Monthly Archives: grudzień 2016


  1. Soundrebels.com
  2. >

Cardas Iridium

Przewody Iridium podobnie jak inne modele producenta zaoferują muzykalność i ciepło w wyjątkowym stosunku ceny do jakości, czyli otrzymamy wszystkie główne elementy z jakich znana jest marka Cardas. Nowa seria Iridium wnosi więcej neutralności oraz wprowadza poprawę w zakresie tworzenia sceny względem swoich poprzedników, jakimi były Twinlink Speaker i Microtwin Interconnect.

Interkonekt Iridium zbudowano w oparciu o konfigurację zwaną star-quad z czterema wiązkami przewodników Litz w układzie złotego podziału. Przewody otrzymały także ekranowanie. Efektem budowy jest nieco większa średnica końcowa, jednak ze względu na zastosowane materiały wzrósł poziom elastyczności. Standardowo interkonekty zakończone będą wtykami Cardas GRMO, ale przewody Iridium także będą oferowane z konfekcją XLR, z wykorzystaniem wtyków Neutrik, oraz DIN i RCA w wersji phono.

Przewody produkowane są w USA.

IRIDIUM INTERCONNECT     
0,5m     999,00 zł
1,0m    1 199,00 zł

IRIDIUM SPEAKER         
2,5m     2 199,00 zł
3m     2 499,00 zł

IRIDIUM PHONO         
1m     1 099,00 zł
1,25m     1 199,00 zł

Dystrybucja: Voice Sp. z o.o.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Wigg Art w dystrybucji Premium Sound

Wigg Art to niewielka manufaktura z Bydgoszczy, zajmująca się projektowaniem i produkcją kolumn głośnikowych. Wszystkie kolumny oferowane przez Wigg Art są projektowane i wykonywane na miejscu w firmie z zastosowaniem oryginalnych , wysokiej jakości przetworników uznanych marek i najwyższej jakości podzespołów zwrotnicy.
Producent zdążył już zyskać uznanie klientów dzięki bardzo dobremu brzmieniu produktów, ale także dzięki najwyższej jakości wykonaniu obudów swoich kolumn. Jakość oznacza w tym przypadku nie tylko piękne, naturalne lub modyfikowane i kładzione ręcznie forniry. Kluczem do wysokiej jakości wykonania i brzmienia jest też sama konstrukcja obudów i ścianek kolumn Wigg Art. W swoich kategoriach cenowych zaskakują pieczołowitością wykonania i mogą z powodzeniem rywalizować z droższymi produktami  konkurencji.

Aktualnie, w regularnej ofercie firmy funkcjonują dwa modele. Większych rozmiarów 2,5 drożna podłogówka Enzo, oraz mniejsza konstrukcja 2-drożna Arvil. Ciekawostką jest, że sama obudowa jak i jej wewnętrzna struktura, są w modelu Arvil w całości wykonane ze sklejki, dzięki czemu konstrukcja jest sztywniejsza i cechuje się precyzyjnym brzmieniem bez podbarwień.
Kolumny występują w kilku podstawowych fornirach modyfikowanych, pokrywanych wysokiej jakości lakierem satynowym. Za dopłatą, można wybierać wykończenie z szerokiej palety fornirów naturalnych, a także lakierowane na wysoki połysk. Dostępne są także wykończenia Piano White i Piano Black.
Ceny za parę od:

Enzo – 7900zł
Arvil – 8900zł
Dopłata za fornir naturalny – 1000zł
Dopłata za lakier – 1500zł

Premium Sound
Ul. Rakoczego 31, Gdańsk
Tel: 513 07 07 30, 537 07 07 30
www.premiumsound.pl
www.wiggart.pl

  1. Soundrebels.com
  2. >

Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0

Opinia 1

Tuż przed najgorętszym w roku okresem przedświątecznego zakupowego szaleństwa mamy Państwu do zaproponowania chwilę odpoczynku i wytchnienia w towarzystwie urządzenia niebanalnego, innowacyjnego i pochodzącego od marki, która powstała diametralnie inaczej aniżeli w 99,9% przypadków w branży audio ma to miejsce. Wiedzą Państwo do czego zmierzam? Oczywiście do legendarnych garaży, w których młodzieńcze marzenia przybierały mniej bądź bardziej realną postać, by w kolejnych latach ewoluować do miana światowych potęg High-Endu. Tym jednak razem trzech, mających całkiem niezłe rozeznanie w branży audio jegomości – David Payes, Murali Murugasu i Peter Madnick wpadło na dość ryzykowny z biznesowego punktu widzenia pomysł wprowadzenia na rynek  ultra-audiofilskich urządzeń o jakości wymykającej się wszelkim ocenom a przy tym niespotykanie korzystnej relacji owej jakości do ceny. Zanim jednak popadniecie Państwo w euforię od razu ostudzę Wasz zapał dodając nieśmiało, że ów nader korzystny współczynnik jakość/cena dotyczy najwyższej półki, czyli cały czas operujemy na poziomie abstrakcji w stylu „dumpingowo” wycenionego Rolls-Royce’a, czy niezwykle przyjaznego kieszeni modelu Bugatti. Zamiast jednak samemu zakasać rękawy, złapać za lutownicę i zaszyć się na anonimowych przedmieściach w wynajętym garażu ww. dżentelmeni uznali, iż zdecydowanie rozsądniejszą opcją będzie powierzenie wspólnego pomysłu i koniecznych środków grupie najlepszych fachowców. O ile jednak w szeroko rozumianej branży IT w ciągu praktycznie kilku dni można do większości niezbyt skomplikowanych projektów wynająć mniej-więcej zgrany, akceptowalnie wydajny i … nieco mniej przewidywalny, zespół np. w Indiach (jeden z uroków globalizacji) o tyle w audio tak łatwo nie ma. Pomijam już fakt, ze ww. „trzem muszkieterom” nie zależało na tym, żeby efekt był jakiś, tylko na czymś przełomowym, wyjątkowym i po prostu najlepszym. Dlatego też do realizacji swojego projektu zaprosili najlepszych z najlepszych. Tym oto sposobem powstał inżyniersko – designerski dream team w składzie – John Curl, Demian Martin, Bascom King, Keith Allsop i James Bongiorno. A cóż z owego zderzenia tylu osobowości i czasem diametralnie różnych punktów widzenia powstało? Otóż powstał wielce uroczy duet a tak naprawdę trio, czyli kosztujący drobne 65 000$ przedwzmacniacz Altair i dedykowane mu monobloki Hercules za kolejne 140 000 $ (tym razem za parę). A nie mówiłem, że będzie okazja lepsza niż Crocsy w Lidlu? Z drugiej jednak strony pierwsze wrażenie robi się tylko raz a wejście na salony setem za 200 tys. $ gwarantuje, że będzie o nim głośno i przecież o to właśnie chodzi. Zanim jednak wbijemy się na stratosferyczną orbitę cen i ktoś będzie tak miły, by owe ćwierć tony wstawić nam do OPOSa uznaliśmy, że w naszym wieku emocje należy stopniować i przynajmniej na początek przygodę z amerykańską marką rozpocząć od czegoś zdecydowanie mniej zobowiązującego, czyli otwierającego ofertę … wzmacniacza zintegrowanego Inspiration INTEGRATED 1.0.

Wbrew obawom, że znany raczej z ekstremalnego High-Endu Constellation rozmienia się na drobne i zalotnie puszcza oko ku bardziej „budżetowym” kręgom sam producent niejako na wstępie jasno daje do zrozumienia, że nic z tych rzeczy. Niby INTEGRATED 1.0, jak sama nazwa wskazuje to … integra (co za niespodzianka!), lecz w jej trzewiach znajdziemy rozwiązania i know-how zapożyczony z referencyjnego przedwzmacniacza Altair i dedykowanej mu końcówki (nadal dostępne są oczywiście monobloki) mocy Hercules. To tyle jeśli chodzi o język marketingu, gdyż tak po prawdzie mamy tu do czynienia z kombinacją sekcji przedwzmacniacza z PREAMP 1.0 z niejako połówką, przynajmniej jeśli chodzi o moc, końcówki STEREO 1.0., czyli starszego rodzeństwa z linii Inspiration. Jakby jednak na tę transplantację nie patrzeć całość prezentuje się nader atrakcyjnie. Począwszy od przepięknej i futurystycznej obudowy (wielkie brawa dla Alexa Rasmussena za pomysł na stylistykę marki) wykonanej z satynowo anodowanych płyt aluminiowych o grubości 8,2mm, poprzez pracujące w układzie single-ended moduły wykorzystujące jedynie tranzystory NPN, na topologii dual mono i układzie zbalansowanym skończywszy. Słowem mamy rasowe Constellation z krwi i kości a jedynie gabaryty uległy lekkiemu ucywilizowaniu.

Z zewnątrz sprawy mają się jeszcze lepiej. Pozornie prosta – klasycznie prostopadłościenna bryła daleka jest od sztampy i nudy. Centralne i odpowiednio wyeksponowane miejsce na froncie zajmuje błękitny dotykowy wyświetlacz  o rozdzielczości 432 x 230 pix. otoczony z dwóch stron niewielkimi gałkami – balansu z lewej i regulacji głośności z prawej. Całość osadzono na „doklejonym” do płyty czołowej masywnym płacie aluminium od spodu którego ukryto dodatkowe przyciski nawigacyjno – funkcyjne. Uroczo prezentują się również wzbogacające front i przechodzące na płytę górną pomysłowo „zaprasowane kanty”. Jednak tak naprawdę największe wrażenie robią misternie ponawiercane boki, które z jednej strony pełnią niewątpliwy element dekoracyjny, ale i zapewniają właściwą cyrkulację powietrza w trzewiach wzmacniacza. Skoro już poruszyłem temat trzewi, to tylko jeszcze wspomnę, że za regulację głośności odpowiada sterowana mikroprocesorem drabinka rezystorowa. Co więcej siedzi w środku tego już niestety producent nie chciał zdradzić a skoro jemu na tym nie zależało, to i my uznaliśmy, że samowolki uskuteczniać nie będziemy i śrubokrętem Constellation nie sprofanujemy.
Ściana tylna prezentuje się równie trakcyjnie a jej symetria jedynie potwierdza deklaracje producenta o właśnie takiej topologii wewnętrznej. Mamy zatem do dyspozycji po dwie pary symetrycznych, zalecanych przez ojców projektu, wejść XLR, dwie pary RCA i wyjścia, już tylko w standardzie XLR. Pochodzące od Argento terminale głośnikowe są pojedyncze, niezwykle wygodne i … akceptują jedynie widełki. Pod centralnie umieszczonym zintegrowanym z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gniazdem IEC wygospodarowano jeszcze nieco miejsca na gniazdo słuchawkowe (po co szpecić front), interfejsy serwisowe (RS232 i USB), oraz gniazdo triggera.
Całość usadowiono na dość niskich gumowych nóżkach, przez co przy stawianiu warto uważać na palce, bo niby to tylko dwadzieścia kilogramów, ale przytrzaśniecie sobie nimi opuszków do najmilszych nie należy.

Wbrew obiegowej, stereotypowej opinii jakoby urządzenia zza wielkiej wody niejako natywnie i genetycznie miały zakodowaną tendencję do grania dźwiękiem dużym, spektakularnym i dynamicznym otwierający ofertę Constellation wzmacniacz niespecjalnie daje się w powyższą charakterystykę wpasować. Nie wiem, czy to kwestia doboru towarzyszącego toru, czy też zbyt wysoko postawionych oczekiwań, lecz w pierwszej chwili poczułem wręcz lekkie rozczarowanie w stylu „I co, to wszystko na co cię stać?”. Przy swojej cenie i gabarytach jako sparingpartnerów logicznym byłoby wystawić przeciwko niemu czy to europejskiego Gryphona Diablo 300, czy również pochodzącego ze Stanów Passa INT-250 tymczasem Integrated 1.0 idzie inną drogą. Możliwe, że za ten stan odpowiada kupaż krwi południowo kalifornijskiej z australijską, niemniej jednak faktem jest, że tytułowa integra gra niejako po swojemu i daleka jest do prężenia muskułów, czy podkreślania aspektów dynamicznych reprodukowanego materiału. Nie chcę bynajmniej przez to powiedzieć, że jest ospała, bądź wręcz zmulona a jedynie, że ponad spontaniczność i żywiołowość stawia zrównoważenie i delikatną, ale jednak zauważalną zachowawczość. Dzięki temu wszystko podane jest niezwykle elegancko, ze smakiem, ale jeśli poszukujemy targających naszymi zmysłami emocji, to raczej tu ich nie znajdziemy. Znajdziemy za to spokój i wytchnienie od wszechobecnego wyścigu szczurów i pędu ku … nie wiadomo czemu.
Dlatego też i repertuar po jaki w trakcie testów sięgałem odbiegał nieco od standardowego. Po prostu o ile jeszcze prog-rockowy „Shrine Of New Generation Slaves” Riverside wypadał w miarę przekonująco i w kulminacyjnych momentach piętrzenie dźwięków robiło imponujące wrażenie, to zdecydowanie lepiej – sugestywniej sprawdzał się fenomenalnie nastrojowy „Quiet Winter Night” Hoff Ensemble. Było nastrojowo, niespiesznie, po prostu miło i … ładnie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że „ładnie” w przypadku wzmacniacza za ponad sześćdziesiąt tysięcy wydaje się zbyt bladym określeniem, ale akurat z Constellation całkiem nieźle się zgrywa, bo on właśnie tak gra.
Co ciekawe wielka symfonika – tym razem sięgnąłem po „Bolero!: Orchestral Fireworks” Reference Recordings, na nijakie braki czy to w dynamice, czy spektakularności uskarżać się nie mogła, choć gdzieś po drodze lekkiemu osłabieniu uległ ładunek emocjonalny. Było podniośle, wręcz patetycznie i wzorowo pod względem technicznym z prawidłową gradacją planów, ogniskowaniem źródeł pozornych i wszelkiej maści audiofilskimi smaczkami, ale że się tak wyrażę bez pierwiastka „magiczności”. Kiedy powoli dochodziłem do wniosku, że najwidoczniej ten typ tak ma na testy dotarły do mnie przeróżne akcesoria antywibracyjne Thixara. Skoro dotarły, to logicznym było, że wypadałoby z nich zrobić jakiś użytek i w ten sposób Integrated 1.0 stanął zamiast na swoich gumowych „plackach” na niemieckich Silent Feet Basic i … to było to. Nie dość, że dźwięk się otworzył, to w dodatku pojawił się w nim nie tylko więcej powietrza, co i swobody. Okazało się bowiem, że firmowe – gumowe stopy niejako przyduszają i osłabiają chęć do grania a przesiadka na coś nieco bardziej finezyjnego to brzemię odrzuca. Dzięki temu „Das Ziel: Lustiger Walzer (Merry Waltz)” przestał być wreszcie muzycznym tłem i był w stanie wyrwać nas z leniwego letargu. Skoro jednak taką metamorfozę przeszła klasyka, to i powrót do mniej wysublimowanych obszarów ludzkiej wrażliwości powinien się udać. Zanim jednak zszedłem do piekielnych czeluści nie odmówiłem sobie przyjemności odsłuchu „Cantate Domino” Oscars Motettkör, gdzie aksamitna a zarazem niezwykle połyskliwa i rozświetlona, szczególnie w górnych rejestrach, barwa kościelnych organów przepięknie przeplatała się z partiami dętymi i wokalnymi a wreszcie nader realistycznie oddana akustyka tylko potęgowała intensywność doznań. Pogłos sakralnej budowli jest duży, ale nie zaburza spójności nagrania a jedynie podkreśla gabaryt wnętrza, gdzie dokonywano realizacji. Nie muszę dodawać, że wspominany wcześniej pierwiastek magiczności i emocji wreszcie się pojawił.
Diametralnie inne emocje towarzyszyły za to odsłuchowi potępieńczych zawodzeń i ryków z „A Map of All Our Failures” My Dying Bride. Zamiast anielskiego pienia przy wtórze dzwonów ruszył przerażający orszak i tocząc się niczym piekielny walec miażdżył wszelkie przejawy dobra. Ale również i metalowej kakofonii Constellation był tym razem sprostać. Już nie próbował niczego uładzać, wciskać w ramy poprawności i konwenansów, więc jeśli gitarowe riffy miały swą potęgo przygniatać do podłogi a uderzenia perkusyjnej stopy oscylować na granicy bólu, to tak właśnie było. Jak widać da się z tytułowego pieca wykrzesać całkiem sporo, trzeba się tylko nieco postarać.

Jak na pierwszy kontakt z marką, której wyrobów do tej pory miałem okazji słuchać głównie podczas wystaw i wyjazdowych prezentacji muszę uznać, że Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0 sprawdził się całkiem nieźle. Co prawda na początku dość ostrożnie podchodził zarówno do emocjonalności, jak i dynamiki reprodukowanego materiału, lecz jak się później miało okazać nie było to jego prawdziwą naturą a jedynie pochodną zastosowanych przez producenta takich a nie innych nóżek. Całe szczęście  zniwelowanie „efektu gumy” nie było ani zbyt trudne, ani zbyt kosztowne, więc jeśli mielibyście Państwo okazję posłuchać tytułowej integry we własnych systemach, to zwróćcie proszę uwagę na czym ją stawiacie, bo od tego będzie zależało, czy uwolnicie drzemiący w niej potencjał, czy też skazani będziecie na rozwiązanie „out of the box”. Jeśli natomiast odsłuch miałby się odbywać w salonie dystrybutora to poproście obsługę o postawienie wzmacniacza na stożkach Sort Kone Nordosta, bo to może okazać się przysłowiowy strzał w dziesiątkę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Przedwzmacniacz/DAC/Streamer: Primare PRE60
– Końcówka mocy: Primare A60
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Thixar Eliminator; Thixar Silent Feet Basic

Opinia 2

Każdy sposób na wyróżnienie się pośród konkurencji jest na tyle dobry, na ile sama, nawet najwymyślniejsza nazwa nie będzie jedynym wyznacznikiem danej marki. Do czego piję? Do rozpoznawalności, na którą nieraz długie lata trzeba pracować, do głęboko zapadającego w pamięć klienta logotypu sygnującego co by nie mówić przedsięwzięcia finansowego. I gdy sięgniecie pamięcią kilka miesięcy wstecz, okaże się, że mieliśmy już niekłamaną przyjemność bawić się produktami znanego chyba wszystkim zorientowanym w temacie niemieckiego Einsteina – proszę nie mylić z wynalazkami wybitnego naukowca, wertując stopkę redakcyjną zauważycie, że na co dzień słucham urządzeń mogących pochwalić się niezaprzeczalną cudownością („Reimyo” po japońsku znaczy cud), by dzisiaj oderwać się od matki Ziemi i wespół z amerykańską myślą techniczną poszybować w niebiosa, gdzie napotkamy dystrybuowany u nas już od jakiegoś czasu gwiazdozbiór, czyli będącą powodem westchnień wielu audiofilskich dusz markę Constellation Audio. Z tego co mi wiadomo, przywołany przed momentem przedstawiciel działu audio zza wielkiej wody odnotował już naszym rynku pewne sukcesy, ale dopiero zmiana dystrybutora na Audio Klan pozwoliła nam dotrzeć jego oferty. Na początek zaoferowano nam wzmacniacz zintegrowany, jednak żądana za niego kwota (ponad 60 kzł) nie pozwala kręcić nosem, a raczej rodzi nadzieję, jak wiele można się po nim spodziewać. Zatem kończąc wstępniakowe trzy po trzy zapraszam na kilka spostrzeżeń o możliwościach sonicznych Integrated 1.0 – co by nie mówić galaktycznego wzmacniacza z podstawowej serii Inspiration.


Wbrew sugerującej przynależność do grona wyszukanych pod każdym względem urządzeń nazwie, produkty marki Constellation Audio są ostoją wizualnego spokoju. To dla jednych może być czymś determinującym jakiekolwiek próby zaprzyjaźnienia się z danym brandem, a dla innych – w szczególności zagorzałych oponentów – ewidentnym pokazaniem, że już przy przysłowiowej „skorupie” księgowi szukali maksymalnych oszczędności. Jednak gdybym miał opowiedzieć się za którymś ze wspomnianych obozów, mimo, że lubię trochę delikatnego blichtru, bez najmniejszych problemów powiedziałbym, iż to, co swoją aparycją proponują Amerykanie, jest fantastyczną prezentacją wysmakowania, a nie próbą ciułania każdego grosika. Próbując zdefiniować wygląd rzeczonej integry trzeba przyznać, że jest duża tak w domenie szerokości, głębokości, jak i wysokości. I co bardzo ważne, sądząc po ukazującej swe oblicze podczas logistyki wadze nie jest wypełniona jedynie audiofilskim powietrzem. Patrząc na CA od frontu w jego centrum zauważymy coś w rodzaju nakładki, która oferuje nam dość czytelny, nawet z trzech metrów, dotykowy wyświetlacz i usytuowane po jego bu stronach gałki (lewa Balance, prawa Volume). Ostatnią ledwo zauważalną informacją o tej części produktu jest delikatnie wytrawione przy prawej gałce logo marki. Jeśli chodzi o sterowanie i nawigowanie „jedynką”, do tych celów wykorzystujemy wspomniane uzbrojone w adekwatne ikonki, ciekłokrystaliczne okienko, lub ukryte na dolnej krawędzi panelu przyciski. Kontynuując podróż po obudowie jedynym miejscem gdzie designerzy mogli wykazać się są boki. Te będąc  czymś w rodzaju radiatorów są niczym innym, jak nałożonymi na siebie dwoma aluminiowymi blachami z lekko przesuniętymi względem siebie otworami. Dostajemy efekt przenikania się poszczególnych kręgów nieco ożywiając postrzeganie tego co by nie mówić sporego kloca. Gdy dochodzimy to pleców wzmacniacza, nie sposób przeoczyć ciekawych, a zarazem dobrze „trzymających” przewody kolumnowe zacisków, podwojonych wejść w standardzie RCA i XLR, jednego wyjścia XLR, złączy serwisowych i zintegrowanego z gniazdem zasilającym włącznika głównego. Na szczęście dla jakości dźwięku, a przynajmniej mam taką nadzieję, konstruktorzy nie wyposażali opisywanej konstrukcji we wszystko co jest obecnie modne (DAC, PHONO), tylko skupili się na najważniejszych dla tego typu produktu funkcjach. Na koniec części opisowej delikatnie wspomnę o małym jak dla mknie mankamencie. Nie, żeby była jakaś niedoróbka, tylko w swej konsekwencji unikania przepychu producent prawie położył produkt na stoliku, gdyż okrągłe – płaskie stopki są tak niskie, że jakakolwiek próba przeniesienia  wymaga posiadania bardzo odpornych na obciążenie opuszków palców. Po prostu prześwit pomiędzy docelową płaszczyzną nośną a obudową idzie tropem bolidów F1 i nie ma szans na swobodne podłożenie pod nią całych palców, a jedynie samych końcówek. Jednak potencjalny użytkownik zrobi to tylko raz po zakupie i szybko zapomni o całej sprawie, dlatego też nie robię z tego wielkiego halo, a jedynie sygnalizuję. Gdy sprawy wizualno – manualne mamy za sobą, po informacje jak amerykański projekt wzmacniania sygnału audio wypadł w starciu z moimi Japończykami, zapraszam do dalszej części tekstu.

Powiem szczerze, iż z uwagi na brak wcześniejszych bliższych kontaktów z rzeczoną marką nie wiedziałem, czego tak naprawdę mogę się po niej spodziewać. Owszem, mogłem poczytać wcześniejsze testy w sieci, ale kilka lat doświadczeń dało mi jasno do zrozumienia, że to nie jest dobra droga do bezstronnego opisania możliwości sonicznych jakiegokolwiek urządzenia, gdyż owe przeczytane wnioski mogą podświadomie wpłynąć na werdykt, a tego zawsze chcę uniknąć. Dlatego też integra 1.0 marki CA do walki stanęła z czysta kartą. Efekt? To było bardzo zaskakujące doświadczenie, gdyż temperatura grania była bardzo zbliżona do tego, co mam na co dzień. Tak prawdę mówiąc szła prawie łeb w łeb z Reimyo, a jedynymi różnicami były niuanse podyktowane pozycjonowaniem produktu w portfolio obydwu producentów. Jakie i w jakim stopniu? Już relacjonuję. Ogólnie rzecz ujmując można powiedzieć, że prezentacja Amerykanina była bardzo dobra. Dobra na tyle, że w żadnym przypadku nie mogłem mówić o jakiś ułomnościach dźwięku, tylko delikatnym złagodzeniu tego, z czym się siłował. Chodzi mi o sprawy delikatnego rozmycia skrajów pasma. To oczywiście nadal wypadało dobrze, gdyż lekkie ograniczenie dźwięczności górnych rejestrów szło w parze z minimalnym poluzowaniem zakresu niskotonowego, co sprawiało wrażenie idealnej spójności przekazu. Konstruktorzy nie siłowali się na fantastyczne pokazanie jednego zakresu częstotliwościowego, drugi traktując po macoszemu, tylko tak zestroili całość, że wspomniane odstępstwo od wzorca nazwałbym uwarunkowanym ceną sznytem grania. A jak to wypadało w konfrontacji z konkretnymi przykładami płytowymi? Proszę bardzo. Początek obfitował w ostre koncertowe granie tria saksofonowego Bluiet Baritone Nation. To ciekawie i w porównaniu do Petera Brotzmana dość spokojnie zagrany free-jazz, jednak z tą różnicą, że ów koncert pozwolił muzykom pokazać publiczności, jaka energia drzemie w najczęściej używanym do balladowego pasażu większości projektów muzycznych saksofonie. Efektowne strzelanie z najniższych rejestrów i prześciganie się w tym trzech tonalnie podobnych saxów przy pełnym wsparciu perkusji pokazało, że przytoczone gdzieś na początku tego opisu rozmycie kreski rysującej obraz dźwiękowy było wodą na młyn tego oglądanego przez publiczność na żywo wydarzenia. I wiecie co, nawet blachy perkusji nie zgłaszały mi jakiś większych problemów w narracji swojej partytury. To momentami jest spokojny, ale gdy wymaga tego rozwinięcie tematu przechodzi w szaleństwo koncert, a mimo to dobre zgranie poszczególnych pasm przy całkowitej koherencji z najważniejszym dla słuchacza środkiem pozwalało zwiesić na wieszaku tak poszukiwane przeze mnie wycyzelowanie każdej nuty. Naprawdę najczęściej kręcę nosem, ale w tym przypadku jakoś mi to nie przeszkadzało. Może dlatego, że to jednak było zarejestrowane na żywo wydarzenie, dlatego podświadomie umiałem wyłączyć pewne szukające dziury w całym stacjonujące w mojej masie mózgowej rejestratory. Do końca nie wiem, ale taki fakt odnotowałem. Ok., a co z majstersztykiem realizacyjno wykonawczym? Placem Bożym okazał się być rodzimy jazzowy zespół RGG z kompilacją zatytułowaną „Szymanowski”. I znowu ogólnie wszystko było uporządkowane. Tylko w tym przypadku, aż taki porządek pokazywał, że wzmacniacz chyba nie do końca oddaje zamierzenia artystów. Nie chodziło fałszowanie, tylko podanie każdej nuty od jej początku, aż po jej samoczynne, poprzedzone długim czasem wybrzmiewania zgaśnięcie. Jednym słowem, było nieco za spokojnie. Oczywiście za spokojnie w wartościach bezwzględnych, co po kalkulacji możliwości tej półki cenowej testowaną integrę stawiało w ciekawym świetle. Wszystko, czyli głębokość i szerokości wirtualnej sceny muzycznej, sposób zawieszenie źródeł pozornych w przestrzeni międzykolumnowej było w najlepszym porządku, a jedyną przywara okazywało się być prawie nieszkodzące poprzedniej płycie uśrednianie niektórych informacji. Jednak nie w domenie buły, czy gaszenia światła na scenie, tylko ogólnym umileniu przekazu. Wszystkie dźwięki wybrzmiewały w dobrych proporcjach, ale czuć było brak ostatniego, zarezerwowanego dla najlepszych szlifu. Nic więcej. A gdzie sposób budowania emocji przez Constellation Audio był w miarę neutralny?  Szczerze? Każdy materiał z muzyką dawną radził sobie co najmniej dobrze. Owszem, były przypadki (Michel Godard „Trace Of Grace”), gdzie podobnie do RGG czuć było pewne niedociągnięcia w oddechu sesji nagraniowej i krawędzi strun gitary basowej, ale jak wspominałem wcześniej, ogólna maniera grania swą muzykalnością bez problemu zachęcała do penetracji kolejnych podobnych repertuarowo krążków. Powoli reasumując nasze spotkanie muszę przyznać, że testowany model wzmacniacza zza wielkiej wody ani razu całkowicie się nie wykładając w pewnym sensie wyszedł z pojedynku tarczą. To co zasygnalizowałem, było jedynie pokazaniem, gdzie wyższe modele mają pole do popisu, a biorąc pod uwagę jak wypadł rozpoczynający ofertę produkt, jestem w stanie powiedzieć, że poprzeczka zawisła dość wysoko. Na koniec jedna uwaga. Podczas konfiguracji integry CA należy przyłożyć się do doboru okablowania. Jakiekolwiek pójście na skróty może okazać się porażką. Idąc za synergią z moim setem było srebrne  okablowanie stawiające na skraje pasma – z miedzią również było OK. ale nieco ciemniej i luźniej. Moja konfiguracja oczywiście nie determinuje Waszych połączeń, ale uczciwie  radzę w tym aspekcie się przyłożyć.

Zmagania w amerykańską konstelacją okazały się być bardzo pozytywne w odbiorze. Tak, było trochę walki z drutami, ale przecież nikt zdrowo myślący nie wierzy, że wstawiając jakiś nowy element w tor, a w szczególności gdy jest to wzmacniacz, uniknie żonglerki kablami. Owszem, jest to możliwe, ale patrząc na moje podejście bywa z tym różnie, przynajmniej jeśli chce się wyciągnąć maksimum możliwości danej konfiguracji. To co chciałbym pochwalić w najniższym modelu CA, to fakt stania na straży spójności grania. Górne i dolne pasmo były podporządkowane średnicy, a przecież nie od dziś wiadomo, iż dla uzyskania pełnego zadowolenia ze słuchania muzyki niezbędny jest nie tylko porządek na scenie tak pod względem jej rozplanowania, ale również pod względem współbrzmiących ze sobą poszczególnych dźwięków, a to właśnie jest cechą nadrzędną Integry 1.0.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 64 995 PLN

Dane techniczne:
Wejścia: 2 pary XLR, 2 pary RCA, USB i RS-232 (serwisowe), 3.5mm jack – 12V trigger
Moc wyjściowa (1 kHz @ 1% THD+N): 100 W / 8Ω , 200 W / 4Ω
Wyjścia: para XLR, wyjście słuchawkowe 6,2 mm jack
Terminale głośnikowe: Argento
Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 20 kHz, +/-0.5dB; -2.7dB / 200 kHz
Wzmocnienie: 31 dB
Dokładność regulacji głośności: kroki po 0,5 dB w zakresie od 0 dB do -99.5 dB FS
THD+N (1 kHz @ 25W / 8Ω): 0.035%
Impedancja wyjściowa: 0,125 Ω
Współczynnik tłumienia (przy obciążeniu 8 Ω): 64
Impedancja wejściowa: 20 kΩ RCA, 40 kΩ XLR
Szum własny: -84 dB
Wymiary (S x W x G): 43,2 x 14 x 48,3 cm
Waga: 19,5 kg

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable głośnikowe: TELLURIUM Q Silver Diamond
– IC XLR: TELLURIUM Q Silver Diamond
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
– Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

McIntosh C2600

C2300 był jednym z najbardziej cenionych lampowych przedwzmacniaczy stereofonicznych firmy McIntosh. Jego następca, model C2500 stał się jeszcze bardziej popularny. Sukcesorem obu tych urządzeń jest C2600, który zawiera w sobie to co najlepsze z poprzednich przedwzmacniaczy. Dodatkowo oferuje zarówno udoskonalony układ lampowy jak i zaawansowaną technologicznie sekcję przetwornika cyfrowo-analogowego.
C2600 to wszechstronny przedwzmacniacz wyposażony w 16 wejść, pozwalających podłączyć praktycznie wszystkie posiadane cyfrowe i analogowe źródła sygnału. W celu zachowania jak najczystszego przekazu, sekcja analogowa i cyfrowa zostały odseparowane od siebie poprzez zamknięcie ich w oddzielnych obudowach aby zminimalizować zniekształcenia sygnału. W torze sygnału wykorzystywane są lampy sterujące 12AX7A oraz 12AT7.
C2600 posiada: 3 pary wejść zbalansowanych (XLR), 4 niezbalansowanych (RCA) oraz po jednej parze wejść gramofonowych, oddzielnych dla wkładek typu MM jak i MC z regulacją ustawień impedancji.

Na dostępne wejścia cyfrowe składają się: 3 optyczne (toslink), 2 koaksjalne (RCA), 1 USB oraz 1 firmowego standardu MCT (umożliwiające np. podłączenie transportu płyt MCT450).

Trzy pary wyjść zbalansowanych i niezbalansowanych pozwalają na dogodne połączenie C2600 z posiadaną amplifikacją. Można je wykorzystać do systemu bi-amping czy też tri-amping lub do dystrybucji sygnału do różnych pomieszczeń.

Przetwornik cyfrowo-analogowy oferuje możliwość odtwarzania, za pomocą gniazda USB, sygnałów dźwiękowych zapisanych w formacie DSD i DXD (DSD64, DSD128, DSD256, DXD 352,8kHz i DXD 384 kHz). Wejście USB akceptuje także sygnały PCM o częstotliwości do 32-bit/384kHz, a wejścia optyczne i koaksjalne do 24-bit/192kHz.

Po połączeniu firmowym łączem C2600 z transportem płyt MCT450 gwarantowany jest przesył muzyki zapisanej w formacie SACD i CD, w najprecyzyjniejszy z możliwych sposobów. Przez wejście MCT odbierany jest również sygnał DSD.

Każdemu z dostępnych wejść istnieje możliwość nadania własnej nazwy oraz zapisania w pamięci ustawień regulatorów barwy. Każde z wejść posiada także niezależną regulację czułości.

W celu zapewnienia jak najlepszego poziomu jakości odsłuchu za pomocą słuchawek przedwzmacniacz posiada technologię Headphone Crossfeed Director (HXD®). Umożliwia ona wysokiej jakości nagraniom stworzenie iluzji uzyskania brzmienia typowego dla odsłuchu za pomocą konwencjonalnych kolumn głośnikowych. Możliwość podłączenia słuchawek o impedancji od 20 do 600 Ω.

Funkcja Home Theater Pass Through, umożliwia bezproblemową integrację C2600 w systemie wielokanałowego kina domowego.

C2600 posiada też wejścia i wyjścia dla sygnałów sterowania i sygnałów wyzwalaczy.

Wygląd zewnętrzny C2600 ma symbolizować luksus posiadania najwyższej klasy urządzeń high-end. Wytłaczane z aluminium panele boczne i górna płyta obudowy dodają uroku i jednocześnie zapewniają ekranowanie przed wpływem szkodliwego promieniowania elektromagnetycznego. Sześć lamp próżniowych zamontowano na wstrząsoodpornej podstawie. Są one widoczne dla użytkownika poprzez górny, szklany panel pokrywy urządzenia.

Cena: 33 500 PLN

Cechy urządzenia:
•    Dwa niezależne przedwzmacniacze gramofonowe MM i MC
•    Pamięć ustawień regulatorów barwy dla każdego z wejść sygnału
•    Sześć podświetlanych lamp sygnałowych (5x12AX7a, 1x12AT7) widocznych przez przeszkloną, górną pokrywę urządzenia
•    Wejście USB typu B do połączenia z komputerem
•    Przetwornik cyfrowo-analogowy 32-bity/384kHz z obsługą DSD
•    Obsługa transferu asynchronicznego USB w formacie DSD/DXD. Obsługa formatów DSD64 (2.8224MHz), DSD128 (5.6448MHz), DSD256 (11,2896 MHz), DXD (352.8KHz i 384KHz) oraz PCM do częstotliwości próbkowania 32-bit / 384 kHz
•    Wejścia koaksjalne i optyczne: częstotliwość próbkowania do 192KHz, 24Bit
•    Gniazdo typu DIN umożliwiające przesyłanie sygnału PCM i DSD z zewnętrznego odtwarzacza płyt CD/SACD.
•    Możliwość podłączenia słuchawek o impedancji: od 20 do 600 Ω

Specyfikacja techniczna:
•    Impedancja wejściowa …. 44kΩ symetryczne, 22kΩ niesymetryczne
•    Maksymalne napięcie wyjściowe …. 16V symetryczne, 8V niesymetryczne
•    Pasmo przenoszenia: 20Hz to 20kHz +0, -0.5dB
•    Zniekształcenia THD + N: 0.08%
•    Sygnał/szum: 100dB
•    Wymiary: (SxWxG) 44,45x 19,37 x 45,72 cm.
•    Waga : 13,4 kg

Dystrybucja: Hi-Fi Club

  1. Soundrebels.com
  2. >

Accuphase E-270

Najnowsza „budżetowa” integra Accuphase E-270, wykazuje więcej punktów wspólnych z innymi high-endowymi urządzeniami Japończyków – takimi jak E-600, A-200 i C-3850 – niż ze swoim poprzednikiem. W nowym modelu znaleźć można m. in. tranzystory mocy z równoległą konfiguracją push-pull w stopniu końcowym (tzw. wzmacniacz instrumentacyjny, który pozwala na pełniejsze wykorzystanie toru symetrycznego), sterowane układami logicznymi przekaźniki MOS-FET w zabezpieczeniach głośników, kondensatory zasilania o zwiększonej pojemności, detekcję sygnału ujemnego sprzężenia bezpośrednio przy zaciskach głośnikowych, a co najważniejsze – firmowy wynalazek w postaci high-endowego, bezrezystancyjnego modułu sterowania głośnością AAVA.
Dzięki tym gruntownym zmianom osiągnięto ekstremalnie niską impedancję wyjściową skutkującą wysokim współczynnikiem tłumienia (wzrost dwukrotny, aż do 400!) oraz o 23 % niższym poziomem szumów własnych. Dodajmy w tym miejscu, że poziom 400 to gwarantowana wartość teoretyczna, a w praktyce dochodzi on do 500. E-270 oddaje 90 W na kanał przy obciążeniu 8 ohm i 120 W przy 4. Dodatkowo, do wzmacniacza można dokupić dodatkowy moduł przetwornika DAC-40 – na przednim wyświetlaczu można odczytać częstotliwość próbkowania. Cena detaliczna kształtuje się na poziomie 23 900 PLN i wygląda na to, że najtańsza integra Accuphase pod względem parametrów będzie ustępować naprawdę niewiele następnemu modelowi w ofercie.

Dystrybucja: Nautilus / Accuphase

  1. Soundrebels.com
  2. >

Thixar Eliminator

Opinia 1

Tym razem zacznę dość nietypowo, bo od zagadki i zarazem suchara w jednym. Proszę się zatem skupić i dobrze zastanowić nad odpowiedzią. Co to jest – czerwone i źle robi na zęby? Wiecie Państwo? To cegła moi drodzy, cegła. Wiem, że to mało śmieszne i w dodatku dość abstrakcyjne, lecz biorąc pod uwagę obiekt dzisiejszej recenzji całkiem na czasie. Zanim jednak przejdę do clue pozwolę sobie na małe wprowadzenie. Do tej pory bowiem z wibracjami staraliśmy się walczyć od podstaw, czyli „od dołu” testując ku Waszej i własnej uciesze wszelakiej maści platformy, podstawki, nóżki, stożki i co tylko ludzkość była w stanie wymyślić. Tym razem nadarzyła się jednak okazja spojrzeć na problem z góry i do pracy – walki z wibracjami zaprzęgnąć … przysłowiową cegłę. Jednak nie taką zwykłą, czy nawet bardziej ekskluzywną – klinkierową, lecz zdecydowanie bardziej zaawansowaną „technologicznie” i przede wszystkim wizualnie no i w dodatku niemiecką, czyli Thixar Eliminator.

W sekcji poświęconej aparycji i opisie technologicznych zawiłości bohatera dzisiejszego spotkania niespecjalnie jest się nad czym rozwodzić. Tzn., jeśli chodzi o sam wygląd Thixara to złego słowa powiedzieć nie można. Nie dość bowiem, że przychodzi w wyściełanej szarą gąbką eleganckiej drewnianej skrzyneczce z wiekiem przyozdobionym firmowym logotypem to i wizualnie prezentuje się nad wyraz elegancko, czy wręcz ekskluzywnie. Zaoblony na rogach chromowany korpus stanowi niejako pokrywę, zewnętrzny płaszcz dla autorskiej mieszaniny żelowej o dość skomplikowanym składzie, co niejako potwierdza używane przez producenta określenie „matrix”.  Z jednej strony w dotyku przypomina nieco sorbotan wykorzystywany w podkładkach antywibracyjnych m.in. przez IXOSa, jednak jest zdecydowanie twardszy a i wewnątrz jego gumowatej struktury można dostrzec większe drobinki jakiegoś innego materiału. Mniejsza jednak z tym, gdyż najważniejszym jest, że dzięki swojej konsystencji świetnie przylega nawet do mocno chropowatych powierzchni a przy tym ich nie brudzi, nie tłuści i generalnie nie pozostawia po sobie żadnych śladów. Jeśli zaś chodzi o część technologiczno – teoretyczną, to swym działaniem Eliminator obejmuje zakres częstotliwości poniżej 100 Hz obniżając wibrację o około 20 dB.

Zgodnie z zaleceniami producenta i wyraźnym przekazem, że Eliminator jest trzecim i zarazem ostatnim etapem w walce z wibracjami w pierwszej kolejności należało zadbać o spełnienie dwój poprzednich warunków. Pierwszym było odizolowanie urządzenia od podłoża / podstawy na jakim stoi. Nie było to trudne, gdyż dziwnym trafem wraz z „cegłą” otrzymaliśmy dwa komplety Thixar Silent Feet Basic (test wkrótce), nóżek-podstawek antywibracyjnych. Czyli możemy w odpowiedniej kratce postawić fistaszka. Drugim etapem było zmniejszenie drgań samej podstawy, czyli mebla na jakim nasz drogocenny sprzęt stoi. Z tym też nie było problemów, gdyż zarówno mój dyżurny stolik Rogoz Audio 4SM3, jak i wykorzystywana w celach demonstracyjno – zajawkowych ciężka jak diabli komoda z litego drewna nijakich skłonności do nawet minimalnego podrygiwania nie wykazywały. Można było zatem przystąpić do głównej ceremonii wieczoru i przy wtórze fanfar umieścić Eliminatora na wyznaczonym uprzednio szczęśliwcy. W moim przypadku było to o tyle łatwe, że do wyboru miałem wzmacniacz i … wzmacniacz, gdyż niestety na używanym źródle a właściwie źródłach (Ayon CD-1sx / Ayon CD-35) niczego kłaść nie należy, no chyba, że ktoś ma ochotę na … grzanki. Ponadto bardzo szybko okazało się, iż największy wpływ Eliminatora słyszalny był w momencie, gdy spoczywał on nad potencjalnym źródłem ewentualnych wibracji, czyli nad transformatorem i tam też każdorazowo lądował.

A zatem czym obecność Eliminatora w systemie się objawia? Ano tym, że brzmienie naszego seta robi się lepsze i to w sposób jednoznaczny, czyli możliwy do zdefiniowania. To nie jest działanie na granicy percepcji i autosugestii, lecz zjawisko nie dość, że prawdziwe, to w dodatku powtarzalne. Chociaż … nie, z tą bezapelacyjnie pozytywnym wpływem jednak przesadziłem, bo znam osoby lubujące się w snującym, zmulonym i bezkształtnym basie a Thixar właśnie z takimi patologiami walczy. „Cegła” bowiem dyscyplinuje, wykonturowuje najniższe składowe, przez co początkowo może wydawać się, że basu jest nieco mniej, by po chwili jednak skonstatować, iż w rzeczywistości jest wręcz na odwrót, gdyż jest go więcej. Paradoks? Niekoniecznie, gdyż sam wolumen poprzez jego ściśnięcie traci na objętości, tracąc swą gąbczastą strukturę a zyskując na gęstości jednocześnie schodzi niżej, lub żeby było bardziej obrazowo staje się mniej rozmazany i nieokreślony w swych najniższych rejestrach. Dokładnie tak samo jak z aktywnie spędzanym w „ciepełku” urlopem. Niby po powrocie ważymy tyle samo, ale zamiast gnuśnieć za biurkiem podgryzając śmieciowe jedzenie całe dni spędzaliśmy na pływaniu, nurkowaniu, grze w siatkówkę, wędrówkach pieszych i rowerowych a nasza dieta bogata jest w cytrusy, ryby i inne zdrowe smakołyki, co przekłada się na to, że coraz bardziej irytująca „oponka” zniknęła i poszła w masę mięśniową.
Żeby poczuć różnicę wcale jednak nie trzeba sięgać po „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, gdyż zmiany bez najmniejszych problemów usłyszymy nawet na koncertowym „Pulse” Pink Floyd. To właśnie dzięki „cegle” będziemy w stanie poczuć nomen omen puls zebranych podczas trasy koncertowej tłumów. To taki subsoniczny podkład dający nam poczucie, że nie jesteśmy samotnymi słuchaczami, lecz otaczają nas tysiące innych, równie jak my zakręconych na punkcie muzyki ludzi. W dodatku sam David Gilmour dziwnym trafem potrafi zejść nieco niżej i poczarować głębią barwy swego wokalu, co muszę przyznać wypadło jednoznacznie pozytywnie.
Poprawy nie sposób nie zauważyć również na nagraniach, gdzie to właśnie partia basu stanowi linię przewodnią i szkielet całej kompozycji, jak np. jest w przypadku albumu „Afrodeezia” Marcusa Millera. Precyzja w prezentacji gry lidera, schowane gdzieś w tle smaczki, to wszystko zyskuje na świeżości i namacalności. Jednak nie jest to sztuczne, jak to zwykłem mawiać „samplerowe” wyostrzenie a jedynie poprawienie klarowności, rozdzielczości obrazu dokonywane nie na drodze interpolacji a jedynie poprzez zdjęcie obecnej do tej pory „prawie” transparentnej warstwy zakłóceń i artefaktów. Różnica może i niewielka, ale efekt wyraźnie lepszy.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że dla części starającej się twardo stąpać po ziemi populacji dzisiaj opisywane akcesorium stanowi sztandarowy przykład audio voodoo i próbę naciągnięcia naiwnych audiofilów na kolejne, zupełnie niepotrzebne i nic nie dające wydatki. Zanim jednak Ci z Państwa, którzy do powyższej grupy się zaliczają, uznają nas za szarlatanów, bajkopisarzy i ewidentnych naganiaczy niczym legendarny „Mr. Tambourine Man” z piosenki Boba Dylana proponuję mały eksperyment. Posłuchajcie w skupieniu któregoś ze swoich ulubionych utworów a potem na wzmacniaczu (byleby nie lampowym), bądź innym urządzeniu połóżcie jakąś ciężką książkę … np. kucharską i posłuchajcie tego samego co poprzednio utworu jeszcze raz. Jeśli usłyszycie różnicę, to … nie ma za co dziękować i możecie mi uwierzyć, że Thixar Eliminator sprawdzi się w roli eleganckiego uszlachetniacza o niebo lepiej.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Zabawa z produktami audio-voodo w brew pozorom ma kilka poziomów szaleństwa. Dlaczego? Dla wielu miłośników muzyki, nawet wydająca się być podstawą synergii systemu, żonglerka kablami czy to zasilającymi, czy kolumnowymi trąca już mocnymi oznakami niezrównoważenia emocjonalnego. Zatem wyobraźcie sobie, co panowie powiedzą, gdy zajmiemy się bardziej podziemnymi akcesoriami, jak wszelkiego rodzaju bezpieczniki, gniazdka sieciowe, podkładki pod kable głośnikowe, czy kolce stabilizujące kolumny. I gdy komuś wydaje się, że większego absurdu od wyartykułowanej przed momentem wyliczanki już nie ma – mówię tutaj o przemyśleniach audio-sceptyków, w dzisiejszym ocierającym się o magię odcinku przyjrzymy się czemuś, co kolokwialnie mówiąc na pierwszy rzut oka jest ciężkim pucem ładnie wykończonego żelastwa a według producenta potrafi wpłynąć na końcowy efekt soniczny naszej układanki. Niemożliwe? Bynajmniej, gdyż mam niebywałą przyjemność zaprosić Was na kilka, dosłownie kilka zdań, o mojej opowiadającej o wpływie na doznania dźwiękowe przygodzie z przybyłą za naszej zachodniej granicy (Niemcy), produkowaną przez firmę THIXAR magiczną kostką „Eliminator”. Kończąc ten intrygujący pod względem tematu akapit powitalny uchylę rąbka tajemnicy i wspomnę jeszcze, iż wspomnianą marką na polskim rynku opiekuje się łódzki CORE TRENDS.

Część opisowa produktu z racji prostoty konstrukcji nie będzie zbyt obszerna, gdyż to co otrzymałem do testu, składa się z dwóch niezbyt skomplikowanych wizualnie części. Nośna – wewnętrzna to osiągającą wymiary 14/9 cm, stosunkowo ciężka i żelowo-gumopodobna kostka, do której za pomocą cienkiej warstwy elastycznego spoiwa przytwierdzono okalający całość chromowany płaszcz (końcowy wymiar zewnętrzny – 15/10 cm). Przyznam szczerze, że konsolidacja tych dwóch modułów sprawia, iż produkt oferuje naprawdę sporą, rozdysponowaną pomiędzy dwoma częściami sumaryczną wagę. I właśnie owe dwa płynnie połączone nie bójmy się tego nazwać pospolite, ale jakże szykownie prezentujące się ciężarki przekazując sobie nawzajem poprzez wspomnianą elastyczną masę zebraną z obudowy urządzenia energię szkodliwych rezonansów mają dokonywać wspominanych w opisie producenta cudów sonicznych. Jakich? O tym za moment, gdyż zanim zakończę tę część tekstu, muszę wspomnieć jeszcze o ostatnim szlifie wzorniczym naszej „cegiełki”, jakim jest pięknie wytrawione na dachu produktu logo producenta i transportowa, wyściełana gąbką, schludna, drewniana skrzyneczka.

Zanim rozpocznę uszlachetnianie japońskiego zestawu współpracującymi ze sobą bezwładnymi masami, trzeba zadać sobie pytanie: „Czy i gdzie to ustrojstwo może zadziałać?”. Jeśli nie ma w sobie żadnych emiterów/absorberów pola magnetycznego, jedyną słuszną koncepcją jest używanie tytułowego Eliminatora tuż przy wibrujących wewnątrz obiektach (okolice transformatorów) lub na niezbyt ciężkich urządzeniach. Oczywiście były to rozważania średnio technicznie wykształconego przedstawiciela homo sapiens, co może się mieć nijak do zaleceń konstruktora, dlatego też nie zaszkodzi, jeśli w porywie weny wypożyczycie naszego bohatera i postawicie go na czym dusza zapragnie. Być może coś usłyszycie, ja jednak z racji posiadania sporego wachlarza zdecydowanie lepszych pomysłów na spędzenie wolnego czasu przetestowałem sztabkę w punktach, które rodziły choćby szansę jakiegokolwiek wpływu na dźwięk. Takim to sposobem pierwszym miejscem jaki zaliczyło srebrne mydełko „Fa” był przetwornik cyfrowo-analogowy. Nie będę zbyt oryginalnym, gdy zdradzę, iż lista następujących po sobie produktów była ściśle związana z ich masą ustawiając w dalszej kolejności transport, przedwzmacniacz liniowy i końcówkę mocy. Efekt? Tutaj muszę dorzucić małe wprowadzenie. Chodzi mianowicie o fakt naprawdę bardzo szlifujących, a przez to w niezbyt rozdzielczych systemach ocierających się przysłowiową granicę percepcji zmian sonicznych podczas zastosowania THIXAR’a. Na szczęście, dzięki dopieszczonemu przez lata systemowi Reimyo, dysponuję w miarę dobrze naładowanym pakietem informacji przekazem, dlatego też usłyszałem nieco więcej niż w klubie KAIM artefaktów brzmieniowych. Nie, nie była to nawałnica zmian, tylko solidniejsze pokazanie tego, co udało się wyłuskać wspólnie z kolegami. A co to takiego? Kolokwialnie mówiąc przekaz stawał się nieco bardziej dociążony. Tylko nie odbierzcie tego, jako pochodnej położenia ciężaru na obudowie – to byłaby z Waszej strony nieuprawniona złośliwość, tylko chodzi mi o zwiększenie udziału zakresu niskiego środka i basu w dobiegających do mnie frazach nutowych. Co ważne, gdy w klubie zmiany w perkusji był jedynym wychwytywanym niuansem, to u mnie przekonałem się, że zyskuje na tym również niski wokal. To zaś powodowało, że muzyka w mojej samotni stawała się jakby dosadniejsza i bardziej stawiająca na pierwszy plan. Nie, żeby bardzo cierpiał na tym oddech wirtualnej sceny, ale wyraźnie odczuwałam, że wokalista – w tej roli wystąpił John Potter w kompilacji „Being Dufay” stawał się nieco bardziej uprzywilejowany. Owszem, wszelkie elektroniczne przestery i niskie pomruki tego projektu – tak tak, z tej strony Kaimowicze J. Pottera jeszcze nie znają – także na tym coś utargowały, ale chyba dlatego, że John był front menem, przez to jawił się jako główny biorca efektów użycia mieniącej się srebrem płaszczki. Co ciekawe, działo się tak mimo, że był artystą „gardłowym” opisywanej sesji, co jego kolegę Ambrose Fiedl’a obsługującego instrumentarium klawiszowe spychało do roli akompaniatora. I tak prawdę mówiąc, każda zmiana repertuaru przynosiła podobne odczucia z tą tylko przywarą, że im gorszy materiał źródłowy, tym mniej zmian było słychać. Kończąc tę pachnącą wytykaniem palcami recenzję dodam, że im dalej w las, czyli im cięższy produkt swymi walorami Thixar osaczał, jego wpływ malał i gdy już przy pre sprawa poprawy przez niego brzmienia mocno osłabła, to podczas występów na końcówce mocy powiedział pas. Puenta? Tak jak wspomniałem, ciężar urządzenia miał tutaj chyba największą rolę. Mój DAC waży ok. 6 kilogramów i gdy do stolika przydusił go ważący prawie połowę jego masy Niemiec, bez problemu Japończyk zaczął śpiewać, a gdy reszta konkurentów zbliżała się do postury Mariusza Pudzianowskiego, sprawa zaczynała się rozmywać. Owszem, podczas rozpatrywania za i przeciw działania takiego produktu należy wziąć dodatkowo pod uwagę temat dobrego wygaszania wibracji przeze samo korzystające z jego usług urządzenia. Jednak ten temat był zbyt rozległy i już w zarodku jego pojawienia się na wokandzie najzwyczajniej w świecie go zarzuciłem. Czy będą dogłębniejsze i dłuższe opisy wprowadzanych zmian? Niestety mając dla Was dużą dozę szacunku nie zabrnę aż tak daleko i na tych kilku strofach pozwolę sobie zakończyć nasza pogadankę, a to być może skusi Was do osobistego wgryzienia się w najdrobniejsze niuanse. Decyzja należy do Was.

Nie wiem, czy tym tekstem zachęciłem kogoś do zabawy z Thixar’em Eliminator, jednak to co usłyszałem, dla wielu może być ciekawą przygodą. Powiem więcej, to może być ostatnim dotknięciem systemu w kierunku jego pełnej synergii. Ale powtarzam, dotknięcie, a nie naładowanie anorektyka sterydami. Dlaczego tak to artykułuję? Nie, żebym profilaktycznie się bronił, tylko to, co napisałem, naprawdę jest kosmetyką i to przez duże „K”. Owszem dla jednych wartą zachodu, a dla innych nie. Dlatego tylko osobisty kontakt może odpowiedzieć, czy producent mówi prawdę, czy mami nas pięknymi słówkami i czy w ogóle gra jest warta świeczki. Ja jednak wiem jedno, wypożyczając Eliminatora na testy nic na tym nie tracicie.

Jacek Pazio

Dystrybucja: CORE trends
Cena:  1786 PLN

Dane techniczne:
Wymiary (SxWxG): 150x100x25 mm
Waga: 1,6 kg

 System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy Reimyo: KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable głośnikowe: TRELLURIUM Q Silver Diamond
– IC XLR:  TELLURIUM Q Silver Diamond
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Hijiri Nagomi, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

MrSpeakers

Czy istnieją słuchawki idealne, najlepsze na świecie?
Będziecie mogli to sprawdzić osobiście i zakupić takie słuchawki.
Przynajmniej wg opinii branżowych portali, znawców i bezgranicznych zapaleńców będą to prawdopodobnie najlepsze słuchawki na świecie.

Nazwa MrSpeakers większości nie mówi zbyt wiele, ale dla tych, co obserwują rynek słuchawkowy od lat, MrSpeakers to firma fenomen i guru audio słuchawkowego. Dan Clark – założyciel firmy jest pasjonatem z wieloletnim doświadczeniem i jednym z celów jakie wytyczył na swej drodze – to mieć idealne słuchawki. Niestety nie mogąc nigdzie takowych kupić, zaczął modować dostępne na rynku. Światowy rozgłos przyniosło mu zmodowanie modelu Fostex T50RP MK2 i już w niedługim czasie firma zaczęła prace nad własnym modelem.
Dziś mamy zaszczyt podjąć współpracę dystrybucyjną z firmą MrSpeakers – producentem prawdopodobnie najlepszych słuchawek na świecie. Może znajdą się malkontenci, którzy twierdzą inaczej, ale my zapraszamy ich na konfrontacje z produktami MrSpeakers – pokażcie nam lepsze słuchawki!
MrSpeakers ETHER oraz Ether Flow to linia własna słuchawek firmowanych przez MrSpeakers, wzbogacona o modele zamknięte słuchawek ETHER C oraz Ether C Flow. Ta najnowsza linia sygnowana przyrostkiem Flow to rozwinięcie pierwotnych produktów, okraszona nowatorską technologią autorstwa samego właściciela i stawiająca je na samym czubie słuchawkowej piramidy.

Przy tworzeniu swoich słuchawek Dan Clark postawił sobie trzy cele: najlepsze możliwe brzmienie, bardziej komfortowe/wygodniejsze niż obecne słuchawki na rynku oraz ponadczasowy design, który nie pozwoli słuchawkom z linii Ether zestarzeć się. Cel został osiągnięty.

Dźwięk – Wiele długich nocy spędzono nad bardzo szczegółowym, jeszcze bardziej naturalnym i wręcz organicznym brzmieniem. Etherowe słuchawki nie posiadają wielkich ilości basu, średnich lub wysokich tonów, ale są przekonujące i prawdziwe. Doświadczenia, którym poddany jest słuchacz są najbliższe ideałowi. Kiedy słyszysz muzykę na żywo chcesz powiedzieć „wow, ja tu jestem!”. Emocje i poczucie uczestniczenia w sztuce – to właśnie dostajemy od MrSpeakers. Słuchawki angażują, wciągają i czarują niemal jak z bajki Alicja w Krainie czarów.
Technologia – Sercem Etheru jest autorski przetwornik V-Planar ™. Przetwornik V-Planar jest tak skonstruowany, aby zmniejszyć zakłócenia, poprawić emisje transjentów oraz rozszerzyć zakres częstotliwości. Nowe słuchawki Ether Flow oraz C Flow są wyposażone dodatkowo w technologię Trueflow, która wygładza ścieżkę powietrza poruszającego się w słuchawce znacznie zmniejszając zniekształcenia i poprawiając dynamikę.
Komfort – Słuchawki wyróżniają się niską wagą i wygodnym dociskiem. Mają niemal idealny rozkład masy, dzięki czemu mogą być noszone przez wiele godzin bez efektu zmęczenia. W czasie normalnego użytkowania słuchawki będą pewnie “siedzieć” na głowie, ale nie będą miały ujemnego wpływu na szczęki i uszy z powodu siły docisku.
Ponadczasowe wzornictwo – Dla uzyskania dużej trwałości i jakości dźwięku, Ether są niemal całkowicie metalowe, mimo to są niezwykle lekkie i wygodne. Zespół tworzący słuchawki długo pracował, aby zmniejszyć wagę produktu bez utraty na jakości materiałów, wykonania oraz samego komfortu. Jedynym rozwiązaniem okazało się użycie, po raz pierwszy w branży, Nitinolu „metalu z pamięcią”. Wykorzystano go do budowy pałąka. Element ten jest super lekki i ultra nowoczesny. Aby utrzymać muszle w miejscu i uszczelnić przyleganie do głowy dostarcza odpowiedni poziom docisku. Ogromnie trudno to osiągnąć, ale ta metoda jest niezawodna. Uzupełnieniem konstrukcji są lekkie nauszniki z owczej skóry. Nauszniki są niezwykle trwałe i wygodne.
Kable – to jeden z najważniejszych elementów. Istnieje możliwość indywidualnego doboru przewodów słuchawkowych zgodnie z potrzebami klienta. Do wyboru mamy aż 6 różnych opcji, które wybiera klient już przy zakupie. Dobierana jest długość przewodu oraz zakończenia w postaci wtyków zgodnych z systemem audio klienta. Najwyższej jakości przewody DUM są doskonałym uzupełnieniem słuchawek MrSpeakers.
Kable DUM to nie magia, nie korzystamy z czarodziejskiego pyłu i przedziwnych technologii. Kable DUM to rasowe przewody na bazie kabla OFHC najwyższej czystości. Każdy kabel posiada 24 żyły umieszczone w elastycznej otulinie. Dzięki DUM dźwięk staje się pełniejszy, czystszy i bardziej szczegółowy.
Upgrade – Ciekawą możliwością, którą oferuje producent jest opcja upgradu serii podstawowej do wersji Flow. Jeśli więc użytkownik zdecyduje się na zakup modelu Ether bądź Ether C lub jest już posiadaczem któregoś z nich, może w przyszłości za opłatą różnicy w cenie dokonać upgrade do serii Flow.

Efekt pracy MrSpeakers został doceniony na całym świecie, same słuchawki trafiły na listy najlepszych produktów tego typu. Między innymi prestiżowy Hall of Fame – InnerFidelity wprowadził produkty MrSpeakers do grona najlepszych na świecie. Wyróżnienia i nagrody posypały się od periodyków audio, blogów audio i zwykłych użytkowników. Zapraszam do zapoznania się z tymi opiniami – link
Na portalu headphonics.com gdzie testowane są słuchawki, model Ether uzyskał najwyższą notę w historii portalu. Portal ten jest źródłem najbardziej miarodajnych i sprawdzonych informacji o słuchawkach.
Dziś MrSpeakers trafiają do Polski. Teraz i my mamy szansę obcować z idealnymi słuchawkami stworzonymi przez pasjonatów dla pasjonatów. GET THE FRESH AIR – to hasło przewodnie, które przyświeca produktom MrSpeakers. Już teraz zapraszamy na polską stronę dedykowaną tej marce www.mrspeakers.pl.
Ceny słuchawek ustalono odpowiedni w okolicach 7000zl za serie podstawową oraz ok. 9000zl za serie Flow. Premiera słuchawek odbędzie się już 10.12.2016 w sklepie MP3Store w Łodzi, gdzie będzie można zobaczyć również wiele innych nowinek produktowych.
Słuchawki MrSpeakers do sprzedaży trafią jeszcze przed samymi Świętami, będzie można je kupić w wybranych sklepach, a także odsłuchać w sklepach Audiokracja w Polsce.

Dystrybutor: MIP

  1. Soundrebels.com
  2. >

Ayon Spirit PA English ver.

Opinion 1

After two weeks of very tiring reportage marathon, during which our day easily reached eighteen-nineteen working hours, finally we can sit down for a while, take a deep breath and tackle some things we did not manage before the AVS. Well, it seemed that we had things photographed, some draft texts were also in place, waiting only to be put in some more formal form, but we were absolutely aware, that during the first two weeks of November all eyes and ears are on the Warsaw Show, so everything else is just being ignored. This is the reason, that when the Show became history, we decided to return to our standard way of reviewing things and to warm up again, have a closer look at the device, that Gerhard Hirt newly produced.

Having listened to all, and I also believe, that we have reviewed all of them, versions of the most popular integrated amplifiers introduced to the market by Ayon, I just realized, that from the test of the newest – at that time – version of the Spirit, as this is the amplifier I am talking about, using KT150 tubes, three years have passed. For digital devices such an interval is like eternity, but for analog lovers, or tubes, the clock ticks a lot slower, and changes happen slowly, in intervals measured in decades. But slower does not mean they do not happen, as comparing the version we tested with the model depicted on the manufacturer’s web page we can see that the number of 6SJ7 tubes was doubled from two  to four. Now we received another Spirit for testing, but not in the form of an integrated amplifier, but … a stereophonic power amplifier called Spirit PA.

Most manufacturers, who want to create a pre + power set on the basis of an integrated amplifier, work according to a set schema. They amputate the preamplifier section, leaving only the input stage of the power amp and enhances the left over organs adding extra power supply or improving one thing or another. However I do not know what happened to the preamplifier section from the Spirit, as looking at the PA we can notice, the knobs and buttons disappeared from the front completely, but there are not any tubes less. But first things first.
As usual with power amplifiers, the front panel of the Spirit houses only a centrally located, backlit logo and the model name on the lower left corner. Much more is happening on the top cover, where besides four power tubes KT150 there are four 12AU7 tubes (American NOS 6189W JAN Sylvania) and a pair 6SJ7 NOS General Electric per side. Of course there are also the round covers hiding the transformers.
The power switch is hidden on the bottom – close to the front left edge, so it does not disfigure the round form of the front. The back panel is limited to the vital connections. So there are single loudspeaker terminals (brilliant WBT) and line input sockets in RCA and XLR standards, with a switch selector activating the required input. The whole is amended with a ground loop break switch, a mode switch (triode/pentode) and a power socket integrated with a fuse. Next to the latter there is a small information display.
From the construction side, it is worth mentioning, that the PA is a fully balanced device, and the tube’s condition is taken care of by soft-start and stop procedures supported by electronic protection circuitry. The device does not have a global negative feedback loop, the constructors made sure the signal paths are as short as possible, and obviously, that the chassis is masterfully rigid and resonance free. The cabinet of the Ayon is made from thick, brushed aluminum plates and fittings, and thus is almost completely quiet and resistant, what does keep the tubes, so sensitive to vibration and other interference, quiet.

Going over to the listening part, I must let you know, that first attempts were with the amplifier in triode mode, and although at first they were promising, I quickly changed to pentode mode, as my Gauder are not the easiest load to manage and were hungry for the extra watts the second mode could provide. Of course this is an open question, what anyone prefers or likes, but with “Rhapsodies” Stokowski, or “The Astonishing” Dream Theater you could feel an invisible wall, through which the sound did not want, or could not, pass at culmination moments. But please do not think too much about this, as to date no tube amplifier, having both operating modes, was able to master my Arcona in triode mode, using my usual repertoire. Looking ahead I can only mention, that the Octave V110 I listened to lately (review coming shortly) equipped with four KT150 tubes had exactly the same issue. It is just how things are, and me checking every time, if maybe this time it will work, is just another question. But if, instead of rumble, as some people name it, and symphonic music, you are listening to things from the land of softness, with queens ruling it like Diana Krall, who’s “Wallflower (The Complete Sessions)” sounded absolutely captivating with the Ayon, but everything will depend on the power hungriness of the loudspeakers, the size of your listening room and volume level, still I would not worry about the end result.
Having mentioned, what the working conditions of the tested power amplifier were, we can now look closer at the unit itself, or rather at what it does with the inputted signal. Letting the obvious fact of amplifying it aside, with the Spirit it would be hard to assume, that it is just an “amplifying wire”, absolutely transparent and unnoticeable in the sound path, as it would not be true. And against expectations, this is not bad, but very good news, as when we decide to have the more than thirty kilograms heavy dragon in our room, with proudly exposed tubes and chromed transformer covers then we rather do not expect laboratory grade anti-septic and analytical capabilities. In case of the Ayon you can hear, that this is a product coming from the hands of a man loving music, and trying to approach with his products to what we can hear live. This is for sure not the work of an accountant adding numbers. So we have saturation, juiciness and musicality, but spiced with proper amounts of dynamics and resolution. This is not the warm, slowed down or even mudded, stereotypical “tubey” sound, absolutely not. The Austrian tube amps were always, and despite some warming of their image, still are very careful with serving too much of the caramel sweetness. Instead they rely on the tube smoothness, and from the moment the KT150 tubes appeared on the market, and were “tamed” by Gerhard Hirt, they became one my favorite kind of tubes, as they have also none of the edginess or nervousness, that was attributed to the KT family. This does not mean, that when we want to play not so nice sounds, like the one recorded on “Abyss (Deluxe Edition)” Chelsea Wolfe – warmly recommended – we do not get the right roughness or harshness. Please do not worry about that, we do. Maybe not everybody will be happy with that, as, and we should not hide that, there are many people, who want to have permanently “nice” sound, regardless of the repertoire; but for most people, infected with audiophilia nervosa, the authenticity of the owned rough and garage recordings is not as much a necessity, as any kind of smoothing this out, sweetening such sounds or crusting it would be perceived as desecration. The mentioned Chelsea disc is dark, disturbing and almost depressive, but from the seemingly impenetrable darkness the Ayon very neatly separated not only the ambient sounds but also the palpable contours of the virtual sources. The voice of the singer is also not fuzzy, but despite its ethereality, materializes immediately in our listening room. To make the climate on the disc more accessible to you, I will tell you, that it is something close to the last album from Dead Can Dance, but with a slower pace and additionally loaded with lots of coarseness and electronic grain. For sure it sounds more rough and brawler than DCD, but this is what it is about. Because going further and playing the live soundtrack to “Metallica Through The Never” no sound thinking person would expect angel-like vocals and ethereal musical passages like coming from Monteverdi. This is why the Ayon quite suggestively reproduces Metallica rampaging the stage as well as the shouting of the red heated crowd. Here is no place for any audiophile exultation and carving each sound apart, or playing with silence. Here is no silence at all, because there can be none. But there is a huge, at times even terrifying metal pandemonium, where instead of the black hole we have the sweaty, almost insane fans of this legendary group. True, the guitar riffs are somewhat dim, but this is not the amplifier’s fault, this is just how the disc was recorded. So we get the truth about the recording – there is no tampering with the sound, only the midrange got a little boosted, but this should not come in the way.
Fortunately, with the more differentiated material, like on the „Django Unchained” soundtrack, allows the universality of the Austrian amplification come to voice, and this allows to draw a lot of happiness not only from the timbre of the acoustic instruments, but also from sophisticated  symphonic-synthetic mixes like those in “Unchained (The Payback/Untouchable)”. Speed, immediate tempo and climate changes do not pose any kind of trouble for the tested amplifier, in contrary. The more unpredictable the music is we feed into it, the more action changes there are and the whole resembles a rollercoaster ride, the better. You do not believe me? Then I propose to purchase “Pandoras Pinata” Diablo Swing Orchestra, play it and then measure your blood pressure. Pure madness? Of course, but in this madness is the recipe for success. When with such demanding music you do not have any shortcomings in terms of power or resolution, even at the furthest plane, then with less demanding music it will for sure be fine. It is just that this kind of cacophony is very good at exposing any kind of bottleneck in the system or device, and in case of the PA there are no such weak points. Of course in absolute terms things can be done better, faster, stronger, but you have to keep in mind, that at 20-30 thousand zloty level each “slightly better” in any aspect of the sound will result with a painful drainage of your wallet.

Instead of concentrating on ways of satisfying a very narrow group of customers from some niche climates, or addressing the vast amount of people not yet aware of better sound, following the mainstream pulp promoted by the major labels, the Ayon is able to satisfy almost everybody. This might seem utopian, but having this amplifier in your sound chain, the final effect will be dependent on the source and the loudspeakers, what makes the amount of combinations almost infinite, and the way we go will only be limited with our imagination. Its “tubeyness” is only a road to reach the goal set by its constructor, and not a limitation, as it is absolutely capable of playing with most loudspeakers available on the market. So if you are searching for a power amplifier, which besides power is able to find some sweetness and magic in your system, or beloved music, then please listen to the Spirit PA, as on this price level this is absolutely one of the most interesting propositions. One more thing – this time the attractive company design is gratis, as the sound alone is absolutely worth every penny spent on it.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Digital player: Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Digital source selector:: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Turntable: Abyssound ASV-1000
– Integrated amplifier: Electrocompaniet ECI5; Octave V110 na KT150
– Preamplifier: Audionet PRE I G3
– Power amplifier: Audionet AMP I V
– Loudspeakers: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cable: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Speaker Cables: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Power Cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall Socket: Furutech FT-SWS(R)
– Antivibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Ethernet cables: Neyton CAT7+
– Accessories: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinion 2

If some of you would like to depreciate all audio constructions based on vacuum tube technology claiming that everything has been already proposed, then I officially state, he or she is absolutely mistaken. Yes, many solutions were already somehow sanctioned, but the development of the division responsible for reproducing of music is so innovative, that vacuum tube manufacturers are also constructing new products, usually allowing to draw some extra watts of amplification from them. There are many constructors, that do have some successes in their portfolio, do not like such novelties, but they seem to be in defensive mode lately, as we have more and more products for testing, that utilize new electron tubes. What am I hinting to? I am talking about the armament race in amplifiers, which started with the KT88, then went through the KT90 and 120 and now use the KT150, something expelled by some die-hard SET topology lovers. Yes, those tubes, looking like Easter Eggs, are now trendy, as we can see with our tested amplifier from Austria, the Spirit PA, a stereo power amplifier made by Ayon Audio and supplied to us by the Krakow based Nautilus.

The design of  the Ayon, and most other devices of its kind, consists of a larger or smaller platform, upon which all the tubes and transformers are placed, which would not fit into a chassis anyway. Looking at the Ayon from aerial view, then it becomes clear, that its cabinet is quite wide and has rounded edges. To the back we have transformers covered with silver cups, while in the front a whole battery of vacuum tubes, control and power ones. And I will immediately calm down all readers, who think, they would not be able to set such an amplifier up – the manual has very detailed information where each one of the tubes will be placed. Finishing the description of the top part of the amplifier, I will only mention, that in the front and the back there are a few holes allowing the device to be cooled appropriately. In the front we have only a red company logo and model name placed in the lower left. The back of the power amp has only line inputs in RCA and XLR standards, single loudspeaker terminals a power socket and a triode/pentode mode switch. The main power switch is located on the bottom, close to the front panel. An important thing is, regardless of how we like or dislike tube based devices, that the combination of the silver transformer cups, glowing tubes and the black chassis poses an subconscious purchase impulse, at least for me. I know, it is maybe not very nice to attack our taste, our perception of beauty, but it must be said, that the presented design fits ideally in the current design trends, so even if we lose the battle, we will be conform with the newest design ideas.

When the Spirit became ready for the test (meaning reached the desired working temperature) it turned out, that compared to my solid state power amplifier, it brought an additional level of homogeneity, timbre and mass. Although my poweramp should be like tube amplifiers by design, and has already a built-in set of attributes making listening very pleasurable, yet the tested amplifier went a step further. Fortunately this did not degrade the sound in any way, but resulted in being exposed to just a different way sounding. This kind of presentation is loved by ones and despised by others. And I must say, that although now I am on the road of making the sound of my system more open, a few years ago I was very close to the way created by the PA. But this is by far not all, that the tested power amplifier can do, as there is a small switch on the back, that allows to convert from pentode to triode mode and back. And if we would look at the confrontation of those two topologies, then going over to triode mode results in the sound world becoming even more palpable and noble than I described in the previous few sentences. This has of course repercussions in the form of power issues, which with large orchestras, and even small jazz trios, but at high volume levels, which can be recognized by some deficiencies in controlling the sound, like washing out of the sound stage. However the constructor gives us the choice, so that we can adapt the sound to fit our taste and chosen repertoire. To better describe what happened during the testing, I will call upon a few discs I played and the conclusions I drew. In the beginning I played the Enrico Rava and Dino Saluzzi Quintet from the vinyl “Volver”. Conclusions? It was an interesting spectacle, with the difference, that the melancholically painted world of the accordion playing somewhere in the back became a tad heavier, and at the same time a bit thicker on the edges compared to what I hear on a daily basis. It was readable, very ethereal, but not so ideally cut from the background of the virtual stage. No, it was not bad at all. I knew the Spirit makes the sounds a tad rounder, so I played a vinyl in the beginning, and still it showed, it will absolutely not give up. Trying to help a little, I changed its mode to pentode, but after more thorough analysis of both modes, I came to the conclusion, that the tested device has a strong character, and this needs to be taken into consideration when choosing other components of your system. Finishing talking about this discs compilation I will only add, that reproducing the spirit of the recording session turned out very good, and the things I mentioned will be captured only by a very experienced, and small, group of clients, which, on the other hand, might be on the search for that kind of sound. But let us continue. Next disc was silver in color, and it contained songs from France, from the fifteenth century. When the main content were male and female vocalizes, it turned out, that direct comparison of Reimyo and Ayon resulted in a completely different perception of the additional saturation of human voices, and their reverberation in churches. And it may seem funny to you, but when I assessed the work of the singers via the Austrian amp, regardless of their higher weight, they were closer to my taste.  Yes, the contours of the phonemes lost a little of their sharpness, and their decays a tad of their shine, what resulted in less of them being present under the church roof, but they were presented so juicy, that I could not talk about them being defective, but about spicing-up the world of the sound. So I can still be surprised. And we also add to that the very good placement of the artists on the stage, it turns out, that the PA from Ayon is very capable. Till this moment I put emphasis on ethereality, so nearing the end of the sparring between the tube and solid state, time came to compare the items related to power. So what did I choose? Of course on the Buliet Baritone Nation, something that lately helps me to verify the speed of how quickly power is developed, three baritone saxophones with percussion on the concert disc “Libation For The Baritone Saxophone Nation”. In this case, the triode mode could not be used, so this part of the test was done in pentode mode. I could write, that there was a bit less freshness and contour compared to my Japanese amp, but there is one thing I cannot refuse the Ayon. I am talking about the attack time of the mass of the sound coming from the lowest piston of the sax, which was on par with the solid state. For those who do not know it – it is like an unexpected blow to the head, and for me, fully aware of what is going to happen, it should be the fulfillment, or the discomfiture of my expectations. In this aspect the Spirit, although having some weaker sides, fared very well. Maybe not as the winner, but as a worthy sparring partner. Of course in absolute values, it subdued to the competition, but frankly speaking, there are not many devices capable of competing with my system, that I setup through years and years, and especially amplifiers from the vestibule of High End rarely can.

I do not know what would happen, if the tested power amplifier would not have such powerful tubes as it did. I can only guess, as the previous version of the Spirit had different tubes, but also was an intergrated amplifier and not a power amp. Nevertheless, the current version, with the mentioned slight thickening of the sound, loss of sparkle in the upper registers, and very good sound, depending on the amplifier mode and repertoire, is a very interesting proposition for people, searching for some tube sound in their systems. Of course you should keep restraint, but even in my system, especially designed for timbre and smoothness, it was interesting, so with systems oscillating around neutrality, or only slight coloring, there is good chance for synergy with the tested amp. So the only thing left for you is to listen and make the right decision, based on the enjoyment of music.

Jacek Pazio

Distributor: Nautilus / Ayon
Price: 24 900 PLN

Technical Details:
Class of Operation: Triode or Pentode mode, Class-A
Tube Complement : 4 x KT 150, 4 x 12AU7, 4 x 6SJ7
Load Impedance: 8 Ω
Bandwidth: 12Hz – 60kHz
Output Power-Pentode mode KT88: 2 x 70 W
Output Power-Triode mode KT88: 2 x 45W
Input sensitivity for full power: 700mV
Input Impedance (1 kHz): 100 KΩ
NFB: 0 dB
Inputs: pair XLR, pair RCA
Dimensions (WxDxH): 48x37x25 cm
Weight: 32 kg

System used in this test:
– CD: ReimyoCDT – 777 + ReimyoDAP – 999 EX Limited
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777
– Loudspeakers: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Loudspeakers: Harmonix HS 101-EXQ (mid-high section); Harmonix HS-101 SLC (bass section)
– IC RCA: 聖HIJIRI HGP-RCA “Million”
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”; antivibration platform by SOLID TECH; Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V; Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
Analog stage:
– Turntable:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

HARMONIX TU-812MX Million Maestro

Począwszy od bieżącego miesiąca na polskim rynku dostępny będzie docisk do płyt gramofonowych Harmonix TU-812MX Million Maestro. Jego cena wynosi 12.499 zł (dystrybucja Moje Audio ).

Według materiałów producenta współczesne gramofony i wkładki są bardzo wyrafinowane i niezawodne, ale pomimo tego nie udaje się uwolnić od szkodliwego wpływu rezonansów w mechaniźmie oraz w samej płycie gramofonowej. Harmonix krytycznie ocenia oferowane przez inne firmy rozwiązania, których funkcja polega głównie na dociskaniu płyty do talerza. Według Harmonixa prowadzi to do wybiórczego działania polegającego na tłumieniu tylko części rezonansów lub też do zamiany jednych rezonansów na inne.

Docisk TU-812MX Million Maestro ma za zadanie rozwiązać problem rezonansów płyty i gramofonu poprzez nastrojenie układu na częstotliwości poza pasmem audio. TU-812MX jest wykonany z dobranych elementów metalowych i drewnianych. Producent podkreśla, że pod dociskiem nie należy umieszczać żadnych materiałów tłumiących jak guma, winyl, skóra czy inne. Masa docsku TU-812MX wynosi 360g, jego średnica to 85mm a wysokość 43mm.

Dodatkowe informacje w języku angielskim pod tym linkiem

  1. Soundrebels.com
  2. >

Ayon CD-35

Pomimo dochodzących od dłuższego czasu do naszych uszu pogłosek o śmierci formatu CD srebrna płyta jakoś niespecjalnie się nimi przejmuje i ma się całkiem dobrze. Co prawda sprzedaż powoli spada, ale o ile nowe wydania zdecydowanie lepiej „schodzą” na winylach i w formie plików, bądź coraz powszechniejszego streamingu, to nie ma co zaklinać rzeczywistości i twierdzić, że zalegających w naszych domach setek a czasem i tysięcy zgodnych ze specyfikacją Red Book dysków dajmy na to od najbliższego poniedziałku ruszać i słuchać nie będziemy. Biorąc zatem pod uwagę, że może w najbliższych kilku latach nasze płytoteki nie będą zwiększały swojej objętości z taką dynamiką jak dotychczas, to jednak cały czas będziemy chcieli z już zgromadzonych zbiorów wycisnąć jak najwięcej się da. Można oczywiście wylewać dziecko z kąpielą i tak jak Linn strzelić przysłowiowego focha zaprzestając produkcji odtwarzaczy nośników fizycznych (pomijając gramofony) a przy tym wykazywać się swoistą niekonsekwencją i nadal takowe nośniki oferować. Drugim i niewątpliwie nieco mniej kontrowersyjnym pomysłem na to, by jeszcze coś w tym segmencie rynku zdziałać jest gra na emocjach nabywców i podświadome sugerowanie, że jeśli kupować odtwarzacz CD to teraz jest już ostatni dzwonek, a później będzie na taki ruch za późno … wprowadzając do sprzedaży (ostatniego) Mohikanina, jak to zrobił norweski Hegel ze swoim Mohicanem.
Są też jednak i tacy, którzy niczego nie skreślają, nie wieszczą końca znanego nam do tej pory świata i nie ogłaszają cyfrowej apokalipsy a jedynie starają się, by ich najnowsze produkty nie tylko łączyły przeszłość z teraźniejszością, ale i śmiało wybiegały w przyszłość. Do tego grona z pewnością można zaliczyć austriacką markę Ayon, której właściciel – Gerhard Hirt uważnie obserwuje zmieniającą się rzeczywistość w jakiej przyszło nam żyć, wyciąga z poczynionych obserwacji wnioski i co jakiś czas wbija przysłowiowy kij w mrowisko pokazując światu swoje nowe dzieło. I z takim przejawem kreatywności mamy właśnie do czynienia właśnie teraz. Panie i Panowie, oto Ayon CD-35, czyli „wszystkomający”, inaugurujący czwartą generację urządzeń odtwarzacz CD/SACD, DAC i przedwzmacniacz w jednym.

Skupiając się na szacie wzorniczej CD-35 trudno dodać cokolwiek do tego, co zostało już powiedziane, napisane i zobaczone przy okazji testów, odsłuchów i macania poprzednich modeli. Po co bowiem zmieniać coś, co nie dość, że poprzez swoją charakterystyczną bryłę zdążyło już zdobyć rozpoznawalność na światowych rynkach a dzięki iście pancernej budowie sympatię nabywców. Dlatego też po raz kolejny mamy do czynienia z zaokrąglonymi na rogach i świetnie dopasowanymi na wszystkich powierzchniach masywnymi profilami ze szczotkowanego aluminium stanowiącymi korpus majestatycznego top-loadera zwieńczonego masywną, akrylową pokrywą.
Ponieważ w jego trzewiach znajdziemy lampy i to nie tylko pracujące w stopniu wyjściowym (po jednej 5687 i 6H30 na kanał), ale również w zasilaniu (prostownicza GZ30) nie dziwi obecność zarówno na płycie górnej, jak i ścianach bocznych zabezpieczonych eleganckimi, chromowanymi siatkami otworów wentylacyjnych poprawiających cyrkulację powietrza i termiczny komfort pracy urządzenia. Skoro już jesteśmy przy trzewiach to wspomnę jeszcze, że tym razem w roli przetwornika użyto kości AKM „VERITA” AK4490EQ oferującej nie tylko obsługę sygnałów PCM 768kHz/32-bit, ale i DSD256(11.2MHz). Za zasilanie odpowiadają dwa transformatory R-Core, z czego jeden dedykowany jest wyłącznie układom analogowym a drugi cyfrowym. Ponadto
wersja Signature, czyli taka jaka dotarła do nas na testy może się pochwalić kondensatorami Mundorf Silver/Gold. Jednak najwięcej pracy i czasu (prawie trzy lata) pochłonęło napisanie, okiełznanie i zaimplementowanie stworzonego przez StreamUnlimited dedykowanego CD-35 oprogramowania.
Wychodząc na powierzchnię warto wspomnieć, że oprócz ww. akrylowego wieka płytę na napędzie utrzymuje niewielki i lekki magnetyczny docisk ozdobiony emblematem SACD. Odwołanie do tego formatu znajdziemy również wśród otoczonych rubinowymi aureolkami przyciskach funkcyjno-nawigacyjnych, które tradycyjnie znalazły się na płycie górnej.
Ściana przednia, jak to zwykle w przypadku austriackich top-loaderach bywa może pochwalić się jedynie centralnie umieszczonym krwistoczerwonym wyświetlaczem, firmowym logotypem po lewej i oznaczeniem modelu po prawej stronie. Słowem pełen minimalizm, którego nie zaburza nawet główny włącznik sieciowy umiejscowiony od spodu, w okolicy lewej przedniej nóżki. Wszelkie ograniczenia nie dotyczą za to panelu tylnego, który po prostu oszałamia bogactwem dostępnych funkcji i możliwości.  Mamy zatem wyjścia analogowe w wersji RCA i XLR, sekcję wejść analogowych, gdzie w przeciwieństwie do trzech par RCA obecnych w CD-3sx znalazły się dwie pary RCA i para XLRów. Wyjście cyfrowe jest pojedyncze – coaxial, za to wejścia przyprawiają o zawrót głowy. Do wyboru jest bowiem koaksjalne, AES/EBU, BNC, I2S, USB i dedykowane DSD potrójne BNC. Nie zabrakło również charakterystycznych dla Ayona hebelkowych przełączników umożliwiających wybór wzmocnienia (High/Low), trybu pracy stopnia wyjściowego (Normal/Direct Amp) i wyboru wyjść analogowych (RCA, XLR XLR/RCA). Na tym jednak kończą się dobre wiadomości, gdyż moją uwagę zwróciła nieobecność szalenie przydatnego podczas nieraz spontanicznych rekonfiguracji i przepięć czujnika poprawności polaryzacji, czyli charakterystycznej czerwonej diody. Indagowany w tej sprawie producent ze smutkiem poinformował mnie, że musieli z niej zrezygnować ze względu na … prawo unijne a dokładnie wymagania CE. Choć zakrawa to na absurd okazało się bowiem, że unijni biurokraci uznali, że ów czujnik, przez który przepływał prąd o napięciu 230V stanowi zagrożenie podczas użytkowania. No w dziuplę go i nożem! Co trzeba mieć między uszami, żeby wymyślić coś tak kretyńskiego? Naprawdę nie wiem co biurokraci odpowiedzialni za ww. certyfikację biorą, ale moim zdaniem powinni jak najszybciej zmienić pigularza, bo jeszcze chwila a uznają, że kręcąca się w napędzie płyta również stanowi śmiertelne zagrożenie.
Niejako na otarcie łez dostajemy jednak kilka innych wielce użytecznych funkcji wśród nich należy wyróżnić dokonywaną w domenie analogowej sześćdziesięcio-krokową regulację głośności, którą oczywiście można z pomocą pilota jednym kliknięciem obejść trybem bypass, wybór dwóch filtrów – o łagodnym (Filter 1) i stromym (Filter 2) spadku a przede wszystkim upsampling odtwarzanych sygnałów do DSD128 lub DSD256. Przed wzrokiem ciekawskich, bo na spodzie odtwarzacza, ukryto jeszcze dwa przełączniki umożliwiające obniżenie sygnału wyjściowego o -6dB, co z wdzięcznością przyjmą wszyscy Ci, którzy do tej pory kręcili nosem na zbyt wysoką na tle konkurencji  głośność Ayona.
Zanim jednak przejdziemy do części poświęconej dźwiękowi chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na pewien drobiazg. Otóż odblokowanie możliwości odczytu krążków SACD spowodowało zauważalny wzrost głośności pracy samego napędu. Nie ma się jednak temu zjawisku co dziwić, gdyż o ile zwykłe napędy CD kręcą srebrnymi krążkami w zakresie 200 – 500 RPM, o tyle przy SACD prędkość wzrasta w kulminacyjnym momencie do oszałamiających 1 500 obrotów i to po prostu słychać. Co ciekawe pracę niedawno przez nas testowanego na wskroś konwencjonalnego transportu C.E.C. TL 0 3.0 słychać było jeszcze wyraźniej a za to hybrydowe odtwarzacze Accuphase’a pracują całkowicie bezszelestnie. Z drugiej jednak strony nikt nie siedzi z uchem przyklejonym do napędu, bo po pierwsze takie działanie jest mało rozsądne a po drugie w przypadku Ayona mógłby sobie co nieco przypiec, bo przez chronione chromowanymi kratkami otwory wentylacyjne ciepełko wydobywa się w dość znacznych ilościach.

Tym razem już na wstępie zaznaczę, iż niniejsza recenzja nie dość, że będzie do bólu subiektywna (jakby poprzednie takie nie były), to w dodatku obciążona bagażem doświadczeń zdobytych podczas ponad sześcioletniego „małżeństwa” z odtwarzaczami tytułowej marki. Myliliby się jednak ci, który sądziliby, że od razu celowałem w górną półkę. Nic z tych rzeczy, bowiem gdy w 2011 r. rozpoczynałem swój romans z dyskofonami Ayona to mając do wyboru podstawowy CD-07s i stojącą oczko wyżej pierwszą inkarnację CD-1sc świadomie wybrałem siódemkę, gdyż najzwyczajniej w świecie bardziej mi się podobała. Jedynka grała lepiej, ale to siódemka urzekła mnie niesamowitą, jak na swoją cenę muzykalnością. Stan taki nie trwał jednak długo, gdyż już na przełomie 2012 i 2013 r. nowa odsłona 1sc uwiodła mnie na tyle skutecznie, że bez chwili wahania zastąpiłem nią swoje dotychczasowe źródło. Przez kolejne dwa lata trwał w naszym związku względny spokój, aż tu w lutym 2015 r. w moim systemie zagościł CD-1sx i trwał sobie w nim niewzruszenie do czasu aż na testach wylądował u mnie topowy wtenczas (styczeń 2016) 3sx. Sparring ten okazał się wielce intrygujący, gdyż oba egzemplarze pochodziły z 3-ciej – ostatniej generacji, więc zaobserwowane ewentualne różnice miały wyznaczyć kierunek dalszej ewolucji, bądź też zaleczyć bakcyla audiofilii nervosy jasnym przekazem, że to raczej krok w bok a nie w górę. Kiedy jednak zauroczony nieosiągalnym dla mojego dyżurnego playera wolumenem, rozdzielczością i szlachetnością dźwięku powoli skłaniałem się ku kolejnej roszadzie usłyszałem, żebym był cierpliwy. Nie muszę chyba dodawać, że owa cierpliwość została nagrodzona, choć moje początki z tytułową 35-ką trudno określić mianem standardowych i łatwych.
Najpierw miałem z nią bowiem kontakt jedynie podczas otwarcia nowej warszawskiej siedziby Nautilusa, ale jak wiadomo odsłuch w takich warunkach mija się z celem. Druga szansa nadarzyła się na AVS, jednak uroki towarzyskich spotkań dość skutecznie stłumiły ewentualne obserwacje natury nausznej. Całe szczęście co się odwlecze, to nie uciecze i tuż po wystawie prawie cały (bez gramofonu) system z Tulipa wylądował u nas i wtedy się zaczęło.
Pierwsze odsłuchy skończyliśmy z Gerhardem Hirtem, który był tak miły i zawitał do nas z wizytą, coś koło 2-ej w nocy a kolejne sesje coraz bardziej utwierdzały mnie w przekonaniu, że 35-ka gra niepokojąco dobrze. Porównania nie tylko z firmowym streamerem S-10, ale i naszym dzielonym źródłem Reimyo tylko to potwierdziły, więc po kilku dniach wypożyczenia CD-35 konkurencji wpiąłem go w swój system i … przepadłem do reszty. CD-1sx był dobry i go lubiłem, tym bardziej, że był to mój czwarty (bodajże 07-ki miałem dwie) odtwarzacz Ayona pod rząd, jednak musiał uznać wyższość CD-35, tak jak wcześniej uległ CD-3sx i o ile przy 3-ce mocno się nad przesiadką zastanawiałem, to przy 35-ce zastanawiać się nie trzeba było wcale.

Dość jednak żartów – najwyższy czas przejść do sedna. Po wpięciu w tor CD-35 od razu słychać, że dźwięku jest więcej, jest lepszy a w porównaniu z 1sx i 3sx różnica in plus jest zauważalna już na podstawowych ustawieniach, czyli bez włączonych polepszaczy  a wybór upsamplingu do … DSD256 powoduje metaforyczne „włączenie nitro” i przeskok do zupełnie innej, nieosiągalnej do tej pory na większości pułapów cenowych, muzycznej galaktyki. Co ciekawe progres dotyczy nie tylko krążków SACD, co wydaje się oczywiste, lecz również standardowych płyt CD i … dostarczanych dowolnym wejściem cyfrowym zapisanych w zerach i jedynkach muzycznych plików. Przy czym, szczególnie w ostatnim z wymienionych przypadków zauważyć można jeszcze jedną prawidłowość. Otóż Ayon niejako ciągnie za uszy podpinane pod niego transporty plików i streamery w dość bezpardonowy sposób starając się minimalizować ich wpływ na finalną jakość dźwięku, co w 99,9% przypadków okazuje się zbawienne, gdyż pozwala ograniczyć dalsze wydatki do niezbędnego minimum, czyli oferty Bluesounda, Auralica, Lumina o niejako dedykowanym NW-T / DSD nawet nie wspominając.
Zacznijmy jednak od srebrnych i zarazem „gęstych” krążków, bo to, co 35-ka wyciągnęła z płyt SACD wywoływało niedowierzanie u większości osób mających styczność z najnowszym dziełem Gerharda Hirta. Niestety ze względu na brak we własnych zbiorach tak szlachetnie wydanego metalowego łomotu ograniczyłem się na początek do dostępnych w katalogach Linna i Alia Vox folku oraz klasyki. Skoro pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz to i tym razem postawiłem wszystko na jedną kartę i pod wiekiem austriackiej „cukiernicy” wylądował „Dixit Dominus” Jordi Savalla. To pozornie dość mało „przebojowe” nagranie potrafi jednak pokazać prawdę o odtwarzającym je urządzeniu a ze względu na użycie naturalnych instrumentów i obecność nieprzetworzonych komputerowo wokali od razu ostrzec o nawet najmniejszych próbach majstrowaniu w sygnale. Przekaz był ciemny, ale świetnie napowietrzony i przepełniony wewnętrznym spokojem, co niejako zadaje kłam obiegowej opinii o tym, że austriackie CD-ki grają wyżyłowanym, będący nawet nie tyle na granicy nerwowości, co wręcz poza nią dźwiękiem. Nic z tych rzeczy drodzy Państwo. Co innego ordynarne przejaskrawienie i za przeproszeniem walenie konturami po oczach a co innego natywna dla 35-ki rozdzielczość dająca w pełni naturalny i mniej-więcej zgodny z rzeczywistością wgląd w nagranie. Czemu jedynie mniej-więcej? Cóż … aspekt ten podczas ostatniego spotkania w U22 wyjaśnił sam Maestro Maksymiuk. Otóż na „komercyjnych” nagraniach wszystko słychać lepiej aniżeli na żywo i pomimo tego, że właśnie brzmienie „live” jest niedoścignionym wzorcem, to już rozdzielczość i lepszy – bardziej precyzyjny wgląd w aparat wykonawczy zapewnia odsłuch w domowym zaciszu. Oczywiście uwzględniając fakt posiadania do tego stosownej „aparatury”.
Podobne doznania zapewnił „The Devil’s Trill” Palladians, co niejako utwierdziło mnie w przekonaniu, że jeśli chodzi o umiejętność kreowania klimatu i oddanie możliwie wiernej barwy instrumentarium trudno będzie znaleźć jakiś powód, żeby dokonać nawet symbolicznej krytyki Ayona. Mówi się trudno i szuka dalej. Dlatego też sięgnąłem po bardzo miło kojarzący się z wysokoprocentowymi szkockimi destylatami album „Notes From A Hebridean Island” Williama Jacksona i sióstr Mackenzie, który pozwolił mi zweryfikować zdolność przedmiotu testu do radzenia sobie z momentami dość jazgotliwą muzyką, której wtóruje warstwa wokalna o estetyce dalekiej od włoskiej melodyki i płynności dająca całkiem niezłe wyobrażenie o sybilantach. Jednak i w tym przypadku wszystko było w jak najlepszym porządku, przez co zamiast szukać dziury w całym z niekłamaną przyjemnością oddałem się odsłuchowi odkładając na bok tablet, w którym zazwyczaj zapisuję wstępnie obserwacje.
Przesiadka na płyty CD i pliki powinna być, jak to zwykle przecież bywa, nad wyraz bolesnym, wręcz traumatycznym przeżyciem. Tymczasem o ile z wyłączonym upsamplingiem DSD różnica była zauważalna i będąca jednoznacznym downgradem, ale emocje związane z takim pogorszeniem dalekie były od histerii i darcia szat. Dźwięk był po prostu bardziej skupiony w centrum i pozbawiony wcześniejszej swobody. Jednak zarówno nasycenie barw, jak i motoryka nie powodowały grymasu niezadowolenia. Ot oczywiste ograniczenia samego formatu chciałoby się powiedzieć. Jednak czy aby na pewno? Ano niezupełnie, bo wystarczyło wcisnąć na pilocie przycisk PCM-DSD odpowiedzialny za aktywację upsamplingu, by zaliczyć przysłowiowy opad szczęki. Przepraszam za kolokwializm, ale różnica in plus była po prostu kolosalna i nie ograniczała się do jednego, czy dwóch aspektów, lecz miała charakter dogłębny i globalny, czyli krótko mówiąc konwersja do DSD robiła dobrze.
Największą poprawę zaobserwować można było w domenie przestrzeni, szczególnie w głębi sceny i rozdzielczości. Przy czym wzrost tego ostatniego parametru nie powodował nadmiernej analityczności znanej z cyfrowych samplerów a wręcz coś zupełnie odwrotnego – zbliżanie się ku znanej z analogu, właśnie analogowej faktury i adekwatnej do niej dynamiki. Jeśli kiedykolwiek mieli Państwo możliwość posłuchania profesjonalnego szpulowca i dobrze zachowanych taśm (najlepiej jednych z pierwszych kopii taśm matek) to proszę mi wierzyć, a najlepiej samemu nausznie to zweryfikować, że właśnie w tym kierunku brzmienie zaimplementowanego w austriackim odtwarzaczu konwertera zmierza.  Aby tego doświadczyć wcale nie trzeba było jednak sięgać po  referencyjne „TARTINI secondo natura”, gdyż w zupełności wystarczyły dalekie od audiofilskiej perfekcji „Hardwired…To Self-Destruct” Metallicy, czy „Dystopia” Megadeth. Niby dla nastawionej na mniej kakofoniczne dźwięki części populacji taki repertuar to nic innego jak przypominający odgłosy pracującego pełną parą złomowiska łomot, ale właśnie sztuką jest tenże łomot odpowiednio pokazać i dać słuchaczowi możliwość odkrycia ukrytego w nim piękna. A Ayon taką możliwość nie tylko daje, co podaje wyekstrahowane piękno na złotej tacy. Robi to jednak bez zaokrąglania, upiększania, łagodzenia i dosładzania, lecz właśnie poprzez wspomnianą wcześniej „analogowość” sprawia, że nawet surowe gitarowe riffy zachwycają soczystością i potęgą a uderzenia basu z jednej strony wgniatają w fotel a jednocześnie nie pozwalają w nim spokojnie, czyli bez podrygiwania wysiedzieć.

Choć ze względu na swoją wielozadaniowość Ayon CD-35 zgodnie z wszelkimi znakami na niebie i ziemi powinien każdą z zaimplementowanych umiejętności wykonywać pi razy dobrze i na tle konkurencji wypadać korzystnie właśnie poprzez pryzmat bogactwa funkcji, czyli generalnie rzecz ujmując uniwersalność, to  rzeczywistość zdaje się temu wszystkiemu przeczyć. Okazuje się bowiem, że Gerhard Hirt tworząc inaugurujący czwartą generację austriackich odtwarzaczy CD-35 miał najwidoczniej wystarczająco dużo czasu, by każdą z dostępnych w nim opcji doprowadzić do … perfekcji. Cóż to oznacza? Nie wiem jak w Państwa przypadku, ale mówiąc za siebie śmiem twierdzić, że dzięki Ayonowi możemy stać się nie tylko świadkami, ale i głównymi uczestnikami swoistej ekshumacji pogrzebanej przez co poniektórych płyty CD. Nie wierzycie? To posłuchajcie sami, tylko potem nie miejcie do mnie pretensji, że plany ograniczenia wydatków na audio-zabawki wzięły w łeb.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Nautilus / Ayon
Cena: 39 900 PLN w wersji dostarczonej do testu (Preamp + Signature)

Dane techniczne:
Obsługiwane częstotliwości próbkowania: 768kHz / 32 bit & DSD 256
Konfiguracja układu przetwornika: W pełni zbalansowany –  AKM-Japan
Układ DSP (opcjonalny): PCM→DSD & DSD→DSD
Zastosowane lampy: 6H30 & 5687
Dynamika: > 120dB
Napięcie wyjściowe tryb Low: 2.5V stałe lub 0 – 2.5 V rms regulowane
Napięcie wyjściowe tryb High: 5V stałe lub 0 – 5V rms regulowane
Impedancja wyjściowa: ~ 300 Ω (zarówno n RCA jak i XLR)
Wyjście cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA)
Wejścia cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA), USB, I2S, BNC, AES/EBU,3 x BNC dedykowane DSD
Odstęp S/N: > 119 dB
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 50kHz  +/- 0.3dB
Zniekształcenia THD (na 1kHz): < 0.001%
Wyjścia: RCA & XLR
Wymiary (S x G x W): 48 x 39 x 12 cm
Waga: 17 kg

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; Accuphase DP-410
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips