …
Najnowsze komentarze