Tag Archives: speaker cable


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. speaker cable

WK Audio TheRay
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Po istnej watasze Red-ów rodzime WK Audio postanowiło nieco zmienić paletę barw i postawiło na kojący błękit głośnikowych TheRay.

cdn …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. speaker cable

WK Audio TheRed Speakers

Opinia 1

Skoro od minionego Audio Video Show minęło ponad pół roku wydawać by się mogło, że wszystko, co tam udało nam się wypatrzyć zdążyliśmy już nie tylko przesłuchać, co wręcz o tym zapomnieć. Jak jednak dowodzi niniejsza epistoła niektóre rzeczy muszą dojrzeć i trafić na swój czas. Tak też było z intrygującą nowinką w portfolio rodzimej manufaktury WK Audio, która choć złapała nas za oko i ucho, to już uzgadniając termin dostawy a to trafiała na przedświąteczne zamieszanie, istną klęskę urodzaju wszelakiej maści zalegających u nas kabliszczy, czy też wymagającą pilnego rozładowania kolejkę. A że nie mamy zwyczaju brać czegokolwiek na testy tylko po to, by zarastało gdzieś w kącie kurzem i pajęczynami umówiliśmy się z Witkiem Kamińskim (założycielem i właścicielem marki), że gdy tylko na horyzoncie pojawi się jakieś „okno pogodowe” wrócimy do tematu. I skoro czytacie Państwo te słowa, to znak, że takowe okoliczności przyrody koniec końców nadeszły, a tym samym pierwszy i zarazem topowy przewód głośnikowy TheRed Speakers z katalogu WK Audio trafił pod nasze dachy i finalnie możemy się z Państwem podzielić naszymi wybitnie subiektywnymi refleksjami.

Jak mam nadzieję zarówno z powyższych zdjęć, jak i stosowanej przez plichtowskiego wytwórcę nomenklatury jasno wynika TheRed Speakers są … czerwone. Znaczy się takie umaszczenie posiada tekstylna plecionka z której wykonano ich zewnętrzny peszel ochronny. Na tle dotychczas przez nas testowanego ich zasilającego rodzeństwa uwagę zwraca odejście od masywnych aluminiowych muf i splitterów na rzecz zdecydowanie lżejszych – drewnianych odpowiedników. W dodatku producent w celu przeciwdziałania pasożytniczym wibracjom sięgnął po nad wyraz rzadko stosowaną w Hi-Fi a świetnie radzącą sobie np. w modelarstwie balsę, więc kończące krwiste przebiegi kostki warto traktować z odpowiednią troską i atencją, gdyż jest to bardzo miękki gatunek drewna a tym samym charakteryzujący się dość iluzoryczną odpornością na wszelakiej maści wgniecenia i zadrapania. A właśnie, skoro o drewnie mowa, to wypada wspomnieć, iż TheRed do końcowego odbiorcy docierają w imponujących rozmiarów, suto wyściełanych szarą gąbką skrzyniach ze sklejki, które na powyższą sesję zdjęciową z racji pozyskania na testy demonstracyjnego, krążącego w okolicy na testach, zestawu się nie załapały, lecz które można było podziwiać m.in. na ostatnim Audio Video Show. Pod względem budowy TheRed Speakers oparto o miedź wysokiej czystości i 4 mm² przekroju żył roboczych. Co istotne żyły dodatnią i ujemną nie tylko odseparowano stosując ich osobne przebiegi („+” i „-” są odrębnymi przewodami), lecz posiadają również różną budowę. Pod względem ergonomicznym TheRed-y są nad wyraz wdzięczne do układania a na tzw. macanta da się wyczuć, iż pod czerwoną koszulką żyły sygnałowe prowadzone są wewnątrz jakiejś niezwykle lekkiej i sprężystej otuliny (wata poliestrowa lub jedwabna, jaką w swojej ofercie ma np. Acoustic Revive – PSA-100?). Przewody zakonfekcjonowano topowymi widłami Furutech CF-201 NCF (R) a na życzenie możliwa jest dowolna konfiguracja końcówek widły/banany.

Skoro tytułowe okablowanie dotarło do nas prosto z placu boju, gdzie potencjalni nabywcy wyciskali z niego ostatnie soki, uznaliśmy iż sam proces akomodacji i wygrzewania możemy ograniczyć do niezbędnego minimum. Ot dzień-dwa na ostudzenie emocji, wyrównanie potencjałów i oswojenie się z dość absorbującym kolorystycznie, jakże różnym od dyżurnego, kłębowiskiem za kolumnami. Kiedy jednak z głośników popłynęły pierwsze nieśmiałe dźwięki iście apokaliptycznego w swej dalszej części albumu „Modern Primitive” szalonych Greków z Septicflesh jasnym stało się, że TheRed-y jeńców brać nie zamierzają, jak i w sposób niezwykle bezpardonowy wytrącają z rąk kablosceptyków dyżurny argument, jakoby kabli nie słychać, bo obecność „czerwieńców” WK Audi była słyszalna na równi z ich fizyczną i widoczną gołym okiem egzystencją w moim systemie. W telegraficznym skrócie ową obecność potwierdzały niezwykła ekspresja i żywiołowość przekazu, podkreślenie niższej średnicy i istne turbodoładowanie najniższych składowych. A było co podkręcać, gdyż warto mieć na uwadze fakt, iż na ww. krążku otrzymujemy potężną dawkę bezkompromisowego Death Metalu suto okraszonego nie wygrzebanymi z pamięci syntezatorów samplami a najprawdziwszą symfoniką w wykonaniu FILMharmonic Orchestra of Prague i chórów tak złożonych z dorosłych, jak i dzieci. Krótko mówiąc to materiał, który niezbyt często ma szansę gościć na wszelakiej maści targach, wystawach i innych tego typu audiofilskich prezentacjach. A szkoda, bo co jak co, ale działa niczym potężne sito odsiewające ziarno od plew i zasługujące na miano high-endu systemy zdolne zagrać wszystko od zwykłych ładnie opakowanych wydmuszek, których kres możliwości dynamicznych wyznaczają wymuskane smęty, gdzie bas kończy się na partiach tamburynu a fortepian zazwyczaj zastępuje pianola, bądź klawesyn. A tu mamy pełne spektrum dynamiki, odważne skraje pasma, szeroki wachlarz krzyków i wrzasków, rozmach wielkiej symfoniki połączony z brutalnością ostrych gitarowych riffów i perkusyjnych blastów zdolnych przytkać każde słabe ogniwo nie do końca przemyślanych systemów. A z TheRed-ami nie dość, że o żadnej katarakcie mowy nie było, to jeszcze wzrosła drożność systemowego krwioobiegu a z głośników dobiegały dźwięki o takiej spontaniczności, że profilaktycznie zacząłem sprawdzać, czy przypadkiem dostawca energii w ramach weekendowej promocji nie zwiększył napięcia. Co ciekawe, wzrost „wygaru” nie szedł w parze czy to z ofensywnością, czy też przybliżeniem pierwszych planów, więc nie trzeba było profilaktycznie cofać zastawy z obawy o zbytnie zainteresowanie serwowanymi smakołykami ze strony wykonawców. Scena kreowana była od linii głośników w głąb a gradacja planów przebiegała nad wyraz harmonijnie bez zbytniego podkreślania konturowości ulokowanych tamże źródeł pozornych. Nie oznacza to co prawda iście impresjonistycznych plam i mazajów zamiast muzyków z krwi i kości, ale rodzime przewody dalekie są od zbytniego wyostrzania w stylu najnowszych wielkoekranowych wyświetlaczy ustawionych w trybie demonstracyjnym.
Zmiana repertuaru na nieco bardziej cywilizowany, czyli „The Gathering” Geri Allen z jednej strony pokazała liryczne oblicze tytułowych głośnikówek a z drugiej jasno dawała do zrozumienia, że jeśli tylko w reprodukowanym materiale jest sekcja rytmiczna, to nie ma opcji, by jej w autorski i co tu dużo mówić atrakcyjny sposób nie wyeksponować. I tak też było tym razem, gdzie zarówno zestaw perkusjonaliów, bas, jak i fortepian leaderki charakteryzowały się wręcz zaraźliwą motoryką i świetnym timingiem a dęciaki czarowały złotą soczystością brzmienia. Pojawiła się jakaś niezwykła, niemalże „lampowa”, koherencja i świadomość, że choć dźwięk śmiało można uznać za nieco może nie tyle przyciemniony, co skupiony na średnicy i basie, to przecież górnych rejestrów wcale nie brakuje. Ba, są wręcz podane z odwagą i świetną rozdzielczością, lecz z racji swej gładkości i kremowości nie ranią uszu i nie wyrywają się przed szereg.

Może i TheRed Speakers są debiutantami w dotychczas zdominowanym przez okablowanie zasilające i akcesoria antywibracyjne portfolio WK Audio pod względem przesyłu sygnałów audio, jednak absolutnie nie dziwi mnie fakt, że zamiast nieśmiało przebijać się do świadomości odbiorców z mniej, bądź bardziej budżetowego poziomu Witek Kamiński postanowił od razu zaatakować audiofilski Olimp. Bowiem, po tym, co dane mi było usłyszeć w trakcie ich testowania śmiało można uznać, iż TheRed Speakers są do szpiku kości high-endowymi przewodami tak pod względem dynamicznego a zarazem wyrafinowanego brzmienia, jak i detali konstrukcyjnych począwszy od dobranego na drodze odsłuchów gatunku drewna do antywibracyjnych „kostek” po iście biżuteryjną konfekcję topowymi Furutechami.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jeśli w miarę regularnie śledzicie nasze zmagania z materią audio, z pewnością znacie tytułowego plichtowskiego producenta okablowania WK Audio. W swoim portfolio ma już kilka ciekawych pozycji z działu zasilania serii The Air, The One oraz The Red, które w lwiej części znakomicie sprzedają się na świecie. Jednak nie oszukujmy się, świat światem, ale dobrze byłoby, gdyby podobny stan rzeczy nabrał odpowiednich rumieńców również na rodzimym rynku. Dlatego też gdy do życia zostaje powołana kolejna konstrukcja, producent nie zapomina o rodakach i organizuje stosowne sesje testowe. Takim to sposobem po ciekawym mitingu z nowatorsko wyglądającym, bo równolegle do siebie prowadzącym poszczególne wiązki kablu sieciowym, tym razem zmierzymy się z kontynuującym szkarłatną linię produktową przewodem kolumnowym WK Audio TheRed Speakers.

Jak obrazują fotografie, ww. model nie jest typową, zintegrowaną w jedną całość konstrukcją. W tym przypadku mamy do czynienia z prowadzeniem sygnału plusa i minusa osobnym przebiegiem. Mało tego. Każda z żył oprócz zastosowania autorskich rozwiązań splotu wysokiej czystości miedzi, sposobu izolowania oraz zabezpieczenia antywibracyjnego może pochwalić się dodatkowo nieco innym konstrukcją wewnętrzną. Jak to dokładnie wygląda, jest słodką tajemnicą producenta, jednak jedno jest pewne, obydwie żyły nie są bliźniacze. Każdy z drutów w miejscu zmiany średnicy przewodu z grubego w kolorze wyrazistej czerwieni na cienki w opalizującej czerni został uzbrojony w wygaszającą wibrację kostkę z balsy. Jeśli chodzi o terminację, w przypadku testowego modelu widać najnowszą wersję widełek japońskiego Furutecha CF-201 NCF (R). Tak prezentujące się przewody w drogę do klienta pakowane są w wyściełaną gąbką, elegancką sklejkową skrzyneczkę ze stosownym certyfikatem oryginalności.

Jakimi cechami może pochwalić się tytułowy kabel kolumnowy? Zanim do tego dojdę, pragnę zaznaczyć, iż w mojej opinii jest to najlepsza konstrukcja rodzimego producenta. A powodem jest zadbanie o otworzenie się dźwięku na dole i górze. Sieciówka z tej serii również była bardzo dobra, jednak na tle głośnikowców w znacznie większym stopniu skupiała się na pokazaniu centrum pasma. Tymczasem dzisiejsza konstrukcja konsekwentnie krocząc drogą przyjemnego w odbiorze podkręcania emocji w projekcji średnicy – naturalnie odnoszę się do kabla zasilającego, dorzuciła do prezentacji oddech i konsensus ilościowy basu w stosunku do wspomnianej średnicy. Dla mnie granie zrobiło się bardziej równe, czyli każdy podzakres miał swoje tak sam udział w pokazaniu spektaklu muzycznego. To było znakomite posunięcie, bowiem w momencie podkręcania energii samej średnicy czasem dobrze zrealizowane płyty mogłyby pokazać się ze strony lekkiej nadwagi. Spokojnie, nie w stylu męczącego buczenia lub buły, tylko delikatnego uśrednienia zawartych w nim informacji. Tymczasem puszczenie wodzy w prezentacji najwyższych rejestrów pozwoliło nawet najbardziej dopieszczonemu materiałowi pokazać się z pełnią witalności. A to dopiero połowa fajnego feedbacku wpięcia tytułowego kabla, gdyż podobne, czyli pozytywne ruchy zauważyłem na drugim biegunie pasma akustycznego. Otóż bas nie tylko zyskał na zejściu, to przy okazji oferował niezbędną wielobarwność i szybkość. Dzięki temu system nie miał najmniejszych problemów z pokazaniem najważniejszych cech jakiejkolwiek muzycznej opowieści. Czy to pełne natchnienia jazzowe misteria spod znaku Adama Bałdycha „Brothers”, gdzie dobrze doprawiony w całym pasmie zestaw znakomicie pokazywał nie tylko targające muzykiem emocje podczas przelewania na pięciolinię nawet pojedynczej nuty, ale również zjawiskową wirtuozerię obsługi przecież niełatwych do opanowania skrzypiec, czy brutalne ataki rozwydrzonych, skądinąd bardzo lubianych przeze mnie, dosłownie walczących o swoje pięć minut na scenie z charyzmatycznym wokalem frontmena gitar grupy AC/DC „Highway To Hell”, każdy sposób wyrażania swojego ja za pomocą zapisów nutowych, dzięki estetyce grania testowanych kabli głośnikowych bez problemu wprowadzały mnie w najdrobniejsze meandry swojego bytu. To dwa różne światy, które według prawd objawionych potrzebują nieco innego dopieszczenia, tymczasem nasz bohater udowodnił, że wystarczy zagrać równo w całym pasmie, by być spokojnym o dobry wynik soniczny. Dlatego na samym wstępie zaznaczałem, że dla mnie z całej rodziny ten model kabla jest najlepszy. To nie oznacza oczywiście, ze reszta jest zła lub słaba, tylko nie tak uniwersalna. Stawianie na konkretne cechy dźwięku – nawet delikatne, finalnie w niektórych zestawach może wypaść różnie, tymczasem jak tytułowy TheRed Speakers równe pokazywanie pełnego spektrum częstotliwości sprawia, że potencjalna porażka oscyluje w granicach błędu statystycznego. Na tyle małego, że nawet moja układanka po wypięciu japońskiego Furutecha nie zgłaszała najmniejszych problemów jakościowych, a jedynie informowała o nieco innym, a nie gorszym podejściu do drobnych aspektów prezentacji.

Czy wyartykułowane w powyższym opisie cechy pozwalają mi polecić naszego bohatera każdemu miłośnikowi muzyki? Powiem tak. Gdybym tak nie sądził, nie sformułowałbym aż tak tendencyjnego pytania. Pytania, które w tej lub innej formie i tak musiałoby paść. A że te kilkanaście dni z WK Audio TheRed Speakers jasno pokazało, że równe granie zawsze się obroni, z wygłoszeniem takiej formy zachęty nie miałem z najmniejszego problemu. Czy każda próba będzie sukcesem? Niestety nie. Powód? Banalny. Po prostu czasem tak pokrętnie zestawimy swoje zabawki, że bez ratunku w stylu dociążania tudzież odchudzania dźwięku się nie obejdzie. Niestety – w dobrym tego słowa znaczeniu – najważniejszą cechą naszego bohatera jest równe granie, co wielu „kwadratowym” dźwiękowo zestawom może nie wyjść na dobre. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, wina będzie leżeć po stronie gospodarza, a nie gościa.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiopunkt
Producent: WK Audio
Cena: 12 000 € / 2 x 2,5m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. speaker cable

Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable

Opinia 1

O tym, że czas jest pojęciem tyleż względnym, co abstrakcyjnym wspominaliśmy już kilkukrotnie. I niby głoszone bądź co bądź przez nas samych tezy mamy niejako zapisane w DNA, więc powinniśmy być odpowiednio zaimpregnowani na powyższe zjawiska a tym czasem po raz kolejny złapaliśmy się na tym, że pozorne okamgnienie trwało zdecydowanie dłużej aniżeli by się mogło wydawać. Chodzi bowiem o to, iż na zupełnego bezczela szlibyśmy w zaparte, że „niedawny” test topowych głośnikowych Nanofluxów Furutecha był właśnie „niedawno” i skoro na rynek trafiła ich kolejna inkarnacja, to wszystko wskazuje na to, że albo w Japonii robi się lekko nerwowo, albo wierchuszka Furutecha próbuje nieco zmienić wieloletnią politykę firmy zagęszczając interwały wietrzenia portfolio. Tymczasem wystarczyło zerknąć na datę ww. publikacji, by posypać głowę popiołem i czym prędzej zrewidować budowaną narrację, bowiem od debiutu poprzedniej wersji minęło „raptem” … osiem (!!!) lat. Krótko mówiąc na 3-9-1 Togoshi, Shinagawa-Ku w Tokyo wszystko jest po staremu i toczy się własnym, lata temu ustalonym tempem a my, już bez niepotrzebnych nerwów, możemy pochylić się nad najnowszym japońskim wypustem – zajmującym szczyt oferty Furutechem Nanoflux-NCF Speaker Cable, który dotarł do nas dzięki uprzejmości dystrybutora – katowickiego RCM-u.

Jak się z pewnością Państwo domyślacie głównym powodem delikatnej, czy wręcz kosmetycznej zmiany na świeczniku japońskich głośnikowców było zastąpienie wideł CF-201(R) i rozporowych bananów CF-202(R) ich NCF-owymi następcami – CF-201 NCF(R) i CF-202 NCF(R). Zanim jednak ktokolwiek zacznie kręcić nosem, że to de facto wspomniana kosmetyka nieśmiało chcielibyśmy zwrócić uwagę, iż kilkukrotnie już na naszych łamach udowadnialiśmy, że to właśnie konfekcja kolokwialnie rzecz ujmując „robi robotę” i im wyższej klasy biżuterią dopieścimy nasze druty, tym wyższym pułapem rozdzielczości i wyrafinowania nam się odwdzięczą. A nawet pobieżnie i niezobowiązująco zerkając na wspomnianą konfekcję trudno nie uznać jej za wartą dłuższej chwili uwagi, bowiem precyzja wykonania i użyte materiały jasno dają do zrozumienia, że nic w nich nie jest dziełem przypadku. I tak, elementy przewodzące, czyli trzpień w CF-202 NCF(R) i widły w CF-201 NCF(R) wykonano z pojedynczych elementów z rodowanej miedzi α (Alpha) a ich korpusy to okryty transparentną powłoką warstwowy układ srebrzonych włókien karbonowych NCF naniesionych na uzbrojoną w antywibracyjny pierścień NCF tuleję z niemagnetycznej stali nierdzewnej. Dodatkowo każdy z przewodów mocowany jest wewnątrz wtyku za pomocą specjalnego docisku redukującego indukcję zakłóceń mechanicznych i elektrycznych. W zestawie nie zabrakło również dyskretnych splitterów, za którymi granatową plecionkę zastępują burgundowy dla „+” i grafitowo-czarny dla „-” oplot, oraz zdecydowanie bardziej zauważalnych masywnych muf.
Profilaktycznie wspomnę również, iż same przewody, przynajmniej z zewnątrz są dokładnie takie, jak poprzednio a różnice zapobiegliwie ukryto przed oczami ciekawskich. Ich wierzchnią powłokę stanowi zgodna z dyrektywą RoHS granatowo-niebieska plecionka nylonowa ściśle opinająca granatową koszulkę z elastycznego PVC chroniącą hybrydowy ekran z taśmy poliestrowo – aluminiowej i siedmiu miedzianych przewodów o średnicy 0,2∅. I w tym momencie dochodzimy do novum, bowiem zamiast, znanej z wcześniejszej wersji bawełnianej otuliny zastosowano jej poliestrowy odpowiednik. Dalej, znaczy się „głębiej” każdą z żył izoluje polietylenowa (PE) koszulka – biała dla „-” i czerwona dla „+”. Każda z żył składa się z siedmiu wiązek po 37 miedzianych przewodników z miedzi α (Alpha) Nano OCC pokrytej Nano Liquidem (olejem skwalenowym) zawierającym molekuły z cząstkami złota i srebra o średnicy 8 nm (8/1000000mm), co w sumie daje 9AWG.

Jak z pewnością co bardziej dociekliwi Czytelnicy zdążyli sprawdzić w tzw. międzyczasie, czyli od testu protoplasty naszego gościa upłynęło nie tylko sporo wody w Wiśle, co pewnym przeobrażeniom uległ mój dyżurny system, z którego w chwili obecnej zostały praktycznie tylko … kable głośnikowe a ponadto całość wylądowała w nowym lokum. Dlatego też bezpośrednie porównania z poprzednikiem z jednej strony korcą a z drugiej, znaczy się kompletnie innych warunków środowiskowo – sprzętowych, niezbyt mają rację bytu. Byt za to kontynuuje u mnie wspominany wtenczas mroczny obiekt pożądania, czyli zasilający Nanoflux, oczywiście już w wersji NCF. Jednak ad rem, czyli do brzegu. Nie da się bowiem ukryć, że tytułowe głośnikowce wręcz idealnie wpisują się w dotychczasową politykę Furutecha, zgodnie z którą o ile niższe modele ewidentnie stawiają na dynamikę i rozmach, w czym de facto nie ma nic złego, o tyle na szczycie akcenty rozłożone są nieco inaczej, gdyż zamiast intensyfikacji aspektów energetycznych do głosu dochodzi niezobowiązujące (nie mylić z nonszalancją) wyrafinowanie. Bowiem na tym poziomie zaawansowania nikt niczego nikomu udowadniać nie musi i po prostu tego nie robi. Robi za to coś, do czego został stworzony – transmituje sygnały ze wzmocnienia do kolumn i robi to możliwie dyskretnie, czyli nie epatując własną obecnością. Czyli co – kabel, który jest a jakby go nie było? Mniej więcej o to właśnie chodzi. Żeby jednak nie było tak różowo, czyli po co pisać o czym, czego najogólniej rzecz ujmując nie słychać, uczciwie trzeba przyznać, że nie dość, że po przesiadce z moich dyżurnych Hydr topowego Furutecha słychać, to jeszcze słychać, że co nieco na tle poprzednika się zmieniło. Całe szczęście owe zmiany nie są żadnym zaskoczeniem, lecz jedynie potwierdzeniem obserwacji poczynionych w trakcie porównań zasilającego Nanofluxa z jego inkarnacją NCF. Mamy bowiem do czynienia z jeszcze lepszą linearyzacją i nie tyle uspokojeniem, co większą naturalnością przekazu. W pierwszym momencie można wręcz odnieść wrażenie jakby Furutech grał nieco przyciemnionym dźwiękiem, jednak bardzo szybko okazuje się, że nie tylko nadal słychać wszystko, co słyszeć powinniśmy, w domyśle to, co zostało zapisane w materiale źródłowym, co słyszymy to lepiej, bo precyzja i rozdzielczość z jaką poszczególne składowe reprodukowanych utworów są podawane osiąga wyższy, aniżeli poprzednio poziom. Weźmy na ten przykład dość ekstremalny w swej melodyjno – death metalowej estetyce album „Your Highness” fińskiej formacji Bloodred Hourglass, gdzie okazjonalna przyswajalność linii melodycznych permanentnie łamana jest typowo deathowym growlem Jarkko Kaukonena i istną kakofonią szalenie gęstych partii gitar i perkusji dodatkowo suto doprawionych elektroniką. Najdelikatniej rzecz ujmując nie jest to materiał stricte audiofilski a tym samym często goszczący na testowych playlistach i obecny podczas komercyjnych prezentacji w trakcie międzynarodowych wystaw / targów. Powód? Wbrew pozorom wcale nie tak oczywisty jak mogłoby się na pierwszy rzut oka/ucha wydawać i niezwiązany z samą estetyką repertuaru a pułapem na jakim zawieszono poprzeczkę trudności prawidłowego jego odtworzenia. O ile bowiem pseudoaudiofilskie smęty na tamburyn i mandolinę towarzyszące sennie zawodzącej szansonistce o cielęcych oczach zagrać potrafi większość prezentowanych tamże systemów, to na takiej ekstremalnej jeździe bez trzymanki większość „poważnych graczy” wylatuje z drogi na pierwszym zakręcie, znaczy się blaście mając problem zarówno z nadążeniem za tempem, czyli timingiem, jak i natłokiem koniecznych do „wyartykułowania” informacji. Część próbuje ratować się drogą na skróty oznaczającą bądź to zubożanie prezentacji o pozostające poza ich zasięgiem detale, czyli tzw. „lejek” bądź idąc na żywioł, czyli oszałamiając słuchacza bezlikiem pojedynczych dźwięków, lecz nie dbając o jakże istotne „lepiszcze” odpowiedzialne za to, iż ów zbiór dźwięków jesteśmy w stanie uznać za muzykę. Czyli i tak źle i tak niedobrze. Całe szczęście Nanoflux-NCF takimi ograniczeniami nie jest obciążony, więc nadąża i ogarnia dając przy tym zarówno fantastyczny wgląd w złożoność struktury nagrań, jak i zachowując pełną, natywną spoistość reprodukowanego materiału niezależnie od stopnia jego zagmatwania, dynamiki, czy ekspansywności. Nie oznacza to bynajmniej, że ów materiał interpretuje na własną modłę tonizując i wygładzając agresję, oraz szorstkość, gdyż nic takiego nie ma miejsca. On jedynie niczego sobie nie zatrzymując również niczego nie dodaje, więc jeśli wokal Kaukonena ma być szorstki i ziarnisty niczym papier ścierny to taki właśnie jest, lecz sam przewód daleki jest od podkreślania owych cech – prezentuje je takimi, jakimi są w rzeczywistości, więc osiąga poziom realizmu znany z życia codziennego. Spora w tym zasługa umiejętności zachowania iście stoickiego spokoju i nawet przy największych spiętrzeniach dźwięku zdolności utrzymania stabilnej sceny dźwiękowej. Jest to o tyle istotne, że właśnie w takich, ekstremalnych momentach może dochodzić bądź to do jej przytkania a tym samym „zapadnięcia się”, bądź też klasycznej „ucieczki do przodu”, czyli wypchnięcia pierwszego planu w celu maskowania problemów w dalszych rzędach. A z Nanofluxem mamy constans, chyba, że mowa o koncercie, gdzie nie tylko wokalista, ale i towarzyszący mu instrumentaliście latają po scenie jak kot z pęcherzem.
Niejako na uspokojenie i już w ramach zakończenia pozwoliłem sobie sięgnąć po nieco bardziej cywilizowaną pozycję, choć od razu ostrzegam, że również daleką od lekkostrawnego mainstreamu, czyli „Traum der Jugend” Kebyart będący niezwykle absorbującą współczechą a dokładnie wariacjami nt. dość klasycznych dzieł w wykonaniu … kwartetu saksofonowego. Grubo, nieprawdaż? Jak się jednak okazuje nie taki diabeł straszny jak go malują, gdyż Furutech nie tylko pokazał bogactwo różnic pomiędzy poszczególnymi instrumentami w tonacji w jakiej „chodzą” ale i właściwą im ekspresję i aurę pogłosową. A właśnie. O ile powyższy album nagrano dość oszczędnie pod względem udziału akustyki pomieszczenia w jakim dokonano rejestracji skupiając się na możliwie namacalnym i wiernym oddaniu aspektów mechanicznych wykorzystanego instrumentarium, to już na „Cantate Domino” Oscars Motettkör a jeszcze lepiej na „Cantate Domino – La Cappella Sistina e la musica dei Papi” Sistine Chapel Choir Furutech rozbija bank pod względem swobody a zarazem pietyzmu z jakimi oddaje bogactwo informacji pozwalających odwzorować warunki lokalowe obu nagrań z iście aptekarską dokładnością. Nie ma zatem mowy o sztucznym rozdmuchiwaniu i gigantomanii, lecz zdolności przeniesienia słuchacza we właściwe konkretnym kompozycjom kubatury – bez ich transformacji i przeskalowań.

W ramach podsumowania pozwolę sobie tylko stwierdzić, że przez ostatnie osiem lat flagowiec Furutecha nie tylko się zestarzał, co dzięki nowej konfekcji , niczym zacne wino nabiera wyrafinowania i głębi, jedynie umocnił na pozycji bodaj najtańszego przewodu głośnikowego, który w pełni zasługuje na kwalifikację do nader elitarnego grona ekstremalnego High-Endu. Dlatego też o ile jego pierwszą odsłonę ocenialiśmy nie mając wiedzy o jego cenie o tyle teraz, takowymi informacjami dysponując, mogę autorytatywnie stwierdzić, że Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable wyceniono na tyle (nieprzyzwoicie) korzystnie, by wywrócić stolik przy którym najwięksi, wycenieni na setki tysięcy konkurenci czuli się dotychczas zupełnie niezagrożeni. Jak jednak widać/słychać na załączonym obrazku dotychczasowy układ sił śmiało możemy uznać za słusznie miniony. I z tą refleksją Państwa zostawię.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB; Lumin T3
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold, Meze 99 Neo, Stax SR-L700MK2, Focal Utopia 2022
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Z uwagi na bardzo dobre kontakty nawet nie z samym dystrybutorem, ale również ze spotykanym na wystawie w Monachium europejskim przedstawicielem producenta ofertę tytułowego Furutecha znamy jak niewielu z Was. Naturalnie jest to feedback wielu owocnych w ciekawe opinie testów. Jednak jak po analizie stopek redakcyjnych można wywnioskować, to nie jedyne przyczyny takiego stanu rzeczy. Otóż z uwagi na znakomitą relację ceny w stosunku do brzmienia produktów z tej stajni kilka z najbardziej poruszających nasze serca zostało po testach na stałe. Jednak żeby było jasne, nie dlatego, że są najlepsze na świecie, bo takich niestety nie ma, tylko po pierwsze – wpisały się sonicznie w nasze „zbieraniny” audio, a po drugie – idąc trochę pod prąd trendom toczącym większość branży, oferując naprawdę świetne granie nie biorą udziału w cenowym wyścigu. Nie wierzycie? Cóż, to łatwo zweryfikować choćby przy pomocy wyszukiwarki na naszym portalu. Jednak jak można się domyślić, dzisiejsze spotkanie nie jest próbą bezproduktywnego lania wody na młyn popularności tego brandu, tylko relacją z kolejnego testu. Czego? Otóż być może wielu się zdziwi, ale nasz punkt zainteresowań nie jest jakimś szumnie reklamowanym jako przełomowe w działalności danej marki rozwiązaniem, co często okazuje się być tylko nadmuchaną medialną bańką, tylko zważywszy na ciągły rozwój technologii zrozumiałym przekonstruowaniem starszej, skądinąd w czasach powołania jej do życia znakomitej konstrukcji kabla głośnikowego. Jakiego? Już zdradzam. Jak sugeruje tytuł testu, tym razem dzięki staraniom katowickiego dystrybutora RCM na recenzyjny tapet trafił flagowy kabel głośnikowy Furutech NanoFlux NCF Speaker.

Pokrótce przypominając kwestie techniczne rzeczonej konstrukcji sprawy wyglądają tak. Wywołany do tablicy przewód kolumnowy w swych trzewiach wykorzystuje miedź Alpha Nano OCC. Ta zaś w celach uzyskania specyfikacji dedykowanej temu modelowi została pokryta olejem skwalenowym zawierającym molekuły z cząstkami złota i srebra w rozmiarze 8 nm. Tak przygotowany drut chcąc uodpornić go na szkodliwe bodźce zewnętrzne zaizolowano kilkoma warstwami typu: spieniony Polietylen, przędza poliestrowa, miedziano-aluminiowy rękaw, warstwa PVC, na co finalnie nałożono pokryty motywem białego krzyżowania się podwójnej nici na fioletowym tle, oplot z nylonowej siatki. Kwestię terminali przyłączeniowych w moim przedprodukcyjnym egzemplarzu rozwiązywały – według informacji producenta będące powodem wprowadzonych zmian w tym modelu kabla – widły CF-201R NCF. Tak prezentujące się głośnikówki na czas drogi do klienta pakowane są w estetyczne, bo pokryte granatową folią, od wewnątrz wyściełane gąbką kartonowe pudełka.

Czym zaowocowało technologiczne podniesienie jakości brzmienia głośnikowego Nanoflux-a? Otóż z przyjemnością oznajmiam, że zwróceniem większej uwagi słuchacza na jakże ważne dla najwyższych standardów kreowania świata muzyki z systemów audio, aspekty dźwiękowe. To nie jest rewolucja, gdyż już protoplasta tytułowego modelu oferował dobrze osadzoną w barwie i energii proporcję pomiędzy ostrością krawędzi wirtualnych bytów i swobodą ich wybrzmiewania. Dzięki temu zawsze cechowała je odpowiednia dawka drive-u, a to wprost przekładało się na unikanie popadania w monotonność. Tak, tak, nawet najbardziej esencjonalna projekcja twórczości artystycznej jeśli jest zbyt zachowawcza w domenie nadania danemu wydarzeniu odpowiedniej rytmiki i nieprzewidywalności, po jakimś czasie zwyczajnie wieje nudą. I nie byłbym sprawiedliwym, gdybym nie stwierdził, że wówczas poprzednik radził sobie z tą kwestią bardzo dobrze. Niestety to, co było wystarczające przed laty, naturalną koleją rzeczy brutalnie dewaluuje przemijający czas. Jednak gdy coś jest w miarę ponadczasowego, naprawdę nie trzeba wywracać takiego pomysłu do góry nogami – pamiętajmy, bardzo często lepsze jest wrogiem dobrego, tylko wystarczy zadbać o podniesienie rangi najważniejszym niuansom jakościowej dźwiękowej. I z pełną odpowiedzialnością oznajmiam, iż taki rodzaj działania sektora inżynierskiego Japończyków zauważyłem w opiniowanym kablu. To nadal jest esencjonalne i pulsujące rytmem spojrzenie na muzykę. Jednakże obecnie różnica jest taka, że dokładniej przyglądamy się bardzo mocno kojarzonej z ekstremalnym High Endem, z pozoru drobnostką, jednak finalnie pozwalającą zbliżyć nas do przekazu na żywo, dbałością o odpowiednio czytelne naświetlenie najdrobniejszego szczegółu nawet pojedynczego dźwięku. O co chodzi? Otóż, mimo, że poprzednie wcielenie Flux-a w znakomitej większości wpisywało się w najwyższe standardy prezentacji, to w wartościach bezwzględnych było zbyt zachowawcze. Chodzi o nadanie dźwiękowi z jednej strony nienachalnej, ale z drugiej pozwalającej idealnie go wyeksponować w wirtualnej przestrzeni, odpowiednio ostrej krawędzi rysującej jego byt. Niby wszystko było w jak najlepszym porządku. Każde źródło pozorne czytelne, a przy tym w zależności od zamierzeń artystów zróżnicowanie energetyczne, jednak czasem łapałem przekaz na zbytnich uśrednieniach w idealnym pokazaniu najdrobniejszych niuansów. Tymczasem ostatnie działania spowodowały w tym aspekcie bardzo istotne zmiany. Ale żeby nie było tak prosto, nowa wizualizacja dźwięku oprócz postawienia większego nacisku na jego ostrość, w pakiecie tchnęła weń dawniej bardzo oszczędną, teraz zwiększającą poziom mikrodynamiki iskrę. Iskrę, która nie tylko oczekiwanie doświetliła skraje pasma, ale pozwoliła nabrać wirtualnej scenie zjawiskowego rozmachu. A gdy zsumujemy przywołane ww. zmiany, okaże się, że po wpięciu opisywanego kabla w tor muzyka w pierwszej kolejności nabrała energii – wcześniejsze lekkie rozmycie krawędzi po wyostrzeniu zamieniło się w bardziej wyczuwalny puls, w drugiej każdy, nawet pojedynczy dźwięk zyskał na witalności, a przez to czarował wielobarwnością, a trzeciej obraz wydarzeń scenicznych dosłownie wybuchł z mocą bomby atomowej swobodniejszym pozycjonowaniem bardziej czytelnych bytów. Wiedziałem, że ruch działu technicznego będzie zmierzał w stronę poprawienia tej strony przekazu, jednak nie dopuszczałem aż takiego przyrostu interesujących mnie cech. A interesujących z bardzo istotnego powodu. Mianowicie chodzi o to, że nie nosiły znamion przerysowania, tylko starały się odpowiednio dobitnie, oczywiście bez popadania w nadpobudliwość poddać diagnozie nawet pojedyncze muśnięcie struny gitary. Cel? Dosłownie i w przenośni chodziło o pokazanie ataku, wielobarwności brzmienia i procesu wygaszania skutku wprawienia czy to drutu, czy nylonu w ruch. Zapewniam, to nie jest przerost formy nad treścią, tylko spełnienie podstawowych zadań aspirującego do miana absolutu produktu audio. Oczywiście bardzo ważne jest umiejętne dozowanie tego działania, z czym podczas prawie trzytygodniowych testów Furutech NanoFlux NCF Speaker bez problemu sobie poradził. Szczerze powiedziawszy, testując poprzednika właśnie tego mi brakowało, a tu proszę, pyk i panowie z kraju kwitnącej wiśni zabawili się w spełnianie nie tylko moich, ale jestem święcie przekonany, że Waszych marzeń. Nie wierzycie? Spróbujcie sami. Zapewniam, będzie ciekawie.

Gdzie lokalizowałbym naszego bohatera? Oczywistością jest, że nie wszędzie, gdyż tytułowy kabel nie goni za szybkością narastania sygnału kosztem jego esencjonalności, a przez to dźwięczności. Za to wszędzie tam, gdzie w oparciu o niezbędny timing z zachowaniem odpowiedniej ilości energii i drive’u liczy się dla nas muzykalność. Jednak nie w rozumieniu nudnej, wiecznie balansującej na krawędzi przesytu magmy, tylko nacechowanej dobrze rozumianym rozdrabnianiem włosa na czworo, oddaniem kolorystyki dosłownie każdego podzakresu – od mocnego, kontrolowanego i pulsującego basu, przez czarującą, wielobarwną średnicę, po pełne ekspresji, jednak pozbawione piaszczystości wysokie tony. Bez tego ciężko jest uzyskać odpowiednią aurę high-endowej projekcji muzyki, dlatego jestem rad, że ten pakiet istotnych składowych nasz bohater wcielił w życie. Co w kontekście puenty tego testu jest ciekawe, ku mojemu zaskoczeniu na tyle zjawiskowo, że tylko z racji konieczności posiadania długość 3 mb, po dokonaniu zamówienia docelowego rozmiaru testowa 2,5 m sztuka wyruszyła w dalszą podróż do potencjalnych klientów. Innej opcji nie było.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: RCM
Producent: Furutech
Cena: 34 950 PLN / 2 x 2,5m (inne długości dostępne na zamówienie)

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. speaker cable

Signal Projects UltraViolet Speaker & XLR

Opinia 1

Choć w medycynie ultrafiolet wykorzystywany jest m.in do sterylizacji narzędzi a w kryminalistyce wiadome lampy są niemalże na standardowym wyposażeniu (któż nie pamięta „listy zakupowej” z „Gone in 60 Seconds” i zajmującej tamże 47 pozycję zjawiskowej Eleanor ( Shelby Mustang GT 500 z 1967 r.)) , to w audio, przynajmniej do niedawna – poza oświetleniem eventowo – klubowym raczej nie cieszył się zbytnią popularnością. No może z wyjątkiem posługującej się tą nazwą budżetowej linii przewodów Wireworlda. Jednak sytuacja od pewnego czasu, tzn. mniej więcej od ostatniego (tego z 2022) High Endu uległa zauważalnej zmianie, gdyż do klubu miłośników fal o długości od 10 do 400 nm postanowił dołączyć znany nam z wcześniejszych występów na naszych łamach angielko-grecki Signal Projects powołując do życia otwierającą serię Signature linię przewodów UltraViolet. Skoro zatem w tzw. międzyczasie a dokładnie w zeszłym miesiącu zdążyliśmy sprawdzić jak radzi sobie pochodzący z niej przewód zasilający, to logicznym było, że gdy tylko nadarzy się ku temu okazja, kując żelazo puki gorące, postaramy się pozyskać na testy kolejne pyszniące się fioletowo-czarnym umaszczeniem węże. I tak też, dzięki uprzejmości krakowskiego High End Alliance się stało, czego dowodem jest zarówno poniższa, poprzedzona unboxingiem sesja zdjęciowa, jak i niniejsza epistoła poświęcona interkonektom XLR i przewodom głośnikowym, do której lektury serdecznie zapraszamy.

W kwestii aparycji i podstaw natury konstrukcyjnej mamy do czynienia z oczywistą unifikacją w ramach obowiązujących całą linię wytycznych, rozwiniętych o charakterystyczne „dodatki”. Nie owijając w bawełnę chodzi o obecność masywnych anodowanych na czarno aluminiowych bloków pełniących rolę splitterów i nośników informacji o producencie, modelu, numerze seryjnym (przewody są numerowane) i … kierunkowości, która co prawda w przypadku XLR-ów jest wymuszona, jednak już przy głośnikowcach lepiej mieć ją pod kontrolą i stosować się do zaleceni producenta. Miłym dodatkiem są zapinane na rzepy tekstylne pokrowce, które nie dość, że dodatkowo zabezpieczają przewody na czas transportu, to i podczas codziennego użytkowania okazują się wielce przydatne chroniąc nie tylko same puchy, lecz np. podłogę, czy też stolik przed zarysowaniem. Jak to zwykle u Nicka bywa oprócz typowo fizycznych, znaczy się laboratoryjnych wartości charakteryzujących parametry elektryczne jego wyrobów o samej geometrii, zastosowanych izolatorach i całej masie audiofilskich smaczków, na których konkurencja buduje narrację o własnej wyjątkowości, nie znajdziemy zbyt wiele. Ot na otarcie łez dostajemy informację o wykorzystaniu miedzi o czystości 7N (99,999996%) i … krzyżyk na drogę. Całe szczęście jestem dość upartą jednostką i lubię drążyć interesujące mnie zagadnienia, toteż co i rusz zaczepiany Nick koniec końców uchylił nieco rąbka tajemnicy zdradzając co nieco ze swoich rozwiązań. I tak zgodnie z obowiązującymi w serii UltraViolet prawidłami również i nasze dzisiejsze przedmioty badań zostały wykonane z miedzianych (PCOFC – Pure Crystal Oxygen Free Copper) drutów Perfect Surfaced Solid Core zabezpieczonych trzema warstwami izolacji o bardzo wysokiej rezystywności elektrycznej. Skręcone według autorskiej geometrii żyły zaplecione są wokół rurki ze sprężonym powietrzem dzięki czemu zachowują stałą od siebie odległość niezależnie od kąta pod jakim przewód zostanie ułożony. Dodatkowo owa misterna „skrętka” utrzymuje na bardzo niskim poziomie swoją indukcyjność oraz jest odporna na działanie zewnętrznych szumów RF.

Jak się z pewnością Państwo domyślacie walory brzmieniowe naszych dzisiejszych bohaterów również niezbyt odbiegają od tego, co zdążyło już pokazać (unausznić?) zasilające rodzeństwo. To utrzymany w bardzo podobnej estetyce amalgamat potęgi, soczystości i gęstości ujętych w ryzy iście hollywoodzkiego rozmachu i gdy tylko materiał źródłowy na to pozwala wręcz obezwładniającej dynamiki. Jednak od razu pozwolę sobie tutaj na małe „ale”, gdyż nie jest to usilne szukanie ekscytacji i adrenaliny wszędzie tam, gdzie owych dżuli nigdy nie było, lecz jedynie uwalnianie drzemiącej w reprodukowanym repertuarze energii. Proszę tylko sięgnąć po tytułowy utwór z niby dość wtórnego, lecz niewątpliwie miłego mym uszom „Fear Inoculum” TOOL-a, a zrozumiecie na czym polega fenomen UltraVioletów. Eteryczne, nieco senne, przywodzące na myśl orientalne klimaty intro (Danny Carey używa „udających” tablę Mandala Pads Synesthesii) a potem krok po kroku, takt po takcie robi się gęściej, ciężej i agresywniej. I ową przemianę, ewolucję i narastanie strumienia oddawanej do głośników energii doskonale z UV-kami w torze słychać. Nie brakuje też powietrza, otwarcia góry, które nie zawsze idą w parze z gęstością przekazu, więc nie zachodzi obawa zbytniej kondensacji i ściśnięcia całości w zbity, lepki zakalec. Jako dowód przywołam tylko „The Sick, The Dying… And The Dead!” Megadeth, gdzie nie dość, że góry, jak to w thrashu, nie brakuje, to jeszcze wokal Dave’a daleki jest od barytonowej atłasowości. Ot pozorna kakofoniczna galopada i szorstkie porykiwania podstarzałego szarpidruta, które w tej odsłonie zyskały na wyrafinowaniu i szlachetności zachowując natywny wygar i agresję. Dzięki temu można było grać nieco głośniej niż zazwyczaj mam w zwyczaju bez obaw o zbytnią, niestety męcząca na dłuższą metę, ofensywność góry.
Jak z pewnością zdążyliście Państwo zauważyć oba typy dostarczonych na testy przewodów niejako „zbiorowo” oceniam jedną miarą, gdyż zarówno ich zespolenie, jak i solowe występy niewiele w materii w odciskanego na moim systemie piętna zmieniały. Co ciekawe pojawienie się samego interkonektu, bądź głośnikowców dawało dokładnie takie jak powyżej opisane efekty a ich występy w duecie bynajmniej nie powodowały przekroczenia granicznego stężenia cukru w cukrze, tylko wyeliminowanie innych zmiennych mogących angielsko-grecką szkołę brzmienia może nie tyle wypaczyć, co nieco zaburzyć. A tak mamy pełną spójność i koherencję, którą oczywiście warto zintensyfikować firmowym zasilającym kabliszczem, co też w ramach pozakonkursowych eksperymentów pozwoliłem sobie zaserwować. Nie byłbym sobą gdybym również nie porównał tytułowego, głośnikowego UltraVioleta z dobijającymi dziesięciu lat stażu w moim systemie, usytuowanymi w firmowym portfolio oczko niżej Hydrami i … I z łatwością dało się zauważyć zarówno zgodne z rodzinną tradycją i więzami krwi DNA dotyczące podejścia do kwestii dynamiki i soczystości barw, jak i wynikające z blisko dekady dzielącej ich powstanie i usytuowania w firmowej hierarchii różnice. Przykładowo Hydry kreślą kontury mocniejszą, lecz zarazem cieńszą kreską i jednocześnie wyraźniej podkreślają obecną w nagraniach przestrzeń. Z kolei UV-ki bardziej akcentują koherencję i emocjonalność reprodukowanego materiału kusząc zmysłowością i dosaturowaniem partii wokalnych. Świetnie słychać to na „En El Amor” Natašy Mirković, Michela Godarda i Jarroda Cagwina, gdzie na Hydrach aura pogłosowa i czas jej wygaszania jest bezdyskusyjnie dłuższy a z kolei na UV-kach partie Mirković brzmią nieco niżej, bardziej zmysłowo a i sama wokalistka stoi nieco bliżej nas intensyfikując wielce pożądaną namacalność. Pół żartem, pół serio mógłbym wręcz stwierdzić, że moje dyżurne Hydry z racji braku skrupułów w obnażaniu niedoskonałości tak toru, jak i nagrań są bardziej audiofilskie, natomiast UltraViolety na pierwszym planie stawiają eufonię, przyjemność odbioru upłynniając i nieco zagęszczając przekaz. Dają tym samym wytchnienie skołatanym nerwom szukających ukojenia melomanów. Nie można odmówić im również pewnej dedykacji. Dedykacji wzmacniaczom nie dość, że mocnym i wydajnym, co też niekoniecznie popadającym w zbytnią pluszowość, czy też ospałość, gdyż co tu ukrywać lubią prąd i prądu potrzebują. Warto jednak mieć na uwadze, że nie oznacza to wyroku już na starcie wykluczającego konstrukcje lampowe, gdyż i z ich grona bez trudu można wyłuskać prawdziwe „spawarki” zdolne bez większych problemów prawidłowo wysterować przysłowiowy stół bilardowy. Za to z moją 300W końcówką Brystona dawały z siebie dosłownie wszystko ciesząc nie tylko oczy, ale i uszy swoją obecnością.

Reasumując, spotkanie z przewodami XLR i głośnikowymi z serii UltraViolet sygnowanymi przez Signal Projects nader dobitnie potwierdza konsekwencję Nicka Korakikisa i jego ekipy w dążeniu do uzależniającej muzykalności i dynamiki. Zamiast dzielić włos na czworo i rozbijać każdy dźwięk na atomy tytułowe UV-ki świetnie korespondują z sygnaturą swojego zasilającego rodzeństwa z jednej strony nieco obniżając środek ciężkości, lecz z drugiej nie powodując żadnych oznak ospałości, bądź utraty kontroli najniższych składowych. Jeśli zatem rozglądacie się Państwo za okablowaniem zdolnym dodać nieco ciałka i soczystości reprodukowanym przez Wasze systemy dźwiękom to wybór, czy to pojedynczego egzemplarza, czy też kompletnego zestawu UltraVioletów może definitywnie rozwiązać Wasze bolączki na długie lata.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Choć nie jest to standardem, lecz często bywa tak, że gdy po długim zabieganiu o otrzymanie czegoś na testy uda nam się dopiąć swego, następuje coś w rodzaju przysłowiowego rozerwania worka. Chodzi oczywiście o sytuację późniejszego może nie lawinowego, jednak na tle wcześniejszych problemów, znacznie częstszego otrzymywania propozycji testów przesyłanych przez danego dystrybutora. Taką też genezę pojawienia się na naszych łamach mają dzisiejsi bohaterowie, czyli okablowanie brytyjskiej marki Signal Projetcs. Pierwsze koty za płoty organizowaliśmy własnym sumptem, jednak gdy kolejne podejście z sekcją zasilania – listwa zasilająca Poseidon i kabel sieciowy UltraViolet – zainicjował już rodzimy opiekun marki, wiedzieliśmy, że to nie jest jego ostatnie słowo. I nie pomyliliśmy się, bowiem w dzisiejszej pogadance o okablowaniu audio dzięki zaangażowaniu krakowskiego Audio Anatomy kolejny raz przyjrzymy się niegdyś ocenianej serii Signal Projetcs UltraViolet, z tą tylko różnicą, że tym razem na tapet trafiły sygnałówka w specyfikacji XLR oraz kabel głośnikowy.

Niestety podobnie do poprzednich produktów, również w przypadku dzisiejszej łączówki i głośnikówki w temacie budowy wiemy jedynie (niestety coraz częściej producenci w obawie o nielegalne kopiowanie ukrywają know how swoich konstrukcji), że materiałem przewodnim w każdym z kabli jest miedź o czystości 7N. Ta natomiast w celach uzyskania danego brzmienia końcowego produktu została skręcona według firmowej geometrii splotów pojedynczych żył. A to nie koniec wykorzystania motywu warkocza, bowiem potem po ekranowaniu, odizolowaniu praz finalnym ubraniu każdej z żył w fioletowy oplot, ostatecznie również one – oczywiście poza końcowymi odcinkami przyłączeniowymi zwieńczonymi widłami w kablu głośnikowym i XLR-em w sygnałowym – zostały skręcone wokół siebie. To dla tego producenta znamienne i co ciekawe, w przeciwieństwie do konkurencji stosowane od dawien dawna.

Nie da się ukryć, gdyż unaoczniają to fotografie, że główny test rzeczonych kabli przeprowadziłem w komplecie. Jednak dla jasności wspomnę, iż pozwoliłem sobie na krótki research każdego z nich w występach solowych. Co z tego wynikło? Nic, czego bym się nie spodziewał. Po prostu każdy z osobna konsekwentnie kroczył drogą obraną przez tę linię produktową. Jednak w tym wszystkim najciekawsze było to, że sznyt grania UltraViolet-ów podczas wykorzystania kompletu w stosunku do pojedynczego kabla nie powodował nadmiernej dominaty sposobu SP na muzykę, tylko bez popadania w nadinterpretację delikatnie go wzmacniał. Chodzi o fakt, że system nadal oferował dobrą swobodę wybrzmiewania, odpowiednią dla utrzymania spójności przekazu nienachalną, ale pełną informacji iskrę, jednak myślą przewodnią malowania przezeń świata muzyki było świetne nasycenie i mocny, acz dobrze kontrolowany bas, a dzięki temu znakomita energia dźwięku. I gdy do tego dodam dobrą szerokość i głębokość wirtualnej sceny, chyba nikogo nie muszę uświadamiać, iż opisywany test był niekończącym się pławieniem w pięknie ulubionych przeze mnie płyt.
Taki obrót sprawy zapowiadał już sam początek z czarującą Carlą Bruni w materiale „A l’Olympia”. To była magia w najczystszej postaci. W teorii wydaje się, że nastrojowa płyta sama się obroni, jednak często bywa zgoła inaczej. Czasem z powodu nadmiernego nasycenia i związanej z tym utraty lotności projekcji, jest zbyt „oleista” sonicznie, co w łatwy sposób stanie się nudne. Zaś innym razem z uwagi na zbytnią lekkość nie jest w stanie ukazać tak ważnych dla tego typu muzy aspektów plastyki i esencjonalności, co finalnie nie daje szans na wytworzenie namacalności odbioru. Oczywiście idąc za wspomnianymi obserwacjami w przypadku wykorzystania produktów Signal Projects nasycenie, energia i koherentność dźwięku wręcz zaprosiły Carlę do mojego pokoju. Na tyle czarującą, że w niebyt poszły zasłyszane od znajomych opinie, iż co by nie powiedzieć ta piękna istota dość średnio śpiewa. Ja niczego takiego nie zauważyłem, gdyż zaskarbiła sobie moje uczucia już pierwszym kawałkiem.
Innym wartym odnotowania aspektem budowania realiów scenicznych przez Anglików było nader udane oddawanie atmosfery koncertowej. W tym przypadku pomocny był dwupłytowy materiał kultowego trio EST „Live In Hamburg”. Energia, dobra kontrola niskich tonów i odpowiedni atak nie pozostawiały złudzeń, że okablowanie umiejętnie poradziło sobie z zapewnieniem czytelności przekazu. A to w przerwach między utworami, gdy do głosu dochodziła publiczność pokazywało dosłownie palcem, jak system radzi sobie z oddaniem pełnego spektrum zawartego na krążkach materiału. Nie tylko artystów, ale również licznie zgromadzoną wokół niuch publiczność.
Na koniec coś drapieżnego, czyli panowie z Dream Theater w produkcji „A View From The Top Of The World”. Powiem tak. Chłopaki pokrzyczeli, złoili mnie mocnym rockowym transem, nakarmili fajnymi popisami gitarowymi i w żaden sposób nie przeszkodziło im granie mocną barwą i większą niż wiele systemów strojonych pod tego typu muzykę wagą i minimalnie pogrubiona kreską źródeł pozornych. Dla mnie to było znakomite posunięcie, gdyż dostałem mocne uderzenie z lubianym przez mnie pakietem masy, a przez to dosadności zawieszonego w eterze instrumentarium.

Co mogę powiedzieć o tytułowym okablowaniu? Po pierwsze – nadaje muzyce przyjemnego, w żadnym wypadku nieprzekraczającego dobrego smaku, body. Po drugie – umiejętnie pokazuje realia nagrywanych płyt. A po trzecie – nadal tryska ochotą do pokazania muzyki pełnej werwy. A jeśli tak, to tak naprawdę oprócz orędowników szybkiego, często męczącego grania, w kwestii prób na własnym podwórku nie widzę przeciwwskazań dla nikogo. Powód? To są po prostu bardzo dobre kable.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Audio Anatomy / High End Alliance
Producent: Signal Projects
Ceny
Signal Projects UltraViolet XLR: 3 000 € / 1m stereo + 480 € za każde dodatkowe 0,5m stereo
Signal Projects UltraViolet Speaker: 4 000 € / 2 x 2m + 440 € za dodatkowe 2 x 0,5m

Dane techniczne:
Signal Projects UltraViolet XLR
Konstrukcja : Perfect Surface Solid Core Copper
Przekrój przewodników: 0,92 mm²
Materiał przewodników: Miedź 7N (99,999996%)
Kapacytancja: 13,86 pF/ft
Rezystancja: 5,60 mΩ/ft
Induktancja: 0,34 μH/ft

Signal Projects UltraViolet Speaker
Konstrukcja: Dual Section (1 x Solid Core / 7 x Stranded Sections)
Przekrój przewodników: 3,72 mm²
Metals: Miedź 7N (99,999996%)
Kapacytancja: 11,47 pF/ft
Rezystancja: 0,79 mΩ/ft
Induktancja: 0,43 μH/ft (1,41 μΗ/ft)

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. speaker cable

In-akustik LS-804 Air

Opinia 1

Po przywodzących swą ażurową aparycją wylinkę jakiegoś groźnego węża topowych modelach LS-2404 & LS-4004 AIR Pure Silver przyszła pora na czerpiący pełnymi garściami ze starszego rodzeństwa, lecz zdecydowanie łaskawszy dla naszych portfeli przewód głośnikowy niemieckiego In-akustika. Mowa o LS-804 Air w przypadku którego, z oczywistych względów, w przeciwieństwie do ww. modeli misterna, powietrzna spirala musiała ulec uproszczeniu, więc zamiast swoistej instalacji przestrzennej otrzymujemy jej wypłaszczoną wersję. Jednak skoro sam producent zapewnia, że obecność LS-804 w jego referencyjnej serii daleka jest od przypadkowości, to gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność, pozyskaliśmy od rodzimego dystrybutora marki – stołecznego Horna, demonstracyjną parkę na redakcyjne odsłuchy.

Zmiana umaszczenia z bieli i satynowej barwy naturalnego srebra na głęboki, przetykany miedzianym złotem brąz i czerń, jasno dają nam do zrozumienia, iż mamy do czynienia ze zmianą medium przewodzącego ze srebra na miedź. Każdy z przewodów składa się z czterech wiązek, które łączą się w pary dopiero w firmowych splitterach, z których wychodzą już dwie żyły, dzięki czemu aplikacja in-akustików nie powinna nastręczać większych trudności nawet przy śladowej ilości miejsca. Warto jednak pamiętać, by tytułowych przewodów zbyt mocno nie zginać a tym bardziej skręcać, gdyż możemy przez taką niefrasobliwość naruszyć wewnętrzny „egzoszkielet” utrzymujący wiązki w zalecanej od siebie odległości.
Jak już zdążyłem wspomnieć we wstępniaku w odróżnieniu od wykorzystujących geometrę Air Helix modeli LS-1204, 2404 i 4004 AIR dzisiejsi goście bazują na nieco mniej skomplikowanym przebiegu Air-Ribbon, czyli popularnej wstążki, w której cztery żyły biegną równolegle obok siebie, a nie spiralnie. Nadal jednak obsesyjnie kontrolowane i wzajemnie do siebie dopasowywane są wpływające na brzmienie parametry elektryczne jak pojemność i indukcyjność, a dzięki odseparowaniu poszczególnych przebiegów udało się zminimalizować efekt naskórkowy. Nie bez znaczenia jest też niemalże całkowita eliminacja absorbującej energię izolacji, której rolę pełni w tym modelu powietrze. Chodzi bowiem o to, iż standardowe dielektryki magazynują i oddają zgromadzoną energię w sposób niekontrolowany przez co zaburzają przesył sygnałów użytecznych, degradując charakterystykę transmisji. Izolator powietrzny takich anomalii nie powoduje, przez co jego zastosowanie uwalnia przewody In-akustika od wad jakimi obarczona jest większość produktów konkurencji. Podobnie do modeli Air Helix, Reference LS-804 AIR składa się z zaplecionych na rdzeniu PE drutów miedzianych o wysokiej czystości pokrytych cienką warstwą lakieru chroniącą nie tylko przed utlenianiem, lecz również prądami wirowymi. Kolejną istotną zaletą dźwiękową jest bifilarna struktura przewodników, która jest również realizowana w technologii taśmy powietrznej, co przyczynia się do częściowej kompensacji powstających wewnątrz pól magnetycznych.

Przystępując do części odsłuchowej dość intensywnie zachodziłem w głowę jak zmiana geometrii i przewodnika wpłynęła na brzmienie tytułowych przewodów w porównaniu do niezwykłej precyzji i szybkości ich srebrnego rodzeństwa. Oczywiście powyższe dywagacje miały charakter czysto teoretyczny i nawet przez myśl mi nie przeszło wydawanie jakichkolwiek osądów li tylko na podstawie wrażeń zdobytych na tzw. „macanta”, czyli poprzez możliwie dokładny, acz bezinwazyjny kontakt organoleptyczny. Szybka aplikacja w systemie, na playliście ląduje „Reise, Reise” Rammstein a do mnie powoli zaczyna docierać, że gdybym nie słuchał wcześniej LS-2404 i LS-4004 AIR Pure Silver, to niniejszych przewodów pewnie bym już dystrybutorowi nie oddał. Bardzo przepraszam wszystkich z Państwa, którzy liczyli na misterną intrygę i stopniowanie napięcia, jednakże możliwość „obcowania” z wyrobami takimi jak właśnie LS-804 Air nie dość, że przywraca wiarę w High End, ale też i w najzwyklejszą ludzką uczciwość. Po prostu jest to nader namacalny przykład jak można zaoferować konsumentom pełnokrwisty, i tu się niestety powtórzę high-endowy przewód za zupełnie normalne pieniądze, a nie np. równowartość kawalerki na stołecznej Starówce, bądź wypasionej bulwarówki. Po pierwsze mamy bowiem do czynienia z tak na ucho/oko 90% szybkości topowych przewodów in-akustika i równie wysokim udziałem rozdzielczości, co już wskazuje na ponadprzeciętne walory soniczne dzisiejszych gości. Co do wolumenu i masy generowanego dźwięku, to LS-804 zdecydowanie depcze po piętach LS-2404 a gdy w ramach firmowego tuningu dopieścimy go Reference Cable Base’ami, to relacja jakość/cena jeszcze się poprawia. Wspomniana kilka wersów wyżej germańska odmiana industrial-metalu nie jest może szczytem marzeń większości audiofilów, jednak jeśli się dobrze poszpera i wygrzebie japońskie wydanie, to nie ma co kręcić nosem. Co prawda szorstko-kanciastemu wokalowi Tilla Lindemanna sporo brakuje słodkiej jedwabistości Michaela Bublé, jednak na potrzeby niniejszego testu był jak znalazł. Chodziło bowiem o nauszną weryfikację, czy aby niemieckie przewody zbytnio nie podkreślają sybilantów i nie popadają przy tym w analityczność, co znacznie ograniczyłoby ich zastosowanie. Całe szczęście nic z powyższych anomalii nie zaobserwowałem a jedyne na co zwróciłbym uwagę przy aplikacji tytułowych in-akustików, to unikanie zbyt szczupłych i zwiewnych systemów, oraz nieco ofensywnych w górnych partiach kolumn. Nie chodzi bynajmniej o to, iż LS-804 ów zakres również podkreślają, lecz raczej o ich neutralność i niechęć do poprawiania czegoś, czego one same nie zepsuły. Jeśli więc sądziliście Państwo, że coś nimi zamaskujecie i przypudrujecie to niestety, ale to zły adres.
Całość pasma potraktowana została bardzo liniowo, dzięki czemu żaden podzakres nie wyrywa się przed szereg. Bas z powodzeniem możemy określić mianem chrupkiego, oczywiście o ile tylko został tak zarejestrowany. Użyłem jednak owej chrupkości z premedytacją, gdyż ostatnim grzechem, jaki moglibyśmy przypisać 804-kom jest zmiękczenie i poluzowanie dołu pasma. O nie, panują tu bowiem wzorowy porządek i zróżnicowanie a jakakolwiek niesubordynacja, czy uśrednianie nie mają po prostu racji bytu. Podobnie jest ze średnicą, gdzie próżno szukać faworyzowania soczystości, czy zbytniej eufonii. Jest akurat, czyli zgodnie z prawdą, czy to się komuś podoba, czy nie. Warto w tym miejscu podkreślić, iż jest to świadoma decyzja producenta, który niejako w swe credo wpisał możliwie największą transparentność i jak najmniejszy wpływ okablowania na transmitowany sygnał, skupiając swoją uwagę na tym, by jak najmniej z owego sygnału utracić. Może to i oczywistość, jednak słuchając co poniektórych konkurencyjnych przewodów odnoszę nieodparte wrażenie, że ich twórcy przypisują im zdecydowanie inną rolę.
Dość jednak teoretycznych dywagacji. Wróćmy do konkretów. Owa neutralność i transparentność wcale jednak nie oznacza odarcia przekazu z piękna, czy zalotności. Wystarczy bowiem sięgnąć po jazzująco-klasyczną mieszankę w stylu „’Round M: Monteverdi Meets Jazz” Roberty Mameli, bądź powstałą na otwarcie karnawału w roku 1719 r. operę „Vivaldi: Teuzzone” w wykonaniu Jordi Savalla i Le Concert des Nations, by zrozumieć, iż właśnie w tym tkwi siła niemieckich przewodów. Docieramy bowiem do sedna, źródeł i dostajemy muzykę zagraną dokładnie tak, jak została ona zapisana. Bez interpretacji, sygnatury okablowania i innych niekoniecznie przewidywalnych i pożądanych artefaktów. Może i naturalne instrumentarium nie kusi bogactwem wybrzmień i soczystością, jednak wystarczy posłuchać skrzypiec „na żywo”, by przyznać in-kustikom rację w ich dążeniu do prawdy. Bez trudu bowiem można zagrać, a raczej odtworzyć taki materiał efektowniej, jednak z pewnością nie wierniej. Dzięki temu różnice pomiędzy siłą emisji i barwą głosu poszczególnych śpiewaków są oczywiste i nie pozostawiają niedomówień co do tego, kto w konkretnej scenie jest postacią dominującą a kto jedynie tłem do pierwszoplanowych rozgrywek. Dochodzimy w tym momencie do precyzji z jaką kreowane są poszczególne plany i ustawieni na nich muzycy/wokaliści. Cały czas mamy bowiem kontrolę nad całością, lecz bez najmniejszego problemu możemy śledzić poszczególne partie tak wokalne jak i instrumentalne.

In-akustik LS-804 Air jest wielce namacalnym dowodem, że przewód z segmentu High-End wcale nie musi kosztować przysłowiowych „oczu z głowy”, swym wyglądem przypominać strażackiego węża, a podatnością na układanie pręta zbrojeniowego. Nasi dzisiejsi bohaterowie są ażurowi, lekcy i wiotcy, oferując ponadprzeciętną rozdzielczość będącą receptą na dotarcie do prawdy.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Cardas Clear Reflection
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Finite Elemente Carbofibre SD & HD
– Stopy antywibracyjne: Finite Elemente Cerabase compact, Cerapuc, Ceraball
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+, Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM

Opinia 2

Przyznam się szczerze, że mimo testowego przekładania się w naszej zabawie droższych i tańszych komponentów, co powinno uodpornić mnie na problemy związane z doszukaniem się zalet w tych tańszych i zazwyczaj tak faktycznie jest, czasem mam problem. W czym rzecz? Chodzi mi o sytuację, gdy przygodę z danym producentem rozpoczniemy z wysokiego C, które często okazuje się być topową konstrukcją z portfolio marki, a po niedługim czasie dostajemy do zaopiniowania coś pozycjonowanego znacznie niżej. I nie chodzi o brak weny, czy problemy z wychwyceniem zalet lub przypadłości, tylko o sposób przedstawienia mniej wyrafinowanej konstrukcji na tle cały czas tkwiącej w pamięci perełki oferującej maksimum możliwości danego wytwórcy. Naturalnie nie jest to problem natury załamania nerwowego, a jedynie w poczuciu obowiązku napisania ciekawego tekstu szukanie jakiegoś klucza. Taki też, że tak powiem zgryz, miałem w dzisiejszym starciu, gdyż do po znakomicie prezentujących się kablach głośnikowych niemieckiego producenta in-akustik Referentz LS-2404 & LS-4004 AIR PURE SILVER, dzięki warszawskiemu dystrybutorowi Horn tym razem do redakcji na testy dotarł model Referentz LS-804 AIR. Jak sobie poradziłem? Po odpowiedź na to pytanie zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Jak wskazuje nazwa omawianego modelu kabla LS-804 AIR, mamy do czynienia z konstrukcją na bazie miedzi, jako izolator każdego z czterech biegnących równolegle przez całą długość drutów wykorzystującą otaczające nas powietrze. Cel? Minimalizacja strat spowodowanych szkodliwym wpływem na dźwięk przez absorbującą energię płynącego sygnału izolację. Przekładając na nasze, kabel pozbawiony ingerencji przechowującej ładunek elektryczny otuliny, z pozytywnym skutkiem dla brzmienia zestawu audio lepiej odzwierciedla zawarte w sygnale szybkie impulsy. Oczywiście w celach zabezpieczenia konstrukcji przez prozaicznym zwarciem sąsiadujących ze sobą biegunów każda z żył została osadzona w owalnej, wykonanej z tworzywa sztucznego skuwce, na którą naciągnięto estetyczną w wyglądzie, czarną siatkę. Ale to nie koniec technikaliów, bowiem jak wiadomo, kiedyś każdy z drutów musi się do siebie zbliżyć celem obsłużenia kolumny w sygnał plusowy i minusowy. Dlatego też równoległy ich przebieg kończy się kilkanaście centymetrów przed ostateczną długością całości przewodu, wspomniane żyły (+ i -) najpierw są krzyżowo połączone, a po spleceniu w izolowany już warkoczyk zaterminowane w firmową konfekcję, którą w przypadku zestawu testowego były banany.

Co ciekawego wprowadziły do dźwięku tytułowe głośnikówki? Gdy przyjrzycie się fotografiom, a w szczególności kolumnom, okaże się, że nasze bohaterki współpracowały z kolumnami Dynaudio, które wielu miłośników bezkompromisowego w domenie ostrości rysunku i szybkości narastania sygnału grania, uważa za nazbyt stonowane. I tak faktycznie jest, gdyż one stawiają na przyjemność obcowania ze spokojnym i przy tym kolorowym światem muzyki, a nie siłową pogonią za zapisaną na płytach rzeczywistością. Tymczasem po wpięciu kabli głośnikowych LS-804 Air zestaw przyjemnie, bo bez przekraczania dobrego smaku zebrał się w sobie. Muzyka lekko przyspieszyła, bas zaczął rysować się nieco bardziej konturowo, środek przyjemnie się otworzył, a góra dostała zastrzyku witalności. To oczywiście już nie było tak lubiane przez znaczą populację osobników homo sapiens milusie granie, ale zapewniam, nadal okraszone nutką barwy z dobrym body. Co ważne, wirtualna scena nie straciła na rozmachu w domenach szerokości i głębokości. Niestety nie jest takie łatwe do utrzymania, gdyż większa bezpośredniość grania zazwyczaj skutkuje przybliżeniem pierwszego planu, a to powoduje zepchnięcie tylnych parceli danej prezentacji do roli tła. Na szczęście niemieccy producenci w tym aspekcie zdali egzamin celująco.
Jak na taką konfigurację odpowiedziała muzyka? Jak wspominałem, przyspieszyła i stała się bardziej energiczna. To zaś było wodą na młyn wszelkich produkcji rockowych, elektronicznych i bez najmniejszych problemów dodałbym jeszcze free jazz-owych. Weźmy na tapet choćby pierwsze krążki grupy Coldplay, która niestety obecnie trochę zalatują pop-em. Świetne gitarowe riffy teraz stały się bardziej wyraziste. Ani trochę nie straciły masy, w zamian oferując nieco więcej palca na strunie. Lekki zastrzyk adrenaliny otrzymała również stopa perkusji. Ale chyba najbardziej spektakularne efekty osiągnęła wokaliza, gdyż nie musiała przebijać się przez gąszcz lekko nachodzących na siebie, bo sztucznie przedłużających się dźwięków, tylko dzięki zebraniu się w sobie przekazu – wyraźne zaznaczenie początku i końca nierozmazanego akordu instrumentów – idealnie wybrzmiewała na ich tle. Dotychczas musiałem mierzyć się ze zrozumieniem tekstu, gdy tymczasem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki frontman stał się rozdającym karty podmiotem. W tym tonie, czyli czytelnie, zwarcie, ale również z dobrym uderzeniem brylowały produkcje spod znaku Depeche Mode, czy Yello. Ostre przestery na przemian z wokalem pokazywały, że sztuczna muza nie zawsze oznacza niemiłosierne niszczenie naszych ośrodków słuchu, tylko oferując niezły drive, spokojnie radząc sobie z niskimi pomrukami, potrafi również pokazać w dobrym świetle ludzki głos. Zauważyłem podczas testu jakieś potknięcia? Nie, nie potknięcia, tylko książkowe coś za coś. Ale jak powiedziałem, aplikacja tytułowego kabla w tor nie skutkowała wywróceniem brzmienia systemu do góry nogami, tylko wprowadziła drobne korekty, które swoje piętno odcisnęły na muzyce klasycznej, sakralnej i wokalistyce jazzowej. Jednak zapewniam, to była jedynie lekka utrata oferowanej przez duńskie kolumny magii tworzonej przez zjawiskowe nasycenie każdej nuty. Jednak co istotne, to są moje, nie zawsze równoznaczne z Waszymi odczucia, dlatego też zanim się do okablowania in-akustik szkodliwie zrazicie, zalecam dogłębny odsłuch, gdyż nawet ja nie odebrałem tego sznytu grania jako ułomne, tylko wspominam o danych efektach ubocznych z racji zaserwowania czytelnikowi pełnego spektrum wpływu okablowania na zastany system.

Mam nadzieję, że zrozumieliście, co w powyższym tekście chciałem przekazać. Otóż zderzyłem się z kablami, które to co robią, robią w sposób delikatny. Jeśli miałbym określić ich specyfikę grania, powiedziałbym, iż to są idealne druty dla zestawu trącającego otyłością. Jednak nie miałem do czynienia z przysłowiowymi, oferującymi krew z uszu kilerami, gdyż w testowej układance przesunęły jedynie środek ciężkości przekazu i nadały mu szczypty szybkości. Oczywiście z jednej strony wpłynęło to na lepszy drive, ale z drugiej spowodowało lekkie ostudzenie emocji podczas wsłuchiwania się w brzmienie naturalnych instrumentów, Ale zaznaczam, mój system wręcz stroiłem do wyczynowego w grania pełnych romantyzmu produkcji, dlatego tak łatwo było mi wychwycić zmiany. Zmiany, które w najmniejszym stopniu nie były szkodliwe, tylko kierując dźwięk w stronę większej neutralności, przez to powodując odejście brzmienia zestawu od znanego mi wzorca, w żadnym razie nie kaleczyły słuchanej muzyki. Czy to jest oferta dla każdego? Jak wspominałem, raczej dla poszukiwaczy życia w swojej układance. Reszta owszem, może spróbować, jednak uczulam już mogących się pochwalić zestawami nastawionymi na szybkość ponad wszystko, melomanów, że ożenek z in-akustik Referentz LS-804 Air może być niezbyt szczęśliwym połączeniem.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”, Dynaudio Contour 60
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Horn
Cena:
4 799 PLN / 2x3m konfekcja Air Easy Plug
5 999 PLN / 2x3m konfekcja Air Bfa Banana
6 299 PLN / 2x3m konfekcja Air spades

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. speaker cable

Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

To już nasza trzecia wyprawa w egzotyczny świat balijskiego High-Endu i kolejna – po interkonektach i przewodzie zasilającym, odsłona referencyjnego oblicza marki Vermöuth Audio. Panie i Panowie, oto jeszcze ciepłe (trudno, żeby było inaczej przy panujących za oknem upałach) Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. speaker cable

Furutech DSS-4.1 English ver.

Opinion 1

After our very nice encounter with the top, factory confectioned, loudspeaker cable from the Japanese company Furutech, the phenomenal Nanoflux, time came to have a closer look at its competitor, offered … from spool only. Yes, yes, while the only power cords that come with plugs are the Nanoflux-NCF, Powerflux (PS-950-18E) and Power Reference III, you should not expect it is different in other cable assortments. So with the enthusiasm adequate to the expected quality of the cables we received the very nicely named DSS-4.1, which were supplied to us by the Katowice based distributor of the brand – RCM .

As you can see on the pictures, the RCM team was kind enough to provide us with a dedicated 2.5m long demonstration set, equipped with plugs and nicely looking splitters, instead of just tossing us two roughly cut pieces on the floor. Of course there is no reason why you would not fit the plugs yourselves, or have the confectioning done by the distributor/shop, but in this case we think, the less complication and steps to be taken, the better, so this pair of ready made cables fulfilled our expectations completely.
The cable itself is not overly thick, so it should pose no real problem when trying to fit it behind the stereo and loudspeakers. This is helped by the single wires sticking out from the splitters. The external, protective sheath, opalescent with silky black and having silvery spots on it, reminds me of the one known from the Danish Organic Original Series. It is very nice for touching, which does not have any tendency for pulling threads or catching dust. In terms of a more thorough vivisection, I mean reaching under the sheath, I must confess that the Japanese did not try to reinvent the wheel but used their experience gained during design and production of the, otherwise brilliant, power cord … DPS-4, the “pink candy”. True, the pink cable reached version 4.1 during last two years, and the sheath is not as purple as it was anymore, evolving into a kind of “bishop crimson” (you can see that on Jack’s photos), yet the idea and the used materials remained unchanged. Going outward from the dead center we have here a double wire conductor, double isolated, where each of the runs is woven around a NCF PE core with 0.8mm diameter. On the outside of this, we have 89 wires from α-OCC copper, 0.18mm each, woven to the right, then another layer of 39 of such wires woven to the left, and finally, a layer of 62 wires with 0.13 diameter woven to the right, but this time the wires are made from α-DUCC. Each of such runs has a secondary isolation made of FEP (Fluoropolymer) and an external one made from PE, brown for “+” and blue for “-“. The whole is wrapped in fabric, then black PVC enriched with ceramic carbon nanoparticles, upon which a double shielding is applied made from copper foil and braid. This is then wrapped in a paper tape and finally a deep purple PVC tube, as known from the “pink candy”. But to make this cable less eye-catching the whole is covered with a black-silver sheath made from Nylon.
The cable is directional, and the proper orientation is marked by arrows on the aluminum splitters.

Knowing what is inside this cable, under the nicely looking “skin”, and what its sibling, the DPS-4, is able to achieve, one could expect similar performance regarding resolution and dynamics. Yet things are somewhat different, as due to, maybe not even the small construction differences, but the much lower currents flowing through the DSS 4.1, make the tested cable behave in its very own way. It has a lot of resolution, but is not as uncompromised, and due to the place it is implemented, it does not have such high demands of the “throughput” of things attached to it. So while the “pink candy” could almost “drown” a device, which was not able to cope with the wealth of information it provided, the DSS-4.1 has only the loudspeakers on one of its ends, and that changes things slightly. Yes, slightly, as we cannot escape reality, and claim that cables are the most important thing, as it is known, that the final sound of the loudspeakers depends in 90% on the amplifier, and in 10% on the package of information we try to preserve with cables. Yes, Dear Readers, the cables cannot add anything from themselves, as being a passive element, they have no means of getting any kind of extra information. At most they can keep some details for themselves, filter out some nuances, accent others, but we are always within the amount of electric impulses provided by the amplifier. Keeping things short it is about the idea, that a certain cable should keep as little to itself as possible, “disappearing” from the sound path, providing the highest possible conformity of what comes in on one end with what exits on the other end. And here we deal with exactly this case. Let us take for example the soundtrack “Tuntematon Sotilas (musiikki Aku Louhimiehen Elokuvaan)” from Lasse Enersen, where grand symphonics mixes with Finnish Christmas songs (“Joulu Rintamalla”) and the sound stage, usually kept at a distance, comes very close, completely changing the perspective. With this kind of aesthetics it is very hard to keep the coherence and mood of the composition. Yet the Furutech was able to master this, precisely pinpointing the individual sound sources, due to what the orchestra remained in its place, and only the vocalists sat down close to the listener. Equally good impression makes the extension, precision and volume of the lowest notes. Absolutely no oneiric spots or flowing around your ankles. Just like the midrange or treble, where we can define the structure and saturation of the contours of the sounds, it is the same with the bass, and although on the mentioned soundtrack this foundation is only there to make an appropriate climate, then on the incredibly fast and perfectly virtuoso “Controlled Chaos” by Nita Strauss, the drums not only push you into your listening seat, but just jerks your internal organs, while the guitar riffs, something this whole album is mostly composed of, are burning with living fire. But instead of thrashing your ears with hisses and fizzles seemingly coming to life under the finger of the only woman honored with a custom, signed with her name, beautiful Ibanez JIVA with a mahogany-maple body and maple-amaranthine neck, the Furutech weaves a subtle spider’s web of fire and hangs it in space. This is not a mindless sprint, who can play faster, or more, but pure virtuoso playing and juggling with conventions, at the same time bucking the trends, like a woman would not be able to “shred” like Steve Vai (who also has a dedicated Ibanez, the Jem7). The thing that counts here is the ability to truthfully reproduce the fingers moving on the strings and the neck, and that speed determines success or failure. And I probably do not need to tell you, that this test was passed with flying colors? Really? OK – it did.
You can experience the refinement and resolution and transparency embedded in this cable’s DNA not only by exploring the extremes of the guitar giants, but also with much more civilized, what does not mean easier, repertoire. Let us take for example “Baubles, Bangles and Beads” from Steve Kuhn and his trio, where each instrument could have its own album, while there were nicely blended in the boundaries of a combines project, and it is somehow our problem not to be overwhelmed with the richness of sounds. With the Furutech every listening means reaching deeper into the recording. So the first one we can perceive as kind of reconnaissance and rough assessment of the potential buried in this recording, the second one would be getting acquainted with the precise positioning of the individual musicians on the stage and the sizes of the instruments themselves, while subsequent listening becomes the music lover’s feast, who can move between the players and feed his eyes and ears with the performance of the members of the trio.

It cannot be denied, that the Furutech DSS-4.1 is an incredibly interesting, but almost three times less expensive, maybe not alternative, but introduction, to what the top Nanoflux can offer. The DSS-4.1 has the same sound aesthetics, internal calmness combined with incredible resolution and refinement, while the “older brethren” has more to show in terms of the size of generated sound, its saturation and the darkness of the background. I am writing about this, because I had the opportunity to host the Nanoflux in my system for a longer time, and I had it quite fresh in my memory, so I compared it with the tested cable more or less automatically. Without this comparison, there would be less of the “but” for the tested cable, but having the reference point at appropriately high level, it is much easier to assess the assets or shortcomings of a lower model. And the DSS-4.1 not only proved itself in such an uncomfortable comparison, but it is very hard to find any shortcomings in it. In short, this is a splendid cable, which has good odds to satisfy maybe not all, but at least 99% of the audiophile population. And what with the missing 1%? For them there is the Nanoflux, the Siltech Triple Crown and other high-end brand top offerings.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Network player: Lumin U1 Mini; Roon Nucleus
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Speaker cables: Signal Projects Hydra
– Power cablese: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Table: Rogoz Audio 4SM3

Opinion 2

One thing is absolutely certain. Furutech is one of the best known manufacturers creating changes on the world audio market in terms of audio cables and accessories used for them. Of course, when you take a deep dive into the company’s portfolio, there is also some electronics, but having in mind, how this brand is recognized by the audiophiles, this is just a margin of their manufacturing. That products also have some followers, but there is no way of putting an equal sign between those two parts of the company. What is the reason for that? A much broader offering in the cabling area and all kinds of plugs, sockets and connectors for our systems. Am I not right? You do not need to respond, as for most high quality music lovers this is a kind of unwritten axiom, what does not leave any space for any discussion. What is the reason for my writing above? Well, after the recent marketing entrance of the DPS-4 (currently DPS-4.1) power cable, due to the uncommon dark-pink color of the external sleeve named “pink candy” by its users, time came for the introduction of this series to loudspeaker cabling. This is also the reason that I invite everybody to read a few sentences about the approach to music served by the tested set of loudspeaker cables DSS-4.1, provided to us by the Katowice distributor RCM.

Talking about the construction of our tested cable, I would like to remind you, that this is a kind of adaptation of the idea for power transfer from the wall socket to the powered device. But this is not a 1:1 transfer of all solutions, because when you look at the cross-sections visualized on the company web pages you can clearly see, that we deal here with small changes in the amount and diameter of wires in each of the layers, while covering the currently purple sheath with a black braid with white dots. The cable supplied for testing was equipped with a barrel at each end, which split the signal into the positive and negative wire, and each of those is terminated with solid, proprietary spades. So in short, this is how the cable is made. But I think, that the most important information for many of you, will be the nod to the DIY community, and having this cable available from spool, what, in great probability, will lower the cost of purchase, when you would like to have it in your system. Although I myself, would ask the distributor for help in terminating it, but I know a lot of people, who would exploit this aspect and do everything themselves. So I think that such approach from Japanese cannot be underestimated and positively influences the perception of the brand.

What interesting happened when I plugged the DSS in my audio system? Well, the music gained speed. An interesting phenomenon was the specifics of the cross-section of the acoustic band reproduced by my system. Usually boosting of the attack happens on the expense of saturation and vividness of the sound, yet this time I still had a very energetic and vivid sound. It gets even better. There was no penalty for the treble, identical as with the power cord, resonant, yet far from offensive. The only part, what sounded a bit different than I remembered from the power “candy”, are the more tight bass, so converting from my language into the general one, the bass became tighter without losing weight. All in all, that what was presented by my set, due to the fact, that I purposely emphasize on the aspect of saturation of the music, after application of the DSS-4.1, the sound evolved slightly in the direction of neutrality, more widely searched for by music lovers. Is it bad? Of course not, this is even very good, because people sometimes have to have shown, that they are erring, and this was clearly shown by the tested loudspeaker cables. But rest assured – this was not a lesson like one from the basic school, because the correction was not course opposite, but just a slight change of azimuth. This is the reason, that I used the whole time of the test for my own, checking if I can live with that kind of sound in the long term. First on the review table was jazz from the ECM label. This is my daily bread, so any sign of losing musicality, while the bass was drawn with a finer line, what could mean it being thinner, would cause my immediate protest. And the effect? Everything was perfectly well. A little different in terms of mass of the low playing instruments, but without signs of anorexia, which would mean losing information about the sound of the contrabass or the majesty of a well recorded grand piano. It was just a tendency to contour the notes, but with avoidance of deteriorating thinning or too quick evaporating from the ether between the loudspeakers. Next genre I tested was the, widely understood, rock. Here there were no surprises. All corrections of the visibility of the beginning and the end of the individual sounds allowed for easier understanding, that the musical uprising means, to most extent, speed, coherence and distinctness of any sound artefact. No understatement, like melancholic flow of the music on the floor of a church, but for as far as it was possible and needed, I got an immediate attack, a solid amount of energy in the midrange and open treble, something, what is the main domain of the tested cable. Are you surprised? If yes, then this would only mean, you are not familiar with what Furutech offers, which places similar characteristics, of course with visibility depending on the position in the catalog, in all its portfolio. Using a few if those proposals in my system at a daily basis, I know this way of sounding by heart, so everything I heard during the test was just a positive impression made by the evolution of the sound I knew from this manufacturer.

Like I mentioned before the aspects of the sound of the DSS-4.1, we deal here with a donor of a tad of sound attack, while keeping the juiciness of the midrange and openness of the treble. This is the reason, that without any apprehension, I can recommend the tested loudspeaker cable for practically each audio system. Of course it can always happen, that an audiophile, who does not have a clear understanding of what he wants, will not find his way with it. But in such case – first I would place it on the overly high expectations, or the lack of defining clear goals by the homo sapiens (audiophile), who is overinflated with his all-knowledge. Or secondly – someone who is too much into timbre, having a setup, which is described by its owner as musical, but being too mudded in fact. All other audio combinations will be content when visited by the tested Furutech. Am I stretching the facts? This you would need to verify yourselves, as the verification of my conclusions is up to you. From my end, I can only assure, that it will be at least very interesting, and this is what our game is about, isn’t it?

Jacek Pazio

System used in this test:
– CD: CEC TL 0 3.0 + Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU, VIVALDI DAC 2.0
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777
– Loudspeakers: Trenner & Friedl “ISIS”
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
– IC RCA: Hijri „Million”,
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: RCM THERIAA

Distributor: RCM
Price: 1 700 PLN / m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. speaker cable

Furutech DSS-4.1

Opinia 1

Po nad wyraz miłym spotkaniu z topowym, fabrycznie konfekcjonowanym przewodem głośnikowym japońskiego Furutecha, czyli fenomenalnym Nanofluxie przyszła pora na jego bezpośredniego konkurenta oferowanego … ze szpuli. Tak, tak mili Państwo, skoro w sekcji zasilającej praktycznie jedynie Nanoflux-NCF, Powerflux (PS-950-18E) i Power Reference III są dostarczane jako „gotowce”, to trudno oczekiwać, żeby w pozostałych asortymentach było inaczej. Dlatego też z właściwym ciężarowi gatunkowemu dzisiejszego gościa zainteresowaniem przyjęliśmy pod swój dach nad wyraz intrygujące przewody głośnikowe o jakże łatwo wpadającej w ucho i zapadającej w pamięci nazwie DSS-4.1, które to do naszej redakcji raczył był dostarczyć rodzimy dystrybutor marki – katowicki RCM.

Jak sami Państwo widzicie ekipa RCM-u była na tyle miła, że zamiast rzucić na pastwę losu i nam na pożarcie dwa surowe odcinki, bądź co bądź sprzedawanych prosto ze szpuli – na metry, tytułowych głośnikowców postarała się o dedykowany – nie tylko zakonfekcjowany, lecz i wyposażony w eleganckie splittery, dwuipółmetrowy set demonstracyjny. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by dowolną konfekcję wykonać we własnym zakresie, bądź zlecić ją w salonie / bezpośrednio u dystrybutora, jednak akurat w naszym przypadku wychodzimy z założenia, że im mniej komplikacji i udziwnień, tym lepiej, więc taka para „gotowców” w zupełności spełniała nasze kryteria wstępne.
Sam przewód nie jest przesadnie gruby, więc dzięki temu nie powinien sprawiać większych problemów podczas układania go za systemem i kolumnami, co dodatkowo ułatwiają odsłonięte, wychodzące ze splitterów pojedyncze żyły przewodów. Jedwabiście opalizująca czarna w srebrne ciapki zewnętrzna, ochronna plecionka w dotyku przypomina tę, jaką doskonale znam z poprzedniej inkarnacji duńskich Organiców z serii Original. To niezwykle miła w dotyku otulina, która nie ma tendencji ani do „zaciągania” ani, co bardzo istotne w codziennym użytkowaniu, do „łapania” kurzu. Jeśli zaś chodzi o bardziej wnikliwą, a więc sięgającą pod ów peszelek wiwisekcję, to … uczciwie trzeba przyznać, że Japończycy całe szczęście nie próbowali wyważać już raz otwartych drzwi, czy też wynajdować koła na nowo, lecz wykorzystali doświadczenia zdobyte podczas projektowania i produkcji skądinąd rewelacyjnego przewodu zasilającego … DPS-4, czyli tzw. „różowej landrynki”. Co prawda na przestrzeni ostatnich dwóch lat Landryna doczekała się wersji 4.1 a jej wściekle różowy peszel nieco przygasł, ewoluując ku zdecydowanie bardziej nobliwej biskupiej purpurze (widocznej na zdjęciach u Jacka), ale tak idea, jak i materiały pozostały praktycznie bez zmian. Zaczynając zatem dogłębną analizę od samiuśkiego środka mamy do czynienia z dwużyłowym, podwójnie ekranowanym przewodem, w którym każdy z przebiegów zapleciono na rdzeniu z NCF PE o średnicy 0,8mm. Na nim, zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara (dla ułatwienia dodam, że jest to w prawo) nawinięto 89 drucików z miedzi α-OCC o średnicy 0,18 mm każdy, kolejną warstwę z dokładnie takich samych, lecz już w liczbie zaledwie 39 drucików, nawinięto w lewo a następną, tym razem już z 62 o średnicy 0,13 mm wykonanych z miedzi α-DUCC ponownie zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Każda z takich żył posiada dodatkową izolację wykonaną z FEP (Fluoropolymeru) i zewnętrzną z P.E – brązową dla „+” i niebieską dla „-”. Całość otulana jest owijką z włókniny, następnie czarnym PVC wzbogaconym związkiem ceramicznych nanocząsteczek węgla, na który „idzie” podwójny ekran w postaci miedzianych folii i plecionki, które to są z kolei owijane taśmą papierową, na którą trafia warstwa PVC utrzymana w kolorze ciemnej purpury, czyli tego, co znamy właśnie z „Landrynki”. Żeby jednak całość zbyt mocno nie rzucała się w oczy Japończycy postanowili dołożyć jeszcze jeden peszelek – czarno srebrną plecionkę z przędzy nylonowej.
Przewody są kierunkowe a o ich prawidłowej orientacji informują stosowne strzałki na aluminiowych splitterach.

Mając świadomość tego, co potocznie mówiąc „siedzi” pod ozdobnym wdziankiem, jak i tego, co potrafi jego nad wyraz bliski krewniak, czyli DPS-4 niejako podświadomie spodziewać by się należało podobnej wyczynowości pod względem tak rozdzielczości, jak i dynamiki. Tymczasem sprawy wyglądają nieco inaczej, gdyż nawet nie przez drobne różnice konstrukcyjne, co głównie zasadniczo różne, znacząco mniejsze w przypadku DSS 4.1, prądy płynące przez tytułowy przewód, zachowuje się on nazwijmy to na razie „po swojemu”. Jest bowiem rozdzielczy, lecz już nie tak bezkompromisowy a ze względu na miejsce implementacji nie stawia też aż takich wymagań, co do „przepustowości” tego, co znajduje za nim. Chodzi bowiem o to, że „Landrynka” w bogactwie informacji potrafiła niemalże „utopić” nieradzące sobie z ich odpowiednio szybkim przetworzeniem niezbyt wydajne urządzenie, natomiast DSS-4.1 tak naprawdę ma za sobą jedynie kolumny a to nieco zmienia postać rzeczy. Nieco, gdyż nie ma co zaklinać rzeczywistości i twierdzić, że to kable są najważniejsze, skoro wiadomym jest, iż mniej więcej w 90% za finalne brzmienie kolumn odpowiedzialna jest amplifikacja a pozostałe 10% jest to pakiet informacji, z którego właśnie przy pomocy okablowania chcemy jak najwięcej zachować. Tak, tak mili Państwo – kable same z siebie niczego dodać nie mogą, gdyż będąc elementem pasywnym de facto nie miałyby z czego takowych nadmiarowych informacji pozyskiwać. One co najwyżej mogą jedynie pewne detale zachowywać dla siebie, odfiltrowywać określone niuanse i akcentować inne, ale cały czas obracamy się w stałym zborze impulsów elektrycznych dostarczanych przez wzmacniacz. Krótko mówiąc chodzi o to, by dany odcinek przewodu jak najmniej zachowywał dla siebie i przysłowiowo „znikając w torze” zapewniał możliwie pełną zgodność „sum kontrolnych” tego co otrzymuje na wejściu, z tym co wychodzi na jego przeciwległym krańcu. I właśnie z takim przypadkiem mamy do czynienia tym razem. Weźmy niezwykle nastrojową ścieżkę dźwiękową „Tuntematon Sotilas (Musiikki Aku Louhimiehen Elokuvaan)” autorstwa Lasse Enersena, gdzie wieka symfonika przeplata się z fińską kolędą („Joulu Rintamalla”) a z reguły trzymana na dystans scena nagle się do nas przybliża diametralnie zmieniając perspektywę odbioru. Niezwykle trudno przy takiej estetycznej wolcie zachować spójność i nastrój kompozycji, a tymczasem Furutech podołał precyzyjnie ogniskując poszczególne źródła pozorne, dzięki czemu orkiestra pozostała na swoim miejscu, a jedynie wokaliści rozsiedli się tuż przy słuchaczu. Równie pozytywne wrażenie robi rozciągnięcie, oraz precyzja i wolumen najniższych składowych. Zero onirycznych plam i snucia się przy kostkach. Tak jak na średnicy, czy też wysokich tonach jesteśmy określić fakturę i wypełnienie konturów dźwięków, tak samo jest na basie i o ile na ww. soundtracku ów fundament jest po to, by tworzyć klimat, to już na piekielnie szybkim i perfekcyjnie wirtuozerskim „Controlled Chaos” Nity Strauss perkusja nie tyle wgniata w fotel, co wręcz szarpie trzewia a gitarowe riffy, z których owo wydawnictwo w większości się składa, palą żywym ogniem. Zamiast jednak siec uszy sykami i wizgami pozornie rodzącymi się pod palcami jedynej kobiety uhonorowanej customowym, sygnowanym jej własnym nazwiskiem, przepięknym Ibanezem JIVA z mahoniowo – klonowym korpusem i klonowo – amarantowym gryfem, Furutech z owych gitarowych popisów tka misterną pajęczynę ognia i precyzyjnie rozwiesza ją w przestrzeni. To nie jest bezmyślna rąbanka w stylu byle szybciej, byle więcej, lecz czysta wirtuozeria i zabawa konwencją a jednocześnie przełamywanie stereotypów, że niby kobieta nie potrafi tak „szyć na wiośle” jak daleko nie szukając Steve Vai (nomen omen grający na dedykowanym mu Ibanezie Jem7). Tutaj liczy się zdolność wiernego oddania poruszających się z niewyobrażalną szybkością palców po gryfie, oraz strunach, i to właśnie owa szybkość staje się determinantą sukcesu, bądź porażki. Nie muszę chyba dodawać, że 4-ka ów test zdała celująco? Muszę? No to proszę bardzo – oto 6-ka.
O wyrafinowaniu i zaszytej głęboko w firmowe DNA rozdzielczości i transparentności przekonać się jednak można nie tylko eksplorując ekstrema gitarowych gigantów, lecz również na zdecydowanie bardziej cywilizowanym, co bynajmniej nie oznacza łatwiejszy, repertuarze. Weźmy na ten przykład „Baubles, Bangles and Beads” Steve’a Kuhna i jego trio, gdzie każdy z instrumentów z powodzeniem mógłby mieć swój własny album a tymczasem nader zgrabnie spięte zostały w ramy wspólnego projektu i to niejako nasz problem, by generowanym przez nie bogactwem dźwięków się nie dać oszołomić. Z Furutechem każde przesłuchanie powoduje bowiem sukcesywne schodzenie w głąb nagrania. Pierwsze spokojnie możemy zatem uznać za niezobowiązujący rekonesans i pobieżną ocenę drzemiącego w nim (czyli nagraniu) potencjału, drugie to oswajanie się z szalenie precyzyjnym rozplanowaniem poszczególnych muzyków na scenie i gabarytami samych instrumentów, a kolejne to już prawdziwa uczta konesera, który krążąc pomiędzy muzykami może do woli cieszyć uszy i oczy grą poszczególnych członków trio.

Nie da się ukryć, że Furutech DSS-4.1 jest niezwykle ciekawą a przy tym prawie trzykrotnie tańszą, może nie tyle alternatywą, co wstępem do tego, co oferuje usytuowany na samym szczycie Nanoflux. DSS-4.1 charakteryzuje bowiem ta sama estetyka grania, czyli wewnętrzny spokój połączony z niezwykłą rozdzielczością i wyrafinowaniem, lecz „starsze rodzeństwo” ma nieco więcej do powiedzenia zarówno pod względem wolumenu generowanego dźwięku, co jego wysycenia i prawdziwie nieprzeniknionej czerni tła. Piszę o tym, gdyż miałem przyjemność Nanofluxa w swoim systemie przez dłuższy czas gościć i mając go na świeżo w pamięci niejako automatycznie porównywałem z nim bohatera niniejszej recenzji. Bez tego z pewnością byłoby zdecydowanie mniej „ale”, lecz mając odpowiednio wysoko zwieszony punkt odniesienia o niebo łatwiej jest ocenić walory, czy też ewentualne mankamenty niższego modelu. A DSS-4.1 nie dość, że z tej jakże niekomfortowej dla niego weryfikacji wychodzi obronną ręką, to jeszcze trudno wytknąć mu nawet najmniejsze niedociągnięcia. Krótko mówiąc to świetny przewód, który ma spore szanse w pełni usatysfakcjonować może nie wszystkich, co 99% audiofilskiej populacji. A co z brakującym 1%? Dla nich jest Nanoflux, Siltechy Triple Crown i inne flagowce okupujących high-endowy Olimp marek.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3

Opinia 2

Co jak co, ale jedno jest pewne. Tytułowy Furutech jest jednym z bardziej znanych producentów kreujących zmiany na światowym rynku audio w dziedzinie okablowania i wszelkiego rodzaju niezbędnych to jego zaterminowania akcesoriów. Naturalnie dokładniejsze zagłębienie się w japońskie portfolio przyniesie nam kilka informacji na temat produkowanej elektroniki, jednakże biorąc pod uwagę temat rozpoznawalności marki przez zagorzałych audiofilów jest to pewnego rodzaju margines działalności. Owszem, również mającej swoich wielbicieli, jednak bez szans na postawienie pomiędzy obydwoma działami znaku równości. Przyczyna? Znacznie bogatsza oferta i częstsze pojawianie się nowości w obszarze odrutowania i uzbrojenia w niezbędne złącza, wtyki i gniazda naszych systemów. Nie mam racji? Nie musicie odpowiadać, bowiem czerpiąc z matematycznej terminologii dla zdecydowanej większości miłośników dobrej jakości dźwięku jest niepisany aksjomat, co potencjalnemu interlokutorowi nie pozostawia jakiegokolwiek pola do dyskusji. Jaki cel ma ów wywód? Otóż po niedawnym, skądinąd głośnym wejściu na rynek kabla sieciowego DPS-4 (obecnie DPS-4.1), z racji nietuzinkowego ciemno-różowego koloru zewnętrznej otuliny pierwszej inkarnacji nazwanego przez użytkowników „landrynką”, przyszedł czas na wcielenie tej serii w segment okablowania kolumnowego. Z tego też powodu serdecznie zapraszam wszystkich na kilka zdań o sposobie na muzykę serwowanym przez tytułowy set głośnikowców DSS-4.1, którego wizytę na sesji testowej zawdzięczamy katowickiemu dystrybutorowi RCM.

Przybliżając temat budowy naszego punktu zainteresowań przypomnę, iż jest to swoista adaptacja pomysłu na przesył energii elektrycznej z gniazdka do urządzenia. Jednak nie jest to przełożenie jeden do jeden wszystkich rozwiązań, bowiem przyglądając się dostępnym na stronie producenta przekrojom wyraźnie widać, iż mamy do czynienia z drobnymi zmianami w ilości i grubości drucików w każdej z warstw, by na koniec obecnie filetowy odcień zewnętrznego izolatora ubrać w zdecydowanie bardziej przyjazną oku czarną z motywem białych wężowych cętek, opalizującą plecionkę. Dostarczony do testu egzemplarz tuż przed rozdwojeniem się każdego z przebiegów na sygnał dodatni i ujemny wieńczy czarna baryłka, a każda z końcówek korzysta z solidnych firmowych widełek. Tak z grubsza przedstawia się budowa naszego bohatera. Jednak chyba najistotniejszą informacją akapitu dla wielu z Was będzie ukłon producenta w stronę tak zwanych złotych rączek i włączenie tego modelu do oferty dostępnej ze szpuli, co z dużym prawdopodobieństwem, w przypadku decyzji nabycia do swojego systemu, przy drobnym wysiłku manualnym nieco obniży koszty jego pojawienia się w docelowej układance. Co prawda prywatnie w sytuacji chęci zakupu w kwestii ubrania kabla w stosowne przyłącza z pewnością skorzystałbym z pomocy dystrybutora, jednak znam gros osób, które wykorzystają furtkę producenta i wszelkie czynności wykonają własnym sumptem. Dlatego też uważam, iż takie postawienie sprawy przez Japończyków od strony wizerunku marki jest nie do przecenienia.

Co ciekawego wydarzyło się u mnie po wpięciu DSS-a w tor audio? Otóż muzyka nabrała szybkości. Jednak ciekawym zagadnieniem okazała się być specyfika przekroju prezentowanego przez mój system pasma akustycznego. Przecież wzmocnienia ataku zazwyczaj odbywa się kosztem wypełnienia i dźwięczności przekazu, tymczasem nadal miałem do czynienia z bardzo plastyczną i energetyczną średnicą. Mało tego. Nic a nic nie ucierpiały na tym identycznie jak w kablu sieciowym dźwięczne, jednakże dalekie od natarczywości wysokie tony. Jedyne co okazało się zaistnieć nieco inaczej, aniżeli w znanej mi osobiście sieciowej landrynki, to bardziej zwarte najniższe składowe, czyli przekładając z mojego na Wasze, bas z pozytywnym skutkiem dla całości prezentacji, bez utraty masy, teraz zebrał się w sobie. Reasumując przywołane aspekty to, co zaprezentowała moja układanka, z racji z premedytacją stawiania przeze mnie na dobrze usadowienie muzyki w domenie wysycenia, po aplikacji DSS -4.1 przekaz delikatnie ewaluował w stronę poszukiwanej przez zdecydowaną większość miłośników dobrego dźwięku neutralności. To źle? Naturalnie, że nie, a nawet bardzo dobrze, gdyż człowiek czasem musi mieć pokazane palcem, że trochę błądzi, a to znakomicie unaoczniły mi opisywane głośnikówki. Ale spokojnie. Nie była to lekcja rodem z podstawówki, bowiem korekta nie była przeciwstawnym biegunem dotychczas obranego kierunku, a jedynie delikatną zmianą azymutu. Dlatego też cały poświęcony na testy czas wykorzystałem na przysłowiową „prywatę”, czyli sprawdzenie, czy z takim sposobem na dźwięk w długoterminowej zabawie w audio jest mi po drodze. Na początek na recenzenckim tapecie wylądował jazz spod znaku ECM. To jest dla mnie chleb powszedni i jakakolwiek utrata muzykalności, a przecież bas rysowany był nieco ostrzejszą kreską, co mogło spowodować jego zbytnie odchudzenie, natychmiast wzbudziłaby mój stanowczy sprzeciw. Efekt? Wszystko było w jak najlepszym porządku. Nieco inaczej w kwestii masywności nisko grających instrumentów, ale również bez oznak anoreksji powodującej utratę informacji o rozmiarach pudła rezonansowego kontrabasu, czy dostojności majestatycznie zarejestrowanego fortepianu. Ot większa ochota do konturowania nut, jednak z umiejętnym unikaniem ich szkodliwego wyszczuplania i zbyt szybkiego zanikania z eteru międzykolumnowego. Jako kolejny nurt muzyczny wystąpił szeroko pojęty rock. Tutaj nie było niespodzianek. Wszelkie korekty wyrazistości początku i zakończenia poszczególnych dźwięków teraz pozwalały na znacznie łatwiejsze zrozumienie, iż bunt muzyczny w głównej mierze oznacza szybkość, zwarcie i dobitność każdego artefaktu sonicznego. Żadnych niedopowiedzeń typu melancholijne rozlewanie się muzyki po posadzce kubatur kościelnych, tylko na ile to było możliwe i co ważne, niezbędne, otrzymywałem natychmiastowy atak, dawkę solidnej energii w środku i otwartość górnych rejestrów, czyli coś co jest główną domeną bohatera testu. Zaskoczeni? Jeśli tak, oznacza to jedynie brak wiedzy o ofercie Furutecha, który podobne cechy, naturalnie z siłą zależną od pozycji w cenniku proponuje w całym swoim portfolio. Używając kilku jego propozycji na co dzień znam tę szkołę brzmienia od podszewki, dlatego też wszystko co usłyszałem podczas streszczanego testu, było jedynie pozytywnie odebranym rozwinięciem znanego sznytu grania tego producenta.

Jak znakomicie obrazują wspomniane w tekście aspekty brzmienia DSS-4.1, mamy do czynienia z dawcą szczypty ataku dźwięku, przy zachowaniu soczystości średnicy i otwartości wysokich tonów. Dlatego też bez najmniejszych obaw jestem w stanie polecić tytułowy kabel głośnikowy praktycznie do każdego systemu audio. Naturalnie zawsze może się wydarzyć, że niewiedzący czego chce od swojego zestawu audiofil może nie znaleźć z nim nici porozumienia. Jednak po pierwsze – zrzuciłbym to na karb zbyt dużych oczekiwań, lub braku określenia konkretnych celów prawie zawsze nadętego swoją wszechwiedzą wspomnianego przed momentem osobnika homo sapiens (audiofila), lub po drugie – zbyt mocno osadzonego w barwie, często przez właściciela określanego jako muzykalny, a tak naprawdę zamulonej docelowej układanki. Wszystkie inne kompilacje sprzętowe z wizyty tytułowego Furutecha raczej będą ukontentowane. Naciągam fakty? Niestety, weryfikacja moich wniosków jest już w Waszej gestii. Ze swej strony zaręczam, będzie co najmniej ciekawie, a o to chyba w naszej zabawie chodzi.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU, VIVALDI DAC 2.0
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: RCM
Cena: 1 700 PLN / m

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. speaker cable

Audiovector Cables
artykuł opublikowany / article published in Polish

Jak widać na załączonych zdjęciach duński Audiovector oprócz kolumn może również pochwalić się całkiem bogatą ofertą okablowania. Tym razem jednak, mając dzięki uprzejmości cieszyńskiego Voice’a wybór będziemy marudzić i wybrzydzać tak długo, aż z otrzymanych trzech kompletów przewodów głośnikowych wybierzemy ten, który najbardziej przypadnie nam do gustu. Do bratobójczej walki stają zatem modele:

  • ZERO Compression Super
  • ZERO Compression Signature
  • ZERO Compression Avantgarde Arreté

cdn…