Monthly Archives: sierpień 2021


  1. Soundrebels.com
  2. >

Silent Angel Munich M1

Chińska marka Silent Angel właśnie zaprezentowała swój nowy produkt, streamer/wzmacniacz słuchawkowy Munich M1. Urządzenie będzie dostępne w sprzedaży w Polsce już w połowie sierpnia, w cenie 6499 zł z pamięcią operacyjną 8GB.

Jeśli nadal używasz komputera jako urządzenia do strumieniowego przesyłania muzyki, to odtwarzacz strumieniowy Munich M1 firmy Silent Angel jest z pewnością urządzeniem, na które warto zwrócić uwagę.

Dzięki czterordzeniowemu procesorowi ARM Cortex-72 i ultra-niskoszumowej pamięci DDR4 DRAM, Monachium M1 jest tak naprawdę komputerem, zaprojektowanym do strumieniowania muzyki, z pominięciem wszystkich funkcji niezwiązanych z muzyką, aby zapewnić najlepszą możliwą jakość transmisji danych.

Wyposażony w zoptymalizowany, ekskluzywny system operacyjny ViTOS Orbiter firmy Silient Angel z bezpośrednią obsługą Spotify, Roon i Airplay oraz superszybki terminal sieciowy 1000 Mbps, Monachium M1 jest w stanie dostarczyć najwyższej jakości transmisję plików tak długo, jak długo Twoja sieć domowa jest w stanie zapewnić optymalny transfer danych.

Jako odtwarzacz strumieniowy, Munich M1 jest wyposażony w przetwornik cyfrowo-analogowy o jakości Hi-Fi, dzięki czemu posiada bezpośrednie wyjście RCA, wyposażony jest również w wysokiej klasy wyjście wzmacniacza słuchawkowego, co jest bardzo praktycznym rozwiązaniem.
Silent Angel położył większy nacisk na wyjścia cyfrowe, co wskazuje, że streamer jest również przystosowany do współpracy z z wyższej klasy, bardziej zaawansowanymi przetwornikami DAC.
Munich M1 jest wyposażony w wyjścia AES/EBU, koaksjalne i cyfrowe I2S, co oznacza, że maksymalny transfer cyfrowy może osiągnąć PCM 384 kHz lub DSD 5,6 MHz oraz najwyższy PCM 768 kHz i DSD 11,2 MHz w przypadku transferu przez USB.
Ponadto Silent Angel posiada w swojej ofercie szereg rozwiązań mających na celu poprawę i zoptymalizowanie działania całej infrastruktury sieciowej. Zastosowanie switcha sieciowego Bonn N8, zasilacza liniowego Forester F1 czy różnorodnych przewodów zasilających, sieciowych i sygnałowych daje możliwość, aby dopracować i spersonalizować detale tak, aby cieszyć się jakością najwyższej klasy podczas streamingu plików.

Najważniejsze cechy urządzenia:
• pasywny system chłodzenia
• zmniejszony w znacznym stopniu szum własny
• 6,35mm wyjście słuchawkowe
o 33Ω – 1mW – THD 0,0035%
o max 375mW – THD 0,002%
o 590Ω – 275mW – THD 0,0015%
• software: Spotify Connect, Roon Ready, AirPlay 2
• port Ethernet o szybkości 1000Mb/s
• system operacyjny VitOS Orbiter
• wyjścia RCA – 2Vrms, THD 0,00134%/0,00164%
• pasmo przenoszenia 20Hz – 20kHz ±0,5dB
• SNR 108dB
• cyfrowe wyjścia sygnału – AES/EBU, I2S, Coaxial wspierają sygnał do PCM 384kHz i DSD 5,6MHz (DSD128)
• USB Audio PCM do 768kHz, DSD 11,2MHz (DSD256)
• możliwość podłączenia zewnętrznych nośników po USB A
• analogowe wyjście sygnału

Dystrybucję Silent Angel w Polsce prowadzi wrocławskie Audio Atelier.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Rotel MICHI X5

Link do zapowiedzi: Rotel MICHI X5

Opinia 1

Prawdę powiedziawszy, kiedy świat obiegła informacja, iż Rotel postanowił po ponad trzech dekadach wskrzesić, niczym Feniksa z popiołów, dedykowaną głównie rynkowi japońskiemu topową linię Michi, przyjąłem ów fakt do wiadomości i jak większość marketingowego szumu może nie tyle puściłem mimo uszu, co niespecjalnie się przejąłem. Ot kolejny chwyt speców od PR-u chcących coś ugrać na sentymentach, wspomnieniach i idealizacji tego co było i co, jak mawiają nasi południowi sąsiedzi, „se ne vrati, pane Havranek”. Jednak jak to w życiu bywa gdy wokół nowych flagowców ww. wytwórcy zaczęło robić się coraz głośniej, z czystej ciekawości sięgnąłem do jego annałów, by choćby pobieżnie poznać inspiracje współczesnych działań i … mówiąc najdelikatniej wpadłem jak przysłowiowa śliwka w kompot. Idealnie kontrastujące z minimalistycznym designem frontów lakierowane drewniane boczki zachwyciły mnie swą niewymuszoną elegancją, bezkompromisowość konstrukcji zaintrygowała a ówczesne portfolio okazało się nad wyraz kompletne. Obejmowało bowiem pasywny przedwzmacniacz RHC-10 Takumi, phonostage RHQ-10 Shih i imponującą, 200W końcówkę dual mono RHB-10 Kokoro, do których z czasem dołączyły aktywny preamp RHA-10, tuner RHT-10, 20 bitowy, wyposażony w transport CDM-9 PRO Philipsa odtwarzacz CD RHCD-10 i nieco mniejszy od protoplasty 100 W stereofoniczny wzmacniacz mocy RHB-05. Krótko mówiąc naturalna i równorzędna konkurencja dla takich tuzów jak Accuphase, czy Luxman. Tylko w nieco mniej ofensywnej estetyce. Od razu pomyślałem, że jeśli taki był punkt wyjścia, a w tzw. międzyczasie do głosu zbyt często nie dopuszczano księgowych, to nad efektem takich działań warto byłoby się pochylić. Dlatego też, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność a dystrybutor marki – Sieć Salonów Top HiFi & Video Design potwierdziła dostępność towaru i gotowość jego dostarczenia czym prędzej wyraziliśmy żywe zainteresowanie większą z dwóch dostępnych w portfolio Rotela królewskich integr i tym oto sposobem trafił do nas budzący respekt wzmacniacz zintegrowany MICHI X5.

Obła i utrzymana w nader udanym połączeniu satynowej czerni z równie minorową fortepianową połyskliwością bryła japońskiej integry onieśmiela swą majestatycznością. Może i do monumentalności Gryphonów nieco im brakuje, jednak na tym pułapie cenowym i tak jej wartość postrzegana tego blisko 50 kg monstrum wydaje się zdecydowanie ponad średnią. W centrum lustrzanego płata frontu ukryto wielowierszowy i zarazem szalenie czytelny wyświetlacz TFT (można przełączyć go w tryb informujący o mocy wyjściowej) nad którym umieszczono firmowy logotyp, na lewej flance obrotowy selektor źródeł a na prawej bliźniacze pokrętło regulacji głośności. Włącznik przycupnął pod displayem a pod prawą gałką wyjście słuchawkowe. Ściany boczne choć pełnią rolę radiatorów nie straszą najeżonymi piórami, gdyż zastąpiono je zamkniętymi a więc zdecydowanie bardziej litościwymi dla naszych palców zamkniętymi i na gładko wykończonymi profilami. Nawet pobieżny rzut oka na plecy X5-ki jasno daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z pełnokrwistą superintegrą zdolną podołać nawet nieprzyzwoicie licznej gromadce peryferii. Rekonesans rozpocznijmy jednak standardowo, czyli od górnej parceli będącej siedliskiem pary wejść XLR, oraz pięciu wejść w standardzie RCA, wśród których nie zabrakło zdolnego obsłużyć wkładki MM/MC phonostage’a, zdublowane wyjścia na subwoofer, gdyby komuś nie wystarczyły deklarowane przez producenta 350W regulowane wyjście liniowe i antena Bluetooth (kodowanie AAC i aptX).
Piętro niżej rozgościły się interfejsy cyfrowe w mnogości godnej amplitunera / procesora AV. Trzem wejściom optycznym i trójce koaksjali towarzyszą gniazda Ethernet (sterowanie), wejścia USB-B (DAC) i dla pamięci masowych USB-A, interfejsy triggera, przyłącze zewnętrznego sterowania i RS232 a listę zamyka włącznik główny. Z kolei na parterze ulokowano zdublowane, zjawiskowo biżuteryjne, terminale głośnikowe i trójbolcowe gniazdo zasilające IEC. Ponieważ jednak opis podwójnych gniazd nie daje jednoznacznej odpowiedzi jak zgodnie ze sztuką podłączyć przewody głośnikowe informacji należy szukać w instrukcji obsługi. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że żaden szanujący się Samiec Alfa po tego typu pomoce naukowe nie sięga, dlatego też w ramach męskiej solidarności zdradzę, iż należy używać stosownych par patrząc od lewej, czyli pierwszy lewy „+” z pierwszym lewym „-” zarówno w przypadku lewego, jak i prawego kanału a w przypadku bi-wiringu zgodnie z powyższa logiką zagospodarować kolejne pary terminali.
Za zasilanie odpowiada cieszący oko klasyczny układ z dwoma ponadwymiarowymi (1.525kVA każdy!!!) transformatorami toroidalnymi, czterema kondensatorami o łącznej pojemności 88 000 µF, symetrycznie umieszczonymi układami wyjściowymi dla lewego i prawego kanału – każdy oparty o sześć par bipolarnych Sankenów MN/MP1526, oraz piętrowo zamontowanymi płytkami interfejsów m.in. z kością DAC-a ze stajni AKM. I tutaj drobna dygresja, gdyż choć producent zastosował zdolną obsłużyć sygnał 32-bit/768kHz kość AK4495SEQ, to kończy ona swoje działanie w połowie swoich możliwości. Z kolei za regulację głośności odpowiada układ MUSES72320 z krokiem ustawionym na 0,25dB. Na wyposażeniu nie zabrakło równie eleganckiego, co jednostka główna podświetlanego pilota zdalnego sterowania. Z jego pomocą zyskamy dostęp do zaskakująco rozbudowanego menu, gdzie ukryto nie tylko możliwość podstawowej equalizacji (±10 Bass/Treble), lecz również przydatną opcję wyłączenia nieużywanych i personalizacji nazw poszczególnych wejść, konfigurację połączenia sieciowego (integracja z domową „inteligencją”), maksymalnego poziomu głośności, czy też wyboru obsługiwanej wkładki (fabrycznie jest MM).

Pierwszą myślą, jaka zaczęła kołatać w mej łepetynie po wypakowaniu X5-ki było wspomnienie flagowej integry Yamahy – modelu A-S3200. Powód takiej retrospekcji, oprócz wspólnej dystrybucji obu marek, wydawał się oczywisty, bowiem to właśnie Yamaha jako pierwsza z globalnych korporacji po zachłyśnięciu się wielokanałowością „przypomniała sobie” o klasycznym stereo i wymagającej klienteli wracając na właściwe tory. W dodatku tory, z których Rotel tak po prawdzie nigdy nie zboczył, choć o ile pamięć mnie nie myli właściwie od lat 90-ych ubiegłego wieku specjalnej chrapki na High-End nie wykazywał. Jak jednak widać na załączonych obrazkach, skoro ww. Yamaha, czy nawet dopiero co recenzowany na naszych łamach tercet Edge NQ & M reprezentujący wydawać by się mogło zainteresowane głównie średnią półką Cambridge Audio coraz śmielej sobie poczynają w dotychczas niedostępnych dla nich rejonach, to może i nasz dzisiejszy gość, oprócz li tylko gry na sentymentach, będzie miał coś ciekawego do zaoferowania.
I tak też jest w istocie, bowiem odpowiednio wygrzany i mający na liczniku przynajmniej trzy kwadranse od wybudzenia Rotel MICHI X5 jasno daje do zrozumienia, że ze swym niższego stanu rodzeństwem (mowa o dotychczas dostępnych na rynku Rotelach) ma mniej więcej tyle wspólnego co TAD z Pioneerem, bądź Esoteric z TEAC-iem. Nie dziwi zatem fakt, iż informację o tym, iż jest to produkt Rotela znajdziemy jedynie na ściance tylnej i to w formie niewielkiego napisu w lewym dolnym narożniku. Jednak po kolei, bowiem wzmiankę o odpowiednim wygrzaniu i zalecanej rozgrzewce zamieściłem nie bez przyczyny, gdyż wyjęty prosto z kartonu MICHI niczym specjalnym nie zachwyca a przez zachowawczość i pewne zdystansowanie może wręcz wywoływać dziwny dysonans pomiędzy swą posturą a dość anemicznymi dźwiękami dobiegającymi z kolumn. Wystarczy jednak zaordynować mu kilkudniowy, najlepiej tygodniowy turnus kondycyjny a po powyższych anomaliach nie zostanie nawet wspomnienie. Podobnie jest przy wybudzaniu z proekologicznego standby, gdy pierwsze dwa-trzy kwadranse spokojnie możemy spisać na straty, poświęcając czas na domową krzątaninę i pozwalając wejść mu na właściwe obroty. A gdy już wejdzie z całkiem sporą dozą prawdopodobieństwa można założyć, iż decyzję o jego wyłączeniu będziecie Państwo odkładali, jak funkcję drzemki w telefonicznym budziku chcąc jeszcze urwać kilka, kilkanaście minut. Proszę jednak, bazując na nader imponującej aparycji naszego dzisiejszego gościa, nie spodziewać się istnego wulkanu energii i przyprawiającej o zawrót głowy przejażdżki rollercoaesterem, szczególnie tam, gdzie o takowych środkach artystycznego wyrazu ani kompozytor, ani wykonawcy nawet nie pomyśleli. X5-ka podchodzi do materiału źródłowego z niezwykłą atencją i szacunkiem, starając się możliwie wiernie oddać zapisane w nim informacje a posiadaną moc wykorzystując jedynie wtedy, gdy wymaga tego sytuacja. Nie mamy zatem na „Magnificat” autorstwa Trondheimsolistene, Anity Brevik i Nidarosdomens Jentekor efektów specjalnych rodem z „Fast & Furious 9” a jedynie niezwykle podniosły, iście mistyczny nastrój, fenomenalną, opartą na swobodzie i oddechu przestrzeń właściwą katedrze Nidaros w Trondheim, oraz realizm reprodukcji na tak wysokim poziomie, że automatycznie ściszamy głos, jakbyśmy zajmowali miejsce w ławkach tuż za muzykami. Podobnie sprawy się mają na nie mniej referencyjnym „Antiphone Blues” Arne Domnérusa, choć już na tym nagraniu X5-ka nad wyraz niewymuszenie daje znać o drzemiącej w jej trzewiach mocy. O ile bowiem saksofon lidera jest eteryczny i rozświetlony, to już organy, za którymi zasiadł Gustaf Sjokvist charakteryzuje adekwatna do ich gabarytu potęga i wolumen generowanego dźwięku. Ponadto japońska integra z niezwykłą łatwością była w stanie oddać ich realne rozmiary przy jednoczesnym zachowaniu wynikających z perspektywy proporcji. Chodzi bowiem o to, iż bez trudu akceptujemy fakt, iż sax, choć bezsprzecznie mniejszy, lecz ustawiony bliżej odbiorcy nie ginie na tle zdecydowanie potężniejszego a zarazem „zdjętego” z większego dystansu wielopiszczałkowego generatora dźwięków. Skoro sukcesywnie zwiększamy skalę trudności najwyższa pora na repertuar bardziej wymagający, z bardziej rozbudowanym instrumentarium i złożonością sceny, czyli wielką symfonikę, lecz żeby nie było zbyt normalnie, suto okraszoną opiłkami metalu. Krótko mówiąc zaserwowałem X5-ce najpierw semi-klasyczny „Wagner Reloaded: Live in Leipzig” Apocalyptici, by następnie poprawić „Headbangers Symphony” Wolfa Hoffmanna a jak już wdepnąłem w twórczość głównego szarpidruta Acceptu, to oczywistym było, że i „Symphonic Terror (Live at Wacken 2017)” jego rodzimej formacji nie pominę i tu już nie było zmiłuj a deklarowane przez producenta 600W (moje dyżurne Dynaudio Contour 30 są 4 Ω) wreszcie mogło nieco rozruszać kości. Zamiast jednak młócić na oślep MICHI postawił na koherencję i akuratność zachowując idealne proporcje pomiędzy dystyngowaniem symfoników i żywiołowością wydzierganych szarpidrutów pokazując spektakle z perspektywy, dzięki której bez trudu można było zarówno objąć wzrokiem całość obecnego na scenie składu, jak i bez najmniejszych problemów śledzić poczynania poszczególnych muzyków. Co ciekawe, bas choć schodził piekielnie nisko ani razu nie wykazał najmniejszych tendencji do podporządkowywania sobie reszty pasma, czy też zawłaszczania show. Stawiał na dokładność, precyzję i zróżnicowanie jasno dając do zrozumienia, że prędzej nasze kolumny wyplują swoje woofery aniżeli on dostanie zadyszki, jednak tak jak w tzw. okamgnieniu się odzywał z równą natychmiastowością milkł, przez co odpadał odwieczny problem z timingiem, który w większości przypadków, gdy chcemy poczuć potęgę i „mięcho” najniższych składowych ulega delikatnemu zaokrągleniu. Tymczasem X5-ka w tej kwestii wykazała się wręcz morderczą konsekwencją dbając zarówno o kontur, jak i wypełnienie a przy okazji, jakby była zsynchronizowana z jakimś ultra precyzyjnym metronomem pilnowała tempa. Od razu uprzedzę wszystkich malkontentów wietrzących związane z ową punktualnością osuszenie, że … nie tym razem. Ot sytuacja analogiczna jak w przypadku mojej dyżurnej końcówki Bryston 4B³, której daleko do „kruchości” basu lecz jeśli ktoś szuka monotonnego dudnienia i buczenia to z pewnością niczego takiego z niej nie usłyszy. Podobnie jest ze średnicą, gdzie tak barwa, jak i generalnie struktura zarówno naturalnego instrumentarium, jak i ludzkich głosów jest tożsama z rzeczywistością, co oznacza, że nie jest od niej ani lepsza ani gorsza, czyli że nie usłyszymy ani ich ocieplenia, ani obniżenia ich temperatury barwowej, więc jeśli chcielibyśmy co nieco przy niej pomajstrować, to sugeruję ów „tuning” prowadzić bądź to za pomocą pozostałych komponentów, bądź okablowania.
Na koniec jedna mała uwaga natury użytkowo-sonicznej. Otóż po XLR-ach MICHI X5 gra zauważalnie pełniej i z większym rozmachem, więc o ile tylko dysponujecie Państwo jakimś źródłem pozwalającym na takie połączenie, to gorąco zachęcam do jego użycia. Ponadto trudno zignorować nad wyraz szeroki wachlarz wejść cyfrowych, które okazują się w pełni użyteczne i to nie tylko w roli koła ratunkowego dla wszelakiej maści dekoderów TV i konsol, lecz bez problemu, nawet przez dłuższy czas, można zasilać je z zaawansowanych transportów cyfrowych i dopiero przy kolejnym ataku audiophilii nervosy rozglądać się za zewnętrznym przetwornikiem z przedziału 10kPLN +. Ze swojej strony dodam tylko tyle, że przykładowo wejście USB, choć nie oferowało takiego wysycenia i rozdzielczości jak to znane mi z codziennych odsłuchów Ayona CD-35 to cechowało się świetną równowagą pomiędzy analitycznością a naturalnością, więc choć nie szło w kierunku romantyczności, to i nie męczyło nadmierną konturowością, czy też dehumanizacją przekazu generalnie oscylując wokół estetyki reprezentowanej przez analogowe wejścia RCA.

Rotel MICHI X5 to wzmacniacz nie tylko świetnie wykonany i cieszący oko swą majestatyczną bryłą, lecz przede wszystkim fenomenalna i zarazem kompletna pod względem brzmieniowym konstrukcja. Pozbawiony praktycznie własnego charakteru niczym kameleon zmienia się wraz z odtwarzanym repertuarem a tym samym mając szansę na wpasowanie się w większość poprawnie skonfigurowanych systemów z praktycznie dowolnymi, pod względem trudności wysterowania, kolumnami. Wystarczy tylko dać mu kilka dni na akomodację, zadbać o porządne okablowanie (w tym zasilające) i cieszyć się jego obecnością.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Obserwując obecny rynek audio, bardzo łatwo zorientować się, iż jego obecna inkarnacja dość wyraźnie podzieliła marki produkujące elektronikę na kilka znamiennych podgrup. Oczywiście mam na myśli segmenty cenowe, zazwyczaj przekładające się na jakość oferowanego dźwięku, z którymi są kojarzone, od produktów dla tak zwanych początkujących melomanów, przez ofertę środka dla zorientowanego w temacie, potocznie zwanego zwykłego Kowalskiego, po ekstremum oferty w każdym aspekcie (cena oraz jakość dźwięku), czyli High End. Naturalnie mój podział obciążony jest wieloma zmiennymi, jednak patrząc nań z większej perspektywy, sprawy mają się w miej więcej ten sposób. Jaki cel ma wygłoszenie powyższej teorii? Z punktu widzenia nie tylko dzisiejszego testu, ale również ogólnej sytuacji na rynku bardzo istotny, bowiem ostatnimi czasy producenci z tak zwanego środka z fajnym przytupem zaczynają przebijać się ze swoimi propozycjami do najwyższej ligi. Na szczęście nie są to jedynie hochsztaplerskie windowania cen, na co wyedukowani melomani są bardzo wyczuleni, tylko zdroworozsądkowe kompilacje brzmienia i żądanej za dany komponent kwoty. Jakiś przykład? Nie ma problemu. Choćby stosunkowo niedawno opublikowany na naszych łamach test zestawu pre-power bardzo znanej praktycznie wszystkim marki pierwszego wyboru Cambridge Audio Edge NQ & M. Jak głosi konkluzja tamtej epistoły, to było bardzo pozytywne doświadczenie, które jak pokazuje dzisiejsze spotkanie nie jest odosobnionym przypadkiem, tylko jedną ze składowych większego ruchu w tym temacie. Z kim, a raczej z czym w takim razie będziemy mieli okazję się zmierzyć tym razem? Nie wiem, ilu z Was zaskoczę, ale z nowym biznesowym wcieleniem równie rozpoznawalnego japońskiego Rotela, który bazując na swoich wieloletnich doświadczeniach (ponad 55 lat), ekshumował flagową serię produktów MICHI. Zaintrygowani? Jeśli tak, zatem zapraszam zainteresowanych na kilka akapitów o dostarczonym do naszej redakcji przez Sieć Salonów Top Hi-Fi & Video Design, wyposażonym w sekcję przetwornika cyfrowo/analogowego oraz phonostage MM/MC, zintegrowanym wzmacniaczu Rotel Michi X5.

Już same fotografie zdradzają, iż w przypadku tytułowego podmiotu mamy do czynienia z bardzo solidnym, bo poważnym gabarytowo produktem. Jednak to jest tylko preludium jego walorów egzystencjalnych, gdyż owe rozmiary, a co za tym idzie waga, są pochodną osiągów wzmacniacza, który w klasie AB jest w stanie oddać 600W mocy przy obciążeniu 4 Ohm, na kanał. Jak zatem można domniemywać, taki pakiet energii bez najmniejszych problemów pozwala sprostać zadaniu napędzenia nawet najbardziej trudnych do wysterowania kolumn, jakimi podczas testu niewątpliwie były stacjonujące u mnie Dynaudio Consequence Ultimate Edition. Jeśli chodzi o aparycję oraz aspekty użytkowe, te na tle produktów stojących nieco niżej w hierarchii marki z racji umiejętnego wdrożenia w życie z jednej strony optycznej wstrzemięźliwości, a z drugiej bogatego wyposażenia, bez najmniejszych problemów są w stanie zaspokoić oczekiwania praktycznie każdego zainteresowanego. Korpus przy sporym rozmiarze, i jednoczesnym unikaniu designerskich udziwnień – to prosta, z zaokrąglonymi narożnikami frontu jako biegnące ku tyłowi chłodzące trzewia urządzenia podczas pracy radiatory, wykończona w czerni bryła – jest zaskakująco ławo przyswajalny wizerunkowo. Front w kontrze do matowego wykończenia reszty obudowy ubrano w połyskujący czernią akryl i w służbie utrzymania ogólnego wizualnego spokoju wkomponowano weń jedynie w centrum bardzo czytelny z daleka wyświetlacz, tuż pod nim włącznik z diodą sygnalizującą pracę wzmacniacza, na zewnętrznych flankach dwie ciemno-szare gałki – lewa wybór wejść, prawa głośność oraz pod prawym pokrętłem gniazdo słuchawkowe. Rzut na naszego bohatera z lotu ptaka ukazuje nam stonowane w kwestii wyrazistości postrzegania, usytuowane na bokach, owalne na krańcach jako zintegrowana część z przednią i tylną ścianką, podobnie do frontowych gałek ciemno-szare radiatory, a także rozrzucone na boki górnej płaszczyzny dwa bloki podłużne bloki otworów wentylacji grawitacyjnej wnętrza piecyka. Przyznacie, że temat przecież ważnego dla wielu z nas wizerunku został bardzo konsekwentnie dopracowany. Jednak ku pełnemu zadowoleniu potencjalnego zainteresowanego rewers jest dokładnym przeciwieństwem wcześniej wyartykułowanych aspektów wizualnych. Oczywiście owa sytuacja jest pokłosiem wielofunkcyjności, która opiewa nie tylko na wyposażenie wzmacniacza w kilkukrotnie powielane zestawu wejść i wyjść liniowych w opcji RCA/XLR z dodatkową przelotką owego sygnału, wejście dla phonostage’a z dedykowanym zaciskiem masy oraz odbiornikiem Bluetooth włącznie, ale również zapewniającą wszelkie standardy przesyłu sygnału cyfrowego na wewnętrzny przetwornik D/A, bogatą sekcję terminali USB, LAN, OPTICAL oraz SPDIF, a także podwójny zestaw zacisków kolumnowych.. Bogatą listę wyposażenia tylnego panelu wieńczy włącznik główny i gniazdo zasilania, zaś całości konstrukcji nieprzeładowany mnogością zazwyczaj rzadko używanych funkcji, a przez to przyjazny podczas codziennego obcowania pilot zdalnego sterowania.

Jak sugerowałem w poprzednim akapicie, nasz bohater dzięki swoim osiągom powinien sprostać praktycznie każdemu obciążeniu. 600W zazwyczaj jest w stanie bez problemu napędzić nawet przysłowiowy słup telegraficzny. I tak się stało, gdyż mimo spięcia Michi X5 z kolumnami kładącymi na łopatki wiele znamienitych konstrukcji wzmacniających konkurencji, nie miałem żadnego problemu z uzyskaniem fajnego dźwięku na praktycznie każdym pułapie głośności. Co oznacza fraza „fajnego”? Zapewniam, jak na atak marki na dotychczas unikane strefy jakości oferowanego dźwięku, soniczny finał był znakomity. Czyli? Już wykładam.
W telegraficznym skrócie X5-ka oferuje bardzo energiczny, mocny w dole, dobrze osadzony w barwie i ciekawie doświetlony w wysokich rejestrach przekaz muzyczny. Bez szukania poklasku w wyciskaniu nadprzyrodzonych emocji w jakimś konkretnym podzakresie, tylko pełną spójność w służbie pokazania z mocnym uderzeniem praktycznie każdego rodzaju świata muzyki. Co ciekawe, brak tendencji do kroczenia drogą przerysowywania ważnej dla nas, często ukochanej ponad wszystko średnicy, nie spowodował utraty namacalności ważnych dla pokazania prawdy o warunkach realizacji materiału aspektów. Dźwięk mimo stania na straży walki o równouprawnienie poszczególnych wycinków pasma, z łatwością jawił się jako realnie zawieszony w eterze w estetyce 3D i dobrze zbilansowany w kwestii rozmiarów tworzonej w moim pokoju wirtualnej sceny.
Takie postawienie sprawy sprawiało, że dla przykładu oparta o magię głosu Melody Gardot koncertowa kompilacja „Live in Europe” nie dość, że nic a nic nie straciła z wyrazistości przekazu piosenkarki w domenie intymności głosu, z pokazaniem dosłownie każdego ruchu mimicznego jej twarzy włącznie, to przy okazji bez najmniejszych problemów na dobrze oddanej scenie pozwoliło świetnie zabrzmieć akompaniującemu jej instrumentarium. Na przemian przenikające się szybsze i wolniejsze kawałki za każdym razem świetnie oddawały każdorazowy stan emocjonalny artystki i jej koncertowych pobratymców. Nic, tylko wkładać do CD-ka kolejne, pewnie nie wiecie, że jeśli chodzi o kompletną prawdę o tej trasie koncertowej, trzy krążki wydane jako dwa osobne wydawnictwa i zatapiać się w zawartych w każdym z nich emocjach, czego organizując sobie prawie 3 godzinki niezobowiązującego odsłuchu, z premedytacją nie omieszkałem dokonać.
Identyczną drogą odbioru zamysłu artystów szła muzyka z pozoru łatwa do interpretacji, ale gdy naprawdę zrozumie się, o co w niej chodzi, bardzo trudna do odpowiedniego oddania jej ducha muzyka jazzowa spod znaku przykładowej formacji RGG „Szymanowski”. To dla wielu często są z pozoru pojedyncze, raczej oderwane od siebie instrumentalne byty. Jednak dopiero gdy się w tym zatopimy, zrozumiemy, w jaki wysublimowany sposób artyści jazzowi chcieli oddać hołd kompozytorowi z całkowicie innego muzycznego świata. To nie może być zbytnie epatowanie kopnięciem w dolnych rejestrach stopy perkusji, niezbyt strawną nadwagą fortepianu, siłowym kreowaniem dźwięku kontrabasu za pomocą większościowego udziału pudła rezonansowego, czy oderwanymi od rzeczywistości, skądinąd bardzo ważnymi dla tej formacji blachami perkusji, tylko w zależności od potrzeb danego fragmentu utworu, pełna synergia tychże generatorów dźwięku. Czy było idealnie? Powiem tak. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu bardzo dobrze. Nieco inaczej w aspekcie plastyki i esencjonalności poszczególnych instrumentów, jednak odbierałem to jedynie jako inne spojrzenie na ten sam materiał, a nie jakikolwiek problem. Powód? Na co dzień obcuję z mocnym tranzystorem w klasie A i chyba w opisywanej prezentacji zabrakło mi jedynie tego czegoś, co daje specyfika układów A-klasowych, czyli wspomniana soczystość, a przez to nieco bliższa naturze homogeniczność dźwięku. Ale uspokajam wszelkich malkontentów, rozprawiamy o całkowicie innych półkach cenowych, zatem zanim zaczniecie szukać dziury w całym, radzę zapoznać się z możliwościami naszego bohatera, gdyż jak na od lat wypracowany przez swoje działanie na rynku status, bez naciągania faktów spokojnie można uznać go jako świetną konstrukcję.
Na koniec kilka zdań w oparciu o przygodę z muzyką z zakodowanym w DNA wszechobecnym drivem, w głównej roli obsadzoną przez zespół AC/DC. W tym przypadku nawet nie trzeba przywoływać jakiejś konkretnej płyty, gdyż dosłownie każda jest kontynuatorem ogólnego założenia muzyków rozwalenia systemu ponadczasową energią. I nie chodzi li tylko o gitarowe, czy perkusyjne popisy, które za sprawą dobrej dawki masy, konturu i energii potrafiły zaskakująco w dobrym tego słowa znaczeniu, dobitnie mnie uderzyć, ale również ważną w tym rockowym przedsięwzięciu, jakże wyrazistą wokalistykę. To była jazda bez trzymanki na miarę najlepszych prezentacji, z tą tylko różnicą, że na moje potrzeby pokazana mniej esencjonalnie, niż bym tego oczekiwał. Nie było chudo lub ostro, tylko lżej, a przez to wyraziściej, a to nie zawsze jest samym dobrem. Jednak zapewniam, całość zabrzmiała bez najmniejszych oznak krzykliwości, tylko z jakby ostrzejszym rysunkiem krawędzi i bezpośredniością. Bardziej zadziornie, a mimo to w ramach bez problemu dopuszczalnej przeze mnie wersji interpretacji.

Gdy dotarliśmy do puenty tego spotkania, pierwszym co przychodzi mi na myśl, jest oświadczenie, że w potencjalnej sytuacji dokonywania wyborów na zajmowanym przez Michi X5 poziomie cenowym, jednym z pewniaków odsłuchowych byłby nasz dzisiejszy bohater. Powodem takiej decyzji jest fakt unikania przegrzania przekazu muzycznego, co nawet w najmniejszym stopniu nie przekładało się na jego nadpobudliwość. To zaś oznacza, że naprawdę bez najmniejszych problemów stosownym okablowaniem mógłbym zmusić testową kompilację do skierowania swoich zalet w stronę moich oczekiwań. A gdyby tak się stało, oprócz wymaganej przeze mnie dobrej krawędzi dźwięku, dostałbym fajną nutkę esencjonalności. Czy wzorcowej? Oczywiście zawsze można lepiej i tak po prawdzie na chwilę obecną tak mam. Jednakże nie jest to żaden brak wiedzy konstruujących tytułowy wzmacniacz Japończyków, tylko z pełną świadomością wdrażany w życie, przystępny cenowo projekt nie dla bez problemu brylującego w szczytach osiągnięć świata audio, tylko nieco bardziej zamożnego niż statystyczny osobnik homo sapiens, melomana. Niestety, gdy w grę wchodzą fundusze, zawsze jest coś za coś, co w tym przypadku zapewniam i tak zawiesza konkurencji poprzeczkę na bardzo wysokim poziomie.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor 2

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 31 999 PLN

Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 600W/4Ω; 2 x 350W/8Ω
Zniekształcenia THD: <0.009%
Separacja kanałów: >65dB
Pasmo przenoszenia
– Wejścia sygnału liniowego: 10Hz – 100kHz (+0 dB, -0.6 dB)
– Wejścia cyfrowe: 20Hz – 20kHz (0 ± 0.4 dB)
– Wejście phono: 20Hz – 20kHz (+0 dB, -0.2 dB)
Odstęp sygnał/szum
Wejścia sygnału liniowego: 102dB
Wejścia cyfrowe: 102dB
Wejście phono: 80dB
Zniekształcenia intermodulacyjne (60Hz:7kHz, 4:1): <0.03%
Współczynnik tłumienia (20 Hz – 20kHz, 8 Ω): 350
Czułość wejściowa
Wejścia sygnału liniowego: 380mV (RCA); 580mV (XLR)
Phono Input: 5.7mV (MM), 570 µV (MC)
Impedancja wejściowa
– Wejścia sygnału liniowego: 100kΩ (RCA/XLR)
– Wejścia cyfrowe: 75Ω
– Wejście phono: 47kΩ (MM), 100Ω (MC)
Impedancja wyjściowa: 470Ω
Obsługa sygnałów cyfrowych:
– koncentryczny/optyczny: max. 24-bit/192kHz
– USB: max. 24-bit/96kHz (Klasa 1); max. 32-bit/384kHz (Klasa 2); MQA, DSDx2 i DoP
Pobór mocy: 850W; <0.5W Standby
Wymiary (S x W x G): 485 x 195 x 452 mm
Waga: 43.8 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

TITAN AUDIO w ofercie E.I.C. SP z o.o.

Z przyjemnością informujemy, że firma E.I.C. Sp. z o.o. została dystrybutorem na terenie Polski, produktów irlandzkiej marki TITAN AUDIO. Firma zajmuje się wytwarzaniem przewodów zasilających, a także listew również z mechaniczną ochroną przepięciową i podstawek pod przewody. W ofercie odnajdziemy także bezpieczniki do stosowania w urządzeniach audio oraz płynów do konserwacji styków.

Bardzo ciekawym, rozwiązaniem jest możliwość zastosowania modułu przeciw zakłóceniowego FFT (Force Field Technology). Współpracuje on z przewodami zasilającymi od modelu Helios w górę. Moduł jest zewnętrznie zasilany i podłączany do otaczającego przewód ekranu, we współpracy z którym wytwarza niewidzialną osłonę. Chroni ona przed zakłóceniami częstotliwościami radiowymi (RFI) i zakłóceniami elektromagnetycznymi (EMI). Moduł jest sprzedawany oddzielnie i polepsza ewidentnie jakość prądu dostarczanego do urządzeń.
Przewody zasilające TITAN AUDIO wykorzystują wtyczki firm: Oyaide lub Shuko. Jako przewodniki pracują: miedź beztlenowa, monokrystaliczna miedź i monokrystaliczne srebro.
W skład oferty wchodzą:

1. Przewody zasilające:
NYX – OFC – przeznaczone do urządzeń o poborze do 6A
NYX Signature – OFC – przeznaczone do urządzeń o poborze do 15A
HELIOS – OFC – przeznaczone do urządzeń o poborze do 20A
HELIOS Signature – OFC – opcjonalnie moduł FFT – przeznaczone do urządzeń o poborze do 25A
EROS – OCC – opcjonalnie moduł FFT – przeznaczone do urządzeń o poborze do 30A
EROS Signature – OCC – opcjonalnie moduł FFT – przeznaczone do urządzeń o poborze do 35A
CHIMERA – posrebrzana OCC – dodatkowe uziemienie – przeznaczony do zasilania źródeł
CHIMERA Signature – posrebrzana OCC – dodatkowe uziemienie – przeznaczony do zasilania wzmacniaczy
NEMESIS – monokrystaliczne srebro – przeznaczony do zasilania źródeł
NEMESIS Signature – monokrystaliczne srebro – przeznaczony do zasilania wzmacniaczy

2. Listwy zasilające
NYX – okablowanie niezależne – przewody NYX
HELIOS – okablowanie niezależne – przewody HELIOS – mechaniczna ochrona przepięciowa
EROS – okablowanie niezależne – przewody monokrystaliczne EROS – wskaźnik napięcia i prądu

Akcesoria:
FFT – Force Field Technology moduł przeciwzakłóceniowy
Podstawki pod kable
Płyn do konserwacji styków.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Audel Artloudspeakers w dystrybucji Premium Sound

Marka Audel powstała w 2007 roku.
Pierwotną ideą projektanta Waltera Carzana było poszukiwanie synergii między światem high fidelity a światem wystroju wnętrz.
Pierwsze katalogi Audela zdecydowanie potwierdzały powyższe i dawały spore możliwości wyboru.
Oferta podzielona była na dwie serie. Jedna miała za zadanie łączyć świat muzyki i sztuki użytkowej, druga skupiała się przede wszystkim na bezkompromisowej jakości dźwięku.

Obie kolekcje wyszły spod ręki i ołówka W. Carzana, a łączyło je wykorzystanie sklejki brzozowej.
Początkowo wybrano ten materiał ze względu na gust estetyczny, ale wkrótce inżynierowie Audela docenili znakomite właściwości akustyczne jakie oferuje ten materiał. Sklejka brzozowa gwarantuje idealną odpowiedź obudowy głośników, a także gwarantuje niesamowitą symetrię charakteru dwóch obudów stereo.
Pierwsza seria naszych produktów obejmowała takie modele jak Fred & Ginger, Hi fido i Niño.
Te bardzo znane produkty, szczególnie w Japonii, pozostawały w katalogu Audel do 2016 roku. Następnie zostały wycofane.
Dzięki tym produktom warsztat rzemieślniczy Audel został bardzo doceniony, a wiele magazynów meblarskich wydało zdjęcia naszych produktów na swoich okładkach. Niestety rynek akcesoriów wyposażenia i przedmiotów designerskich jest specyficzny. W tym sektorze doskonałość jakości dźwięku nie jest wymagana, jak w sektorze hi-fi, więc ceny tych całkowicie ręcznie wykonanych produktów nie wydawały się zgodne z oczekiwaniem rynku.
Po 9 latach produkcji kierownictwo firmy Audel niechętnie podjęło decyzję o zaprzestaniu produkcji tej linii głośników.
W międzyczasie eksperymenty inżynierów i kreatywność Waltera Carzana skupiły się wyłącznie na doskonaleniu samej kolekcji Hi-end.
Historia produktów hi-fi firmy Audel zaczyna się od pierwszej serii tradycyjnie wykonanej z tylnym panelem refleksyjnym. Jej osobliwością (w produktach podstawkowych) był kwadratowy kształt, a także wykonanie bardzo eleganckiej podstawy, która od razu została doceniona przez pasjonatów. Te produkty to CG509 i CG618
Przełom technologiczny nastąpił w 2011 roku, kiedy Walter Carzan i inżynier Davide Ballo wspólnie przestudiowali odważną propozycję najmniejszego modelu w katalogu. Tak narodziła się Nika!
Dziś Nika występuje już w trzeciej odsłonie, ewoluowała, zachowując swój genialny początkowy pomysł w nienaruszonym stanie. Nika to niewielka kolumna z 3-calowym przetwornikiem, składająca się z komory odsprzęgającej o małej częstotliwości i długiego (prawie 60 centymetrów) kanału strojącego. W ten sposób częstotliwość rezonansowa jest obniżona, rezonanse wewnętrzne są zerowane, a powstawanie fal stojących jest zminimalizowane.
Rezultatem jest rozmiar sceny dźwiękowej i rozszerzenie częstotliwości, które ma niewielu konkurentów, biorąc pod uwagę rozmiar kolumny. Nika dała nam świadomość, że podążamy we właściwym kierunku w dążeniu do jakości dźwięku.
Lata od 2012 roku charakteryzowały się chęcią przeniesienia wiedzy zdobytej na modelu Nika, na znacznie większe modele, dlatego w 2014 roku narodziła się pierwsza wersja Maliki.
Malika zbiera świetne recenzje i nawet w 2015 roku została wyróżniona przez chiński magazyn Super AV jako najlepsza kolumna podłogowa.
W 2017 roku majątek Audel został całkowicie przejęty przez architekta Waltera Carzana.
Od teraz wszystkie wysiłki skupiają się na rynku high-end. Kilka patentów zostało opracowanych w celu dalszej optymalizacji potencjału konstrukcyjnego sklejki brzozowej. W 2018 roku zaprezentowane zostały wersje mk2 modeli Sonika, Magika i Malika i w krótkim czasie zostały docenione w różnych częściach świata, nie tylko za wyśmienity dźwięk, ale także design i jakość wykonania.
Dziś serce bijące w naszych głośnikach nazywa się IRS! Nasz patent polega na wykonaniu wewnętrznego użebrowania niwelującego rezonanse i fale stojące. Po raz kolejny nasi inżynierowie ciężko pracowali, aby zapewnić naszym klientom to, co najlepsze.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Pro-Ject DEBUT PRO

Austriacki producent gramofonów analogowych obchodzi okrągłą rocznicę swej działalności. Wypadało by z tej okazji przedstawić referencyjny model o sporej masie z wieloma błyskotkami i wypasioną funkcjonalnością.

Pro-Ject jednak tak jak przed 30toma laty idzie w odwrotnym kierunku niż większość rynku.
Zaprojektował i zbudował gramofon, którym dumnie powraca do korzeni, czyli do tego z czego wyrósł i w czym jest naprawdę dobry, konstrukcji niedrogich, solidnie zbudowanych gramofonów analogowych.

DEBUT PRO jest najbardziej audiofilskim „Debiutem” w historii. Tak twierdzi sam Heinz Lichtenegger – założyciel marki Pro-Ject Audio Systems. To odważnie stwierdzenie oparte jest o wiele składowych tej konstrukcji. Pierwszą i najważniejszą zmianą w stosunku do pospolitego Debuta to w pełni regulowane ramię, czyli pojawiła się możliwość ustawienia VTA. Samo ramię wykonano łącząc dwa materiały aluminium oraz plecionkę włókna węglowego. Niklowane wykończenie elementów z aluminium zapewnia twardą i odporną powierzchnię. Wiadomo, zastosowanie takich technologii jest w produkcji droższe, jednak pozwala to na uniknięcie użycia tanich plastikowych elementów, które mają tendencję degradacji w czasie. Z użycia odpowiednich materiałów Pro-Ject jest znany i nie zamierza tego zmieniać. Ramię fabrycznie uzbrojone jest w nową wkładkę Pick IT PRO (MM).
Talerz odlewany jest z aluminium, posiada wkład tłumiący z TPE (termoplastyczny elastomer). O prawidłową pracę silnika dba dedykowany układ stabilizujący napięcie, nie brakuje elektronicznej regulacji prędkości obrotowej 33/45 (78).

Chassis gramofonu stoi na regulowanych nóżkach, pomalowane jest na czarny satynowy kolor. Praktycznym elementem jest plastikowa pokrywa, zawieszona na zawiasach. W standardzie otrzymujemy przewód sygnałowy Connect It E, ten podłączany jest do puszki ze złoconymi gniazdami RCA. W dowolnej chwili można zatem poeksperymentować z modelami innych przewodów, podłączenie jest bardzo proste.

DEBUT PRO to więcej niż gramofon dla „debiutujących”. Daje sporo możliwości dalszej rozbudowy, jednak już na samym starcie dostajemy gramofon o żywym i solidnym dźwięku z bardzo przekonywującym zakresem dynamiki.

Cenę ustalono na 3490zł.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Shunyata Research Omega QR

Link do zapowiedzi: Shunyata Research Omega QR

Opinia 1

Od razu lojalnie uprzedzę, iż dzisiejsza recenzja może nosić nieco apokaliptyczne znamiona, gdyż nie dość, że dotyczyć będzie akcesorium nad wyraz dynamicznie polaryzującego opinię publiczną, to w swej nomenklaturze nawiązującego do biblijnej symboliki. Jak się bowiem okazuje nic tak nie zagrzewa internautów do walki i burzliwych dyskusji jak tematyka kabli a szczególnie tych mówiąc wprost drogich i egzystujących w systemach audio poza bezpośrednią drogą sygnałów użytecznych, czyli zasilających. Dlatego też odbierając od rodzimego dystrybutora marki – łódzkiego Audiofastu tajemniczy czarny neseser doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, iż jego zawartość może okazać się równie kontrowersyjna (wybuchowa?), co wsad sławnej czarnej teczki, z którą swojego czasu nie rozstawał się pretendent do prezydenckiego fotela, niejaki Stan Tymiński. A tak już zupełnie na serio po serii recenzowanych na naszych łamach „dwudziestotysięczników”, czyli sieciówek o cenach oscylujących w okolicach 20 kPLN ( m.in. 聖HIJIRI ‘TAKUMI’ MAESTRO, stołecznych Bautach, Furutechu NanoFlux-NCF, Acrolinku 8N-PC8100 Performante, etc.) przyszła pora na dwukrotne podbicie stawki i towarzystwo dla obecnego w naszym portfolio duetu czterdziestotysięczników (Argento Flow Master Reference Extreme Power i Siltecha Triple Crown Power) , czyli topową propozycję Shunyata Research – model Omega QR.

Pomimo niewątpliwej flagowości i potwierdzającej jej status ceny aparycję dostarczonego przez Audiofast egzemplarza śmiało możemy określić mianem nad wyraz stonowanej i nienachalnej. Jeśli jednak dla kogoś szaro/platynowe umaszczenie wydaje się zbyt skromne nic nie stoi na przeszkodzie, by docelową sztukę, bądź sztuki, zamówić w zdecydowanie bardziej łapiących za oko barwach, bowiem Amerykanie do wyboru mają jeszcze kombinacje srebra, złota i czerwieni z czernią, które prezentują się po prostu obłędnie. Sam, pokryty gęstą plecionką, przewód pomimo dość znacznej, ponad 40mm średnicy, okazuje się jednak zaskakująco wiotki a przez to wdzięczny do aplikacji. Oczywiście z racji obecnej i widocznej na powyższych zdjęciach mufy, jak i zalecanych przez producenta podstawek DFSS, na których powinien spocząć, należy mu jednak nieco miejsca zagwarantować i nie upychać kolanem za szafką. Dosuwać podłączanych nimi urządzeń do samej ściany też nie sposób, gdyż ww. firmowa konfekcja jest nieco dłuższa od dostępnej w wolnej sprzedaży oferty Furutecha i Oyaide.
Natomiast w kwestiach technicznych jak zwykle Shunyata nie zawodzi i rozbudza wyobraźnię potencjalnych odbiorców niezwykle szerokim spektrum zastosowanych, iście kosmicznych i restrykcyjnie chronionych patentami rozwiązań. W Omedze OR znajdziemy bowiem nie tylko hybrydowe przewodniki VTX-Ag składające się ze srebrnych rdzeni otoczonych miedzianymi, oplotami, lecz również opartą na wielostopniowej sieci filtrów technologię NR (Noise Reduction), technologię QR/BB (Patent Nr: US 10,031,536) sprawiającą, iż przewody „przewody działają jak magazyn ładunków elektrycznych i posiadają zdolność uwalniania mikropulsów prądu, co prowadzi do poprawy zasilania urządzeń przez wzrost natężenia dostarczanego prądu”, system redukcji wysokoczęstotliwościowy szumu zasilania NIC (Noise Isolation Chamber Patent Nr: US 8,658,892) po optymalizację przepływu prądu przez cały przewód (wraz z wtykami) w ramach projektu DTCD (Dynamic Transjent Current Delivery). A skoro o wtykach mowa to … „wszystkie metalowe przewodniki wewnątrz wtyków CopperCONN są wykonane z pojedynczych bloków czystej miedzi a sprężyste elementy samych styków zapewniają najlepszy możliwy kontakt”, natomiast ich zaprojektowane i wykonane przez Shunyatę obudowy są z karbonu redukującego indukowane przez mikrowibracje zniekształcenia.

Coraz częściej podczas odsłuchu urządzeń i akcesoriów egzystujących na iście stratosferycznym pułapie jakościowym, brzmieniowym i niestety również cenowym nachodzi mnie refleksja, iż w większości przypadków, przechodząc do ich opisu brzmieniowego należy je rozpatrywać nie pod kątem tego co robią z reprodukowanym / obrabianym / przesyłanym przez siebie „dźwiękiem” (mam cichą nadzieję, iż powyższy skrót myślowy jest dla Państwa czytelny), lecz tego, czego z nim … nie robią. Ba, im wyższy procent owego nierobienia przejawiają, tym okazuje się, że jest lepiej, naturalniej, czyli po prostu prawdziwiej – bliżej tego, co można usłyszeć na żywo. I właśnie z takim przypadkiem przyszło nam zmierzyć się dzisiaj.
Już widzę to zdumienie, niedowierzanie, czy wręcz zawód w gronie tych z Państwa, którzy liczyli na adekwatną do poniesionych kosztów ekstazę i kwiecistego opisu zmian wynoszących walory soniczne na poziom nie wiadomo jak długo jeszcze ośnieżonych szczytów Himalajów i jednoczesny triumf nie mniej liczni populacji zaglądających na nasze łamy dla tzw. beki kablosceptyków. Tymczasem wpięcie Omegi QR w system owocuje z jednej strony konsternacją wynikającą z ww. faktu „nicnierobienia” a z drugiej niezwykle miłym zaskoczeniem, że jakby nie patrzeć, znaczy się słuchać, to właśnie do takiego, jakże naturalnego, brzmienia cały czas dążyliśmy, tylko robiliśmy to … kompletnie nie tak jak powinniśmy. Chodzi bowiem o to, że tytułowa Shunyata nie dość, że niczego nie poprawia, nie uatrakcyjnia i nie uwypukla, czyli choć nie sili się na łapiącą za ucho umowną atrakcyjność, to przede wszystkim niczego nie psuje, osłabia i wycofuje, więc nie wymaga „kompensacji” z użyciem innego elementu toru w myśl zasady leczenia dżumy cholerą. Mamy zatem sytuację, gdy decydując się Omegę QR niejako z automatu odkrywamy/uwalniamy pełnię potencjału drzemiącego w zasilanej nim elektronice i może zabrzmi to banalnie, ale zaczynamy ją poznawać i uczyć się jej od nowa. Przykładowo nagle okazuje się, że nieco wypchnięta do tej pory scena dźwiękowa a dokładnie rozgrywające się na niej pierwszoplanowe wydarzenia, które były jakże namacalne, po wpięciu Omegi zostają od nas odsunięte, tylko to nie scena nam „odjeżdża”, a my wreszcie zajmujemy właściwe publice miejsce na widowni. W końcu kiedy uczestniczymy, bo to dokładnie na tym poziomie realizmu się obracamy, w spektaklu „Verdi: Il Trovatore” nikt nam fotela między muzykami Orchestra del Maggio Musicale Fiorentino nie ustawi, bo sam Zubin Mehta mógłby wyjść z siebie i stanąć obok, by sprzedać nam siarczystego kopa, to przyjmujemy rolę widza i de facto operujemy w przestrzeni dla widzów przeznaczonej. Przestrzeni rozpoczynającej się na pierwszym rzędzie, lub na upartego na przejściu przed orkiestonem i kończącej ostatnimi rzędami / balkonami dla publiki przewidzianymi. Dzięki temu mamy pełen obraz sytuacji tak pod względem instrumentalnym, jak i akcji rozgrywającej się na scenie z wyśmienitą, choć po prawdzie w pełni realną gradacją planów. Skoro bowiem poszczególni soliści znajdują się w różnej od nas odległości, to i ich głosy brzmią adekwatnie do zajmowanej pozycji. Jest to całkowicie naturalne a jednocześnie „łapiemy się” na tym, iż niczego w tym sposobie prezentacji nam nie brakuje, choć patrząc z audiofilskiej perspektywy wypadałoby spodziewać się hiperdetaliczności na poziomie możliwości określenia producenta nici jaką obszyto suknię Leonory (Antonella Banaudi). Dlatego też ową perspektywę Omega QR bardzo szybko zmienia i urealnia.
Jeśli jednak zależy nam na bliskiej prezentacji, to nie ma najmniejszego problemu, gdyż wystarczy sięgnąć po kameralne składy jazzowe w stylu „Tuesday Wonderland” Esbjörn Svensson Trio bądź „Adeli” autorstwa Aleksandra Dębicza, Łukasza Kuropaczewskiego i Jakuba Józefa Orlińskiego, gdzie z wielką pieczołowitością zostało oddane naturalne instrumentarium a jednocześnie nie umyka nic związanego z propagacją dźwięków w przestrzeni nagraniowej i ich interakcji z akustyką. Co ciekawe amerykański przewód tych elementów nie rozgranicza, nie wprowadza sztucznej alienacji a wręcz przeciwnie – homogenizując i zespalając ich istnienie fenomenalnie pokazuje ich wzajemną zależność i logikę zdarzeń.
Król wyrafinowania i elegancji? Jak najbardziej, wystarczy jednak zmienić repertuar na iście wybuchową mieszankę groove metalu, deathu i thrashu w postaci krążka „Enslaved” formacji Soulfly, by obudzić uśpione do tej pory w Omedze, zwiastujące nadchodzący Armagedon, demony totalnej destrukcji. O ile bowiem do tej pory można było uznać, iż tak pod względem reprodukowanego spektrum, jak i dynamiki tytułowa sieciówka jest na swój sposób powściągliwa i nieco zdystansowana, o tyle na zauważalnie bardziej kalorycznym wsadzie owe wrażenie pryska jak bańka mydlana. Blasty wgniatają w fotel, gitarowe riffy wwiercają się w mózgownicę niczym diamentowy świder a growl wokalistów przywodzi na myśl rytuały ludów pierwotnych. Warto jednak wspomnieć o fakcie, iż bezpardonowość i potęga brzmienia oferowane przez Shunyatę bynajmniej nie oznaczają podkręcania ofensywności a jedynie wierność materiałowi źródłowemu na którym Max Cavalera wraz z ferajną bynajmniej się nie oszczędzał.

Im dłużej słuchałem Shunyaty Omega QR, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że do tego przewodu dorasta się jak do dobrego koniaku. O ile bowiem konkurencja potrafi złapać za ucho już po kilku pierwszych taktach, to nasz dzisiejszy bohater pokazuje swój prawdziwy potencjał w trakcie zdecydowanie dłuższej relacji. Relacji podczas której sukcesywnie buduje nasze zaufanie do siebie, by koniec końców uzależnić do tego stopnia, iż przesiadka na inny przewód, powrót do dyżurnego okablowania, staje się szokiem porównywalnym do strzału w kubki smakowe podczas degustacji potrawy przesadnie doprawionej wszelakiej maści polepszaczami smaku. Niby jest intensywniej i bardziej wyraziście, ale nie do końca prawdziwie a z Omegą QR naturalność mamy niejako wpisaną w codzienną dietę, gdzie smaki sukcesywnie odkrywamy a nie musimy się przed nimi bronić i na nie uodparniać.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Co prawda głowy obciąć sobie nie dam, jednak jestem dziwnie przekonany, że znakomita większość z Was tytułową markę kojarzy jedynie z różnego rodzaju okablowaniem. Tymczasem, choć jej główny nurt opiera sią na działaniach wokół wszelkiej maści drutach analogowych, cyfrowych i sieciowych, jednak starając się sprostać wszelkim potrzebom melomanów, w swoim portfolio posiada nie tylko mocno rozbudowaną ofertę kondycjonerów zasilania, ale również akcesoriów od podstawek pod okablowanie i elektroniki począwszy, na adapterach produkowanego okablowania skończywszy. Przyznacie, że front działań jest szeroki, a mimo to jakimś dziwnym trafem stosunkowo niedawno nieco bliżej, do tego tylko w kontekście pełnego seta okablowania zewnętrznych zegarów, przyjrzeliśmy się jedynie najnowszej odsłonie kabli sieciowych Shunyata Sigma V2 NR. Nie będę tego ukrywał, iż, to dla nas pewnego rodzaju blamaż, dlatego nie czekając na ewentualne monity, poszliśmy na całość i z nawiązką odrabiając lekcje, poprosiliśmy stacjonującego w Łodzi dystrybutora Audiofast o flagowy przewód zasilający. Takim to sposobem bez jakiegokolwiek oporu ze strony opiekuna marki w nasze progi zawitał dzierżący prym w cenniku miłościwie nam panujący Shunyata Research OMEGA QR.

Jeśli chodzi o technikalia, choćby pobieżna analiza tego tematu w odniesieniu do jakiegokolwiek kabla rzeczonego wytwórcy jasno daje do zrozumienia, iż dosłownie każdy najdrobniejszy niuans jest firmowym patentem. Taki status ma również nasz bohater, z tą tylko różnicą, że gdy tańsze modele wykorzystują pojedyncze lub nieco mniej wyczynowe konstrukcyjnie rozwiązania, model Omega QR jest zbiorem wszystkiego co w ofercie Shunyata Research jest najlepsze, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, w stu procentach wykorzystuje dotychczasowe wieloletnie doświadczenia sztabu inżynierskiego. Dlatego też aby sprostać zadaniu choćby minimalnego przedstawienia najważniejszych zagadnień konstrukcyjnych, idąc za dostępnymi informacjami producenta, temat zawrę w kilku w miarę zwartych punktach. Po pierwsze – użycie przewodników oznaczonych jako VTX-Ag oznacza prowadzenie srebrnego rdzenia w wykonanej z najczystszego surowca miedzianej otulinie, co skutkuje nie tylko dobrym odwzorowaniem barw instrumentów i ludzkiego głosu, ale przy okazji kreuje je w wyśmienitej projekcji 3D z równie spektakularnym oddaniem mikro i makrodynamiki oraz szybkości niskich tonów. Po drugie – znana z wielu innych konstrukcji technologia NR (Noise Reduction) obejmuje zastosowanie w przewodzie szeregu filtrów zmniejszających szum nie tylko samego zasilania, ale również generowany przez poszczególne komponenty zestawu, w efekcie serwując słuchaczowi zjawiskowo czarne, a przez to nadzwyczaj dokładnie pokazujące każdy najdrobniejszy niuans muzyki, pozbawione przebarwień tło. Po trzecie – magazynowane w praktycznie każdym przewodniku drobne ładunki elektryczne, po uwolnieniu ich opatentowaną technologią QR/BB w postaci mikroimpulsów, według sztabu inżynierskiego SR znacząco zwiększają natężenie dostarczanego do urządzeń prądu, dzięki czemu poprawiają ich zasilanie, co wprost proporcjonalnie podkręca jakościowo ich timing i dynamikę. Po czwarte – oprócz wcześniej wymienionego filtra NR, rzeczony kabel dzięki zastosowaniu w trzewiach niskoreaktywnej substancji ferroelektrycznej – filtr zwany NIC (Noise Izolation Chamber) jako dodatkowe działanie znakomicie oczyszcza biegnący w kablu sygnał z szumu wysokoczętotliwościowego. Tak wygląda temat przewodników i ich peryferii. Jednak jak wiadomo bez kompatybilnych z elektroniką wtyków się nie obejdzie, dlatego też spieszę poinformować zainteresowanych, iż wspomniane terminale są firmowym rozwiązaniem na bazie znacząco redukującego szkodliwe mikrowibracje Carbonu, co przekłada się na poprawę czystości tła wokół zawieszonego w eterze dźwięku. Zastosowane wewnątrz wtyków Copper CONN przewodniki – bolce i elementy sprężyste – zostały wykonane z pojedynczych bloków czystej miedzi, w efekcie czego zmniejszono rezystancję połączenia ograniczającą osiągi soniczne danego urządzenia. Wieńcząc powyższy pakiet informacji, spieszę donieść, iż bohater tej rozprawki będąc pozbawionym dodatkowych oznaczeń typu QR-S / QR-XC przeznaczony jest do każdego rodzaju, nawet najbardziej prądożernych z listwami zasilania włącznie, komponentów audio, oraz w imię pewnego rodzaju uniwersalności proponowany jest w kilku kolorystycznych wykończeniach.

Gdy zapadła decyzja o przyjrzeniu się tytułowej QR-ce, wstępnie analizując zawarte na oficjalnej stronie dystrybutora, zazwyczaj pobożne życzenia producenta, obawiałem się, czy panowie kolokwialnie mówiąc, nie przesadzili. Powodem takiego stanu rzeczy było kilka wcześniejszych podejść do tematu kabli tego wytwórcy u znajomych, które wypadały bardzo różnie. Spokojnie, nie jakoś tragicznie, jednak nie na tyle, żeby łykać opis reklamowy jak świeże bułeczki. Na szczęście występ wyjazdowy zawsze odbieram jako bardzo mocno obciążony przeciwnościami losu, dlatego też to spotkanie miało pewnego rodzaju otwartą kartę. Powiem więcej. Kartę, która choćby z uwagi na mający odbyć się test najnowszego flagowca na własnym podwórku, bez jakichkolwiek nacisków ze strony wcześniejszych prób, należała się marce jak psu buda. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Efekt?
Powiem szczerze, że w pozytywnym tego słowa znaczeniu z jednym ciekawym niuansem, druzgocąco pozytywnie zaskakujący. To było zaskoczenie w każdym wycinku pasma. Patrząc od dolnego zakresu, zderzyłem się z jednej strony z mocną, a z drugiej bardzo dobrze nie tylko kontrolowaną, ale przy okazji świetnie obdarzoną w pakiet informacji podstawą basową dosłownie każdej słuchanej muzyki. Mało tego. Takiej prezentacji bez jakiegokolwiek krygowania się w sukurs szła świetnie dociążona, co ważne, trafiona w punkt, bo bez grama nadwagi, do tego tętniąca życiem i energią, rozdzielcza średnica. Zaś szczyt pasma przenoszenia okupowały bogato podane, bo pełne najdrobniejszych niuansów, fajnie rozwibrowane górne rejestry. Jak było tak świetnie, to gdzie ten wspomniany niuans? Już zdradzam. Chodzi o to, że dla znaczącej większości osobników homo sapiens dźwięczne, rozedrgane i otwarte wysokie tony kojarzone są zazwyczaj z ocierającym się czasem o nadinterpretację lub nawet ból, szaleństwem bez trzymanki. Tymczasem w wydaniu Shunyata Research Omega QR ten zakres podany jest dość nietypowo, a zarazem ciekawie, bowiem przy pełni blasku światła jawi się jako przyjemnie pastelowy. Wszystko nadal się skrzy, jednak bez najmniejszej ostrości. Owszem, ktoś kochający często wykorzystywane w jazzowym trio blachy jako projekcję kłujących w uszy igiełek pewnie pokręci nosem, jednak zapewniam, tylko w początkowej fazie akomodacji z przekazem, gdyż w przypadku rzeczonego kabla nie chodzi o ilość informacji – wspominałem, ta jest na rzadko spotykanym nawet dla sektora High End poziomie, tylko o ofensywność, a raczej plastykę ich podania. Na scenicznej tacy mamy dosłownie wszystko. Każdy, nawet najcichszy szmer będący skutkiem czasem nieplanowanego dotknięcia instrumentu, czy choćby pojedynczy artefakt mimiczny najbardziej intymnych popisów gardłowych, z tą tylko różnicą od konkurencji, że bez krzty nachalności. Naciągam fakty? Nic z tych rzeczy, gdyż w momencie zrozumienia, że górne rejestry nie powinny świecić, tylko dawać oddech muzyce, nagle okaże się, że jak nigdy wcześniej, posiadana w naszych okowach zbieranina komponentów audio zaczęła przypominać zderzenie z żywą, oczywiście mam na myśli sceniczną, bez sztucznego nagłaśniania muzyką. Jeśli do tego dorośniemy, nie straszny nam żaden nurt muzyczny. Począwszy od mocnego rockowego uderzenia, przez wokalistykę, po muzykę dawną, wspomniane na początku opisu aspekty typu: mocne osadzenie dźwięku w dole, jego odpowiednia dawka nasycenia oraz nienachalna lotność, zaskakująco bezwiednie pozwala nam zatopić się w ukochanym repertuarze aż do powrotu soczewki lasera do stanu zero. Bez żadnego rozdrabniania włosa na czworo, tylko my i ona. Jak to możliwe? To wynika z tekstu, czyli dzięki wspieraniu się poszczególnych wycinków pasma, odpowiednio namacalnej prezentacji. Po prostu gdy wymaga tego materiał spod znaku AC/DC, dostajemy mocy atak i odpowiednie kopnięcie, w przypadku popisów wokalnych swoje pięć minut ma kojący duszę środek pasma, zaś w momencie obcowania z muzyką sakralną nieocenione zalety pokażą dźwięczne, ale nie nachalne, za to dobrze oddające rozmiar wydarzenia, bo pełne oddechu wysokie rejestry. A co z elektroniką i opisywanym kilka linijek wcześniej, wymagającym sporo blasku jazzem? Dla mnie osobiście w przysłowiowej muzyce z komputera może nie było tak bezczelnie ostro, jak niektórzy tego wymagają, ale nawet przez moment nie poczułem jakichkolwiek problemów z oddaniem wyrazistości i nieprzewidywalności tej muzy. Była mniej bolesna, ale w żadnym stopniu nie niedopowiedziana. A jazz? Spokojnie. Gdyby cierpiał, powyższy test nie byłby tak pozytywny. Jak jednak wspominałem podczas słuchania muzyki na poziomie ekstremalnego High Endu nie chodzi jedynie o maksymalne pokazanie wyczynowości każdego z podzakresów częstotliwościowych, tylko przez ich spójność docieranie do naszej duszy, co dla mnie, kochającego spokojny, naszpikowany pojedynczymi dotknięciami blach przez perkusistę jazz w wydaniu Amerykanina wypadło bardzo dobrze. W górze było niby delikatniej, w rozumieniu bardziej esencjonalnie, a przez to nieco plastyczniej niż mam na co dzień, jednakże konsekwentnie z pełną paletą najdrobniejszych informacji. Fakt, pierwsze zderzenie okazało się być co najmniej inne niż przy wykorzystaniu posiadanych, Furutech Nanoflux NCF, ale nawet przez moment nie jako definicja słabości, tylko zaskakująco przyjemnej inności, która po dosłownie kilku utworach przekształciła się w pozbawioną jakiejkolwiek odmienności normalność.

Mimo mojego pozytywnego odbioru sieciówki Omega QR doskonale zdaję sobie sprawę, że spora grupa potencjalnych zainteresowanych próbując naprawiać swój źle skonfigurowany system, w ocenie wielu aspektów jej brzmienia prawdopodobnie będzie szukać dziury w całym. To w przypadku podobnych działań niestety jest standardem, na bazie którego nie jestem w stanie obronić swojej pozytywnej opinii. Jednak zapewniam, prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero w momencie równo grającego zestawu. Jeśli takowy posiadacie i świadomie stronicie od szkodliwego przerysowywania przekazu muzycznego, bez względu na jego wagę i otwartość – mówię o lekkim odejściu od neutralności w obydwie strony, po wpięciu amerykańskiego kabla muzyka nabierze innego wymiaru. Jednak nie w rozumieniu wyciskania ostatnich soków z pojedynczych dźwięków, tylko zebrania ich w zaskakująco prawdziwą projekcję. Bez wyścigów w domenie krawędzi, energii, czy lotności, tylko w służbie namacalności słuchanej muzyki. A jeśli tak to odbierzecie, jako zwieńczenie tej przygody testowej z mojej strony może paść tylko jedno zasadnicze pytanie: „Czegóż chcieć więcej?”.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Audiofast
Ceny: 45 000 PLN / 2m; 1 500 PLN za dodatkowe 0,25m

Dane techniczne
Przewodniki: przekrój przewodników 13,3mm² (6awg), srebro otoczone miedzią VTX-Ag
Wtyki: CopperCONN, złącza wykonanie z bloku czystej miedzi
Zastosowane technologie: QR/BB™ Patent Numer: US 10,031,536; NIC™ Patent Numer: US 8,658,892
Redukcja zakłóceń: 12dB
Średnica: 41 mm
Dostępna długość: 2.0 m + krotność 0,25 m
Waga: 1,5kg
Gwarancja: Dożywotnia

  1. Soundrebels.com
  2. >

Kinki Studio EX-P27 & EX-B7
artykuł opublikowany / article published in Polish

Skoro zintegrowany EX-M1+ wzbudził nasz niekłamany podziw trudno się dziwić, iż w momencie pojawienia się w zasięgu dzielonej amplifikacji sygnowanej przez Kinki Studio czym prędzej przygarnęliśmy pod swoje skrzydła przeuroczy zestaw EX-P27 & EX-B7.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Pilium Audio Odysseus & AudioSolutions Virtuoso M
artykuł opublikowany / article published in Polish

Wakacje, wakacjami, ale jak na horyzoncie pojawia się zestaw wagi ciężkiej, to nie ma co zwlekać, tym bardziej, że o ile AudioSolutions Virtuoso w wersji S już mieliśmy przyjemność recenzować, więc  eM-ki z wielką chęcią przygarnęliśmy, to już potężna integra Pilium Audio Odysseus będzie dla nas pewnym novum.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Accuphase C-2450

Link do zapowiedzi: Accuphase C-2450

Opinia 1

O ile część, szczególnie ta walcząca o utrzymanie się w głównym nurcie tzw. elektroniki użytkowej, producentów odświeża swe katalogi niemalże w rocznych interwałach, dzięki czemu chcąc być na bieżąco trzeba się zazwyczaj wykazywać niezłym refleksem, by załapać się na testy co i rusz wprowadzanych na rynek produktów, to warto pamiętać, iż High-End rządzi się własnymi i diametralnie innymi regułami. Czym innym jest bowiem sezonowa i tak po prawdzie czysto kosmetyczna zmiana warty w segmencie ogólnodostępnych amplitunerów kina domowego a czym innym wygaszanie produkcji jednych i wprowadzanie nowych modeli urządzeń o cenach dorównujących, bądź wręcz przekraczających, równowartość jakiegoś sensownego turladełka, lub mniej, bądź bardziej przestronnego lokum w modnej dzielnicy. Dlatego też w segmencie dóbr luksusowych, do których High-End niewątpliwie należy czas płynie zdecydowanie wolniej i spokojniej a cykl życia poszczególnych modeli sięga kilku – kilkunastu lat. Taki też zegar tyka dla naszego dzisiejszego, dostarczonego przez ekipę Nautilusa, bohatera, czyli przedwzmacniacza liniowego Accuphase C-2450, który co prawda swój debiut miał niemalże cztery lata temu, jednakże z racji reprezentowania ww. grona górnopółkowców ani japońskiemu producentowi w głowie wysyłanie go na emeryturę a i my sami nie czuliśmy nijakiej presji czasu związanej z faktem jego dostępności. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę z faktu jego istnienia, jednakże cierpliwie czekaliśmy aż jego pojawienie się na naszych łamach będzie miało jakiś szerszy kontekst, wpisze się w stosowną narrację i … tak też się stało. Skoro bowiem oprócz standardowych i na swój sposób oczywistych kompletnych zestawów pre & power zaczęły się u nas pojawiać na solowych występach również same przedwzmacniacze, jak m.in. Gryphon Audio Pandora, Vinius audio TVC-04, czy Bryston BR-20 oczywistym stało się, iż w tym gronie nie może zabraknąć i Accuphase’a a nasz wybór padł na drugi od dołu – plasujący się oczko powyżej C-2150 model C-2450, na wiwisekcję którego serdecznie zapraszamy.

Tak jak w przypadku wszystkich konstrukcji, jakie znajdziemy w portfolio Accuphase, również i nasz dzisiejszy gość wydaje się ucieleśnieniem zwrotu, który już na stałe wpisał się do rodzimego słownika – „złote a skromne”. Nie da się bowiem, dzięki szampańsko-złotemu malowaniu, nie rozpoznać Accuphase’ów na tle konkurencji, więc kwestię identyfikacji marki mamy już poniekąd z głowy a skoro o gustach dyskutować mi nie wypada, więc po prostu nad faktem, iż część z Państwa ową „skromność” z radością powitałaby we własnych systemach a pozostali, niezależnie od nie wiadomo jak wyrafinowanych doznań nausznych, z automatu ją wykluczają, przejdźmy do porządku dziennego i po prostu zamknijmy temat. Grunt, że otrzymujemy to, co znamy i lubimy, bądź nie. Centrum masywnego i anodowanego na złoto aluminiowego frontu zdobią pokaźnych rozmiarów przydymiana szyba chroniąca charakterystyczny, podświetlany na zielonkawo logotyp marki i rozmieszczone po jego bokach dwie sub-sekcje informujące o uaktywnionej funkcji – lewa i prawa – skupiająca się głównie na wizualizacji siły wzmocnienia, oraz podobnych gabarytów dystyngowanie opadająca klapka skrywająca manipulatory obsługujące rzadziej wykorzystywane funkcje począwszy od wyboru wzmocnienia (+12/18/24 dB) po equalizację (±5 dB przy 300 Hz i 3 kHz), nastawy modułu przedwzmacniacza gramofonowego, słuchawek etc. Całe szczęście przy zamkniętej pokrywie nic nie kłuje w oczy purystów, którzy leniwym wzrokiem mogą błądzić po zlokalizowanej na lewej flance masywnej gałce selektora wejść z budzącym zaufanie włącznikiem głównym i usytuowanym na przeciwległym krańcu frontu bliźniaczym pokrętłem głośności w towarzystwie aktywatorów Comp (kompensacji skrajów pasma podczas cichego słuchania) i ATT (obniżenia głośności o 20 dB) oraz złoconego gniazda słuchawkowego. I tutaj od razu pozwolę sobie na dygresję natury użytkowej, gdyż skoro podczas testów Musical Fidelity M8xi zwracałem uwagę na niebezpieczny śladowy opór podczas regulacji głośności, to w Accu ów detal wypada obsypać w pełni zasłużonymi komplementami. Gałka chodzi bowiem z zauważalnym a zarazem dystyngowanym oporem i to pomimo faktu, iż tak naprawdę, choć zmotoryzowana, nie jest osadzona na osi klasycznego potencjometru, lecz współpracuje z enkoderem przekazującym informacje o jej położeniu do firmowego, skomplikowanego i szalenie precyzyjnego (sterowanego mikroprocesorowo zestawu szesnastu konwerterów V/I) układu AAVA przetransplantowanego z droższego rodzeństwa – C-2850. Jakby tego było mało sam moduł pokrętła nie tylko elastycznie odizolowano mechanicznie od obudowy i zamknięto w aluminiowym, wykonanym na obrabiarkach CNC bloku aluminium, lecz przede wszystkim wyeliminowano z toru sygnałowego.
Płytę górną również wykonano z aluminium i wykończono będącą swoistym novum szczotkowaną fakturą „hair-line” a boki przyozdobiono drewnopodobnymi profilami. Rzut oka na ścianę tylną i … jest dobrze. O ile jednak C-2150 mogliśmy wzbogacić dwiema kartami rozszerzeń, czyli modułem przetwornika cyfrowo-analogowego DAC-50 i przedwzmacniacza gramofonowego AD-50, o tyle w C-2450 slot, choć podwójnej szerokości, akceptuje jedynie adekwatny klasie jednostki głównej insert – phonostage AD-2850 za drobne 16 900 PLN. Idźmy jednak dalej. Topologia pozostałych przyłączy jest tyleż wygodna, co w pełni logiczna. Górną parcelę zajmują interfejsy w standardzie RCA, czyli pięć par wejść liniowych, pętla magnetofonowa, zdublowane wyjścia i przelotka dla zewnętrznego procesora a dolną – zarezerwowaną dla XLR-ów, dwie pary wejść, takiż sam zestaw wyjść i bliźniacza do ww. przelotka. Listę zamyka trójbolcowe, w końcu to High-End, gniazdo zasilające IEC. W zestawie nie zabrakło również firmowego interkonektu RCA, standardowego przewodu zasilającego i eleganckiego pilota zdalnego sterowania.
Od strony elektrycznej mamy w tym przypadku do czynienia z konstrukcją dual mono – z dedykowanymi każdemu kanałowi transformatorami i parą wykonanych na zamówienie kondensatorów o pojemności 10 000 μF każdy. Kanał lewy i prawy są całkowicie od siebie odseparowane i zamknięte w osobnych obudowach wewnętrznych. Dodatkowo w porównaniu do poprzedniej generacji poprawiono o 10 % parametr współczynnika S/N, podwojono wartość prądu na wyjściu a co za tym idzie, zmniejszono rezystancję sprzężenia zwrotnego oraz korespondujących z nią szumów własnych.

Zgodnie z logiką i zasadami mówiącymi, iż apetyt rośnie w miarę jedzenia a im dalej w las, tym więcej drzew „przesiadając się” z C-2150 wypadałoby spodziewać się nie tylko podążania drogą niższego modelu, co przede wszystkim intensyfikacji jego kluczowych cech. Tymczasem już pierwszy odsłuch C-2450 dość zaskakująco uświadomił nam fakt, że czasem tak ww. logika, jak i wydawać by się mogło oczywiste oczekiwania muszą i ustępują pierwszeństwa zdecydowanie większej wagi dogmatom, jak tradycja i firmowa, na dobre zakorzeniona w świadomości wiernych odbiorców, szkoła brzmienia. Warto bowiem mieć świadomość, iż Japończycy, jako społeczeństwo są pełni, przynajmniej z naszego – europejskiego punktu widzenia, sprzeczności, gdyż z jednej strony pełnymi garściami czerpią z puli współczesnych – najnowocześniejszych, iście kosmicznych, technologii a jednocześnie kulturowo i mentalnie hołdują wielowiekowym zasadom i tradycjom. I to poniekąd jest klucz – pryzmat pozwalający zrozumieć sygnaturę brzmieniową naszego dzisiejszego bohatera. O ile bowiem C-2150, z racji niekoniecznie kojarzonej do tej pory z Accuphasem dynamiki i rozdzielczości, jawił się niczym jaskółka zwiastująca nadciągającą zmianę pokoleniową i „nowe otwarcie” tak naprawdę był „zanętą” dla nowych – przyszłych akolitów japońskiej marki. Tymczasem C-2450 obiema nogami twardo stojąc po stronie „starych mistrzów” i tradycji, jedynie dopieszczając te aspekty, które z racji dostępnych obecnie technologii można było wznieść na kolejny poziom perfekcji skierowany jest do zdecydowanie bardziej obeznanego, przyzwyczajonego, bądź wręcz uzależnionego od dotychczasowej szkoły brzmienia Accu odbiorcy.
Mamy zatem powrót do gęstego, wyrafinowanego dźwięku w pełni podporządkowanego muzykalności i koherencji przekazu, gdzie tryb analizy ustępuje miejsca w pełni naturalnej percepcji a ewentualne wpadki realizatorskie są kwitowane dobrotliwym uśmiechem pobłażania. Nie oznacza to bynajmniej, że C-2450 reprodukowany przekaz uśrednia i np. poprzez przycięcie / zaokrąglenie góry limituje, gdyż jego rozdzielczość i zdolność informowania o obecności zagnieżdżonych w skrajach pasma niuansów oceniam jako wysoce satysfakcjonującą, lecz chodzi raczej o propozycję przyjęcia jego narracji, gdzie detal, choć obecny, zamiast wyrywać się przed szereg zostaje wkomponowany w większą całość. Niezwykle obszerna scena dźwiękowa budowana jest zazwyczaj w głąb aniżeli do przodu dzięki czemu nawet cięższe gatunki, zachowując właściwą im brutalność i bezpardonowość ataku, „tracą” nieco na ofensywności, przez co de facto zyskują na mocy. Nielogiczne? Ależ skąd – wręcz przeciwnie. Przykładowo „The Order of the Silver Compass” Athanasii stanowi dość wybuchowa mieszankę akustycznych i lirycznych fragmentów nader suto okraszonych wwiercającymi się w korę mózgowa riffami i iście kakofonicznymi spiętrzeniami dźwięków powodujących u niewprawionych słuchaczy chęć nerwowego operowania poziomem głośności. Tymczasem z tytułowym przedwzmacniaczem w torze i zauważalnym, acz w pełni akceptowalnym, zwiększeniem dystansu pomiędzy odbiorcą a potępieńczo wyjącymi szarpidrutami nie dość, że zyskujemy na perspektywie, czyli obejmujemy pełnię a nie jedynie wycinek dzieła zniszczenia, to nikt nam nie decybeluje przed samą twarzą, co w dzisiejszych – pandemicznych czasach wydaje się wielce pożądane (vide social distancing). A tak już na serio, to dość charakterystyczny dla japońskiej elektroniki i części okablowania zabieg mający na celu zapewnienie komfortu i wielce realistycznych doznań przestrzennych nawet w niewielkich kubaturach ichniejszych mieszkań, gdzie każdy centymetr jest na wagę złota. Co prawda rykoszetem obrywa namacalność pierwszoplanowych muzyków i wokalistów, jednak akurat tego aspektu bym jakoś specjalnie nie demonizował, gdyż wystarczy dzień, góra dwa w towarzystwie C-2450, by właśnie taki sposób prezentacji uznać za całkowicie naturalny. I piszę to z pełnym przekonaniem, gdyż choć osobiście nie mam nic przeciwko, gdy na „Nameless” Dominique Fils-Aimé jest bardzo, bardzo blisko mnie, jednak to już moje prywatne, więc niekonieczne zgodne z założeniami realizatora, preferencje. A na C-2450 Dominique po prostu ze wspólnej kanapy przechodzi na znajdującą się w zasięgu ręki scenę. Skoro jednak przenieśliśmy się z groove metalowej młócki w zauważalnie łagodniejsze okoliczności przyrody nie sposób chociażby nie wspomnieć o swobodzie i naturalności z jaką Accuphase buduje reprodukowany spektakl. Niby wszystko spowite jest w złotym blasku zachodzącego słońca, kontury są nieco zmiękczone, więc kontrabas brzmi nieco „zamszowo”, ale nic się nie zlewa i nie dudni. Po prostu jest bardziej krągłe, kreślone grubszą aniżeli mam na co dzień kreską. Słucha się dzięki temu przyjemniej i tak, jak już zdążyłem wspomnieć wcześniej zamiast szukać dziury w całym włączamy po kilku taktach tryb czysto hedonistycznego delektowania się ulubionymi albumami.

Wygląda na to, że im wyżej w portfolio Accuphase’a będziemy się zapuszczali, tym zmiany brzmieniowe sukcesywnie wprowadzanych, odświeżanych modeli będą delikatniejsze a tym samym bliższe liczonej w dekadach nieśpiesznej ewolucji aniżeli ocierającej się o rewolucję wolcie. Z jednej strony osoby liczące na pokoleniowy przełom i dołączenie Japończyków do pędzącej w szaleńczym peletonie konkurencji ścigającej się w kategorii ilości wodotrysków i funkcjonalności mogą czuć lekką konsternację. Jednak z drugiej, warto mieć świadomość, iż grupą docelową C-2450 jest diametralnie inna, bardziej wymagająca i posiadająca jasno sprecyzowane, oparte na dotychczasowych doznaniach nausznych ze starszymi modelami, oczekiwania klientela. Klientela przez lata rozpieszczana otoczką luksusu i gabinetowego wyrafinowania, które na tyle skutecznie uzależniają, że tytułowy przedwzmacniacz niejako z automatu również w ów kanon piękna został wkomponowany. W końcu tradycja zobowiązuje.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nawet pobieżna analiza naszego portfolio jasno daje do zrozumienia, że co jak co, ale tytułowa marka Accuphase z racji pozytywnego odbioru jest jedną z częściej testowanych. Były źródła, przedwzmacniacze i końcówki mocy z różnych pułapów cenowych, co do niedawna pozwalało mi sądzić, że testy ważniejszych, a z pewnością o kilkuletnim stażu na rynku produktów, kolokwialnie mówiąc, mamy ogarnięte. Niestety ów brand jest na tyle kreatywny, że mimo starań, dziwnym trafem naszej uwadze umknął obecny w ofercie od czterech lat, skądinąd ciekawy przedwzmacniacz liniowy. Może nie był to dla nas cios na miarę stanu bliskiego popełnienia spektakularnego seppuku, jednak na tyle brzemienny w skutkach, że bez namysłu zadbaliśmy o odrobienie zaległej lekcji. Takim to sposobem dzięki wysiłkowi logistycznemu Nautilusa na redakcyjny tapet trafił zaginiony w akcji owoc pracy japońskiej myśli technicznej, w postaci przedwzmacniacza Accuphase C-2450.

Opisując wygląd nie tylko tytułowego, ale praktycznie każdego produktu Accuphase, nie sposób pominąć dwóch aspektów. Pierwszy to pomysł na spójny dla całego portfolio design łączący szampańskie złoto frontu z różnego rodzaju odcieniem brązu reszty obudowy. Natomiast drugim, naturalną koleją rzeczy jako pokłosie pierwszego, jest nie tylko rozpoznawalność od pierwszego rzutu okiem, ale dodatkowo bardzo głębokie usadowienie się tej aparycji w ośrodkach zarządzania ciałem dosłownie każdego mającego z nim nawet symboliczny kontakt organoleptyczny, osobnika homo sapiens. To jest pewnego rodzaju aksjomat, dlatego nie będę nadmiernie rozpisywał się na temat będącego powieleniem wspomnianego przed momentem pomysłu na obudowę, tylko przejdę do manipulacyjno – wyposażeniowych konkretów awersu i rewersu. Jeśli chodzi o przedni panel, ten w dolnej części lekko zapadając się ku tyłowi podzielono na trzy sektory. Zewnętrzne opatrzono dużymi gałkami i zlokalizowanymi pod mini przyciskami – lewa strona selektor wejść i inicjujący pracę włącznik Power, a prawa głośność i pod nią włączniki COMP, ATT oraz gniazdo słuchawkowe. Natomiast centralny jest ostoją skrytego pod prostokątnym bulajem wyświetlacza z kilkoma piktogramami dla wybranych w danym momencie funkcji przedwzmacniacza wraz z dzierżącym centralne miejsce turkusowym logo marki i tuż pod nim klapki zasłaniającej oszałamiający pakiet pokręteł i włączników wielu przydanych funkcji pracy naszego bohatera typu: obsługa opcjonalnego phonostage’a, dopasowanie balansu pomiędzy kanałami, ilości wysokich i niskich tonów, wzmocnienie sygnału wyjściowego, obsługę słuchawek i kilku innych dla wielu potencjalnych klientów, istotnych działań. Przerzucając wzrok na tył urządzenia, zderzamy się całą prawdą o jego funkcjonalności, bowiem nawet w sytuacji braku w testowym modelu opcjonalnej płytki przedwzmacniacza gramofonowego, plecy są dość szczelnie zabudowanie solidnym zestawem gniazd XLR i RCA – wejść i wyjść liniowych oraz przelotki do nagrywania. Tak bogate wyposażenie rewersu wieńczy gniazdo zasilania IEC, zaś całości konstrukcji wykończony w duchu frontu, czyli w szampańskim złocie, standardowy pilot zdalnego sterowania.

Jak wypadł tytułowy przedwzmacniacz? Dla mnie zaprezentował pewnego rodzaju intrygujace połączenie nowej i starej szkoły grania Accuphase, bowiem z jednej strony nadal brylował w dawnej, czyli ciekawej z uwagi na masę dźwięku, estetyce prezentacji, a z drugiej potrafił nieco mocniej niż kiedyś zaakcentować jej atak i krawędź. Muzyka nadal była dobrze osadzona w masie, ale dzięki lepszej konturowości bez przypisywanej marce przez niektórych malkontentów ogólnej ospałości. Czy to źle? Z perspektywy pojawienia się w ofercie przed czterema laty bardzo dobrze, gdyż w pewien sposób produkt przygotowywał klientów na nadchodzące zmiany ogólnego brzmienia marki w kierunku większej wyrazistości. I myślę, że takie postawienie sprawy jest jego największym atutem. Jak to obronię? W bardzo prosty sposób na bazie doświadczeń z muzyką spod znaku New Wave. Nie wchodzimy brutalnie w nowy świat, tylko drobnymi zmianami aranżacyjnymi i melodycznymi pokazujemy zainteresowanym, iż ten nie stoi w miejscu, tylko nieubłaganie idąc do przodu, wymusza na nas spojrzenie na to samo zagadnienie z innej perspektywy. I w moim odczuciu taką szkołę bytu na rynku prezentuje nasz bohater. Zmienia punkt widzenia, jednak bez brutalnej rewolucji, co postaram się wyłożyć w kolejnym akapicie.
Na początek przyjrzyjmy się tak zwanej muzyce pościelowej spod znaku Melody Gardot „Sunset In The Blue” . Wszyscy wiemy, iż mamy do czynienia z bardzo nastrojowym, rzekłbym nawet, że melancholijnym, a przez to wymagającym od systemu umiejętności dobrego bilansowania barwy i swobody prezentacji materiałem muzycznym. To zaś oznacza, że gdy dostaniemy zbyt esencjonalny, a przez to mocno uśredniony przekaz, muzyka zwyczajnie nas zanudzi. Z drugiej strony nadinterpretacja ostrości jej rysunku lub ogólnej lekkości może spowodować zbytnie utemperowanie intymności, co wprost proporcjonalnie przełoży się na utratę jej namacalności. Tymczasem C-2450 dobrze odrobił lekcję i na tle dawnych prezentacji Accuphase tylko odrobinę wzmocnił swobodę i wyrazistość grania testowej układanki, dzięki czemu nie tylko utrzymał dobry poziom magii głosu artystki, ale przy okazji fajnie oddał pakiet informacji o świetnej wirtuozerii wtórujących M. Gardot instrumentów z zawieszeniem ich w eterze i rozlokowaniem na wirtualnej scenie włącznie. Czy to znaczy, że dotychczasowe podejścia do tej płyty były ułomne? Nic z tych rzeczy. Były świetne, tylko idąc z duchem nowych czasów teraz zostały pokazane w nieco innym, niektórzy stwierdzą nawet, że na miarę nowych oczekiwań melomanów lepszym świetle.
W podobnym tonie odebrałem sesję odsłuchową z moim konikiem, jakim jest muzyka jazzowa. W tej roli wystąpiła produkcja ECM Giowaniego Guidi Trio „City of Broken Dreams”. Oczywiście nie muszę nikogo uświadamiać, że ów krążek kroczy drogą w znaczącej większości spokojnych kawałków, które w bardzo podobny sposób do poprzedniej płyty zostały ciekawie podkręcone w ważnych dla niego akcentach. Jakich? Otóż z jednej strony wykorzystane w sesji fortepian, kontrabas i perkusja nadal były solidnie obdarzone w kwestii basu i energii propagacji, ale z drugiej zamierzone odejście od siłowego docieplania przekazu przez 2450-kę spowodowało większy udział w prezentacji dźwięczności nie tylko zjawiskowo iskrzących przeszkadzajek bębniarza, ale również chadzającego w wyższych partiach pasma atrybutu Fryderyka Chopina. Naturalnie jako bonus działań testowanej elektroniki całość prezentacji mogła pochwalić się większym wigorem, dzięki czemu nawet tak kontemplacyjna twórczość kipiała fajną, zapewniam Was, wpisaną w kod DNA jazzu radością.
Na koniec mocne uderzenie, czyli grupa mojej młodości AC/DC w materiale „Highway To Hell”. Owszem, zaliczyłem kilka prezentacji wyciskających znacznie bardziej palące ostatnie soki z tego krążka, ale nie oszukujmy się, rozmawiamy o elektronice raczej kojarzonej z magią ponad wszystko, która tą pozycją i tak pokazała wyraźny krok inżynierów w stronę pokazania pełnego spektrum muzyki z rockowym szaleństwem włącznie. Podczas testu w pewnym stopniu nadal słychać było przypisany marce pakiet esencjonalności, ale podobnie do jazzu skonfigurowany testowo system fajnie podkręcił spektakl w domenie nieobliczalności. To jeszcze nie oznaczało zderzenia ze ścianą w założeniu bezpardonowego ataku na moje narządy słuchu, ale ku mojemu zaskoczeniu było znacznie mocniej i wyraziściej niż z typowym dla dawnych czasów, niezbyt wyrywnym do pokazania prawdy o tego typu twórczości popularnym Accuhase. Zawiły opis? Ok. Zatem tłumacząc z polskiego na nasze, miałem na myśli, iż muzyka była znacznie żywsza z wyraźniejszym „kopnięciem”, a dzięki temu bliższa prawdzie, niż mocno esencjonalna elektronika tego producenta z zamierzchłych czasów.

Analiza powyższej opinii w moim odczuciu pokazuje nam początki nowego ducha marki Accuphase. C-2450 nadal hołubił dobrej barwie i masie, ale przy okazji proponował niezły wynik w temacie wyraźniejszej prezentacji muzyki. Swoją ofertą brzmieniową nie odszedł daleko od starej szkoły, ale w eterze wyraźnie było czuć jej nowy trend. Czy to dobry ruch? Myślę, że tak, bowiem dzięki temu nasz bohater stał się bardziej uniwersalnym produktem, który poza wyimaginowanymi oczekiwaniami potencjalnego nabywcy praktycznie nie stawia żadnych warunków konfiguracyjnych. Jak to możliwe? To oczywiste. Po pierwsze – jest nasycony, dzięki czemu sprosta układankom ze zdiagnozowaną anoreksją. Zaś po drugie – przy dobrej masie oferuje szczyptę mocniejszego akcentowania krawędzi, co pozwala skonfigurować go z zestawami nawet nieco przegrzanymi. Czy jest do bólu uniwersalny? Choćby w imię zasady „Jeszcze się taki nie urodził …” co to, to nie. Jednak jak w powyższym teście starałem się udowodnić, nie ma jakiś szczególnych wrogów. A to już jest chyba spory zadatek na sukces.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Nautilus
Ceny: 54 900 PLN

Dane techniczne
• Pasmo przenoszenia:
– RCA: 3 – 200 000 Hz (+0/-3 dB),
– XLR: 20 – 20 000 Hz (+0/-0.2 dB),
– wejście gramofonowe MM: 20 – 20 000 Hz ±0.2 dB),
– wejście gramofonowe MC: 20 – 20 000 Hz (±0.3 dB)
• Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0.005 %
• Stosunek sygnał / szum (ważony A): 110 dB
• Czułość wejściowa: 252 mV/200 Ω
• Napięcie wyjściowe: 2 V/50 Ω
• Maksymalny poziom wyjściowy: XLR/RCA 6 V, REC 6 V
• Regulacja barwy dźwięku:
– BASS: 300 Hz/±10 dB,
– TREBLE: 3 kHz/±10 dB
• Regulacja sygnału wyjściowego: +6 dB (100 Hz)
• Tłumienie: -20 dB
• Filtr subsoniczny: 10 Hz: -18 dB/octave
• Wyjście słuchawkowe: 8 Ω lub więcej, 2 V/40 Ω
• Pobór mocy: 38 W
• Wymiary (S × W × G): 465 × 150 × 409 mm
• Waga: 19 kg