Monthly Archives: luty 2017


  1. Soundrebels.com
  2. >

Audio Analogue Maestro Anniversary

Opinia 1

Po bardzo mile przez nas wspominanym modelu Puccini Anniversary przyszła pora na zdecydowanie poważniejszą konstrukcję. Na chwilę obecną flagową, niemalże dwukrotnie mocniejszą od swojego poprzednika i jak to zwykle bywa w takich przypadkach dwukrotnie droższą, tylko bądźmy szczerzy, kto w dążeniu do osiągnięcia audiofilskiej nirwany zwraca uwagę na takie drobiazgi jak cena. No dobrze, może z tą finansową niefrasobliwością nieco przesadziłem, ale zarówno z autopsji, jak i z obserwacji czynionych wśród grona  znajomych dość jasno wynika, że decydując się na komponent niby spełniający nasze wymagania, lecz mający nad sobą jeszcze jeden, czy dwa modele bardzo często już chwilę po zakupie zaczynamy zastanawiać się i teoretyzować, co by było gdybyśmy jednak nieco bardziej się postarali i jednak „szarpnęli” na bardziej ambitną a najlepiej topową propozycję. Po co to wszystko? Nie, wcale nie przez próżność, jak co poniektórzy mogliby myśleć a jedynie z czysto hedonistycznej chęci czerpania jak najwięcej i jak najdłużej radości z nowego nabytku. Nie ma się co oszukiwać – audiophilę nervosę można co najwyżej zaleczyć a im bardziej skumulowaną (wyżej usytuowaną w firmowym portfolio) szczepionkę jej zaserwujemy, tym okres względnego spokoju powinien być dłuższy. Tym oto sposobem dochodzimy do clue dzisiejszego spotkania, czyli idealnie nawiązującego do jakiś czas temu przez nas zapoczątkowanej serii poświęconej super integrom wzmacniacza Audio Analogue Maestro Anniversary.


Jak widać na powyższych zdjęciach wykonana z kilkunastomilimetrowego płata szczotkowanego aluminium płyta czołowa jubileuszowej wersji Maestro do złudzenia przypomina tę zapamiętaną z Pucciniego z tą tylko różnicą, ze jest znacząco wyższa a czujka IR znajduje się po lewej a nie jak poprzednio, po prawej stronie frontu. Podążając drogą unifikacji mamy zatem zgodną z niższym modelem ilość ukrytych w mikroskopijnych odwiertach sygnalizatorów – sześć diod informujących o wybranym źródle po lewej stronie i szesnaście, wskazujących na głośność po prawej spodkowego, centralnie umieszczonego wielofunkcyjnego pokrętła. Oczywiście z jego pomocą dokonamy nie tylko ustawienia siły głosu, ale i wyboru źródła, oraz włączenia/uśpienia wzmacniacza, choć z drugiej strony tym razem nie czując dysonansu pomiędzy szlachetnością jednostki centralnej a dedykowanemu jej pilotowi chyba ani razu przez pond dwa tygodnie użytkowania nie zbliżałem się do wzmacniacza z zamiarem jego opalcowania. Skoro do dyspozycji miałem wyfrezowany z jednego bloku aluminium elegancki sterownik zdalnego sterowania grzechem byłoby z niego nie skorzystać. Sama bryła wzmacniacza a przede wszystkim jego głębokość sprawiają dość imponujące wrażenie i warto brać owe gabaryty pod uwagę, gdyż przy głębokości 55 cm i doliczeniu kilku(nastu) na przewody może się okazać, że stolik jakim obecnie dysponujemy niestety nie spełnia wymogów włoskiego flagowca.
Gęsto ponacinana płyta górna i monstrualne, pełniące rolę ścian bocznych radiatory dość jasno dają do zrozumienia, że deklarowane przez producenta osiągi nie są li tylko wymysłem speców od marketingu, lecz faktycznymi cechami tytułowej integry. Wskazuje na to również wygląd ściany tylnej, na której symetryczny rozkład gniazd zdradza co nieco szczegółów budowy wewnętrznej. Do dyspozycji mamy bowiem dwa wejścia w standardzie XLR i trzy RCA a pojedyncze, zakończone wygodnymi motylkami terminale głośnikowe rozstawiono na tyle szeroko, że cechując się niezwykle wybujałą wyobraźnią po prostu nie jestem w stanie wykoncypować sytuacji, w której nie można byłoby podłączyć pod nie nawet monstrualnych rozmiarów wideł, jakie spotkać można było w pierwszych wersjach naszych rodzimych Audiomica Miamen Consequence (aktualne modele maja już wtyki „znormalizowane”, o czym już niedługo opowiemy – link).
Zaglądając pod perforowaną płytę górną można się jedynie z podziwem uśmiechnąć i z takim uśmiechem pozostać od początku do końca oględzin włoskich trzewi. Stan taki powoduje fakt, iż tak naprawdę mamy do czynienia z dwoma odrębnymi wzmacniaczami ulokowanymi w jednej, szczelnie wypełnionej obudowie, których sterowanie również odseparowano od siebie optycznie. Sama topologia to jednak nie wszystko, gdyż wrażenie robią nie tylko 600 VA transformatory toroidalne (po jednym na kanał). Mostki prostownicze oparto na superszybkich 50A diodach a każda gałąź posiada pojemność filtrującą wynoszącą 16 800 μF, co w sumie daje 67 200 μF pojemności całkowitej. Może na amplifikację o takich gabarytach, masie i deklarowanych osiągach nie jest to jakaś imponująca wartość, ale biorąc pod uwagę fakt, iż Włosi praktycznie na każdym kroku podkreślają bezkompromisowość i dbałość o nawet najmniejsze detale, to przynajmniej na razie niespecjalnie bym się tym przejmował. Również sekcja przedwzmacniacza ma budowę dual mono, więc w tym wypadku mamy do czynienia z konstrukcją w pełni zbalansowaną od wejść po stopnie wyjściowe. A właśnie w stopniu wyjściowym pracują po cztery pary tranzystorów na kanał a wewnętrzne okablowanie poprowadzono przewodami 7N OCC.

Pomimo solennych zapewnień dystrybutora – warszawskiego Sound Source o gruntownym wygrzaniu dostarczonego na testy egzemplarza, przez kilka pierwszych dni topową integrę AA traktowałem z lekkim przymrużeniem oka i bardziej ją obserwowałem, aniżeli oceniałem. Dzięki temu dość szybko zorientowałem się, że nawet trzymając ją niemalże cały czas pod prądem do pełni możliwości brzmieniowych Maestro dochodził po około dwóch godzinach grania. Choć dla osoby postronnej takie zachowanie może wydawać się cokolwiek dziwne, ale w Hi-Fi i High-Endzie to dość normalny stan rzeczy, o czym mogą zaświadczyć m.in. posiadacze Accuphase’ów, które potrafią się odwdzięczyć iście zjawiskowym dźwiękiem pod warunkiem, gdy możliwie rzadko interesować się będziemy ich wyłącznikami. Może to i mało ekologiczne, ale w audio, jak w życiu – to co dobre jest albo niezdrowe, albo tuczące. No dobrze żarty na bok, najwyższy czas na konkrety.
Maestro Anniversary to kawał pieca i w telegraficznym skrócie można powiedzieć, że gra tak, jak wygląda – dźwiękiem dużym, precyzyjnym i finezyjnym. Warto jednak już na wstępie podkreślić, że nie jest to bezkształtna muzyczna masa pozbawiona kontroli z gąbczastym i zawłaszczającym średnicę basem, co jeszcze jakiś czas temu potrafiło się przydarzyć Audio Analogue, lecz zupełnie inna i zdecydowanie wyższych lotów jakość. Śmiem wręcz stwierdzić, iż z typowo włoskiej słodyczy i plastyczności przekazu pozostała jedynie esencja pełniąca rolę przyprawy a całość dość wyraźnie zmierza w kierunku analityczności, lecz analityczności w południowym wydaniu. O co chodzi? O niemalże idealne zrównoważenie tonalne, z tą tylko różnicą, że zamiast od A do Z trzymać się liniowości Włosi postanowili nieco „poprawić” rzeczywistość i z wrodzonym taktem pozwolili sobie na delikatne przesunięcie środka ciężkości ku dołowi, jednocześnie obsesyjnie pilnując, by bas pracował z iście zegarmistrzowską precyzją. Taka maniera świetnie sprawdza się zarówno na rozmarzonych syntetycznych klimatach, jakie ostatnimi czasy zaserwował nam Riverside na „Eye of the Soundscape”, jak i zdecydowanie twardszym, mocniejszym i prog – rockowym „Shrine Of New Generation Slaves”. Jednak o ile w pierwszym przypadku doprecyzowaniu uległy nieco impresjonistyczne kontury dźwiękowych plam, to już w typowych dla Riverside klimatach zejście i precyzja uderzenia basu idące w parze z jego zróżnicowaniem nie mogły się nie podobać. To było rasowe, męskie, twarde granie bez owijania w bawełnę i próby przypodobania się rozedrganym emocjonalnie miłośnikom plastikowych pseudo gwiazdek. Nie brakowało też szorstkości w riffach i przetworzonym wokalu Mariusza Dudy. Mało włoskie? A kogóż to obchodzi, skoro brzmi świetnie. Patrząc jednak na całość z nieco wyższego pułapu … dajmy na to niedawno recenzowanego duetu Accuphase C-3850 & P-7300 wypada wspomnieć o nieco może nie wycofanej, co nie tak rozświetlonej, jak u japońskiej konkurencji górze pasma. Nie jest to przygaszenie, czy zmatowienie, lecz uczciwie trzeba przyznać, że Accu potrafiło pokazać więcej niuansów i audiofilskiego planktonu. Pomijam w tym momencie dość bolesną różnicę w cenie obu sparingpartnerów, ale wyszedłem z założenia, że jeśli tylko można, to powinno się sygnalizować Czytelnikom, że w większości przypadków zawsze coś jeszcze jest za linią horyzontu i warto do tego czegoś mozolnie dążyć. Proszę się jednak nie zniechęcać, bo Maestro naprawdę dzielnie obie radzi a że do pułapu siedmiokrotnie droższych urządzeń nieco mu brakuje, to chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie miał o to do niego pretensji.
W nieco odmiennej, ewidentnie bardziej wysublimowanej stylistyce barokowej wokalistyki połączonej z jazowym akompaniamentem, jaką na albumie „’Round M: Monteverdi Meets Jazz” serwuje Roberta Mameli punkt widzenia AA również sprawdza się bez zarzutu. Najwyższe składowe nie drażnią, nie świdrują i nie trącają nadszarpniętych codzienną gonitwą nerwów a i sama, podana „al dente” średnica nie sprawia wrażenia, jakby na siłę chciała zostać uznana za „ładną”. Nic z tych rzeczy. Tutaj nie znajdziemy „lampowego” dopalenia, czy równie stereotypowego wypchnięcia środka pasma a jedynie płynne przejście ku delikatnie zaakcentowanym najniższym składowym. Podobnie jest z budowaniem sceny i jej wieloplanowością, gdzie pierwsze skrzypce grają precyzja i realizm a nie podrasowana namacalność. W związku z powyższym pierwszoplanowe wokale i instrumenty nie pakują się nam bezceremonialnie na kolana, lecz swoją obecność zaznaczają mniej więcej na linii głośników i to właśnie od niej rozpoczyna się kreowanie dalszych planów. Jeśli kogoś taki stan rzeczy dziwi pragnę jedynie nieśmiało zauważyć, że ani w salach koncertowych, ani klubach jazzowych nikt z występujących artystów przedstawicielom publiczności nad karkiem nie dyszy i języka do ucha nie pakuje, więc jeśli ktoś podobnych wrażeń jest spragniony, to raczej musi rozejrzeć się za czymś bliższym przybytkom reklamowanym przez niewiasty przechadzające się z kolorowymi parasolkami. Dlatego też nawet niezwykle blisko „zdjęty” wokal Anny Marii Jopek z „Minione” podany został z odpowiednim dystansem, przez co odsłuch nie miał znamion sesji u foniatry a jedynie pozwalał nam z lubością kontemplować południowe interpretacje naszych rodzimych szlagierów z początku minionego stulecia wzbogacone o sugestywne i zmysłowe partie wokalne AMJ. A właśnie, nietaktem byłoby pominięcie wybornej barwy wykorzystanego instrumentarium, które bez zbędnego dosłodzenia i dosaturowania świetnie broniło się samo.

Audio Analogue Maestro Anniversary to konstrukcja, jak przystało na jubileusz, dojrzała i atrakcyjna nie tylko pod względem wzorniczym, co przede wszystkim brzmieniowym. Świadomie zrywając ze swojego czasu stanowiącą synonim AA misiowatością i dyskusyjną selektywnością, określanymi przez część miłośników marki mianem „muzykalności”, pokazuje, że w kontroli i rozdzielczości okraszonych jedwabistą gładkością bez trudu można odnaleźć piękno słonecznej Toskanii. Nie wiem jak Państwu, ale mi taki kierunek ewolucji ewidentnie przypadł do gustu.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXC-50
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Przedwzmacniacz: Accuphase C-3850
– Końcówka mocy: Accuphase P-7300
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Thixar Silent Feet Basic

Opinia 2

Z ofertą prezentowanego dzisiaj brandu jakiś czas temu z niekłamaną przyjemnością mieliśmy okazję się już spotkać. To co prawda był stojący nieco niżej w hierarchii marki brat tytułowego bohatera, ale z tego co udaje mi się przywołać z pamięci, już wówczas było to bardzo ciekawe soniczne europejsko-japońskie starcie. Powiem więcej, przywołany epizod był na tyle owocny w wiele pozytywnych doznań, że gdy ze strony dystrybutora padła propozycja zmierzenia się z okupującym szczyty cennika włoskim flagowcem, ochoczo potwierdziliśmy gotowość do kolejnego sparingu. Miło mi zatem oznajmić, iż punktem zapalnym dzisiejszego odcinka będzie Włoch z krwi i kości, a konkretnie mówiąc wzmacniacz zintegrowany marki Audio Analogue w jubileuszowej odsłonie – Maestro Anniversary. Uzupełniając pakiet informacyjno-wprowadzający dodam, iż opieki nad wyrobami mistrzów z Italii w naszym kraju podjął się warszawski dystrybutor Sound Source.

Może fotografie tego nie oddają, ale już pierwszy kontakt organoleptyczny z rzeczonym wzmacniaczem podczas formowania myśli skąd pochodzi, prawie natychmiast kieruje nasze podejrzenia ku krajowi z Półwyspu Apenińskiego. Dlaczego? Proszę dokładnie się przyjrzeć. Ogólna prostota frontu z co prawda sporej średnicy, ale tylko  jedną multi-funkcyjną gałką i wyszukany kształt radiatorów dają jasne przesłanie, że pewne wizualne projekty trzeba mieć w genach. Ale ad rem. Jak wspomniałem, przedni panel w swoim minimalizmie wykonany jest z grubego, szczotkowanego płata aluminium. Dla przełamania monotonii  projektu wizualnego, na którą Włosi nigdy by sobie nie pozwolili, awers urządzenia grubym pionowym frezem przedzielono na dwie równe części, by idealnie w wektorze jego szerokości i wysokości umiejscowić będącą centrum zawiadywania wszelkimi funkcjami wielgachną gałę. Dokładnej obsługi tym swoistym „dżojstikiem” nie będę przybliżał, ale powiem tylko, iż wszystkie zadania realizujemy za pomocą ustalonych procedur przyciskająco-pokręcających. I powiem Wam, że gdy na początku wydaje się to nie do ogarnięcia, po kilku dniach użytkowania proces obsługi urządzenia bez pilota staje się banalnie prosty. Puentując temat przodu niezbędną informacją wydaje się być usytuowanie na jego lewej flance małej diody informującą nas o stanie urządzenia i tuż pod nią nadruku nazwy modelu. Prawa strona zaś pozostaje bez jakiejkolwiek ornamentyki. Podążając ku tyłowi mijamy przywołane na początku akapitu fantastycznie wycięte, ale niestety podczas nieuważnej logistyki mogące zranić nasze ręce radiatory. Jednak proszę się nie martwić, gdyż bez problemu proces implementacji pieca w nasz system wykona pracownik sklepu i jeśli nie zapragniemy sami bawić się w przenoszenie Maestro Anniversary, temat okaleczenia praktycznie nie istnieje. Gdy doszliśmy do pleców integry, świadectwem dbałości o klienta jest solidna bateria przyłączy liniowych w standardzie RCA (trzy sztuki) i XLR (dwie sztuki). Listę wyposażenia rewersu uzupełniają: wygodne w solidnym dokręceniu widełek, pojedyncze terminale kolumnowe, gniazdo zasilania i włącznik główny. I gdy wydawałoby się, że najważniejsze tematy tej części testu mamy za sobą, muszę wszystkich ostrzec, iż dostarczony do zaopiniowania wzmacniacz przy tak niewielkiej wysokości  jest bardzo głęboki i zarazem ciężki, przez co nonszalanckie zlekceważenie przeciwnika podczas przenoszenia w najlepszym razie może skończyć uszkodzeniem urządzenia, bądź własnej kończyny. Tak więc radzę uważać.

Rozpoczynając opis brzmienia włoskiego wzmacniacza jedno trzeba powiedzieć na pewno, to jest urządzenie grające mocnym, dobrze odsadzonym w masie dźwiękiem . AA nie udaje, że może wiele. On przez cały okres testu pokazywał, że co jak co, ale z energią w oddaniu niskich, a przez to i w dużym stopniu średnich tonów nie będzie miał żadnych problemów. Jednak ważną informacją jest fakt nieprzekraczania w tym temacie zdrowego rozsądku. W czym rzecz? Podczas napędzania moich 15-to calowych przetworników nigdy nie powodował bliżej nieokreślonych, żyjących swoim życiem trzęsień ziemi, tylko w porównaniu do mojego Japończyka nieco mocniej je eksponował, a to świadczy o panowaniu nad swoimi walorami. Ale, ale, to nie koniec zgrubnego przedstawienia możliwości sonicznych AA. Przy założeniu grania mocnym dźwiękiem konstruktorzy zbliżyli jego temperaturę ku neutralności i delikatnie ostudzili zapędy górnych rejestrów. Zanim ktoś zechce kręcić nosem, niech przez chwilę zastanowi się, co byłoby, gdyby przy stawianiu na dolne pasmo wespół z unikającą zbytniego przegrzania średnicą wysokie tony dostały wolną rękę. Byłby to rasowy oferent latających w powietrzu żyletek, a tak otrzymujemy będący konsekwencją odpowiedzialności pomysłodawców spójny pomysł na dźwięk. By zakończyć temat sposobu oddania świata muzyki przez AA wspomnę jeszcze o wykonującym mały kroczek w przód, ale czytelnym rozlokowaniu artystów na scenie. To nie jest brutalne równanie artystów do pierwszej linii, tylko przesiadka słuchacza kilka rzędów bliżej. Płytową penetrację umiejętności włoskiego Maestro rozpocznę od muzyki danej, czyli twórczości Kapsbergera i kompilacji „Labirinto d’Amore” z Thomasem Dunfordem i Anną Reinhold w rolach głównych. Przybliżając zapis tego krążka wspomnę, iż jest to materiał na instrumenty strunowe i wiodący damski wokal. I wiecie co? Mimo stawiania wzmacniacza na osadzenie w masie prawie wszystko wypadło dobrze. Fakt, śpiewaczka wprawdzie nieszkodliwie, ale lekko obniżyła tonację. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, gdyż w zamian jej głos w śpiewanych pełną piersią frazach brzmiał jak dzwon Zygmunta w Krakowie. Prawdę mówiąc przed włożeniem płyty do napędu bałem się trochę wprowadzenia w ten aspekt pewnej sztuczności spowodowanymi zbyt niskimi rejestrami, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Jeśli przyjrzeć się instrumentarium tego materiału, mimo że pokazywały nieco więcej pudła, na szczęście nie zapominały również o informacjach związanych ze strunami. A dlaczego na wstępie wtrąciłem słowo „prawie”? Cóż, w tym dziele muzycznym bardzo dużą rolę odgrywa korelacja tego co dzieje się na scenie z goszczącą muzyków kubaturą pomieszczenia sakralnego. Dlatego też wyartykułowana temperacja górnych rejestrów wespół z moimi niecierpiącymi na nadmiary wysokich tonów kolumnami nieco zmniejszyły efekt pogłosu, a to bezpośrednio wpłynęło na lekkie dozowanie emocji. Jednak przypominam, moje kolumny w swoim brzmieniu nie epatują sztucznie nadmuchiwanymi wysokimi tonami, co w połączeniu z ciemnym wzmacniaczem dało opisany, według mnie mieszczący się w ramach ciekawego grania, ale jednak wyraźnie słyszalny w skutkach efekt. Dlatego już teraz uczulam potencjalnych nabywców, by podczas planowania odsłuchów zwracać uwagę na niuanse brzmieniowe nie tylko tego co mamy, ale również tego co chcemy wkomponować w swój tor audio. W podobnej estetyce grania wypadł jazz spod znaku polskiej grupy RGG w interpretacji muzyki Karola Szymanowskiego bez zbędnych słownych ekwilibrystyk nazwanej „Szymanowski”. Wszelkie instrumenty grały delikatnie niżej, lecz z zauważalnie większą energią. Oczywiście jednym to się będzie bardzo podobać, inni zaś będą narzekać, ale zaznaczam, to było jedynie inne, adekwatne do różnic pomiędzy sparingpartnerami spojrzenie na dźwięk, a nie brutalna degradacja. Kontrabas, perkusja, ba nawet fortepian wydawały się czerpać z umiejętności Włocha pełną piersią. Jedynym przypominającymi o starannym dobieraniu komponentów aspektami tak jak w przypadku muzyki dawnej były zmierzające do spójnego grania uspokojenie górnych rejestrów i estetyka chłodniejszego od pieca Reimyo przekazu muzycznego. Ale jak zaznaczałem, co kto lubi. Na koniec udowadniając, iż nasz Maestro ma wielkie serce do grania, przywołam moje starcie z materiałem elektronicznym i rockowym. Na początek będzie to znany chyba wszystkim duet YELLO i ich krążek „Touch”. Wynik? Zapomnijcie o jakichkolwiek manierach i ograniczeniach testowanej elektroniki. To była orgia przesterów, pisków i zaplanowanych przez muzyków trzęsień Ziemi. Mało tego, dzięki dobremu dociążeniu basu główną rolę w tej odsłonie albumu wiódł mocny rytm, a przecież to w tego rodzaju projektach muzycznych jest podstawą. Bardzo podobnie do elektroniki wypadły płyty rockowe. Wszelkie gitarowe riffy, bębny, ale również mocno akcentowany męski wokal brzmiały nader dobrze. Ale to nie wszystko. To co w spokojnym plumklaniu nie pozwalało muzyce do końca wybrzmieć (mowa o uspokojeniu górnego zakresu) tym razem zwiększając ich czytelność nadawało perkusjonaliom pewnej ogłady, co wyraźnie pokazuje, iż nie ma jednej recepty na wszystko i zawsze (przynajmniej na tych pułapach cenowych) jest coś za coś.

Rozważając wszelkie za i przeciw włoskiego przedstawiciela działu wzmocnienia sygnału audio trzeba wyraźnie zaznaczyć, iż największą rolę w teście odgrywały wysokie tony. Raz w dobrym tego słowa znaczeniu pozwalały przetrwać rockowo-elektroniczną nawałnicę, by podczas spokojnej kontemplacji wprowadzić nieco ograniczający wybrzmienia instrumentów efekt przygaszenia światła na scenie. Ale po raz kolejny zaznaczam, w głównej mierze wszystko zależeć będzie od potrzeb docelowych systemów, ale nie zapominałbym również o samym postrzeganiu przez Was pojęć typu „dźwięk podgrzany kontra neutralny i jasny lub ciemny”. Gdzie widziałbym prezentowany wzmacniacz? Powiem szczerze, wszelkie niecierpiące na nadmiar masy w brzmieniu zestawienia bez problemu powinny znaleźć z Audio Analogue Maestro Anniversary nić porozumienia. Jak wspominałem, dźwięk jest masywny, ale nie gumowy, nieco ciemny, ale nie pozbawiony życia. Dlatego też, tylko osobista próba może dać odpowiedź, czy rzeczona integra jest panaceum na dotychczasowe bolączki teoretycznego zestawienia, do czego mimo sporych zapędów niestety mogę Was tylko zachęcić, a nie zmusić.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Sound Source
Cena: 31 900 PLN

Dane techniczne:
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Maksymalne napięcie wejściowe: 6 Vrms
Moc wyjściowa (@ 1% THD + N): 150 W/8 Ω, 300 W/4 Ω, 500 W/2 Ω
Czułość (przy 8 Ω): 720 Rrms
Pasmo przenoszenia: < 90 kHz
Rezystancja wyjściowa (2 Ω/1kHz): 0.2 Ω
Szum wejściowy(0Hz-80kHz/A-ważony): ≈20μV/≈10µV
Stosunek sygnał / szum: ≈100 dB
Pobór mocy w trybie Standby (230VAC): 0.7 W
Wymiary (W x S x G): 168 x 450 x 550 mm
Waga: 31 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

Lumïn U1
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Po testach pierwszego Lumina, oraz kolejnych odsłon intrygujących plikograjów, czyli D1 i M1 przyszła pora na  na dalszą eksplorację azjatyckiego portfolio, czyli … transport U1.

cdn…

  1. Soundrebels.com
  2. >

Tidal Masters

Relację z czwartkowego spotkania w Studiu U22 rozpocznę dość nietypowo, gdyż od sięgającej daleko wstecz dygresji – retrospekcji. Dawno, dawno temu, jeszcze w czerwcu 2015 r. w warszawskim salonie Luxury Art Cinema odbyło się spotkanie, na którym wysłannik Meridiana – Andrew Luckham licznie zgromadzonym przedstawicielom branżowej prasy zaprezentował debiutującą wtenczas na naszym rynku technologię MQA (Master Quality Authenticated). Nie chcąc jednak Państwa zbytnio zanudzać na wstępie wspomnę jedynie o głównych założeniach i zaletach tegoż zagadnienia u podstaw którego leży eliminacja degradujących efekt finalny poszczególnych etapów procesu produkcji muzycznej. Oznacza to ni mniej ni więcej tylko to, że przy odrobinie szczęścia możemy usłyszeć dźwięk w jakości studyjnej możliwie zbliżony do tego, co „zdjęły” mikrofony i przy okazji pozbawiony wszelakiej maści dodatków, artefaktów i śmieci jakie do tegoż dźwięku przykleiły się i zostały odciśnięte przez całą, uczestniczącą w ww. twórczym procesie aparaturę. Owa poprawa niesie ze sobą również daleko idącą optymalizację bezstratnej kompresji. O ile bowiem stereofoniczny sygnał 16bit/48kHz zadowala się strumieniem danych 1,54Mbps, to w przypadku 24/96kHz apetyt wzrasta do 4,6Mbps a przy 24/192kHz do 9,2Mbps. Jak widać na powyższym przykładzie im gęściej chcemy grać, tym stream zaczyna więcej ważyć a biorąc pod uwagę coraz większy tłok w sieci lepiej myśleć perspektywicznie i póki czas dmuchać na zimne. Z tegoż założenia wyszedł zapewne również Bob Stuart opracowując koncepcję składania ultradźwiękowych komponentów muzyki w pasmo bazowe ograniczając tym samym transmisję „pustych” danych. Dzięki temu doprowadzono do sytuacji, gdy plik MQA 24bit/48kHz zawierał dokładnie taką samą ilość informacji, co nagranie próbkowane z częstotliwością 192 kHz. To jednak nie koniec dobrych informacji, gdyż MQA jest w pełni zgodna „wstecz” z konwencjonalnymi formatami jak ALAC, FLAC czy WAV, etc., o zakresie częstotliwości próbkowania pomiędzy 44,1 kHz a 768 kHz i może być dekodowana zarówno sprzętowo, jak i programowo. W tym momencie spokojnie możemy wrócić do teraźniejszości, gdyż wcześniejsze deklaracje znalazły zastosowanie w rozwiązaniach oferowanych przez platformę streamingową Tidal pod postacią funkcji Tidal Masters. Parafrazując klasyka „Słowo stało się ciałem” a przekładając to na suche fakty mając wykupiony abonament HiFi wystarczy (na razie jedynie) w aplikacji desktopowej przejść do Nowości i wśród albumów odszukać zakładkę Masters, w której docelowo ma znaleźć się około 30 000 nagrań. Następnie kliknąć na znajdujące się na dolny pasku oznaczenie HiFi / Master i wybrać tryb Exlusive, oraz dedykowane urządzenie stanowiące odbiornik sygnału. Tym oto sposobem uzyskamy dostęp oprócz nagrań w jakości 16bit/44.1kHz również do zdecydowanie bardziej  audiofilskiego „contentu” o parametrach 24bit/88,2-96 kHz.

O tym właśnie, lecz w nieco mniej zagmatwanej i naszpikowanej technikaliami formie opowiadali otwierający spotkanie gospodarz – Piotr Welc, Marketing Manager Horn Distribution S.A – Marcin Pikułoński  i dyrektor generalny Tidal Polska – Adrian Ciepichał. Dodatkowo Marcin w telegraficznym skrócie przybliżył zebranym możliwości techniczne bezprzewodowej rodziny urządzeń Denon Heos. Przy okazji jedynie wspomnę, iż tym razem źródłem sygnału był MacBook wpięty w topową integrę Denona – PMA-2500NE z powodzeniem dającą sobie radę z nieustająco intrygującymi Sonus faberami Elipsa Red.

To było jednak jedynie preludium do części właściwej czwartkowego spotkania, którego niekwestionowaną gwiazdą był producent, kompozytor i muzyk (ex. Republika, Wilki) Leszek Biolik, czyli człowiek zza przysłowiowej studyjnej szyby i reprezentant świata pro-audio. Mogliśmy zatem poznać, niemalże od kuchni, nieco inny punkt widzenia na nasze audiofilskie wodotryski. Całe szczęście obyło się bez „scen”, gdyż pojawienie się technologii MQA przez Leszka zostało odebrane jednoznacznie pozytywnie a przy okazji był na tyle miły, że podzielił się wspomnieniami z powstawania takich nagrań jak „Kalejdoskop” Roberta Gawlińskiego  (fenomenalny „Tuareg”, który mi osobiście świetnie komponuje się z twórczością tunezyjskiej prog-metalowej formacji Myrath – np. albumem „Desert Call”), „Fiolka” czy Cars on Fire. Nie zabrakło oczywiście flagowej „Siódmej Pieczęci” Republiki z … wiosłującym na „Podroży Do Indii”  nieodżałowanym Grzegorzem Ciechowskim, cy regulacją akustyki w urządzonym w piwnicy studiu poprzez otwieranie szuflad. Po prostu kawał historii polskiego Rocka w blisko półtoragodzinnej pigułce.

Jak wiadomo emocje i muzyka powodują przyspieszony metabolizm, więc i tym razem można było zregenerować nadwątlone siły przy suto zastawionym stole. Za co serdecznie dziękujemy Organizatorom.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

C.E.C. TL 0 3.0 + DA 0 3.0 English ver.

Opinion 1

The Japanese brand C.E.C. is easily recognizable by anyone, even marginally oriented in audio. Even more, analyzing this fact I can tell, that this recognition was achieved due to, at  least, three aspects. Which ones? How can you ask? First of all – it is a representative from a country known as the cradle of good sound. Secondly – most devices coming from this brand sound at least well, I would even say they sound very well. And thirdly – that the company goes against the development of new technologies and uses in all – even the highest level transports – a rubber belt drive. Yes, yes, I made no mistake. The Japanese from C.E.C. still use this kind of drive not only to rotate the silver disc, but also to move the laser. Is this sick? Absolutely not, what is confirmed by many happy users, as well as myself during the test of the top product. So what will we discuss today? I have a real pleasure to introduce the top drive TL 0 3.0, which is in the catalog for a few years now, and a complete novelty, a DAC, named DA 0 3.0, provided to me by the Katowice based RCM.

I will start the description of the looks of the components from the drive. The main part of it is a seven cm high block of scratched aluminum, based on three spikes, which houses the electronics. Of course we get a set of washers for those spikes as standard. From the platform rise three pillars, on top of the spikes, which are the support for the drive platform, suspended on soft springs hidden in those pillars. The whole is finished with a heavy, slightly larger than a CD, disc clamp. Why heavy? This is related to the  belt drive, as in addition to the electronic speed control, the weight of the clamp acts also as a stabilizer, by inertia. This is just simple physics. The front of the TL 0 has a mirror-finished display placed in the middle and four buttons to operate it. The back panel features the SPDIF and AES/EBU outputs, as well as the very important, from the company’s point of view, Superlink connection, based on four sockets. The final touch is a multi-pin connection for the power supply. The supply itself is also housed in an aluminum enclosure, which is rare. It has only an IEC socket for the power cord and the same multi-pin socket as the drive, for low voltage connection. On the front there is a power switch and a LED indicating operation.

It is much easier to describe the converter. For a DAC it is quite high and deep, but its width fits the common standard. The front panel follows the footprints of the drive and features a mirror display and six buttons. The top cover has a milled manufacturer logo. The back panel is equipped with all the standard digital inputs (SPDIF, AES/EBU, USB and optical) and the proprietary Superlink. There are also outputs in RCA and XLR standards. The set  of sockets is amended with an IEC power socket integrated with the main power switch. It is worth mentioning, that the whole battery of inputs is hidden in pockets made in the back panel. So this is how the contestants look like, and if you are interested, how the comparison of two Japanese system finished, please read on.

Well, in the life of each and every audio reviewer there comes a time, when something, that to a certain timepoint was the incarnation of a master, becomes still a very good, but not the absolute reference anymore. What am I talking about? To date my view of the Reimyo player oscillated in the area of fantastic analog sound, while the tested Japanese set comes, in the area of imitating a turntable or tape player a step further, and that without becoming bombastic. Things I thought impossible, or almost impossible – and I need to point out, that having a warm, rounded sound, has nothing to do with analog sound, but it turns out, there are still audio constructors, who know, how to find the undiscovered potential of the silver disc. Unfortunately, squeezing everything out of the silver disc goes against the ideas of internet haters, claiming that money does not play a role, as the tested player costs about three times as much as mine, what for many is a clear indication, that I lost my mind. But let us leave the financial aspects aside, we are gentlemen, and gentlemen do not talk about money. So how does the CEC duo sound? The main aspect, immediately drawing our attention, is the above average sound vividness. There is no softening, no rounding off and also no coloring of the sound. And frankly speaking, I am not sure how to explain this. Some of you probably heard a good reel-to-reel tape player with a spool recorded directly from master tape. If not, then you need to listen to tested products and you will know the sound. But if you did listen to a good tape, then please believe me, this is what you will encounter when listening to the top digital source from CEC, so if you do not want to tease your audiophile ear, then you should avoid being exposed to this set, as it will possess your senses for a long time. Important is, that this is not the only aspect of the fantastic sound of the “zeros”. I am thinking about the way the virtual stage is setup, and what was to date realized masterfully by my player, now I need to give the leader’s position to the newly tested set. All virtual sources were perfectly placed in the intra-speaker ether even closer to the truth. I will not try to describe it further, as you might think this is a sponsored article, but I can tell one thing for sure, there was an order of magnitude of difference between the Reimyo and the CEC, in favor of the latter. And when I am comparing both players, after deepened analysis, I would tell, that with other themes, like breath and tonal balance, both contenders presented them at comparable level. If some of the more malignantly inclined people would ask me something like: “Would you change the thing you used to the tested product, if you had not pay any extras?” I would immediately say yes, but with a small “but”. You may ask “What, there is a ‘but’? Your text seems like you have found a holy grail.” Yes, but here come some preferences into play. Yes, the tested separated player is phenomenal, but for me it is too smooth at the edges of the sound. Theoretically everything is ok, but somewhere inside my head there is a longing for hearing more defined beginning and ending of each note. For some of my friends this is like bending some facts, but when I showed them, what I am talking about, they understood, that when I hear a baroque guitar, I would like to feel the material it is made of, and the process of releasing the string should leave the sustain going on and on. Yet the tested player from Japan slightly tones down this whole thing. It makes it in a very charming way, and you can live with that without any problems, but if we have some idea of the sound in our head, and in direct comparison it fits our taste better, then even if there are some better aspects, in time, we will try to get to our pattern in some way, for example changing cables. But I am just underlining another time, that we are talking about my preferences now, which I can present after listening to some outstanding players from different manufacturers. Of course this kind of sound may be an effect of pairing the “zeros” with my Isis speakers, which have a tendency to sound soft and charming, but I am telling all this to help you make choices, and not to harm the CEC. But to add some substance to the aspects I presented above, I will quote some disc examples. I will not stain this test with macabre metal music fragments, as I have too much respect for the tested company, so I will concentrate on one disc, that can show the capability of visualizing the real musical world as much as possible by the TL 0 and DA 0. Why only one? The case is simple, the hero of the test does not need a big playlist, as already the first position tells everything we need, and further listening would only have me repeating what I already said, and this is something I would not like to do, as I have too much esteem for all of you. I will also not be too innovative, and use for the test the John Potter compilation “Romania”. So let us tackle piece number 2 and the main sources of sound: vocals, the baroque guitar, bass clarinet and violin. Suddenly we stand inside the church where the recording was made and the interesting positioning of the artists materializes. Those artists are no flat stains on our beautiful virtual stage, but we can look at them from the sides, what makes them really equipped with the third dimension. This is a feat that only very few devices can master, and I had the opportunity to witness that a few times, but it was never so spectacular as now. Well, I am analyzing the plan of the stage and what do I see? Nothing out of the ordinary, John is singing in its middle, to his left and back there is the violinist, to the right of him, and also to the back, there is the bass clarinet with its majestic lower notes, and all of those gentlemen are accompanied by a guitarist, sitting centrally behind John. Ok. This is what I heard, but how was it in real life? Each disc is only a vision of the sound engineer recording it, however the music recorded puts emphasis on the true reproduction of the recording session as much as possible. So I am reaching for the booklet added to the recording, and… Eureka! Everything is correct. Maybe during listening the distances between the musicians are somewhat increased, but for once a flat picture does not fully reproduce reality, and secondly – maybe this was intended by the sound engineer? I do not know, but I will also not dig deeper into that, important is that I received the music in a way, that ideally showed me all the nuances of the size of the sound stage, including the height of places, where sound was generated. And when I added to that the earlier mentioned vividness and homogeneity of the sound, it turned out, that this nurturing case of not showing the edges of the sounds as I was used to from my player brought the musicians closer together, what seemed to be closer to the truth showed on the photograph. Unfortunately the higher detail of defining notes in my CD player is more to my liking, but it seems to be interfering with the truth of a given musical event. And this is how sometimes the myths of having the most splendid stereo system are being shattered to pieces. Of course I am exaggerating a bit, but I want to show you, that I can admit, that I am being enchanted by my own player, something that most audiophiles will never admit. And with this, not so optimistic for me, accent I would like to finish our today’s meeting. Like I mentioned, each additional disc would only further, artificially, increase the assets of the CEC set, and it does not any of that. If you do not believe me, then please borrow it, connect it to your system and you will see that I am right.

Who could have thought that. A device that utilizes a belt drive, like an agricultural machine, and it can sound so perfectly. I used it only for music, that delivers me a lot of spiritual food, while Marcin put emphasis on heavier repertoire in his turn. Although I think, his kind of music is reprehensible to be played on such kind of equipment, but when I heard some of it too, I never noticed any hiccup of the CEC in all this madness. Those are surely not my kind of notes, but I can notice the class, in which the Japanese contender handled them. Of course I do not think, that a lover of such kind of music would address his interest to the tested product, but even if, I would not have to worry about the result of such a sparring. So where do I see the tested duo? The palette of possibilities seems unlimited. However it is important, that when we want to put the Samurai to the extremes, we need to have material, that is accordingly well mastered. In other cases, everything will also be all right, but the TL 0 3.0 + DA 0 3.0 will sound only half as good as it can, and it would be a pity to have such a machine not fully utilized. Summarizing our meeting I have only one bad news. The tested set is really very expensive, what makes it limitedly available for music lovers. Still nobody said, that it will be cheap and easy on the quality summit. And if somebody still thinks it is, then he is an incorrigible dreamer.

Jacek Pazio

Opinion 2

In times of the more and more visible hegemony of the audio files, however rarely of quality at least conform with the Red Book standard, and the renaissance of the analog, the CD format has been put in a defensive. Linn resigned from manufacturing CD players years ago, Hegel presented his “last” Mohican at this year’s Munich High End show, and in fact not many want to tackle against the crowd wanting to get rid of the physical carrier altogether. But it is not the time to fall into reverie, not the time and not the place … at least for now. Because there are some individuals claiming, that the potential of the silver disc is not yet fully exploited, and who bring to market devices, which confirm their claims. In addition, instead of being on a leash of the thawing OEM drive manufacturers, they use their own, proprietary solutions. So it should not come as a surprise, that the tested gear comes from the Japanese manufacture C.E.C., known not only for squeezing everything out of the digital carrier, but also for doing that in a characteristic, analog way. So when the Katowice based RCM was able to get the newest version of the top transport TL 0 3.0 (the previous version was marked as X), as well as just placed in the European version of the company catalog, as probably the Japanese pages require an update, top DAC DA 0 3.0, as they wanted to showcase it during the Warsaw Audio Video Show, we could not resist taking this duo for a test drive. So if you are interested, what the Tokio Samurai can do with the, theoretically decaying format, please read on.

Looking at the two-box transport TL 0 3.0 it is hard to find similarly uncompromised solution. Although the isolation of the “filthy” power supply from the signal section is not so uncommon in extreme High End, but further solution – proprietary solutions I must add – are one off thing. But let us start from the beginning. The main unit, seated on three cone feet with dedicated anti-vibration washers, is in fact a segmented construction. It consists of a rectangular box, with a reflective, blue display, houses all the electronics, while on elastic and damping elements – D.R.T.S (Double Rubbers Triple Springs), hidden inside three chromed columns, a massive aluminum brass sandwich (20 mm aluminum and 10 mm brass) is placed, which provides shelter for the mechanical drive section. To make things even more interesting, instead of a standard, cogwheel mechanism, a proprietary drive system is used, with two rubber belts – one driving the disc, while the second moving the laser assembly. And finally the best of it – the disc is placed on a massive roller with a long shaft, on which the puck is then placed, weighing 460gm and having 125mm diameter. This would seem obvious for a top loading player, until you realize, that the stabilizer will rotate together with the disc. Do you see the analogy with a turntable? Yes, but there is a difference – the vinyl rotates at 33, 45 or 78 rpm, while the CD turns 200-500 times per minute. Quite a significant difference, is it not?
The back panel is also looking very intriguing, as besides the standard digital outputs – Toslink, Coaxial and AES/EBU CEC proposes something very interesting – a proprietary four terminal (BNC) Super Link and a terminal for an external clock. The whole is amended by a multipin power supply input socket.
A similar technological level of advancement is presented by the dedicated DAC DA 0 3.0 based on … how could it be else, a proprietary solution based on a DSP controlling a discreet resistor ladder called by the manufacturer plain and simple R2R. While not diving too deep into the technical aspects, it is worth mentioning, that the CD signal (16 bits 44.1 kHz) is converted to 32 bits 384 kHz and this is the format that is used for further conversion on the DAC chip to the analog signal. How the DSD64 and DSD128 signals are handled, which can be supplied to the unit using the USB input, remains a mystery, as the Japanese did not provide that information. However as we will restrict ourselves to the sixteen bit PCM signal, it does not really matter.
Similar to the drive part, the central part of the unit is occupied by a reflective display with six function buttons around it. The company logo etched on the top cover can be seen as a decorative element.
The back panel is plain superb. Besides the terminals dedicated to the Super Link, we have all kinds of conventional digital inputs, but doubled in amount. For now the USB input is the last of the digital interfaces, but there is a sealed Ethernet socket in place, but I will not try to guess where it can be used for. The analog section has outputs in RCA and XLR standards, and we can choose the active output via a small switch. The IEC power socket integrated with the main power switch is located in a separate cave.

I will not hide, that for long time, from the moment I heard for the first time a CEC player, in the nineties, it was probably the TL51, later its variants with different letter combinations, I like those digital sources, and I believe those were the most analog sounding ones. Of course I knew,  that this was not the most neutral sound, but frankly speaking, I did not care. Because contact with them was as pleasant as eating a few pieces of dark chocolate and drink splendid cognac. Time slowed down and life seemed more bearable. A kind of audiophile anti-depressant. But in those times I thought sound coming from the speakers is slower than usual, that the emphasis on timbre and saturation required the transport to slow down. Of course this was just an autosuggestion, but so intensive, that I rarely tried to break it with harder repertoire. Those “phobias” disappeared when I reviewed the CD3N and were completely forgotten when I heard the CD5, and when having contact with the DA 3N and TL 3N those were just fossils.
Based on previous experience and knowing the difference, that the proprietary Super Link makes, I did not hesitate even a moment, when choosing the right communication path and eventual format war. We just decided to stick to the alleged potential of the CD, and later, when it will be possible, return to the DAC and test it again, but then using all the different “dense” formats.

In the first part of the review Jacek mentioned the delicate, but still observable, rounding off the edges of the sounds and contours of the virtual sources. I will not hide, that initially I had the same observations, and I would be blaming the tested set for that, with clear conscience, if not for one thing, very essential at this quality and price level – cabling. And I am not thinking about signal cables, as the top Silver Diamond Tellurium Q and the dedicated Super Link cables did not leave any doubts about their role and characteristics, yet the power cords had a significant influence on the final effect. And so we can scrap the Hijiri Takumi Maestro, connected to the DAC from the list of suspects (its review will appear shortly, so I will not reveal to many details), and the responsible for the rounding and the captivating smoothness, which turned out to be too smooth and almost unreal, was the Harmonix X-DC350M2R Improved Version. I could play around with that cord for extensive periods of time, and practically in all configurations it was visible by slightly thickening the contours and quieting down the sound, and that also happened in the tested system. So this extra polishing I would not attribute to the Japanese electronics, but to the characteristic, yellow-black cable.
Taking into account the sound signature of the 350 and subtracting it from the final effect, I must tell you, that I have not heard such an analog sound for a long time. But please do not identify this analog sound with the stereotypical “tubeyness”, which means pushing the midrange out and saturating it, on the cost of sound spectrum extremes. Here is was dynamics and resolution unreachable for other digital sources. And I want to underline, that the set from CEC does not only approach that, what is offered by turntables on the same price levels, but it delivers dynamics similar to reel-to-reel recorders playing of master tapes. Is this an absurd, a fairytale or marketing pulp ready for a sponsored article? Not this time. This is a possibly cold, and devoted from any tries to please the distributor (I cannot afford the tested set and probably will never be able to afford it), observation, of if you prefer, subjective opinion. I will not quote the words that came to my mouth during the first hours of listening to the tested set, when I could not believe what I hear and I nervously juggled with the disc I have brought for the occasion, reaching for heavier and more complicated material, to catch the CEC on anything, on the smallest hiccup, something characteristic for a digital source. But when the schizophrenic “Naked City” John Zorn, or the possessive-agonal “Repentless” Slayer did not make the slightest impression on it, I eased down and went back to my normal listening. This did not mean, that I did not hear any growling coming from our Isis, but it was not for the purposes of splitting the hair in four, but just to have some fun.
The pop-jazz “Possibilities” Herbie Hancock nicely covered with a soft quilt of soothing sounds, at the same time giving a phenomenal insight into the recording. Even on the seemingly disobliging “A Song For You” with Christina Aguilera you could hear, or even see, what was a natural, real presence and what was only a studio “gimmick”, an added effect. It was similar with the more emotional, more entangled with our human sensitivity cover “Don’t give up”, where besides Herbie we have also Pink and John Legend. For such moments it is worth being an audiophile and go through tons of audio gear during the years. Because if the chemistry present in the studio is also audible in our room, then it means “something is happening here”. The borderline between what we perceived as a certain reference point and its complete re-definition was crossed. Maybe for some of you this might sound like a heresy, but compared to the CEC, our player on duty, the Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited, was so pale and without saturation, that I started wondering, if it was not broken. Fortunately it is absolutely fine, but only the quite drastic difference in quality, as well as in price, made me realize, that the slogan “money does not sound” is as true as the populist election catchwords used by the politicians.
Having the opportunity to listen to the CEC I wanted to exploit it fully and I did not allow them any time to cool off serving the album “The Astonishing” Dream Theater followed by the much heavier “A Dramatic Turn of Events” from the same group. Usually when the speakers start to produce some prog-metal phrases, Jacek remembers he has something to do elsewhere and hides in the far away part of his home. But not this time. He stayed, and was visibly surprised, that something he thought was just “noise” is complicated and heavy, but still beautiful music. Dream Theater played by the CEC was not just “making lots of noise”, but they played breakneck riffs with virtuosity intrinsic to them, and the multi-planes of their composition gained momentum and power unknown to date. There was no bass slow-down, or any pushing out of the midrange. Nothing like. Here we just reached full saturation of “sugar within sugar”, which was then supported by at least 100% single malt from our beloved Islay. Why this distillery region? Well … I searched for an adequate comparison to the openness and amount of micro-information produced by the treble, and the amount of heard nuances. Standard descriptions like: resolving, detailed, etc., seem to be pale, bland and two-dimensional compared to what the CEC offers. Because with the tested duo we come to the borderline of “poetic description” of what the person writing these words is hearing. At times I felt exactly like the late Frank Zappa once described: “Writing about music is like dancing about architecture.” Or like hearing a radio broadcast, where the person commenting some out of the ordinary event tells: “too bad you cannot see it”. I go into a murderous mode then – if I could, I would for sure want to see this even with my own eyes!

This is the reason I will not try to propose some more or less adequate tries of describing something, that escapes such a description. But I have something much more interesting and sensible for you. Please do whatever you can, and if you do not have the opportunity to borrow the set to listen at home, then you should go to the Warsaw Audio Video Show, where the C.E.C. TL 0 3.0 and DA 0 3.0 will be exhibited. I strongly believe that even bad hotel acoustics will not destroy the potential hidden in the CEC.

Marcin Olszewski

Distributor: RCM
Prices:
C.E.C TL 0 3.0: 29 000 €
C.E.C DA 0 3.0: 29 900 €

Technical details:
C.E.C TL 0 3.0:
CD Drive System: Double Belt Drive // Spindle & Pick-up
Playable Discs: Audio CDs & finalized CD-R/RW
Power Supply: AC 120-230V / 50-60Hz
Suspension: D.R.T.S. (Double Rubbers-Triple Springs)
Floating Chassis: Hexagonal two layers structure
CD Stabilizer: brass, plating (ø 125 mm, weight: 460 g)
Digital Input: Word Clock (BNC x1): 44,1kHz
Digital Output:
• SUPERLINK: (BNC x 4) 2.5Vp-p/75Ω
• Coaxial (SPDIF): 0.5Vp-p/75Ω
• TOS (optical): -21~-15dBm EIAJ
• AES/EBU (Balanced XLR; HOT=2): 2.5Vp-p/110Ω
Dimensions: 300 (W) x 317 (D) x 158 (H) mm
Power Supply: 128(W) × 260(D) × 103(H) mm
Weight: approx. 21 kg with Power Supply

C.E.C DA 0 3.0:
DAC: Universal DSP controlled resistor ladder 32bit/384kHz Audio DAC
Power Supply: AC 120-230V / 50-60Hz
Digital Input:
• SUPERLINK: (BNC x 4) 2.5Vp-p/75Ω
• Coaxial (SPDIF): 0.5Vp-p/75Ω
• TOS (optical): -21~-15dBm EIAJ
• AES/EBU (Balanced XLR; HOT=2):
• USB 2.0: PCM 32bit/32-384kHz, DSD 64/2.8224-128/5.6448MHz
Analog Output
• balanced XLR connectors
• unbalanced RCA connectors
Digital Filter: Selection of 4 digital filters
Power Consumption: 30 W
Dimensions: 432 (W) x 400 (D) x 120 (H) mm
Weight: approx. 21 kg
Color: Silver

System used in this test:
– CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777
– Loudspeakers: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Speaker Cables: Harmonix HS 101-EXQ + Harmonix HS 101-SLC
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”; antivibration platform by SOLID TECH; Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V; Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
Analog stage:
– Turntable:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

Unison Research UNICO CD Uno

Po wprowadzeniu w ubiegłym roku Unico CD Due, Unison Research potwierdza swoją obecność w świecie dźwięku cyfrowego swoim nowym CD Uno. Unico CD Uno oferuje szeroką gamę wejść i wyjść. Na tylnym panelu znajdują się wejścia USB i Toslink™, a wbudowany Bluetooth™ pozwala na bezprzewodową łączność strumieniową z kompatybilnymi urządzeniami. Stopień wejściowy wykorzystuje lampę 12AU7 // ECC82 (podwójna trioda). pracuje w czystej klasie A.  Niska impedancja wyjściowa (również w klasie A) pozwala na  idealne zachowanie najwyższych parametrów audio.
Estetycznie zaprojektowany CD Uno (jak wcześniejszy CD Due) to idealne uzupełnienie systemów z nowymi Unico 90 i Unico 150.

CECHY

Unico CD Uno jest prosty w obsłudze, lecz posiada wiele różnorodnych funkcji. Nowy wyświetlacz graficzny o rozdzielczości 128 x 64 wykorzystuje technologię OLED. Jego biel zapewnia doskonałą widoczność w każdych warunkach oświetleniowych i pod dowolnym kątem. Funkcja „Display” na pilocie zdalnego sterowania pozwala na wyłączenie wyświetlacza. Przy pomocy dużych czcionek pokazywane są najważniejsze informacje, a dodatkowe wyświetlane są czcionkami mniejszymi. Elastyczność CD Uno najlepiej wyraża omawiając każde wejście, jak również ogólny projekt.

USB
Wejście USB wykorzystuje najnowszej generacji przetwornik D/A zdolny do zarządzania sygnałami do 384 kHz PCM i DSD 11,2896MHz. Pokrywa to prawie każdy aktualnie dostępny format i częstotliwości próbkowania.

Bluetooth
CD Uno dzięki Bluetooth aptX pozwala na odtwarzanie muzyki z kompatybilnych smartfonów, tabletów i komputerów.

Wejścia cyfrowe
Koaksjalne S/PDIF, zrównoważone AES/EBU i optyczne Toslink umożliwiają na podłączenie zewnętrznych źródeł cyfrowych takich jak odbiorniki telewizji satelitarnej, rejestratory cyfrowe, miksery cyfrowych, etc. Na panelu znajdują się trzy wejścia cyfrowe. Te wejścia akceptują do 192 kHz /24 bitów (96 kHz i rozdzielczości 24 bitów poprzez wejście optyczne). Należy pamiętać, że wejścia koncentryczne przyjmują sygnały zbalansowane, jak również transferują sygnały kodowane DSD64 DoP.

CD
Mechanizm z elegancką szufladą typu „slim” odczytuje tylko płyty CD audio. Jest on ekranowany i osłonięty grubą metalową pokrywą.

Cyfrowe wyjścia
Dzięki koncentrycznemu wyjściu S/PDIF CD Uno może korzystać z innego zewnętrznego przetwornika DAC.

DAC zasilanie i funkcje
Przy projektowaniu CD Uno postawiliśmy na maksymalne oddzielenie części cyfrowej od toru analogowego. Sekcja DAC zawiera 8 stabilizowanych szyn zasilających, co daje „czyste” i bezpośrednie zasilanie każdego układu. Dodatkowe stabilizatory zapewniają optymalną jakość zasilania; pierwszy stabilizator działa jako filtr, a drugi usuwa resztkowe zakłócenia. Wszystko to zapewnia układowi DAC pracę w możliwie najlepszych warunkach. Zastosowaliśmy konwertery prądowo-napięciowe NE5532AD o bardzo niskim poziomie zniekształceń oraz użyliśmy komponentów najwyższej jakości, w tym kondensatory Wima i rezystory Vishay. Zastosowanie FPGA (Field-Programmable Gate Array czyli: bezpośrednio programowalna macierz bramek) pozwala na szybsze czasy reakcji w zakresie zarządzania danymi cyfrowymi, jak i specjalistycznej funkcjonalności oraz większą moc w porównaniu do procesorów DSP. DAC ES9018K2M z eliminatorem jittera oferuje wyjątkowy stosunek sygnału do szumu: 125 dB oraz zniekształcenia na poziomie 0,0003%. Układ czasowy jest zarządzany przez generator kwarcowy o wysokiej dokładności i niskim poziomie zniekształceń fazy.

Możliwy jest wybór spośród trzech różnych rodzajów filtrów cyfrowych:

F1: Filtr o stromym zboczu i liniowej fazie
F2:Filtr o stromym zboczu i minimalnej fazowości
F3: Filtr łagodnym nachyleniu zbocza i fazie liniowej

Trzy filtry mają cechy, które sprzyjają różnym rodzajom dźwięku (spójności czasowej, spójności fazy lub odpowiedzi impulsowej), co pozwala użytkownikowi wybrać filtr cyfrowy, który najlepiej pasuje do jego systemu i upodobań.

W menu CD Uno można też odwrócić fazę reprodukcji. Dodatkową funkcją jest zdolność do ominięcia sekcji lampowej, co pozwoli na uzyskanie dźwięku „tranzystorowego”.

LAMPOWY STOPIEŃ WEJŚCIOWY

Stopień lampowy wykorzystuje dwa stabilizatory. Oddzielny dla zasilania anodowego i dla żarzenia. Ścieżki mas, sygnałowe i zasilające zostały zaprojektowane w szczególny sposób. Są połączone w „Stellar-like” (gwiaździście) w środku płyty głównej. Jest to sposób na redukcję szumów i zakłóceń. W trakcie projektowania CD Uno przeprowadziliśmy wiele odsłuchów. Skrupulatny proces badawczo-rozwojowy zaowocował powstaniem innowacyjnego produktu, który do świata cyfrowego audio i wprowadza bogaty dźwięk o „lampowym” brzmieniu.

SPECYFIKACJA

Wejscia cyfrowe:
1 x USB:
– Standard: USB 2.0 Audio Class,
– Czestotliwości: 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4, 192, 352.8, 384, DSD64, DSD128, DSD256 Ready, Rozdzielczość: 16 to 32 bits
1x Toslink:
– Sampling: 44.1, 48, 88.2, 96 (176.4 and DSD64 DoP z wysoką efektywnością transmisji)
– Rozdzielczość: 16 to 24 bits
1 x BluetoothTM Receiver:
– Standard: BT 3.0
– Profile: A2DP, SSP (HID obsługiwany przez smartfony z Androidem SPP)
– Próbkowanie: 44.1kHz, 48kHz Rozdzielczość: 16 bits
Wyjścia cyfrowe:
1x S/PDIF:
– Sygnał wyjściowy: 0.5Vpp dla 75 Ohms
Transport:
 8829CD-KHM DVD-Loader, tylko audio CD
Wyświetlacz:
 128 X 64 Biały OLED
DAC:
– ESS Sabre ES9018K2M z eliminatorem jittera
– SNR: 125dB (0dBFS, 1kHz, 192kHz, “A” ważona)
– THD N: 0.0003% (0dBFS, 1kHZ, 20Hz-20kHZ)
Zegar: niski poziom zniekształceń fazy, wysoka precyzja, kwarcowa stabilizacja
IV konverter: NE5532AD wysoka wydajność, bardzo niski poziom zniekształceń, doskonałe komponenty (kondensatory Wima i rezystory Wishay)
Stopień wyjściowy Audio:
– Liczba kanałów: 2
– Stopnie wyjściowe: podwójna Trioda, czysta klasa A
– Użyte lampy: 1 x 12AU7/ECC82
– Konektory wyjściowe: 1 x RCA stereo
– Opcjonalny bufor: NE5532AD bufor wyjściowy omijający stopień lampowy, aktywowany za pomocą pilota
Specyfikacja:
Pilot zdalnego sterowania: 1 x podczerwień w obudowie drewniano-metalowej
Zużycie energii: 100W max
Wymiary: 45cm x 38cm x 13cm
Waga Netto: 10Kg

Dystrybucja: Trimex
Sugerowana cena detaliczna: 11 300 PLN

  1. Soundrebels.com
  2. >

Transparent XL Power Cord

Link do zapowiedzi: Transparent XL Power Cord

Opinia 1

Choć zwykło się mówić „do trzech razy sztuka” niektórzy producenci nie poprzestają na tylu próbach osiągnięcia ideału, lecz  drążą temat może nie tyle do upadłego, co po prostu do skutku. Mamy zatem po wersji pierwszej najprzeróżniejsze dopiski Mk., Rev., Signature, Reference, Gen. z kolejnymi numerami. Słowem do wyboru, do koloru dzięki czemu będąc zadowolonym z osiągniętego, konkretnego pułapu w portfolio ulubionej marki wcale nie jesteśmy skazani na stagnację, lecz co kilka lat możemy z powodzeniem przesiadać się na nowszą, poprawioną i udoskonaloną wersję tego, co w doskonale znamy. Nie do pominięcia jest też efekt spójności, ciągłości wizualnej a przez to niebagatelny w niektórych sytuacjach aspekt niezauważania przez pozbawione audiofilskiej wrażliwości otoczenie dokonywanych niejako mimochodem zmian. Tym oto sposobem zbliżamy się do prezentacji dzisiejszego bohatera, lecz zanim do tego dojdzie pozwolę sobie na jeszcze jedną dygresję. O ile wpływ okablowania sygnałowego  na finalne brzmienie systemów audio coraz rzadziej (z niewielkimi wyjątkami – link)  wywołuje święte wojny i wyprawy krzyżowe, to przewody zasilające nadal polaryzują środowisko bardziej aniżeli dyskusyjne decyzje sędziów piłkarskich podczas finałów Ligi Mistrzów. Jeśli dodamy do tego ewidentne odstępstwa od ogólnie przyjętych norm w postaci wszelakiej maści zgrubień, narośli i tajemniczych puszek to możemy być pewni, że „będzie się działo”. Skoro zatem powoli zbliżamy się do końca wstępniaka, to pragnę niniejszym zakomunikować, że mamy do czynienia z prawdziwą kumulacją bodźców do ewentualnej dyskusji, gdyż obiektem naszych dzisiejszych zainteresowań jest przewód zasilający Transparent XL piątej generacji wyposażony, co widać na poniższych zdjęciach, w pokaźnych rozmiarów tajemniczą narośl.


Na testy Transparenty otrzymaliśmy w ilości dwóch sztuk umożliwiających okablowanie praktycznie całego systemu w moim przypadku (CD + integra) i dość ekwilibrystyczne roszady u Jacka. Przewody wyglądały na praktycznie nieużywane a jeśli już to o śladowym przebiegu, więc w ramach działań wyprzedzających właściwe odsłuchy postanowiliśmy je solidnie wygrzać skupiając się w fazie akomodacyjnej głównie na ich walorach natury estetycznej, bo trzeba uczciwie przyznać, że XL-ki łapią za oko. Dostarczane w firmowych neseserach z dość kontrowersyjnie umieszczonymi napisami, które z niewyjaśnionych przyczyn zostały wydrukowane … do góry nogami w stosunku do orientacji w jakiej zwykło się je umieszczać. Prawidłowo widać je jedynie z pozycji otwierającego, za to przy przenoszeniu i po otwarciu złociste litery mamy do góry nogami. Całe szczęście w środku wszystko jest już jak należy i zgodnie z logiką. Przewody spoczywają w zapewniających pełne bezpieczeństwo gąbkowych, dopasowanych do ich kształtu profilach, przy czym pozbawiona zaoblonej „puszki” połowa przebiegu ukryta jest pod znajdującym się pod warstwą wyściółki stelażem. Same carbonowe (CFRP – Carbon Fiber Reinforced Polymer) puchy sprawiają nader pozytywne wrażenie. To nie są jakieś ażurowe wydmuszki, tylko solidne korpusy skrywające w swych wnętrzach autorskie filtry, które dodatkowo eliminują degradujący wpływ wibracji. Konfekcja również budzi zaufanie – z naciągniętymi firmowymi termokurczkami złocone wtyki prezentują się nad wyraz elegancko a oznaczenie polaryzacji ułatwia samą implementację przewodów w systemie.

Zgodnie z zapewnieniami producenta najnowsza, piąta już generacja XL-ek inspirowana jest topowymi Opusami. Ma zatem oferować zdecydowanie lepszą dynamikę i swobodę, przy jednoczesnym obniżeniu poziomu szumów w porównaniu np. z wcześniejszą serią Reference, z którą mieliśmy przyjemność się zaznajomić przy okazji wizyty u śp. Starego Audiofila. Dodatkowo poprawiono sposób terminowania, co zaowocować ma dalszym wzrostem realizmu muzycznych doznań. Tyle marketingu a jak owe deklaracje mają się do rzeczywistości? Cóż, początki trudno było nazwać obiecującymi. Wbrew obiegowym opiniom „życzliwych” o tzw. muleniu wszystkich wyposażonych w puszki konstrukcji wyjęte prosto z neseserów Transparenty zachowywały się cokolwiek dziwnie. Nie dość, że skupiały się głównie na górze pasma to przy każdej nadarzającej się sposobności z lubością pastwiły się nad sybilantami i wszystkimi tymi dźwiękami, które można było podać w sposób nie dość, że szklisty, to jeszcze ofensywny i przenikliwy. Dla pewności kilkukrotnie sprawdziłem poprawność polaryzacji, lecz wszystko było, przynajmniej od strony technicznej poprawnie. Problemem pozostawał jedynie dźwięk, który zarówno w porównaniu z Acoustic Zen Gargantuą, jak i Organiciem wypadał karykaturalnie anemicznie. Nie chcąc dłużej psuć sobie humoru przepiąłem Transparenty z systemu głównego do równolegle wygrzewanego seta słuchawkowego i zostawiłem pod prądem na kilka dni. Po powrocie z wygnania sytuacja zmieniła się na tyle znacząco (in plus), że dalszy proces układania się przebiegł już w docelowej konfiguracji.
Góra pasma nadal pozostała czytelna i zwracająca uwagę, lecz wcześniejsza napastliwość ewoluowała w kierunku rześkości i swoistego napowietrzenia przekazu potęgującego doznania przestrzenne. Im większy aparat wykonawczy brał udział w nagraniu, tym owa swoboda i brak oporów przed wykraczaniem poza granice wytyczone przez rozstaw kolumn stawały się bardziej sugestywne. Przykładowo „Il Trovatore”  Verdiego z Luciano Pavarottim w tytułowej roli pozwalały na swobodne przechadzanie się pomiędzy solistami i chórem a dobiegające z orkiestry dźwięki były precyzyjnie kreślone cienkimi liniami konturów. Nie muszę dodawać, że blachy i wszelakiej maści metalowe perkusjonalia miały swoje przysłowiowe pięć minut, lecz nie były to „piki” wwiercające się w naszą korę mózgową, lecz raczej krystalicznie czyste tony niosące ze sobą nie tylko informacje podstawowe, lecz i wszelakiej maści mikro wybrzmienia i jakże przez nas uwielbiany audiofilski plankton. Beneficjentkami tejże maniery były również wokalistki, których głosy sięgały teraz wyżej a spadek emisji następował nieco później niż z okablowaniem konkurencji.
Całe szczęście zaakcentowanie rejestrów górnych nie odcisnęło swojego piętna na średnicy, która może nie czarowała takim nasyceniem i soczystością, jak w Gargantule, ale nie sposób zarzucić jej było osuszenia, czy desaturacji. Ot możliwie zbliżony do neutralności przekaz, który niczego i nikogo nie ma zamiaru wyciągać za uszy, więc jeśli któryś z elementów naszego systemu cierpi na niedobory jakościowo-ilościowe w tym zakresie częstotliwości, to Transparentami tego nie podkolorujemy i nie zamaskujemy. Tak samo sprawy mają się z jakością materiału źródłowego, a więc tzw. różnicowaniem nagrań. O ile Pavarottiemu było najwidoczniej obojętne, gdyż i tak w każdym wejściu wypadał olśniewająco i niemalże „bosko”, to zmieniając repertuar i wykonawców na nieco mniej finezyjne propozycje warto było czasem dłuższą chwilkę się zastanowić, czy rzeczywiście chcemy sobie zafundować kilkadziesiąt minut sonicznych katuszy. Przykładowo „Fly”  Sary Brightman raziło plastikowością a vibrato artystki połączone z dość piskliwą manierą wypadało dość strzygowato. Za to surowe „Skin Deep” Buddy’ego Guy’a już nijakich anomalii nie wykazywało dostarczając wielce miłych doznań związanych z bluesem granym z głębi serca i bez zbędnej „maniery”. Czysta przyjemność.
Jak na amerykańskie standardy dół pasma podawany jest nadspodziewanie konturowo, żeby nie powiedzieć zwiewnie. Chociaż nie, on nie jest odchudzony tylko raczej „chrupki”, gdyż odzywa się dokładnie tam, gdzie powinien, a że nie wgniata w fotel i nie powala, to już raczej pochodna jego natury a nie ułomność. Sięgając bowiem po dość szalone „Baselines” i „Oscillations”  Billa Laswella bez najmniejszych problemów i „ale” byłem w stanie wysłuchać obu krążków od początku do końca a wspominana „chrupkość” uwolniła dodatkowe pokłady mikro detali i wybrzmień, które były dotychczas schowane w cieniu potężnych dźwięków głównych. Zyskiwały na tym zarówno drive, jak i zróżnicowanie a więc i motoryka, które sprawiały, że nie sposób spokojnie było usiedzieć w miejscu podczas odsłuchu.

Na koniec, w ramach podsumowania warto podkreślić, że XL-ka to w pewnym sensie model graniczny pomiędzy w miarę rozsądnie wycenionym, zarówno jak na Polskie, ale i zdroworozsądkowe realia niżej usytuowanym w firmowym portfolio rodzeństwem a topowymi Opusami, których ceny przekraczają 20 kPLN (wersja Source to wydatek rzędu  22 600 PLN a standardowego Opus Powercord 24 000 PLN). Nie chcę w tym momencie powiedzieć, że Powerlinki High Performance,  Premium czy Reference to budżetówka, ale sam producent dość jasno daje do zrozumienia, że dwukrotnie zwiększając cenę również i oczekiwania w stosunku do dźwięku powinniśmy mieć adekwatnie wyższe. A Transparent XL Power Cord owe oczekiwania spełnia. Nie będąc tak spektakularnym, rozdzielczym i holograficznym jak droższa konkurencja, o rodzeństwie na razie się nie wypowiadamy, daje niezaprzeczalny komfort tak psychiczny, jak i soniczny, że wszystko jest na odpowiednim poziomie. Nic nie wyrywa się przed szereg, nic nie jest zamiatane pod dywan i generalnie w takim stanie równowagi można trwać latami, bądź … czekać aż światło dzienne ujrzy szósta generacja.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXC-50
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Audia Flight FL Phono
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audio Analogue Maestro Anniversary
– Przedwzmacniacz: Accuphase C-3850
– Końcówka mocy: Accuphase P-7300
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Thixar Silent Feet Basic

Opinia 2

To może wydawać się trochę dziwne, ale mimo sporych możliwości doboru komponentów do celów testowych są takie marki na rynku audio, na które mimo ogólnego zachłyśnięcia się nimi audiofilskiej populacji nie mamy specjalnego recenzenckiego ciśnienia. Dlaczego? Nie umiem tego za bardzo wytłumaczyć, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze kołacze nam myśl, iż z pewnością przyjdzie na dany brand odpowiedni czas. I wiecie co? Po kilku mających miejsce w ostatnim czasie niezobowiązujących rozmowach z warszawskim Hi-Fi Clubem nagle okazało się, iż w królowej rzek dumnie zwanej Wisłą upłynęło już na tyle dużo wody, by wreszcie zmierzyć się z legendą amerykańskiej sceny kablowej jakim jest marka Transparent. Co prawda wespół z Marcinem zazwyczaj startujemy z wysokiego „C”, ale nie chcąc tracić możliwości stopniowego zapoznawania się z poszczególnymi skokami jakościowymi kolejnych linii na dobry początek padło na okupujące przyjazne nawet dla średnio zaawansowanego w zabawę ze sprzętem audio zwykłego Kowalskiego rejony cennika. Puentując akapit startowy miło mi zaprosić wszystkich na kilka zdań o pochodzących zza wielkiej wody (USA) kablach sieciowych Transparent XL Power Cord.

Ta część tekstu z racji rozprawiania o kablach zasilających i ich skromności aparycyjnej nie będzie nazbyt długa. Może się zdziwicie, ale rzeczone druty wbrew ogólnej tendencji ozdabiania wszelkich akcesoriów wyszukaną ornamentyką dla wielu niestety mogą okazać się niezbyt ciekawe, gdyż w ogólnym rozliczeniu kolorystycznym są monolitycznie czarne. Jedynymi przełamującymi ową czerń wizualnymi akcentami są: usytuowane na wtykach i znajdujących swoje położenie mniej więcej w połowie długości przewodu podłużnych, obłych puszkach z filtrami jasno-beżowe nadruki z logo marki i zewnętrzne ubranko naszych kabelków w postaci wprowadzającej przyjemne dla oka refleksy odbitego światła opalizującej plecionki. I to w temacie wizualizacji samych bohaterów byłoby na tyle. Jednak będąc solidnym nie można zapomnieć o zabezpieczeniu transportowym XL-ek, czyli zgrabnych, ale przy okazji solidnych od strony wytrzymałościowej, wyściełanych gąbką czarnych teczkach. Teoretycznie to jest nic nie wnoszący do dźwięku dodatek, ale raz – dzięki nim towar podczas podróży przetrwa każdy kurierski kataklizm, a dwa – miło jest wiedzieć, że ktoś myśli o naszym zamiłowaniu do blichtru.

Zawsze gdy serwuję moim Japończykom większy lub mniejszy set kabli sieciowych, głównymi ośrodkami ich wpięcia są przetwornik cyfrowo-analogowy i napęd. Oczywiście nie omijam reszty komponentów, ale proces oceniania zawsze rozpoczynam od źródła, które w moim zestawieniu jest najbardziej czułe. Dlatego też mimo występów XL-ek we wszystkich produktach całość opisową skupię jedynie na aspektach usłyszanych podczas zasilania najwrażliwszych elementów toru. Tak więc, gdy nadszedł czas bliższych kontaktów z Transparentem, mogę powiedzieć jedno: otrzymany do zaopiniowania zestaw dwóch dostarczycieli życiodajnego prądu zaproponował delikatne wygładzanie brzmienia mojej układanki. Co ważne, na takim postawieniu sprawy nie traciła czytelność wirtualnej sceny muzycznej. Tak, była mniej doświetlona, ale nadal pełna życia. Nie było to ostre cięcie świeżości grania, tylko pakiet pewnych symptomów pracy w uprzyjemnianiu świata muzyki. Jakie to symptomy? Główne zabiegi dotyczyły delikatnego uspokojenia górnych rejestrów, bez specjalnej ingerencji w środek pasma, ale z delikatnym nasyceniem dolnych partii pasma akustycznego. Efekt? Muszę powiedzieć, że mimo wyczulenia na wszelkie ubytki iskry w blachach perkusji, Amerykanie swoim bytem grali na tyle spójnie, by po kilku kawałkach temat odszedł w zapomnienie. Owszem, gdy zapragnąłem konfrontacji z dyżurnym okablowaniem, wspomniane różnice natychmiast przybierały wyraźną postać, ale proszę wziąć pod uwagę, iż wszystko co posiadam, w pewnym sensie stroiłem kilka lat, a mimo zaangażowania się „jankeskich drutów” w wojnę z synergicznie skalibrowaną Japonią, według mnie dobrze się broniły. Przykładem na utrzymanie pozycji w okopach toczonej walki był koncertowy krążek „Inside Out” Keith’a Jarretta, Garego Peackocka i Jack’a Dejohnette’a. To bardzo trudny materiał do zagrania, gdyż wszelkie niedociągnięcia w barwie spowodują nieznośny atak perkusjonaliów i krzykliwość fortepianu, a nadmierne uduszenie oddechu anoreksję połączoną z matowością wspomnianych instrumentów. Jednak jak wspomniałem, Transparent pokazał się z na tyle równej brzmieniowo strony, że nawet w mojej, już raczej stroniącej od dodatkowych pokładów homogeniczności układance nie powodował szkodliwych odczuć, tylko stawiał na nieco inną interpretację tego samego wydarzenia muzycznego. Powiem więcej, znam kilku melomanów, którzy nawet woleliby taką prezentację seta referencyjnego, ale bez wycieczek w stronę bohaterek dzisiejszego testu na szczęście to ja dopieszczam swój muzyczny ołtarz i ja decyduję co dla mnie jest najlepsze. Reasumując przytoczony zapis koncertu jako pozytyw należy zaznaczyć delikatną, ale nie szkodzącą w oddaniu energii  ogładę talerzy perkusisty (niestety, początek płyty jest w nie obfity) i delikatne zwiększenie masy kontrabasu. Natomiast może nie jako negatyw, ale z pewnością nie do końca pożądany skutek ingerencji w homogeniczność grania wskazałbym lekką utratę dźwięczności instrumentu front mena. Jednak jak wspomniałem, to były drobne korekty i tylko docelowy system jest w stanie w stu procentach powiedzieć, co jest dla niego dobre, a co złe. Dla mnie wszystko było trochę zbyt ugładzone, ale odbierane w estetyce inności, a nie szkodliwości. Nie chcąc się rozpisywać – przypominam, iż rozprawiamy o kablach sieciowych, co już samym w sobie dla wielu jest herezją – spokojnie mogę powiedzieć, że w podobnej estetyce grania wypadła większość słuchanych srebrnych krążków z rockiem i muzyką dawną włącznie. Raz słyszalne efekty umilania świata były większe – bardzo dobre realizacje muzyki Baroku, a raz mniejsze – obcowanie z szaleństwem rocka. Owszem, podczas słuchania muzyki osobiście wolę świat pełen porannej bryzy, ale po raz kolejny powtórzę, sparing z Amerykanami w najmniejszym stopniu nie był czymś złym. Jak obronię tę tezę? Bardzo łatwo. Testowane kable w większości przypadków zastępowały zdecydowanie droższych kolegów, a prezentacja traciła naprawdę niewiele. To zaś, idąc tropem szukania za i przeciw pozwala sądzić, iż w wielu mniej rozdzielczych, a przez to fundujących właścicielom więcej zniekształceń systemach temat przybierze formę pożądania. Bredzę?  Bynajmniej. Mało tego, powiem więcej. Znając życie audiofila od podszewki bez najmniejszych problemów jestem w stanie się nawet o to założyć.

Wierzcie lub nie, ale nie żałuję tak długiego oczekiwania na bezpośrednie spotkanie się z tą kultową marką. Napinanie się na szybki romans bardzo często wpływa na bezstronność w ocenie fundując przy tym recenzentowi spory pakiet oczekiwań. W moim przypadku temat wyglądał nader banalnie. Koleżeńska rozmowa, w której pada pytanie: „Chcecie?”. Ja bez większych oznak natury egzystencjonalnej krótkim tekstem odpowiadam: ”Owszem chętnie” i temat zamknięty. Żadnego parcia na szkło, tylko bardzo wyważona czysta karta oczekiwań na to, co się stanie. A jak można sądzić po kilku wcześniejszych strofach proces mierzenia sił na zamiary przebiegł zaskakująco spokojnie. XL-ki  nie są to wzbijającymi się na wyżyny High Endu kablami, ale swoją solidnością potrafiły odnaleźć się nawet w układance prawie od początku do końca stworzonej przez jednego człowieka, a to jest chyba najlepszą rekomendacją. Jednak bez wątpienia, mimo tej dość wyrównanej testowej walki tytułowe druty najlepiej sprawdzą się w systemach oczekujących delikatnego makijażu sonicznego w kierunku homogeniczności. O układankach typu „anoreksja” z szacunku do Was nawet nie wspominam, ale zachęcony dużą dozą ciekawych wyników na swoim podwórku do posłuchania Transparentów XL zachęcam również posiadaczy systemów już wstępnie podkolorowanych. Taka propozycja może wyglądać na początki mojego szaleństwa, ale uwierzcie mi, już nie raz pokazałem kilku znajomym, że ich dotychczasowa wydawałoby się bardzo barwna układanka była tylko cieniem tego, co w konsekwencji użycia odpowiedniego okablowania można uzyskać. Nie wierzycie? Niestety, jest tylko jeden sposób, telefon do dystrybutora.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Hi-Fi Club
Cena: 9 600 PLN (2m)

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

Ayon CD-35

Najnowszy odtwarzacz Ayona oznaczono symbolem CD-35. Nazwa sugeruje, że jest to „kolejny ayonowy odtwarzacz CD z górnej półki”, ale rzut oka do instrukcji ujawnia, że nie tylko. Po raz pierwszy w swojej historii austriacki producent proponuje bowiem urządzenie czytające także płyty SACD. W dodatku mózg firmy, Gerhard Hirt, z właściwym sobie poczuciem humoru twierdzi, że „odczyt SACD jest tu niejako produktem ubocznym, wynikającym z konwersji standardowych płyt do postaci DSD, co i tak wymagało zastosowania modułów przetwarzających dane tego typu”. W dodatku jest to urządzenie zaprojektowane całkowicie od nowa, a więc bez rozwiązań z ostatnich modeli: 3sx i 5x, co na pierwszy rzut oka mogłaby sugerować nazwa. Budowa CD-35 jest modułowa, dzięki czemu będzie można go zamówić w różnych wersjach (Standard, Preamp oraz Signature) a także łatwo zmodyfikować w przypadku konieczności dokonania upgrade’u w przyszłości. Wersja Preamp wyposażona jest w poczwórny analogowy regulator głośności i 3 dodatkowe wejścia liniowe, a Signature – w ultra-szybkie moduły konwertujące nagrania PCM (do 24 bit / 192 kHz włącznie) do DSD 128x lub 256x – czyli identycznie jak w przypadku najnowszego streamera S-10 – oraz w high-endowe kondensatory Mundorf Silver/Gold. Sam producent przyznaje, że udało mu się skonstruować urządzenie znacznie lepsze od każdego poprzedniego odtwarzacza ze swojej oferty, i to nie tylko pod względem zastosowanych komponentów oraz brzmienia (przedpremierowe odsłuchy i opinie mówią o „wyciąganiu niesamowitej głębi z krążków CD” oraz „referencji niezależnie od odtwarzanego formatu”), ale także biorąc pod uwagę finanse. W Polsce oferowane będą dwie opcje: Standard (32 900 zł), oraz Signature (39 900 zł), a za opcję upgrade’u wersji podstawowej do Preamp trzeba dopłacić 2 200 PLN.

Dystrybucja: Nautilus / Ayon

  1. Soundrebels.com
  2. >

Transparent OPUS Speaker Cable
artykuł opublikowany / article published in Polish

Jeśli przewody zasilające Transparenta z serii XL zrobiły na Was wrażenie to co powiecie na …  kable głośnikowe z linii OPUS ?

cdn…

  1. Soundrebels.com
  2. >

YG Acoustics Carmel 2
artykuł opublikowany / article published in Polish

Czwartkowa wizyta Core Trends odbyła się co prawda w iście ekspresowym tempie, lecz jak widać zaowocowała pojawieniem się w naszym systemie filigranowych kolumn YG Acoustics Carmel 2.

cdn…

  1. Soundrebels.com
  2. >

Marantz SA-10
artykuł opublikowany / article published in Polish

Marantz SA-10 to gorąca, wchodząca w skład serii Premium nowość i dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie ją wygrzewamy…

cdn…