Monthly Archives: marzec 2019


  1. Soundrebels.com
  2. >

Jacek Gawłowski w SoundClubie

Wbrew obiegowym, wygłaszanych przez „życzliwych”, opiniom o tym jakoby audiofile słuchali li tylko sprzętu a reprodukowany materiał muzyczny miał dla nich znaczenie nawet nie drugo a trzeciorzędne, stołeczna ekipa SoundClubu postanowiła co nieco w owych stereotypach namieszać. Mając powiem na tzw. podorędziu budzący podziw zestaw iście high-endowych komponentów użyła ich jedynie w roli tła do nader ożywionej dyskusji o arkanach realizacji współczesnych wydań płyt winylowych. Aby jednak dyskusja nie miała czysto akademickiego charakteru w roli eksperta pojawił się mający w swoim dorobku ponad 3.000 tytułów i będący laureatem nagrody Grammy za miks płyty „Randy Brecker plays Włodek Pawlik’s Night in Calisia” w kategorii Best Large Jazz Ensemble sam Jacek Gawłowski.

Zanim jednak przejdziemy do Gościa Honorowego z czysto kronikarskiego obowiązku wspomnę o systemie pełniącym tym razem rolę swoistego wariografu pozwalającego nausznie zweryfikować głoszone przez Jacka Gawłowskiego tezy. W roli, oczywiście analogowego, źródła wystąpił wielce majestatyczny gramofon Brinkmann Audio Balance z firmowym ramieniem i wkładką PC-1 Supreme współpracujący z phonostagem ATE-2005 Air Tighta, pod którym to rozgościł się potężny przedwzmacniacz liniowy 2110 i iście monstrualna, stereofoniczna końcówka mocy 1160 Bouldera a zamianą impulsów elektrycznych w fale dźwiękowe zajęły się Marteny Mingus Quintet. Całość okablowano przewodami Jormy a w zasilaniu zauważyć można było „małe co nieco” rodzimej manufaktury Verictum.

Dzięki ostatniej wizycie w „jaskini lwa”, czyli studiu masteringowym Jacka – JG Master Lab co nieco o Jego podejściu do dźwięku jako takiego i oczekiwanych efektach finalnych wiedziałem, jednak przyczynkiem i zarazem tłem muzycznym do dzisiejszego – sobotniego spotkania była wydana przez Warner Music Poland w formie reedycji seria Polish Jazz a to już nieco inna bajka aniżeli codzienne, mniej bądź bardziej komercyjne współczesne realizacje. Już sam opis żmudnego procesu dochodzenia do źródła, czyli tego, co tak naprawdę zostało zarejestrowane na taśmach matkach i kolosalnych wręcz różnic w porównaniu z tym, co finalnie znalazło się na wydawanych wtenczas winylach spokojnie mógł stać się tematem kilkugodzinnej dysputy. Nie dysponując jednak aż takim komfortem czasowym Jacek ograniczył się do wskazania głównych bolączek trapiących rodzime realizacje z latach 70-ych i początku 80-ych minionej epoki. Było to bowiem punktem wyjścia do tego, czym wspomniana reedycja miała w zamyśle tak zleceniodawców, jak i samego Jacka być, czyli kompletnym zbiorem ówczesnych dokonań największych polskich jazzmanów a tym samym niewątpliwą całością – zarówno pod względem muzycznym, jak i brzmieniowym. Dlatego też dołożono wszelkich starań, by znormalizować zarówno rozpiętość tonalną, jak i przede wszystkim głośność poszczególnych albumów, aby zmieniając jedną płytę na kolejną nie spotykać się z nieraz dramatycznymi różnicami w tej materii. Kolejną była oczywista restauracja materiału źródłowego i oczyszczenie go ze szkodliwych – pasożytniczych artefaktów bez utraty tych niuansów i smaczków, które de facto za klimat nagrań były odpowiedzialne. Efekty swojej pracy Jacek dostarczał i dostarcza, Warnerowi w postaci plików 24Bit/176.4 kHz i właśnie z takiego materiału tłoczone są najnowsze reedycje.
Oczywiście pojawiły się też pytania o metody pozycjonowania poszczególnych muzyków na kreowanej podczas realizacji oraz masteringu sceny i to zarówno w tak oczywistych wymiarach, jak jej głębokość i szerokość, jak i również w wektorze wysokości, co Jacek obrazowo był łaskaw zebranym na Skrzetuskiego pasjonatom najwyższej jakości dźwięku wyjaśnić. Nie zabrakło też, ale to dosłownie na sam koniec kilku zdań o skutecznie wypierającym z rynku poczciwy format CD streamingu. Okazało się bowiem, iż Jacek woląc mieć pieczę nad materiałem, pod którym niejako się podpisuje, dostarcza np. Tidal-owi kompletny pakiet odpowiednio przygotowanych plików tak w stratnej, jak i oczywiście bezstratnej jakości a potem, już po pojawieniu się ich na konkretnej platformie i tak i tak jeszcze raz weryfikuje ich jakość.

Warto również wspomnieć, iż do SoundClubu, pomimo dość kapryśnej aury, warto było wybrać się pieszo, bądź środkami komunikacji miejskiej/taksówką/Uberem, gdyż podczas dyskusji rozkoszy podniebienia dostarczał pełnoletni, bursztynowo – złoty szkocki destylat.

Serdecznie dziękując Gospodarzom za gościnę i Jackowi Gawłowskiemu za cierpliwość przy odpowiadaniu na niezliczone i dość oczywiste dla Niego, lecz nurtujące zebranych audiofilów pytania.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Oficjalne otwarcie Audio Forum

Opinia 1

Pół żartem, pół serio mógłbym już na samym wstępie stwierdzić, iż ilekroć pojawialiśmy się w Salonie Firmowym Marantz przy ul. Poznańskiej 24 w Warszawie, to praktycznie za każdym razem zmieniał się jego wystrój a wraz z nim na świeczniku lądował inny bohater. Za pierwszym razem – w maju 2017 r., mieliśmy przyjemność uczestniczyć w „podwieczorku” z markami wchodzącymi w skład tworu World of McIntosh. Niemalże rok później, z okazji premiery serii 10 Marantza Salon wizytował sam Ken Ishiwata, który ponownie pojawił się tam również podczas ostatniego Audio Video Show  by w towarzystwie serii KI Ruby świętować 40-lecie swojej współpracy z Marantzem. Nauczeni doświadczeniem otrzymując zaproszenie od dystrybutora wiadomych marek i właściciela salonu, czyli Horna spodziewaliśmy się kolejnej, zgodnej z tradycją odsłony. Tymczasem okazało się, że w tzw. międzyczasie zmiany zaszły zdecydowanie dalej aniżeli moglibyśmy przypuszczać i choć lokum na ul. Poznańskiej 24 nadal pozostało pod skrzydłami Horna, to już sama idea Salonu Firmowego Marantz ewoluowała do zdecydowanie bardziej pojemnej zarazem mającej nader imponującą historię formy o nazwie Audio Forum.
Warto bowiem nadmienić, iż Horn działając nie tylko w Polsce, ale i w sporej części europejskich stolic nie tylko reprezentuje tamże znajdujące się w jego dystrybucji marki, ale i z uwagą obserwuje rynki lokalne. I właśnie pokłosiem takich działań było przejęcie istniejącego od ponad 40 lat berlińskiego, zlokalizowanego pod adresem Kurfürstendamm 150/Nestorstraße 56 salonu Audio Forum Berlin.

O genezie, realizacji i planach na przyszłość tego dość zaskakującego na naszym audiofilskim podwórku pomysłu na zupełnym luzie opowiadało zarówno same kierownictwo Horn-a, jak i pracownicy przebywający na dłuższych delegacjach w Berlinie poznający niemalże od podszewki tamtejsze realia. Wszystkie te działania podjęte zostały i nadal są podejmowane nie tylko w celu dalszej „ekspansji”, lecz również by podnieść poziom profesjonalizmu kadry a tym samym satysfakcji odwiedzających salony ww. dystrybutora Klientów.

Jednak „zmiana barw plemiennych” nie była jedynym przyczynkiem do dzisiejszego spotkania, gdyż oprócz czysto PR-owo marketingowej warstwy równie istotna okazała się część sprzętowa obejmująca swym zakresem zarówno okablowanie marki InAkustik (niestety reprezentujący ją Sven Schulz padł ofiarą kilkugodzinnego opóźnienia jakim uszczęśliwiła go, i pewnie jeszcze kilkuset innych pasażerów, jedna z linii lotniczych) jak i premierę zjawiskowych, jubileuszowych i przywodzących na myśl najjaśniejsze (pod panowaniem niezastąpionego Franco Serblina) lata marki, monitorów Sonus faber Electa Amator III. O ile Inakustika dane nam było poznać pod postacią okablowania, oraz wielce wyrafinowanego materiału muzycznego o tyle Sonusy już samym swym wyglądem wprawiały większość licznie przybyłych przedstawicieli branżowych portali i periodyków w niemalże niemy zachwyt. Obudowy Elect wykonano bowiem w przeważającej części z litego drewna orzecha, ściany przednią i tylną pokryto naturalną (!!! – zero pseudoekologicznej „dermy”) skórą a jako budulca podstaw kolumn wykorzystano … marmur Carrara, zespolony z korpusami poprzez mosiężną wkładkę. Góra pasma obsługiwana jest w Electach przez 28 mm tekstylne kopułki z technologią DADTM – Damped Apex DomeTM a średnica i bas przez 6,5” mid-woofer specjalnie opracowany dla tego wyjątkowego projektu.

Jak to jednak przy tego typu okazjach bywa oprócz strawy duchowej organizatorzy zazwyczaj dbają również o uciechy cielesne, znaczy się podniebienia, gości i tak też było i tym razem. W ramach w pełni zasłużonego product placementu chciałbym zatem wspomnieć, że o to, by nikomu przypadkiem „nie spadł cukier” zadbało pobliskie Sepia Bistro. Od siebie tylko dodam. iż cieszące się nieustającym powodzeniem cytrynowe rogaliki z jabłkami to istna rozkosz.

Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie i gościnę oczywiście trzymy za ich dalsze działania kciuki i … odliczamy dni do zbliżającego się wielkimi krokami testu „małego co nieco” . Ale nie chcąc psuć niespodzianki na razie nie zdradzimy co to będzie.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Nie od dzisiaj wiadomo, że każdy rynek rządzi się swoimi prawami. Jakimi? Przecież to banał. Wystarczy przeanalizować zgłębiany przez siebie wycinek handlu, by zdać sobie sprawę z owych praw. Jednym ze sposobów dotarcia do serc potencjalnego nabywcy jest stosunkowo częste wprowadzanie nowości w ofercie. Innym, specjalne traktowanie stałego klienta. A jeszcze innym przyciągnięcie go wypracowanym przez lata bytu na rynku, a przez to pozytywnie ocenianym przez bywalców, doświadczeniem. Po co o tym wspominam? Gdy spojrzycie na poniższą serię zdjęć, prawdopodobnie odniesiecie wrażenie, że będący daniem głównym tego tekstu salon audio skądś już znacie. Tak, to do niedawna, z naciskiem na frazę „do niedawna” był flagowy sklep japońskiej marki Marantz. Co takiego się wydarzyło? Dla początkujących miłośników dobrego soundu teoretycznie nic nadzwyczajnego, ale z punktu widzenia obeznanego w świecie audiofila zmiana jest znaczna. Otóż dzisiejszy artykuł jest oficjalną informacją o sporej zmianie dotychczasowego punktu handlowego na ulicy Poznańskiej 24 ze wspomnianego świata według Marantza, na wielomarkowy salon o dumnej, bo od ponad czterdziestu będącej ikoną na niemieckim rynku audio lat nazwie AUDIO FORUM. Zdziwieni? Jeśli tak, to zapewniam, nie ma się czego obawiać, gdyż przedstawione przez zarząd warszawskiego dystrybutora HORN informacje niosły ze sobą same pozytywy od zwiększenia stałej oferty tego przybytku, po podniesienie jakości obsługi odwiedzającego go klienta. Nie wiem, co sądzicie o tej zmianie Wy, ale dla mnie ów ruch wydaje się być naprawdę dobrą zmianą. Zatem nie pozostaje nic innego, tylko się cieszyć i osobiście zweryfikować, czy słowa wypowiedziane na uroczystej inicjacji nowego bytu na naszym rynku audio przekują się w czyny.

Jednak dzisiejsza wizyta w centrum Warszawy nie była jedynie oficjalnym przecięciem wstęgi do nowej odsłony punktu na Poznańskiej. Kolejną niespodzianką okazała się być prezentacja rocznicowej kontynuacji kultowych kolumn włoskiej marki Sonus faber Electa Amator teraz w specyfikacji III. Tak tak, te owiane legendą konstrukcje doczekały się swoistego liftingu. Naturalnie z braku możliwości zostały skomponowane z innymi przetwornikami niż protoplaści, ale konstruktorzy z Półwyspu Apenińskiego postarali się, aby ogólny sznyt grania był jedynie bardziej wyrafinowaną wizją dźwięku sprzed lat, a nie całkowitą zmianą orientacji. Ale to nie wszystko. Jak to zazwyczaj bywa, w trosce o pozytywny odbiór następcy czegoś ponadczasowego Włosi w kwestii budowy trójek poszaleli. Zdecydowana większość skrzynki wykonana jest z litego drewna orzecha. Co oznacza słowo „zdecydowana”? Otóż, dolna ścianka skrzynki na przekór wszystkim potencjalnym malkontentom jako budulec wykorzystuje jasny marmur, a połączenie drewna ze wspomnianym kamieniem realizuje miedziana przekładka. Całość posadowiono na dwunożnych standach z platformą nośną z identycznego jak w kolumnach marmuru. Przyznam szczerze, projekt i co chyba ważniejsze, jego wyśmienite wykonanie robią piorunujące wrażenie. Nie zdziwię się, jeśli w oczach potencjalnego nabywcy Electy Amator III oprócz bycia kolumnami będą postrzegane jako wyszukany mebel.

W ostatnim podpunkcie tej relacji jestem zobligowany wspomnieć o jeszcze jednym wydarzeniu dnia. Niestety z powodu opóźnienia lotu i niemożności przybycia gościa z zagranicy (Svena Schulza) tylko jako statyczna, odbyła się prezentacja najnowszej oferty Horn’a. Mianowicie chodzi o okablowanie marki Inakustik. Osobiście nie miałem do czynienia u siebie w systemie z tym brandem, ale wiem, że został nim okablowany system dnia, czyli źródło Marantza, wzmacniacz Audio Researcha i wspomniane perełki ze stajni Sonus Fabera. Z bliższych informacji na temat owych kabli wiem jedynie, iż w ofercie znajdziemy między innymi konstrukcje ze srebrnym przewodnikiem z izolacją powietrzną. Ciekawe, nie sądzicie? Dla mnie owszem. A najlepsze jest to, że w niedługim czasie mamy się z nimi zmierzyć.

Kończąc dzisiejszy tekst chciałbym podziękować organizatorom – Hornowi – za zaproszenie, przyjazną nie tylko dla ducha (soniczna prezentacja włoskich kolumn), ale również dla ciała (bogato i smacznie uzbrojony bufet) atmosferę spotkania i życzyć im powodzenia we wdrożeniu przedstawionych nam tego popołudnia planów na ekskluzywny salon audio/wideo AUDIO FORUM.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Dr.Feickert Volare

Link do zapowiedzi: Dr. Feickert Volare

Opinia 1

Kiedy latem 2015 r. gościliśmy u siebie Woodpeckera, to właśnie „dzięciołek” był najmniejszym i zarazem najbardziej „przystępnym” gramofonem w ofercie Dr.Feickerta, więc niejako podświadomie spodziewaliśmy się, iż kolejna propozycja zrecenzowania niemieckiej „szlifierki” dotyczyć będzie Blackbirda lub Firebirda. Tymczasem, w tzw. międzyczasie Chris Feickert raz z mniejszym a raz większym zapałem pracował nad kolejną, jak się miało okazać otwierającą portfolio marki konstrukcją. Nie znaczy to bynajmniej, iż faktem pojawienia się finalnej wersji Volare byliśmy zaskoczeni, bo mniej, bądź bardziej prototypowe wersje mieliśmy okazję oglądać i nawet obmacywać podczas kolejnych monachijskich High Endów, lecz nie sądziliśmy iż jeden z pierwszych, jeśli w ogóle nie pierwszy egzemplarz jaki tylko pojawi się w siedzibie katowickiego RCM-u, po gruntownym sprawdzeniu i troskliwym uzbrojeniu w stosowne ramię i wkładkę, trafi właśnie do nas. Skoro jednak trafił, to wypada się tylko z tego powodu cieszyć, gdyż patrząc na obecne rynkowe realia właśnie takie – możliwie rozsądnie wycenione gramofony z wyspecjalizowanych manufaktur cieszą się w pełni zasłużonym powodzeniem, a ponadto, niejako przy okazji Dr.Feickert Volare ma szansę co nieco uszczknąć z segmentu opanowanego do tej pory przez konkurencyjne, oscylujące w okolicach 20-25 kPLN, konstrukcje. Zaskoczeniem była za to w pierwszej chwili sama nazwa, która wydawać by się mogła dość nieornitologiczna, a więc jakże różna od ptasiego rodzeństwa. Jednak jak się chwilę dłużej zastanowić „volare” to z włoskiego „lecieć”, więc patrząc na temat nomenklatury nieco szerzej wszystko się zgadza. W dodatku warto wspomnieć, iż w lutym ubiegłego roku przebojowi „Nel blu dipinto di blu”, powszechnie znanemu jako … „Volare”, stuknęła okrągła 60-ka, więc możemy też uznać iż pojawienie się na rynku najnowszego sygnowanego przez Christiana Feickerta gramofonu w sposób całkowicie naturalny wpisuje się w jubileusz przeboju autorstwa Domenico Modugno i Franco Migliacci’ego.

Tytułowy gramofon dotarł do nas w wersji z aluminiowym talerzem (opcjonalny jest z POM-u) i 9” ramieniem SME M2 – 9 R uzbrojonym w zjawiskowej urody wkładkę Dynavector DV KARAT 17DX. W komplecie znajdziemy jeszcze matę Oyaide BR-1. Powyższa konfiguracja sprawiła, iż nad wyraz kompaktowy i zdecydowanie skromniejszy pod względem designu, model Dr.Feickert w całkowicie naturalny sposób awansował do wyższej ligi w porównaniu do oferowanej w kilku sklepach internetowych, bazowej wersji z 9” ramieniem Jelco TS 350 S i wkładką Dynavector DV 10X5 MKII. Taki „dealerski tuning” nad wyraz wyraźnie pokazuje, że niemiecki transport ma potencjał i warto z niego skorzystać, bo gdzie jak gdzie, ale właśnie w domenie analogowej na finalne brzmienie składa się cały zestaw transport-ramię-wkładka i jakiekolwiek próby oszczędności w większości przypadków kończą się tragicznie.
Skupmy się jednak na detalach, czyli na przybyłym zza naszej zachodniej granicy bohaterze. Masywna, polakierowana na matową czerń, wykonana z MDF-u, zaoblona na rogach plinta, skrywa w sobie silnik, trzpień łożyska na jaki zakładamy solidny aluminiowy talerz i płytkę szybkiego montażu ramion. Mniej więcej 1/3 powierzchni „roboczej” czyli płaszczyzny górnej przyozdobiono płatem szczotkowanego aluminium, na którym w prawym dolnym rogu umieszczono logotyp marki i nazwę modelu a w lewym przyciski sterujące obrotami. A właśnie, obroty. O ile Volare to podstawowy i dość niepozorny na tle starszego rodzeństwa gramofon producent potraktował go bez taryfy ulgowej, więc szczęśliwi nabywcy otrzymali do dyspozycji wszystkie obowiązujące prędkości, czyli 33, 45 i dedykowane szelakom 78 RPM. Całość usadowiono na trzech toczonych stożkowych nóżkach przykręconych do metalowej płyty stanowiącej spód urządzenia. Dla ułatwienia dodam, iż gniazda do podłączenia zewnętrznego i dość symbolicznego plastikowego zasilacza (spore pole do popisu dla miłośników zasilaczy liniowych) należy szukać w okolicach lewego tylnego rogu – mniej więcej w okolicach wrzeciona silnika.

A jak Volare gra? Przewrotnie powiem, że niezupełnie tak, jak mogłaby wskazywać zarówno jego „odlotowa” nazwa, jak i nad wyraz minimalistyczny projekt plastyczny. Gra bowiem niezwykle … muzykalnie i aż chciałoby się napisać, że po prostu „ładnie”. Doskonale zdaję sobie sprawę, iż to szalenie lapidarne określenie, ale w dostarczonej przez katowicki RCM konfiguracji Volare trafia w przysłowiowy punkt i zachowuje idealną równowagę pomiędzy organiczną homogenicznością a pozwalającą na swobodny i naturalny wgląd w tkankę nagrania rozdzielczością. Powyższych obserwacji dokonałem jednak nie podczas reprodukcji przebojów festiwalu San Remo anno domini 1958, lecz na zgoła odmiennym repertuarze – dwupłytowej wersji Deluxe … „Hardwired…To Self-Destruct” Metallicy. Czyli jakby na to nie patrzeć nie tylko niezbyt audiofilskim co i dość mało muzykalnym albumie. Tymczasem złoty Dynavector z obracających się na zimno połyskującym talerzu krwisto – marmurkowych krążków wycisnął taką ilość soczystości i bogactwa alikwot, że początkowo zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zastosowano tu którejś ze sztuczek polegających na lekkim obniżeniu obrotów, przestawieniu VTA, itp. Jednak weryfikacja wszystkich kluczowych parametrów i nastaw nie wykazała nawet najmniejszych nieprawidłowości, więc wypadałoby uznać, iż ten typ po prostu tak ma i jest w stanie nawet z suchego jak żarty prowadzącego jeden z popularnych teleturniejów TV wyekstrahować zdecydowanie więcej „mięcha” aniżeli można byłoby się po takim krążku spodziewać. Co ciekawe nic a nic nie straciły na takim sposobie prezentacji motoryka, szaleńcze tempa i wszechobecna dzikość, a jedynie poprawie – wysyceniu uległy składowa odpowiedzialna za saturację barw, oraz ta wypełniająca ukrwioną tkanką kontury źródeł pozornych.
Aby jednak w pełni docenić walory bogactwa barw i emocji drzemiących w niemieckim gramofonie warto było sięgnąć po odpowiednio, znaczy się zauważalnie lepiej aniżeli thrash-metalowe porykiwania Mety, zagrane i nagrane pozycje. W tej roli świetnie sprawdził się nieco chłodno zrealizowany „Vägen” Tingvall Trio, gdzie z kolei dane nam było podziwiać precyzję z jaką poszczególne instrumenty zostały rozplanowane na otoczonej nieprzeniknionym mrokiem scenie. Zamiast jednak epatować nadnaturalnie wyostrzonymi krawędziami ich konturów, Feickert akcent przesuwał raczej ku ich wzajemnej koegzystencji i zachodzących podczas gry interakcji. To nie były odizolowane od siebie niezależne byty, lecz zespół złożony z muzyków z krwi i kości, którzy grają ze sobą a nie obok siebie i prowadzą swoisty dialog a nie li tylko transformują w słyszalną formę zapisane w partyturze nuty.
Równie wciągająco zabrzmiała elektronika. „Lo-Fi Lo-Ve” Tomasza Pauszka, gdzie wszelakiej maści ambientowe plamy dźwiękowe przybierały całkiem fizyczne formy a wplecione w warstwę muzyczną najprzeróżniejsze szumy, stukoty i trzaski wręcz materializowały się tuż przed słuchaczami. Śmiało można też było mówić o swoistej kompletności przekazu. Nic nie wyrywało się przed szereg, żaden aspekt spektaklu nie próbował grać pierwszych skrzypiec i nic nie zakłócało wszechobecnej harmonii.
Jeśli jednak miałbym się do czegoś przyczepić, to na dłuższą metę byłaby to zdolność oddania akustyki nagrań i kreowania/odwzorowania trójwymiarowej kubatury w jakich je dokonano. Nie da się bowiem ukryć, iż starsze rodzeństwo – vide Woodpecker, ma pod tym względem nieco więcej do zaoferowania. Owe różnice oczywiście są ze wszech miar akceptowalne i oczywiste, biorąc pod uwagę nie tylko różnice w cenie, lecz przede wszystkim w stopniu zaawansowania konstrukcyjnego używanych w obu modelach plint, których o dziwo nie udało się zniwelować nawet z pomocą wyższego modelu wkładki.

Dr.Feickert Volare jest swoistą kwintesencją muzykalności i uosobieniem większości cech przypisywanych analogowi. Gra bowiem urzekająco gładko, z nieco obniżonym środkiem ciężkości i tym samym w sposób nad wyraz humanitarny traktuje nawet dalekie od referencji nagrania. Jeśli więc poszukujecie Państwo wyrafinowania, ale podanego w odpowiednio bogatej pod względem tonalnym i emocjonalnym entourage’u zwróćcie proszę uwagę na tytułowy gramofon, bo może się okazać, że będzie to właśnie to, czego od samego początku szukaliście.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Gold Note PH-10 & PSU-10
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasiilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3

Opinia 2

Jestem niemalże w stu procentach pewien, iż będącą zarzewiem naszego spotkania, pochodzącą zza naszej zachodniej granicy markę z łatwością rozpoznaje co najmniej połowa audiofilskiej braci. Skąd taka pewność? Przecież to jest podmiot od zarania dziejów ściśle związany z gramofonami, a tego typu źródło dźwięku bez względu na status społeczny posiada prawie każdy szanujący się wielbiciel muzyki. I nie mam na myśli w tym momencie jedynie oferty drapaków, ale fakt, że oprócz projektowania werków jest znany z opracowania szablonów i płyty testowej do kalibracji wkładek gramofonowych. Banał? Bynajmniej, gdyż osobiście znam kilku zakręconych na punkcie czarnej płyty melomanów, którzy co kilka miesięcy pożyczają sobie nawzajem różne wkładki, tylko po to, aby zdobyć dodatkowe doświadczenie na temat rodzimej oferty niedrogich rylców korzystając przy tym właśnie z zestawu Dr.Feickert Analogue. Ok. Facet jest znany. Marka ma się świetnie. To po co to całe dzisiejsze zamieszanie? Otóż powód dzisiejszej rozprawki dla wielu miłośników analogu może być bardzo interesujący, gdyż dotychczas wspomniany brand ze swoją ofertą dla większości potencjalnych klientów był poza zasięgiem portfela. Dlatego też właśnie z myślą o nich Chris Feickert wprowadził do swojego portfolio nowy podstawowy model gramofonu, który ceną (oczywiście bez ramienia i wkładki) nie przekracza 10 tysięcy złotych. Zainteresowani? Jeśli tak, w takim razie zapraszam na kilka ciekawych spostrzeżeń o brzmieniu będącego nowością w jego portfolio gramofonu Volare, który do celów testowych katowicki dystrybutor RCM uzbroił w ramię SME M2-9R i wkładkę Dynavector Karat 17DX.

Nasz bohater w porównaniu ze starszymi braćmi jest bardziej kompaktowy, a przez to dla wielu melomanów z ograniczoną przestrzenią na audiofilski ołtarzyk, z pewnością bardziej atrakcyjny. Obcując z modelem Volare mamy do czynienia z grubą, z łagodnie zaokrąglonymi narożnikami, wykonaną z MDF-u, w kolorze czarnej satyny plintą. Jedna trzecia jej górnej płaszczyzny prawdopodobnie nie tylko w celach designerskich, ale również jako oręż w walce ze szkodliwymi wibracjami została przykryta cienkim plastrem szczotkowanego aluminium. Talerz osadzony jest bezpośrednio na centralnie umieszczonej osi bez zwyczajowego subplatera. W dbałości o wygaszanie potencjalnych rezonansów jako element nośny dla płyt winylowych służy będąca standardowym wyposażeniem, nakładana na talerz, cienka gumowa mata. Napęd, poprzez gumowy pasek, odbierany jest ze schowanego w trzewiach grubej plinty silnika. Jak można się zorientować na podstawie zdjęć, mamy do dyspozycji trzy prędkości (33, 45, 78 obr/min). Ich wybór realizujemy przy pomocy zlokalizowanych z lewej flance, kontrastującymi ze srebrem aluminium czarnymi przyciskami. Jeśli chodzi o zagadnienie kompatybilności docelowych ramion, niestety ich rozmiar z racji niedużych gabarytów drapaka nie może przekroczyć 10 cali. Całość konstrukcji posadowiono na trzech stopach, w które wkręcamy nadające wizualnej lekkości gramofonowi kolce.

Przechodząc do akapitu merytorycznego nie będę owijał w bawełnę, tylko na starcie zdradzę, iż tytułowy gramofon jest wręcz idealnym narzędziem do poszukiwania piękna muzyki jako takiej. Nie ma napinania się na skraje pasma, czy rozbieranie dźwięku na poszczególne składowe. To jest produkt kierujący nasze zmysły w stronę zrozumienia intencji popisujących się swoimi umiejętnościami artystów, a nie sposobu realizacji ich zamierzeń na owej płycie. Co to oznacza? Ano to, że mamy do czynienia z gęstym w środku pasma, dobrze osadzonym w niskich tonach i idącymi w sukurs całej prezentacji, czyli unikającymi szaleństwa wysokimi tonami. Ale spokojnie. To nie oznacza nudnego, ocierającego się nadwagę soundu, tylko zdroworozsądkowe umuzykalnienie ogólnego sznytu grania. Dostajemy większą dawkę wybrzmień niż ataku, co delikatnie dopieszcza wszelkiego rodzaju muzykę dla ducha. Każde źródło dźwięku jest pięknie namalowane, a nie wycięte. To zaś sprawia, że z łatwością dajemy się jej ponieść zamierzeniom muzyków. Ale delikatnie podkręcona muzykalność nie jest jedynym aspektem wprawiającym nas w słuchowy trans. Miło jest mi poinformować zainteresowanych, że opiniowany analogowy konglomerat buduje dobrą w wektorach szerokości o głębokości wirtualną scenę dźwiękową, co dodatkowo podnosi uczucie bycia tam i wtedy, czyli osobistą wizytację słuchanego akurat koncertu. Ciekawe? Ja myślę. To jest jedna strona medalu. O co chodzi? Gdy spojrzycie na serię fotek, zobaczycie, że moja weryfikacja możliwości gramofonu Volare nie była li tylko laniem wody na jego młyn typu spokojny ECM-owski jazz, czy wokalistyka kościelna, tylko swój udział w opiniowaniu miała również elektronika spod znaku Massive Attack i czyste free jazzowe szaleństwo Kena Vandermarka. I wiecie co? To, że nasz punkt zainteresowań nie ściga się z konkurencją w kwestii oddania idealnego tempa w wymagających tego aspektu nurtach muzycznych, to jego natura kolorowania świata pozwoliła mi przyjrzeć się bliżej specyfice brzmienia każdego z instrumentów w bandzie Kena. Do czego piję? Tam jest sporo instrumentów z klarnetem i saksofonem frontmena na czele. I gdy zazwyczaj muzyka pędzi bez opamiętania, raczej nie mam czasu na zbytnie przyglądanie się procesowi powstawania dźwięku. Tymczasem, gdy ten znany mi od podszewki materiał zaprezentował niemiecki gramiak, zorientowałem się, że owszem, szybkość narastania zapisów nutowych jest ważna, ale gdy choćby minimalnie zwolnimy, jesteśmy w stanie wyłapać w tej ferii drgań powietrza pracę stroika saksofonu, czy klarnetu basowego. Ja wiem, iż to jest pewnego rodzaju odejście od prawdy ponad wszystko. Ale przecież muzyka ma nas wciągać w swój wir. I nie ma znaczenia, jak i z czyją pomocą to robi. Ważne, aby pozwala nam oderwać się od problemów codziennego życia. I myślę, że właśnie po to, czyli aby wejść głębiej w jej świat bez szukania wyczynowości Chris Feickert stworzył dzieło zatytułowane Volare.

Przyznam szczerze, że znając praktycznie od podszewki konstrukcje brandu Dr.Feickert Analogue nie wiedziałem, czego spodziewać się po nie bójmy się tego określenia, budżetowym werku. Nie, żeby wcześniejsze kontakty sugerowały, iż każde zejście poniżej modelu Woodpecker mogły okazać się porażką, ale na tle wyżej stojących w portfolio marki produktów, Volare jest bardzo prostą od strony technicznej konstrukcją. Na szczęście, Chris budowaniem gramofonów zajmuje się od lat i nawet z pozornie prostych założeń jest w stanie wykrzesać coś ciekawego. Czy to jest oferta dla każdego? Dla początkujących i średnio zaawansowanych melomanów jak najbardziej tak. Dlaczego? To proste. Naprawdę musielibyście się mocno postarać, aby przygotowany na test gramofon odniósł porażkę. Bez względu na to, jak odbierzecie tę sentencję, śmiało mogę powiedzieć, iż gramofon Volare coś na zasadzie brytyjskiego agenta 007 w swój kod DNA ma wpisany patent na muzykalny sukces. Ale zaznaczam, przy założeniach delektowania się, a nie rozdrabniania na drobne słuchanej muzyki.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement, CHORD Signature XL
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: RCM
Ceny:
– Dr.Feickert Volare: 9 950 PLN
– ramię SME M2 – 9 R: 9 900 PLN
– wkładka Dynavector DV KARAT 17DX: 6 950 PLN

Dr.Feickert Volare
Napęd: paskowy
Wymiary: 420 x 360 x 125 mm
Armboard: 205 – 240 mm (dostosowany do ramion o efektywnej długości 9 – 10”)
Waga: 17,5 kg (bez ramienia)
Gwarancja: 2 lata (chassis i elektronika), 5 lat (łożysko)

SME M2-9R
Masa efektywna: 9,5 g
Zakres masy wkładki:
– z headshellem S2-R: do 38,0 g
– wkładka montowana bezpośrednio: do 46,0g
Maksymalny nacisk: 5,0 g
Max. błąd śledzenia: 0,013 º/mm
Rozstaw śrub mocujących wkładkę: 12,70 mm
Przesunięcie liniowe: 93,47 mm
Wysięg wkładki: 17,80 mm
Luz promieniowy (zakres ruchu) przeciwwagi: 79,00 º

Dynavector DV – KARAT 17DX
Napięcie wyjściowe: 0,3 mV (1kHz, 5cm/s)
Separacja kanałów: 25 dB (1kHz)
Pasmo przenoszenia: 20 – 20 000 Hz (± 1dB)
Podatność: 15 x 10-6 cm/dyn
Nacisk: 1,8 – 2,2 gramy
Impedancja wewnętrzna: 32 Ω
Impedancja obciążenia: > 100 Ω
Wspornik: diamentowy 1.7 mm
Igła: Micro-Ridge
Masa wkładki: 11 gram
Średnica gwintu montażowego: 2,6 mm

  1. Soundrebels.com
  2. >

AVM Ovation PA8.2 & SA8.2 + Magico A3

Opinia 1

Tym razem, zamiast stopniowo budować napięcie i krok po kroku odkrywać kolejne karty, od razu na wstępie zdradzę, iż temat pojawienia się w naszej okatagonalnej samotni tytułowego seta AVM + Magico poruszyliśmy na gorąco już podczas ostatniego Audio Video Show, gdyż nawet dzieląc przestrzeń loży na PGE Narodowym ów zestaw wypadł nad wyraz korzystnie i obiecująco. Jednak od finalizacji ustaleń z dystrybutorem do momentu pojawienia się kierowcy z wiadomym ładunkiem upłynęło nieco wody w Wiśle, bowiem czego jak czego, ale pośpiechu i robienia czegokolwiek byle jak i po najmniejszej linii oporu wręcz organicznie nie znosimy. Dlatego też woleliśmy najpierw rozładować powystawową kolejkę i już bez presji czasu zająć się z odpowiednią troską obiektem niniejszej recenzji. Nie bez znaczenia był też fakt pozostawienia nam wolnej ręki co do optymalnego, okablowania ww. zestawu, co też okazało się zajęciem tyleż pasjonującym, co praco- i czasochłonnym. Finalnie skończyło się na ponad miesięcznych odsłuchach i użyciu niedawno recenzowanych na naszych łamach interkonektów Vermöuth Audio Reference RCA & XLR, jak i cierpliwie czekających na swoją kolej przewodów głośnikowych Chord Signature XL. Nie oznacza to bynajmniej, że nasze redakcyjne okablowanie Tellurium Q nie zgrywało się z AVM-ami i Magico a jedynie to, iż z przewodami dopiero co wymienionych marek efekt finalny bardziej przypadł nam do gustu i bliższy był naszym ideałom. Dysponowaliśmy bowiem posiadającymi niewątpliwy potencjał składnikami i tylko od naszych indywidualnych, czysto subiektywnych preferencji, zależało czym je „doprawimy” i jaką formę przybierze końcowe danie. Jest to też niejako pokłosie naszego, dla co poniektórych mogącego budzić zdziwienie, nastawienia i dążenia do tego, by z każdego dostarczonego na testy mniej, bądź bardziej kompletnego systemu, czy też pojedynczego komponentu, wycisnąć maksimum jego możliwości.
Nie sztuką jest bowiem „położyć” i zdeprecjonować dowolnego „metkowca”, jak to ostatnimi czasy zwykło się w pewnych kręgach pejoratywnie określać marki z audiofilskiego „świecznika” i mówiąc wprost drukując mecz pod z góry założone tezy, lecz dziwnym zbiegiem okoliczności nie odnajdujemy nijakiej przyjemności w słuchaniu źle skonfigurowanych i źle grających systemów. Bo i po co tracić na nie czas, skoro audio jest dla nas nadal formą hobby a te jak wiadomo uprawia się z pobudek czysto hedonistycznych, chyba, że ktoś ma zapędy masochistyczne, to wtedy jak najbardziej jesteśmy w stanie go zrozumieć. Wtedy rzeczywiście im gorzej gra, tym rozkosz płynąca z takich nausznych katuszy większa i nic nam do tego, czy ktoś osiąga ekstazę przy 16Hz, czy też innej, wyselekcjonowanej … częstotliwości.

W przypadku tytułowego zestawu mamy do czynienia z nader ciekawą, może nie tyle polityką, co podejściem, dystrybutora do wiadomego tematu, czyli spójności, sensowności klasowej i finansowej konkretnej konfiguracji. O ile jednak poruszamy się w obrębie marek stricte high-endowych sprawa wydaje się dość prosta – mając po kilka poziomów wtajemniczenia i wyrafinowania łączymy pierwszy poziom z pierwszym, ewentualnie drugim, drugi z drugim, bądź trzecim itd. Jednak tym razem sytuacja przedstawia się nieco inaczej, gdyż niemiecki AVM swe portfolio kieruje do nad wyraz szerokiego spektrum odbiorców i startuje z właściwego, zdroworozsądkowego pułapu Hi-Fi, czyli około 12 000 PLN, nie wspominając o iście budżetowym, jubileuszowym (499 €) phonostage’u AVM30 P 30, a kończy na równie sensownie wycenionym High-Endzie – linii Ovation, nieśmiało przekraczającej pułap 50 kPLN. Krótko mówiąc, jeśli chodzi o amplifikację, to Sieć Salonów Top HiFi & Video Design wystawiła najpoważniejszych zawodników niemieckiej stajni – modułowy przedwzmacniacz PA8.2 i stereofoniczny wzmacniacz mocy SA8.2.
Patrząc za to na ofertę amerykańskiego Magico robi się już od progu „jakby luksusowo”, bo będące elementem dzisiejszej układanki podłogówki A3 to tak naprawdę najtańszy i zarazem stworzony w ramach ukłonu w kierunku konsumentów, model. Ot coś w stylu pierwszej generacji A-klasy jeszcze kilka, kilkanaście lat temu w Mercedesie. Wystarczy tylko nadmienić, że za niepozorne, otwierające „podstawową” serię S 1-ki MkII trzeba wyłożyć około … 85 kPLN a o goszczących swojego czasu w naszym OPOS-ie M3-kach https://soundrebels.com/magico-m3-2/ za bagatela 450 kPLN lepiej dla własnego zdrowia psychicznego nie wspominać. Krótko mówiąc jest to klasyczny przypadek, gdy na pewnym pułapie jeden z uczestników kończy grę a drugi tak naprawdę dopiero się rozgrzewa. Zachowana jest zatem zgodność na poziomie finansowym, a co do sensowności takiego połączenia, to zasadność oceniania ich li tylko na podstawie parametrów i pochodzenia poszczególnych komponentów jest zbliżona do tej, gdy członkowie komisji smoleńskiej zajmowali się zaawansowaną awioniką … gotując parówki.
Dlatego też nie ma co gdybać i cmokać nad firmowymi prospektami, tylko zakasać rękawy i empirycznie, znaczy się nausznie, sprawdzić co z tytułowego zestawu da się uzyskać.

Zanim jednak dojdziemy do brzmienia warto chociaż na chwile pochylić się nad goszczącymi u nas urządzeniami, które choć pochodząc z jakże odległych zakątków naszego globu wręcz idealnie zgrywają się pod względem wykorzystanych materiałów, wzornictwa i kolorystyki. Mamy zatem do czynienia z wszechobecnym szczotkowanym, anodowanym na czarno, aluminium oraz swoistym minimalizmem form. Próżno szukać tu odważnych załamań, łapiących za oko wyzywających detali, czy ociekających bizantyjskim przepychem akcentów. Ot ponadczasowa, nieprzekombinowana elegancja. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, gdyż przyglądając się im nieco uważniej i zaglądając im nieco głębiej w trzewia bardzo szybko okaże się, iż mamy do czynienia z naprawdę zaawansowaną, pod pewnymi względami iście kosmiczną, technologią.
Przykładowo przedwzmacniacz Ovation PA8.2 jest niezwykle elastyczną pod względem konfiguracji konstrukcją modułową, którą nie tylko „skroimy” na własną miarę przy zakupie, lecz która będzie „rosnąć” i uaktualniać się wraz ze wzrostem naszych wymagań i potrzeb, oraz pojawiających się nowych rozwiązań technologicznych. Składa się bowiem z platformy bazowej opartej na solidnym – obejmującym dwa 35 VA transformatory toroidalne zasilaniu, oraz inteligentnego układu sterującego zarządzającego poszczególnymi kartami rozszerzeń w praktycznie bezobsługowym trybie Plug & Play. Oznacza to ni mniej ni więcej tylko to, że dołożenie kolejnej karty zostanie automatycznie rozpoznane a dedykowane jej funkcje zostaną udostępnione w menu. W dodatku, mając na uwadze ewentualne wzajemne interferencje mogące zachodzić pomiędzy owymi kartami zaimplementowany układ sterujący dezaktywuje nieużywane w danym momencie układy. Dzięki temu bez obaw można umieścić kartę DACa obok phonostage’a. Poprawiamy tym samym nie tylko finalne brzmienie, lecz i obniżamy energochłonność samego urządzenia. A właśnie, wspominam o tym, gdyż mieliśmy szczęście zostać dopieszczonymi przez dystrybutora egzemplarzem posiadającym na pokładzie praktycznie wszystko co najlepsze, no może z wyjątkiem modułu tunera FM, którego i tak i tak, bez mocnej anteny zewnętrznej nie byłoby jak użyć. Mogliśmy za to korzystać z dobrodziejstw lampowego stopnia wyjściowego, zaawansowanego – zdolnego obsłużyć sygnał DSD 128 DAC-a i nawet szalenie wygodnego w obsłudze, gdyż konfigurowanego poprzez główne menu, przedwzmacniacza gramofonowego MM/MC.
Sam przedwzmacniacz prezentuje się dostojnie i zarazem nowocześnie. Wykonana z grubego płata szczotkowanego aluminium płyta czołowa, gości jedynie dwie chromowane i osadzone na łożyskach kulowych masywne gałki regulacji wzmocnienia i wyboru źródła, centralnie umieszczony prostokątny błękitny wyświetlacz z rządkiem pięciu przycisków funkcyjno nawigacyjnych tuż pod nim, włącznik główny i gniazdo słuchawkowe. Płytę górną zdobi firmowe logo i kolejny szklany bulaj, który tym razem nie chroni kolejnego wyświetlacza, lecz daje wgląd w trzewia i komunikujące się ze światem zewnętrznym za pomocą diod kart rozszerzeń. Jeśli zaś chodzi o wizje lokalną „zaplecza” o zachęcam do zapoznania się z sesją fotograficzną zamieszczoną w relacji z unboxingu https://soundrebels.com/magico-a3-avm-ovation-pa8-2-sa8-2/ , gdzie wszystkie wejścia i wyjścia zostały z iście aptekarską dokładnością przez Jacka uwiecznione.
Z kolei stereofoniczna końcówka mocy Ovation SA8.2 to oaza wzorniczego spokoju i zaskakującego bogactwa wszelakiej maści nastaw. Do elementów oczywistych zaliczyć możemy znajdujący się w lewym rogu otoczony błękitną aureolką włącznik główny a do grona ponadnormatywnych niewielki, również błękitny wyświetlacz informujący m.in. o stanie pracy i oddawanej mocy chwilowej, oraz pięć dedykowanych mu przycisków funkcyjnych, a także okupujący prawą flankę jego włącznik. Z pomocą ww. pięciu guzików jesteśmy w stanie ustawić m.in. sposób wybudzania / usypiania końcówki np. przy użyciu triggera, lub sygnałem dostarczonym na wejścia audio, formę prezentacji oddawanej mocy, jasność podświetlenia a także kalibrację wyświetlanych parametrów z uwzględnieniem impedancji obciążenia.
Płytę górną, podobnie jak w przedwzmacniaczu przyozdobiono pokaźnych rozmiarów wyfrezowanym logotypem, boki zastąpiono potężnymi radiatorami a na ścianie tylnej panel przyłączy zawierający pojedyncze terminale głośnikowe, wejścia RCA i XLR, oraz gniazdo triggera i 16A zasilające (uwaga!) IEC C19 umieszczono w niewielkim wgłębieniu.
Zbalansowane wnętrze końcówki skrywa nad wyraz rozbudowaną sekcję zasilania opartą na rezydujących w ekranowanej komorze … czterech (!) transformatorach – dwóch 1000 VA jednostkach głównych i dwóch mniejszych 120 VA trafach. Tuż za nimi ulokowano dwa 200.000 µF banki kondensatorów dbające by pracujące w stopniach wyjściowych tranzystory (po 24 FET-y na kanał) nawet przy iście koncertowych poziomach głośności i kolumnach o efektywności stołów bilardowych przypadkiem nie dostały zadyszki. Nie radzę też chociażby z ciekawości w trakcie pracy wzmacniacza łapać terminali głośnikowych, bądź podłączonych do nich przewodów, gdyż kontakt z oferowanymi przez AVM-a 180 A może się skończyć tragicznie.
Z drobiazgów mogących skłonić nabywcę do zmiany taryfy i przydziału energii od lokalnego dostawcy warto wspomnieć, iż SA8.2 potrafi wykazać się apetytem na poziomie 3500 VA (max), więc lepiej przed zakupem dokonać stosownych działań wyprzedzających. O odpowiednio wydajnej linii zasilającej w lokalu docelowym nawet nie wspominając. Całe szczęście w trybie Stand-by zużycie energii spada do zalecanego przez UE poziomu < 0,5W.

Choć model A3 to tak naprawdę entry level, czyli niemalże przedsionek do właściwego portfolio Magico ekipa z Kalifornii dołożyła wszelkich starań, by na możliwie przystępnym poziomie zaoferować jak najwięcej rozwiązań obecnych w wyższych modelach. Smukłą i nad wyraz kompaktową, jak na Magico, obudowę wykonano z niezwykle precyzyjnie obrobionych grubych płatów anodyzowanego duraluminium lotniczego i dodatkowo usztywniono skomplikowanym, ukrytym wewnątrz, układem również aluminiowych wieńców i wzmocnień. Za reprodukcję najwyższych składowych odpowiada 28 mm berylowa kopułka, za średnicę 152-milimetrowy przetwornik średniotonowy wyposażony w membranę z wielościennego, pokrytego warstwą nanografenu XG, włókna węglowego i układem magnetycznym z 75 mm cewką. Z kolei bas powierzono dwóm 178 mm wooferom wyposażonym w najnowsze wersje membran Gen 8 Magico Nano Tec, napędzane przez neodymowe magnesy (N48). Powyższy układ, przynajmniej na papierze, charakteryzuje się całkiem przyjazną skutecznością 88 dB przy impedancji 4 Ω, jednak nauczeni doświadczeniem sugerujemy raczej łączyć A3-ki z mocnymi tranzystorami aniżeli z eterycznymi lampowymi SET-ami. Jak to zwykle w Magico bywa terminale głośnikowe są pojedyncze, pochodzą od WBT i zlokalizowano je na tyle nisko, by nawet masywne i ciężkie przewody można było w miarę komfortowo podłączyć bez obaw o ewentualne uszkodzenia, czy też naprężenia występujące w kosztownej konfekcji.

Skoro zarówno finalną konfigurację, jak i skróconą charakterystykę natury technicznej mamy za sobą, spokojnie możemy przystąpić do najważniejszej, z punktu widzenia nabywcy części, czyli wrażeń nausznych poczynionych podczas ponad miesięcznej obecności ww. systemu w naszym okatagonalnym OPOS-ie.
Pierwsze, co zwraca uwagę w tytułowym systemie to swoboda, rozmach i skala dźwięku przez niego generowane. Niewielkie A3-ki grają bowiem zaskakująco dużym, jak na swoje gabaryty wolumenem, w czym nieco przypominają recenzowane przez nas jakiś czas temu YG Acoustics Hailey 1.2. To ten sam typ swobody i niewymuszenia sprawdzający się nie tylko w niewielkich jazzowych składach, lecz i wielkich hollywoodzkich superprodukcjach. Aby nie być gołosłownym posłużę się nader spektakularnym przykładem, czyli ścieżką dźwiękową do filmu „Aquaman” autorstwa Ruperta Gregson-Williamsa. To wielce udane połączenie wielkiej symfoniki i elektronicznych pasaży przy odpowiednich okolicznościach przyrody potrafiące dosłownie wgnieść w fotel. Lecz z reguły potrzeba do tego konstrukcji pokroju co najmniej Audiovectorów R8 Arettè a jeszcze lepiej Dynaudio Evidence Master. Tymczasem niepozorne Magico napędzane 450W AVM-em pokazały, że i one potrafią, gdy tego wymaga sytuacja, ryknąć i przyłożyć z odpowiednią mocą i impetem. Oczywiście fizyki nie da się oszukać i po dwa 7” woofery na stronę choćby nie wiem jak się starały nie zbliżą się do tego, do czego zdolne są np. pojedyncze 15” celulozowe drajwery w Basusach Thraxa, jednak dysonans pomiędzy tym, co widzimy a tym, co te niewielkie kolumienki są w stanie zaoferować pod względem dynamiki i motoryki zasługuje na szczere uznanie. Równie odważnie, jak dół pasma prezentowana jest jego góra, lecz owe podobieństwa nie kończą się li tylko na ładunku energetycznym, a dotyczą również pewnego delikatnego zaoblenia krawędzi kreowanych źródeł pozornych. Tzn. rozdzielczość można określić jako wyborną, jednak krawędzie dźwięków nie tną powietrza niczym samurajskie katany, lecz raczej przecinają je niczym jachty biorące udział w regatach Sydney–Hobart wzburzone wody styku oceanów Indyjskiego i Spokojnego.
Z niezwykłą atencją i wysyceniem reprodukowane były tak damskie, jak i męskie wokale dzięki czemu nawet hard rockowe pozycje w stylu „Avalon” Sully’ego Erny potrafiły dostarczyć iście audiofilskich doznań. Nieco wypchnięte przed szereg głosy frontmanów, rozwibrowane dźwięki gitar i iście zjawiskowa przestrzeń, która kończy się aksamitnie bezkresną czernią tła sprawiały, że głębia sceny nabierała typowo high-endowego wymiaru. Wszystkie wydarzenia rozgrywały się bowiem przed nami, jednak bez nawet najmniejszych oznak nachalności. Czuć było oddech, przestrzeń i jednocześnie niejako oczywistą stabilność, konkretność ogniskowania źródeł pozornych mających jasno określone swoje miejsce. Niejako na deser a zarazem w ramach potwierdzenia wspominanego organicznego wysycenia partii wokalnych sięgnąłem po niemalże referencyjnie pod względem realizacyjnym nagrane … country „A Sailor’s Guide to Earth” Sturgilla Simpsona i pomimo oczywistego, dość charakterystycznego, zaśpiewu wokalisty, całość okazała się nad wyraz strawną a zarazem wyrafinowaną kompozycją. Do głosu doszły bowiem zazwyczaj okupujące dalsze plany całkiem udane orkiestracje i bogate aranżacje.
Jeśli zaś chodzi o zaimplementowane w trzewiach PA8.2 opcjonalne karty rozszerzeń, to zarówno płytka DAC-a, jak i phonostage’a sprawiły nam nie lada niespodziankę, gdyż zamiast stanowić protezopodobny dodatek, aby tylko producent miał się czym pochwalić w tabelce z danymi technicznymi, to tym razem nie czułem zbytniego kompromisu używając ich na równi z wejściami analogowymi. Oferowały bowiem tę samą muzykalność oraz wysycenie średnicy a i z rozdzielczością w pełnym słyszalnym paśmie nie odnotowałem najmniejszych problemów. AVM tym samym pokazał, że nie tylko Gryphon w swej super-integrze Diablo 300 dodając odpowiednie karty rozszerzeń traktuje swoich Klientów ze śmiertelną powagą. Za to mając do wyboru wyjścia tranzystorowe i lampowe praktycznie za każdym razem decydowaliśmy się na te uzbrojone w lampy, gdyż ich eufonia i natywna soczystość nie pozwalały na obojętność.

No i jak, podobało się? Nie wiem jak Państwu, ale ja osobiście czuję się wysoce usatysfakcjonowany. Mając bowiem do dyspozycji topowe modele niemieckiego AVM-a i zaledwie podstawowy model Magico Sieć Salonów Top HiFi & Video Design zdołała zaoferować nam wielce intrygujący i bez wątpienia pełnokrwiście high-endowy zestaw chrakteryzujący się nie tylko nadspodziewaną dynamiką, lecz również uzależniającą muzykalnością. Aby jednak ów poziom osiągnąć co nieco musieliśmy z Jackiem w naszej dyżurnej konfiguracji pozmieniać, podszlifować i doprawić to tu to tam szczyptą audiofilskich specjałów. Bowiem w High-Endzie nawet pozornie niewielkie zmiany okazują się kluczowe dla efektu końcowego. Ze swojej strony do dzielonej amplifikacji AVM Ovation PA8.2 + SA8.2 i kolumn Magico A3 zalecałbym dobór okablowania charakteryzującego się nie tylko szeroko rozumianą muzykalnością i dynamiką, lecz również wysoką rozdzielczością, bo jakakolwiek utrata owych składowych może doprowadzić do mało akceptowalnej matowości średnicy i ofensywności cykającej góry. Tymczasem równowaga tonalna oferowana przez zestaw AVM/Magico zogniskowana jest w niższej średnicy i została oparta na solidnym basowym fundamencie, oraz okraszona perlistą, jedwabiście gładką górą. Na pojawiające się w tym momencie pytanie, czy można lepiej przewrotnie odpowiem, że oczywiście jak najbardziej, co pokazały między innymi M3-ki, jednak jeśli chodzi o elektronikę to trzeba będzie zmienić barwy klubowe i przyjrzeć się temu, co oferuje Pass Labs, Gryphon, czy np. Constellation. Będzie zatem lepiej, ale i jednocześnie nieporównanie drożej, więc z czystego pragmatyzmu polecam w pierwszej kolejności odsłuch tytułowego zestawu a dopiero w przypadku ewentualnego niedosytu dalsze poszukiwania.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Nie wiem, jak duża grupa z Was zorientuje się, co oprócz informacji na temat brzmienia tytułowego systemu pre-power-kolumny przyniesie dzisiejsza odsłona naszych spotkań przy muzyce, dlatego też spieszę uzmysłowić wszystkim, iż oprócz informacji na temat wartości sonicznych tytułowy set wpisuje się w rozpoczętą przez duet marek FOCAL, NAIM https://soundrebels.com/system-marzen-naim-focal/ nauszną weryfikację różnic pomiędzy pokazem wystawowym i w dopieszczonym środowisku domowym. Tak tak, bohaterowie tego piśmiennego mitingu są jednym z trzech zlokalizowanych w jednej z lóż PGE Narodowy zestawów dystrybutora – Sieci Salonów Top HiFi & Video Design (oprócz tytułowej konfiguracji były tam również duet Devialeta z kolumnami Vienna Acoustics i kompletna konfiguracja Yamachy). Co prawda wówczas źródłem dla tandemu AVM/Magico był gramofon, ale reszta toru jest dokładnie pokazującą swoje umiejętności trójką ubranych w czerń muszkieterów. Dlaczego to takie ważne, że rozprawiam o tym już we wstępniaku? To proste. Spójrzcie na wnioski wspomnianego testu FOCAL, NAIM, gdzie z nieukrywanym pozytywnym zaskoczeniem zadałem kłam wszelkim pisanym po odsłuchach na mocno obciążonych wieloma problemami wystawach teoriom spiskowym. Wydaje się, że przyłożenie bardzo mocnego filtra podczas opiniowania zestawów w takich warunkach powinno być pewnego rodzaju elementarzem, ale niestety tak nie jest, dlatego też, gdy nadarza się okazja, staram się o tym przypominać. Zatem jeśli jesteście ciekawi, co w domenie jakości dźwięku potrafi zaoferować będący naszym punktem zainteresowań zestaw ze stajni przywołanego wcześniej dystrybutora kolumn Magico A3, wyposażonego w przetwornik cyfrowo-analogowy i przedwzmacniacz gramofonowy przedwzmacniacza liniowego SA8.2 i końcówki mocy PA8.2, zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Rozpoczynając część poświęconą aparycji i budowie opisywanych komponentów od kolumn głośnikowych pierwsze co po obejrzeniu serii fotografii rzuca się w oczy, to odejście kształtu obudów amerykańskich trójek od krągłości bocznych ścianek na rzecz prostopadłościanu. Zazwyczaj swoimi zbiegającymi się ku tyłowi obłymi bokami oprócz wzmocnień w stylu wewnętrznej kratownicy dodatkowo walczą ze szkodliwymi wibracjami wewnętrznymi, jednak z racji delikatnie wymuszonych zejściem w dolne rejony cennika oferty cięć budżetu, w tym modelu postawiono na równoległość przeciwstawnych sobie płaszczyzn. Jeśli chodzi o temat zastosowanych przetworników, ten zrealizowano go przy pomocy usadowionych tuż przy podłodze dwóch basowców i w górnej parceli frontu po jednym średniaku i berylowej wysokotnówce. Jak można było się spodziewać, Magico w kwestii przyłączy kabli głośnikowych podobnie do wyższych modeli, również w A3 zastosowało pojedynczy set zacisków, co z jednej strony z założenia ogranicza według konstruktorów zbędne wydatki na dodatkowe druty do różnych sekcji, ale z drugiej daje pole ortodoksyjnym audiofilom do delikatnego utyskiwania, że zostali pozbawieni sensu ich pogoni za przysłowiowym króliczkiem. Moim zdaniem, choć bardzo dbam o każdy szczegół audio układanki, jeśli tak postanowili pomysłodawcy projektu zza wielkiej wody, trzeba to uszanować i nie kruszyć kopii o coś, czego nie jesteśmy w stanie zweryfikować. Wieńcząc pakiet danych na temat kolumn jestem zobligowany dodać, iż całość konstrukcji dla ustabilizowania jej na podłodze posadowiono na nieco większej gabarytowo od poprzecznego przekroju obudowy kolumny podstawie.
Kolejnym obiektem naszej uwagi będzie pochodząca zza naszej zachodniej granicy elektronika AVM. Ta unikając mogącego być kontrowersyjnym designerskiego wydziwiania, podobnie do aparycji kolumn jest ostoją wizualnego spokoju. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z prostymi skrzynkami. Jak wynika ze wstępniakowej wyliczanki, testowy model przedwzmacniacza jest dość ciekawą konstrukcją. Otóż oprócz oferty typowego dla takich produktów wzmacniania sygnału audio za sprawą dodatkowych modułów przetwornika cyfrowo-analogowego i phonostage’a jest typowym wielozadaniowcem, O co chodzi? Otóż stawiając jedno pudełko łączymy wodę z ogniem, czyli mamy granie tak modnych ostatnimi czasy plików i płyt winylowych. Ale to nie koniec zalet tego funkcyjnego konglomeratu. Panowie z Niemiec w celu nadania dźwiękowi przyjemnego posmaku w układach elektrycznych SA8.2 zaimplementowali kilka lampek elektronowych. Jeśli chodzi o sprawy ogólnej prezencji, mamy do czynienia z prostą czarną skrzynka z bardzo dobrze kontrastującymi z czernią srebrnymi akcentami dwóch gałek (lewa wybór wejść, prawa wzmocnienie), pięciu przycisków funkcyjnych pod zlokalizowanym w centrum przedniego panelu, mieniącym się fajnym błękitem wyświetlaczem i symetrycznie usadowionych na zewnątrz gałek okrągłego guzika włącznika (strona lewa) i obwódki gniazda słuchawkowego (strona prawa). Jeśli chodzi o wyposażenie pleców, te ewidentnie pokazują typowo modułową budowę konstrukcji, czyli albo mamy zaimplementowaną stosowną płytkę, albo dany slot wypełnia estetyczna zaślepka. I tak patrząc od lewej strony mamy układ odpowiedzialny za przetwarzanie zewnętrznych sygnałów cyfrowych, potem analogowych z poczciwego gramofonu, dalej wejście analogowe dla CD, dwa wyjścia analogowe i całkowicie na prawej stronie sekcję zasilania ze stosownymi złączami do programowania pracy przedwzmacniacza. Wieńcząc ten akapit kilkoma zdaniami o końcówce mocy, ciekawostką jest fakt bardzo bliskich konotacji wizualnych z pre. Owszem, obudowa jest zdecydowanie większa, ale front jest bardzo podobny. Jedyną różnicą jest brak wielkich gałek, ale przy zachowaniu centralnie umieszczonego wyświetlacza, okrągłych przycisków tuż pod nim i nieco większych dwóch na zewnętrznych rubieżach. Naturalną koleją rzeczy jest aplikacja na bokach obudowy oddających wytworzone podczas pracy wzmacniacza ciepło wielkich radiatorów. Awers spełniając jedynie zadania wzmacniania obrobionego już sygnału audio w dość sporym zagłębieniu proponuje użytkownikowi jedynie wejścia liniowe XLR/RCA, pojedyncze terminale kolumnowe i zintegrowany z gniazdem IEC włącznik główny.

Gdy spinałem testową układankę w miejscu opiniotwórczej bitwy, po doświadczeniach ze starszymi siostrami kolumn Magico (wówczas M3) i nieco niżej pozycjonowaną elektroniką marki AVM (V30 + M30) nie miałem najmniejszego pojęcia, jak zachowa się dzisiejszy, przecież całkowicie odwrócony cenowo w stosunku po poprzedników mariaż konfiguracyjny. Tym bardziej, że tamte występy były osobnymi bytami. Jedno co miałem w głowie, to jesienna prezentacja dzisiejszej układanki na PGE Narodowym. Która, choć nie wypadła jakoś zjawiskowo, to z pewnością niosła ze sobą pakiet ciekawych wniosków, że nawet w tak ciężkich warunkach daje się czasem pokazać kilka pozytywów. I chyba to doświadczenie nie kierowało moich oczekiwań w stronę porażki, tylko przy odpowiednim dobraniu reszty toru skłaniało do pokuszenia się o znalezienie jeszcze większej ilości pozytywnych aspektów, niż tylko fakt wyjścia z tarczą z wystawy. I wiecie co? Po kilku ruchach kablowych od sygnałowych po głośnikowe, udało mi się skonfigurować bardzo dobrze wypadający zestaw. Zestaw, który swoim sznytem brzmieniowym w stosunku do moich Japończyków z Austriakami w domenie wagi dźwięku przesunął się delikatnie w dół. Ale nie ze szkodą dla ogólnej swobody prezentacji, tylko pokazania większej masy dźwięku z ciekawą krawędzią basu. To naturalnie spowodowało, że tak bardzo często wytykany różnym konstrukcjom kolumn, zbyt ofensywnie brylujący w przestrzeni pomiędzy kolumnami berylowy wysokotonowiec stał się idealnym partnerem dla wymyślonego podczas projektowania konstrukcji pomysłu na przyjemne brzmienie kolumn. Otrzymałem bardzo muzykalny, a przy tym wyposażony w odpowiedni pakiet informacji, z mocnym podparciem w dolnych rejestrach świat muzyki. I gdy w pierwszej myśli przyszło mi do głowy, że w szybkich pasażach free jazzu może to kazać się problemem, weryfikacja płytowa uświadomiła mi, iż jest to jedynie nieco inna droga do serca melomana aniżeli tak poszukiwane przez wielu orędowników ataku ponad wszystko jazda bez trzymanki. Tak, to nie była neutralność za wszelka cenę, ale również nie jakakolwiek wada. Po prostu chodziło o muzykę przez duże „M”. Jakieś dowody? Proszę bardzo. Wszelka twórczość od muzyki dawnej przez jazz, po damską lub męską wokalizę czerpały z testowej konfiguracji wszystko co najlepsze. Za każdym razem dawka z głową zaaplikowanej barwy pokazywała, jak pięknie brzmią ludzkie głosy i naturalne instrumentarium. I nie było znaczenia, czy zostałem zaproszony do kubatur kościelnych, czy typowej studyjnej sesji jazzowej, gdyż mimo ogólnego sznytu grania gęstym środkiem zestawu, jego zaskakująca lekkość podania nut w wirtualnej przestrzeni sprawiała wrażenie przeniesienia mnie do konkretnych realiów nagrywania poszczególnych płyt. Mało tego. Owo nieco ciemniejsze granie powodowało kreowanie zjawiskowego czarnego tła, a to natychmiast rozbudowywało rozciągnięcie sceny muzycznej daleko w tył. A chyba nie muszę nikogo uświadamiać, jak ważne jest odpowiednie pozycjonowanie muzyków w warunkach klasztoru goszczącego zespół Jordi Savalla i przez cały czas współbrzmiącego z nimi wszechobecnego echa. To jest elementarz, z czym niemiecko-amerykański zestaw radził sobie bez najmniejszych problemów. A jak z muzyką buntu i sztucznymi frazami nutowymi w postaci rocka i elektroniki?
Otóż w tej kwestii również było dobrze ze wskazaniem na wszelkie odmiany rocka, gdyż dobre osadzenie w masie wszelkiemu tego typu wyrażaniu tkwiących w artystach emocji zawsze pomagało uniknąć przekroczenia granicy bólu spowodowanego krzykiem. Dlatego też jedynym nurtem, który mógłby, powtarzam, mógłby, ale wcale nie jest powiedziane, że musiałby do czegokolwiek się przyczepić, są dźwięki tworzone przy pomocy klawiatury wspomaganej komputerem. I nie chodzi w tym momencie o braki w oddaniu energii podczas sejsmicznych pomruków, tylko unikania przez zestaw testowy nadmiernego eksponowania wysokich tonów. Ale w tym momencie przypominam, że to co wydał z siebie dostarczony do posłuchania amerykańsko-europejski tandem, było wynikiem takich, a nie innych decyzji w doborze reszty toru. Zatem jestem wręcz pewny, że gdy tylko tego zapragniecie, sprawa zaplanowanego z premedytacją niszczenia swojego narządu słuchu jest bardzo łatwo rozwiązywalna. Wystarczy zmienić okablowanie na lekko podkreślające aspekt wysokich rejestrów i temat bez niszczących przyjemność słuchania szkód w wysyceniu (przecież masy mamy sporo) jest zamknięty.
Na koniec kilka słów o dodatkowych funkcjach przedwzmacniacza liniowego. Zarówno przetwornik cyfrowo-analogowy, jak i phonostage mimo bycia wpinanymi w wielofunkcyjne urządzenie płytkami pokazały, że ze swoimi zadaniami radzą sobie bardzo dobrze. Oczywiście, nie było szans na dościgniecie komponentów w formie osobnych urządzeń za cenę opiniowanego pre, ale naprawdę przy małych nakładach pieniężnych mogłem wejść na wysokie poziomy jakości generowanego dźwięku. A co w tym wszystkim jest najważniejsze, oferowany sound swoim sposobem prezentacji nie wywracał do góry nogami, tego co udało mi się opisać kilka linijek wcześniej. Czyli tłumacząc z polskiego na nasze, muzyka nadal stawiała na barwę, na co liczy zdecydowana większość melomanów ze mną włącznie.

Jak pokazuje powyższy tekst, nawet schodząc w bardzo niskie (jak na swoje portfolio) rejony cenowe można zbudować tak ciekawie grające kolumny jak Magico A3. Naturalnie w tym występie pomógł im wyśmienity zestaw pre-power marki AVM. Jednak przecież clou naszej zabawy, to umiejętnie dobranie końcowej układanki. Raz podobny efekt daje tańsza elektronika z droższymi kolumnami, a raz odwrotna, podobna do dzisiejszej. Gdybym miał wskazać potencjalnych użytkowników naszego punktu zainteresowań, wskazałbym na wszystkich miłośników dobrego nasycenia dźwięku. Dlaczego? Otóż nawet po dobraniu lżejszego okablowania niemieckie produkty pre-power nie pozwolą muzyce poszybować w rejony sonicznej anoreksji, tylko życzeniowo uwolnią wysokie tony. Czyli ni mniej ni więcej, prezentowany system da się trochę powodzić za nos, ale bez ogólnej szkody dla całości prezentacji. Zatem, jeśli z nakreślonymi w teście aspektami jest Wam po drodze, nie pozostaje nic innego, tylko umówić się u dystrybutora na prywatny odsłuch. Pewne jest jedno, bez względu na wynik nudy nie będzie.

Jacek Pazio

System odniesienia:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Tellurium Q Statement, CHORD Signature XL
IC RCA: Hijri „Million”, Vermöuth Audio Reference RCA
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Vermöuth Audio Reference XLR
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Ceny
AVM Ovation PA8.2: 59 999 PLN (phono, Digital inp., Tone, Outp., Tube out.)
AVM Ovation SA8.2: 50 999 PLN
Magico A3: 47 999 PLN

Dane techniczne
Ovation PA8.2
Wejścia analogowe: 1 x RCA + 1 x XLR via opcjonalną kartę rozszerzeń OVATION Slot-In Card (INPUT/INPUT TONE Module)
Wyjścia analogowe: 1 x RCA + 1 x XLR via opcjonalną kartę rozszerzeń OVATION Slot-In Card (OUTPUT/TUBE OUT Module)
Wejścia cyfrowe: 2 x Coax + 1 x Opto + 1 x USB B via opcjonalną kartę rozszerzeń OVATION Slot-In Card (DIGITAL IN Module)
DSD: Up to DSD128 (5,6 MHz) via opcjonalną kartę rozszerzeń OVATION Slot-In Card (DIGITAL IN Module)
Wyjście słuchawkowe: Class-A (6,35 mm)
Wejście gramofonowe: MM/MC + Subsonic Filter via opcjonalną kartę rozszerzeń OVATION Slot-In Card (PHONO Module)
Radio: FM RDS Tuner via opcjonalną kartę rozszerzeń OVATION Slot-In Card (TUNER Module)
Regulacja tonów: Balance, Bass, Countour (Loudness), Treble > via opcjonalną kartę rozszerzeń OVATION Slot-In Card (INPUT TONE Module)
Wyjście triggera: 2 x 3,5mm
Lampowy stopień wyjściowy: OVATION 803T via optional OVATION Slot-In Card (TUBE OUT Module)
Wymiary (S x W x G) : 430 x 130 x 355 mm
Waga: 19 kg

Ovation SA8.2
Wejścia analogowe: 1 x RCA, 1 x XLR
Moc wyjściowa: 2 x 450 W [4Ω]
Terminale głośnikowe: pojedyncze
Wejście triggera: 1 x 3,5mm
Wymiary (S x W x G): 430 x 250 x 430 mm
Waga: 42 kg

Magico A3
Rekomendowana moc wzmacniacza / Nominalna moc wejściowa: >50 W (max. 300W)
Przetwornik niskotonowy / nisko/średniotonowy: 2 x 7” Bass Graphene Nano Tec
Przetwornik średniotonowy: 6” Midrange Graphene Nano Tec
Przetwornik wysokotonowy: 1″ MB7 Beryllium Dome
Pasmo przenoszenia: 22 Hz – 50 kHz
Impedancja: 4 Ω
Skuteczność: 88 dB
Wymiary (S x W x G): 230 x 1120 x 270 mm
Waga: 49.89 kg szt.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Jassno w Studiu U22

W tłustoczwartkowy wieczór, zamiast jak większość znanych nam osobników nadwiślańskiej populacji homo sapiens napychać się do granic możliwości ociekającymi lukrem pączkami, zdecydowaliśmy się na dość zaskakującą, nawet nas samych, strawę … duchową, czyli udział w czymś na kształt seansu terapeutycznego opartego na muzykoterapii. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć, wbrew krążącym tu i ówdzie opinii o naszym ewidentnie kwalifikującym się do leczenia, i to zamkniętego, stanie psychicznym bynajmniej nie udaliśmy się na dyżur do stołecznego Instytutu Psychiatrii i Neurologii, lecz na … koncert formacji Jassno do Studia U22. Koncert wyjątkowy, gdyż będący zarówno celebracja pierwszych urodzin zespołu, jak i przede wszystkim oparty na … „terapeutycznej mocy gongów i mis dźwiękowych” wzbogaconych brzmieniem przepuszczonej przez najprzeróżniejsze efekty gitary elektrycznej. Zapowiada się mało konwencjonalnie? I tak też właśnie było.

Operujący gitarą Tomasz Leś i wydobywający z leczniczych, specjalnie dobranych i zharmonizowanych, ręcznie kutych chińskich gongów i nepalskich mis dźwiękowych ,pierwotne i naturalne częstotliwości Mr Kiewicz w niemalże całkowitych ciemnościach rozświetlonych jedynie kosmicznymi pejzażami licznie zebraną publiczność w ciągu zaledwie kilku minut wprowadzili w swoisty trans. Sami muzycy uważają bowiem, i w czwartek nad wyraz dobitnie to udowodnili, iż każdy, będący niepowtarzalną, jednostkową improwizacją koncert jest wypadkową wzajemnej, emocjonalnej wymiany energii, oraz wyjątkowości konkretnego miejsca i czasu. Może na pierwszy rzut oka wygląda to na mało składny słowotok oszołomów w stylu antyszczepionkowców i płaskoziemców, lecz pomimo całego mojego wrodzonego, oraz nabytego, sceptycyzmu do tego typu „misteriów” tym razem musiałem przyznać im (znaczy się muzykom a nie ww. „nienachalnie inteligentnym” frakcjom) rację.

Pozbawiony jakichkolwiek przerw, ponad godzinny seans, wypełniły dźwięki nieustannie pobudzanych do życia mis i gongów, stanowiących swoiste tło i fundament, na których to Tomasz Leś za pomocą swojego Ibaneza wygrywał oniryczne frazy. Jeśli ktoś się w tym momencie zastanawia do czego tę, jakże egotyczną mieszankę porównać, to w ramach pomocy merytorycznych polecam w pierwszej kolejności sięgnąć po dziwnym zbiegiem okoliczności, recenzowany przez nas album „Space In Between” Katarzyny Borek, na którym to znajdziecie Państwo … udostępnione publicznie przez NASA, nagrania z sond kosmicznych Voyager. Krótko mówiąc usłyszycie jak „brzmi kosmos”, czyli poznacie sygnały i częstotliwości pierwotne. Dokładnie te same, które z kolei w czwartkowy wieczór ekipa Jassno przekazywała nam z użyciem mis i gongów. Z bardziej przyziemnych skojarzeń można było doszukać się w pewnych podobieństw do solowej twórczości Davida Gilmoura, czy Mike’a Oldfielda. A na zakończenie, pół żartem, pół serio można również uznać, iż namiastkę czwartkowego seansu własnym sumptem mogą sobie zorganizować szczęśliwi posiadacze … audiofilskiej misy PMR Premium.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Argento Flow Master Reference Extreme Power
artykuł opublikowany / article published in Polish

Nieoficjalnie i w ramach kontrolowanego przecieku, niemalże szeptem chcemy powiedzieć, że właśnie zaczęliśmy wygrzewać coś, czym na swojej stronie nie chwali się nawet sam producent. Panie i Panowie oto Argento Flow Master Reference Extreme Power w całej swej okazałości.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Vermöuth Audio Reference

Seria Reference bez wątpliwości jest nie tylko naszym szczytowym osiągnięciem, lecz i na nowo definiuje naszą obecność w branży audiofilskiej. Aktualnie ta prestiżowa linia obejmuje interkonekty w wersjach RCA, XLR, oraz przewód zasilający. Tego lata, do naszej królewskiej rodziny, wprowadzimy również kable głośnikowe, z możliwością dywersyfikacji w dającej się przewidzieć przyszłości.

Nowa linia jest zwieńczeniem naszej ciężkiej pracy, zarówno sukcesów, jak i porażek jakie odnieśliśmy przez ostatnie 9 lat. Jest zbiorem doświadczeń i wiedzy, dzięki którym jesteśmy w stanie stworzyć tak przełomowe przewody, które uważamy za wyjątkowe i unikalne w skali światowej.

Seria Reference bez cienia wątpliwości sama się obroni, jednak już teraz damy wam małą próbkę tego, jak może zagrać w waszym systemie.

Zrodzona z obsesji na punkcie muzykalności i realizmu reprodukcji muzyki, nasza seria Reference nie robi nic innego, jak tylko przekazuje to, co tak naprawdę zostało zarejestrowane podczas nagrania bez dodawania czegokolwiek od siebie do dźwięku.

Choć zdajemy sobie sprawę, iż doskonałość nie istnieje, to usilnie do owej doskonałości dążymy! Usłyszymy zatem krystalicznie czyste i zawieszone w realistycznej przestrzeni najwyższe tony, oraz soczystą i świetnie wypełnioną średnicę z wyraźnie zaznaczoną gradacją planów. Niezwykle trudno jest znaleźć analogiczne do tego bogactwa wręcz organicznej muzykalności porównanie, choć najbliższym wydaje się być widok 9 wykwintnych posiłków zaprezentowanych na jednym stole. Podziwiając i delektując się nimi jesteśmy w stanie docenić ich piękno i doświadczyć ich wyrafinowania za jednym podejściem!

Najniższe częstotliwości cechuje rzadko spotykana idealna równowaga pomiędzy atakiem i kontrolą. Jest to bowiem jeden z najlepszych sposobów na zachowanie wzorcowej równowagi tonalnej a nasza seria Reference swą nazwę uzyskała właśnie ze względu na posiadane walory brzmieniowe.

To wszystko, co możemy powiedzieć o naszych przewodach, choć i tak nic nie zastąpi osobistych doświadczeń.

Reasumując, przewody Vermöuth Audio Reference pozwalają nam ponownie zakochać się w muzyce i tak, tym razem jest to jak miłość od drugiego spojrzenia.

Vermöuth Audio