Tag Archives: Kondycjoner


  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

KECES IQRP-1500

Link do zapowiedzi: Keces Audio IQRP-1500

Opinia 1

Po dawnym flagowcu (BP-5000) oraz jego nieco niżej urodzonym rodzeństwie ze „starego katalogu” (BP-2400) przyszła pora na przedstawiciela najnowszej generacji tajwańskich kondycjonerów. W dodatku mowa o najmniejszym z ww. stawki, acz przypisanym do mającej być niejako „nową jakością” linii Ultimate – IQRP-1500. Od razu jednak nadmienię, iż o ile na tle wcześniej u nas goszczących uzdatniaczy pozyskiwanego „ze ściany” prądu spod znaku Balanced Isolation Power Conditioner nasz dzisiejszy gość prezentuje się nad wyraz mało absorbująco, to w rodzinie Isolated Quantum Resonance Power Conditioner znajdziemy jeszcze mniejszy model – IQRP-800, oraz większy IQRP-3600. Krótko mówiąc przyjdzie nam się zmierzyć z tzw. ofertą środka. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo czymże tym razem uszczęśliwiła nas ekipa łódzkiego Audiofastu nie pozostaje nam nic innego, jak tylko zaprosić Was do dalszej lektury.

Na pierwszy rzut oka można by stwierdzić, że IQRP-1500 po swoim protoplaście – BP-1200 odziedziczył, z drobnymi, wręcz kosmetycznymi zmianami, masywny korpus ze szczotkowanych aluminiowych profili. Jeśli jednak mielibyśmy oba modele porównywać z iście aptekarską dokładnością wypadałoby wspomnieć iż młodszy gagatek jest o niemalże 5cm głębszy od swojego poprzednika. Ponadto, co z resztą od razu rzuca się w oczy, wzbogacenie płyty frontowej nie tylko o złoty, ozdobny szyld, lecz również informujące o napięciach w obu strefach, o których dosłownie za chwilę, trzyznakowe czerwone wyświetlacze. Całe szczęście i zgodnie z logiką nic a nic nie kombinowano z ergonomią, więc urządzenie uruchamiamy ulokowanym w lewym dolnym narożniku niewielkim przyciskiem a status jego pracy odczytamy z pomocą dwóch niewielkich diod. Pozytywne zmiany można zaobserwować również na plecach, gdyż zamiast tak jak u poprzednika czterech, tym razem do dyspozycji mamy sześć gniazd wyjściowych podzielonych na dwie strefy – pierwszą (300VA) dwugniazdową dedykowaną odbiornikom cyfrowym i drugą (1200VA), czterogniazdową przeznaczoną do obsługi urządzeń analogowych. Rozbudowa wachlarza interfejsów wpłynęła na główne gniazdo zasilające, które ze standardowej 16A wersji ewoluowało do akceptującej większe obciążenia postaci IEC 320 / C20 (20 A).
Za zmianami natury aparycyjnej poszły oczywiście modyfikacje trzewi, które objęły nie tylko serce Kecesa, czyli odpowiedzialny za symetryzację napięć wyjściowych, mocniejszy (1500 vs. 1200VA), zamknięty w szczelnym sarkofagu transformator toroidalny, lecz również objawiają się pojawieniem pewnego novum, czyli przywracający naturalną częstotliwość ziemi generator Schumanna. Jeśli kogoś w tym momencie ów moduł zainteresował i zastanawia się z czym to się je i co owe ultra niskie częstotliwości, poza ogólnym błogostanem domowników ich działaniu poddawanym, dają odsyłam do naszych wcześniejszych wynurzeń o Acoustic Revive RR-777.

Przechodząc do opisu wpływu na brzmienie mojego systemu tytułowego kondycjonera jasnym było, iż z racji obsługiwanych przez niego obciążeń aplikacja w jego zadek przewodu prowadzącego do mojego dyżurnego 300W, a ponadto charakteryzującego się silną reakcją alergiczną na wszelakiej maści filtrację, Vitusa niekoniecznie owocować będzie postrzeganiem zachodzących zmian w kategoriach wartości dodanych, dlatego też amplifikację pozostawiłem w spokoju bezpośrednio (znaczy się z użyciem Gargantui II) wpiętą w gniazdo ścienne Furutech FT-SWS-D (R) NCF a resztę mojej misternej układanki przepiąłem z listwy Furutech e-TP60ER w Kecesa. Efekt? Przede wszystkim bezsprzecznie zauważalny i na tyle jednoznacznie definiowalny, że od pierwszych taktów wiadomo, czy będzie nam z azjatyckim kondycjonerem po drodze, czy też kontynuować będziemy poszukiwania i pogoń za metaforycznym króliczkiem. Chodzi bowiem o to, że IQRP-1500 nawet nie próbuje ukrywać własnej obecności i tak jak raczej nikt z użytkowników nie będzie go wstydliwie chował za szafką, tak on sam po uruchomieniu komunikuje odbiorcy fakt swej egzystencji. Podążając zgodną z poprzednikiem drogą koherencji, wysycenia i przyjemnej , synonimicznie „analogowej” krągłości idzie jednak w jeszcze większą gęstość i aksamitność. W rezultacie wszelkie krzyki i wrzaski, jakże umiłowane przez wiernych słuchaczy najbardziej brutalnych odmian metalu nabierają ogłady, seksownej zmysłowości a większość dotychczas raniących zmysły dźwięków prezentowana jest w zaskakująco ucywilizowanej formie na tle piekielnie czarnego i pozbawionego najmniejszych oznak zaszumienia tła. Czy taka metamorfoza jest zgodna z oryginałem? Niekoniecznie. Czy może się podobać? Zdecydowanie tak, gdyż zwiększając komfort odsłuchu jednocześnie wydłuża jego czas i poszerza, bądź wręcz odkurza repertuar do tej pory, z racji swej realizacyjnej ułomności obrastający pajęczynami w najgłębszych zakamarkach naszych płytotek, lub znajdujący się poza obszarem zainteresowań. Skoro bowiem black/thrash/punkowy album „Sociopathic Regression” litewskiego one man bandu Fuck Off And Die! był w stanie wybrzmieć od pierwszej do ostatniej nuty, to przynajmniej jeśli chodzi o muzykalność tajwańskiego uzdatniacza możemy być pewni, że w rubryce z oceną finalnie wyląduje celująca. Podobne, w pełni zasłużone superlatywy należą mu się za ww. aksamitnie czarne tło, dzięki czemu gradacja planów w głąb sceny prowadzona jest nad wyraz spójnie aż do najdalszych rzędów. Jak się łatwo domyślić jest i druga strona medalu, czyli pewien kompromis jeśli chodzi o witalność, konturowość i otwartość dźwięku, więc jeśli ktoś przyzwyczaił się do nieco chłodniejszego, czy wręcz analitycznego sposobu prezentacji w stylu świetnego „Vägen” Tingvall Trio i tożsamego z nim brzmienia własnego systemu, to aplikacja Kecesa nie tylko znacząco podniesie temperaturę i stopień saturacji, lecz również nieco z mniejszym pietyzmem będzie akcentować aurę pogłosową i efekty przestrzenne. Całe szczęście do typowego efektu „koca” na głośnikach będzie jeszcze daleko, lecz osoby dysponujące nieco przetłumionymi pomieszczeniami powinny mieć się na baczności. Nie ma też co się spodziewać znanego z BP-5000 efektu turbodoładowania i przyrostu dynamiki, więc nie jest to panaceum na zbytnią ospałość, czy misiowatość najniższych rejestrów.

W ramach podsumowania wypada mi tylko napisać, iż KECES IQRP-1500 powinien świetnie sprawdzić się zarówno w towarzystwie urządzeń o niezbyt imponującym apetycie energetycznym, jak i tam, gdzie niemalże „wieje chłodem” a w dążeniu do transparentności nieopatrznie ktoś wdepnął w zbytnią analityczność. Tytułowy kondycjoner zapewni tamże nie tylko prądowy dobrostan wpiętym weń urządzeniom, lecz i dociąży oraz umuzykalni ich brzmienie, co w większości przypadków powinno im wyjść na dobre.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak wiadomo, bez dobrego zasilania możemy zapomnieć o dobrym dźwięku. To jest segment naszej zabawy na tyle determinujący finalny wynik brzmieniowy zestawu audio, że stawiam go na równi – jeśli nawet nie wyżej – z akustyką i wszelkimi akcesoriami towarzyszącymi całemu procesowi strojenia naszych układanek. Zarzucając dopieszczenie tej sprawy zwyczajnie będziemy błądzić we mgle. Jak o to zadbać? Jestem wręcz pewien, iż w pierwszej kolejności wielu z Was prawdopodobnie wywoła do tablicy okablowanie. Tymczasem zanim dotarłbym do doboru sieciówek dla poszczególnych komponentów, jako startowego dawcę energii elektrycznej widziałbym odpowiednią listwę zasilającą, lub tak jak w dzisiejszym spotkaniu kondycjoner zasilania. I nie chodzi o niezbędną ilość gniazdek – choć i to w wielu przypadkach jest jednym z najważniejszych tematów do rozwiązania – tylko ustalenie pewnego poziomu jakości życiodajnych elektronów już u źródła. Tym bardziej, że tak, jak w przypadku naszego bohatera będziemy bawić się kondycjonerem, czyli mówiąc kolokwialnie „poprawiaczem” prądu. Czym konkretnie? Markę znacie, gdyż mieliśmy u siebie jej dwa modele z nieprodukowanej już serii, czyli Keces Audio. Ten natomiast podążając za rozwojem technologicznym, ostatnimi czasy powołał do życia nowe konstrukcje kondycjonujące prąd, z portfolio których, dzięki łódzkiemu AudioFastowi do naszej redakcji trafił model Keces Audio IQRP-1500.

Tytułowy bank energii elektrycznej jest sporej wielkości, wykonanym z grubego, wykończonego w czerni, szczotkowanego aluminium prostopadłościanem. Na tle typowej elektroniki nieco węższym i nieco płytszym, ale za to stosunkowo wysokim, co czyni go naprawdę postawnym. Front w celach wizualnych lekko zaoblono, a chcąc wykorzystać go jako dawcę istotnych dla nas informacji co dzieje się w danym momencie w urządzeniu, wyposażono w dwa wyświetlacze poziomu V w sieci dla każdego z dwóch wewnętrznych obwodów dedykowanych cyfrze i analogowi, guzik inicjacji pracy, dwie diody – stan włączenia i poprawność pracy urządzenia. Ale to nie koniec atrakcji na awersie, bowiem znajdziemy na nim prostokątne, złote logo marki oraz oznaczenia modelu i pełnej nazwy urządzenia. Jeśli chodzi no rewers, ten oferuje nam 6 gniazd schuko oddających już odpowiednio uformowaną energie elektryczną do konkretnych urządzeń, jedno C-20 pobierające ze ściany prąd do obróbki oraz przycisk bezpiecznika. Co bardzo istotne, IQRP-1500 daje do dyspozycji dwie sekcje zasilania, w postaci całkowicie odizolowanych od siebie, wspomnianych przed momentem dedykowanych cyfrze i analogowi (300VA i 1200 VA) – każda z innego, separowanego galwanicznie i filtrowanego uzwojenia wtórnego. Całość oferty dopina wbudowany wewnątrz generator fal Schumanna.

Dotarłszy do akapitu o działaniu rzeczonego ustrojstwa należy zadać dwa pytania. Pierwsze brzmi – „Czy zastosowanie omawianego kondycjonera miało sens?” Zaś drugie – „A jeśli tak, jaki soniczny feedback wniosło do prezentacji?”. Otóż odpowiadając na nie bez jakiegokolwiek naciągania faktów powiem, że to był dobry ruch. Ruch, który co prawda naturalną koleją rzeczy wypięcia dobieranej kilka lat temu idealnie brzmiącej dla mnie listwy, nieco przesunął finalne akcenty grania posiadanego zestawu w stronę większej esencjonalności, ale suma summarum nie sprawił przekroczenia dobrego smaku prezentacji. Muzyka pokazała więcej body, przez to stała się bardziej krągła, jednakże nadal był to spektakl pełen emocji. Na tyle fajnie kreujący świat słuchanych płyt, że kilka razy zderzyłem się z lepszym spojrzeniem na dotychczas bardzo dobrze znany mi materiał. Naturalnie w głównej mierze były to realizacje cierpiące na zbyt lekkie potraktowanie przez realizatora od strony masy, co powodowało braki w uzyskaniu odpowiedniej energii – choćby płyty grupy Slayer z przykładowym krążkiem „World Painted Blood”, ale o dziwo fajnie wypadały również płyty nagrane i zrealizowane dobrze – nie będę daleko szukał, tylko wspomnę ostatnio wydany rodzimy duet Leszek Możdżer & Adam Bałdych „Passacaglia”. Powodem takiego stanu rzeczy było umiejętne dozowanie rozmachu prezentacji i jej oddechu, co finalnie obydwu przywołanym przykładom pozwalało zachować pierwiastek drapieżności, a dzięki podkręceniu esencjonalności zyskać dodatkowy zastrzyk namacalności. Przybliżając grupę thrashmetalową chyba jasnym jest, że najwięcej dobrego omawiany kondycjoner wniósł w aspektach nasycenia wokalu i wszelkiego instrumentarium, które po tym działaniu stały się dobitniej wyraziste i niosące odpowiednie pokłady energii. Owszem, wcześniej muzycy również potrafili mnie do siebie przekonać, gdyż po serii jazzowych plumkań lubię czasem się obudzić i gdy emocjonalnie zatracę się w materiale, jego jakość nie ma znaczenia, ale jak udowodnił nasz bohater, po co się męczyć, gdy po nakarmieniu zestawu odpowiednio przygotowanymi elektronami od startu dostajemy coś fajnie brzmiącego. Z kopnięciem, plastyką i energią, dzięki czemu muzyka, a w tym przypadku wykrzyczany, wydrapany na strunach i wybity na bębnach z wirtualnej sceny bunt bardziej prawdziwie do nas przemawia. Nadal jest zamierzenie niemiły, bo taki powinien być, za to nosi cechy znacznie bliższe prawdziwego wykonu od strony namacalności źródeł pozornych. Odnosząc się zaś do wspomnianego duetu fortepianowo-skrzypcowego pierwszym na co chciałem zwrócić uwagę, było uniknięcie zbytniego rozpasania atrybutów artystów w domenie krągłości. Tak były bardziej soczyste, rysowane minimalnie grubszą kreską na bezkresnej scenie, ale dzięki utrzymaniu przez zestaw niezbędnego poziomu otwartości prezentacji nie traciły na mikrodynamice. To było działanie na tyle w punkt, że wizualizowały się w pokoju jakby na przysłowiowe wyciągnięcie ręki. A to tylko dodatek, gdyż w takiej muzyce najważniejsze są detale, czyli lotność i pokazanie najdrobniejszego niuansu wizualizowania w eterze każdego instrumentu, co mimo podkręcania atmosfery nasycenia przez ten model kondycjonera Kecesa nadal wypadało bardzo dobrze. Panowie cały czas popisywali się wirtuozerią swoich poczynań scenicznych i ani przez moment nie odniosłem wrażenia, że coś tracę. Estetycznie całość podania tej płyty w wersji cd i analogowej była inna niż mam na co dzień, jednak to było jedynie odmienne, a nie w jakimkolwiek stopniu ułomne spojrzenie na ten sam materiał. A przyznam szczerze, że po pierwszych minutach z ostrą jazdą bez trzymanki trochę bałem się tego krążka. Chodzi oczywiście o utratę rozwibrowania pojedynczych dźwięków, a tutaj pozytywne zaskoczenie. Jednak nie oszukujmy się, jeśli ktoś taki, jak tytułowy podmiot od lat konstruuje kondycjonery wręcz rozchwytywane przez wiedzących czego chcą od życia nabywców, znakomicie wie, gdzie jest granica dobrego smaku i zwyczajnie jej nie przekracza.

Komu poleciłbym opiniowaną sekcję prądową? Pierwszą grupę jasno określa estetyka działania Kecesa, czyli wszystkim poszukującym dodatkowego pierwiastka nasycenia prezentacji. Zapewniam, dostaną ją w odpowiedniej ilości, co sprawi, że świat muzyki wybuchnie feerią esencjonalnych barw i odcieni. Ale może zdziwi Was fakt zachęcenia do prób również posiadaczy teoretycznie dobrze osadzonego w estetyce masy i plastyki zestawu. Pełna zgoda, poziom wagi przekazu się podniesie. Jednak nie zdziwię się, gdy dotychczas uważny przez Was za idealnie zestrojony set nagle pokaże, że jednak kilka detali w kwestii barwności było jedynie na średnim, czyli odstającym od reszty składowych danego wydarzenia muzycznego poziomie. Dlatego też, również w tym segmencie odbiorców widzę bardzo duże szanse dobrego występu Kecesa IQRP-1500. Jaki będzie finał prób, naturalnie pokaże osobiste zderzenie. Jednakże jedno jest pewne, z użyciem rzeczonego „poprawiacza” prądu świat muzyki będzie intrygująco barwny.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: KECES
Cena: 11 160 PLN

Dane techniczne
Wejściowe gniazdo zasilania: IEC 320 / C20 (20 A)
Gniazda wyjściowe: 6 pozłacanych gniazd Schuko – 2 cyfrowe (300VA) i 4 analogowe (1200VA)
Sekcje wyjściowe: 2 separowane galwanicznie uzwojenia: 300 VA (2 gniazda) i 1200 VA (4 gniazda)
Budowa wewnętrzna: Wysokiej jakości transformator toroidalny wykonany na zamówienie; Rezonans kwantowy + zintegrowany generator Schumanna
Wskaźniki: 2 wskaźniki pokazują wartość napięcia na obu sekcjach uzwojenia wtórnego
Obudowa: Obudowa aluminiowa 4 mm; całkowicie ekranowane wpływy EMI / RFI. Brak promieniowania do innych urządzeń dzięki ekranowaniu i całkowicie metalowej obudowie wykonanej z aluminium
Zabezpieczenie: Główny bezpiecznik magnetyczny z możliwością resetowania; (UVP) ochrona podnapięciowa; (OVP) ochrona przeciwprzepięciowa zintegrowana
Moc: 1500 VA
Zniekształcenia THD: < 0.3%
Impedancja wyjściowa: < 0.008 Ω
Wymiary (S x G x W): 300 x 279 x 133mm
Waga: 14kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

Synergistic Research PowerCell SX
artykuł opublikowany / article published in Polish

Dla części odbiorców urządzenia „peryferyjne” systemów audio oprócz właściwemu swej roli działaniu powinny również wyglądać. A nie da się ukryć, że Synergistic Research PowerCell SX nie tylko robi co do niego należy, lecz również nader skutecznie łapie za oko.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

Shunyata Research Everest 8000

Link do zapowiedzi: Shunyata Research Everest 8000

Opinia 1

W świecie idealnym, bądź jak kto woli w warunkach laboratoryjnych (wszystko zależy od tego, czy aspirujemy do iście rajskiego życia, czy też egzystencji szura laboratoryjnego) akustyka pomieszczeń odsłuchowych dopracowana jest do perfekcji a z gniazdek płynie idealny sinus. Problem w tym, że mało komu udaje się załapać się do pierwszej grupy a z tego co mi wiadomo chętnych na drugą pulę brak. Niby sytuację nieco ratują szukający zarobku, zgłaszający się na testy medyczne studenci, ale to jedynie ułamek populacji, w dodatku niekoniecznie skażony audiophilia nervosą, więc de facto zupełnie nam nieprzydatny. Wspominam o tym nie bez powodu, bowiem o ile z akustyką bez dość poważnych działań polegających na jej okiełznaniu z użyciem mniej (dywany, meble tapicerowane, półki z książkami, etc.), bądź bardziej wyspecjalizowanych (vide dyfuzery/absorbery np. Vicoustic, Artnovion, etc.) i świadomego doboru proporcji wymiarów pomieszczenia raczej sobie nie poradzimy, to już z prądem powinno pójść nieco łatwiej. Oczywiście przy dwużyłowej, aluminiowej instalacji próżno oczekiwać cudów, ale świadomość w narodzie rośnie i coraz częściej nawet developerzy sami z siebie zestaw gniazdek RTV potrafią podpiąć do osobnej linii z dedykowanym bezpiecznikiem. I wtedy już zdecydowanie jest o co powalczyć, gdyż nawet kosmetyczne zmiany (vide gniazdo ścienne) i dedykowana zastosowaniom audio listwa/kondycjoner są w stanie zdziałać dużo dobrego. A gdy mamy okazję i możliwość pojechać po przysłowiowej bandzie, to tym lepiej, gdyż na scenę wkraczają najpoważniejsi gracze mający w swych katalogach specjały zdolne usatysfakcjonować najbardziej wybrednych konsumentów. I właśnie z owego topu, dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu, udało nam się na kilkutygodniowe testy pozyskać referencyjny kondycjoner zasilania Shunyata Research Everest 8000, na którego recenzję serdecznie zapraszamy.

Jak widać na powyższych zdjęciach Everest, zapewne zgodnie z nadaną mu nazwą, zamiast operować w orientacji poziomej pnie się ku górze zarazem nieco się ku niej zwężając, przez co wszystkie gniazda wyjściowe właśnie w takiej orientacji zostały rozmieszczone. Wbrew pozorom taka transpozycja powszechnie stosowanego układu okazuje się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, gdyż niejako z automatu porządkuje zwyczajową plątaninę przewodów zasilających za systemem a dodatkowo szalenie ułatwia ich prowadzenie oraz odsprzęgnięcie od podłoża za pomocą wielopółkowych instalacji w stylu NCF Boosterów Furutecha (wystarczy dokupić odpowiednią ilość Extension Shaft Mix i Cradle Flat). Front z biegnącą przez całą wysokość wyfrezowaną nazwą modelu wykonano z anodowanego na srebrno masywnego płata aluminium a korpus z solidnych (ok.2mm) blach stalowych. Całość posadowiono na firmowych stopach antywibracyjnych Shunyata SSF-50, więc po stronie nabywcy pozostaje zapewnienie jedynie w miarę stabilnego lokum. Ścianę tylną przecina rząd podzielonych na cztery sekcje ośmiu pomarańczowych gniazd zasilających Schuko a tuż przy podstawie ulokowano włącznik główny, cztery terminale CGS pozwalające na podłączenie do nich max. 12 komponentów audio, oraz chronione dedykowanym ciężkim przewodom usztywniającym kołnierzem wejściowe gniazdo zasilające na 20A wtyk IEC C19.
Jak jednak widać na dwóch ostatnich ujęciach Everest pojawił się w naszych skromnych progach w towarzystwie kuszącego elegancką czernią wieczorowego boa, czyli firmowej Sigmy V2 XC, więc szukając jakiś sensownych analogii wypadałoby go zestawiać bezpośrednio z Furutechem Pure Power 6 NCF & PROJECT-V1, bądź nieco niżej urodzonym i niestety już wycofanym z produkcji Kecesem BP-5000 wraz, z którym dotarła Shunyata Research Alpha v2 NR. Jak jednak warto mieć na uwadze każda z powyższych konstrukcji opierała się na diametralnie innym podejściu do tematu, bowiem tak po prawdzie „japońska 6-ka” była „nicniemającym” rozgałęziaczem a tajwański kondycjoner bazował na monstrualnym toroidzie. Z kolei nasz tytułowy bohater podąża własną, ściśle zdefiniowaną przez swoich protoplastów ścieżką opartą na zaawansowanych układach filtrujących, więc de facto najbliżej mu do niedawno przez nas opisywanego duetu Signal Projects Poseidon & UltraViolet Power.

Od strony elektrycznej Everest 8000 podzielono na sześć niezależnych stref izolacji zapewniających nie tylko redukcję szumów z zewnątrz, lecz również eliminację od wzajemnych interferencji urządzeń wpiętych w samą Shunyatę. Dodatkowo dzięki opatentowanej (US 8,658,892 i US 10,031,536) technologii QR/BB kondycjoner posiada zdolność magazynowania a następnie uwalniania mikroimpulsów elektrycznych zwiększając tym samym własna wydajność prądową. Z kolei układy redukcji szumu CCI pochodzą z siostrzanych urządzeń Shunyaty (Clear Image Scientific) kierowanych na rynek medyczny, co zapewnia ponad 60dB redukcję zakłóceń wysokoczęstotliwościowych a filtr CMode minimalizuje poziom szumu generowanego przez zniekształcenia współbieżne i to bez jakichkolwiek strat natury dynamicznej, czyli przekładając to z polskiego na nasze nie powodują one kompresji i mówiąc wprost nie mulą.

Skoro sam producent idzie w zaparte i twierdzi, że nawet z mocnymi końcówkami Everest nie powinien powodować spadku dynamiki i poluzowania najniższych składowych, limitacji dynamiki, etc., to choć zazwyczaj tego nie lubię i nie robię, wbrew zdrowemu rozsądkowi i bądź co bądź wieloletniemu doświadczeniu wraz z resztą elektroniki wpiąłem w obiekt niniejszej recenzji również swój, standardowo zasilany bezpośrednio ze ściennego gniazda Furutech FT-SWS-D (R) NCF dysponujący mocą 300W na kanał wzmacniacz Bryston 4B³ a następnie dodałem do playlisty suto okraszony psychodelią islandzki post-metal, czyli „Berdreyminn”, jak i nieco świeższy „Endless Twilight of Codependent Love” Sólstafir. I …? I z niemałym zdziwieniem a zarazem w pełni uzasadnionym szacunkiem musiałem przyznać ekipie Caelina Gabriela rację. Okazało się bowiem, że zarówno iście garażowym riffom, perkusyjnym blastom, jak i zapuszczającym się w najgłębsze czeluści piekieł (posłuchajcie Państwo co dzieje się na pozornie sennym „Her Fall from Grace”) syntetycznym pomrukom nie brakowało ani definicji, ani konturu, ani tym bardziej zróżnicowania. To wszystko jednak nie było pisane na nowo a sam materiał nie podlegał rozbiciu na atomy i autorskiej rekonstrukcji, lecz do głosu dochodziły elementy cały czas w nim obecne a jedynie poprzez niedoskonałości dotychczasowej magistrali zasilającej bądź to maskowane, bądź spychane na dalszy plan. Wreszcie można było w pełni rozkoszować się zarejestrowanymi w zlokalizowanym w Mosfellsbær kameralnym Sundlaugin Studio (tak, tak, to ta sama miejscówka, gdzie nagrywał Sigur Rós) dźwiękami, z których używając górnolotnych i hiperbolicznych zwrotów udało się zdjąć semi-transparentną woalkę.
Jakby tego było mało świetnie oddana została aura pogłosowa i długość wybrzmień, co wcale nie jest takie oczywiste, gdyż dla większości regeneratorów i uzdatniaczy prądu, które zazwyczaj wylewają dziecko z kąpielą i wraz z szumami oraz pasożytniczymi artefaktami eliminują również „audiofilskie powietrze” i rozwibrowane drobiny otaczające muzyków jest to poziom szalenie trudny do osiągnięcia. Począwszy od zachowania oryginalnej charakterystyki akustycznej pomieszczeń – po raz kolejny czułem się wręcz w obowiązku sięgnąć po nasz dyżurny „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda, jak i ten pochodzący z konsolety (vide partie wokalne Grażyny Dramowicz na „Noc jak owoc” ze stareńkiego albumu „Numero Uno” Dżemu i Tadeusza Nalepy) po właściwą uczestnictwu na żywo wieloplanowości wszystko miało swoje określone miejsce i czas. A więc właściwą koherencję czasowo-przestrzenną. I to było to. Precyzja kreślenia poszczególnych źródeł pozornych ewoluowała w stronę bycia tam i wtedy, co szczególnie nostalgicznie wypadało przy nagraniach artystów, którzy w tzw. międzyczasie niestety przenieśli się na drugi koniec tęczy. Shunyata sprawiła bowiem, że znów mogliśmy mieć ich niemalże na wyciągnięcie ręki, że zniknęła oddzielająca nas od nich nie zawsze pierwszej czystości szyba a emocje wreszcie przestały być tłumione, czy po prostu trzymane na wodzy.
Wszelakiej maści symfonika wreszcie przestała być li tylko przysłowiową ścianą dźwięku, lecz nawet wielkie aparaty wykonawcze zachwycały i fascynowały misterną strukturą tkanki i wzorową organizacją na wzór potężnego mrowiska, gdzie każdy doskonale zna swoje miejsce i przydzieloną mu rolę. I tu drobna uwaga, bowiem o ile w tutti kwestę ewentualnej homogenizacji z racji wcześniejszych prób z ciężkimi brzmieniami mamy niejako z głowy, bo Everest obsesyjnie wręcz dba o zachowanie pełnej rozdzielczości, to warto zwrócić uwagę, iż podczas jego panowania również i te, operujące w skali mikro wydarzenia, a tych np. na „Strauss, R.: Also sprach Zarathustra, Op. 30; Tod und Verklärung, Op.24” w wykonaniu New York Philharmonic pod batutą Giuseppe Sinopoliego jest co niemiara nic a nic nie straciły na znaczeniu. W dowolnym momencie i przy praktycznie dowolnym poziomie głośności można było zapuścić żurawia w najdalsze rzędy i z dokładnością godną snajpera Navy SEALs upolować konkretnego muzyka.

Jak z pewnością zdążyliście się Państwo domyślić głównymi beneficjentami obecności Everesta 8000 w moim systemie były wszelakiej maści źródła cyfrowe i peryferia wykorzystujące w swych trzewiach, bądź na zewnątrz (stanowiące utrapienie moduły wtyczkowe) zasilacze impulsowe. Chociaż … nie. No może nie do końca nie, ale też i nie tak, bowiem nie dość że im samym pojawienie się topowego kondycjonera Shunyaty kolokwialnie mówiąc „zrobiło dobrze”, to tak samo dobrze, a może nawet i lepiej zrobiło ich „zniknięcie” z pola widzenia pozostałych komponentów / składowych mojego systemu. Warto mieć bowiem na uwadze, że „amerykańska wieża” nie tylko dostarczyła im krystalicznie czysty prąd, lecz i zapobiegła „cofce”, czyli sianiu wokół ich sekcji zasilania a tym samym zapewniła dobrostan pozostałym urządzeniom. Jeśli dodamy do tego brak jakichkolwiek anomalii natury dynamicznej przy końcówce mocy jasnym będzie, że w ramach finalnego podsumowania jedyne co mogę zrobić, to wyrazić swoją – wybitnie subiektywną a zarazem szczerą, rekomendację. W dodatku rekomendację pozbawioną jakichkolwiek „ale”, wykluczeń i klauzul pisanych drobnym drukiem. Krótko mówiąc, jeśli szukacie Państwo bezkompromisowego kondycjonera, którego obecność przyniesie wyłącznie korzyści a nie będzie li tylko kompromisem, gdzie poprawa jednego aspektu odbywać się będzie kosztem innego, to posłuchajcie Shunyaty Research Everest 8000 i zapomnijcie o temacie. A jak kiedyś najdzie Was ochota na wypięcie tytułowego ustrojstwa z systemu, to równie dobrze możecie przytrzasnąć sobie palce drzwiami. Serio, serio. Trauma będzie podobna a roboty zdecydowanie mniej.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jestem wręcz pewien, że dosłownie każdy z Was w kwestii zasilania swojego systemu audio w pewnym momencie doszedł do tak zwanej ściany. Chodzi oczywiście o prozaiczny problem braku wolnych gniazdek do nakarmienia prądem kolejnego zasilacza, switcha, routera tudzież innego akcesorium pomagającego nam dotrzeć do sedna słuchanej muzyki. Jednak myli się ten, kto myśli, że piję jedynie do tematu podjęcia decyzji zakupowej stosownej pierwszej z brzegu wielogniazdkowej „złodziejki”, bowiem oprócz tego często stajemy przed nie lada problemem, jak ją usadowić w i tak już od dawna zagospodarowanym po brzegi zaszawkowym galimatiasie. I gdy dla wielu temat wydaje się nie do przeskoczenia, oprócz znakomitego wyniku sonicznego – o tym skreślę co nieco w kolejnych akapitach – z pomocą w temacie lokalizacji przychodzi on, dystrybuowany przez łódzki Audiofast referencyjny kondycjoner prądowy amerykańskiej marki Shunyata Research Everest 8000, którego w testowym boju wspierał zakończony wtyczką C-19 kabel sieciowy Shunyata Research Sigma V2 XC.

Jak prezentuje się nasz bohater? Oczywiście na tle światowej konkurencji całkowicie odmiennie, gdyż swój potencjał przyłączeniowy rozbudowuje nie wzdłuż bardziej lub mniej rozlazłej w poziomie konstrukcji, tylko w pionie zwężająca się ku górze wykonana z aluminium, prostopadłościenna bryła. To zaś z automatu sprawia, że niezbędny do posadowienia tego swoistego sarkofagu wycinek podłogi, mimo oferty aż 8 gniazdek ograniczony jest do przysłowiowego minimum. A przecież prawdopodobnie dla wielu z Was to bardzo istotny punkt decyzyjny. Jeśli chodzi o widziane gołym okiem, czyli wyeksponowane na zewnątrz kwestie techniczne, jak wspominałem, na tylnym panelu mamy do dyspozycji osiem gniazd separowanych w 6 osobnych strefach, dwa podwójne zaciski masy oraz hydrauliczny włącznik elektromagnetyczny. Natomiast te tworzące z naszego dystrybutora prądu pełnoprawny kondycjoner, skryte w trzewiach konstrukcji opiewają na kilka opatentowanych technologii. Pierwszą z nich jest poważnie brzmiący pomysł o nazwie QR/BB, czyli tworzenie czegoś na kształt magazynu ładunków elektrycznych z umiejętnością szybkiego oddawania impulsu, powodując w ten sposób wzrost natężenia dostarczanego prądu. Kolejnym tweakiem jest system redukcji szumu wysokoczęstotliwościowego (ponad 60dB) CCI produkowany przez medyczną gałąź firmy Shunyata Research. Następnym filtr CMode redukujący szum powstały przez zniekształcenia współbieżne bez szkód typu niechciana kompresja dynamiki. Idąc dalej tropem technikaliów mamy jeszcze system redukcji szumu uziemienia CGS, czyli cztery terminale pozwalające podłączyć aż 12 znajdujących się w systemie urządzeń. Wyposażenie omawianej konstrukcji w firmowe patenty wieńczy system wspierania ciężkich przewodów, w postaci okalających ciężką wtyczkę dwóch półokrągłych kołnierzy. Jak wynika z powyższej wyliczanki, sekcja inżynieryjna amerykańskiego producenta mocno się postarała, dlatego jeśli jesteście zainteresowani, jak to przełożyło się na wynik brzmieniowy zasilanego przez Everest 8000 systemu, zapraszam na kilka skreślonych poniżej spostrzeżeń.

Gdybym miał określić ogólny rys brzmieniowy mojego zestawu po zmianie dystrybutora prądu na topową Shunyatę, powiedziałbym, iż cechowało go bardzo dobre zwarcie się w sobie, a przez to zaskakująco pozytywnie odbierane krystalizowanie się w przestrzeni pomiędzy kolumnami słuchanej muzyki. Jednak w tym wszystkim najistotniejszy był fakt unikania nachalnego utwardzania dźwięku, tylko raczej pilnowania go przez niechcianym poluzowaniem. To naturalnie natychmiast przełożyło się na świetne oddanie ataku i zwiększonej zamianą nadmiaru basu na impuls energii. Bez najmniejszych oznak osuszania lub kastrowania go z ważnego dla wybrzmiewania słuchanego materiału napowietrzenia przekazu. Owszem, to czasem powodowało jakby minimalnie krótsze zawieszenie poszczególnych nut w eterze, jednak zapewniam szukających sensacji osobników, nie jest to z mojej strony próba zakomunikowania jakiegokolwiek przytyku Everestowi, tylko pokazanie, jak temat kontroli wygląda na tle swawolnie prezentującej bas konkurencji. I nawet nie chodzi o zwyczajowe coś za coś, tylko o dobitne pokazanie, iż na pewnym poziomie jakościowym jakiekolwiek rozmycie informacji nie ma racji bytu, byleby nie przekładało się na ograniczenia ich percepcji, czego naturalnie tytułowy terminal prądowy bez najmniejszych problemów unikał.
To było na tyle umiejętnie zrobione, że nic a nic nie stracił na tym zapis opery Giuseppe Verdiego „La Traviata” pod Jamsem Levinem z 1991r. Nie zgubił nic na muzykalności oraz płynności pokazania wielu znakomicie odśpiewanych przez Luciano Pavarottiego wespół z resztą składu artystów, rozpoznawanych chyba nawet przez niezorientowanych w tym dziale muzyki osobników arii, a przy okazji jakby większego drive’u dostała orkiestra ze szczególnym uwzględnieniem wybrzmienia tutti pełnego składu. Na początku po takim popisie myślałem, że wspominana kontrola dźwięku za którymś razem przekroczy cienką linię pomiędzy trafieniem w dziesiątkę, a nadgorliwością rysowania konturu źródeł pozornych, jednak nim się obejrzałem, a tak naprawdę obudziłem z zadumy nad nieco inaczej brzmiącą niż mam na co dzień, za to o dziwo nadal bezproblemowo trafiającą do mnie muzyką, soczewka lasera odtwarzacza powrotem do stanu zero brutalnie zakomunikowała finał odsłuchu tego często słuchanego przeze mnie krążka.
Podobnie do operowych uniesień wypadł rockowy popis szaleńców spod znaku AC/DC z jednej z najbardziej znanej z ich płyt „Back In Black”. Zapisana w ich portfolio agresja połączona z wyrazistością podania ataku każdego gitarowego riffu lub popisów pełnego składu, jak rzadko wzniosły się na wyżyny dobrze rozumianej poprawności urealnienia iście masochistycznego świata wespół ze mną wielbiących te grupę odbiorców. Tak mocne uderzenie pełnego składu i wyraziste popisy solistów dotychczas nawet w moim codziennym zestawieniu nie dawały aż tyle radochy. Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli, radochy nie pokroju umilanie świata, tylko rozdzieranie go na w pewien sposób pobudzające mnie do codziennego działania dźwiękowe strzępy. Zaskoczeni, że częsty piewca muzyki sakralnej i jazzowej napawa się takim rodzajem artystycznego wyrazu – oczywiście piję do mnie? Jeśli tak, cóż mogę powiedzieć. Chyba tylko tyle, że człowiek otwarty na coś ciekawego, nie samym plumkaniem żyje.
Na koniec coś z repertuaru jazzu w wykonaniu Tomasza Stańki w kwartecie „Suspended Night”. Wbrew pozorom mimo kilku balladowych kawałków, to również nie jest tak zwany usypiacz. Jednak ta pozycja wylądowała na liście odsłuchowej w konkretnym celu. Chodzi o sprawdzenie, czy pewna kontrola wydobywających się z kolumn nutowych zbiorów nie wpłynęła na istotne w tej muzyce ich wybrzmienia. Efekt? Nie powiem, kilka razy słyszałem bardziej rozwibrowane popisy tych czterech muzyków, jednak bez uzyskania takiego timingu i utrzymania PRAT-u, co suma summarum w końcowym rozliczeniu pokazało, że odebrałem ten krążek li tylko jako inaczej podany, a nie obarczony jakimkolwiek niedomaganiem. Przez lata myślałem, że lepiej niż miałem zapisane w swoim dotychczasowym wzorcu się nie da, co skłaniało mnie do snucia teorii, iż można tylko gorzej. Tymczasem starcie z amerykańskim kondycjonerem pokazało, że jednak można inaczej, ale równie dobrze. Mocniej trzymać dźwięk w cuglach, przy okazji nie tracąc istoty zawartych w nim zamierzeń muzyków.

Spajając powyższy opis w jedną myśl z przyjemnością powiem tak. Jeśli poszukujecie tego rodzaju akcesorium prądowego i oczekujecie dobrej kontroli nad pełnym energii dźwiękiem, kondycjoner Shunyata Research Everest 8000 powinien być jednym z pierwszych na liście odsłuchowej. Nie ma gwarancji, że to będzie trafienie w serce, gdyż jak wiadomo, jeden lubi mocniejszą nutkę okupionego poluzowaniem krawędzi rozwibrowania dźwięku, a drugi powodujące pękanie szkliwa na zębach ostre cięcie, jednak jedno jest pewne, tytułowa „złodziejka” ma w sobie coś z obydwu wspomnianych światów, co sprawia, że ma sporą szansę na dozgonny ożenek z Waszą elektroniczną zbieraniną.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, Furutech e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Shunyata Research
Ceny:
Shunyata Research Everest 8000: 54 800 PLN
Shunyata Research Sigma V2 XC: 17 990 PLN / 1,75 m

Dane techniczne
Maksymalne napięcie: 220-240 V AC, nieregulowane
Natężenie prądu – wejście: Maksymalne natężenie ciągłe 16A
Natężenie prądu – wyjście: Maksymalne natężenie 16A/gniazdo
Supresja transjentu: Maksymalny impuls 40000A @ 8/50ms
Ochrona przed przeciążeniem: Hydrauliczny wyłącznik elektromagnetyczny
Redukcja szumu: Wejście/Wyjście [100kHz – 30MHz] > 50dB redukcji
Strefa/strefa [100kHz – 30MHz] > 60dB redukcji
Okablowanie:
– 8AWG ArNi VTX – magistrala
– 10AWG ArNi VTX – przewody
Tłumienie zakłóceń: Wejście/wyjście > 50dB [100kHz – 30MHz]
Strefa/strefa > 60dB [100kHz – 30MHz]
Gniazda : 6 stref izolacji
Wejście: gniazdo 20A na wtyk IEC C19
Wyjścia: 8 gniazd CEE 7/3 (Schuko, na wtyk C15)
Stopki: Shunyata SSF-50
Budowa: Obudowa z aluminium i stali
Anodyzowany, szczotkowany panel frontowy
Rozmiary [S x G x W]: 20,32 u podstawy x 37,47 z uchwytami na kable x 52,71 cm
Waga: 16 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

Shunyata Research Everest 8000
artykuł opublikowany / article published in Polish

O tym, jak kluczowe znaczenie ma czystość dostarczanego naszym, odpowiedzialnym za doznania nauszne, systemom nikogo nie trzeba przekonywać. Dlatego też co jakiś czas pochylamy się nad wszelakiej maści uzdatniaczami, rozdzielaczami i kondycjonerami dbającymi o to, by nic ze „śmieci” w gniazdku obecnych nie skalało naszych „audiofilskich ołtarzyków”. Panie i Panowie, oto Shunyata Research Everest 8000.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

Acoustic Dream AL-5

Link do zapowiedzi: Acoustic Dream AL-5

Opinia 1

Po zaskakująco długich przymiarkach wynikających nie tyle ze złej woli którejkolwiek ze stron, co prozaicznej niemożności utrafienia w moment kiedy dopiero co pokazana światu sztuka jeszcze nie znalazła nowego domu, bądź nie miała zostać nieco zmodyfikowana, w końcu udało nam się załapać na testy wyrobu rodzimej marki, która z tego co pamiętam zadebiutowała w … 2016 r. Tak, tak mili Państwo. Sześć lat oglądania na wystawach, sklepowych półkach (egzemplarzy czekających na odbiór) i pytań ze strony tak znajomych, jak i czytelników o to, czy już słuchaliśmy, bo chodzą słuchy, że owo „coś” ma potencjał. Co innego jednak słyszeć o czymś z drugiej, bądź nawet trzeciej ręki a czym innym jest doświadczyć wpływu konkretnego urządzenia na posiadany system we własnych czterech, bądź jak to ma miejsce w przypadku naszego OPOS-a, ośmiu kątach. Dlatego też, gdy tylko Arnold Piątek – właściciel i główny konstruktor marki Acoustic Dream dał nam znać, ze właśnie kończy finalną wersję swojego topowego kondycjonera od razu zgłosiliśmy pełną gotowość i zapobiegliwie zarezerwowaliśmy wolne moce przerobowe, by odpowiednio ugościć … błękitną limitację AL-5 Blue Edition. Skoro zatem czytają Państwo niniejszy wstępniak, to jest to niezbity dowód na to, że owe gościnne występy powoli dobiegają końca, a my możemy podzielić się z Wami poczynionymi obserwacjami.

Jak już zdążyliśmy zaprezentować w sesji unboxingowej 5-ka dostarczana jest w dedykowanym kufrze, więc przynajmniej teoretycznie niestraszne jej trudy podróży i wręcz niemożliwe do logicznego wytłumaczenia destruktywne działania firm spedycyjnych. Ponadto, przynajmniej w naszym przypadku, drogocenny ładunek dotarł na mini palecie, co dodatkowo zminimalizowało prawdopodobieństwo rzucania przesyłką. Z kolei sam kondycjoner prezentuje się wprost obłędnie. Pomijając wspomniane nietuzinkowe umaszczenie navy-blue AL-5 wydaje się spełnieniem audiofilskich marzeń tak pod względem solidności, jak i dostępnych przyłączy. Mamy bowiem nader potężną, lecz zarazem niezaprzeczalnie zgrabną, nomen omen spory progres w porównaniu z Ag-1, bryłę wyciętą na obrabiarkach CNC z aluminiowego (domieszkowanego) bloku usadowioną na równie solidnych, wychodzących poza obrys korpusu i dzięki temu stanowiących nośnik informacji o modelu i wersji nogach zapobiegliwie podklejonych filcem. W dodatku ich masywność nie jest przypadkowa, gdyż ma zadanie wyeliminować, przesunąć poza komorę główną, ewentualne wibracje. Do dyspozycji otrzymujemy aż osiem gniazd wyjściowych schuko, z których sześć to fenomenalne rodowane NCF-y, a dwa pozostałe już konwencjonalne złocone Furutechy. Gniazdo wejściowe zamontowano na plecach kondycjonera na dedykowanym, zintegrowanym z włącznikiem głównym panelu. Z kolei na froncie umieszczono niewielki, podświetlany (jest dedykowany przycisk ową iluminację aktywujący) panel informujący o aktualnym napięciu wejściowym.
I tu pozwolę sobie na dwie drobne dygresje. Pierwsza dotyczy jaskrawości wyświetlacza, czyli o ile tylko nie chcemy zaimponować gościom efektami świetlnymi z „ultrafioletowym” oświetleniem parkietu włącznie, to spokojnie możemy sobie ów bajer darować, a druga nie tyle samego montażu, bo ten jest perfekcyjny, co orientacji gniazd wyjściowych. Otóż wspomniana orientacja może nieco utrudnić życie użytkownikom przewodów z wtykami kątowymi, o nieszczęśnikach wykorzystujących wszelakiej maści zasilacze wtyczkowe nawet nie wspominając. Co ciekawe Acoustic Dream nie jest tu wyjątkiem, gdyż podobnie zamontowane gniazda spotkałem u dwóch rodzimych konkurentów – w Amare Musica Silver Passive Power Station i Franc Audio Accessories Power ON-E passive distributor. Za to w Power Base HighEnd i KBL Sound Reference Power Distributor gniazda są zamontowane tak, by nic ze sobą nie kolidowało. Mniejsza jednak o detale, gdyż na dobrą sprawę żaden szanujący się audiofil zwykłą „komputerową” sieciówką i siejącym gdzie tylko się da impulsowym zasilaczem się nie zhańbi a jeśli już, to na pewno do tego się nie przyzna.

Jak już zdążyłem nadmienić AL-5 nie jest li tylko rozgałęziaczem, czyli nazwijmy to lapidarnie „listwą”, lecz kondycjonerem, więc i w swoich trzewiach ma nieco więcej elementów aniżeli parę rozprowadzających do poszczególnych gniazd kabelków. Odpowiedzialne za uzdatnianie życiodajnej energii układy ulokowano na dwóch ułożonych jedna nad drugą płytkach drukowanych z miedzianymi ścieżkami pokrytymi 24k złotem. Parter zajmuje imponujący blok dziesięciu kondensatorów Mundorfa o łącznej pojemności 82 400μF tworzących układ pojemnościowy (82400μF/IR/100Hz – 6,0A ) filtrujący składową stałą oraz stabilizujący napięcie, a górne piętro przypadło w udziale sekcji eliminującej pasożytnicze harmoniczne i zakłócenia w zakresie 10kHz do 1 GHz/Rdc5,7 mΩ/18dB. Zastosowano również technologię stealth, czyli przekładając to na język zrozumiały dla ogółu, wysokoczęstotliwościowy absorber ferromagnetyczny w postaci wielowarstwowej maty pokrytej farbami i rozproszonym ferrytem, którą wyłożono wnętrze kondycjonera.

Żartobliwie nazywane zabawami z prądem testy wszelakiej maści listew, filtrów i kondycjonerów ów prąd poprawiających to nie tyle śliski, co dość niewdzięczny, przynajmniej dla recenzenta, kawałek chleba. O ile bowiem z resztą składowych toru audio nie ma większych problemów, gdyż przy odrobinie dobrej woli da się z grubsza określić ich brzmieniowy charakter i przewidzieć jak zachowają się w takiej a nie innej konfiguracji, o tyle z akcesoriami prąd uzdatniającymi takiej opinii za bardzo wydać nie sposób. Powód? Dość prozaiczny – każde z urządzeń na takowe akcesorium reaguje nie tylko indywidualnie, co mówiąc wprost nieprzewidywalne. Tzn. w znacznej mierze nieprzewidywalnie, gdyż oczywistą oczywistością jest fakt nad wyraz sporadycznego wpinania w owe ustrojstwa wysokomocowych amplifikacji, a co do reszty, to wynik finalny spokojnie możemy sobie wywróżyć z fusów, bądź kart tarota. Krótko mówiąc bez sprawdzenia u siebie się nie obędzie, a gdy już wydawać nam się będzie, że skoro już coś nas interesującego przytachaliśmy do domu, to teraz będzie już z górki okazuje się, że zabawa w odsłuchy porównawcze wiąże się z mozolnym, wielokrotnym przepinaniem całego systemu. Ot taka audiofilska odmiana crossfitu. Nie wierzycie Państwo? Cóż, możliwe, że akurat u Was dostęp do ściennych gniazd zasilających i/lub dyżurnych „rozgałęziaczy” nie wymaga zwinności kozicy górskiej i kończyn górnych jak nie przymierzając u wyrośniętego orangutana, ale większość zainteresowanych raczej unika eksponowania na pierwszym planie plątaniny kabli i zasilaczy.

Nie ma jednak co marudzić, tylko wziąć się za słuchanie. Szybka przepinka z mojej dyżurnej listwy Furutech e-TP60 ER i … I chyba tylko jednostka całkowicie pozbawiona, bądź obarczona potężnym upośledzeniem, słuchu nie odnotowałaby różnicy. Nie da się bowiem ukryć, iż obecność kondycjonera Acoustic Dream w systemie jest zauważalna nie tylko naocznie, co nausznie. AL-5 na swój sposób, lecz tylko chwilowo i pozornie, zagęszcza i przyciemnia przekaz. Owa tymczasowość zaobserwowanych zmian ustępuje jednak bardzo szybko refleksji, iż owe obniżenie jaskrawości bynajmniej nie idzie z utratą rozdzielczości, lecz wręcz odwrotnie – z jej wzrostem. Zmienia się jednak rozkład akcentów i zamiast prób przybliżania, wypychania przed linię głośników wszelkiej maści detali i niuansów są one pozostawiane na swoim, cofniętym w stosunku do pierwszoplanowych wydarzeń, miejscu a jedynie od czujności słuchacza zależeć będzie, czy zwróci na nie uwagę, czy też bezrefleksyjnie zignoruje ich obecność.
Weźmy na ten przykład dopiero co wydany album „Waking World” Youn Sun Nah. Ten jedenasty studyjny krążek, to pierwsza w pełni autorska pozycja w portfolio filigranowej Koreanki, która debiutowała dosłownie przed chwilą, czyli … dwadzieścia jeden lat temu. Ona już niczego nikomu nie musi udowadniać, więc nigdzie się nie spieszy i powoli snuje swoją opowieść. Blisko podany wokal jest tam, gdzie być powinien. AL-5 nie próbuje skracać dystansu między artystką a słuchaczem, niejako zostawia jej pozycję w spokoju skupiając się na barwie, definicji oraz podkreślającym klimat i atrakcyjność oświetleniu. Miękkie, ciepłe światło skierowane na scenę z jednej strony nie pozwala na wyostrzanie krawędzi, jednak z drugiej nie buduje głębokich cieni, gdzie mogłyby chować się, a tym samym umykać naszej uwadze detale. Oczywiście temperaturę barwową i precyzję kreślącej kontury kreski możemy we własnym zakresie nieco dopasować do własnych preferencji wybierając bądź złocone, bądź rodowane gniazdo zasilające. Ponadto na otwierającym ww. wydawnictwo „Bird On The Ground” udało się kondycjonerowi Acoustic Dream uniknąć tego, z czym z reguły tego typu akcesoria mają pewien problem. Mowa oczywiście o limitacji powietrza i mniejszym, bądź większym ograniczeniu przestrzeni. Nie ma bowiem co się oszukiwać – nader często przy zaawansowanej filtracji wraz z wszelakiej maści pasożytniczymi artefaktami, szumami i generalnie śmieciami „ginie” również część niuansów i audiofilskiego planktonu. A 5-ka owe budujące klimat i kreujące muzyczny mikrokosmos pozostawia. Jednak zamiast prezentować je jako coś na równi z głównymi bohaterami realizującymi się na scenie/studiu wartego uwagi pozwala im na niemalże niezauważalną, acz oczywistą egzystencję. Nie wiem czy Państwo rozumieją mój nieco zagmatwany wywód. Generalnie, gdy owe drobinki, wirujące w powietrzu pyłki, etc., są nikt tak naprawdę nie zwraca na nie uwagi, gdyż doskonale zna je z codziennego życia. Wystarczy jednak, że znikną a od razu robi się zbyt sterylnie, nienaturalnie. Dlatego też o ile nie zauważamy ich egzystencji, gdy są, to ich brak okazuje się nad wyraz bolesny i znacznie obniżający realizm i naturalność przekazu.
Z kolei „nieco” cięższe klimaty, jak daleko nie szukając „Moment” Dark Tranquillity pokazują nieco potężniejsze oblicze tytułowego uzdatniacza. Szwedzki, niepozbawiony sporej dawki melodyjności przez rodzimy kondycjoner death-metal został przyjemnie dociążony zyskując przez to na spektakularności. Brutalne a zarazem mistrzowskie riffy Christophera Amotta i Jonasa Reinholdza były jeszcze bardziej porażające, dla niewprawnego ucha wręcz przerażające, podobnie jak wokal Mikaela Stanne’a, choć akurat w jego przypadku, poniekąd z racji operowania growlem, obecność 5-ki przejawiała się poprawą czytelności warstwy tekstowej i poprzez lepszą definicję wokalisty bardziej sugestywne może nie tyle wyodrębnienie z apokaliptycznego, instrumentalnego podkładu, co zaakcentowanie jego obecności. Dzięki temu Stanne nie chowa się za ww. szarpidrutami, nie daje przykryć się blastami Andersa Jivarpa, zgrabnie budując swoją pozycję na bazie syntetycznego podkładu Martina Brandstroma. Patrząc na efekt finalny możemy uznać, że przekaz został nieco ucywilizowany, jednak z racji zarówno wyeliminowania zaburzających czytelność interferencji, szumów i granulacji jego klarowność a tym samym rozdzielczość zauważalnie wzrosły, a wspomniane dociążenie i przyciemnienie pozwoliły ograniczyć nieprzyjemną i na dłuższą metę męczącą ofensywność góry pasma bez utraty zawartych tam informacji.

Czy możemy zatem uznać, iż Acoustic Dream AL-5 sprawdzi się zawsze i wszędzie? Poniekąd tak, tym bardziej, że mając możliwość wyboru pomiędzy obecnymi na jego pokładzie złoconymi i rodowanymi gniazdami Furutecha sami mamy wpływ na finalne brzmienie wpiętych w nie urządzeń. Ponadto o ile tylko system docelowy nie będzie cierpiał na zbytnią ospałość i zaburzenia równowagi tonalnej (nadwagę), to pojawienie się tytułowego kondycjonera nie tylko powinno nadać całości lepszej koherencji i wyrafinowania, co wpłynąć na nasz spokój ducha jego posiadacza. Czemu? Cóż, skoro zapewnimy naszemu systemowi swoisty dobrostan energetyczny i ochronę, przed czyhającymi w sieci zagrożeniami, to i my sami będziemy mniej zaabsorbowani wątpliwościami i obawami, czy to, co trafia z przysłowiowego gniazdka nie zaszkodzi aby naszym ulubionym „zabawkom”.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

A nie mówiłem? Oczywiście tym nieco dziwnie wyglądającym, bo zadanym na samym początku pytaniem kieruję Wasze myśli w stronę niedawnego testu kondycjonera angielskiej marki IsoTek. Mianowicie chodzi o wstępniak, w którym dość łopatologicznie wykładałem, z jakich powodów prawie każdy czy to meloman, czy ortodoksyjny audiofil staną, lub już stoją przed problemem zapewnienia swoim zabawkom komfortowego dostępu do życiodajnej energii. Jak wspominałem, z uwagi na obecnie modną tendencję rozbudowywania systemów problem staje się prawie nieuchronny. Na szczęście dzięki bogatej ofercie nie tylko zagranicznych, ale również rodzimych producentów jest w miarę łatwy do ogarnięcia. Wystarczy prosta decyzja, czy podczas radzenia sobie z zaistniałą sytuacją stawiamy na dla przykładu ostatnio opiniowany kondycjoner IsoTek V-5 Titan, lub coś w stylu naszpikowanego technologią oczyszczającą dostarczany z sieci strumień elektronów dzisiejszego bohatera. Zaskoczeni? Mniemam, że nie. Dlatego z pewnością zainteresuje Was nasza opinia o kolejnej tego typu konstrukcji. Jednak nie z wielkiego świata, tylko wspomnianego rodzimego wytwórcy. Kogo konkretnie? Otóż miło mi jest poinformować, iż tym razem dzięki staraniom logistycznym stacjonującego w Ustce producenta do naszej redakcji trafił zaskakująco bogato wyposażony kondycjoner sieciowy Acoustic Dream AL-5.

Jak znakomicie prezentują to fotografie, obudowę tytułowego terminala prądowego wykonano z grubych płatów aluminium. Dostajemy coś na kształt prostopadłościennego monolitu, który w celach lekkiego wizerunkowego odchudzenia posadowiono na czterech podklejonych filcem, wykonanych z równie solidnych jak reszta obudowy, zorientowanych wertykalnie, wykończonych podobnie do całej konstrukcji w pięknym błękicie, ozdobionych wyfrezowanymi emblematami z nazwą modelu i edycji danego produktu płatów glinu. Przyznacie, że całość daje do zrozumienia, iż mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Tym bardziej, że może pochwalić się wagą na poziomie 20 kg. Szaleństwo? Bynajmniej, bowiem zainteresowani tematem wiedzą, iż eliminacja wibracji ma bardzo duże znaczenie już na poziomie karmienia systemu audio energią elektryczną, z czego znakomicie zdając sobie sprawę zastosował pomysłodawca projektu zatytułowanego Acoustic Dream. A to nie koniec walki o jak najlepsze zasilanie naszych zabawek. Otóż rozwijając trop wcześniej wspominanego zaawansowania technicznego AL-5 spieszę donieść, iż w służbie oczyszczania brylujących w naszych gniazdkach śmieci pracują nie tylko aplikowane na złoconych płytkach PCB specjalistyczne filtry L-1/L-2, ale również zastosowano cewki z wykonanych na bazie nanotechnologii rdzeniami oraz mostki kablowe na bazie miedzi typu Alpha 12. Tyle w skrócie w kwestii technologii. Przechodząc do tematu wyposażenia, najważniejszą informacja wydaje się być oferta 8 gniazd od japońskiego specjalisty Furutech, z których 6 jest rodowanych, a 2 złocone. Równie istotną od strony podłączeniowej do sieci zorientowane na tylnym panelu zespolone z włącznikiem głównym gniazdo IEC. Zaś raczej jako fajny dodatek dla użytkownika zdobiący front, uruchamiany przyciskiem na bocznej ściance, pokazujący poziom dostarczanej z sieci energii, mieniący się jasno niebieskim tłem wyświetlacz. Tak prezentujący się produkt w dbałości o pełne zabezpieczenie podczas logistyki do klienta jest pakowany w solidny aluminiowy kufer.

Czego można spodziewać się po tak uzbrojonym po zęby, walczącym ze znajdującym się w sieci elektrycznej złem w najczystszej postaci, czyli wszelkiego rodzaju tętnieniem różnego rodzaju elektrycznych śmieci, kondycjonerze? Oczywiście niczego innego niż pożądanego spokoju prezentacyjnego zasilanej nim układanki audio. Jednak nie zgaszenia światła na scenie, tylko okiełznania wszelkiego rodzaju niechcianych artefaktów – mam na myśli zniekształcenia – w służbie zbliżenia projekcji muzyki w sposób zbliżony do naturalności, co jest ewidentnym feedback-iem aplikacji AL-5 w tor audio. Przekaz zyskuje na gładkości, w naturalny sposób jest spokojniejszy, a dzięki temu malowany na czarniejszym tle. Jednak to nie wszystkie zalety 5-ki. Otóż oprócz wspomnianych tonizacyjnych zabiegów nadbałtycki uzdatniacz w znany sobie sposób fajnie ożywia środek pasma. Ale proszę o spokój. Robi to bardzo bezpiecznie, gdyż minimalnie faworyzując ten zakres częstotliwości nie zapomina o dobrym podaniu reszty, czyli mocnego basu i dobrze doprawionych informacjami wysokich rejestrów. Efekt jest taki, że z jednej strony muzyka minimalnie zbliża się do słuchacza, dzięki temu stając się bardziej namacalną, a z drugiej wirtualna scena nadal jest szeroka i głęboka. Owszem, takie podejście do tematu może sprawić wrażenie odejścia systemu od wcześniejszej wyczynowości na skrajach pasma w stylu kwadratowego basu i przecinających przestrzeń niczym samurajski miecz wysokich tonów, jednak założę się, że w wielu przypadkach będzie do pozytywny wynik dostarczenia do urządzeń eliminującej dotychczasowy zastrzyk niechcianych śmieci, czystej energii, a nie jakiekolwiek wprowadzanie ograniczeń w projekcji dźwięku. Niestety bardzo często owe zniekształcenia odbierane są jako rozdzielczość, co jest ewidentnym błędem, a co doskonale udowadnia nasz bohater. Być może przez piewców gloryfikowania owych zniekształceń w przekazie jako źródło ekspresji, na początku nasz punkt zainteresowań zostanie odebrany jako serwujący zastrzyk plastyki intruz, jednak jestem dziwnie przekonany, że po kilku dniach akomodacji, a tak naprawdę po zrozumieniu o co chodzi w oddaniu prawdy o muzyce, okaże się pewnego rodzaju lekiem na dotychczasowe złe decyzje konfiguracyjne. Oczywiście złe w rozumieniu zaniedbań nie na poziomie doboru elektroniki, tylko dostarczeniu do niej czystej energii elektrycznej. Energii skutkującej w tym przypadku znaczną poprawą pulsu muzyki. Pulsu dosłownie jeden do jednego pozytywnie odbijającego się w każdym rodzaju muzyki. Naturalną koleją rzeczy zwiększającego spójność jej podania, czyli dbającego aby każdy podzakres szedł w parze z sąsiadującym. Co to oznacza? W tłumaczeniu na nasze mam na myśli unikanie chadzania skrajów pasma swoimi drogami w stylu fundowania słuchaczowi nadwyrężonego, w estetyce rozlania się po podłodze basu lub oderwanych od rzeczywistości, czasem nawet bolesnych wysokich rejestrów. Po nakarmieniu posiadanego zestawu prądem via Acoustic Dream AL-5 z małym wyjątkiem, nic takiego nie będzie miało miejsca. Czy to muzyka rockowa, czy elektroniczna, polski dystrybutor prądowy bez przekraczania dobrego smaku, zawsze wzmocni nasycenie przekazu, na czym zyska bezpośredniość jego oddziaływania na słuchacza. Fakt zawsze da się odczuć jego minimalnie mniejszą drapieżność, jednak jak wspominałem, to prawdopodobnie będzie skutek zmniejszenia poziomu zniekształceń, a nie utraty rozdzielczości. Podobnie sprawy potoczą się z resztą zapisów nutowych spod znaku wszelkiego rodzaju jazzu, klasyki i muzyki barokowej. Również nabiorą fajnego body, w zamian odwdzięczając się większym poczuciem namacalności i malowaniem świata muzyki na ciemniejszym tle. Owszem, w tym przypadku również możemy poczuć inny poziom doświetlenia i ostrości rysunku tego typu wydarzeń scenicznych, jednak będzie to jedynie inne, bo oczyszczone z niechcianych artefaktów spojrzenie na nie, a nie szkodliwe skutki uboczne. Zawsze oczyszczenie dźwięku w pierwszej kolejności kojarzy się z jego mniejszą bezpośredniością – to jest elementarz zabawy w audio, jednak znawcy tematu, do których bez jakiegokolwiek problemu zaliczam Was, będą umieli to zrozumieć, dzięki czemu zaakceptować, by na koniec pławiąc się w czystym przekazie, z przyjemnością się tym delektować.

Czy AD AL-5 zaleciłbym każdemu? Do weryfikacji bez najmniejszego problemu tak. Tym bardziej w przypadku zamieszkiwania w budowlach wielorodzinnych, gdzie jesteśmy skazani na makabrycznie zaśmieconą energię elektryczną. Inną sprawą jest synergia z zastaną konfiguracją. Niestety dopuszczam sytuację, w której dany pacjent ma tak w złym tej frazy znaczeniu „okraszoną miodem i mlekiem układankę audio”, że będące naturalnym złem zniekształcenia okażą się ostatnim zastrzykiem życia dla niej. Mam nadzieję jednak, iż to są bardzo rzadkie ekstrema, dlatego jeśli ktoś znajdzie się na rozstaju około-prądowych dróg, powinien skontaktować się pomysłodawcą projektu zatytułowanego AL-5 w sprawie wypożyczenia do odsłuchu. Zapewniam, będzie ciekawie, a być może nawet owocnie.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Producent: Acoustic Dream
Cena: 17 900 PLN

Dane techniczne
Prąd max: 15A/70oC
Ut /50Hz/5mA/2sec.: 1500 VAC
UR/50Hz/: 250VAC
Ochrona przepięciowa: max. 7,5kA
Przewodniki: Cu, Au, Rh, Ag
Wymiary (D x S x W): 430 x 180 x 145 mm
Waga:20 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

Acoustic Dream AL-5
artykuł opublikowany / article published in Polish

Czy da się pogodzić lifestyle’owy design, pancerne wykonanie, skuteczną filtrację i wysoką wydajność prądową? Acoustic Dream twierdzi, że jak najbardziej a kondycjoner AL-5 ma być tego dowodem.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

IsoTek V5 Aquarius

Link do zapowiedzi: IsoTek V5 Aquarius

Opinia 1

Chyba nie zdradzę żadnej tajemnicy poliszynela, jeśli uznam, iż w przypadku pozbawionych wszelkich zabezpieczeń listew zasilających ich ewentualne limitacje wynikać mogą głównie z optymalizacji kosztów własnych producenta, czyli mówiąc wprost z oszczędności w stylu niewystarczających przekrojów linii, bądź też wewnętrznej topologii. Ponadto w dobie wszechobecnego Internetu i łatwości w pozyskiwaniu istotnych dla nas informacji takie lapsusy są dość łatwe do wyłapania jeszcze przed kliknięciem przycisku „kup”, więc ryzyko tzw. „wtopy” jest stosunkowo niewielkie. Wystarczy rzut oka na zdjęcia rozbebeszonego delikwenta, kilka pytań do tych znajomych, którzy mają większe pojęcie od nas i problem niejako samoistnie – na drodze sukcesywnej eliminacji powinien rozwiązać się sam. Schody zaczynają się w sytuacji, gdy zamiast możliwie transparentnego rozdzielenia życiodajnej energii zmuszeni jesteśmy zainteresować się ustrojstwami zawierającymi w swych trzewiach trudne do jednoznacznej oceny układy filtrująco-zabezpieczające, czyli tzw. kondycjonerami zasilania. Nie dość bowiem, że musimy mieć wiedzę na temat prądożerności posiadanych urządzeń, to logika podpowiadałaby zadbanie o odpowiedni zapas, dający możliwość pozostawienia uzdatniacza w przypadku przyszłej przesiadki na coś mocniejszego. Dlatego rozglądając się za jakimś kondycjonerem stajemy przed trudnym do rozwiązania dylematem pomiędzy efektywnością filtracji i dającą spokojny sen skutecznością zabezpieczeń a zdolnością „uciągnięcia” naszej amplifikacji, co nader często kończy się wariantem kombinowanym, gdzie wzmacniacz pozostaje wpięty bezpośrednio w ścianę a reszta systemu do ww. prądouzdatniacza. Ot taka mieszanka świętego spokoju i odrobiny ryzyka, ale jak mówi stara prawda „bez ryzyka nie ma zabawy”, choć każdy powinien sam ocenić jak daleko w owym ryzyku może się zanurzyć. Dlatego też chcąc jak najbardziej zbliżyć się do pierwszego z kryteriów, jednocześnie minimalizując ewentualne nerwy postanowiliśmy, przy oczywistej pomocy rodzimego dystrybutora – Sieci Salonów Top HiFi & Video Design, sprawdzić w praktyce czy da się pogodzić przysłowiowy ogień z wodą i nie limitując możliwości amplifikacji zapewnić pełną ochronę naszego systemu. Tym oto sposobem przygarnęliśmy pod swój dach najnowszą odsłonę kondycjonera znanej i kojarzonej właśnie z wszelakiej maści akcesoriami prąd uzdatniającymi i przesyłającymi marki, czyli angielskiego IsoTeka. A owym wyłuskanym z przepastnego portfolio oczyszczaczem jest V5 Aquarius.

Choć urządzenia uzdatniające prąd, o ile tylko nie dysponują mniej, bądź bardziej rozbudowanymi wyświetlaczami informującymi o najprzeróżniejszych parametrach począwszy od napięcia w sieci, poprzez poziom jej zaśmiecenia, po cząstkowe pobory mocy przez poszczególne odbiorniki niespecjalnie pchają się przed szereg, a my sami z takowymi danymi nie czujemy się w obowiązku być na bieżąco, to uczciwie trzeba przyznać, że V5 Aquarius prezentuje się minimalistycznie, acz elegancko. Masywną, obłą bryłę aluminiowego korpusu ożywiają niewielkie poziome podfrezowania biegnące wzdłuż jej górnej krawędzi a okupujące lewą flankę płyty czołowej firmowy logotyp i oznaczenie modelu są na tyle dyskretne, że nie przykuwają zbytnio uwagi. Co innego centralnie umieszczone na froncie dwie błękitne diody informujące o stanie pracy obu (wysoko i średnio mocowej) sekcji kondycjonera, które z kolei dają o sobie znać w sposób trudny do przeoczenia. Rzut oka na ścianę tylną potwierdza sygnalizowany na awersie podział, gdyż do dyspozycji otrzymujemy wyodrębnione za pomocą burgundowego podkładu dwa wysokoprądowe (16A) oraz już standardowe, cztery średnio-obciążalne (6A) gniazda Schuko odseparowane od siebie głównym gniazdem zasilania IEC C20 i PowerCon-em firmowej magistrali System Link. Krótko mówiąc bez udziwnień. Wystarczy tylko wpiąć się w ścianę z pomocą znajdującego się na wyposażeniu, nader porządnego przewodu zasilającego EVO3 Premier wyposażonego oczywiście w stosowny wtyk C19 i po określeniu prawidłowej polaryzacji w gniazdach wyjściowych w minutę osiem ogarnąć temat. I tu czeka na nas niespodzianka, gdyż angielski kondycjoner pozostaje nieaktywny smutno wpatrując się w nas swymi martwymi ślepiami. Chwila konsternacji i albo będą Państwo zmuszenie sięgnąć do instrukcji, w co szczerze wątpię, albo jeszcze raz uważniej przyjrzeć się powyższym zdjęciom (zdecydowanie bardziej prawdopodobna opcja), bądź kontynuować lekturę (do czego gorąco zachęcam). Okazuje się bowiem, iż perfidny producent, zapewne nie chcąc szpecić zarówno frontu, jak i rewersu, zdecydował się umieścić dedykowane obu sekcjom kondycjonera włączniki od spodu, więc zasadnym wydaje się po podłączeniu V5-ki do prądu postawić ją na boku, wybudzić ze snu i po przywróceniu właściwej orientacji kontynuować już bez większych przeszkód procedurę aplikacyjną.
Zgodnie z materiałami producenta w porównaniu z wcześniejszą inkarnacją aktualna wersja, czyli V5 Aquarius dzięki 35% zwiększeniu grubości ścieżek miedzianych na płytach drukowanych i zmniejszeniu rezystancji obwodu o 25% a tym samym zbliżeniu się do zera, zyskała na dynamice przy jednoczesnym wzroście (do 81 000 A) zabezpieczenia chwilowego. Ponadto każde z gniazd posiada własną linię filtrująco-zabezpieczającą, więc trzewia V5-ki prezentują się zdecydowanie bardziej okazale od sięgając pamięcią EVO3 Aquariusa. Tłumienie zakłóceń RFI pozostało na niezmiennym poziomie 60dB a wewnętrzne okablowanie poprowadzono przewodami solid-core ze srebrzonej miedzi OCC otulonych dielektrykiem FEP.

Jak to zwykle podczas testów tego typu akcesoriów bywa błyskawiczne przepięcia pomiędzy punktem odniesienia, w tym wypadku pozbawioną jakiejkolwiek aktywnej filtracji listwą Furutech e-TP60ER z przewodem Furutech FP-3TS762 uzbrojonym we wtyki Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R) a elementem testowanym z oczywistych względów nie wchodziły w rachubę, więc zamiast nerwowego latania w tę i nazad po każdym utworze zdecydowałem się na bardziej statyczną opcję, czyli niezobowiązujące odsłuchy porównawcze kilkugodzinnych próbek, dając tym samym czas na ustabilizowanie się całego systemu. W dodatku pozwoliłem sobie na spontaniczną ekshumację, czyli sięgnięcie po materiał wykorzystany podczas testów wspominanego we wcześniejszym akapicie EVO3 Aquarius, który miał dość oczekiwaną, przynajmniej przy budżetowej elektronice, tendencję do wygładzania i zaokrąglania przekazu. O ile jednak na niższej półce owe cechy były swoistym lekiem na całe zło, o tyle na wyższym pułapie tak jakościowym, jak i oczekiwań odbiorców na już tak entuzjastyczne przyjęcie liczyć nie mogły. Dlatego też na pierwszy ogień poszedł album „Traces Of You” Anoushki Shankar w pierwszej fazie odsłuchów z wpiętymi w IsoTeka jedynie elementami toru cyfrowego, oraz pełniącym rolę DAC-a i przedwzmacniacza Ayonem CD-35 (Preamp + Signature). I? I powiem szczerze, że nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, gdyż V5-ka okazała się nad wyraz transparentnym a przy tym wybitnie poprawiającym rozdzielczość akcesorium. Oczyściła bowiem dźwięk z wszelakiej maści granulacji i pasożytniczych artefaktów nie zabierając nic a nic z oddechu i aury otaczającej orientalne instrumentarium. Z zaokrąglenia cechującego poprzednie generacje IsoTeków nie pozostało nawet wspomnienie a góra pasma lśniła blaskiem żywym i choć próżno szukać było w niej ostrości z łatwością potrafiła dojść do granic naszej percepcji. Podobnie jest z pozostałymi podzakresami – czytelność i komunikatywność idą w parze z rozdzielczością, lecz w jej najlepszej odmianie – z właściwym body i wysyceniem barwowym. Dlatego stanowiący trzon opowieści sitar lśni i mieni się rozedrganymi, metalicznymi dźwiękami ani na moment nie popadając czy to w zbyt gęstą, czy wręcz przeciwnie – zbyt jazgotliwa manierę. Podobne obserwacje poczyniłem śledząc partie bębnów Hang, które pod palcami Manu Delago nadawały całości iście transowego i onirycznego charakteru. Co innego tabla Tanmoya Bose’a o gęstej, nieco gumowej konsystencji, która niemalże wsysała słuchacza w swe dźwięki. Co ciekawe taka „lepkość” nie oznaczała utraty motoryki, czy zwolnienia tempa, lecz dotyczyła jedynie „konsystencji” źródła a nie jego motoryki, dzięki czemu bez problemu ów „przerośnięty tamburyn” z powodzeniem nadążał za trącanymi przez Anoushkę z prędkością światła strunami sitara. No dobrze, wszystko pięknie, ładnie ale przecież stanowiący podstawę mojej dyżurnej układanki 300W Bryston 4B³ cały czas grał sobie podpięty bezpośrednio w ścianę. No może z tą bezpośredniością nieco przesadziłem, gdyż wraz z IsoTekiem cieszył się względami podwójnego gniazda Furutech FT-SWS-D (R) NCF. Skoro jednak test miał być kompletny, to wpięta weń (w Brystona, nie test) Gargantua II wylądowała w wysokoprądowym, czerwonym gnieździe dzieląc ww. sekcję wraz z Furutechem Nanoflux Power NCF zasilającym z kolei 35-kę Ayona. Kilka chwil na akomodację i skoczna galopada „River Pulse” niemalże wyskoczyła z głośników bez nawet najmniejszych oznak kompresji, spowolnienia, czy też odfiltrowania najniższych składowych. Bas schodził tam gdzie schodzić powinien, miał właściwy sobie ciężar a przy tym nie sposób odmówić mu było zróżnicowania, więc niejako z automatu zarzut o tzw. „mulenie” spokojnie można było w przypadku tytułowego IsoTeka uznać za całkowicie bezzasadny.
Kując żelazo puki gorące sięgnąłem po wyczynowy album „Bolero! – Orchestral Fireworks” (Eiji Oue; Minnesota Orchestra), by po raz kolejny utwierdzić się w przekonaniu, iż najnowsza inkarnacja popularnego i patrząc na jego możliwości, bynajmniej nie przesadzonego pod względem ceny angielskiego kondycjonera trafiając w punkt wyznawanych przeze mnie dogmatów staje się coraz bliższa memu sercu. Jednak do konkretów. Skoki dynamiki, których jak to Reference Recordings ma w zwyczaju nie brakowało, oddawane były z właściwą natychmiastowością a orkiestrowe tutti usuwały kurz z membran głośników równie skutecznie, co szaleńczy, power-metalowy „UNION GIVES STRENGTH” japońskiej formacji GALNERYUS. A właśnie, ciężkie brzmienia. O ile bowiem w przypadku EVO3 Aquariusa tego typu repertuar przechodził autorską kurację odstresowująco-zmiękczającą o tyle V5 Aquarius jechał z tematem i bezpardonowością po przysłowiowej bandzie oddając pełnię skali wirtuozerskich popisów gitarowych wespół z ekstatyczno-obłąkańczymi partiami perkusji niemiłosiernie smaganej przez nowego w zespole Syu. I tu od razu uwaga natury porządkowej. Jeśli sądzicie Państwo, ze to czysto techniczna i pozbawiona muzykalności młócka hołdująca zasadzie „byle szybciej, byle więcej”, to jesteście w błędzie. Jest to bowiem jeden z niewielu przypadków, gdzie ilość idzie w parze z jakością a power-metalowe tempa przeplatają się z iście progresywną zawiłością linii melodycznych i równie łatwo przyswajalnymi partiami wokalnymi Masatoshi Ono a klawisze Yuhki’ego z powodzeniem można uznać za kojące skołatane nerwy lepiszcze utrzymujące całość iście epicko rozbudowanych kompozycji w nad wyraz homogenicznym stanie.
A jak wypada repertuar nagrany zdecydowanie wolniej i natywnie ciemniej? Śmiem twierdzić, że równie przekonująco. Nawet minorowy „You Want It Darker” Leonarda Cohena mocno osadzony w barwie nie utracił nic ze swojego magnetyzmu i romantyzmu. Kruczoczarne tło nie wchłaniało drugo- i trzecioplanowych mikrodetali pozostawiając ich czytelność na wysoce satysfakcjonującym poziomie, więc akurat w tym przypadku mroczny klimat bynajmniej nie oznaczał redukcji wolumenu informacji źródłowych a jedynie ich w pełni naturalne chowanie się w cieniach.

Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z przysłowiowym złotym środkiem i swoistym panaceum na bolączki współczesnych audiofilów? Patrząc zarówno na funkcjonalność, walory brzmieniowe, jak i relację jakość/cena wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że IsoTek V5 Aquarius spełnia powyższe kryteria pozwalające za takowy przejaw idealnej równowagi pomiędzy wysublimowaniem brzmieniowym i zaawansowaną, zapewniającą spokojny sen filtracją oraz zabezpieczeniem przeciwprzepięciowym uznać. Nie oznacza, to bynajmniej, że nie da się lepiej, bo doskonale Państwo wiecie, że da, co niejako udowodnił fenomenalny i zarazem sporo (jeśli uwzględnimy koszt Alphy v2 NR Shunyata Research) Keces Audio BP-5000, jednak w na tym pułapie cenowym trudno będzie znaleźć dla IsoTeka V5 Aquarius godnego sparring partnera.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones / Synergistic Research MiG SX
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC; Innuos PhoenixNet
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

To, że świat nie stoi w miejscu wiadomo nie od dzisiaj. Dlatego też chyba nikogo nie zdziwi fakt kolejnego testowego zderzenia z akcesorium zasilającym. Owszem, w teorii wszystko już było, jednak na bazie wieloletnich doświadczeń wszyscy wiemy, iż nawet najdrobniejsza korekta zastosowanych w danym urządzeniu czy to układów elektrycznych, różnego rodzaju zabezpieczeń, wewnętrznego okablowania, a nawet materiału z jakiego zrobiona jest obudowa, zazwyczaj skutkuje zmianą oferowanego końcowego wyniku sonicznego takiego ustrojstwa. Oczywiście przy wspomnianych aspektach nie można zapominać o coraz bardziej zaśmieconym tętnieniami sieci prądem w domowym gniazdku. Z tego, a raczej z tych kilku przywołanych powodów tak nam – recenzentom, jak i Wam, jako potencjalnym nabywcom nie pozostaje nic innego, jak w dążeniu do złapania przysłowiowego króliczka weryfikować, co ma do zaoferowania nieubłaganie gnający do przodu Świat. I taki wydźwięk będzie miał dzisiejszy sparing. Sparing z nie byle kim, tylko z angielskim specjalistą od zasilania, który za sprawą Sieci Salonów Top Hi-Fi & Video Design wystawił do walki kondycjoner IsoTek V5 Aquarius.

Jak wskazują fotografie, nasz bohater jak na produkt zajmujący się dystrybucją „zdrowego” prądu jest dość nietypowy. Mianowicie chodzi o zastosowaną obudowę. Naturalnie wykonaną nie dość, że pierwszorzędnie w domenie jakości, to jak przystało na zaawansowane komponenty audio z aluminium, ale ku zaskoczeniu pewnie nie tylko mojemu, lecz również wielu z Was, jej projekt oparto o typowy dla elektroniki szeroki, płaski i dość głęboki, zaoblony od strony frontu prostopadłościan. Wspomniany płynnie przechodzący w boczne ścianki awers w trosce o przełamanie potencjalnej wzorniczej nudy w górnej części nacięto czterema poprzecznymi frezami, zaś jego centrum ożywiono dwiema sygnalizującymi pracę niebieskimi diodami. Jeśli chodzi o tylny panel, ten patrząc od lewej strony, oferuje nam dwie sekcje zasilania – wysoko (dwa czerwone gniazda) i nisko-prądową (cztery czarne gniazda). Pomiędzy nimi jako przyłącze zaśmieconej energii z sieci znajdziemy gniazdo IEC C20 oraz złącze typu Powercon. Jednak myliłby się ten, kto sądzi, że wystarczy do podpiętego do ściany Aquariusa podłączyć stosowne klocki i temat jest zamknięty. Niestety nie. Otóż inicjacja pracy każdego z modułów następuje po przełączeniu jednego z dwóch sprytnie zorientowanych z prawej strony pod spodem obudowy hebelków – każdy do odpowiedniej sekcji. Na koniec opisu naszego bohatera bardzo istotnym jest fakt dostarczania przez producenta w pakiecie startowym nader solidnego kabla EVO3 Premier ze stosownym wtykiem C19.

Co ciekawego mogę powiedzieć o tytułowym rozdawcy energii? Powiem szczerze, że dużo dobrego. Po pierwsze – nie limituje przekazu korzystającego zeń systemu. Po drugie – wpływa na pokazanie wydarzeń fajną, bo wyraźną, ale nie zbyt ostrą kreską. Po trzecie – w konsekwencji dwóch pierwszych punktów muzyka dostaje ważnego dla swobody wybrzmiewania oddechu. Zaś po czwarte – wszystkie wyartykułowane aspekty nie odchudzają dźwięku, dzięki czemu zestaw nadal oferuje przypisany dla siebie przed aplikacją Isoteka, poziom energii. Co to oznacza? Tak pokrótce, w pierwszej kolejności fajną ofertę dla poszukiwaczy poprawy timingu dla swoich nieco otyłych zabawek przy zachowaniu nienachalnej transparentności, zaś w drugiej lub na równi z pierwszą minimalizację wpływu takiej „złodziejki” na już neutralne systemy. Tłumacząc na nasze, pierwsza grupa od V5 otrzyma przyjemnego, bo zwartego kopa, zaś druga pławiąc się neutralnie skonfigurowanym zestawem zyska kilka często tak poszukiwanych neutralnych dodatkowych gniazdek. Jak tytułowy Anglik wypadł u mnie?
Zaliczył bym go do pierwszej grupy. Mój zestaw nastawiony jest na granie mocna barwą, dlatego natychmiast po zasileniu przetwornika dCS Vivaldi Dac 2 słychać było, że wynik idzie fajną drogą. Nadal mocną w masie i nasyceniu, jednak z lekkim podkręceniem ostrości prezentacji i nadaniu jej większego rozmachu w kwestii wszelkiego rodzaju wybrzmień i ogólnej witalności muzyki. Co ważne, bez jakichkolwiek oznak siłowego rozjaśniania, czy nadawania muzyce efektu napadania na słuchacza. Nadal mogłem siedzieć godzinami i słuchać dosłownie każdego materiału, z tą tylko różnicą, że jakby bardziej oczyszczoną ze szkodliwego nalotu i mocniejszym atakiem. Czy to ostre granie zespołu Metallica, mainstreamowy jazz Tomasza Stańki, czy interpretacje muzyki dawnej przez Jordi Savalla, wszystkie nurty naturalną koleją rzeczy brzmiały. nieco inaczej, bo bardziej transparentnie, jednak odbierałem to jako fajne, bo nieco inne spojrzenie na ten sam materiał. To nadal były te same wydarzenia, ba konsekwentnie wprowadzające mnie w odpowiedni dla danego rodzaju muzyki trans, jednak widziane z punktu widzenia pełnej sonicznej poprawności politycznej, czyli umiejętnie unikające sztucznego podgrzania muzyki. Ale zaznaczam, nadal świetne w odbiorze. Skąd takie zmiany w moim systemie? To bardzo proste. Na co dzień korzystam z listwy Power Base High End, która jako wewnętrzne okablowanie wykorzystuje znany chyba wszystkim drut japońskiego Acrolinka Mexcel 7N PC-9500. Ten zaś znany jest z walki o fajne kolorowanie świata muzyki, co naturalną koleją rzeczy odbiło się na końcowym brzmieniu tej listwy. Brzmieniu, które z jednej strony nie zabiło witalności prezentowanej muzyki, ale z drugiej dało jej przyjemnego, co istotne rozdzielczego body. Dlatego też w momencie testowej zamiany dystrybutorów prądu brzmienie posiadanego seta ewaluowało w opisaną powyżej stronę.

Puentując tę epistołę, powiem tak. Tytułowa listwa jest świetna bo… O nie, nie będę po raz kolejny wypisywał tego samego, co zasygnalizowałem w poprzednim akapicie, tylko z mojej strony dodam, że dla mnie i z dużą dozą pewności wiem, iż dla Was, najważniejszą jej cechą jest brak uczucia limitacji dźwięku. Owszem, konsekwencją wpięcia jej w tor może być zebranie się przekazu w sobie. Jednak ten wynik już zależeć będzie z jakiego pułapu wagi muzyki będziecie startować, gdyż zestawy neutralne prawdopodobnie przejdą obok tego tematu obojętnie. Czy to jest listwa dla każdego? Z punktu widzenia poprawności sonicznej jak najbardziej. Dlatego bez względu na wszystko, nie mam oporów napisać, iż to jest bardzo ciekawy dystrybutor czystego prądu.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon Transrotor Leonardo 40/60 TMD
– wkładka Phasemation PP-200
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 11 999 PLN

Dane techniczne
Moc średnia (obwodowa): 230V x4 (6A 1,380W total)
Zabezpieczenie: 81,000A chwilowe, 40,000A ciągłe
Redukcja RFI: 60dB
Przewód zasilający: IsoTek EVO3 Premier (w komplecie)
Wymiary (S x W x G): 450 x 110 x 350 mm
Waga: 9.5 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

IsoTek V5 Titan
artykuł opublikowany / article published in Polish

W czasach coraz większej integracji i wielofunkcyjności czasem mniej znaczy lepiej, dlatego po klasycznym V5 Aquarius z niekłamanym zainteresowaniem powitaliśmy pod naszym dachem wyposażony w zaledwie trzy gniazda zasilające (no niech będzie, że cztery – jeśli doliczymy firmowe ) kondycjoner IsoTek V5 Titan.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

IsoTek V5 Aquarius
artykuł opublikowany / article published in Polish

Akcesoryjnych dostaw ciąg dalszy, czyli angielskie panaceum na śmieci w sieci – IsoTek V5 Aquarius.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Kondycjoner

GMG POWER X-BLOCKER

Opinia 1

Fakt, że prąd dedykowany naszym drogocennym urządzeniom należy oczyszczać i uzdatniać już od dawien dawna nie podlega dyskusji. O ile jednak przy urządzeniach o niespecjalnie absorbującym poborze energii sprawa nie wydaje się być problematyczna o tyle przy odznaczających się zdecydowanie większym apetytem na Waty i Ampery amplifikacjach już tak różowo nie jest. Tzn. o ile tylko kwestiami finansowymi nie musimy zaprzątać sobie głowy, to jest w czym wybierać. Jest fenomenalny, w pełni pasywny, Furutech Pure Power 6, jest oparty na potężnym 5kVA trafie Keces Audio BP-5000 na monstrach w stylu niemieckiego Stromtanka skończywszy. Choć, jeśli tylko wystarczy nam niewielka multiplikacja gniazd dostarczających życiodajną energię do audiofilskiego ołtarzyka, można zastanowić się nad Furutechem FP-SWS-D Box R/NCF (oczywiście z dwoma gniazdami NCF), który tylko rozdziela ale ze to nawet w najmniejszym stopniu mówiąc wprost nie „muli” – nie limituje dynamiki nawet Gryphona Mephisto. Niby osiołkowi w żłobie dano, jednak doskonale zdajemy sobie sprawę, że akurat na naszym, obfitującym w niezwykle wybredną klientelę obszarze zainteresowań od przybytku głowa nie boli. Dlatego też z myślą właśnie o tych najbardziej wymagających, dzięki uprzejmości 4HIGHEND s.r.o. przez ostatni miesiąc mogliśmy gruntownie poznać bohatera naszego dzisiejszego spotkania, czyli posługując się nomenklaturą producenta „pierwszy na świecie, całkowicie pozbawiony połączeń kablowych, filtr One-Board” GMG POWER X-BLOCKER.

Jak sami Państwo widzicie GMG POWER X-BLOCKER swymi gabarytami zbytnio nie odbiega od standardowej rozmiarówki pełnowymiarowych komponentów Hi-Fi, więc ustawiony wśród nich nie powinien zbytnio się wyróżniać. Dodatkowo wykonany z masywnych, półcentymetrowej grubości płatów szczotkowanego aluminium korpus śmiało może uchodzić za domostwo jakiejś egzotycznej końcówki mocy, więc nabywcy powinno udać się uniknąć nad wyraz irytujących uwag nieobeznanych z tematem znajomych odnośnie faktu, iż im do pełni szczęścia wystarcza hipermarketowy rozgałęziacz, jakich setki zalegają w wielkopowierzchniowych sklepach m.in. sieci, która dziwnym zbiegiem okoliczności, od momentu, gdy jej „twarzą” został beczący niczym zarzynana owca jegomość z Podlasia, zaprzestała selekcji na wejściu ograniczającej dostęp do jej asortymentu idiotom. Frontowy płat w centralnej części, wzdłuż swojej górnej krawędzi został wycięty a w trapezoidalnym podfrezowaniu wkomponowano nazwę modelu z dyskretnie podświetlonym na biało-niebiesko X-em. Z kolei firmowy logotyp zdobi płytę górną filtra. Za to widok ściany tylnej jest prawdziwą ucztą dla oczu i przykładem przemyślanego połączenia minimalizmu, elegancji i symetrii. Centralnie ulokowano rodowane zasilające gniazdo wejściowe Furutech IEC C20 a po jego obu stronach po dwa wyjściowe, również rodowane i pochodzące od Japończyków NCF-y – każde zdolne poradzić sobie z obciążeniem 3 700W. Całość usytuowano na czterech masywnych, toczonych nóżkach a biorąc pod uwagę blisko 20kg masę filtra warto ustawić go w miejscu gdzie dostęp do jego zakrystii nie będzie wymagać zbytnich ekwilibrystyk, o wysuwaniu / przesuwaniu lepiej nie wspominając. Oprócz widocznej na powyższych zdjęciach wersji utrzymanej w naturalnym kolorze aluminium dostępna jest również opcja czarna. Żadnego włącznika nie przewidziano, więc X-BLOCKER-a do życia budzi wpięcie do sieci. Proekologicznie zorientowanych odbiorców z pewnością ucieszy fakt, iż nasz dzisiejszy bohater sam z siebie praktycznie nie zużywa prądu, nie licząc 2 mA dla ukrytego pod X-em LED-a.
Podzielone masywnymi aluminiowymi grodziami na sześć komór wnętrze szczelnie wypełnia czterowarstwowy laminat PCB z grubymi ścieżkami z platerowanej i pokrytej 24-karatowy złotem miedzi. Sięgając do materiałów promocyjnych wypada również zwrócić uwagę, iż mamy do czynienia z konstrukcją opartą na „filtrach hartowanych” zapobiegających propagacji zakłóceń RF wewnątrz urządzenia a rezygnacja z połączeń przewodowych wyeliminowała problem ich „zbierania” zakłóceń EMI. Z kolei w pełni symetryczna topologia ma zapewnić idealny rozkład obciążeń zaimplementowanej siedmiostopniowej filtracji i sześciostopniowych filtrów. Skuteczność filtracji, w zależności od częstotliwości, waha się od 15 do 98 dB w paśmie od 1 kHz do 3 GHz.

No dobrze, wszystko pięknie, ładnie, jednak poza tym, że urządzenia wpięte w X-Blockera działają spodziewać by się należało choćby niewielkiej, bo niewielkiej, ale jednak poprawy. Żeby jednak nie było zbyt łatwo, czyli mówiąc wprost, by nie zostać posądzonym o ordynarne „drukowanie meczu”, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Kecesa BP-5000, niejako na dzień dobry w zadek tytułowego filtra zaaplikowałem przewód zasilający nie tylko od źródła, lecz również i nader wybrednego i uczulonego na jakiekolwiek limitacje 300 W Brystona 4B³ i … . I powiem szczerze, że początkowo miałem mocno ambiwalentne odczucia. Uszczuplając bowiem swój budżet o blisko 35 kPLN spodziewałbym się efektu jeśli nie piorunującego i wyrywającego z butów, to co najmniej od pierwszych taktów wywołującego rosnący wraz z upływem czasu podziw. Tymczasem wszystko wydawało się grać po staremu. Znaczy się nie odnotowałem nijakiego spadku (tzw. „plusy ujemne”) dynamiki, lecz również i jej wzrostu, co poniekąd kwalifikowało powyższą obserwację do braku „plusów dodatnich”. Ponieważ jednak w tzw. międzyczasie miałem dość napięty grafik działań post-produkcyjnych, czyli traciłem resztki wzroku nad obróbką zdjęć, a ponadto podczas wstępnego etapu akomodacji i tak i tak staram się niespecjalnie sugerować ewentualnymi zmianami brzmienia „układającego się” w moim systemie gościa, niezobowiązująco w tle leciał jubileuszowy, blisko dwu … nastogodzinny box Jorna „50 Years on Earth”, czyli z pazurem, wykopem i w lubianym przeze mnie hard-rockowym, „whitesnake’owym” stylu. Grało dobrze, dynamicznie i konturowo, jednak do efektu znanego z Kecesa BP-5000 było daleko, szalenie daleko. Utwory „leciały” jeden za drugim, aż w chwili dojścia na playliście do ścieżki dźwiękowej autorstwa Jamesa Newtona Howarda do zrealizowanego na podstawie powieści Stephena Kinga horroru „Dreamcatcher”, coś się zdarzyło. Otóż w pewnym momencie moją uwagę przykuła cisza. Cisza kompletna i absolutna, jakby nagle „zabrakło” internetu, albo co gorsza mój system się wyłączył. Nic, nada, czarna otchłań i kompletny brak jakichkolwiek bodźców dźwiękowych. Jakbym znalazł się w komorze bezechowej i sam stał jedynym źródłem decybeli. Szybki rzut okiem na linnowskie Kazoo, z którego poziomu – desktopowo steruję Luminem. Niby wszystko działa a „licznik” niezakłócenie odmierza kolejne sekundy utworu. Display U1 Mini również wskazuje, iż wszystko jest OK a i 35-ka nie zgłasza żadnych problemów z zaprzestaniem otrzymywania sygnału. Czyli w drodze eliminacji wszystko wskazuje na to, że albo strzeliło wyjście w Ayonie, albo poleciała końcówka mocy. I w tym momencie przez mój centralny ośrodek zarządzania nieco ponad 100 kg. ciałem przemknął ciąg wyrażeń, których przytoczyć publicznie nie wypada. Zanim jednak wygenerowane w mózgowych synapsach kalumnie zdążyły dotrzeć do mego ośrodka mowy z głośników jak gdyby nigdy nic znów popłynęła muzyka. Ki czort? Zatrzymanie odtwarzacza, powrót na początek, start i … gra muzyka, cisza, że aż w uszach dzwoni i … gra muzyka. Co za czkawka? I dopiero po chili dotarło do mnie, iż sprawcą tego całego zmieszania jest nie kto inny a czeski filtr. Filtr, który robi dokładnie to, co deklarują jego twórcy – czyści prąd, jednak robi to na tyle spektakularnie i totalnie, że jeśli w nagraniu nijakich dźwięków nie ma, czyli de facto w głośnikach powinna być cisza, to owa cisza jest … „absolutna”. To nie jest brak muzyki i jakieś bliżej niezidentyfikowane szumy, trzaski i inne operujące na granicy słyszalności artefakty w tle, lecz prawdziwa nicość i czerń Vantablack.
Dlatego też od razu uprzedzę, iż pierwszy kontakt z X-Blockerem może wywołać dość mieszane i trudne do przewidzenia odczucia. Bowiem o ile przy gęstych aranżacjach jego działanie wydaje się całkowicie transparentne o tyle im bardziej będziemy redukowali instrumentarium i im bardziej zbliżać będziemy się do tzw. „gry ciszą”, tym częściej będzie on dochodził do głosu. Jednak wcale nie trzeba w ramach każdorazowego potwierdzania słuszności zakupu ograniczać się do akustycznych, purystycznych projektów w stylu skądinąd świetnego „Concierto de Aranjuez” Muñoz Coca & Santi Pavón, gdzie zawieszone z nieprzeniknionej czerni gitary stanowią jedyne obiekty mogące przykuć nasza uwagę a generowane przez nie dźwięki rozchodząc się omnipolarnie powoli gasną w bezkresnej przestrzeni. Równie przekonująco wypadają decydowanie bardziej zelektryfikowane propozycje w stylu kipiącej energią i niepozwalającym spokojnie usiedzieć w miejscu funky’owym goovem „I Told You So” Delvon Lamarr Organ Trio. Z czeskim filtrem robi się wyraźniej, precyzyjniej a prezentowany przez system spektakl staje się bardziej skupiony, skondensowany, niejako bardziej zwarty. Jednak tu nie chodzi o kompresję, czyli wzrost gęstości poszczególnych bytów scenicznych kosztem ich gabarytów a raczej zjawisko oddania bogactwa stanowiących ich „body” tkanek przy jednoczesnym zachowaniu wierności oryginalnej rozmiarówce. A to wszystko na absolutnie czarnym tle. Nic nie przeszkadza, nic nie rozprasza. Jesteśmy tylko my i muzyka.

Decydując się na GMG POWER X-BLOCKER warto mieć świadomość, że im bardziej rozdzielczym systemem będziemy dysponowali, tym więcej zalet czeskiego filtra poznamy. W dodatku zdaję sobie sprawę z faktu wynikającego poniekąd z indywidualnych przyzwyczajeń, bowiem jeśli ktoś do tej pory pochodzące z sieci elektrycznej artefakty uważał za określający akustykę pomieszczeń w jakich dokonywano poszczególnych nagrań „audiofilski plankton”, to pojawienie się X-BLOCKER-a może okazać się dla niego nad wyraz bolesnym sprowadzeniem na ziemię. Jednak budując system w oparciu o tytułowy uzdatniacz prądu mamy niebywałą okazję skupić się na tym, co rzeczywiście muzycy zagrali a nie nieprzewidywalnej interpretacji „wzbogaconej” zafundowanymi przez śmiecące w sieci peryferia „ozdobnikami”.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact; Esoteric K-03XD
– DAC: Gryphon Audio Kalliope
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R); Atlas Eos Modular 4.0 3F3U & Eos 4dd
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Śledząc nasze zmagania z tematyką zasilania systemów audio, z pewnością zauważyliście bardzo wyraźną w tej materii dominantę mniej lub bardziej zaawansowanie poprawiających nasz prąd w gniazdku, tudzież od nowa go generujących kondycjonerów. Jednak to nie wszystkie opcje działań na tym polu, gdyż szerokie portfolio tego wycinka branży audio, oprócz przywołanych kondycjonerów, oferuje melomanom również wszelakiej maści filtry sieciowe. Oczywiście każdy ze wspomnianych komponentów jest pewnego rodzaju filtrem tego, co dostarcza nam elektrownia, jednak jak to życiu bywa, diabeł tkwi w szczegółach, czyli zastosowanych rozwiązaniach technicznych. Naturalnie nie mamy czasu na dogłębne rozwikłanie nazewnictwa poszczególnych opcji, dlatego też bez zbędnego rozwadniania tekstu zdradzę, iż w dzisiejszym odcinku testowym po ostatnich dwóch spotkaniach z wytwarzającymi nowy energetyczny sinus – kondycjonerami Keces Audio BP-2400 i BP-5000, zmierzymy się z według deklaracji producenta typowym filtrem sieciowym. Jakim konkretnie? Otóż miło jest mi poinformować, iż dzięki stacjonującemu za naszą południową granicą – Czechach – dystrybutorowi 4HGIGHEND s.r.o. do naszego audio-przybytku trafił będący wytworem tamtejszych inżynierów filtr sieciowy firmy GMG Power – X-BLOCKER.

Omawiany dzisiaj poprawiacz prądu to pokaźnych rozmiarów, osiągająca gabaryty średniej klasy wzmacniacza zintegrowanego, aluminiowa, o niebagatelnej wadze 19 kg skrzynka. Jej front zdobi wygrawerowana na centralnie zagłębionej połaci względem jego całej powierzchni, nazwa urządzenia, zaś górną płaszczyznę wielkie, okrągłe logo marki. Jeśli chodzi o ofertę przyłączeniową, to oprócz zaimplementowanego w centrum rewersu gniazda czerpiącego życiodajną energię z sieci poprzez wtyk IEC 20, daje nam do dyspozycji po dwa symetryczne rozlokowane z każdej strony, japońskie gniazda Furutech NCF. Ciekawostką jest bark jakiegokolwiek włącznika, co oznacza, ze nasz cleaner energii elektrycznej zaczyna pracę w momencie podłączenia kablem zasilającym do prądu, zaś sygnalizowane jest znajdującym się na froncie, mieniącym się bielą znakiem X. Jakie zadanie spełnia nasz bohater? Według producenta jego najważniejszym polem działań jest walka z szumami harmonicznymi sieci elektrycznej. Jako to realizuje? W teorii dość prosty sposób wykorzystując do tego celu kilka samodzielnych sekcji filtrujących. Jednak w opinii pomysłodawcy blockera pojedyncza sekcja nie spełniała wysoko zawieszonej poprzeczki jakości zabezpieczenia systemów audio przez szkodliwymi śmieciami sieci elektrycznej, dlatego też w celach spełnienia wyśrubowanego reżimu filtracji kilka wspomnianych małych cegiełek – bloków – kaskadowo połączył ze sobą w jedną całość. Jaki jest tego efekt? O tym za moment, bowiem wieńcząc akapit opisowy nie mogę nie wspomnieć o dodatkowej implementacji w naszym prądowym bodyguardzie kilku zabezpieczeń podłączonych urządzeń przed częstym w sieci wstrząsem elektrycznym i maksymalnej obciążalności całej konstrukcji na poziomie 4600W.

Gdy doszliśmy do części opisującej wynik pracy GMG Powera po aplikacji w moim systemie, istotną informacją jest fakt podłączenia do niego przeze mnie jedynie źródła cyfrowego. Dlaczego tylko źródło? Otóż wzmacniacz z poborem energii elektrycznej na poziomie 1,4 kW w stanie spoczynku, mimo deklaracji obciążeniowej producenta nie tylko mógłby zbyt mocno wysilić tytułowy filtr, ale sam z dozą prawdopodobieństwa również odczułby skutki takiego stanu rzeczy, co finalnie zakłóciłoby wynik soniczny testu, a przecież nie o to w tej całej zabawie chodzi. Jednak żeby pokazać uniwersalność naszego czyściciela energii karmiłem nim nie tylko transport i przetwornik cyfrowo-analogowy, ale również współpracujące z nimi, zasilane uważanymi za niezbyt szczęśliwe, impulsowymi modułami zewnętrzne zegary Mutec-a. Co z tego wynikło?
Szczerze powiedziawszy, spodziewałem się najgorszego. Już sama nazwa wykonywanej czynności – filtrowanie – na bazie wieloletnich doświadczeń powoduje u mnie zapalenie się czerwonej lampki. Owszem, w niedrogich, często generujących spore zniekształcenia – nie mylić z rozjaśnieniem i do tego zasilanych prądem z mocno zaszumionej tętnieniami sieci, systemach to jest wręcz zbawienie, jednak w moim przypadku zamieszkiwania w domu jednorodzinnym z dedykowaną linią do audio temat zazwyczaj wygląda zgoła inaczej. Po prostu w ekstremalnych przypadkach moja, oparta o idealne zbilansowanie swobody grania z nasyceniem i energią i do tego bez najmniejszego nadmiaru nadpobudliwości, po wpięciu w podobne ustrojstwa potrafi kolokwialnie mówiąc, jeśli nie umrzeć, to co najmniej przejawiać oznaki zażycia pavulonu. Tymczasem ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu przywołane wyniki dźwiękowe po ożenku posiadanej elektroniki z czeskim filtrem nie miały racji bytu. Naturalnie zauważyłem delikatne cofnięcie się witalności przekazu, jednakże nic a nic nie straciła przy tym energia, swoboda wybrzmiewania i rozmach generowanego dźwięku. Nadal był soczysty, mocny w dole, rozdzielczy w środku pasma, a jedynie nieco gładszy w górnych rejestrach. Nie zgaszony, tylko delikatnie mniej wyrazisty. To oczywiście było dla mnie całkowicie zrozumiałe, gdyż już bardzo dobra energia w moim gniazdku została poddana dodatkowemu procesowi obróbki, który naturalną koleją rzeczy miało swoje, opisane przed momentem, zapewniam, że delikatne i nie powodujące utraty radości ze słuchania muzyki reperkusje. Dodatkowym pozytywnym zaskoczeniem takiego stanu rzeczy był brak jakiegokolwiek wpływu na budowanie realiów wirtualnej sceny w jej trzech wymiarach, co w wielu przypadkach często kończyło się utratą informacji o jej najdalszych planach. Tutaj nic takiego nie mało miejsca, co świetnie odzwierciedlała słuchana muzyka. Jak to wyglądało na tle sprzed aplikacji Czecha w tor?
Jak wspominałem, nadal wszystko było w jak najlepszym porządku, tylko z mniejszym akcentowaniem najwyższych rejestrów i lekkim uspokojeniem krańcowych partii mikrodynamiki. Po prostu wszelkie zapisane na płytach byty okazały się być jedynie bardziej plastyczne. Jednak nie na tyle, aby coś brutalnie uśredniać, tylko podać je w bardziej intymny, ale nadal ekspresyjny sposób. Weźmy na przykład muzykę rockową. Ta z racji zazwyczaj słabych realizacji mimo opisanego działania na poziomie lotności i wyrazistości, wydawała się wręcz czerpać z owych dobrodziejstw pełnymi garściami. Nie traciła na masie, energii i co istotne szybkości, przez co nadal cieszyła uszy swą wpisaną w sceniczny wizerunek soniczną brutalnością. Ale to nie wszystkie dobre wieści z pola walki z tytułowym filtrem, gdyż takie traktowanie nie odcisnęło zbytniego piętna również na muzyce elektronicznej. Nie przeczę, była mniej przenikliwa w najostrzejszych pikach i piskach, ale nadal z wyraźnym celem zniszczenia mojego słuchu i do tego fenomenalnie próbującą wywołać u mnie spowodowaną niskimi pomrukami arytmię serca. Gdy miał być ogień, było ostro, a gdy artysta chciał zburzyć mój dom, system sprawiał wrażenie dokonywania tej czynności z dziecinną łatwością. Nie wiem, jak to się działo, ale w porównaniu z porażkami z tego typu ustrojstwami, to podejście testowe dla ciężkiej muzy okazało się być zaskakująco przyjazne.
Bardzo podobne odczucia miałem również w zderzeniu z lżejszymi gatunkami dla tak zwanego ducha. Naturalnie tak jak w poprzednim przypadku słychać było lekkie cofnięcie się perkusjonaliów bębniarza w formacjach jazzowych, jednak tylko w domenie ostrości latających w eterze iskierek, a nie ich ilości. Reszta z pracą w środku i dole pasma było w jak najlepszym porządku, czyli bez buły i ospałości nawet w karkołomnych pasażach mainstreamowych kontrabasistów typu Charie Haden, czy Gary Peacock – znawcy tematu wiedzą, co mam na myśli. Dlaczego wspomniałem akurat ich? To proste. Nie ze względu na modne ostatnimi czasy polityczne koniugacje, tylko na fenomenalne popisy na obsługiwanych przez nich wielkich skrzypcach, z czym nie oszukujmy się, wiele zestawów ma spore problemy, a co opiniowany dzisiaj filtr sieciowy nieco uspokajając propagację wysokich tonów, bez uszczerbku na rozdzielczości i kontroli środka pasma, w umiejętny, ba daleki od przerysowania sposób, znakomicie wyeksponował. Nie przerysował, tylko naświetlając wydarzenie muzyczne z ich udziałem, na tle moich codziennych odsłuchów, pokazał ich wyczyny nieco dobitniej. Czy to na pewno dobrze? W moim odczuciu tak, gdyż bardzo lubię ich wirtuozerię i wiem, kiedy system przekroczy cienką linię przesady, do czego w tym wydaniu nawet na milimetr się nie zbliżyliśmy. Dlatego też cieszy mnie fakt tak wyrafinowanego wpływu X-Blockera na mój zestaw. Nie uduszenie przekazu, tylko skierowanie jego sznytu grania w inną niż mam na co dzień, jednak pozbawioną strat w jego jakości, stronę.

Czy tytułowy filtr sieciowy jest dla wszystkich? Jak wynika z powyższego testu, nie ma większych przeciwwskazań, gdyż nawet moja, raczej świetnie radząca sobie bez takich urządzeń układanka, po podpięciu do niego nie wskazywała jakiegoś poważnego odejścia do wypracowywanego przeze mnie przez lata brzmienia. O ile słyszalnej zmianie uległa nieco witalność przekazu, jednak rozpatrując to zagadnienie należy pamiętać o moich energetycznych realiach, które pozwalają z powodzeniem obyć się bez takich zabawek. Tymczasem gdy weźmiemy to pod uwagę potencjalne problemy praktycznie większości z Was, temat nawet jeśli nie zakupu, ale choćby próby na własnym podwórku wydaje się być wręcz obowiązkowym. Jak zakończy się taki sparing, to zależeć będzie od zastanych w danej konfiguracji warunków. Niemniej jednak jedno jest pewne, muzyka nabierając nieco ogłady, zwyczajnie przestanie krzyczeć, co w moim odczuciu jest już wystarczającym argumentem, by powalczyć u siebie o dobrej jakości prąd.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Darc 140
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: 4HIGHEND s.r.o.
Cena: 7 600 €

Dane techniczne
Znamionowe napięcie wejściowe: 230V ~ 50/60Hz ±10%
Maksymalny ciągły prąd wejściowy: 20A
Znamionowe napięcie wyjściowe: 230V ~ 50/60Hz ±10%
Ciągły prąd wyjściowy na gniazdo: 16A
Ciągła moc wyjściowa na gniazdo: 3700W
Moc szczytowa: 10 000W
Całkowita moc: 4600W
Zintegrowany filtr DC: Max. 3V
Max. zaabsorbowany prąd szczytowy: 100 000A (1900J puls 8×20µs)
Ochrona odgromowa:20 000A
Filtrowanie w zakresie częstotliwości: RFI/EMI 1 kHz do 3GHz 15-98dB
Gniada: 4xEU(Schuko) Furutech Rhodium NCF 16A; FURUTECH Rhodium IEC C20
Wymiary (S x W x G): 450 x 120 x 310 mm
Waga brutto: 19kg